Możliwość komentowania Czy heretycy mogą być karani śmiercią? została wyłączona
Prawdopodobnie, najbardziej kontrowersyjnym doktrynalnie dokumentem Soboru Watykańskiego II jest deklaracja “Dignitatis humanae”, która ogłasza naturalne prawo ludzi do wolności religijnej. Krytycy owego soborowego nauczania przywołują różne wypowiedzi “przedsoborowego” Magisterium, które mają być przynajmniej bardzo trudne do pogodzenia z zasadą wolności religijnej. Jednym z takich magisterialnych aktów jest wydana dnia 15 czerwca 1520 roku przez papieża Leona X bulla „Exsurge Domine”, w której odrzucone zostało 41 tez Marcina Lutra. Pośród nich znalazła się opinia nr 33 o treści:
Potępienie przez Leona X tych i innych tez Lutra kończy się cenzurą teologiczną o następującej treści:
„Wszystkie wyżej wymienione artykuły i każdy z osobna, jak już jest to powiedziane, heretyckie lub skandaliczne, lub fałszywe lub obrażające pobożne uszy, lub zwodzące umysły ludzi prostych i sprzeciwiające się katolickiej prawdzie, potępiamy, obalamy i całkowicie odrzucamy”2.
Czyż nie wydaje się więc, że papież Leon X potępiając tezę Lutra o niegodziwości karania śmiercią heretyków de facto i to jeszcze w sposób nieomylny, nie odrzucił też promowanej przez Sobór Watykański II doktryny o wolności religijnej? Wszak jeśli owa bulla sugerowałaby poprawność odwrotności opinii Marcina Lutra, a więc, iż heretycy powinni być karani przez spalenie na stosie, to stanowiłoby to wręcz skrajną sprzeczność z omawianym z deklaracją „Dignitatis humanae” Soboru Watykańskiego II. Z jednej strony wszak Leon X uczyłby w ten sposób, że herezja zasługuje nawet na karę śmierci, z drugiej zaś Sobór Watykański głosi – iż poza pewnymi ograniczeniami – również wyznawcy fałszywych religii nie powinni być niepokojeni przez władze cywilne. Czy można wyobrazić sobie większą opozycję pomiędzy tymi dwoma doktrynami?
***
Otóż, wbrew pozorom, omawiany dokument papieża Leona X niekoniecznie zakłada nieomylność, a co za tym idzie nieodwołalność potępienia wszystkich zawartych w nich tez. A zatem nie wiąże on też przyszłym papieżom rąk co do zreformowania pewnych aspektów owej bulli. Problemem bowiem w przypadku cytowanej powyżej bulli „Exsurge Domine” jest szeroka cenzura jej towarzysząca. Owa cenzura wymienia pięć kategorii potępienia opinii autorstwa Marcina Lutra („heretyckie”, „skandaliczne”, „fałszywe”, „obrażające pobożne uszy”, „zwodzące umysłu ludzi prostych i sprzeciwiające się katolickiej prawdzie”) bez precyzowania, które z owych cenzur dotyczą której z potępionych opinii. Nie wszystkie zaś z tych teologicznych cenzur muszą być dla siebie synonimami. Na przykład określenie „heretyckie” nie jest tym samym co „obrażające pobożne uszy”. W efekcie zatem owego braku rozróżnienia przez Leona X, które z tez podpadają pod którą cenzurę, nie mamy zatem pewności, czy aby np. odrzucenie Marcina Lutra godziwości karania heretyków śmiercią zostały potępione jako „heretyckie” czy może jako „obrażające pobożne uszy”. Gdyby zaś przyjąć hipotezę, iż opinia „Palenie heretyków jest przeciwko woli Ducha” była potępiona jako „obrażająca pobożne uszy”, to jeszcze by nie oznaczało, że jest ona w sposób konieczny co do swej istoty fałszywa. Jak wyjaśnia to jeden z katolickich teologów, ks. Benedict M. Ashley OP:
„Pewne wyrażenia mogą także <źle brzmieć> (male sonans), gdy oddają prawdziwy sens, ale sprzeciwiają się powszechnemu użyciu lub są <obraźliwe dla pobożnych uszy> (piis auribus offensivum), choć nie są fałszywe”3.
