Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: Pismo święte

  1. O błędności wszelkich form marcjonizmu

    Możliwość komentowania O błędności wszelkich form marcjonizmu została wyłączona

    Sobór Florencki, Dekret dla Jakobitów, bulla Cantate Domino:

    wyznaję, że jeden i ten sam Bóg jest autorem Starego i Nowego Testamentu, tj. Prawa i Proroków oraz Ewangelii, bo święci obu Testamentów mówili pod natchnieniem tego samego Ducha Świętego. Księgi ich ze czcią przyjmuję pod następującymi tytułami: (…)

    Sobór Watykański I, Konstytucja „Dei Filius”:

    Mianowicie księgi Starego i Nowego Testamentu należy przyjąć jako święte i kanoniczne w całości i wraz ze wszystkimi ich częściami, taka jak zostały wyliczone w dekrecie tegoż soboru i jak zostały przejęte przez dawne wydania łacińskiej Wulgaty.

    Kościół uważa te księgi za święte i kanoniczne, ale nie dlatego, jakoby zostały ułożone tylko przez ludzi, a następnie jego autorytetem zaakceptowane, i również nie dlatego, że jako spisane pod natchnieniem Ducha Świętego, Boga mają za autora i jako takie zostały przekazane Kościołowi. (…)

    Gdyby ktoś nie przyjmował wszystkich ksiąg Pisma Świętego, ze wszystkimi ich częściami, za święte i kanoniczne, tak jak wyliczył je święty Sobór Trydencki, i gdyby zaprzeczał ich natchnieniu przez Boga – niech będzie wyklęty.

    Pius XI, encyklika „Mit Brennender Sorge”:

    Księgi Starego Testamentu są w pełni słowem bożym, organiczną częścią Jego Objawienia. Stosownie do stopniowego rozwoju Objawienia spoczywa na nich jeszcze ciemność czasu przygotowania na świetlany dzień odkupienia. Są one w pewnych szczegółach odbiciem ludzkiej niedoskonałości, słabości i grzechu, co jest nieuniknione w księgach historycznych i prawodawczych. Obok bardzo wielu rzeczy wzniosłych i szlachetnych opisują nam one także, jak naród wybrany, przechowujący Objawienie i obietnice Boskie, zwraca się ku rzeczom czysto ziemskim. Każdy jednak, kto nie jest zaślepiony przesądem lub namiętnością, widzi, że wśród występków powstałych przez ludzką słabość i opisanych w Biblii tym jaśniej świeci Boskie światło ekonomii zbawienia, odnoszące ostatecznie triumf nad wszelkim błędem i grzechem. Na takim, często ciemnym tle występuje w bardzo wyrazistej perspektywie zbawcza pedagogika Wieczności, która równocześnie wskazuje drogę, ostrzega, podnosi i uszczęśliwia. Tylko ślepota i pycha mogą zamknąć oczy na skarby zbawiennych nauk, jakie mieszczą się w Starym Testamencie. Kto chce wyrzucić z Kościoła i ze szkoły historię biblijną i mądre nauki Starego Testamentu, ten ciasnej i ograniczonej myśli ludzkiej każe być sędzią planów Bożych względem historii świata, ten zaprzecza wierze w prawdziwego Chrystusa, takiego, jaki się pojawił w ciele i przyjął naturę ludzką w narodzie mającym go przybić do krzyża. Dla takiego niezrozumiały jest dramat Syna Bożego, który zbrodni świętokradztwa swych oprawców przeciwstawia Boski czyn swej zbawczej śmierci i tym samym sprawia, że Stary Testament znajduje spełnienie, swój kres i swoje wywyższenie w Nowym Testamencie.

    Katechizm Kościoła Katolickiego:

    121 Stary Testament jest nieodłączną częścią Pisma świętego. Jego księgi są natchnione przez Boga i zachowują trwałą wartość, ponieważ Stare Przymierze nigdy nie zostało odwołane.

    122 Istotnie, ekonomia Starego Testamentu była przede wszystkim ukierunkowana na przygotowanie przyjścia Chrystusa, Odkupiciela świata. Chociaż księgi Starego Testamentu zawierają także “sprawy niedoskonałe i przemijające”, świadczą o Boskiej pedagogii zbawczej miłości Boga. Znajdują się w nich “wzniosłe nauki o Bogu oraz zbawienna mądrość co do życia człowieka i przedziwny skarbiec modlitwy, w którym wreszcie utajona jest tajemnica naszego zbawienia” .

    123 Chrześcijanie czczą Stary Testament jako prawdziwe słowo Boże. Kościół zawsze z mocą przeciwstawiał się idei odrzucenia Starego Testamentu pod pretekstem, że Nowy Testament doprowadził do jego przedawnienia (marcjonizm).

  2. 6 powodów dla których (konserwatywny) protestantyzm nie jest prawowitą wersją chrześcijaństwa

    Możliwość komentowania 6 powodów dla których (konserwatywny) protestantyzm nie jest prawowitą wersją chrześcijaństwa została wyłączona

    W niniejszym artykule zamierzam przedstawić sześć głównych powodów, dla których uważam, iż protestancka wersja chrześcijaństwa nie jest tą zamierzoną przez naszego Pana Jezusa Chrystusa jako prawidłowy model funkcjonowania założonego przez Niego Kościoła. Gwoli uczciwości i sprawiedliwości chcę jednak na samym początku zastrzec, iż nie zgadzam się z niektórymi mniej lub bardziej popularnymi zarzutami podnoszonymi wobec – szeroko pojmowanego – protestantyzmu – które da się usłyszeć pośród pewnych apologetów katolickich. Chodzi mi w tym miejscu głównie o te z zarzutów mających zabarwienie historyczne, a które albo co najmniej ocierają się o oszczerstwo, albo też są oparte na bardzo niepewnych, wątpliwych i dyskusyjnych źródłach (co może być klasyfikowane jako pochopny i lekkomyślny osąd swych bliźnich).

    I tak np. nie zgadzam się z tezą/sugestią jakoby stałą historyczną metodą postępowania najpierw angielskich, a później amerykańskich protestantów względem północnoamerykańskich Indian było dokonywanie na nich ludobójstwa. Podobnie, po prostu nieprawdziwe są sugestie jakoby protestanccy purytanie byli przeciwnikami picia alkoholu z umiarem, albo też z samej zasady odnosili się oni do ludzkiej seksualności z niechęcią. Za mocno wątpliwe historycznie uznaję powtarzanie twierdzeń, jakoby Jan Kalwin miał dopuścić się sodomii, a Marcin Luter zabił człowieka w pojedynku, a pod koniec swego życia popełnił samobójstwo. Jak dla mnie co najmniej dyskusyjną jest podnoszona czasami teza, jakoby aktualnie dość liberalno-libertyński klimat Stanów Zjednoczonych był tak naprawdę owocem panującego tam przez wieki protestantyzmu (o zabarwieniu purytańskim) – w sensie swoistego „odreagowania” na moralną surowość owego. Jest to teza dyskusyjna choćby z tego względu, iż społeczeństwo USA w porównaniu do wielu katolickich bądź post-katolickich społeczności wciąż jest w niejednym aspekcie bardziej konserwatywnie moralne, a takie jego bolączki jak dość wysoka przestępczość czy obfita produkcja pornografii są napędzane w większej mierze przez mniejszości etniczne tam żyjące (np. Afroamerykanów, Latynosów), a także niestety niejednokrotnie w sposób nadproporcjonalny przez przedstawicieli katolickiej mniejszości tam funkcjonującej (patrz: zorganizowana przestępczość pochodzenia włoskiego, irlandzkiego i latynoskiego).

    Doceniam także wiele z zalet protestanckich społeczności tj. cnotliwe życie wielu ich członków czy nawet przechowywanie w dobie posoborowego kryzysu rzymskiego katolicyzmu pewnych bardzo zapomnianych prawd katolickich, a także bardziej tradycyjnych zasad moralności katolickiej. Tytułem przykładu można tu wspomnieć choćby o tym, iż w ramach konserwatywnych wspólnot protestanckich o wiele łatwiej – niż we współczesnych kościołach katolickich – jest dziś usłyszeć choćby o takich prawdach katolickich jak: bezpośrednie stworzenie Adama, stworzenie Ewy z boku Adama, całkowita bezbłędność i nieomylność Pisma świętego czy potrzeba większej powściągliwości w korzystaniu z pewnych świeckich rozrywek. Uważam też za rzecz mocno prawdopodobną, iż wielu z pobożnych oraz cnotliwie żyjących protestantów – już należy do duszy prawdziwego Kościoła Chrystusowego – i jeśli wytrwają na tej drodze – to ostatecznie, mimo niektórych swych błędów, osiągną wieczne zbawienie.

    Dostrzeganie pewnych – ważnych, acz zarazem raczej ubocznych – zalet wspólnot protestanckich, a także sprzeciw wobec niektórych niesprawiedliwych sposobów krytykowania protestantyzmu nie zmienia jednak faktu, iż co do pewnych fundamentalnych zasad owego nurt chrześcijaństwa uważam go za po prostu błędny. Wyjaśniam przy tym, iż w poniższym wywodzie skupię się na tych wyznaniach, które można zaliczyć do bardziej konserwatywnego nurtu protestantyzmu – przez „konserwatywny” rozumiem tu zaś takie cechy jak podkreślanie nieomylności i natchnienia Pisma świętego oraz akcentowanie jego bardziej dosłownego niż niedosłownego rozumienia, dostrzeganie znaczenia prowadzenia cnotliwego i bogobojnego życia, opieranie się pewnym światowym nurtom (np. ideologii LGBT), wsparcie dla tradycyjnych wartości moralnych. Czynię tak, gdyż uwzględnianie liberalnych nurtów protestantyzmu czyniłoby ten tekst nieco zbyt długim, a ponadto niektórzy konserwatywni protestanci mogliby na ów zabieg odpowiedzieć, że takowe nurty w żadnym stopniu nie reprezentuję ich przekonań.

    ***

    Przechodząc zatem do rzeczy widzę pięć głównych powodów, dla których trudno jest mi uznać choćby i konserwatywne odmiany protestantyzmu za będące wyrazem tego, co Bóg poprzez swą aktywną wolę miał chcieć założyć dla swego Kościoła i religii chrześcijańskiej.

    PO PIERWSZE zatem protestanckie próby dowodzenia, iż Pismo święte naucza zasady „Sola Scriptura” („Tylko Pismo”) wydają się być niezwykle naciągane.

    Najczęstszymi sposobami, w jaki apologeci i teolodzy protestanccy próbują uzasadniać ową tezę, jest powoływanie się na następujące wersety biblijne: 2 Tm 3, 16; Prz 30, 6; Ap 22,18-19; 1 Kor 4,6. Rzecz jednak w tym, że pierwsze trzy z czterech z powyższych fragmentów wcale nie muszą być interpretowane w ten sposób. Na przykład 2 Tm 3, 16 po prostu podkreśla wielką wartość Pisma świętego w kształtowaniu dobrego chrześcijańskiego życia, ale już na wyrost jest twierdzić, iż z tego fragmentu wynika, że tylko Biblia ma taką wartość. Z kolei Prz 30, 6 może być interpretowany jako przestroga przed samowolnym przeinaczaniem treści Boskiego Objawienia, nie zaś jako stwierdzenie, iż całość owego (publicznego) Boskiego Objawienia zamyka się tylko w Piśmie świętym. Wreszcie Ap. 22, 18-19 przestrzega przed zarówno samowolnym dodawaniem jak i odejmowaniem jakichkolwiek słów do – konkretnie jednej księgi – czyli Apokalipsy św. Jana, ale i w tym wypadku nie jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, iż nieomylne Boskie Słowo znajduje się tylko w Piśmie świętym. Innymi słowy, w przypadku owych trzech fragmentów Biblii apologeci i teolodzy protestantyzmu ich przesłanie podkreślające wielką wartość Pisma świętego oraz przestrzegające przed dokonywaniem zmian w treści przekazywanych Boskich objawień zinterpretowali w sposób rozszerzający, a nie mający podstaw w ich literalnym brzmieniu.

    Jeśli chodzi zaś o czwarty z wymienionych wyżej fragmentów Pisma świętego, czyli 1 Kor 4,6 to przyznaję, iż na gruncie dosłownym wygląda on tak jakby potwierdzał tezę o tym, iż autorytatywne i nieomylne Słowo Boże zostało zawarte tylko w ramach Biblii. Problem z taką interpretacją polega jednak na tym, że jest ona zarówno ahistoryczna, jak i oderwana od bliskiego dla tego fragmentu jak i szerszego kontekstu Pisma świętego.

    Ahistoryczność takiej interpretacji polega przede wszystkim na tym, iż w czasie gdy redagowany był 1 List do Koryntian (czyli ok. 56-57 rok) nie została jeszcze spisana cała Biblia (utworzenie ostatniej jej księgi czyli Apokalipsy św. Jana to mniej więcej końcówka I wieku). Gdyby więc słowa z 1 Kor 4,6 o tym, by „nie rozumieć więcej ponad, to co napisano” wykładać jako zasadę Sola Scriptura, to należałoby też odrzucić kanoniczność wszelkich innych ksiąg, które zostały nam przekazane już po spisaniu 1 Listu do Koryntian. W ten sposób musielibyśmy zanegować nieomylność większej części znanego nam Nowego Testamentu, gdyż kilkanaście z jego ksiąg powstało później niż 1 List do Koryntian (w tym Apokalipsa św. Jana i Ewangelia św. Jana).

    Z kolei oderwanie od szerszego kontekstu wspierającej „Sola Scriptura” wykładni 1 Kor 4,6 polega na tym, że inne fragmenty Biblii wskazują na to, iż nieomylne oraz autorytatywne Słowo Boże zostało przekazane również za pośrednictwem ustnych przekazów. Czego przykładem są takie wersy Nowego Testamentu jak: 2 Tes 2,15; 2 Tes 3,6; 1 Kor 11,2). Oczywiście, protestanccy apologeci odpowiadają na ten argument stwierdzeniem, iż w czasie spisywania owych potwierdzających Boskie natchnienie apostolskie ustnej tradycji fragmentów, wciąż jeszcze trwał proces pisania Biblii, jednak z drugiej strony w Piśmie świętym nie ma informacji, która potwierdzałaby założenie w rodzaju „Teraz te nasze nauczania są przekazywane ustnie i macie się ich trzymać, ale później zostaną one ujęte w ramach Biblii i wówczas będzie obowiązywać zasada <Tylko Pismo>”.

    Co do zaś bliskiego kontekstu 1 Kor 4, 6 to mówi on nie o kwestii zakresu Publicznego Boskiego Objawienia, ale porusza takie problemy jak wydawanie przedwczesnych sądów, chełpienie się, itd.

    A zatem podsumowując tę część mych rozważań, muszę stwierdzić, iż w samym Piśmie świętym jest więcej fragmentów, które w logiczny sposób prowadzą do podważenia słuszności zasady „Sola Scriptura”, aniżeli ją potwierdzają. Pragnę jednak przy tym podkreślić, iż odrzucenia reguły „Sola Scriptura” nie należy mylić – co się niestety zbyt często zdarza pośród współczesnych katolików – z różnymi sposobami faktycznego deprecjonowania autorytetu, nieomylności i wielkiej wartości Biblii, czyli np. twierdzeniami o tym, jakoby Pismo św. zawierało błędy, należy je rozumieć z samej zasady niedosłownie, a współcześni naukowcy mają nawet w odniesieniu do stricte moralnych pouczeń w nim zawartych większą powagę niż natchnieni przez Boga biblijny autorzy (patrz: popularne odrzucenie wskazywanej przez Biblię słuszności cielesnego karcenia chłopców). Wszystko to są poglądy błędne i sprzeczne z tradycyjnie katolickim spojrzeniem na Pismo święte. Biblia – wedle doktryny katolickiej – jest wolna od wszelkich błędów i całkowicie nieomylna – a jej podstawowym sposobem interpretacji jest trzymanie się literalnego jej sensu. To jednak nie oznacza, że całość publicznego i autorytatywnego Boskiego Objawienia została spisana w tej Księdze. Pewne elementy tegoż Objawienia nie zostały tam ujęte, ale Apostołowie podali je potomnym w formie ustnej – tym mianem nazywa się tzw. Tradycję apostolską.

    ***

    PO DRUGIE: Biblia sama wydaje się wskazywać na istnienie nieomylnego Magisterium Kościoła, które będzie upoważnione do interpretowania jej treści.

