Prawda i Konsekwencja

6 powodów dla których (konserwatywny) protestantyzm nie jest prawowitą wersją chrześcijaństwa

W niniejszym artykule zamierzam przedstawić sześć głównych powodów, dla których uważam, iż protestancka wersja chrześcijaństwa nie jest tą zamierzoną przez naszego Pana Jezusa Chrystusa jako prawidłowy model funkcjonowania założonego przez Niego Kościoła. Gwoli uczciwości i sprawiedliwości chcę jednak na samym początku zastrzec, iż nie zgadzam się z niektórymi mniej lub bardziej popularnymi zarzutami podnoszonymi wobec – szeroko pojmowanego – protestantyzmu – które da się usłyszeć pośród pewnych apologetów katolickich. Chodzi mi w tym miejscu głównie o te z zarzutów mających zabarwienie historyczne, a które albo co najmniej ocierają się o oszczerstwo, albo też są oparte na bardzo niepewnych, wątpliwych i dyskusyjnych źródłach (co może być klasyfikowane jako pochopny i lekkomyślny osąd swych bliźnich).

I tak np. nie zgadzam się z tezą/sugestią jakoby stałą historyczną metodą postępowania najpierw angielskich, a później amerykańskich protestantów względem północnoamerykańskich Indian było dokonywanie na nich ludobójstwa. Podobnie, po prostu nieprawdziwe są sugestie jakoby protestanccy purytanie byli przeciwnikami picia alkoholu z umiarem, albo też z samej zasady odnosili się oni do ludzkiej seksualności z niechęcią. Za mocno wątpliwe historycznie uznaję powtarzanie twierdzeń, jakoby Jan Kalwin miał dopuścić się sodomii, a Marcin Luter zabił człowieka w pojedynku, a pod koniec swego życia popełnił samobójstwo. Jak dla mnie co najmniej dyskusyjną jest podnoszona czasami teza, jakoby aktualnie dość liberalno-libertyński klimat Stanów Zjednoczonych był tak naprawdę owocem panującego tam przez wieki protestantyzmu (o zabarwieniu purytańskim) – w sensie swoistego „odreagowania” na moralną surowość owego. Jest to teza dyskusyjna choćby z tego względu, iż społeczeństwo USA w porównaniu do wielu katolickich bądź post-katolickich społeczności wciąż jest w niejednym aspekcie bardziej konserwatywnie moralne, a takie jego bolączki jak dość wysoka przestępczość czy obfita produkcja pornografii są napędzane w większej mierze przez mniejszości etniczne tam żyjące (np. Afroamerykanów, Latynosów), a także niestety niejednokrotnie w sposób nadproporcjonalny przez przedstawicieli katolickiej mniejszości tam funkcjonującej (patrz: zorganizowana przestępczość pochodzenia włoskiego, irlandzkiego i latynoskiego).

Doceniam także wiele z zalet protestanckich społeczności tj. cnotliwe życie wielu ich członków czy nawet przechowywanie w dobie posoborowego kryzysu rzymskiego katolicyzmu pewnych bardzo zapomnianych prawd katolickich, a także bardziej tradycyjnych zasad moralności katolickiej. Tytułem przykładu można tu wspomnieć choćby o tym, iż w ramach konserwatywnych wspólnot protestanckich o wiele łatwiej – niż we współczesnych kościołach katolickich – jest dziś usłyszeć choćby o takich prawdach katolickich jak: bezpośrednie stworzenie Adama, stworzenie Ewy z boku Adama, całkowita bezbłędność i nieomylność Pisma świętego czy potrzeba większej powściągliwości w korzystaniu z pewnych świeckich rozrywek. Uważam też za rzecz mocno prawdopodobną, iż wielu z pobożnych oraz cnotliwie żyjących protestantów – już należy do duszy prawdziwego Kościoła Chrystusowego – i jeśli wytrwają na tej drodze – to ostatecznie, mimo niektórych swych błędów, osiągną wieczne zbawienie.

Dostrzeganie pewnych – ważnych, acz zarazem raczej ubocznych – zalet wspólnot protestanckich, a także sprzeciw wobec niektórych niesprawiedliwych sposobów krytykowania protestantyzmu nie zmienia jednak faktu, iż co do pewnych fundamentalnych zasad owego nurt chrześcijaństwa uważam go za po prostu błędny. Wyjaśniam przy tym, iż w poniższym wywodzie skupię się na tych wyznaniach, które można zaliczyć do bardziej konserwatywnego nurtu protestantyzmu – przez „konserwatywny” rozumiem tu zaś takie cechy jak podkreślanie nieomylności i natchnienia Pisma świętego oraz akcentowanie jego bardziej dosłownego niż niedosłownego rozumienia, dostrzeganie znaczenia prowadzenia cnotliwego i bogobojnego życia, opieranie się pewnym światowym nurtom (np. ideologii LGBT), wsparcie dla tradycyjnych wartości moralnych. Czynię tak, gdyż uwzględnianie liberalnych nurtów protestantyzmu czyniłoby ten tekst nieco zbyt długim, a ponadto niektórzy konserwatywni protestanci mogliby na ów zabieg odpowiedzieć, że takowe nurty w żadnym stopniu nie reprezentuję ich przekonań.

***

Przechodząc zatem do rzeczy widzę pięć głównych powodów, dla których trudno jest mi uznać choćby i konserwatywne odmiany protestantyzmu za będące wyrazem tego, co Bóg poprzez swą aktywną wolę miał chcieć założyć dla swego Kościoła i religii chrześcijańskiej.

PO PIERWSZE zatem protestanckie próby dowodzenia, iż Pismo święte naucza zasady „Sola Scriptura” („Tylko Pismo”) wydają się być niezwykle naciągane.