Gdyby zaś przyjąć, iż opinia o treści „Palenie heretyków jest przeciwko woli Ducha” nie jest heretycka, ale właśnie np. „obrażająca pobożne uszy” to oznaczałoby, iż owo papieskie jej potępienie nie wykluczało jeszcze możliwej prawdziwości tej opinii – jednak ganiło ją na zasadzie ostrożności oraz obawy, iż może być ona w łatwy sposób źle zrozumiana. Ujmując tę kwestię jeszcze inaczej: nieomylne deklaracje Biskupa Rzymu mają to do siebie, iż w ostateczny i nieodwołalny sposób rozstrzygają daną doktrynalną kwestię. Takim ostatecznym i definitywnym wyrokiem w zakresie doktryny jest stwierdzenie przez papieża, iż np. dana teza jest objawioną przez Boga prawdą albo też, że dane opinie są „heretyckie”, „błędne” czy „fałszywe”. Uznanie jednak już danych tez np. za „obrażające pobożne uszy” nie wydaje się w nieodwołalny sposób rozstrzygać danej kwestii i w związku z tym nie jest ono objęte papieską nieomylnością. Skoro zaś, omawiany dokument Leona X nie precyzuje, które z potępionych tez Marcina Lutra są „heretyckie”, a które np. „obrażające pobożne uszy”, to co najmniej kontrowersyjne jest zaliczane go do stricte nieomylnych wypowiedzi Kościoła.
Ponadto, w bulli Leona X brakuje formuły, która w wyraźny i bezpośredni sposób zobowiązuje wszystkich chrześcijan/cały Kościół do przyjęcia za słuszne owych potępień – a zastosowanie takiego sposobu wyrażania się jest jednym z pewniejszych znaków, iż mamy do czynienia z nieomylną wypowiedzią papieską. Poza tym, nawet gdyby Leon X istotnie uważał za słuszne karanie śmiercią za herezję (co jest mocno prawdopodobne), to forma, jaką on wybrał dla zasugerowania słuszności takiego podejścia, sprawiła, iż nie należy ono do nieomylnej części nauczania Kościoła i może być skorygowane przez późniejsze magisterialne wypowiedzi na ów temat. O ile bowiem – wedle doktryny i teologii katolickiej – nieomylne nauki nie mogą być reformowalne czy korygowane (w sensie późniejszego im zaprzeczania), o tyle nie wszystkie z wypowiedzi Magisterium niosą za sobą gwarancję nieomylności i choć nawet takie nie-nieomylne doktryny powinny być przyjmowane przez katolików z tzw. religijną uległością ducha4, to bywa, iż tego rodzaju magisterialne nauczania są korygowane przez historycznie późniejsze deklaracje papieży i biskupów. Zatwierdzone zaś przez papieża wypowiedzi soboru powszechnego wydają się mieć większą rangę doktrynalną5 niż choćby papieska bulla potępiająca dane tezy – ale potępiająca je w taki sposób, iż nie ma się żadnej pewności, które ze zganionych opinii są fałszywe, a których treść może odpowiadać prawdzie, lecz problem z nimi polega raczej na niebezpieczeństwie ich błędnego zrozumienia albo też innych okolicznościach.
Warto zresztą w tym miejscu dodać, iż chociaż w historii katolickiego chrześcijaństwa nie brakowało ważnych teologów w całkowicie otwarty sposób głoszących, że istotnie heretycy powinni być karani śmiercią – do takowych zaliczali się np. św. Tomasz z Akwinu6, Franciszek Suarez, ks. Jakub Wujek – to nie we wszystkich wiekach była to powszechna albo choćby popularna opinia. Na przykład, Ojciec i Doktor Kościoła, św. Jan Chryzostom był zwolennikiem zgoła przeciwnego poglądu. W jednej ze swych homilii objaśniających Ewangelię św. Mateusza mówił on wszak:
„Nie zabrania (nasz Pan Jezus Chrystus – przyp. moje MS) udaremniania (skuteczności działania) heretyków, zmuszania ich do milczenia, odbierania im swobody przemawiania, unieważniania ich synodów i przez nich uchwalanych dokumentów, ale zabijania ich i mordowania”7.