    Protestanci co prawda często nie zaprzeczają potrzebie istnienia w Kościele urzędów, których zadaniem byłoby interpretowanie Pisma świętego, jednak twierdzą przy tym, iż owa interpretacja i tak nie może mieć gwarancji nieomylności. A więc, wedle apologetów protestantyzmu można cenić te czy inne powszechne sobory kościelne, ale nie można zagwarantować, że nawet ich definitywne nauczanie w kwestiach wiary i moralności było nieomylne, a co za tym idzie, ostatecznie rzecz biorąc, to każdy chrześcijanin winien rozeznać, czy takie soborowe nauczania w prawidłowy sposób wykładały Biblię. Czy aby na pewno jednak takie podejście do roli i rangi Magisterium Kościoła jest biblijne? Otóż w 15 rozdziale Dziejów Apostolskich czytamy o czymś, co śmiało można traktować w kategoriach swego rodzaju „pra-soboru”, którego decyzje cieszyły się asystencją Ducha Świętego, a więc siłą rzeczy były nieomylne. Wówczas to Apostołowie i „starsi” zebrali się w Jerozolimie, by rozstrzygnąć spór odnoszący się do tego, czy nowo nawróceni chrześcijanie powinni poddawać się mojżeszowemu obrzędowi obrzezania. Ostateczne rozeznanie Apostołów i starszych było co do tej sprawy negatywne, a co więcej powołano się przy tym na osobę Ducha Świętego, wskazując przy tym na nieomylność owego rozstrzygnięcia. Gdy zaś zważymy na fakt, iż w czasie trwania owego „jerozolimskiego soboru” ta część Biblii, która została spisana, nie informowała w żaden jasny sposób o tym, że ustanowiony przez Boga dla Żydów nakaz obrzezania kiedyś straci swą ważność, to widzimy, iż apostołowie oraz starsi bynajmniej nie kierowali się w tym względzie zasadą „Sola Scriptura”, ale jeśli już byli świadomi mocy swego własnego – acz oczywiście nadanego im przez Chrystusa – autorytetu do nieomylnego i ostatecznego rozstrzygania pewnych spraw. Standardową odpowiedzią protestancką na ów argument jest stwierdzenie, iż apostołowie mieli szczególną rolę w Kościele i dlatego mogli dokonywać takich nieomylnych rozstrzygnięć, jednak ta rola i funkcja wygasła wraz z ich śmiercią. Z drugiej strony czy nie można powiedzieć, iż Pan Jezus Chrystus niejako zasugerował trwanie apostolskiego urzędu już po fizycznej śmierci samych Apostołów wówczas, gdy nakazał im pozyskiwać nowych chrześcijan poprzez chrzczenie i głoszenie pełni objawionej przez siebie Prawdy, dodając przy tym, iż będzie z nimi „aż do skończenia świata” (por. Mt 28, 19-20)? Oczywiście, Apostołowie fizycznie w końcu umarli, więc słowa Jezusa o tym, że będzie z nimi – w kontekście głoszenia Ewangelii i chrzczenia – aż do końca świata, musiały odnosić się do kogoś, kto, w tym czy innym sensie, będzie kontynuował ich misję. A przypomnijmy, że elementem misji nadanej Apostołom było też nieomylne rozstrzyganie doktrynalnych sporów (patrz: Dz 15), ponadto zaś Chrystus obiecał im, że ześle im „Ducha Prawdy”, który nauczy ich „wszelkiej prawdy” (J 16, 13) i pozostanie z nimi „na wieki” (J 14, 16-17). Gdy dodamy do tych wszystkich biblijnych stwierdzeń fakt, iż Nowy Testament naucza o Kościele jako „filarze i podporze prawdy” (Tm 3,15), którego „bramy piekielne nie przemogą” (Mt 16,18), w którym chwała Boża ma być obecna przez „wszystkie pokolenia” (por. Ef 3, 20-21), to tym trudniej jest przystać na tradycyjnie protestancką tezą o tym, iż przywilej nieomylności dany przez Chrystusa Apostołom po prostu wygasł po ich śmierci i w związku z tym przez całe wieki kościelne Magisterium nie cieszyło się żadną gwarancją nieomylności.

    To co zostało wyżej napisane w odniesieniu do Kolegium Apostołów, można też odnieść do osoby św. Piotra. Otóż Chrystus powierzył mu klucze Królestwa Niebieskiego (Mt 16, 19), nakazał mu paść Jego owczarnię (por. J 21, 15-19) oraz stwierdził, że „cokolwiek (on) zwiąże na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (patrz: Mt 16, 19). Logika zwłaszcza tych ostatnich słów wydaje się wskazywać na to, iż Piotr Apostoł dostał od Pana Jezusa przynajmniej ograniczone gwarancje nieomylności, gdyż trudno przyjąć za wiarygodną tezę, iż „niebo” miałoby potwierdzać coś, co byłoby bezbożne, niemoralne i fałszywe. A jeśli przyjąć założenie, że urząd św. Piotra miał z Bożego zamierzenia przechodzić na następne osoby, to wychodziłoby na to, że następcy Piotra Apostoła też mają (ograniczone) gwarancje nieomylnego nauczania. I bynajmniej takiej interpretacji nie przeczą inne wyrażone w Biblii odnośnie św. Piotra Apostoła fakty, a więc to, iż Chrystus w pewnym momencie (metaforycznie) nazwał go „szatanem” (patrz: Mt 16, 21-27), zaś św. Paweł Apostoł ganił Piotra za to, że obłudnie postępował w odniesieniu do pogan nawróconych na chrześcijaństwo (patrz: Gal 2, 11-14). Chrystus dał bowiem Piotrowi władzę nieomylnego nauczania i zarządzania Kościołem, czego nie należy mylić z rzekomym przywilejem bezgrzesznego, czy bezbłędnego postępowania, myślenia czy słownego wyrażania się w dokładnie każdym aspekcie jego życia.

    Warto w tym miejscu podkreślić, iż osobista niemoralność tych czy innych osób sprawujących w Kościele urząd Magisterium nie musi przeczyć ich zdolności do nieomylnego i ostatecznego nauczania. Wszak, sam nasz Pan Jezus Chrystus w odniesieniu do faryzeuszy uczył, by co prawda nie naśladować ich złych uczynków, ale być posłusznym wówczas, gdy wykładają oni na „katedrze Mojżesza i proroków” (por. Mt 23, 1-3). Co więcej, nawet Kajfaszowi, który wszak był jednym z głównych inspiratorów największej zbrodni wszech czasów – a więc zamordowania Syna Bożego – zdarzało się przynajmniej raz z mocy swego urzędu nieomylnie prorokować (J 11, 49 -51).

    ***

    PO TRZECIE: Pismo święte nie zawiera swego własnego kanonu, a rozeznanie które księgi do niego należą zostało dokonane przez Magisterium Kościoła.

    Jest po prostu faktem, że spisane Boże Słowo – czyli Biblia – nie ma na żadnej ze swych stronic listy ksiąg, które do niej należą. Z tradycyjnie protestanckiej perspektywy – w której nie ma żadnego nieomylnego post-apostolskiego Urzędu Nauczycielskiego Kościoła – można w odniesieniu do Pisma świętego mówić o – co trafnie nazwał jeden ze znaczących protestanckich teologów – „omylnej liście nieomylnych ksiąg”. I choć owszem, niemal wszystkie wyznania protestantyzmu zgadzają się co do tradycyjnie chrześcijańskiego rozeznania ksiąg, które należą do kanonu Nowego Testamentu, to wciąż brak jakichkolwiek gwarancji nieomylności dla Magisterium Kościoła, powoduje, iż i to rozeznanie może być w końcu uznane za błędne. Warto w tym miejscu podkreślić, że i sam Marcin Luter miał przynajmniej bardzo poważne wątpliwości co do kanoniczności listów św. Jakuba i św. Judy, Listu do Hebrajczyków oraz Apokalipsy św. Jana.

    Chyba nie od rzeczy będzie, gdy wspomnę tu o swych osobistych obserwacjach tyczących się szeroko pojmowanego świata protestantyzmu. Otóż, co prawda, na marginesie, ale jednak, protestantyzmu widziałem, jak niektórzy z jego zwolenników kwestionowali kanoniczność listów św. Pawła Apostoła, Ewangelii św. Łukasza, Dziejów Apostolskich. Owi protestanci na poparcie swych roszczeń podawali twierdzenia w rodzaju, iż Paweł Apostoł miał przeczyć nauczaniu Jezusa Chrystusa, Ewangelia św. Łukasza zbyt podkreśla osobę Maryi, a Dzieje Apostolskie (na początku swego 5 rozdziału) prezentują surowość niepasującą do innych biblijnych ksiąg (chodzi o swego rodzaju karę śmierci, którą autor tej księgi odnotowuje jako wymierzoną za kłamstwo, jakiego dopuścili się Ananiasz i Safira – co rzeczywiście w świetle całej Biblii jest precedensem). Nie tak dawno spotkałem też na swej drodze pewnego – nazwijmy to roboczo „neocharyzmatycznego” protestanta – który próbował mnie przekonywać, iż te fragmenty Starego Testamentu, w których ukazuje się Boga jako np. rozkazującego zabijać, w rzeczywistości opisują szatana, a tak poza tym, to Biblia, jaką znamy, jest poprzekręcana (między innymi za sprawą kościelnych soborów). Gdy spytałem się tego człowieka o to, skąd czerpie takie, a nie inne przekonanie na ten temat odpowiedział mi, że „gdy chodzi się na co dzień z Duchem Świętym, to takie rzeczy się wie”. Oczywiście, przytoczone wyżej przypadki, nie są reprezentatywne dla głównych nurtów protestantyzmu i gdybym miał coś obstawiać, to przypuszczałbym, że maksimum 0.1 procent protestantów wyznaje tym podobne poglądy. Jednakże, gdy twierdzi się, iż nie ma żadnego nieomylnego Magisterium, które w ostateczny sposób mogłoby rozeznać kanon Pisma świętego, to niby dlaczego wykluczyć, że to te (maksimum) 0.1 procent może mieć rację? Przecież większość nie zawsze musi mieć rację, a czasami to właśnie skrajny margines danej społeczności ma w tej czy innej kwestii słuszność.

    ***

    PO CZWARTE: Pismo święte po prostu wymaga interpretacji. Już sam fakt istnienia w świecie protestanckim (i to niemal od początku jego zaistnienia – czyli w pierwszym pokoleniu protestantów) wielu sprzecznych ze sobą wykładni co do poszczególnych prawd biblijnych na to wskazuje.

    Jedną z odpowiedzi apologetów protestantyzmu na ową bardzo łatwo zauważalną prawidłowość jest wskazanie na rozróżnienie pomiędzy tymi fundamentalnymi prawdami chrześcijańskimi, co do których powinna istnieć zgodność, a drugo i trzeciorzędnymi naukami, odnośnie do których może istnieć prawomocna różnorodność opinii i interpretacji. Ten argument załamuje się jednak wówczas, gdy zastanowimy się nad tym, kto w świecie protestanckim ma autorytet by dokonać tego rodzaju wiążącego rozróżnienia? Otóż takiego autorytetu tam nie ma z samej zasady, a co za tym idzie, próba dokonywania takich rozróżnień będzie skażona sporą dawką arbitralności. Poza tym, co miałoby oznaczać stwierdzenie, iż istnieją pierwszorzędne prawdy chrześcijańskie, reszta zaś już może być przedmiotem swobodnych opinii w odniesieniu do treści Pisma świętego? Przecież, całe Pismo święte jest nieomylne, natchnione i bezbłędne, ucząc nas przy tym prawd potrzebnych nam do zbawienia i prowadzenia świątobliwego życia. Gdy zważy się na tę prawdę, trudno jest postrzegać jakąkolwiek choćby i „cząstkę” Biblii za rzecz, której sposób interpretacji mógłby być traktowany w lekki sposób. Wreszcie też, gdy uświadomimy sobie to, odnośnie do konkretnie których stwierdzeń Pisma świętego zachodzą w łonie protestantyzmu daleko idące różnice, to widać na ich przykładzie, iż nierzadko w ścisły sposób dotyczą one wiecznego zbawienia. I tak na przykład
    a. Wyznania protestanckie różnią się tak odnośnie wieku prawowitego i ważnego przyjęcia chrztu, jak i konkretnej formy, w jakiej ten sakrament ma być udzielany. Jedni mówią, iż należy chrzcić niemowlęta, inni uznają, że można to czynić tylko wobec osób w wieku świadomym, zaś chrzest niemowląt jest nieważnym obrzędem. Jedne wyznania protestanckie nauczają, iż chrzcić dozwolone jest także przez polanie, a inne uznają, że można udzielać chrztu wyłącznie przez zanurzenie. Słyszałem także o takich protestanckich wspólnotach, które za jedyną prawowitą formę chrztu uznają dokonywanie go w jeziorze lub rzece albo też nie uznają godziwości innego chrztu niż przez polanie.

    Czy taką różnorodność wykładni tyczącej się chrztu można jednak uznać za kwestię drugo lub trzeciorzędną, nieistotną do zbawienia, skoro Nowy Testament wiąże w sposób ścisły sprawę chrztu z wiecznym zbawieniem? Pomyślmy też o praktycznych zawirowaniach i rozterkach człowieka, który brałby na poważnie wszystkie z tych protestanckich interpretacji w kwestii ważności i godziwości chrztu. Ot, np. Steve urodził się w rodzinie luterańskiej, w związku z czym został ochrzczony jako niemowlę. Następnie, Steve jako nastolatek trafił do jakiegoś zielonoświątkowego zboru, gdzie został ochrzczony przez zanurzenie w podwórkowym basenie. Za kilka lat trafił on jednak do kolejnego zboru, w którym naucza się, że chrzcić można tylko w jeziorach i rzekach – w związku z czym jego dwa poprzednie chrzty zostały uznane za nieważne i został po raz trzeci ochrzczony. Na końcu zaś Steve wędruje do wspólnoty, która uznaje za ważny tylko chrzest osób w wieku świadomym, ale dokonywany przez polanie – wszystkie trzy jego poprzednie chrzty zostają uznane za nieważne i Steve zostaje ochrzczony po raz czwarty. Cóż za galimatias w odniesieniu do chrztu, o którym Biblia mówi, że jest „jeden” (patrz: Ef 4, 5) i bez którego (przynajmniej pragnienia) nie można wejść do Królestwa Niebieskiego (por. Mk 16, 16).

    Zauważmy przy tym, że choć Pismo święte naucza o konieczności chrztu do zbawienia oraz o tym, iż chrzest jest jeden, to w żadnym ze swych wersetów nie precyzuje szczegółów odnośnie do których powstały wyżej wskazane różnice protestanckich wykładni tyczących się ważności i/lub godziwości danych chrztów. Przy braku zatem nieomylnego Magisterium dającego wiążącą interpretację odnosząca się do tych szczegółów, chaos w ich rozumieniu może się tylko potęgować.

    b. Wyznania protestanckie różnią się między sobą co do interpretacji słów Pana Jezusa w kwestii rozwodu i ponownego małżeństwa. Co prawda większość z nich uznaje (np. luteranie, anglikanie, baptyści, zielonoświątkowy), iż w przypadku cudzołóstwa jednej ze stron, jest moralnie dozwolone, by zdradzony w ten sposób małżonek rozwiódł się i wszedł w nowy związek małżeński, jednak mniejszość z nich (np. mennonici) zajmuje w tej kwestii bardziej tradycyjnie katolickie stanowisko, twierdząc, że w takiej sytuacji dopuszczalna jest co prawda separacja, ale już nie ponowne małżeństwo. I w tym wypadku przyjęcie protestanckiego założenia o braku nieomylnego Magisterium, które mogłoby rozstrzygnąć dla ogółu chrześcijan, która z tych wykładni słów naszego Pana jest prawidłowa, czyni de facto nierozwiązywalną kwestię istotną dla zbawienia – wszak cudzołożnicy wedle Pisma świętego nie wejdą do Nieba (por. Gal 5, 19-21; 1 Kor 6, 9), jednak nie mogąc nieomylnie zinterpretować nowotestamentowego nauczania na temat rozwodu i ponownego małżeństwa, nie możemy być też pewni, czy osoby, których ten problem dotyczy, dopuszczają się, czy nie dopuszczają cudzołóstwa.

    c. Wyznania protestanckie mają różne poglądy odnośnie tego, czy jest dozwolonym dla chrześcijan być policjantem, żołnierzem, brać bardziej aktywny udział w wojnie. I w tym wypadku sprawa interpretacji czego na ów temat ostatecznie naucza Nowy Testament (pozostając bowiem na gruncie tylko Starego Testamentu kwestia ta jest bowiem jasna i korzystna dla policjantów, żołnierzy i udziału w wojnie) tyczy się tego, czy dana osoba może być zbawiona (zakładając brak szczerej skruchy z jej strony). Nowy Testament naucza wszak, że „żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego” (1 J 3, 15). Tymczasem bycie policjantem, żołnierzem, a tym bardziej branie aktywnego udziału w wojnie, może oznaczać, iż będzie się w bezpośredni i zamierzony sposób zabijać swych bliźnich. W sytuacji więc, gdy nie można dać nieomylnej wykładni tego, czy np. bezpośrednie zabijanie wrogich żołnierzy na wojnie jest dozwolone czy zakazane przez Nowy Testament, nie można też tym samym dać zaangażowanym w to ludziom nadziei lub zapewnienia, iż nie należą do grona „zabójców, którzy nie noszą w sobie życia wiecznego”.

    Co więcej, gdy przyjrzymy się poszczególnym wersetom ksiąg Nowego Przymierza tyczącym się zagadnienia używania przemocy, to – bez pomocy Magisterium – wychodzi z nich istna plątanina, z której argumenty na rzecz poprawności swych interpretacji mogą podawać tak obrońcy używania takowej, jak i jej przeciwnicy. Ot, np. św. Jan Chrzciciel nie wzywał przychodzących do niego żołnierzy, by porzucili swój zawód (por. Łk 3, 12-14) , ale „chrześcijańscy pacyfiści” mogą odrzec na to, że był on jeszcze prorokiem Starego Zakonu, w ramach którego bezpośrednie zabijanie niektórych ludzi było aprobowane. Nasz Pan Jezus Chrystus z kolei raz mawiał, by „nadstawić drugi policzek” i „nie opierać się złu” (Mt 5, 39), ale w swych uczynkach nie zawsze realizował owe zasady – wyrzucając wszak za pomocą bicza kupujących i sprzedających z jerozolimskiej Świątyni (patrz: Mt 21, 12 -13) walczył wszak ze złem (i to za pomocą przemocy), a gdy został podczas swego procesu uderzony w twarz, bynajmniej nie nadstawił drugiego policzka, ale zapytał się „Dlaczego mnie bijesz?” (por. J 18, 23). Chrystus też z jednej strony nakazał swym uczniom zakupić miecze (por. Łk 22, 26), ale gdy św. Piotr użył w Jego obronie miecza polecił mu, by nie bronił go w ten sposób (Mt 26, 52). Kto ma zatem autorytet, by w wiążący sumienia chrześcijan sposób powiedzieć, że np. nadstawianie drugiego policzka należy rozumieć w całkowicie lub częściowo dosłowny sposób, a może trzeba traktować te słowa jako czystą metaforę lub hiperbolę, do której dosłownego stosowania chrześcijanie nie są zobligowani w jakiejkolwiek sytuacji?