Najczęstszymi sposobami, w jaki apologeci i teolodzy protestanccy próbują uzasadniać ową tezę, jest powoływanie się na następujące wersety biblijne: 2 Tm 3, 16; Prz 30, 6; Ap 22,18-19; 1 Kor 4,6. Rzecz jednak w tym, że pierwsze trzy z czterech z powyższych fragmentów wcale nie muszą być interpretowane w ten sposób. Na przykład 2 Tm 3, 16 po prostu podkreśla wielką wartość Pisma świętego w kształtowaniu dobrego chrześcijańskiego życia, ale już na wyrost jest twierdzić, iż z tego fragmentu wynika, że tylko Biblia ma taką wartość. Z kolei Prz 30, 6 może być interpretowany jako przestroga przed samowolnym przeinaczaniem treści Boskiego Objawienia, nie zaś jako stwierdzenie, iż całość owego (publicznego) Boskiego Objawienia zamyka się tylko w Piśmie świętym. Wreszcie Ap. 22, 18-19 przestrzega przed zarówno samowolnym dodawaniem jak i odejmowaniem jakichkolwiek słów do – konkretnie jednej księgi – czyli Apokalipsy św. Jana, ale i w tym wypadku nie jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, iż nieomylne Boskie Słowo znajduje się tylko w Piśmie świętym. Innymi słowy, w przypadku owych trzech fragmentów Biblii apologeci i teolodzy protestantyzmu ich przesłanie podkreślające wielką wartość Pisma świętego oraz przestrzegające przed dokonywaniem zmian w treści przekazywanych Boskich objawień zinterpretowali w sposób rozszerzający, a nie mający podstaw w ich literalnym brzmieniu.

Jeśli chodzi zaś o czwarty z wymienionych wyżej fragmentów Pisma świętego, czyli 1 Kor 4,6 to przyznaję, iż na gruncie dosłownym wygląda on tak jakby potwierdzał tezę o tym, iż autorytatywne i nieomylne Słowo Boże zostało zawarte tylko w ramach Biblii. Problem z taką interpretacją polega jednak na tym, że jest ona zarówno ahistoryczna, jak i oderwana od bliskiego dla tego fragmentu jak i szerszego kontekstu Pisma świętego.

Ahistoryczność takiej interpretacji polega przede wszystkim na tym, iż w czasie gdy redagowany był 1 List do Koryntian (czyli ok. 56-57 rok) nie została jeszcze spisana cała Biblia (utworzenie ostatniej jej księgi czyli Apokalipsy św. Jana to mniej więcej końcówka I wieku). Gdyby więc słowa z 1 Kor 4,6 o tym, by „nie rozumieć więcej ponad, to co napisano” wykładać jako zasadę Sola Scriptura, to należałoby też odrzucić kanoniczność wszelkich innych ksiąg, które zostały nam przekazane już po spisaniu 1 Listu do Koryntian. W ten sposób musielibyśmy zanegować nieomylność większej części znanego nam Nowego Testamentu, gdyż kilkanaście z jego ksiąg powstało później niż 1 List do Koryntian (w tym Apokalipsa św. Jana i Ewangelia św. Jana).

Z kolei oderwanie od szerszego kontekstu wspierającej „Sola Scriptura” wykładni 1 Kor 4,6 polega na tym, że inne fragmenty Biblii wskazują na to, iż nieomylne oraz autorytatywne Słowo Boże zostało przekazane również za pośrednictwem ustnych przekazów. Czego przykładem są takie wersy Nowego Testamentu jak: 2 Tes 2,15; 2 Tes 3,6; 1 Kor 11,2). Oczywiście, protestanccy apologeci odpowiadają na ten argument stwierdzeniem, iż w czasie spisywania owych potwierdzających Boskie natchnienie apostolskie ustnej tradycji fragmentów, wciąż jeszcze trwał proces pisania Biblii, jednak z drugiej strony w Piśmie świętym nie ma informacji, która potwierdzałaby założenie w rodzaju „Teraz te nasze nauczania są przekazywane ustnie i macie się ich trzymać, ale później zostaną one ujęte w ramach Biblii i wówczas będzie obowiązywać zasada <Tylko Pismo>”.

Co do zaś bliskiego kontekstu 1 Kor 4, 6 to mówi on nie o kwestii zakresu Publicznego Boskiego Objawienia, ale porusza takie problemy jak wydawanie przedwczesnych sądów, chełpienie się, itd.

A zatem podsumowując tę część mych rozważań, muszę stwierdzić, iż w samym Piśmie świętym jest więcej fragmentów, które w logiczny sposób prowadzą do podważenia słuszności zasady „Sola Scriptura”, aniżeli ją potwierdzają. Pragnę jednak przy tym podkreślić, iż odrzucenia reguły „Sola Scriptura” nie należy mylić – co się niestety zbyt często zdarza pośród współczesnych katolików – z różnymi sposobami faktycznego deprecjonowania autorytetu, nieomylności i wielkiej wartości Biblii, czyli np. twierdzeniami o tym, jakoby Pismo św. zawierało błędy, należy je rozumieć z samej zasady niedosłownie, a współcześni naukowcy mają nawet w odniesieniu do stricte moralnych pouczeń w nim zawartych większą powagę niż natchnieni przez Boga biblijny autorzy (patrz: popularne odrzucenie wskazywanej przez Biblię słuszności cielesnego karcenia chłopców). Wszystko to są poglądy błędne i sprzeczne z tradycyjnie katolickim spojrzeniem na Pismo święte. Biblia – wedle doktryny katolickiej – jest wolna od wszelkich błędów i całkowicie nieomylna – a jej podstawowym sposobem interpretacji jest trzymanie się literalnego jej sensu. To jednak nie oznacza, że całość publicznego i autorytatywnego Boskiego Objawienia została spisana w tej Księdze. Pewne elementy tegoż Objawienia nie zostały tam ujęte, ale Apostołowie podali je potomnym w formie ustnej – tym mianem nazywa się tzw. Tradycję apostolską.

***

PO DRUGIE: Biblia sama wydaje się wskazywać na istnienie nieomylnego Magisterium Kościoła, które będzie upoważnione do interpretowania jej treści.