Inny ze starożytnych pisarzy kościelnych, Laktancjusz pisał z kolei:
„Religii należy bowiem bronić nie zabijaniem, lecz umieraniem, nie prześladowaniem, tylko cierpliwością, nie przestępstwem, ale wiarą, gdyż to pierwsze należy do złych, a drugie – do dobrych. Konieczne jest, aby w religii działo się dobro, a nie zło. Jeśli chcesz bronić religii krwią, torturami, złem, już nie jest ona broniona, ale plamiona oraz gwałcona. Nic bowiem nie jest tak dobrowolne, jak religia, w której jeśli umysł składającego ofiarę, doznaje odrazy, już ona odeszła i już nie istnieje” (Divinae Institutiones, Lib. V, 20)8.
Znana jest też postawa biskupów św. Marcina z Tours (316 – 397) oraz św. Ambrożego z Mediolanu (340-397), którzy apelowali do cesarza Maksymusa by ten nie karał śmiercią heretyka Pryscyliana.
Przede wszystkim zaś, doktryna o słuszności karania śmiercią heretyków nie wydaje się mieć dostatecznego poparcia w Biblii. Choć bowiem prawdą jest, iż sam Bóg do Przymierza Mojżeszowego wprowadził karę śmierci również za kilka grzechów tyczących się sfery ściśle religijnej, to żadne z tych mających być tak surowo represjonowanych nadużyć nie było odpowiednikiem tego, co w ramach tradycyjnej teologii katolickiej nazywa się mianem „herezji”. Owszem, herezja może nieraz łączyć się z tymi wykroczeniami, ale nie są one z nią równoważne. Tak więc Prawo Mojżeszowe polecało karać śmiercią za: przekonywanie innych do czczenia pogańskich bóstw (Pwt 13, 7-16); bałwochwalstwo (Pwt 17, 3); bluźnierstwo (Kpł 24, 16-23); fałszywe prorokowanie (Pwt 18, 20); znieważenie szabatu (Wj 31, 14), zbieranie drewna w szabat (Lb 15, 32-36); dawanie swych dzieci na ofiarę dla pogańskiego bóstwa Molocha (Kpł 20, 2); praktykowanie czarów (Wj 22, 17). Wszystkie z tych rzeczy mogą łączyć się z herezją, ale nie są same w sobie herezją. Poza tym, w Biblii mamy przykłady tego co odpowiadałoby tradycyjnie katolickiej definicji herezji, np. zaprzeczający istnieniu aniołów, demonów i życia wiecznego, saduceusze – ale nic nie wiadomo nam z tej świętej Księgi, by mieli być oni karani śmiercią.
***
Podsumowując zatem: doktryna o słuszności karania śmiercią za herezję nie wydaje się być poparta ani przez Pismo święte, ani przez większość Ojców Kościoła. Ponadto nie była ona prawdopodobnie nieomylna na mocy bulli „Exsurge Domine” papieża Leona X. A zatem zebrani na powszechnym soborze i pozostający w jedności z papieżem biskupi (chodzi oczywiście o Sobór Watykański II) nie byli w absolutny i ślepy sposób związani tym nauczaniem i mieli prawo je zreformować oraz skorygować. To nie znaczy, iż wszystkie aspekty soborowej deklaracji “Dignitatis humanae” na pewno są do pogodzenia z pewnymi nieomylnymi wypowiedziami “przedsoborowego” Magisterium, jednak akurat w aspekcie tego konkretnego tematu – czyli karania śmiercią heretyków – owa trudność nie wydaje się zachodzić.
Mirosław Salwowski
Przypisy:
1 Cytat za: „Breviarium Fidei. Wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła” (pod redakcją ks. Ignacego Bokwy), Księgarnia Świętego Wojciecha, Poznań 2007, s. 176.
3 Cytat za: Benedict M. Ashley OP, „Żyć Prawdą w Miłości. Biblijne wprowadzenie do teologii moralnej”, Wydawnictwo „W drodze”, Poznań 2008, s. 112.
4 O takim obowiązku okazywania posłuszeństwa również nie-dogmatycznemu nauczaniu Kościoła uczy chociażby punkt numer 892 Katechizmu Kościoła Katolickiego: Boska asystencja jest także udzielona następcom Apostołów, nauczającym w komunii z następcą Piotra, a w sposób szczególny Biskupowi Rzymu, pasterzowi całego Kościoła, gdy – nie formułując definicji nieomylnej i nie wypowiadając się w “sposób definitywny” – wykonuje swoje nauczanie zwyczajne, podaje pouczenia, które prowadzą do lepszego zrozumienia Objawienia w dziedzinie wiary i moralności. Nauczaniu zwyczajnemu wierni powinni okazać “religijną uległość ich ducha”, która różni się od uległości wiary, a jednak jest jej przedłużeniem.