    Oczywiście wymienione wyżej trzy kwestie co do których wyznania protestanckie różnią się pomiędzy sobą, są tylko małym wycinkiem biblijnych prawd, co do których interpretacji zachodzą tym podobne rozbieżności. Biorąc pod uwagę tylko co bardziej konserwatywną część protestantyzmu, mogę jeszcze nadmienić, iż wyznania te różnią się co do interpretacji tego, czy Biblia naucza:
    1. Trzech, jednej czy dwóch osób Bożych?

    2. Istnienia Ducha Świętego jako Boskiej Osoby czy też może pod tym mianem należy rozumieć inną rzeczywistość (np. bezosobową moc Bożą)?

    3. Bardziej rzeczywistej czy symbolicznej obecności Ciała i Krwi Pana Jezusa w chlebie oraz winie?

    4. Dary Ducha Świętego (cuda, proroctwa) ustały wraz z erą apostolską, czy trwają do dziś dnia?

    5. Istnieje bezwarunkowa i uprzednia predestynacja, czy może Boska predestynacja ma charakter warunkowy (czyli uzależniony od przewidzenia jakich wolnych wyborów dokonamy jako ludzkie osoby)?

    6. Osoby, które nie odziedziczą Królestwa Bożego pójdą do piekła na wieczną mękę, czy zostaną może unicestwione?

    7. Osoba raz szczerze nawrócona może utracić swe zbawienie, czy nie jest to możliwe?

    8. Dozwolone jest dla małżonków używanie środków antykoncepcyjnych, czy może jest to jednak dla nich zakazane (co do tej pory jest podtrzymywane przez baptystycznego pastora Stevena L. Andersona z USA)?

    9. Jest moralnie dozwolone dla nowo nawróconych na chrześcijaństwo poligamicznych mężczyzn zachowanie swych poprzednich żon, czy nie jest to akceptowalne?

    10. Kobiety mają moralne prawo nauczać w kościołach, czy takiego prawa nie mają?

    11. Kobiety powinny zasłaniać włosy w czasie modlitwy, czy też nie są do tego zobligowane?

    12. Kobiety powinny zasłaniać włosy również poza modlitwą (stanowisko mennonitów i amiszów), czy też nie są do tego zobowiązane?

    13. Jest moralnie dozwolone dla chrześcijan rekreacyjne picie alkoholu z umiarem, czy nie jest do dla nich dopuszczalne (stanowisko przynajmniej części baptystów i głównego nurtu zielonoświątkowców w USA)?


    14. Zakazuje aborcji w każdym, prawie każdym, czy większości wypadków?

    15. Przynajmniej w domyślny sposób potępia każdą lub prawie każdą masturbację?

    16. W erze Nowego Testamentu jako dzień odpoczynku i nabożeństwa należy uznawać sobotę czy niedzielę (a może żaden z dni z tygodnia nie powinno się w ten sposób już traktować)?

    17. Chrystus umarł dla zbawienia wszystkich czy tylko części z ludzi?

    18. Kłamstwo jest zakazane zawsze i wszędzie, czy też może istnieją wyjątki od takiego zakazu?

    19. Jest moralnie dozwolone używanie przez kobiety makijażu i biżuterii, czy jest to dla nich zakazane?

    20. Prawa karne ustanowione przez Boga w ramach Przymierza Mojżeszowego powinny być stosowane również w erze Nowego Testamentu, czy też może nie są już obowiązujące?

    21. Chrześcijanie mają moralne prawo obchodzić takie święta jak Boże Narodzenie albo Wielkanoc, czy jest może im to zakazane/odradzane?
    22. Pewność zbawienia ma oznaczać tzw. wytrwałość świętych (czyli, że chrześcijanin wytrwa w wierze i cnotliwym życiu), czy może coś określanego jako „wieczne bezpieczeństwo” (a więc teza, iż raz nawrócony chrześcijanin może nawet umrzeć w jakimś poważnym grzechu, a i tak być zbawionym)?

    I doprawdy nie ma co się dziwić, że zaprzeczając istnieniu nieomylnego Urzędu Nauczycielskiego w Kościele tego typu różnice w wykładni Biblii zachodzą. A to dlatego, że same Pismo święte daje bardziej jednoznaczną odpowiedź tylko na 2 z 20 powyższych pytań (czyli pytania nr 10 i 11). Co do całej reszty z nich to sama Biblia albo nie daje żadnej odpowiedzi (punkty 9, 12, 15), albo też daje nań odpowiedź mniej lub bardziej niejasną. A i w przypadku też punktów, co do których natchnieni autorzy Pisma św. nie wydają się dawać bardzo jasnych odpowiedzi, prawdopodobieństwo słuszności tej lub innej interpretacji zmienia się w zależności od tego:

    – które wersety Biblii uznamy za bardziej dosłowne, a które za bardziej metaforyczne?

    – czy rozumienie poszczególnych a używanych przez biblijnych autorów terminów i fraz odpowiada naszemu potocznemu ich wykładaniu czy też ma specyficzną, dla starożytnie hebrajskiego kręgu kulturowego (a znacząco różniącą się od używanej przez nas) definicję?

    – uznajemy zawężającą czy rozszerzającą interpretację danej zasady biblijnej?

    – uznajemy pewne z praw Starego Testamentu za aktualne czy nieaktualne dla chrześcijan?

    Nie twierdzę, ani nie sugeruję przez powyższe bynajmniej, iż w tej większości kwestii jest czymś niezwykle trudnym dojście na podstawie samej Biblii do co bardziej prawdopodobnej ich interpretacji. Owszem, uznaję, iż co do sporej części z nich można mówić o mniej lub bardziej prawdopodobnych wykładniach – jednak sęk w tym, że „prawdopodobna” interpretacja nie jest równoznaczna z „nieomylną” interpretacją. Czyż więc fakt daleko posuniętych rozbieżności interpretacyjnych w łonie konserwatywnych wyznań protestanckich, pośród których to dużą część owych różnic trudno zwalać po prostu na karb czyjejś złej woli (a przeciwnie takowe rozbieżności mogą wynikać ze szczerego poszukiwania Bożej Prawdy), nie wskazuje tym bardziej na to, iż Biblia potrzebuje wykładni ze strony autorytatywnego i nieomylnego Magisterium?

    Nie sądzę również, by odpowiedzią na trudności w odnalezieniu pytania jak prawidłowo interpretować Biblię, było wskazanie na fakt, iż w ramach konserwatywnych wyznań protestanckich da się wskazać na to, jak wykładania poszczególnych jej fragmentów jest charakterystyczna dla większości z nich. Owszem większość konserwatywnych protestantów wierzy np. w Trójcę Świętą, osobowość Ducha Świętego, nieaktualność święcenia dnia sobotniego w erze Nowego Przymierza, (prawie absolutny) zakaz aborcji i kłamstwa, wieczność piekła, moralną dopuszczalność używania antykoncepcji przez małżonków, niegodziwość onanizmu. Tyle tylko, że oponenci wszystkich tych doktryn mogą na ten argument słusznie odpowiedzieć retorycznym pytaniem: A czy choćby i większość chrześcijan zawsze musi mieć rację? Da się wszak wskazać na niejedną, historycznie rzecz biorąc popularną, a może i większościową (w dłuższym czasie) dla wyznań protestanckich doktrynę, do której dziś niewielu konserwatywnych protestantów by się przyznało. Ot, choćby niegodziwość antykoncepcji była podzielana bodajże przez wszystkie wyznania protestanckie jeszcze około 100 lat temu – dziś tylko margines protestanckich wyznań podtrzymuje jej słuszność. Można by też wskazać na podejście północnoamerykańskich i południowoafrykańskich protestantów do kwestii segregacji rasowej – jeszcze do połowy 20 wieku, znacząca część z nich (nie zdziwiłbym się, gdyby to była większość) twierdziła, że taki system jest wręcz nakazany przez Pismo święte: aktualnie ów pogląd jest przez zdecydowaną większość także konserwatywnych protestantów odrzucany. A zatem wykształcenie się w dłuższym czasie jakiegoś większościowego poparcia dla tej czy innej doktryny pośród konserwatywnych protestantów nie stanowi jeszcze bardzo mocnego dowodu na ich słuszność.

    Warto też podkreślić w tym miejscu, iż Biblia po prostu nic nie mówi o niektórych zagadnieniach doktrynalnych i etycznych, a to dlatego, że w czasie jej spisywania nie były one znane. Pismo święte nie mówi więc np. o moralności (bądź niemoralności) stosowania metody in vitro, przyznawania praw wyborczych kobietom, klonowaniu, inżynierii genetycznej, eugenice, ustanawianiu przepisów segregujących życie społeczne wedle rasy albo o tzw. macierzyństwie zastępczym. Czy to oznacza, że – w stosunku do tych w swej zdecydowanej większości ważnych kwestii etycznych – nie możemy w nieomylny sposób poznać woli Bożej? A nawet, jeśli na podstawie pewnych ogólniejszych wskazówek zawartych w Piśmie świętym spróbujemy ocenić moralność wskazanych wyżej czynów, to skąd będziemy wiedzieć, iż owe wskazówki zostały przez nas prawidłowo wobec nich zastosowane?

    Nie od rzeczy będzie też wspomnieć, że pewne z zasad tak postępowania jak i interpretowania poszczególnych fragmentów Pisma świętego – w samej tej Księdze się nie znajdują – a mimo to są powszechnie podzielane przez konserwatywnych protestantów. Na przykład żaden wers Biblii nie wyjaśnia, iż nauczanie Pana Jezusa o tym, że mamy wyłupywać sobie oko lub odcinać rękę, jeśli te są dla nas powodem do grzechu (por. Mk 9, 43-48), ma charakter metaforyczny i nie stanowi zachęty lub nakazu do fizycznego okaleczania własnego ciała. To, iż interpretacja owych słów Chrystusa ma mieć charakter metaforyczny, a nie dosłowny, jest kwestią historycznej, powszechnej dla chrześcijan ich wykładni. W tym konkretnym wypadku nie można zatem powiedzieć, że „Biblia sama siebie interpretuje”, ale za właściwą uznaje się pozabiblijną interpretację wskazanego wyżej wersetu Nowego Testamentu. Podobnie, wszyscy konserwatywni protestanci których kojarzę przyjmują rozszerzającą interpretację słów Chrystusa o tym, że mężczyzna nie powinien patrzeć pożądliwie na kobietę (patrz: Mk 5, 27-28) – rozumiejąc je w ten sposób, iż również kobiety nie powinny w taki sposób spoglądać na mężczyzn. Sęk jednak w tym, że Biblia w żadnym miejscu nie potępia pożądliwego patrzenia kobiety na mężczyznę – jest to oczywiście rozszerzająca, zdroworozsądkowa, acz jednak pozabiblijna interpretacja słów Pana Jezusa Chrystusa.

    Oczywiście na to wszystko konserwatywny protestant może odpowiedzieć, iż alternatywą nie jest tu istnienie w Kościele katolickim instytucji Magisterium, gdyż takowe nauczało rzeczy ze sobą sprzecznych, a ponadto jego funkcjonowanie nie zapobiega istnieniu pośród samych katolickich teologów, prezbiterów i biskupów mniej lub bardziej daleko idących różnic. Na ten argument można jednak odpowiedzieć, że w odróżnieniu od protestantyzmu nieomylność Magisterium przynajmniej daje możliwość ukrócenia lub ograniczenia poziomu występowania takich doktrynalnych różnic – czego tradycyjnie protestanckie podejście do Biblii nie tylko, że nie może dać, ale po prostu ze swej natury tylko pogłębia i potęguje ów problem. Jeśli zaś chodzi o domniemane sprzeczności mające zachodzić w obrębie samego Magisterium Kościoła, to czasami są one pozorne, a czasami rzeczywiście trudno uciec od wrażenia, iż trudno niektóre z nich ze sobą pogodzić. Nawet jednak istnienie rzeczywistych sprzeczności w obrębie doktryny katolickiej nie przekreślałoby jeszcze prawdy o tym, że pewna jej część cieszy się Boską gwarancją nieomylności. Wedle katolickiej doktryny i teologii w pierwszym rzędzie nieomylnymi interpretacjami Objawienia Bożego są definicje dogmatyczne papieży i soborów oraz coś, co zwie się powszechnym i zwyczajnym nauczaniem Kościoła. Poza tego rodzaju aktami magisterialnymi nie musi zachodzić Boża gwarancja nieomylności, przez co mogą w pewnych obszarach katolickiej doktryny zachodzić błędy i pomyłki (a co za tym idzie sprzeczne co do promowanych tez wypowiedzi). O ile, sytuacja taka może stanowić problem dla chcących zachować doktrynalną poprawność swych przekonań katolików, o tyle w przypadku konserwatywnych protestantów kłopot jest o wiele większy, gdyż takowi z samej zasady uznają, iż jakiekolwiek deklaracje ich nauczycielskich gremiów nie mogą cieszyć się Boską gwarancją nieomylności. Innymi słowy, o ile katolik często, choć nie zawsze, może pokładać wiarę w nieomylność interpretacji Pisma świętego dawaną mu przez Magisterium Kościoła, o tyle protestant nie powinien takiej postawy przyjmować nigdy i nawet jeśli z szacunkiem podchodzi do doktrynalnych wypowiedzi przywódców swojej wspólnoty wyznaniowej, to powinien być zawsze gotowy do ich zakwestionowania, o ile jego własne rozumienie tych czy innych fragmentów Biblii podpowie mu, że takie wypowiedzi są błędne.

    Podsumowując zatem tę część mych rozważań: tradycyjnie protestanckie podejście do Biblii – w odróżnieniu od tradycyjnie katolickiej doń postawy – po prostu musi rodzić coraz większy chaos doktrynalny, który w praktyce nie może być wówczas zastopowany.

    ***

    PO PIĄTE: Z nauczania Nowego Testamentu wynika, iż założony przez Chrystusa Kościół będzie istniał do końca świata przez wszystkie pokolenia, tymczasem apologeci protestantyzmu nie potrafią wiarygodnie wykazać, iż w każdym wieku istnienia chrześcijaństwa istniały grupy chrześcijan, które na płaszczyźnie doktrynalnej i teologicznej byłyby odpowiednikami tego co po 1517 (a raczej 1521) utożsamiamy z protestantyzmem.

    Załóżmy na chwilę, iż – jak to utrzymuje wielu protestantów – Kościół rzymskokatolicki powstał wraz z panowaniem cesarza Konstantyna (początki IV wieku), a do tego czasu wspólnoty chrześcijańskie były odpowiednikiem poreformacyjnego protestantyzmu. Przyznajmy też, że powstali w XII wieku (około 1170 roku) waldensi mogą być w wiarygodny sposób uznani za – w istocie swej doktryny i praktyki – protestantów (czemu osobiście mogę chętnie przytaknąć). I tak jednak przy przyjęciu tych dwóch założeń mamy do czynienia z bardzo dużą luką historyczną w istnieniu prawdziwego Kościoła: okres pomiędzy początkiem IV wieku a XII wiekiem to wszak około 850 lat. Nawet zaś, gdyby skracać czas powstania Kościoła rzymskokatolickiego nie do początku IV wieku, ale uznać za jego historyczne początki V, VI, VII czy w ostateczności VIII wiek, to i tak luka historyczna, co do której trudno jest wykazać istnienie doktrynalnych odpowiedników protestantyzmu, jest zbyt wielka, by w poważny sposób próbować dowodzić, iż to właśnie protestantyzm reprezentował tę formę chrześcijaństwa, której Pan Jezus Chrystus obiecał historyczną trwałość, niezniszczalność i nieprzerwane trwanie.

    Bywa, iż w odpowiedzi na powyższy argument z „ahistoryczności” protestantyzmu jego apologeci twierdzą, że prawdziwy Kościół reprezentowali wówczas albo niektórzy wybitni i świątobliwi katolicy (np. św. Franciszek z Asyżu), albo też zawsze istnieli chrześcijanie, których można by nazwać mianem protestantów, jednakże dowody historyczne to potwierdzające, nie przetrwały do naszych czasów. Tego typu tłumaczenia nie są przekonywające, a to choćby dlatego, że gdyby np. św. Franciszek z Asyżu reprezentował protestantyzm, to musiałby on prowadzić jakąś jawną polemikę, z tym co jest uznawane przez protestantów za błędy i herezje Kościoła rzymskiego, tymczasem nie tylko, że nic o tym nie wiemy, ale było wręcz przeciwnie. Co zaś do faktycznych protestantów, którzy mieli zawsze istnieć, ale o których historia nie przekazała nam żadnej wiedzy, to czy gdyby protestantyzm był rzeczywiście prawowitym reprezentantem założonego przez Chrystusa chrześcijaństwa, to Bóg w swej świętej Opatrzności nie zatroszczyłby się o to, by takie dowody historyczne zostały zachowane i do naszych czasów? Podobnie, nietrafionymi argumentami na rzecz historycznej ciągłości protestantyzmu jest zresztą odwoływanie się do tego, iż istnieje nieprzerwana dziejowo linia tych wspólnot chrześcijańskich, które doktrynalnie nie są tożsame z rzymskim katolicyzmem, na przykład tzw. „chrześcijanie św. Tomasza” czy sięgający wczesnej starożytności monastyczny ruch „Culdee”. „Chrześcijanie św. Tomasza” bowiem są zdecydowanie bliżsi wschodniemu prawosławiu, a nie protestantyzmowi, a „Culdee” nawet jeśli rozwijali się w niezależności od Kościoła rzymskiego, to o ich doktrynalnych przekonaniach nie wiemy niczego, co pozwalałaby nam ich zaliczyć do protoplastów protestantyzmu.