Protestanci co prawda często nie zaprzeczają potrzebie istnienia w Kościele urzędów, których zadaniem byłoby interpretowanie Pisma świętego, jednak twierdzą przy tym, iż owa interpretacja i tak nie może mieć gwarancji nieomylności. A więc, wedle apologetów protestantyzmu można cenić te czy inne powszechne sobory kościelne, ale nie można zagwarantować, że nawet ich definitywne nauczanie w kwestiach wiary i moralności było nieomylne, a co za tym idzie, ostatecznie rzecz biorąc, to każdy chrześcijanin winien rozeznać, czy takie soborowe nauczania w prawidłowy sposób wykładały Biblię. Czy aby na pewno jednak takie podejście do roli i rangi Magisterium Kościoła jest biblijne? Otóż w 15 rozdziale Dziejów Apostolskich czytamy o czymś, co śmiało można traktować w kategoriach swego rodzaju „pra-soboru”, którego decyzje cieszyły się asystencją Ducha Świętego, a więc siłą rzeczy były nieomylne. Wówczas to Apostołowie i „starsi” zebrali się w Jerozolimie, by rozstrzygnąć spór odnoszący się do tego, czy nowo nawróceni chrześcijanie powinni poddawać się mojżeszowemu obrzędowi obrzezania. Ostateczne rozeznanie Apostołów i starszych było co do tej sprawy negatywne, a co więcej powołano się przy tym na osobę Ducha Świętego, wskazując przy tym na nieomylność owego rozstrzygnięcia. Gdy zaś zważymy na fakt, iż w czasie trwania owego „jerozolimskiego soboru” ta część Biblii, która została spisana, nie informowała w żaden jasny sposób o tym, że ustanowiony przez Boga dla Żydów nakaz obrzezania kiedyś straci swą ważność, to widzimy, iż apostołowie oraz starsi bynajmniej nie kierowali się w tym względzie zasadą „Sola Scriptura”, ale jeśli już byli świadomi mocy swego własnego – acz oczywiście nadanego im przez Chrystusa – autorytetu do nieomylnego i ostatecznego rozstrzygania pewnych spraw. Standardową odpowiedzią protestancką na ów argument jest stwierdzenie, iż apostołowie mieli szczególną rolę w Kościele i dlatego mogli dokonywać takich nieomylnych rozstrzygnięć, jednak ta rola i funkcja wygasła wraz z ich śmiercią. Z drugiej strony czy nie można powiedzieć, iż Pan Jezus Chrystus niejako zasugerował trwanie apostolskiego urzędu już po fizycznej śmierci samych Apostołów wówczas, gdy nakazał im pozyskiwać nowych chrześcijan poprzez chrzczenie i głoszenie pełni objawionej przez siebie Prawdy, dodając przy tym, iż będzie z nimi „aż do skończenia świata” (por. Mt 28, 19-20)? Oczywiście, Apostołowie fizycznie w końcu umarli, więc słowa Jezusa o tym, że będzie z nimi – w kontekście głoszenia Ewangelii i chrzczenia – aż do końca świata, musiały odnosić się do kogoś, kto, w tym czy innym sensie, będzie kontynuował ich misję. A przypomnijmy, że elementem misji nadanej Apostołom było też nieomylne rozstrzyganie doktrynalnych sporów (patrz: Dz 15), ponadto zaś Chrystus obiecał im, że ześle im „Ducha Prawdy”, który nauczy ich „wszelkiej prawdy” (J 16, 13) i pozostanie z nimi „na wieki” (J 14, 16-17). Gdy dodamy do tych wszystkich biblijnych stwierdzeń fakt, iż Nowy Testament naucza o Kościele jako „filarze i podporze prawdy” (Tm 3,15), którego „bramy piekielne nie przemogą” (Mt 16,18), w którym chwała Boża ma być obecna przez „wszystkie pokolenia” (por. Ef 3, 20-21), to tym trudniej jest przystać na tradycyjnie protestancką tezą o tym, iż przywilej nieomylności dany przez Chrystusa Apostołom po prostu wygasł po ich śmierci i w związku z tym przez całe wieki kościelne Magisterium nie cieszyło się żadną gwarancją nieomylności.

To co zostało wyżej napisane w odniesieniu do Kolegium Apostołów, można też odnieść do osoby św. Piotra. Otóż Chrystus powierzył mu klucze Królestwa Niebieskiego (Mt 16, 19), nakazał mu paść Jego owczarnię (por. J 21, 15-19) oraz stwierdził, że „cokolwiek (on) zwiąże na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (patrz: Mt 16, 19). Logika zwłaszcza tych ostatnich słów wydaje się wskazywać na to, iż Piotr Apostoł dostał od Pana Jezusa przynajmniej ograniczone gwarancje nieomylności, gdyż trudno przyjąć za wiarygodną tezę, iż „niebo” miałoby potwierdzać coś, co byłoby bezbożne, niemoralne i fałszywe. A jeśli przyjąć założenie, że urząd św. Piotra miał z Bożego zamierzenia przechodzić na następne osoby, to wychodziłoby na to, że następcy Piotra Apostoła też mają (ograniczone) gwarancje nieomylnego nauczania. I bynajmniej takiej interpretacji nie przeczą inne wyrażone w Biblii odnośnie św. Piotra Apostoła fakty, a więc to, iż Chrystus w pewnym momencie (metaforycznie) nazwał go „szatanem” (patrz: Mt 16, 21-27), zaś św. Paweł Apostoł ganił Piotra za to, że obłudnie postępował w odniesieniu do pogan nawróconych na chrześcijaństwo (patrz: Gal 2, 11-14). Chrystus dał bowiem Piotrowi władzę nieomylnego nauczania i zarządzania Kościołem, czego nie należy mylić z rzekomym przywilejem bezgrzesznego, czy bezbłędnego postępowania, myślenia czy słownego wyrażania się w dokładnie każdym aspekcie jego życia.

Warto w tym miejscu podkreślić, iż osobista niemoralność tych czy innych osób sprawujących w Kościele urząd Magisterium nie musi przeczyć ich zdolności do nieomylnego i ostatecznego nauczania. Wszak, sam nasz Pan Jezus Chrystus w odniesieniu do faryzeuszy uczył, by co prawda nie naśladować ich złych uczynków, ale być posłusznym wówczas, gdy wykładają oni na „katedrze Mojżesza i proroków” (por. Mt 23, 1-3). Co więcej, nawet Kajfaszowi, który wszak był jednym z głównych inspiratorów największej zbrodni wszech czasów – a więc zamordowania Syna Bożego – zdarzało się przynajmniej raz z mocy swego urzędu nieomylnie prorokować (J 11, 49 -51).

***

PO TRZECIE: Pismo święte nie zawiera swego własnego kanonu, a rozeznanie które księgi do niego należą zostało dokonane przez Magisterium Kościoła.