Inne dokumenty kościelne, w których jest mowa o takim posłuszeństwo to np. Sobór Watykański II konst. Lumen Gentium 25; Pius XII, enc. Humani Generis, n. 20.
5 Choć nie ma jasności czy większa lub istotna część wypowiedzi Soboru Watykańskiego II była nauczaniem per se nieomylnym, to jednak wedle papieża Pawła VI akty owego zgromadzenia kościelnego posiadają wysoką rangę doktrynalną. Ten Biskup Rzymu mówił wszak: “Niektórzy ludzie zadają pytanie, jaki jest autorytet, jaka jest teologiczna kwalifikacja, jaką sobór zamierzał nadać swojemu nauczaniu, zważywszy, że uchylił się od podawania uroczystych dogmatycznych definicji angażujących nieomylne Magisterium Kościoła? Każdy, kto odniesie się do soborowej deklaracji z 6 marca 1964 roku, powtórzonej następnie 16 listopada 1964 roku, wie jaka jest odpowiedź. Zważywszy na duszpasterski charakter soboru uniknął on ogłaszania w nadzwyczajny sposób dogmatów mających znamię nieomylności. Jednakże Sobór przypisał swym naukom rangę najwyższego zwyczajnego magisterium, które jest w tak oczywisty sposób autentyczne, że musi zostać przyjęte przez wszystkich wiernych zgodnie ze wskazaniami podanymi przez Sobór, biorąc pod uwagę naturę i cel każdego dokumentu” (Cytat za: Ks. Noël Barbara, „Papieska nieomylność a dzisiejszy kryzys w Kościele”, Ultramontes.pl, Dostęp: 01. 02. 2023).
6 Tomasz z Akwinu uczył na ten temat: Ze strony heretyków popełniają oni grzech, którym zasłużyli sobie nie tylko na to, by zostali karą klątwy wyłączeni z Kościoła, lecz także usunięci ze świata karą śmierci. O wiele bowiem cięższą zbrodnią jest psuć wiarę, która daje życie dla duszy, niż fałszować pieniądze, które służą życiu doczesnemu. Skoro więc świeccy władcy z miejsca sprawiedliwie karzą fałszerzy pieniędzy i innych złoczyńców karą śmierci, tym bardziej heretyków można z miejsca, skoro tylko udowodni się im winę herezji, nie tylko ukarać klątwą, ale także sprawiedliwie ukarać. Ze strony zaś Kościoła jest miłosierdzie troszczące się o nawrócenie błądzących: stosownie do nauki Apostoła, nie potępia ich od razu, lecz dopiero: „po pierwszym i drugim upomnieniu”; po tym zaś, skoro heretyk nadal trwa w uporze, straciwszy nadzieję w jego nawrócenie, mając na uwadze zbawienie innych, Kościół karą klątwy wyklucza go ze swojego łona i następnie zostawia go sądownictwu świeckiemu, by przezeń był usunięty ze świata karą śmierci. Mówi przecież Hieronim: „Trzeba odciąć zgangrenowane członki i usunąć z trzody parszywą owcę, aby cały dom nie spłonął, nie popsuła się cała masa, nie zaraziło się całe ciało, nie zginęła cała trzoda. Ariusz z Aleksandrii był tylko iskrą; a że nie stłumiono jej zawczasu, jej ogień cały świat spustoszył”. (Cytat za: Św. Tomasz z Akwinu, „Suma Teologiczna”, t. 15, „Wiara i nadzieja”, zagadnienie 11, tłum. o. Pius Bełch OP, Londyn 1966).
7 Patrz: Św. Jan Chryzostom, „Homilie na Ewangelię według św. Mateusza (część druga: homilie 41-90)”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2001, s. 61.