    ***

    PO SZÓSTE: Nowy Testament naucza o istnieniu jednego prawdziwego Kościoła i jednej wierze (patrz: Ef 4, 5), Chrystus Pan dał zaś wyraźnie do zrozumienia, iż Jego pragnieniem jest, by Jego uczniowie stanowili jedno (por. J 17, 21-23). Ponadto chrześcijanie mają być „jednomyślni” (1 P 3, 8), wolą Bożą jest, aby uczniowie Jezusa doszli do „jedności wiary” (Ef 4, 13), zaś rozłamy są rzeczą godną potępienia (por. Ga 5, 19-21). Można – raczej retorycznie zapytać się – czy nowotestamentowym wzorem chrześcijaństwa jest taki stan rzeczy, w którym istnieje wiele kościołów z różniącym się od siebie zestawem doktryn, przy czym nie tylko, że nie ma możliwości znaczącego ograniczenia tych różnic i podziałów, ale jeszcze przyjęty system rzeczy dodatkowo je umacnia i potęguje???

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:

    Czy w Ameryce Północnej doszło do ludobójstwa Indian?

    Św. Józef Bilczewski: O zbawieniu innowierców

    Czy grzechy przeciwko wierze są najcięższe?

    ___

    Obrazek został dołączony do niniejszego tekstu za następującym źródłem internetowym: https://interesttime.org/the-reformation-explained-in-plain-language/

  3. Czy heretycy mogą być karani śmiercią?

    Możliwość komentowania Czy heretycy mogą być karani śmiercią? została wyłączona

    Prawdopodobnie, najbardziej kontrowersyjnym doktrynalnie dokumentem Soboru Watykańskiego II jest deklaracja “Dignitatis humanae”, która ogłasza naturalne prawo ludzi do wolności religijnej. Krytycy owego soborowego nauczania przywołują różne wypowiedzi “przedsoborowego” Magisterium, które mają być przynajmniej bardzo trudne do pogodzenia z zasadą wolności religijnej. Jednym z takich magisterialnych aktów jest wydana dnia 15 czerwca 1520 roku przez papieża Leona X bulla „Exsurge Domine”, w której odrzucone zostało 41 tez Marcina Lutra. Pośród nich znalazła się opinia nr 33 o treści:

    „Palenie heretyków jest przeciwko woli Ducha”1.

    Potępienie przez Leona X tych i innych tez Lutra kończy się cenzurą teologiczną o następującej treści:

    „Wszystkie wyżej wymienione artykuły i każdy z osobna, jak już jest to powiedziane, heretyckie lub skandaliczne, lub fałszywe lub obrażające pobożne uszy, lub zwodzące umysły ludzi prostych i sprzeciwiające się katolickiej prawdzie, potępiamy, obalamy i całkowicie odrzucamy”2.

    Czyż nie wydaje się więc, że papież Leon X potępiając tezę Lutra o niegodziwości karania śmiercią heretyków de facto i to jeszcze w sposób nieomylny, nie odrzucił też promowanej przez Sobór Watykański II doktryny o wolności religijnej? Wszak jeśli owa bulla sugerowałaby poprawność odwrotności opinii Marcina Lutra, a więc, iż heretycy powinni być karani przez spalenie na stosie, to stanowiłoby to wręcz skrajną sprzeczność z omawianym z deklaracją „Dignitatis humanae” Soboru Watykańskiego II. Z jednej strony wszak Leon X uczyłby w ten sposób, że herezja zasługuje nawet na karę śmierci, z drugiej zaś Sobór Watykański głosi – iż poza pewnymi ograniczeniami – również wyznawcy fałszywych religii nie powinni być niepokojeni przez władze cywilne. Czy można wyobrazić sobie większą opozycję pomiędzy tymi dwoma doktrynami?

    ***

    Otóż, wbrew pozorom, omawiany dokument papieża Leona X niekoniecznie zakłada nieomylność, a co za tym idzie nieodwołalność potępienia wszystkich zawartych w nich tez. A zatem nie wiąże on też przyszłym papieżom rąk co do zreformowania pewnych aspektów owej bulli. Problemem bowiem w przypadku cytowanej powyżej bulli „Exsurge Domine” jest szeroka cenzura jej towarzysząca. Owa cenzura wymienia pięć kategorii potępienia opinii autorstwa Marcina Lutra („heretyckie”, „skandaliczne”, „fałszywe”, „obrażające pobożne uszy”, „zwodzące umysłu ludzi prostych i sprzeciwiające się katolickiej prawdzie”) bez precyzowania, które z owych cenzur dotyczą której z potępionych opinii. Nie wszystkie zaś z tych teologicznych cenzur muszą być dla siebie synonimami. Na przykład określenie „heretyckie” nie jest tym samym co „obrażające pobożne uszy”. W efekcie zatem owego braku rozróżnienia przez Leona X, które z tez podpadają pod którą cenzurę, nie mamy zatem pewności, czy aby np. odrzucenie Marcina Lutra godziwości karania heretyków śmiercią zostały potępione jako „heretyckie” czy może jako „obrażające pobożne uszy”. Gdyby zaś przyjąć hipotezę, iż opinia „Palenie heretyków jest przeciwko woli Ducha” była potępiona jako „obrażająca pobożne uszy”, to jeszcze by nie oznaczało, że jest ona w sposób konieczny co do swej istoty fałszywa. Jak wyjaśnia to jeden z katolickich teologów, ks. Benedict M. Ashley OP:

    „Pewne wyrażenia mogą także <źle brzmieć> (male sonans), gdy oddają prawdziwy sens, ale sprzeciwiają się powszechnemu użyciu lub są <obraźliwe dla pobożnych uszy> (piis auribus offensivum), choć nie są fałszywe”3.

    Gdyby zaś przyjąć, iż opinia o treści „Palenie heretyków jest przeciwko woli Ducha” nie jest heretycka, ale właśnie np. „obrażająca pobożne uszy” to oznaczałoby, iż owo papieskie jej potępienie nie wykluczało jeszcze możliwej prawdziwości tej opinii – jednak ganiło ją na zasadzie ostrożności oraz obawy, iż może być ona w łatwy sposób źle zrozumiana. Ujmując tę kwestię jeszcze inaczej: nieomylne deklaracje Biskupa Rzymu mają to do siebie, iż w ostateczny i nieodwołalny sposób rozstrzygają daną doktrynalną kwestię. Takim ostatecznym i definitywnym wyrokiem w zakresie doktryny jest stwierdzenie przez papieża, iż np. dana teza jest objawioną przez Boga prawdą albo też, że dane opinie są „heretyckie”, „błędne” czy „fałszywe”. Uznanie jednak już danych tez np. za „obrażające pobożne uszy” nie wydaje się w nieodwołalny sposób rozstrzygać danej kwestii i w związku z tym nie jest ono objęte papieską nieomylnością. Skoro zaś, omawiany dokument Leona X nie precyzuje, które z potępionych tez Marcina Lutra są „heretyckie”, a które np. „obrażające pobożne uszy”, to co najmniej kontrowersyjne jest zaliczane go do stricte nieomylnych wypowiedzi Kościoła.

    Ponadto, w bulli Leona X brakuje formuły, która w wyraźny i bezpośredni sposób zobowiązuje wszystkich chrześcijan/cały Kościół do przyjęcia za słuszne owych potępień – a zastosowanie takiego sposobu wyrażania się jest jednym z pewniejszych znaków, iż mamy do czynienia z nieomylną wypowiedzią papieską. Poza tym, nawet gdyby Leon X istotnie uważał za słuszne karanie śmiercią za herezję (co jest mocno prawdopodobne), to forma, jaką on wybrał dla zasugerowania słuszności takiego podejścia, sprawiła, iż nie należy ono do nieomylnej części nauczania Kościoła i może być skorygowane przez późniejsze magisterialne wypowiedzi na ów temat. O ile bowiem – wedle doktryny i teologii katolickiej – nieomylne nauki nie mogą być reformowalne czy korygowane (w sensie późniejszego im zaprzeczania), o tyle nie wszystkie z wypowiedzi Magisterium niosą za sobą gwarancję nieomylności i choć nawet takie nie-nieomylne doktryny powinny być przyjmowane przez katolików z tzw. religijną uległością ducha4, to bywa, iż tego rodzaju magisterialne nauczania są korygowane przez historycznie późniejsze deklaracje papieży i biskupów. Zatwierdzone zaś przez papieża wypowiedzi soboru powszechnego wydają się mieć większą rangę doktrynalną5 niż choćby papieska bulla potępiająca dane tezy – ale potępiająca je w taki sposób, iż nie ma się żadnej pewności, które ze zganionych opinii są fałszywe, a których treść może odpowiadać prawdzie, lecz problem z nimi polega raczej na niebezpieczeństwie ich błędnego zrozumienia albo też innych okolicznościach.

    Warto zresztą w tym miejscu dodać, iż chociaż w historii katolickiego chrześcijaństwa nie brakowało ważnych teologów w całkowicie otwarty sposób głoszących, że istotnie heretycy powinni być karani śmiercią – do takowych zaliczali się np. św. Tomasz z Akwinu6, Franciszek Suarez, ks. Jakub Wujek – to nie we wszystkich wiekach była to powszechna albo choćby popularna opinia. Na przykład, Ojciec i Doktor Kościoła, św. Jan Chryzostom był zwolennikiem zgoła przeciwnego poglądu. W jednej ze swych homilii objaśniających Ewangelię św. Mateusza mówił on wszak:

    „Nie zabrania (nasz Pan Jezus Chrystus – przyp. moje MS) udaremniania (skuteczności działania) heretyków, zmuszania ich do milczenia, odbierania im swobody przemawiania, unieważniania ich synodów i przez nich uchwalanych dokumentów, ale zabijania ich i mordowania”7.

    Inny ze starożytnych pisarzy kościelnych, Laktancjusz pisał z kolei:

    „Religii należy bowiem bronić nie zabijaniem, lecz umieraniem, nie prześladowaniem, tylko cierpliwością, nie przestępstwem, ale wiarą, gdyż to pierwsze należy do złych, a drugie – do dobrych. Konieczne jest, aby w religii działo się dobro, a nie zło. Jeśli chcesz bronić religii krwią, torturami, złem, już nie jest ona broniona, ale plamiona oraz gwałcona. Nic bowiem nie jest tak dobrowolne, jak religia, w której jeśli umysł składającego ofiarę, doznaje odrazy, już ona odeszła i już nie istnieje” (Divinae Institutiones, Lib. V, 20)8.

    Znana jest też postawa biskupów św. Marcina z Tours (316 – 397) oraz św. Ambrożego z Mediolanu (340-397), którzy apelowali do cesarza Maksymusa by ten nie karał śmiercią heretyka Pryscyliana.

    Przede wszystkim zaś, doktryna o słuszności karania śmiercią heretyków nie wydaje się mieć dostatecznego poparcia w Biblii. Choć bowiem prawdą jest, iż sam Bóg do Przymierza Mojżeszowego wprowadził karę śmierci również za kilka grzechów tyczących się sfery ściśle religijnej, to żadne z tych mających być tak surowo represjonowanych nadużyć nie było odpowiednikiem tego, co w ramach tradycyjnej teologii katolickiej nazywa się mianem „herezji”. Owszem, herezja może nieraz łączyć się z tymi wykroczeniami, ale nie są one z nią równoważne. Tak więc Prawo Mojżeszowe polecało karać śmiercią za: przekonywanie innych do czczenia pogańskich bóstw (Pwt 13, 7-16); bałwochwalstwo (Pwt 17, 3); bluźnierstwo (Kpł 24, 16-23); fałszywe prorokowanie (Pwt 18, 20); znieważenie szabatu (Wj 31, 14), zbieranie drewna w szabat (Lb 15, 32-36); dawanie swych dzieci na ofiarę dla pogańskiego bóstwa Molocha (Kpł 20, 2); praktykowanie czarów (Wj 22, 17). Wszystkie z tych rzeczy mogą łączyć się z herezją, ale nie są same w sobie herezją. Poza tym, w Biblii mamy przykłady tego co odpowiadałoby tradycyjnie katolickiej definicji herezji, np. zaprzeczający istnieniu aniołów, demonów i życia wiecznego, saduceusze – ale nic nie wiadomo nam z tej świętej Księgi, by mieli być oni karani śmiercią.

    ***

    Podsumowując zatem: doktryna o słuszności karania śmiercią za herezję nie wydaje się być poparta ani przez Pismo święte, ani przez większość Ojców Kościoła. Ponadto nie była ona prawdopodobnie nieomylna na mocy bulli „Exsurge Domine” papieża Leona X. A zatem zebrani na powszechnym soborze i pozostający w jedności z papieżem biskupi (chodzi oczywiście o Sobór Watykański II) nie byli w absolutny i ślepy sposób związani tym nauczaniem i mieli prawo je zreformować oraz skorygować. To nie znaczy, iż wszystkie aspekty soborowej deklaracji “Dignitatis humanae” na pewno są do pogodzenia z pewnymi nieomylnymi wypowiedziami “przedsoborowego” Magisterium, jednak akurat w aspekcie tego konkretnego tematu – czyli karania śmiercią heretyków – owa trudność nie wydaje się zachodzić.

    Mirosław Salwowski

    Przypisy:

    1 Cytat za: „Breviarium Fidei. Wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła” (pod redakcją ks. Ignacego Bokwy), Księgarnia Świętego Wojciecha, Poznań 2007, s. 176.

    2 Cytat za: „Breviarium Fidei”, jw., s. 177.

    3 Cytat za: Benedict M. Ashley OP, „Żyć Prawdą w Miłości. Biblijne wprowadzenie do teologii moralnej”, Wydawnictwo „W drodze”, Poznań 2008, s. 112.

    4 O takim obowiązku okazywania posłuszeństwa również nie-dogmatycznemu nauczaniu Kościoła uczy chociażby punkt numer 892 Katechizmu Kościoła Katolickiego: Boska asystencja jest także udzielona następcom Apostołów, nauczającym w komunii z następcą Piotra, a w sposób szczególny Biskupowi Rzymu, pasterzowi całego Kościoła, gdy – nie formułując definicji nieomylnej i nie wypowiadając się w “sposób definitywny” – wykonuje swoje nauczanie zwyczajne, podaje pouczenia, które prowadzą do lepszego zrozumienia Objawienia w dziedzinie wiary i moralności. Nauczaniu zwyczajnemu wierni powinni okazać “religijną uległość ich ducha”, która różni się od uległości wiary, a jednak jest jej przedłużeniem.

    Inne dokumenty kościelne, w których jest mowa o takim posłuszeństwo to np. Sobór Watykański II konst. Lumen Gentium 25; Pius XII, enc. Humani Generis, n. 20.

    5 Choć nie ma jasności czy większa lub istotna część wypowiedzi Soboru Watykańskiego II była nauczaniem per se nieomylnym, to jednak wedle papieża Pawła VI akty owego zgromadzenia kościelnego posiadają wysoką rangę doktrynalną. Ten Biskup Rzymu mówił wszak: “Niektórzy ludzie zadają pytanie, jaki jest autorytet, jaka jest teologiczna kwalifikacja, jaką sobór zamierzał nadać swojemu nauczaniu, zważywszy, że uchylił się od podawania uroczystych dogmatycznych definicji angażujących nieomylne Magisterium Kościoła? Każdy, kto odniesie się do soborowej deklaracji z 6 marca 1964 roku, powtórzonej następnie 16 listopada 1964 roku, wie jaka jest odpowiedź. Zważywszy na duszpasterski charakter soboru uniknął on ogłaszania w nadzwyczajny sposób dogmatów mających znamię nieomylności. Jednakże Sobór przypisał swym naukom rangę najwyższego zwyczajnego magisterium, które jest w tak oczywisty sposób autentyczne, że musi zostać przyjęte przez wszystkich wiernych zgodnie ze wskazaniami podanymi przez Sobór, biorąc pod uwagę naturę i cel każdego dokumentu” (Cytat za: Ks. Noël Barbara, „Papieska nieomylność a dzisiejszy kryzys w Kościele”, Ultramontes.pl, Dostęp: 01. 02. 2023).

    6 Tomasz z Akwinu uczył na ten temat: Ze strony heretyków popełniają oni grzech, którym zasłużyli sobie nie tylko na to, by zostali karą klątwy wyłączeni z Kościoła, lecz także usunięci ze świata karą śmierci. O wiele bowiem cięższą zbrodnią jest psuć wiarę, która daje życie dla duszy, niż fałszować pieniądze, które służą życiu doczesnemu. Skoro więc świeccy władcy z miejsca sprawiedliwie karzą fałszerzy pieniędzy i innych złoczyńców karą śmierci, tym bardziej heretyków można z miejsca, skoro tylko udowodni się im winę herezji, nie tylko ukarać klątwą, ale także sprawiedliwie ukarać. Ze strony zaś Kościoła jest miłosierdzie troszczące się o nawrócenie błądzących: stosownie do nauki Apostoła, nie potępia ich od razu, lecz dopiero: „po pierwszym i drugim upomnieniu”; po tym zaś, skoro heretyk nadal trwa w uporze, straciwszy nadzieję w jego nawrócenie, mając na uwadze zbawienie innych, Kościół karą klątwy wyklucza go ze swojego łona i następnie zostawia go sądownictwu świeckiemu, by przezeń był usunięty ze świata karą śmierci. Mówi przecież Hieronim: „Trzeba odciąć zgangrenowane członki i usunąć z trzody parszywą owcę, aby cały dom nie spłonął, nie popsuła się cała masa, nie zaraziło się całe ciało, nie zginęła cała trzoda. Ariusz z Aleksandrii był tylko iskrą; a że nie stłumiono jej zawczasu, jej ogień cały świat spustoszył”. (Cytat za: Św. Tomasz z Akwinu, „Suma Teologiczna”, t. 15, „Wiara i nadzieja”, zagadnienie 11, tłum. o. Pius Bełch OP, Londyn 1966).