Jest po prostu faktem, że spisane Boże Słowo – czyli Biblia – nie ma na żadnej ze swych stronic listy ksiąg, które do niej należą. Z tradycyjnie protestanckiej perspektywy – w której nie ma żadnego nieomylnego post-apostolskiego Urzędu Nauczycielskiego Kościoła – można w odniesieniu do Pisma świętego mówić o – co trafnie nazwał jeden ze znaczących protestanckich teologów – „omylnej liście nieomylnych ksiąg”. I choć owszem, niemal wszystkie wyznania protestantyzmu zgadzają się co do tradycyjnie chrześcijańskiego rozeznania ksiąg, które należą do kanonu Nowego Testamentu, to wciąż brak jakichkolwiek gwarancji nieomylności dla Magisterium Kościoła, powoduje, iż i to rozeznanie może być w końcu uznane za błędne. Warto w tym miejscu podkreślić, że i sam Marcin Luter miał przynajmniej bardzo poważne wątpliwości co do kanoniczności listów św. Jakuba i św. Judy, Listu do Hebrajczyków oraz Apokalipsy św. Jana.

Chyba nie od rzeczy będzie, gdy wspomnę tu o swych osobistych obserwacjach tyczących się szeroko pojmowanego świata protestantyzmu. Otóż, co prawda, na marginesie, ale jednak, protestantyzmu widziałem, jak niektórzy z jego zwolenników kwestionowali kanoniczność listów św. Pawła Apostoła, Ewangelii św. Łukasza, Dziejów Apostolskich. Owi protestanci na poparcie swych roszczeń podawali twierdzenia w rodzaju, iż Paweł Apostoł miał przeczyć nauczaniu Jezusa Chrystusa, Ewangelia św. Łukasza zbyt podkreśla osobę Maryi, a Dzieje Apostolskie (na początku swego 5 rozdziału) prezentują surowość niepasującą do innych biblijnych ksiąg (chodzi o swego rodzaju karę śmierci, którą autor tej księgi odnotowuje jako wymierzoną za kłamstwo, jakiego dopuścili się Ananiasz i Safira – co rzeczywiście w świetle całej Biblii jest precedensem). Nie tak dawno spotkałem też na swej drodze pewnego – nazwijmy to roboczo „neocharyzmatycznego” protestanta – który próbował mnie przekonywać, iż te fragmenty Starego Testamentu, w których ukazuje się Boga jako np. rozkazującego zabijać, w rzeczywistości opisują szatana, a tak poza tym, to Biblia, jaką znamy, jest poprzekręcana (między innymi za sprawą kościelnych soborów). Gdy spytałem się tego człowieka o to, skąd czerpie takie, a nie inne przekonanie na ten temat odpowiedział mi, że „gdy chodzi się na co dzień z Duchem Świętym, to takie rzeczy się wie”. Oczywiście, przytoczone wyżej przypadki, nie są reprezentatywne dla głównych nurtów protestantyzmu i gdybym miał coś obstawiać, to przypuszczałbym, że maksimum 0.1 procent protestantów wyznaje tym podobne poglądy. Jednakże, gdy twierdzi się, iż nie ma żadnego nieomylnego Magisterium, które w ostateczny sposób mogłoby rozeznać kanon Pisma świętego, to niby dlaczego wykluczyć, że to te (maksimum) 0.1 procent może mieć rację? Przecież większość nie zawsze musi mieć rację, a czasami to właśnie skrajny margines danej społeczności ma w tej czy innej kwestii słuszność.

***

PO CZWARTE: Pismo święte po prostu wymaga interpretacji. Już sam fakt istnienia w świecie protestanckim (i to niemal od początku jego zaistnienia – czyli w pierwszym pokoleniu protestantów) wielu sprzecznych ze sobą wykładni co do poszczególnych prawd biblijnych na to wskazuje.

Jedną z odpowiedzi apologetów protestantyzmu na ową bardzo łatwo zauważalną prawidłowość jest wskazanie na rozróżnienie pomiędzy tymi fundamentalnymi prawdami chrześcijańskimi, co do których powinna istnieć zgodność, a drugo i trzeciorzędnymi naukami, odnośnie do których może istnieć prawomocna różnorodność opinii i interpretacji. Ten argument załamuje się jednak wówczas, gdy zastanowimy się nad tym, kto w świecie protestanckim ma autorytet by dokonać tego rodzaju wiążącego rozróżnienia? Otóż takiego autorytetu tam nie ma z samej zasady, a co za tym idzie, próba dokonywania takich rozróżnień będzie skażona sporą dawką arbitralności. Poza tym, co miałoby oznaczać stwierdzenie, iż istnieją pierwszorzędne prawdy chrześcijańskie, reszta zaś już może być przedmiotem swobodnych opinii w odniesieniu do treści Pisma świętego? Przecież, całe Pismo święte jest nieomylne, natchnione i bezbłędne, ucząc nas przy tym prawd potrzebnych nam do zbawienia i prowadzenia świątobliwego życia. Gdy zważy się na tę prawdę, trudno jest postrzegać jakąkolwiek choćby i „cząstkę” Biblii za rzecz, której sposób interpretacji mógłby być traktowany w lekki sposób. Wreszcie też, gdy uświadomimy sobie to, odnośnie do konkretnie których stwierdzeń Pisma świętego zachodzą w łonie protestantyzmu daleko idące różnice, to widać na ich przykładzie, iż nierzadko w ścisły sposób dotyczą one wiecznego zbawienia. I tak na przykład
a. Wyznania protestanckie różnią się tak odnośnie wieku prawowitego i ważnego przyjęcia chrztu, jak i konkretnej formy, w jakiej ten sakrament ma być udzielany. Jedni mówią, iż należy chrzcić niemowlęta, inni uznają, że można to czynić tylko wobec osób w wieku świadomym, zaś chrzest niemowląt jest nieważnym obrzędem. Jedne wyznania protestanckie nauczają, iż chrzcić dozwolone jest także przez polanie, a inne uznają, że można udzielać chrztu wyłącznie przez zanurzenie. Słyszałem także o takich protestanckich wspólnotach, które za jedyną prawowitą formę chrztu uznają dokonywanie go w jeziorze lub rzece albo też nie uznają godziwości innego chrztu niż przez polanie.