8 Cytat za: „Christianitas” nr 48-49.2012, s. 194.
Możliwość komentowania Pytania o roztropność uniwersalnego zniesienia kary śmierci została wyłączona
Papież Franciszek w swej ostatniej encyklice “Fratelli tutti” kolejny raz potwierdził swój sprzeciw wobec kary śmierci, czym samym ponownie postawił duży znak zapytania odnośnie do prawowierności swych przekonań na ten temat. Osobiście nie kryję, iż uważam wypowiedzi Franciszka o karze śmierci za co najmniej sugerujące, że jest to sankcja karna o charakterze wewnętrznie złym, a przez to ma być ona w jego oczach zawsze moralnie niedozwolona. W ten sposób aktualny papież niestety sugeruje jednak poparcie dla doktryny o charakterze heretyckim, gdyż sprzeciwiającej się jasnemu wykładowi Pisma świętego na ów temat wyrażonemu przez zwyczajne i powszechne nauczanie Kościoła. Niektórzy katoliccy przeciwnicy kary śmierci twierdzą jednak, że papież Franciszek nie twierdzi czy nie sugeruje, iż owa sankcja karna ma charakter wewnętrznie zły, przez co miałaby być ona zawsze moralnie niedozwolona. Osoby takie utrzymują, iż Franciszek po prostu utwierdził wcześniejsze nauczanie Jana Pawła II o tym, że w aktualnych okolicznościach historyczno-kulturowych kara śmierci jest zbędna, gdyż rozwój systemu penitencjarnego pozwolił na skuteczne izolowanie najgroźniejszych przestępców bez potrzeby ich uśmiercania. Na potrzeby tego artykułu załóżmy teoretycznie, że rację mają wskazani przeze mnie katoliccy przeciwnicy kary śmierci, a więc, iż jest ona potępiana przez Franciszka nie dlatego, że jawi się ona mu jako wewnętrznie zła, ale z powodu rozeznania uniwersalnego braku konieczności wymierzania takiej kary. W takim wypadku rodziłyby się następujące pytania o roztropność powyżej nakreślonego poglądu:
1. Czy w krajach takich jak np. Meksyk można mówić, iż system więzienny choćby z “grubsza” rzecz biorąc, skutecznie izoluje najgroźniejszych przestępców od społeczeństwa? Oczywiście mam tu ma myśli nie tylko formalne osadzenie takich ludzi w więzieniu, ale chodzi mi o maksymalne ograniczenie możliwości ich kontaktu ze swymi ziomkami przebywającymi na wolności, a co za tymi idzie przesyłanie im rozkazów, poleceń, sugestii tyczących się tego, kogo należy zabić, okaleczyć, zranić? 2. Czy aktualnie na świecie w żadnym kraju nie toczą się wojny domowe i rewolucje, przez które to system więziennictwa jest mocno niestabilny (a więc istnieje poważne ryzyko uwolnienia osadzonych przestępców z danego zakładu karnego np. w wyniku rozruchów zbrojnych obejmujących teren, na którym znajduje się dane więzienie)? 3. Skąd niby ten czy inny papież ma mieć dokładną wiedzę na temat szczelności systemów więziennictwa w każdym kraju na świecie? Czy pośród natłoku rozmaitych obowiązków ciążących każdego dnia na Biskupie Rzymu miałby on jeszcze czas analizować dane na ów temat tyczące się wszystkich aktualnie istniejących państw? A nawet, gdyby – czysto teoretycznie uznać – że byłoby możliwe dla papieża nabycie takiej wiedzy, to niby skąd pewność, iż “szczelność” sytemu więziennictwa w tym czy innym kraju nie zmieniłaby się na gorsze w ciągu kilku miesięcy od deklaracji typu “Aktualnie, kara śmierci jest niepotrzebna, gdyż mamy dobre – jeśli chodzi o skuteczną izolację groźnych przestępców od społeczeństwa – więzienia“? 4. Czy dajmy na to papież Franciszek gotów jest wziąć na siebie moralną odpowiedzialność za wszystkie ofiary brutalnej przestępczości zaistniałe w skutek rezygnacji bądź utrzymywania braku kary śmierci w krajach o bardzo skorumpowanym i/lub niestabilnym systemie więziennictwa?