    7 Patrz: Św. Jan Chryzostom, „Homilie na Ewangelię według św. Mateusza (część druga: homilie 41-90)”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2001, s. 61.

    8 Cytat za: „Christianitas” nr 48-49.2012, s. 194.

    —-
    Przeczytaj też:

    Tekst, w którym znajdziesz bardziej dokładne informacje na temat tego czym jest wedle tradycyjnie katolickiego nauczana herezja: Czy Joe Biden jest katolikiem?
    Artykuł wysuwający tezę, iż karanie przez władze cywilne bałwochwalstwa i politeizmu nie musi być sprzeczna z nauczaniem Soboru Watykańskiego na temat prawa do wolności religijnej: Politeizm i bałwochwalstwo powinny być kryminalizowane
    —-
    Źródło grafiki dołączonej do artykułu:
    https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_people_burned_as_heretics

  4. Czy niewolnictwo powinno być przywrócone?

    Możliwość komentowania Czy niewolnictwo powinno być przywrócone? została wyłączona

    To, co potocznie zwykliśmy zwać niewolnictwem – a więc instytucję polegającą na tym, iż porywano niewinnych ludzi z miejsca ich zamieszkania, następnie sprzedawano, by na końcu pozostawić ich nieograniczonej lub prawie nieograniczonej władzy panów – oczywiście było wewnętrznie złe. To nie znaczy, iż każdy “pan” (w sensie: właściciel niewolników) działający w ramach tego niemoralnego systemu sam postępował źle. Nie wszyscy bowiem z owych “panów” musieli korzystać z przysługujących im “uprawnień”, a więc np. gwałcić swe niewolnice, okrutnie bić za błahostki niewolników czy obciążać ich nadmiernymi pracami. To nie zmienia jednak faktu, iż same prawne oraz zwyczajowe uregulowania tego systemu był wewnętrznie złe. I jak się wczytać w Biblię, złożyć w kawałeczki poszczególne jej wypowiedzi na ów temat, to wychodzi właśnie nam mniej więcej taka właśnie sugestia. Prawo Mojżeszowe nakazywało wszak karać śmiercią porywaczy oraz handlarzy ludźmi (Wj 21,16), a także surowo karać tych z pośród właścicieli niewolników, którzy doprowadzili do ich zabicia (Wj 21, 20), zakazywało nadmiernego bicia niewolników ( Wj 21, 26). W wypadku, gdy u Izraelity ukrył się jakiś uciekający przed swym panem niewolnik, istniał zakaz wydawania go jego dotychczasowemu właścicielowi, a ów uciekinier mógł sobie wybrać miejsce, gdzie zechce żyć i „gdzie będzie czuł się dobrze”. To prawo zostało zakończone słowami: „Nie będziesz go dręczył” (Powt. Prawa 23, 16 – 17). Stary Testament przewidywał też, iż hebrajscy niewolnicy mieli być uwalniani co 7 lat, zaś niehebrajscy co 50 lat (Wj 21, 2; Pwt. Prawa 15, 12 – 15, Kpł 25, 10). Nowy Testament z kolei do grzeszników zalicza – obok np. homoseksualistów, rozpustników, kłamców, krzywoprzysiężców – handlarzy ludźmi (1 Tm 1, 10). Oczywiście w Nowym Testamencie są wezwania, aby niewolnicy byli posłuszni nie tylko łagodnym, ale także surowym panom (patrz: 1 P 2, 18), co jednak nie oznacza samo w sobie pochwalania złego traktowania niewolników, ale stanowi raczej zachętę do cierpliwego znoszenia złego traktowania ze strony innych ludzi (por. 1 P 2, 19-23).

    Dobrze się więc stało, iż taka wewnętrznie zła instytucja została prawnie zakazana i nie ma praktycznie szans na jej restaurację. Władze cywilne bowiem są od tego, by karać zło i złych (patrz: Rz 13, 3-4) oraz “uwalniać uciśnionego z rąk ciemięzcy” (Jr 22, 3).

    Można jednak wyobrazić sobie takie formy znaczącego ograniczania wolności innych osób, które pod pewnymi względami będę przypominały to, co potocznie zwaliśmy niewolnictwem, a jednak nie będę wewnętrznie złe. W dużej mierze wciąż coś takiego w ramach naszej kultury i cywilizacji istnieje. Ot, choćby możliwość zamknięcia przestępców i obciążenia ich przymusową pracą. W takiej sytuacji można powiedzieć, iż przestępcy są “niewolnikami państwa”. Międzynarodowe konwencje wojenne wciąż dopuszczają bodajże też możliwość narzucenia przymusowej pracy jeńcom wojennym. Zdrowy rozsądek łatwo przyjmuje owe ograniczenia wolności pewnych osób za godziwe i sprawiedliwe, gdyż zasadzają się one nie na arbitralnej decyzji o narzucaniu takich ograniczeń, ale ich sedno sprowadza się do narzucenia pewnych form karnej odpowiedzialności za własne niemoralne zachowania (przestępczość, udział w niesprawiedliwej wojnie). Choć tak bycie więźniem, jak i jeńcem wojennym, może słabiej kojarzyć się z niewolnictwem, ze względu na to, iż wykonawcą kary jest tu instytucja publiczna (państwo), a nie jednostki prywatne, to nietrudno sobie wyobrazić sytuację polegającą na tym, iż państwo przekazywałoby pewnych przestępców czy jeńców wojennych osobom prywatnym. Na przykład, złodziej który okradł daną rodzinę, musiałby dla niej przez pewien czas przymusowo pracować. Czy to byłoby samo w sobie niesprawiedliwe? Oczywiście, że nie. Czy kojarzyłoby się to w silniejszy sposób z tym, co historycznie utożsamialiśmy z niewolnictwem? Jasne, że tak. Czy taka sytuacja sprzyjałaby nadużyciom popełnianym wobec ukaranej w ten sposób osoby? Tak, sprzyjałaby, ale koszarowanie ludzi w więzieniach też sprzyja licznym nadużyciom, a nie postulujemy likwidacji więzień.

    Sytuacja polegająca więc na tym, że pewni ludzie dokonujący niemoralnych wyborów byliby przekazywani przez władze cywilne w ramach kary osobom prywatnym, zapewne przez wielu byłaby nazwana “niewolnictwem”, ale byłoby to wtedy “sprawiedliwe niewolnictwo”. Oczywiście, przy zastrzeżeniu, iż władza takiej prywatnej osoby nad tak ukaranym człowiekiem byłaby ściśle ograniczona (np. nie wolno byłoby seksualnie molestować tak ukaranego, cielesne karcenie takowego byłoby ściśle limitowane, istniałyby ograniczenia co do czasu jego pracy).

    Jak zatem podejść do trudności polegającej na tym, iż przez wieki Magisterium Kościoła i tradycyjna teologia rozróżniały pomiędzy “sprawiedliwym” a “niesprawiedliwym niewolnictwem” (por. Deklaracja św. Oficjum z dnia 20 czerwca 1866 roku), a współczesna doktryna katolicka potępia niewolnictwo jako “wewnętrznie złe” (por. Jan Paweł II, encyklika “Veritatis splendor”, n. 80)? Cóż, myślę, że – przynajmniej póki Magisterium nie dokona w tej kwestii bardziej szczegółowych rozróżnień i wyjaśnień – można tę trudność interpretować w kategoriach raczej pozornej niż rzeczywistej sprzeczności. Rzecz może się bowiem sprowadzać do odmiennych definicji pojęcia “niewolnictwo”. Przez “niewolnictwo” może tu być rozumiana właśnie nieograniczona lub prawie nieograniczona władza jednego człowieka nad drugim, ale już niekoniecznie pewne daleko idące, jednakże sprawiedliwe ograniczenia wolności innych osób.

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:

    Czy niewolnictwo jest wewnętrznie złe?

    Czy chrześcijaństwo popierało niewolnictwo?

    Konfederacja walczyła o ocalenie niewolnictwa

    Obrazek umieszczony przy powyższym artykule zostały wykorzystany za następującym źródłem internetowym: https://historyreclaimed.co.uk/slavery-its-all-bad/

  5. O dobrym moralnie wykluczaniu grzeszników

    Możliwość komentowania O dobrym moralnie wykluczaniu grzeszników została wyłączona

    Najpewniej każdy świadomy katolik słyszał o tych fragmentach Nowego Testamentu, w których napisane jest, iż nasz Pan Jezus Chrystus spotykał się i jadał “z grzesznikami oraz celnikami” (np. Marek 2: 15), co – w domyśle ma – uwiarygadniać popularną dziś w chrześcijaństwie narrację o tym, że “w Kościele nikogo nie można wykluczać”. Znacznie rzadziej jednak słyszy się o tych wersetach Nowego Testamentu, w których natchnieni przez Ducha Świętego autorzy wzywają do unikania pewnego rodzaju osób. I tak np. w Ewangelii św. Mateusza 18: 17 czytamy słowa Pana Jezusa o tym, iż “ten kto nie posłucha Kościoła ma być jak poganin i celnik”. W 2 liście do Tesaloniczan 3: 6 w “imię Jezusa Chrystusa” poleca się chrześcijanom, by “stronić od każdego brata, który postępuje wbrew porządkowi, a nie zgodnie z tradycją …”. Z kolei św. Jan Apostoł pisze, by tych, którzy nie podzielają prawdy o tym, iż Chrystus “przyszedł w ciele”: “nawet nie pozdrawiać” oraz “nie przyjmować do domu”, gdyż ten kto takowego człowieka pozdrawia “staje się współuczestnikiem jego złych uczynków” (por. 2 Jan 1: 7 -11). Wreszcie w 1 Liście do Koryntian 5: 9-13 czytamy takie o to słowa św. Pawła Apostoła na temat unikania pewnego rodzaju grzeszników:

     „Napisałem wam w liście, żebyście nie obcowali z rozpustnikami. Nie chodzi o rozpustników tego świata w ogóle ani o chciwców i zdzierców lub bałwochwalców; musielibyście bowiem całkowicie opuścić ten świat. Dlatego pisałem wam wówczas, byście nie przestawali z takim, który nazywając się bratem, w rzeczywistości jest rozpustnikiem, chciwcem, bałwochwalcą, oszczercą, pijakiem lub zdziercą. Z takim nawet nie siadajcie wspólnie do posiłku. Jakże bowiem mogę sądzić tych, którzy są na zewnątrz? Czyż i wy nie sądzicie tych, którzy są wewnątrz? Tych, którzy są na zewnątrz, osądzi Bóg. Usuńcie złego spośród was samych.

    Czy zatem nasz Pan Jezus Chrystus popadał w sprzeczność z samym Sobą, gdy przy pewnych okazjach jadał z “grzesznikami i celnikami”, a przy innych okazjach sugerował, by ludzi nieposłusznych Kościołowi unikać? A może to święci apostołowie Paweł i Jan nauczali rzeczy sprzecznych z przykładem, jaki dał nam Chrystus Pan, wówczas gdy polecali by z niektórymi ludźmi nie tylko nawet nie jadać, ale i ich nie pozdrawiać ani nie wpuszczać do swych domów? W niniejszym artykule zamierzam wykazać, iż ani Chrystus nie popadał tu w sprzeczność z samym Sobą, ani Apostołowie nie sprzeciwiali się nauce jaka płynęła z Jego przykładu jadania z “grzesznikami i celnikami”. Apostołowie zresztą nie mogliby popadać w taką sprzeczność z Panem naszym i Zbawcą, gdyż sam Jezus Chrystus utożsamił ich nauczanie ze swoim nauczaniem:

    Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał” (Łukasz 10: 16).

    Ponadto, całe Pismo święte jest natchnione, nieomylne i pożyteczne ku zbudowaniu dusz – a więc nie tylko Ewangelie, w których bezpośrednio zostały spisane czyny oraz słowa Jezusa Chrystusa. To natchnienie i nieomylność tyczy się dokładnie całej Biblii, a więc również listów spisanych przez świętych apostołów:

    Wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości – aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu (2 Tm 3, 16 – 17).

    Warto w tym miejscu podkreślić, iż również Sobór Watykański II nauczał o tej nieomylności całego Pisma świętego:

    Ponieważ wszystko, co twierdzą autorzy natchnieni, czyli hagiografowie, powinno być uważane za stwierdzone przez Ducha Świętego, należy zatem uznawać, że księgi biblijne w sposób pewny, wiernie i bez błędu uczą prawdy, jaka z woli Bożej miała być przez Pismo święte utrwalona dla naszego zbawienia” (patrz: Tamże, Konst. Dei verbum, n. 11).

    ***

    Wyjaśnienie nakreślonej wyżej pozornej – i raczej lekkiej – sprzeczności nie wydaje się czymś trudnym. Otóż, jadanie Chrystusa z “z grzesznikami i celnikami” z jednej strony, z drugiej zaś nowotestamentowe wezwania co tego, by z pewnymi ludźmi “nawet nie jadać” i nawet ich nie pozdrawiać – najpewniej tyczą się dwóch zgoła odmiennych kontekstów sytuacyjnych. Gdy wszak Pan nasz jadał z grzesznikami i celnikami nie było jeszcze ustanowionego Kościoła (w sensie ścisłym), sakramentów Nowego Przymierza i religii chrześcijańskiej. Poza tym, być może owi “grzesznicy i celnicy” nie byli osobami, które miały wiele okazji do gruntownego zaznajomienia się z prawdami i zasadami – na tamten czas jeszcze prawdziwej – religii mojżeszowej. Owi “grzesznicy i celnicy” prawdopodobnie też nie pretendowali do tego, by w oczach innych Żydów uchodzić za osoby pobożne i bogobojne. Okazywana zatem im przez Pana Jezusa serdeczność, która przejawiała się we wspólnym zasiadaniu z nimi do posiłków, była ze strony Zbawiciela ukierunkowana na ich leczenie oraz nawrócenie (por. Łukasz 5: 31-32).

    Z drugiej strony pierwszymi adresatami listów apostolskich byli członkowie młodziutkiego Kościoła, a ich treść często tyczyła się niejako wewnętrznych problemów owej ledwie co narodzonej chrześcijańskiej wspólnoty. W cytowanym zaś 1 Liście do Koryntian 5: 9-13 św. Apostoł Paweł wyraźnie wskazuje, iż zasada “aby nawet nie jadać” z grzesznikami nie tyczy się ogółu grzeszników, ale obejmuje tych z nich, którzy utożsamiają się z Kościołem i chrześcijańską religią (vide: “który nazywając się bratem”). Warto w tym miejscu zaś przypomnieć, iż wspólnoty kościelne do których pisali apostołowie były społecznościami, w których bardzo żywe były wspomnienia tak nauczania i cudów samego Pana Jezusa Chrystusa, jak i wielu cudownych wydarzeń dokonywanych przez samych apostołów. Trudno więc porównać jakichś prawdopodobnie słabo obeznanych z judaizmem “grzeszników i celników” na co dzień żyjących na marginesie żydowskiej społeczności z chrześcijanami, którzy pomimo życia w pełnych pasji oraz cudów, wspólnotach kościelnych, i tak postanowili trwać w pewnych ciężkich nieprawościach i/lub herezjach. Ci pierwsi w naturalny sposób zasługiwali na więcej życzliwości, cierpliwości oraz wyrozumiałości. Tym drugim należała się zaś surowa dyscyplina przejawiająca się nawet w stosowaniu wobec nich broni ostracyzmu i wykluczenia. Oczywiście i w wypadku tych drugich owa surowość nie miała służyć ich absolutnemu potępieniu, ale jej celem było doprowadzenie ich do opamiętania, skruchy i nawrócenia. Jak wszak pisał w tym kontekście św. Paweł Apostoł:

    (…) wydajcie takiego szatanowi na zatracenie ciała, lecz ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana Jezusa [patrz: 1 Koryntian 5: 5].

    Myślę, iż dość trafną analogią będzie tu przywołanie z jednej strony osoby jakiejś prostytutki, która nie odebrała gruntowniejszej edukacji religijnej, z drugiej zaś postaci jakiegoś “pobożnego” członka włoskiej mafii, który co niedziela chodzi do kościoła, nosi sztandary na religijnych procesjach i jeszcze udziela się w rozmaitych pobożnościowych bractwach. Czy aby na pewno sprawiedliwe byłoby jednakowe – czy to łagodne czy surowe – potraktowanie tych dwóch osób? Myślę, że nie byłoby to sprawiedliwe i przypuszczam, że różne do nich podejście jest zgodne z duchem apostolskiego nauczania. Łagodność wobec takiej prostytutki byłaby zatem zgodna z przykładem Pana Jezusa Chrystusa, który po to by leczyć oraz nawracać grzeszników jadał z nimi nawet wspólnie posiłki. Jednakże podobna łagodność względem “pobożnego mafiosa” raczej tylko utwierdzałaby go w jego grzechach, hipokryzji oraz obłudzie. Raczej właśnie tym podobnych ludzi powinna spotykać ze strony innych chrześcijan surowa kara ostracyzmu i wykluczenia.