Czy taką różnorodność wykładni tyczącej się chrztu można jednak uznać za kwestię drugo lub trzeciorzędną, nieistotną do zbawienia, skoro Nowy Testament wiąże w sposób ścisły sprawę chrztu z wiecznym zbawieniem? Pomyślmy też o praktycznych zawirowaniach i rozterkach człowieka, który brałby na poważnie wszystkie z tych protestanckich interpretacji w kwestii ważności i godziwości chrztu. Ot, np. Steve urodził się w rodzinie luterańskiej, w związku z czym został ochrzczony jako niemowlę. Następnie, Steve jako nastolatek trafił do jakiegoś zielonoświątkowego zboru, gdzie został ochrzczony przez zanurzenie w podwórkowym basenie. Za kilka lat trafił on jednak do kolejnego zboru, w którym naucza się, że chrzcić można tylko w jeziorach i rzekach – w związku z czym jego dwa poprzednie chrzty zostały uznane za nieważne i został po raz trzeci ochrzczony. Na końcu zaś Steve wędruje do wspólnoty, która uznaje za ważny tylko chrzest osób w wieku świadomym, ale dokonywany przez polanie – wszystkie trzy jego poprzednie chrzty zostają uznane za nieważne i Steve zostaje ochrzczony po raz czwarty. Cóż za galimatias w odniesieniu do chrztu, o którym Biblia mówi, że jest „jeden” (patrz: Ef 4, 5) i bez którego (przynajmniej pragnienia) nie można wejść do Królestwa Niebieskiego (por. Mk 16, 16).

Zauważmy przy tym, że choć Pismo święte naucza o konieczności chrztu do zbawienia oraz o tym, iż chrzest jest jeden, to w żadnym ze swych wersetów nie precyzuje szczegółów odnośnie do których powstały wyżej wskazane różnice protestanckich wykładni tyczących się ważności i/lub godziwości danych chrztów. Przy braku zatem nieomylnego Magisterium dającego wiążącą interpretację odnosząca się do tych szczegółów, chaos w ich rozumieniu może się tylko potęgować.

b. Wyznania protestanckie różnią się między sobą co do interpretacji słów Pana Jezusa w kwestii rozwodu i ponownego małżeństwa. Co prawda większość z nich uznaje (np. luteranie, anglikanie, baptyści, zielonoświątkowy), iż w przypadku cudzołóstwa jednej ze stron, jest moralnie dozwolone, by zdradzony w ten sposób małżonek rozwiódł się i wszedł w nowy związek małżeński, jednak mniejszość z nich (np. mennonici) zajmuje w tej kwestii bardziej tradycyjnie katolickie stanowisko, twierdząc, że w takiej sytuacji dopuszczalna jest co prawda separacja, ale już nie ponowne małżeństwo. I w tym wypadku przyjęcie protestanckiego założenia o braku nieomylnego Magisterium, które mogłoby rozstrzygnąć dla ogółu chrześcijan, która z tych wykładni słów naszego Pana jest prawidłowa, czyni de facto nierozwiązywalną kwestię istotną dla zbawienia – wszak cudzołożnicy wedle Pisma świętego nie wejdą do Nieba (por. Gal 5, 19-21; 1 Kor 6, 9), jednak nie mogąc nieomylnie zinterpretować nowotestamentowego nauczania na temat rozwodu i ponownego małżeństwa, nie możemy być też pewni, czy osoby, których ten problem dotyczy, dopuszczają się, czy nie dopuszczają cudzołóstwa.

c. Wyznania protestanckie mają różne poglądy odnośnie tego, czy jest dozwolonym dla chrześcijan być policjantem, żołnierzem, brać bardziej aktywny udział w wojnie. I w tym wypadku sprawa interpretacji czego na ów temat ostatecznie naucza Nowy Testament (pozostając bowiem na gruncie tylko Starego Testamentu kwestia ta jest bowiem jasna i korzystna dla policjantów, żołnierzy i udziału w wojnie) tyczy się tego, czy dana osoba może być zbawiona (zakładając brak szczerej skruchy z jej strony). Nowy Testament naucza wszak, że „żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego” (1 J 3, 15). Tymczasem bycie policjantem, żołnierzem, a tym bardziej branie aktywnego udziału w wojnie, może oznaczać, iż będzie się w bezpośredni i zamierzony sposób zabijać swych bliźnich. W sytuacji więc, gdy nie można dać nieomylnej wykładni tego, czy np. bezpośrednie zabijanie wrogich żołnierzy na wojnie jest dozwolone czy zakazane przez Nowy Testament, nie można też tym samym dać zaangażowanym w to ludziom nadziei lub zapewnienia, iż nie należą do grona „zabójców, którzy nie noszą w sobie życia wiecznego”.

Co więcej, gdy przyjrzymy się poszczególnym wersetom ksiąg Nowego Przymierza tyczącym się zagadnienia używania przemocy, to – bez pomocy Magisterium – wychodzi z nich istna plątanina, z której argumenty na rzecz poprawności swych interpretacji mogą podawać tak obrońcy używania takowej, jak i jej przeciwnicy. Ot, np. św. Jan Chrzciciel nie wzywał przychodzących do niego żołnierzy, by porzucili swój zawód (por. Łk 3, 12-14) , ale „chrześcijańscy pacyfiści” mogą odrzec na to, że był on jeszcze prorokiem Starego Zakonu, w ramach którego bezpośrednie zabijanie niektórych ludzi było aprobowane. Nasz Pan Jezus Chrystus z kolei raz mawiał, by „nadstawić drugi policzek” i „nie opierać się złu” (Mt 5, 39), ale w swych uczynkach nie zawsze realizował owe zasady – wyrzucając wszak za pomocą bicza kupujących i sprzedających z jerozolimskiej Świątyni (patrz: Mt 21, 12 -13) walczył wszak ze złem (i to za pomocą przemocy), a gdy został podczas swego procesu uderzony w twarz, bynajmniej nie nadstawił drugiego policzka, ale zapytał się „Dlaczego mnie bijesz?” (por. J 18, 23). Chrystus też z jednej strony nakazał swym uczniom zakupić miecze (por. Łk 22, 26), ale gdy św. Piotr użył w Jego obronie miecza polecił mu, by nie bronił go w ten sposób (Mt 26, 52). Kto ma zatem autorytet, by w wiążący sumienia chrześcijan sposób powiedzieć, że np. nadstawianie drugiego policzka należy rozumieć w całkowicie lub częściowo dosłowny sposób, a może trzeba traktować te słowa jako czystą metaforę lub hiperbolę, do której dosłownego stosowania chrześcijanie nie są zobligowani w jakiejkolwiek sytuacji?

Oczywiście wymienione wyżej trzy kwestie co do których wyznania protestanckie różnią się pomiędzy sobą, są tylko małym wycinkiem biblijnych prawd, co do których interpretacji zachodzą tym podobne rozbieżności. Biorąc pod uwagę tylko co bardziej konserwatywną część protestantyzmu, mogę jeszcze nadmienić, iż wyznania te różnią się co do interpretacji tego, czy Biblia naucza:
1. Trzech, jednej czy dwóch osób Bożych?

2. Istnienia Ducha Świętego jako Boskiej Osoby czy też może pod tym mianem należy rozumieć inną rzeczywistość (np. bezosobową moc Bożą)?

3. Bardziej rzeczywistej czy symbolicznej obecności Ciała i Krwi Pana Jezusa w chlebie oraz winie?

4. Dary Ducha Świętego (cuda, proroctwa) ustały wraz z erą apostolską, czy trwają do dziś dnia?

5. Istnieje bezwarunkowa i uprzednia predestynacja, czy może Boska predestynacja ma charakter warunkowy (czyli uzależniony od przewidzenia jakich wolnych wyborów dokonamy jako ludzkie osoby)?

6. Osoby, które nie odziedziczą Królestwa Bożego pójdą do piekła na wieczną mękę, czy zostaną może unicestwione?

7. Osoba raz szczerze nawrócona może utracić swe zbawienie, czy nie jest to możliwe?

8. Dozwolone jest dla małżonków używanie środków antykoncepcyjnych, czy może jest to jednak dla nich zakazane (co do tej pory jest podtrzymywane przez baptystycznego pastora Stevena L. Andersona z USA)?

9. Jest moralnie dozwolone dla nowo nawróconych na chrześcijaństwo poligamicznych mężczyzn zachowanie swych poprzednich żon, czy nie jest to akceptowalne?

10. Kobiety mają moralne prawo nauczać w kościołach, czy takiego prawa nie mają?

11. Kobiety powinny zasłaniać włosy w czasie modlitwy, czy też nie są do tego zobligowane?

12. Kobiety powinny zasłaniać włosy również poza modlitwą (stanowisko mennonitów i amiszów), czy też nie są do tego zobowiązane?

13. Jest moralnie dozwolone dla chrześcijan rekreacyjne picie alkoholu z umiarem, czy nie jest do dla nich dopuszczalne (stanowisko przynajmniej części baptystów i głównego nurtu zielonoświątkowców w USA)?


14. Zakazuje aborcji w każdym, prawie każdym, czy większości wypadków?

15. Przynajmniej w domyślny sposób potępia każdą lub prawie każdą masturbację?

16. W erze Nowego Testamentu jako dzień odpoczynku i nabożeństwa należy uznawać sobotę czy niedzielę (a może żaden z dni z tygodnia nie powinno się w ten sposób już traktować)?

17. Chrystus umarł dla zbawienia wszystkich czy tylko części z ludzi?

18. Kłamstwo jest zakazane zawsze i wszędzie, czy też może istnieją wyjątki od takiego zakazu?

19. Jest moralnie dozwolone używanie przez kobiety makijażu i biżuterii, czy jest to dla nich zakazane?

20. Prawa karne ustanowione przez Boga w ramach Przymierza Mojżeszowego powinny być stosowane również w erze Nowego Testamentu, czy też może nie są już obowiązujące?

21. Chrześcijanie mają moralne prawo obchodzić takie święta jak Boże Narodzenie albo Wielkanoc, czy jest może im to zakazane/odradzane?
22. Pewność zbawienia ma oznaczać tzw. wytrwałość świętych (czyli, że chrześcijanin wytrwa w wierze i cnotliwym życiu), czy może coś określanego jako „wieczne bezpieczeństwo” (a więc teza, iż raz nawrócony chrześcijanin może nawet umrzeć w jakimś poważnym grzechu, a i tak być zbawionym)?

I doprawdy nie ma co się dziwić, że zaprzeczając istnieniu nieomylnego Urzędu Nauczycielskiego w Kościele tego typu różnice w wykładni Biblii zachodzą. A to dlatego, że same Pismo święte daje bardziej jednoznaczną odpowiedź tylko na 2 z 20 powyższych pytań (czyli pytania nr 10 i 11). Co do całej reszty z nich to sama Biblia albo nie daje żadnej odpowiedzi (punkty 9, 12, 15), albo też daje nań odpowiedź mniej lub bardziej niejasną. A i w przypadku też punktów, co do których natchnieni autorzy Pisma św. nie wydają się dawać bardzo jasnych odpowiedzi, prawdopodobieństwo słuszności tej lub innej interpretacji zmienia się w zależności od tego:

– które wersety Biblii uznamy za bardziej dosłowne, a które za bardziej metaforyczne?

– czy rozumienie poszczególnych a używanych przez biblijnych autorów terminów i fraz odpowiada naszemu potocznemu ich wykładaniu czy też ma specyficzną, dla starożytnie hebrajskiego kręgu kulturowego (a znacząco różniącą się od używanej przez nas) definicję?

– uznajemy zawężającą czy rozszerzającą interpretację danej zasady biblijnej?

– uznajemy pewne z praw Starego Testamentu za aktualne czy nieaktualne dla chrześcijan?

Nie twierdzę, ani nie sugeruję przez powyższe bynajmniej, iż w tej większości kwestii jest czymś niezwykle trudnym dojście na podstawie samej Biblii do co bardziej prawdopodobnej ich interpretacji. Owszem, uznaję, iż co do sporej części z nich można mówić o mniej lub bardziej prawdopodobnych wykładniach – jednak sęk w tym, że „prawdopodobna” interpretacja nie jest równoznaczna z „nieomylną” interpretacją. Czyż więc fakt daleko posuniętych rozbieżności interpretacyjnych w łonie konserwatywnych wyznań protestanckich, pośród których to dużą część owych różnic trudno zwalać po prostu na karb czyjejś złej woli (a przeciwnie takowe rozbieżności mogą wynikać ze szczerego poszukiwania Bożej Prawdy), nie wskazuje tym bardziej na to, iż Biblia potrzebuje wykładni ze strony autorytatywnego i nieomylnego Magisterium?