    ***

    Na sam koniec pozwolę sobie na pewnego rodzaju osobiste świadectwo tego, w jaki sposób sam realizuję nakreślone wyżej zasady i rozróżnienia w podejściu do różnego rodzaju złoczyńców. Otóż, choć np. mam dość “rygorystyczne” podejście do grzechu sodomii – uważam, że takowa powinna być kryminalizowana i to nawet wówczas, gdy dzieje się ona prywatnie – nie mam większych problemów z tym by okazywać serdeczność tym ludziom. Raz, nawet zdarzyło mi się z takowymi – w pewnym sensie “biesiadować” – to znaczy siedzieć z nimi przy jednym stole i popijać soczek. W tym swym podejściu wychodzę bowiem z założenia, że wielu z nich w silniejszy sposób nie utożsamia się z chrześcijaństwem, a być może dewiacyjne skłonności niektórych z nich są efektem jakichś krzywd wyrządzonych im przez osoby duchowne (np. seksualnego molestowania). Z drugiej strony zdarzyło mi się już raz w sposób definitywny zerwać jakąkolwiek znajomość z kimś kogo określiłbym jako “religijnego grzesznika”. Człowiek ten łączył bowiem intensywność różnych religijnych praktyk (Msza, Komunia, stosowanie pobożnych formuł przy powitaniach i pozdrowieniach) z nie tylko trwaniem przy pewnych ciężkich nieprawościach, ale jeszcze przy jednych okazjach ich usprawiedliwianiem, przy innych zaś czymś co można by nazwać próbą ich obłudnego pomniejszania. Z biegiem czasu dojrzałem więc do – motywowanej nauczaniem Nowego Testamentu – decyzji o zerwaniu wszelkich towarzyskich relacji z tym człowiekiem.

    Mirosław Salwowski

  6. O liściku Franciszka w sprawie “katolików LGBT”

    Możliwość komentowania O liściku Franciszka w sprawie “katolików LGBT” została wyłączona

    Papież Franciszek w swym “słodkawym” a poświęconym “katolikom LGBT” liściku do ks. Jamesa Martina zachęcił, by “katolicy LGBT” czytali Dzieje Apostolskie, gdyż tam znajdą obraz prawdziwie dobrze funkcjonującego Kościoła.

    Przypatrzmy się więc tak Dziejom Apostolskim, jak i innym pismom Nowego Testamentu w kontekście tego jak funkcjonował i powinien funkcjonować Kościół. I tak podczas jednego z zebrań kościelnych pierwszy papież św. Piotr zapowiada Ananiaszowi i Safirze rychłą śmierć za to, iż oszukiwali na dobrach materialnych swą wspólnotę. Ta zapowiedź realizuje się w trybie natychmiastowym i trupy tych dwojga zostają wynoszone ze zgromadzenia (Dz 5, 1-11). Słodkie, motywujące i budujące samoakceptację – nieprawdaż?

    W liście do lokalnego kościoła w Koryncie św. Paweł Apostoł pisze, by chrześcijanin współżyjący z żoną własnego ojca został “wydany szatanowi na zatracenie ciała” (1 Kor 5, 1-5), a z tymi chrześcijanami, którzy jednocześnie dopuszczają się pewnych ciężkich nieprawości nawet nie jadać (1 Kor 5, 9-13). Słodkie i będące wzorem akceptacji i otwartości wobec wszystkich – nieprawdaż?

    W Apokalipsie św. Jana sam nasz Pan Jezus Chrystus bezpośrednio chwali jeden z lokalnych kościołów za to “że złych nie może znieść” (Ap 2, 2) i za to “że nienawidzi czynów nikolaitów” (Ap 2, 6). Inny zaś z kościołów lokalnych jest przez Pana Jezusa zganiony za to, że w jego szeregach są zwolennicy nikolaitów (Ap 2, 14-16). Z kolei kościołowi w Tiatyrze Chrystus zapowiada, że rzuci na łoże boleści niewiastę Jezabel, na tych co z nią cudzołożą, ześle wielkie utrapienie, a dzieci jej porazi śmiercią (Ap 2, 21-23). Słodkie, motywujące i budujące samoakceptację – nieprawdaż?


    Papież Franciszek w swym liście do ks. Jamesa Martina sugeruje, że nowotestamentowy wzór Kościoła to nic tylko wzajemne głaskanie się po główkach – tymczasem jak przeczyta się co rzeczywiście Nowy Testament na ten temat pisze, to widzimy tam: publicznie wymierzaną karę śmierci, wezwania do wykluczania i ostracyzmu społecznego, zapowiedzi wymierzania wielkiego cierpienia względem zatwardziałych grzeszników. A więc to był Kościół czy sekta – wedle Franciszka???

    Mirosław Salwowski

    ***
    Źródło obrazka wykorzystanego w tekście:
    https://www.thedailybeast.com/pope-francis-to-gay-catholic-god-made-you-this-way

  7. O różnych sposobach poznania rzeczywistości

    Możliwość komentowania O różnych sposobach poznania rzeczywistości została wyłączona

    Można być przerażonym tym jak wielu katolików przyjęło błędną zasadę prymatu poznania naukowego nad poznaniem wypływającym z wiary. Używam tu celowo określenia “prymat poznania naukowego”, a nie np. “poznania rozumowego”, gdyż nie o poznanie rozumowe tu nawet chodzi, ale właśnie o przedkładanie ufania poglądom większości naukowców nad poznanie wynikające z wiary. Wyjaśnię niniejszym jeszcze, o co chodzi. Mamy trzy płaszczyzny poznania:

    1. Wiarę i ufanie Bogu. A zatem, np. Bóg mówi “Jezus narodził się z dziewicy“; “Nie wolno cudzołożyć“, “Kłamstwo to obrzydliwość“, “Kary cielesne są dobre“; “Pijaństwo jest złe“; “Piekło będzie wieczne i trafią do niego zatwardziali grzesznicy“. Część z tych prawd możemy rozumieć również rozumowo, ale część z nich będzie przekraczać nasz rozum i logikę. Jednak na pierwszym miejscu stawiamy tu poznanie wynikające z wiary i zaufania do Boga.

    2. Rozum, logika i zmysły. To jest podrzędne, acz niesprzeczne z wiarą źródło naszego poznania. Rozum pomaga nam dostrzegać prawdy objawione przez Boga (np. widzimy, że pijaństwo jest złe po jego naturalnych i społecznych skutkach), nie mniej jednak za pomocą rozumu nie ogarniemy wszystkich prawd objawionych (np. tego, że Jezus narodził się z dziewicy). Ponadto nasze zmysły mogą czasami zawodzić w próbie poznania prawd wiary (np. oczami widzimy biały opłatek, ale z poznania wiary wiemy, że jest to Prawdziwe Ciało i Krew Pana naszego Jezusa Chrystusa).

    3. Dociekania naukowców. To jest podrzędne tak wobec poznania wiary, jak i rozumu źródło naszego poznania. Ponadto, o ile sam rozum nie może być sprzeczny z wiarą, o tyle dociekania naukowców mogą już być omylne w ścisłym tego słowa znaczeniu. Dociekania naukowców to nie są bowiem proste i bezpośrednie wnioskowania wypływające z poznania rozumowego (np. “Trawa jest zielona” albo “Woda jest mokra“), ale należą one już do dalszych interpretacji takich wniosków. Przykładowo, z faktu, iż dziecko płacze, gdy jest mu wymierzana kara cielesna, nie da się w prosty i bezpośredni sposób wysnuć konkluzji, że w takim razie kary cielesne są zawsze i wszędzie szkodliwe. Tak jak z faktu, iż usunięcie spróchniałego zęba z naszego organizmu przed wynalezieniem zaawansowanych środków znieczulających powodowały mocny fizyczny ból, nie nasuwa w prosty i bezpośredni sposób konkluzji, iż w takim razie usuwanie zębów jest zawsze i wszędzie szkodliwe dla naszego organizmu. Tego typu konkluzje siłą rzeczy będą już dalszymi interpretacjami naszych rozumowych i zmysłowych obserwacji owych stanów rzeczy. Należy szanować pracę i wysiłek naukowców. Sam to czynię, gdy to nie koliduje z wiarą. Na przykład w kwestii Covid-19 idę za poglądami i opiniami większej części świata naukowego – a nie za tymi, którzy uznali to za jakiś “wielki spisek”, “wymyśloną chorobę”, etc. Jednakże nie należy przedkładać ich poglądów i konkluzji nad prymat wynikający z poznania wiary. Tymczasem wśród katolików wydaje się, że ta hierarchia źródeł poznania jest wręcz odwrócona do góry nogami. To, co jest najniższym i omylnym źródłem naszego poznania (czyli dociekania naukowców) zdaje się być najwyższym jego źródłem. Autorzy biblijni – choć natchnieni przez Boga – mieli się mylić, ale za to już naukowcy są traktowani tak, jakby nie mogli się mylić. Widać to na przykładzie odrzucania pochwalanych przez Boga kar cielesnych (bo “psycholodzy i pedagodzy tak powszechnie mówią“) i coraz częściej widać to też na próbach kwestionowania biblijnego nauczania w kwestii homoseksualizmu (no bo autorzy Pisma św. “jeszcze pewnych rzeczy o seksualności nie wiedzieli, a dziś nauka idzie do przodu“).

    Mirosław Salwowski
    ***

    Źródło obrazka wykorzystanego w tekście:
    https://www.thepoachedegg.net/2012/03/ten-quotes-on-faith-and-reason.html

    Przeczytaj też:

    Dlaczego nie warto absolutyzować twierdzeń naukowców?

    Wszystko albo nic

  8. Czy niewolnictwo jest wewnętrznie złe?

    Możliwość komentowania Czy niewolnictwo jest wewnętrznie złe? została wyłączona

    Papież Jan Paweł II w swej encyklice “Veritatis splendor” nauczał, iż niewolnictwo należy zaliczać do czynów wewnętrznie złych (a więc zawsze zakazanych):

    Dzięki świadectwu rozumu wiemy jednak, że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby, stworzonej na Jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są „wewnętrznie złe” (intrinsece malum): są złe zawsze i same z siebie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że „istnieją akty, które jako takie, same w sobie, niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot”. Sam Sobór Watykański II, mówiąc o szacunku należnym ludzkiej osobie, wymienia wiele przykładów takich czynów: „Wszystko, co godzi w samo życie, jak wszelkiego rodzaju zabójstwa, ludobójstwa, spędzanie płodu, eutanazja i dobrowolne samobójstwo; wszystko, cokolwiek narusza całość osoby ludzkiej, jak okaleczenia, tortury zadawane ciału i duszy, wysiłki w kierunku przymusu psychicznego; wszystko, co ubliża godności ludzkiej, jak nieludzkie warunki życia, arbitralne aresztowania, deportacje, niewolnictwo, prostytucja, handel kobietami i młodzieżą, a także nieludzkie warunki pracy, w których traktuje się pracowników jak zwykłe narzędzia zysku, a nie jak wolne, odpowiedzialne osoby; wszystkie te i tym podobne sprawy i praktyki są czymś haniebnym; zakażają cywilizację ludzką, bardziej hańbią tych, którzy się ich dopuszczają, niż tych, którzy doznają krzywdy i są jak najbardziej sprzeczne z czcią należną Stwórcy” (tamże, n. 80 – podkreślenie moje MS).

    Chociaż niewielu tzw. katolickich tradycjonalistów to podkreśla to takie, a nie inne potraktowanie niewolnictwa musi jawić się jako kontrowersyjne, gdyż ani Pismo święte, ani “przedsoborowa” doktryna Kościoła nie określała niewolnictwa jako wewnętrznie złego. Owszem, krytycznie wskazywano na liczne nadużycia owej instytucji i wzywano właścicieli niewolników do ich unikania. Owszem, papieże czasami potępiali handel niewolnikami oraz niesprawiedliwe pozbawienie wolności członków ludów na nowo odkrytych terenach, ale i to jeszcze nie było równoznaczne ze stwierdzeniem, iż np. posiadanie niewolników jest zawsze i wszędzie moralnie zakazane (a więc “wewnętrznie złe”). Jeszcze w XIX wieku Magisterium Kościoła i wybitni teolodzy katoliccy podtrzymywali twierdzenie, iż niewolnictwo nie jest wewnętrznie złe. Św. Oficjum w swym dokumencie z dnia 20 czerwca 1866 roku pisało:

    Sama niewola (…) nie jest w żadnym wypadku sprzeczna z prawem naturalnym i Bożym, i może być obecnych bardzo wiele sprawiedliwych tytułów dla poddaństwa (…) Rzeczywiście, tak jak niewolników można legalnie kupić, tak i oni mogą legalnie zostać sprzedani, ale całkowicie konieczne jest, aby sprzedający był prawowitym posiadaczem niewolnika i nie robił nic w sprzedaży, przez co życie, moralność lub wiara katolicka niewolnika, który ma zostać sprzedany, zostałyby naruszone (…)

    Odpowiedź na pytanie 16: Jak zauważono w odpowiedzi na powyższe pytania, istnieją pewne słuszne tytuły lub przyczyny, dzięki którym niewolnik może zostać legalnie pozbawiony wolności i prawowicie zatrzymany przez pana (…) Odpowiedź na pytania 18 i 19: Regularne prawo do ucieczki przysługuje niewolnikom, którzy zostali niesprawiedliwie sprowadzeni do niewoli; nie wolno uciekać niewolnikom, którzy przechodzą sprawiedliwe zniewolenie, chyba że są zachęcani przez pana do jakiegoś grzechu lub są traktowani nieludzko” (Por. Wikipedia English, Catholic Church and Slavery).

    Kardynał John H. Newman w swym liście do T. W. Alleisa z dnia 8 listopada 1863 roku stwierdzał, że pragnąłby likwidacji niewolnictwa, ale owa instytucja nie jest wewnętrznie zła, gdyż w przeciwnym razie św. Paweł Apostoł poleciłby Filemonowi natychmiastowe wyzwolenie wszystkich niewolników, których ten posiadał (co jak wiadomo – nie miało miejsca).

    W owym (19) stuleciu być może najbliżej do przyjęcia pozycji o wewnętrznie złym charakterze niewolnictwa był papież Leon XIII, ale nawet on, nie posunął się tak daleko. W swej encyklice “In Prulimis” nazywał on co prawda niewolnictwo “potworną przewrotnością” oraz “najhaniebniejszą zarazą”, ale z drugiej strony rozróżniał pomiędzy pogańskim a chrześcijańskim traktowaniem niewolników, a także (raczej aprobatywnie) przywoływał wywody katolickich teologów o tym, że: “panowie mają wprawdzie słuszne prawo do pracy niewolników, lecz wcale nie jest dozwolona owa sroga władza nad ich życiem ani okrutna surowość“. 

    ***

    Czy zatem nauczanie Jana Pawła II o domniemanym wewnętrznie złym charakterze niewolnictwa przeczy Pismu świętemu i tradycyjnej doktrynie katolickiej?

    Odpowiedź na powyższe pytanie w dużej mierze zależy od próby odnalezienia odpowiedzi na to, co Jan Paweł II rozumiał przez pojęcie niewolnictwa? Jest to bardzo ważna kwestia, gdyż nieporozumienia odnośnie właściwego rozumienia tych czy innych elementów doktryny katolickiej niejednokrotnie biorą się z tego, iż pod tym samym pojęciem (np. kłamstwo czy kradzież) poszczególni katolicy nieraz rozumieją inne treści. Czy dajmy na to, można powiedzieć, iż wedle nauczania katolickiego “Kradzież jest wewnętrznie zła”? Owszem, będzie to zgodne z prawdą. Jednocześnie jednak będzie także zgodne z prawdą, inne – pozornie sprzeczne z powyższą tezą – stwierdzenie, a mianowicie, iż: “Jest moralnie dozwolone, nawet wbrew woli właściciela, zabieranie jego prywatnej własności”. Wedle bowiem tradycyjnego nauczania Kościoła, oczywiście każda kradzież jest zła i zakazana (czyli wewnętrznie zła), ale nie każde zabranie czyjejś własności jest kradzieżą. Głodujący więzień z Auschwitz mógł np. samowolnie wziąć z pełnego jedzenia stołu niemieckiego oficera pętko kiełbasy i nie była to kradzież. Odmowa dania jedzenia takiemu człowiekowi była wszak niesprawiedliwością i brakiem miłosierdzia ze strony właściciela tej kiełbasy – a więc zgodnie z tradycyjnie katolicką definicją kradzieży – jej zabranie nie było rzeczywistą kradzieżą. Co innego jednak, gdyby taki głodujący więzień zabrał kawałek chleba innemu głodującemu – coś takiego byłoby kradzieżą i nie miałoby się moralnego prawa tego czynić nawet dla ratowania swego życia (Więcej na ten temat można przeczytać w tym artykule).

    Podobnie jest z kwestią niewolnictwa. Aby udowodnić Janowi Pawłowi II, iż potępiając ową instytucję jako wewnętrznie złą miał na myśli również to co Pismo św. Magisterium Kościoła oraz dawniejsi teolodzy tradycyjnie określali jako moralnie dozwolone i sprawiedliwe formy zniewolenia – należałoby właśnie to wykazać.

    Tradycyjna teologia katolicka rozróżniała zaś dwa aspekty niewolnictwa: jeden moralnie zakazany; drugi moralnie dozwolony. Otóż niewolnictwo traktowane jako nieograniczona lub prawie nieograniczona władza nad drugą osobą, posuwająca się do prawnego i/lub faktycznego odmawiania niewolnikom ich naturalnych praw i ludzkiej godności, było uważane za niemoralne i niesprawiedliwe. Jednak niewolnictwo rozumiane jako ograniczona władza nad pracą i miejscem przebywania drugiej osoby było traktowane jako mogące być zgodne z moralnością, sprawiedliwością oraz prawem naturalnym. W ramach takiego sprawiedliwego niewolnictwa mogło się mieścić też sprzedawanie i kupowanie niewolników, gdyż przez sprzedaż i kupno rozumiano tu (w sensie: tradycyjnie teologowie tak to wykładali) nie handlowanie godnością tych ludzi, ale kupno i sprzedaż pracy owych osób. Kardynał Gerdil (1718-1802) tak podsumowywał istotę tego nauczania:

    Niewolnictwo nie powinno być rozumiane jako przyznanie jednemu człowiekowi takiej samej władzy nad drugim, jaką ludzie mają nad bydłem. Dlatego błądzili ci, którzy w dawnych czasach odmawiali włączania niewolników do osób ; i wierzyli, że jakkolwiek barbarzyńsko pan potraktował swego niewolnika, nie naruszył żadnego prawa niewolnika. Albowiem niewolnictwo nie znosi naturalnej równości ludzi: stąd przez niewolnictwo rozumie się, że jeden człowiek podlega panowaniu drugiego w takim stopniu, w jakim pan ma wieczyste prawo do wszystkich tych usług, które jeden człowiek może słusznie wykonywać na rzecz drugiego; i pod warunkiem, że pan troszczy się o swojego niewolnika i traktuje go w sposób humanitarny (Comp. Instit. Civil., L, vii). (Cytat za: Catholic Encyklopedia. Ethical Aspect of Slavery).

    Oczywiście nie trzeba długich wywodów, iż, historycznie rzecz biorąc, to co było nazywane niewolnictwem zwykle na płaszczyźnie prawnej nie odpowiadało moralnym restrykcjom, jakie niewolnictwu stawiała tradycyjna moralistyka katolicka. Zazwyczaj pod mianem niewolnictwa rozumiano takie uregulowania prawne, które dawały właścicielom niewolników nieograniczoną lub prawie nieograniczoną władzę nad podległymi in niewolnikami. Panowie więc mogli np. nakładać na swych niewolników pracę ponad ich siły, arbitralnie wymierzać im niewspółmierne do rangi występków srogie kary, wykorzystywać seksualnie, sprzedawać do domów rozpusty, urządzać z nimi krwawe walki dla rozrywki publiczności, rozdzielać z rodzinami. Wszystkie te rzeczy były złe, niemoralne i niesprawiedliwe wobec niewolników. I prawodawstwo, które aprobowało taki sposób traktowania swych bliźnich, można śmiało nazwać “wewnętrznie złym”. To nie znaczy i tak jednak, że każdy właściciel niewolników działający w ramach tak wewnętrznie złego systemu prawnego, sam postępował wewnętrznie źle wobec podległych sobie osób. Tak jak fakt, iż prawo większości dzisiejszych państw pozwala matkom na zabijanie swych nienarodzonych dzieciątek (co jest wewnętrznie złe) nie sprawia, że dokładnie każda matka korzysta z owego “prawa”. O ile więc można powiedzieć, że historycznie istniejące regulacje prawne tyczące się niewolników prawie zawsze były wewnętrznie złe, to prawdopodobnie nie każdy właściciel niewolników z nich korzystał (a wtedy nie postępował wewnętrznie źle wobec swych niewolników).

    ***

    Czy więc przez wewnętrznie złe niewolnictwo Jana Paweł II rozumiał to, co historycznie rzecz biorąc, rzeczywiście je oznaczało? Czy może rozumiał on przez nie także to, co tradycyjni teologowie nazywali “sprawiedliwym niewolnictwem”? Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, gdyż papież ów potępiając jako wewnętrznie złe niewolnictwo, jednocześnie nie sprecyzował, co przez nie w sposób szczegółowy rozumie. Pewne światło na to, co ów papież mógł mieć na myśli, rzuca punkt numer 2414 promulgowanego przez niego Katechizmu, gdzie czytamy:

    Siódme przykazanie zakazuje czynów lub przedsięwzięć, które dla jakiejkolwiek przyczyny – egoistycznej czy ideologicznej, handlowej czy totalitarnej – prowadzą do zniewolenia ludzi, do poniżania ich godności osobistej, do kupowania ich, sprzedawania oraz wymiany, jakby byli towarem. Grzechem przeciwko godności osób i ich podstawowym prawom jest sprowadzanie ich przemocą do wartości użytkowej lub do źródła zysku. Św. Paweł nakazywał chrześcijańskiemu panu traktować swego chrześcijańskiego niewolnika “nie jako niewolnika, lecz… jako brata umiłowanego… w Panu” (Flm 16).

    Z powyższych słów można więc wywnioskować, że przez wewnętrznie złe niewolnictwo rozumie się “sprowadzenie (ludzi) przemocą do wartości użytkowej lub źródła zysku“. Takie podejście do sprawy nie wydaje się sprzeczne z tradycyjną doktryną katolicką, gdyż postępujący sprawiedliwie właściciel niewolników powinien widzieć w nich ludzi z ich naturalną godnością, a nie narzędzia do dostarczania mu zysków. Rzecz jasna, miał on prawo oczekiwać od nich pracy, ale nie tylko do tego powinna się zacieśniać jego relacja z tymi osobami. Pewien problem budzi jednak cytowane z Katechizmu stwierdzenie potępiające “kupowanie, sprzedawanie oraz wymianę (ludzi), jakby byli towarem”. Oczywiście, jeśli rozumieć te słowa jako potępienie kupowania, sprzedawania i wymiany ludzi z intencją sprowadzania ich tylko/lub głównie do wartości użytkowej, to jest to niemoralne. Jeśli jednak rozumieć owo kupowanie, sprzedawanie i wymianę jako odnoszącą się nie do osób niewolników jako takich, ale do ich pracy (w sensie: wycenia się tu wartość usług pracowniczych danej osoby) to wedle tradycyjnych teologów i dawniejszego Magisterium nie jest to samo w sobie niemoralne i złe. Co więcej, samo Pismo święte co najmniej zezwala na kupno i sprzedaż niewolników (patrz: Wj 21, 2; Kpł 25, 44; Wj 21, 7). Rzecz jasna, można się zastanawiać, czy owe biblijne przepisy w odniesieniu do handlu niewolnikami były aktami tylko Bożej tolerancji czy już może pozytywnymi nakazami czynienia danego zachowania, ale gdybyśmy mieli dojść do tej drugiej konkluzji (a więc, że były to pozytywne nakazy, a nie tylko Boża tolerancja), to wówczas należałoby stwierdzić, że samo kupowanie czy sprzedawanie niewolników nie było jeszcze wewnętrznie złe.

    Stwórca ze swej natury jako absolutnie dobry i święty nie może w pozytywny sposób zatwierdzać czegoś, co by było złe w swej istocie (a więc zawsze i wszędzie). Jak bowiem mówi Pismo święte: „Nikomu nie przykazał On być bezbożnym i nikomu nie zezwolił grzeszyć” (Syr 15, 19-20). Pius XII wykładał tę prawdę w następujący sposób:

    Przede wszystkim trzeba jasno stwierdzić, żadna ludzka władza (…) nie może wydać pozytywnego upoważnienia do nauczania lub czynienia tego, co byłoby wbrew religijnej prawdzie lub dobru moralnemu (…) Nawet Bóg nie mógłby dać takiego pozytywnego przykazania lub upoważnienia, gdyż stałoby to w sprzeczności z Jego absolutną prawdą i świętością” (Przemówienie „Ci resce”, podkreślenie moje – MS).

    Podkreślam, że sam nie mam w tej kwestii jasnej opinii, jednak podaję powyżej pewne wskazówki co do tego, jak można by próbować rozjaśnić ten problem (czyli spojrzenie na moralność sprzedaży i kupowania ludzi).

    Warto też dodać, że patrząc od strony zdroworozsądkowej nie wydaje się by samo kupowanie, a nawet sprzedawanie niewolników było wewnętrznie złe. Czy bowiem za moralnie zakazane uznalibyśmy kupno niewolnika w sytuacji, gdy coś takiego mogłoby go wybawić od dostania się w ręce okrutnego i niemoralnego pana? Podobnie, czy pan sprzedający swego niewolnika dlatego, że ów niewolnik zachowywał się u niego źle, deprawował innych, etc., na pewno postępował w sposób absolutnie niedopuszczalny?

    ***

    Wszystko co zostało tu powyżej napisane, nie ma celu być apologią, pochwałą czy doradzaniem czegoś, co można by nazwać sprawiedliwymi formami niewolnictwa. Nawet bowiem hipotetyczne prawa, które “na papierze” zakazywałyby wszelkich niemoralnych czynów wobec niewolników, byłyby bardzo trudne do zrealizowania w praktyce i wielu właścicieli niewolników nawet pod ich panowaniem i tak najpewniej krzywdziłaby tych ludzi. Lepiej zatem, aby na świecie nie było nawet tego, to tradycyjni teologowie określali mianem “sprawiedliwego niewolnictwa”.

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:

    Kardynał Avery Dulles, Devolopment or Revelsal?

    Czy chrześcijaństwo popierało niewolnictwo?

    Źródło obrazka wykorzystanego w artykule:

    https://www.dw.com/en/how-are-gulf-countries-coming-to-terms-with-their-history-of-slavery/a-60686264

  9. Czy w obronie wolno używać broni atomowej ?

    Możliwość komentowania Czy w obronie wolno używać broni atomowej ? została wyłączona

    Wyobraźmy sobie jeden z najbardziej pesymistycznych scenariuszy aktualnej sytuacji na froncie wojennym w Ukrainie. Otóż zniecierpliwiony brakiem znaczących sukcesów swych wojsk, prezydent Putin wydaje rozkaz zrzucenia bomby atomowej na jedno z ukraińskich miast. Wskutek tego aktu masowego morderstwa ginie dziesiątki, a może i nawet setki tysięcy cywili. Czy w takiej sytuacji, by zapobiec zwycięstwu Rosji, dowództwo NATO miałoby moralne prawo przyjść z pomocą Ukrainie poprzez odwetowy atak za pomocą broni jądrowej na jedno z rosyjskich miast? Coś, co potocznie zwie się “chłopskim rozumem” wydaje się nam podpowiadać odpowiedź twierdzącą. Wszak, rezygnacja z obrony Ukrainy przy pomocy odwetowego ataku jądrowego najprawdopodobniej zachęciłaby prezydenta Putina do wzmożenia swych agresywnych działań oraz dalszego używania bomb atomowych. W tym artykule postaram się jednak udowodnić, iż ów “chłopski rozum” się myli i użycie broni jądrowej przeciw miastom pełnym nie-walczących cywilów jest wewnętrznie złe, a przez to moralnie zawsze zakazane – nawet jeśli miałoby to zostać użyte w obronie niesprawiedliwie zaatakowanego kraju.

    ***

    Zacznijmy więc od tego, że bezpośrednie zabijanie niewinnych osób ludzkich – wedle tradycyjnego nauczania katolickiego – należy do czynów wewnętrznie złych. W nieomylny sposób o tej doktrynie przypomniał papież Jan Paweł II:

    „Istotnie, absolutna nienaruszalność niewinnego życia ludzkiego jest prawdą moralną bezpośrednio wynikającą z nauczania Pisma Świętego, niezmiennie uznawaną przez Tradycję Kościoła i jednomyślnie głoszoną przez jego Magisterium. Ta jednomyślność jest oczywistym owocem owego „nadprzyrodzonego zmysłu wiary”, wzbudzonego i umacnianego przez Ducha Świętego, który chroni od błędu Lud Boży, gdy „ujawnia on swą powszechną zgodność w sprawach wiary i obyczajów” (…)

    Dlatego mocą Chrystusowej władzy udzielonej Piotrowi i jego Następcom, w komunii z biskupami Kościoła Katolickiego, potwierdzam, że bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze aktem głęboko niemoralnym. Doktryna ta, oparta na owym niepisanym prawie, które każdy człowiek dzięki światłu rozumu znajduje we własnym sercu (por. Rz 2, 14-15), jest potwierdzona w Piśmie Świętym, przekazana przez Tradycję Kościoła oraz nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne.

    Świadoma i dobrowolna decyzja pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze złem z moralnego punktu widzenia i nigdy nie może być dozwolona ani jako cel, ani jako środek do dobrego celu. Jest to bowiem akt poważnego nieposłuszeństwa wobec prawa moralnego, co więcej, wobec samego Boga, jego twórcy i gwaranta; jest to akt sprzeczny z fundamentalnymi cnotami sprawiedliwości i miłości. „Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt zabójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wyrazić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przyzwalać”.

    Pod względem prawa do życia każda niewinna istota ludzka jest absolutnie równa wszystkim innym. Ta równość stanowi podstawę wszelkich autentycznych relacji społecznych, które rzeczywiście zasługują na to miano tylko wówczas, gdy są oparte na prawdzie i na sprawiedliwości, uznając i broniąc każdego człowieka jako osoby, a nie jako rzeczy, którą można rozporządzać. Wobec normy moralnej, która zabrania bezpośredniego zabójstwa niewinnej istoty ludzkiej, „nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim «nędzarzem» na tej ziemi: wobec wymogów moralnych jesteśmy wszyscy absolutnie równi” („Evangelium vitae”, n. 57).

    Skoro zaś bezpośrednie zabijanie niewinnych jest wewnętrznie złe, to nie mamy moralnego prawa dopuszczać się tego nawet w najbardziej ekstremalnych okolicznościach. O tej prawdzie uczył chociażby Paweł VI:

    „W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” („Humanae vitae”, n. 14).

    Tak więc, nawet gdyby za pomocą bezpośredniego zabicia “tylko” jednego niewinnego człowieka można było uratować od śmierci całą kilkumiliardową resztę ludzkiej populacji, nikt nie miałby moralnego prawa tego uczynić. Tak jest tradycyjne nauczanie Kościoła o aktach wewnętrznie złych.

    Sięgając zaś po jeszcze inny przykład, wyobraźmy sobie, iż na wioskę napada banda morderców i gwałcicieli. Dowodzący owymi rzezimieszkami stawia przed jednym z mieszkańców następujący dylemat: „Albo ty zabijesz jedno z niemowląt, a wówczas my zostawimy w spokoju całą wieś, albo w przeciwnym razie my wyrżniemy wszystkich mieszkańców, a kobiety dodatkowo przy tym zgwałcimy„. Jakkolwiek współczujemy ludziom znajdującym się w podobnych ekstremalnych i beznadziejnych sytuacjach, nie można przyznać racji tym, którzy byliby gotowi zabić to niemowlę. Nie wolno zamordować choćby jednego niewinnego, aby ocalić wszystkich pozostałych niewinnych.

    ***

    Można jednak spytać się, kto jest “niewinnym” na wojnie, a nawet jeśli pewne osoby powinny być w czasie wojennych działań traktowane jako “niewinne”, to co oznacza zwrot “bezpośrednie zabijanie”?

    Cóż, jako osoby niewinne na wojnie należy traktować tych ludzi, którzy nie biorą bezpośredniego albo przynajmniej bliskiego udziału w walce zbrojnej. Wybitny XIX-wieczny moralista katolicka, kardynał Thomas M.J. Gousset ujmował to tak:

    Prawa słuszności nie dozwalają także zabijać niewinnych. W tym razie za takich uważają się obywatele spokojni, dzieci, starcy, zakonnicy, słudzy religii, podróżni, wieśniacy nie będący pod bronią. Wtedy atoli mają prawo do względności, skoro nie biorą czynnego udziału w bitwie” ( Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 302). 

    Bezpośrednim zaś zabijaniem niewinnych jest branie sobie za cel śmiertelnego ataku takich ludzi. Jako jednoznaczne przykłady bezpośredniego zabijania tych osób można podać takie działania jak: Celowe strzelanie w główkę niemowlęcia; Zrzucenie bomb na przedszkole w którym nie było żadnych żołnierzy; Ostrzelanie rakietami spokojnej, a pozbawionej celów militarnych wioski.

    Oczywiście jednak wojna ma to do siebie, że w jej trakcie nieraz osoby walczące (czyli takie, które wolno bezpośrednio zabijać) są mocno zmieszane z osobami niewalczącymi i powstaje wówczas pytanie, czy ma się moralne prawo strzelać do walczących nawet wówczas, gdy prawdopodobnym, albo i pewnym skutkiem ubocznym takiego ostrzału będzie śmierć osób niewalczących? Na to pytanie można odpowiedzieć twierdząco. Wówczas jest to pośrednie, a nie bezpośrednie zabijanie niewinnych i jest to moralnie dozwolone na zasadzie tzw. podwójnego skutku. Przykładem takiej sytuacji może być walka w terenie zabudowanym, gdzie obok żołnierzy znajdują się także niewalczący cywile. Jeśli w sposób zamierzony nie strzela się do tych cywilów, ale ich śmierć może być efektem “zabłąkanej kuli”, to będzie moralnie prawowite prowadzenie walki zbrojnej w tych okolicznościach. Jednak i w takich warunkach należy uwzględnić proporcje i ryzyko niezamierzonego, a pośredniego zabicia niewalczących cywilów. Trudno np. uznać za dozwolone zrzucenie bomby na budynek z 200 cywilami po to, by zabić znajdujących się tam 3 żołnierzy – jeśli już to należałoby próbować zabić tych żołnierzy za pomocą ostrzału z karabinów. Tym bardziej zaś nie powinno się atakować szpitala pełnego osób chorych i rannych, jeśli znajdujący się tam żołnierze nie prowadzą działań ofensywnych, a znajdują się tam jedynie lub głównie po to, by chronić pacjentów przed atakiem. Atakowanie w takiej sytuacji szpitala można by w zasadzie uznać za tak naprawdę bezpośrednie zabijanie niewinnych.

    ***

    Jak zatem w świetle podanych wyżej zasad i rozróżnień ocenić zrzucenie bomby atomowej dajmy na to na miasto składające się z 200 tysięcy niewalczących cywilów i 10 tysięcy gotowych do walki żołnierzy? Czy jeśli epicentrum zdetonowania takiej bomby przypadłoby na wojskowe koszary to można by to uznać za “tylko” pośrednie, a więc moralnie dozwolone w czasie wojny zabijanie niewinnych?