Nie sądzę również, by odpowiedzią na trudności w odnalezieniu pytania jak prawidłowo interpretować Biblię, było wskazanie na fakt, iż w ramach konserwatywnych wyznań protestanckich da się wskazać na to, jak wykładania poszczególnych jej fragmentów jest charakterystyczna dla większości z nich. Owszem większość konserwatywnych protestantów wierzy np. w Trójcę Świętą, osobowość Ducha Świętego, nieaktualność święcenia dnia sobotniego w erze Nowego Przymierza, (prawie absolutny) zakaz aborcji i kłamstwa, wieczność piekła, moralną dopuszczalność używania antykoncepcji przez małżonków, niegodziwość onanizmu. Tyle tylko, że oponenci wszystkich tych doktryn mogą na ten argument słusznie odpowiedzieć retorycznym pytaniem: A czy choćby i większość chrześcijan zawsze musi mieć rację? Da się wszak wskazać na niejedną, historycznie rzecz biorąc popularną, a może i większościową (w dłuższym czasie) dla wyznań protestanckich doktrynę, do której dziś niewielu konserwatywnych protestantów by się przyznało. Ot, choćby niegodziwość antykoncepcji była podzielana bodajże przez wszystkie wyznania protestanckie jeszcze około 100 lat temu – dziś tylko margines protestanckich wyznań podtrzymuje jej słuszność. Można by też wskazać na podejście północnoamerykańskich i południowoafrykańskich protestantów do kwestii segregacji rasowej – jeszcze do połowy 20 wieku, znacząca część z nich (nie zdziwiłbym się, gdyby to była większość) twierdziła, że taki system jest wręcz nakazany przez Pismo święte: aktualnie ów pogląd jest przez zdecydowaną większość także konserwatywnych protestantów odrzucany. A zatem wykształcenie się w dłuższym czasie jakiegoś większościowego poparcia dla tej czy innej doktryny pośród konserwatywnych protestantów nie stanowi jeszcze bardzo mocnego dowodu na ich słuszność.

Warto też podkreślić w tym miejscu, iż Biblia po prostu nic nie mówi o niektórych zagadnieniach doktrynalnych i etycznych, a to dlatego, że w czasie jej spisywania nie były one znane. Pismo święte nie mówi więc np. o moralności (bądź niemoralności) stosowania metody in vitro, przyznawania praw wyborczych kobietom, klonowaniu, inżynierii genetycznej, eugenice, ustanawianiu przepisów segregujących życie społeczne wedle rasy albo o tzw. macierzyństwie zastępczym. Czy to oznacza, że – w stosunku do tych w swej zdecydowanej większości ważnych kwestii etycznych – nie możemy w nieomylny sposób poznać woli Bożej? A nawet, jeśli na podstawie pewnych ogólniejszych wskazówek zawartych w Piśmie świętym spróbujemy ocenić moralność wskazanych wyżej czynów, to skąd będziemy wiedzieć, iż owe wskazówki zostały przez nas prawidłowo wobec nich zastosowane?

Nie od rzeczy będzie też wspomnieć, że pewne z zasad tak postępowania jak i interpretowania poszczególnych fragmentów Pisma świętego – w samej tej Księdze się nie znajdują – a mimo to są powszechnie podzielane przez konserwatywnych protestantów. Na przykład żaden wers Biblii nie wyjaśnia, iż nauczanie Pana Jezusa o tym, że mamy wyłupywać sobie oko lub odcinać rękę, jeśli te są dla nas powodem do grzechu (por. Mk 9, 43-48), ma charakter metaforyczny i nie stanowi zachęty lub nakazu do fizycznego okaleczania własnego ciała. To, iż interpretacja owych słów Chrystusa ma mieć charakter metaforyczny, a nie dosłowny, jest kwestią historycznej, powszechnej dla chrześcijan ich wykładni. W tym konkretnym wypadku nie można zatem powiedzieć, że „Biblia sama siebie interpretuje”, ale za właściwą uznaje się pozabiblijną interpretację wskazanego wyżej wersetu Nowego Testamentu. Podobnie, wszyscy konserwatywni protestanci których kojarzę przyjmują rozszerzającą interpretację słów Chrystusa o tym, że mężczyzna nie powinien patrzeć pożądliwie na kobietę (patrz: Mk 5, 27-28) – rozumiejąc je w ten sposób, iż również kobiety nie powinny w taki sposób spoglądać na mężczyzn. Sęk jednak w tym, że Biblia w żadnym miejscu nie potępia pożądliwego patrzenia kobiety na mężczyznę – jest to oczywiście rozszerzająca, zdroworozsądkowa, acz jednak pozabiblijna interpretacja słów Pana Jezusa Chrystusa.

Oczywiście na to wszystko konserwatywny protestant może odpowiedzieć, iż alternatywą nie jest tu istnienie w Kościele katolickim instytucji Magisterium, gdyż takowe nauczało rzeczy ze sobą sprzecznych, a ponadto jego funkcjonowanie nie zapobiega istnieniu pośród samych katolickich teologów, prezbiterów i biskupów mniej lub bardziej daleko idących różnic. Na ten argument można jednak odpowiedzieć, że w odróżnieniu od protestantyzmu nieomylność Magisterium przynajmniej daje możliwość ukrócenia lub ograniczenia poziomu występowania takich doktrynalnych różnic – czego tradycyjnie protestanckie podejście do Biblii nie tylko, że nie może dać, ale po prostu ze swej natury tylko pogłębia i potęguje ów problem. Jeśli zaś chodzi o domniemane sprzeczności mające zachodzić w obrębie samego Magisterium Kościoła, to czasami są one pozorne, a czasami rzeczywiście trudno uciec od wrażenia, iż trudno niektóre z nich ze sobą pogodzić. Nawet jednak istnienie rzeczywistych sprzeczności w obrębie doktryny katolickiej nie przekreślałoby jeszcze prawdy o tym, że pewna jej część cieszy się Boską gwarancją nieomylności. Wedle katolickiej doktryny i teologii w pierwszym rzędzie nieomylnymi interpretacjami Objawienia Bożego są definicje dogmatyczne papieży i soborów oraz coś, co zwie się powszechnym i zwyczajnym nauczaniem Kościoła. Poza tego rodzaju aktami magisterialnymi nie musi zachodzić Boża gwarancja nieomylności, przez co mogą w pewnych obszarach katolickiej doktryny zachodzić błędy i pomyłki (a co za tym idzie sprzeczne co do promowanych tez wypowiedzi). O ile, sytuacja taka może stanowić problem dla chcących zachować doktrynalną poprawność swych przekonań katolików, o tyle w przypadku konserwatywnych protestantów kłopot jest o wiele większy, gdyż takowi z samej zasady uznają, iż jakiekolwiek deklaracje ich nauczycielskich gremiów nie mogą cieszyć się Boską gwarancją nieomylności. Innymi słowy, o ile katolik często, choć nie zawsze, może pokładać wiarę w nieomylność interpretacji Pisma świętego dawaną mu przez Magisterium Kościoła, o tyle protestant nie powinien takiej postawy przyjmować nigdy i nawet jeśli z szacunkiem podchodzi do doktrynalnych wypowiedzi przywódców swojej wspólnoty wyznaniowej, to powinien być zawsze gotowy do ich zakwestionowania, o ile jego własne rozumienie tych czy innych fragmentów Biblii podpowie mu, że takie wypowiedzi są błędne.