    Cóż, gdyby w danym mieście proporcje między osobami walczącymi a niewalczącymi były odwrotne do wyżej podanych – a więc byłoby tam 200 tysięcy żołnierzy i 10 tysięcy niewalczących cywilów – to prawdopodobnie można by uznać za moralnie dozwolone zrzucenie nań bomby atomowej. W sytuacji jednak, gdy proporcje między walczącymi a niewalczącymi są takie jak podane wyżej to próba usprawiedliwiania zrzucania tam bomby atomowej przypominałaby uznawanie za moralnie dopuszczalne uderzania kogoś młotkiem w głowę po to by zabić komara znajdującego się na tej głowie. Oczywiście, w miarę rozsądna osoba przynajmniej w szczery sposób nie uzasadniałaby popełnienia takiego czynu. Ktoś, kto mówiłby, że w celu zabicia komara na głowie drugiej osoby uderzył ją młotkiem, byłby albo osobą chorą psychicznie, albo jawnie kpiącą sobie z naszej inteligencji i rozsądku. A zatem nawet w sensie intencjonalnym jest czymś nie do uwierzenia, że osoba decydująca się na zaatakowanie miasta pełnego niewalczących cywili za pomocą broni jądrowej tak naprawdę chciałaby w ten sposób przede wszystkim zabić znajdującą się tam mniejszość żołnierzy. Po prostu żaden rozsądny przywódca nie będzie wykorzystywał niezwykle drogiej broni do zabijanie relatywnie niewielkiej ilości żołnierzy, w sytuacji gdy może to uczynić przy pomocy tańszych metod. Zakładając więc, że na czele danego państwa czy układu wojskowego nie stoi osoba chora psychicznie, trzeba przyjąć, iż rzeczywistym celem takiego ataku byłoby zabicie dużej ilości osób niewalczących, by w ten sposób wystraszyć wroga. Skoro jednak celem takiego byłoby masowe zabicie cywilów, to byłby to akt zamierzonego oraz bezpośredniego, a w dodatku masowego morderstwa niewinnych. Owszem, cel takiego aktu mógłby być dobry – powstrzymanie dalszego przelewu krwi – jednak środek doń użyty byłby wewnętrznie zły (w tym wypadku: bezpośrednie zabicie wielu niewinnych osób).

    Mniej więcej to samo, co ja stwierdzam powyżej, jest napisane w jednym z “przedsoborowych” podręczników teologii moralnej. Pozwolę sobie go zacytować w oryginale, czyli języku angielskim:

    1410. The Killing or Wounding of Non-Combatants.

    (a) The indirect killing of non-combatants (i.e., killing which is unintentional and unavoidable) is lawful, according to the rules given for double effect (see 103, 104). Hence, it is lawful to bombard the fortifications, arsenals, munition works, and barracks of a town, to sink passenger liners that are carrying arms or stores to the enemy, to cut off food supplies from a town or country in order to starve out its troops, although these measures will entail the deaths of some civilians as well as of combatants. Humanity requires, however, that an effort be made to spare the non-combatants, when possible, as by serving warning of attack, so that they may be removed to safety. When it is a question, however, of the use of modern weapons (the atom, hydrogen or cobalt bombs) on military targets in the vicinity of large cities, where it is foreseen that many thousands of civilians will be killed or severely wounded, then the principle of double effect seems to rule out the lawfulness of using such devastating weapons. The immediate evil effect, the slaughter of the innocents, could hardly be called incidental and only reluctantly permitted. Concretely, the inevitable results of the use of such weapons would have to be intended directly, if not as an end, at least as a means.

    (b) The direct killing of non-combatants (i.e., killing which is intentional) is unlawful and constitutes the sin of murder. Obliteration bombing, the dropping of H-bombs or atom bombs on a residential section of a city containing no military objectives, are of this character; for they are attacks on civilians. It can not be argued that such an attack would probably break down the morale of the citizens to such an extent that they would force their rulers to make peace and so save many thousands of lives. For this argument is based on the principle that a good end justifies evil means. Occasionally it is argued that modern “total” warfare demands that all citizens contribute to the war effort and that consequently everyone is a combatant. The argument can hardly be sustained, for Catholic doctrine insists that those whose participation is only remote and accidental are not to be classified as combatants. In a well-documented article on “The Morality of Obliteration Bombing,” by John C. Ford, S.J. (Theological Studies, V, 1944, pp. 261-309), the validity of the distinction between combatants and innocent non-combatants, even in the condition of modern war, is upheld. Fr. Ford shows that in an industrial city, as found in the United States, three-fourths of the population belong to the non-combatant category, and he lists more than a hundred trades or professions which, according to the natural law, exclude their members from the category of combatants. Direct attacks on such a population clearly would constitute unjustifiable killing or wounding of non-combatants.

    https://www.gutenberg.org/files/35354/35354-h/35354-h.html

    Warto też zauważyć, że używanie broni jądrowej przeciwko miastom zostało oficjalnie potępione tak przez Sobór Watykański II, jak i Katechizm Jana Pawła II:

    Wszelkie działania wojenne, zmierzające bez żadnej różnicy do zniszczenia całych miast lub też większych połaci kraju z ich mieszkańcami, są zbrodnią przeciw Bogu i samemu człowiekowi, zasługującą na stanowcze i natychmiastowe potępienie” 72 . Ryzykiem nowoczesnej wojny jest stwarzanie okazji posiadaczom broni masowej zagłady, zwłaszcza atomowej, biologicznej lub chemicznej, do popełniania takich zbrodni. – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2314; Gaudium et spes, n. 80.

    Dodajmy, iż powyższe nauczanie zostało sformułowane jako oczywiste nawiązanie do historycznie zaistniałych już wypadków zrzucenia bomb atomowych na całe miasta. Chodzi rzecz jasna o decyzję prezydenta USA Henry’ego Trumana o potraktowaniu w ten sposób Hiroszimy i Nagasaki. Nie zapominajmy zaś, że to Stany Zjednoczone zostały najpierw zaatakowane przez Japonię i, co więcej, patrząc na to od strony czysto zdroworozsądkowej można by usprawiedliwiać taką, a nie inną decyzję pana Trumana. Wszak, zniszczenie tych miast za pomocą bomb atomowych skłoniło władze Japonii do szybkiej kapitulacji i najpewniej zapobiegło o wiele większej liczbie ofiar śmiertelnych po obu stronach tej wojny w sytuacji, gdy miałaby ona być kontynuowana za pomocą bardziej “konwencjonalnych” metod. Mimo to jednak, Magisterium Kościoła de facto potępiło te działanie władz Stanów Zjednoczonych.

    ***

    Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że rezygnacja z użycia broni jądrowej przeciw miastom pełnym niewalczących cywilów może być uznana za szaleństwo, gdyż dałoby się wówczas olbrzymią przewagę naszemu wrogowi. Nie mniej jednak w życiu prawdziwie chrześcijańskim istnieją sytuacje, gdy zdrowy rozsądek i racjonalne kalkulacje powinny ustąpić wierze i zaufaniu do Boga. Jeśli taka będzie Boża wola, to zwycięży się i bez używania bomb atomowych, wszak jak mówi Pismo święte:

    Nie uratuje króla liczne wojsko ani wojownika nie ocali wielka siła.  W koniu zwodniczy ratunek i mimo wielkiej swej siły nie umknie. Oto oczy Pana nad tymi, którzy się Go boją, nad tymi, co ufają Jego łasce,  aby ocalił ich życie od śmierci i żywił ich w czasie głodu.  Dusza nasza wyczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą. W Nim przeto raduje się nasze serce, ufamy Jego świętemu imieniu” (Psalm 33: 16 – 17).

    A jeśli nie da się wygrać danej wojny bez masowego zabijania niewinnych, to najwidoczniej nie było Bożą wolą, abyśmy zwyciężyli.

    Mirosław Salwowski

    Źródło obrazka:

    https://wiadomosci.onet.pl/swiat/bron-atomowa-rosja-i-usa-zwiekszaja-liczbe-rakiet-bomb-i-glowic-nuklearnych/ecf8e73

    Przeczytaj też:

    Czy zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki było moralnie usprawiedliwione?

    O różnicy pomiędzy bezpośrednim a pośrednim zabiciem niewinnego.

    Na czym polega reguła “podwójnego skutku”?

    Tradycyjny absolutyzm moralny przeciw etyce sytuacyjnej (pytania i odpowiedzi)

    Weigel’s Terrible Arguments

    Two Unsuccessful Arguments for Bombing Hiroshima and Nagasaki

  10. Wszystko albo nic

    Możliwość komentowania Wszystko albo nic została wyłączona

    Nie lubię zasady “Wszystko albo nic”. Często prowadzi ona bowiem do wybiórczej niesprawiedliwości w ocenieniu naszych bliźnich, dzieł kultury, idei czy programów politycznych. To, że np. nasz bliźni błądzi w kilku sprawach, nie musi od razu oznaczać, że ten człowiek jest po prostu zły albo też, iż nie ma on racji w żadnej sprawie.

    Istnieją jednak sprawy, w których zasada “Wszystko albo nic” się sprawdza. Taką kwestią jest chociażby podejście do Pisma świętego. Albo traktujemy bowiem Biblię jako absolutnie nieomylną, albo też krok po kroku będziemy odmawiać jej Bożego autorytetu i natchnienia. Widzę to jak na dłoni w podejściu do Pisma świętego nie tylko liberalnych, ale i konserwatywnych katolików.

    ***

    Zaczyna się więc od twierdzenia, iż Biblia jest nieomylna tylko w kwestiach wiary i moralności, nie zaś geografii, biologii czy historii. W obliczu rzeczywistych trudności oraz odmienności stylu w jakim autorzy biblijni wyrażali się na te tematy konserwatywni katolicy chętnie przyznają więc rację tezie, iż Pismo święte nie jest nieomylne w tych kwestiach. Myślą nawet przy tym, iż ocalą w ten sposób autorytet Biblii przed śmiesznością, a poza tym nie chcą uchodzić w oczach ludzi za jakichś szurów czy płaskoziemców.

    Kiedy jednak już raz przyznało się prymat dociekań naukowców nad tym co mówią biblijni autorzy kusi konserwatywnego katolika, by w kwestionowaniu autorytetu Pisma świętego iść jeszcze dalej. Może taki katolik był w dzieciństwie w sposób emocjonalny i niesprawiedliwy bity przez rodziców (uderzany w twarz, wulgarnie wyzywany, etc.). Takie złe, trudne i wręcz traumatyczne doświadczenie utrudnia mu obiektywne spojrzenie na problematykę kar cielesnych jako takich. W sukurs przychodzą mu współcześni psycholodzy i pedagodzy, którzy twierdzą, że cielesne karcenie dzieci jest zawsze i wszędzie szkodliwe. Połączenie więc wcześniej przyjętego założenia o tym, że Biblia nie jest absolutnie nieomylna, z własnym osobistym i negatywnym doświadczeniem oraz wielkim zaufaniem do naukowców prowadzi takiego konserwatywnego katolika do kwestionowania nieomylności Pisma świętego również w kwestiach moralnych. Bo, czym jak nie kwestią moralną są biblijne pochwały cielesnego karcenia dzieci? Mimo to jednak konserwatywny katolik macha na nie ręką i stwierdza: “To tylko prymitywne wyobrażenia prymitywnych ludów na temat wychowania. My dziś wiemy na ten temat znacznie więcej niż ludzie przed tysiącami lat“.

    Skoro zaś już w jednej kwestii moralnej zaprzeczyło się nieomylności Pisma świętego, konserwatywnego katolika zaczyna korcić, by nie dowierzać tej świętej Księdze w innych trudniejszych aspektach moralności. A jako coraz ciężej być “homofobem” we współczesnych czasach (w niektórych krajach można nawet trafić do więzienia!) to może i świadectwo Pisma świętego i na ten temat trzeba by zrelatywizować?!? Zaczyna się więc od powątpiewania, czy aby na pewno Bóg nakazał karać śmiercią za męskie czyny homoseksualne. W post-chrześcijańskich narodach nie karze się wszak już nie tylko śmiercią za te czyny, ale – z pewnymi chwalebnymi wyjątkami – nie karze się ich już w ogóle. Żadne konserwatywne ugrupowanie polityczne nie opowiada się ponadto za taką karalnością. A zatem dostosujmy swe spojrzenie na Biblię do panującej powszechnie mentalności i również w tej kwestii powiedzmy sobie: “To nie Bóg – tylko prymitywne wyobrażenia barbarzyńskich ludów o Bożej woli!“. Na tym się jednak nie kończy. Wokół widzimy coraz więcej ujawniających się “gejów” i lesbijek. Być może niektórych z nich nawet osobiście znamy i wydają się nam być całkiem fajnymi i porządnymi ludźmi. W większości post-chrześcijańskich krajów zalegalizowano już nawet homo-małżeństwa, a co za tym idzie, głupio jest odmawiać swym krewnym, przyjaciołom i znajomym uczestnictwa w takich uroczystościach. Słyszymy też coraz częściej o teologach, a nawet katolickich biskupach wspierających LGBT. Ba, słyszeliśmy nawet o bardzo dwuznacznych i mogących być łatwo w tym duchu interpretowanych wypowiedziach aktualnego papieża Franciszka! Coraz więc bardziej nieswojo czujemy się ze swym przekonaniem o wewnętrznym złu aktów homoseksualnych. Panująca kultura i być może też osobiste emocje nam to bardzo utrudniają. Gdzieś w naszych umysłach czai się więc już sugestia: “Skoro w jednej kwestii moralnej (karcenie cielesne dzieci) autorzy biblijni się mylili, to może i w sprawie homoseksualizmu również się mylili i nie przekazywali w ten sposób Bożej prawdy i woli?“. I tą też drogą może jeszcze nie większość, ale coraz bardziej rosnąca w szeregi mniejszość konserwatywnych katolików zaczyna relatywizować biblijne nauczanie na temat czynów homoseksualnych.

    A gdy nie wierzymy już w nieomylność Biblii odnośnie spraw moralnych, to w końcu przestaniemy jej też ufać w sprawach wiary. Stąd prawdopodobnie wzięły się wywody różnych posoborowych teologów podważające np. wieczyste dziewictwo Maryi, cuda Chrystusa czy nawet Jego Zmartwychwstanie. No bo, czy nie jest niepoważnym wierzyć, że Maryja jako dziewica poczęła i porodziła Jezusa, skoro naukowcy mówią, iż dziewice nie poczynają, ani nie rodzą dzieci?! Przecież można zreinterpretować to nauczanie i powiedzieć, że wiernych sobie małżonków także powinno się określać mianem “dziewiczych”, a wówczas w tym sensie Maryja była i jest dziewicą. Cuda Chrystusa? Toć to też takie nienaukowe jest! Sprowadźmy więc je do jakichś baśni, metafor i symboli. Zmartwychwstanie Jezusa? Po co upierać się przy jego dosłownym i fizycznym sensie? Powiedzmy, że Chrystus zmartwychwstał duchowo w sercach swych zwolenników.

    ***

    Wszystko co napisałem powyżej, nie ma celu podważania szacunku dla dociekań naukowców jako takich. Oczywiście, trzeba szanować ich pracę, ale wiedzieć też, iż nie są oni nieomylni i że mają oni swe ograniczenia jeśli chodzi o badanie pewnych spraw. Niektóre wnioski, jakie formułuje świat nauki, tak naprawdę zawsze zostaną raczej w kręgu domysłów, hipotez czy interpretacji aniżeli pewników lub swego rodzaju “dogmatów”. Nie spisywałem też powyższych wywodów po to, by sugerować, że wszyscy konserwatywni katolicy, którzy podważają absolutną nieomylność Pisma świętego czynią to z lęku przed otaczającą nas kulturą i/lub ulegają w ten sposób swym emocjom. Nie można jednak realistycznie patrząc, wykluczyć, iż w przypadku części z nich z takimi motywami mamy też do czynienia. Zdaję sobie też sprawę tego, że rzeczywiście istnieją w Piśmie świętym pewne trudności, które na pierwszy rzut oka wyglądają na zawarcie w nim błędów. Ale odpowiedzią na to, powinno być uznanie ograniczeń tak naukowych dociekań, jak i własnych rozumowych wywodów, a uznanie nad nimi prymatu Bożego Objawienia. Mogę wreszcie zgodzić się, iż czasami emocje wydają się nam przeszkadzać w akceptacji tej czy innej prawdy biblijnej. Rozumiem, że kochającemu rodzicowi trudno jest wymierzyć klapsa swemu dziecku – ale tym bardziej trudno mu będzie wydalić swego nadużywającego i znoszącego do domu narkotyki nastoletniego syna (mimo że rozum będzie mu podpowiadał, że jest to najlepsze rozwiązanie). W każdym razie Biblia jest tego typu Księgą, że gdy wyjmie się spod jej nieomylności choćby jeden fragment, to sukcesywnie zaczyna zawalać się cała jej konstrukcja. Dlatego też zgodnie tak z tym co samo Pismo święte o sobie mówi, jak i tradycyjną doktryną katolicką, brońmy wiary w absolutną nieomylność i bezbłędność tej Księgi.

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:

    Pismo święte jest całkowicie nieomylne i bezbłędne

    Dlaczego nie warto absolutyzować twierdzeń naukowców?

    Czy Biblia jest podręcznikiem do historii, geografii i biologii?

    Całe Pismo jest natchnione. Nie tylko Ewangelie

    Czy ewolucja i ewolucjonizm dadzą się pogodzić z chrześcijaństwem? (15 pytań i odpowiedzi)