Podsumowując zatem tę część mych rozważań: tradycyjnie protestanckie podejście do Biblii – w odróżnieniu od tradycyjnie katolickiej doń postawy – po prostu musi rodzić coraz większy chaos doktrynalny, który w praktyce nie może być wówczas zastopowany.

***

PO PIĄTE: Z nauczania Nowego Testamentu wynika, iż założony przez Chrystusa Kościół będzie istniał do końca świata przez wszystkie pokolenia, tymczasem apologeci protestantyzmu nie potrafią wiarygodnie wykazać, iż w każdym wieku istnienia chrześcijaństwa istniały grupy chrześcijan, które na płaszczyźnie doktrynalnej i teologicznej byłyby odpowiednikami tego co po 1517 (a raczej 1521) utożsamiamy z protestantyzmem.

Załóżmy na chwilę, iż – jak to utrzymuje wielu protestantów – Kościół rzymskokatolicki powstał wraz z panowaniem cesarza Konstantyna (początki IV wieku), a do tego czasu wspólnoty chrześcijańskie były odpowiednikiem poreformacyjnego protestantyzmu. Przyznajmy też, że powstali w XII wieku (około 1170 roku) waldensi mogą być w wiarygodny sposób uznani za – w istocie swej doktryny i praktyki – protestantów (czemu osobiście mogę chętnie przytaknąć). I tak jednak przy przyjęciu tych dwóch założeń mamy do czynienia z bardzo dużą luką historyczną w istnieniu prawdziwego Kościoła: okres pomiędzy początkiem IV wieku a XII wiekiem to wszak około 850 lat. Nawet zaś, gdyby skracać czas powstania Kościoła rzymskokatolickiego nie do początku IV wieku, ale uznać za jego historyczne początki V, VI, VII czy w ostateczności VIII wiek, to i tak luka historyczna, co do której trudno jest wykazać istnienie doktrynalnych odpowiedników protestantyzmu, jest zbyt wielka, by w poważny sposób próbować dowodzić, iż to właśnie protestantyzm reprezentował tę formę chrześcijaństwa, której Pan Jezus Chrystus obiecał historyczną trwałość, niezniszczalność i nieprzerwane trwanie.

Bywa, iż w odpowiedzi na powyższy argument z „ahistoryczności” protestantyzmu jego apologeci twierdzą, że prawdziwy Kościół reprezentowali wówczas albo niektórzy wybitni i świątobliwi katolicy (np. św. Franciszek z Asyżu), albo też zawsze istnieli chrześcijanie, których można by nazwać mianem protestantów, jednakże dowody historyczne to potwierdzające, nie przetrwały do naszych czasów. Tego typu tłumaczenia nie są przekonywające, a to choćby dlatego, że gdyby np. św. Franciszek z Asyżu reprezentował protestantyzm, to musiałby on prowadzić jakąś jawną polemikę, z tym co jest uznawane przez protestantów za błędy i herezje Kościoła rzymskiego, tymczasem nie tylko, że nic o tym nie wiemy, ale było wręcz przeciwnie. Co zaś do faktycznych protestantów, którzy mieli zawsze istnieć, ale o których historia nie przekazała nam żadnej wiedzy, to czy gdyby protestantyzm był rzeczywiście prawowitym reprezentantem założonego przez Chrystusa chrześcijaństwa, to Bóg w swej świętej Opatrzności nie zatroszczyłby się o to, by takie dowody historyczne zostały zachowane i do naszych czasów? Podobnie, nietrafionymi argumentami na rzecz historycznej ciągłości protestantyzmu jest zresztą odwoływanie się do tego, iż istnieje nieprzerwana dziejowo linia tych wspólnot chrześcijańskich, które doktrynalnie nie są tożsame z rzymskim katolicyzmem, na przykład tzw. „chrześcijanie św. Tomasza” czy sięgający wczesnej starożytności monastyczny ruch „Culdee”. „Chrześcijanie św. Tomasza” bowiem są zdecydowanie bliżsi wschodniemu prawosławiu, a nie protestantyzmowi, a „Culdee” nawet jeśli rozwijali się w niezależności od Kościoła rzymskiego, to o ich doktrynalnych przekonaniach nie wiemy niczego, co pozwalałaby nam ich zaliczyć do protoplastów protestantyzmu.

***

PO SZÓSTE: Nowy Testament naucza o istnieniu jednego prawdziwego Kościoła i jednej wierze (patrz: Ef 4, 5), Chrystus Pan dał zaś wyraźnie do zrozumienia, iż Jego pragnieniem jest, by Jego uczniowie stanowili jedno (por. J 17, 21-23). Ponadto chrześcijanie mają być „jednomyślni” (1 P 3, 8), wolą Bożą jest, aby uczniowie Jezusa doszli do „jedności wiary” (Ef 4, 13), zaś rozłamy są rzeczą godną potępienia (por. Ga 5, 19-21). Można – raczej retorycznie zapytać się – czy nowotestamentowym wzorem chrześcijaństwa jest taki stan rzeczy, w którym istnieje wiele kościołów z różniącym się od siebie zestawem doktryn, przy czym nie tylko, że nie ma możliwości znaczącego ograniczenia tych różnic i podziałów, ale jeszcze przyjęty system rzeczy dodatkowo je umacnia i potęguje???

Mirosław Salwowski

Przeczytaj też:

Czy w Ameryce Północnej doszło do ludobójstwa Indian?

Św. Józef Bilczewski: O zbawieniu innowierców

Czy grzechy przeciwko wierze są najcięższe?

___

Obrazek został dołączony do niniejszego tekstu za następującym źródłem internetowym: https://interesttime.org/the-reformation-explained-in-plain-language/