***
Powyższe pytania wykazują, iż nawet przyjmując bardzo optymistyczne założenie o tym, iż Franciszek nie potępił kary śmierci jako wewnętrznie złej, ale uznał ją za niepotrzebną w dzisiejszych czasach, to i tak jego stanowisko w tej sprawie (a wcześniej Jana Pawła II) byłoby skrajnie nieroztropne. Nie da się bowiem choćby i z większym prawdopodobieństwem stwierdzić, iż aktualnie na całym świecie więzienia są na tyle dobre i skuteczne pod względem izolacji groźnych bandytów od reszty społeczeństwa, że nie zachodzi już potrzeba wymierzania kary śmierci. Stan taki być może – kolokwialnie mówiąc – z “grubsza” rzecz biorąc istnieje w krajach należących do cywilizacji zachodniej – ale, delikatnie mówiąc, zbyt dalekim wnioskiem, byłoby wysuwać tego rodzaju twierdzenie w odniesieniu do szeregu innych państw, w których systemy penitencjarne są mało skuteczne, nawet jeśli chodzi tylko o ich poziom izolacji przestępców. To raczej zaś do władz cywilnych danego kraju aniżeli Biskupa Rzymu należy roztropna ocena warunków więziennictwa panujących na danym terenie. Po prostu sprawujący władze posiadają w tej sferze więcej kompetencji niż ten czy inny papież, gdyż z bliska mogą oceniać i rozeznawać, czy nie zachodzi w ich państwie potrzeba wymierzania kary śmierci względem najgroźniejszych złoczyńców.
Cała Polska żyje sprawą niesłychanej zbrodni, jakiej na 10-letniej dziewczynce o imieniu Kristina miał dopuścić się 22-letni Jakub A. Człowiek ten – prawdopodobnie – zamordował te dziecko zadając mu 32 ciosy nożem. Jego motywacją miało być romantyczne uczucie, jakim darzył matkę zamordowanej dziewczynki – Kristina miała wszak stać na przeszkodzie ich związku.
Cóż można powiedzieć o tej strasznej i wstrząsającej sprawie?
Po pierwsze: zauważmy, że zamordowana dziewczynka jest najprawdopodobniej kolejną ofiarą seksualnej rozwiązłości. Wszystko bowiem wskazuje na to, że Jakuba A. łączyła z matką Kristiny występna, cudzołożna relacja. I jak to zwykle w tym podobnych wypadkach bywa, efektem tej obrzydliwości stało się cierpienie osób trzecich. W tym wypadku było to cierpienie ekstremalne, gdyż kończące się brutalną śmiercią małej dziewczynki. Opatrzność sprawiła, iż tym razem efekty cudzołóstwa stały się głośne, jednak miliony innych dzieci rokrocznie umierają z powodu grzechów rozpusty, nierządu oraz niewierności małżeńskiej w bardziej cichy, niedostrzegalny dla opinii publicznej sposób. Chodzi oczywiście o aborcję.
Tym podobne historie pokazują, iż w interesie całego społeczeństwa leży to, by władze cywilne dawały w sposób jasny do zrozumienia, że takie zachowania jak nierząd, rozpusta oraz niewierność małżeńska są zjawiskami społecznie niepożądanymi. Im mniej będzie tych obrzydliwości, tym mniej też będzie cierpieć dzieci.
Po drugie: mordercy dzieci zasługują na najsurowsze z możliwych prawnie kar. Tego domaga się nie tylko sprawiedliwość, ale również miłość – miłość tak do społeczeństwa, które powinno być chronione przed takimi ludźmi, jak i miłość do samych tych złoczyńców. Pozostawianie takich osób bez kary nie jest bowiem aktem prawdziwej miłości wobec nich. Jak uczył św. Grzegorz z Nazjanzu: “Uczy grzechu, kto go nie karze“. Najlepszym zaś wyrazem miłości do czyniących zło jest zniechęcanie ich do czynienia występków oraz utrudnianie im swobody ich praktykowania.
Po trzecie: to, że mordercy dzieci zasługują na najsurowsze sankcje karne nie znaczy, że mamy prawo ich nienawidzić. Przeciwnie, oni ciągle są naszymi bliźnimi i w związku z tym nadal powinniśmy pragnąć dla nich tego co, w danych okolicznościach będzie służyć osiągnięciu przez nich wiecznego zbawienia. Oczywiście, mamy prawo życzyć im sprawiedliwej oraz surowej kary na tym świecie, ale to nie znaczy, że powinniśmy cieszyć się np. z tego, iż będą oni gwałceni w więzieniach (gdyż coś takiego jest zawsze złe). Tym bardziej nie powinniśmy życzyć im wiecznego potępienia, ale póki oni żyją na tym świecie zabiegać o to, by mogli dostąpić wiecznego zbawienia. Musimy wszak naśladować charakter samego Boga, który: “jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3, 9).
Po czwarte: przy ocenie tego, jak surowa powinna być wymierzona mordercy 10-letniej Kristiny kara należy wziąć pod uwagę również to, na ile pomoże mu ona się nawrócić i wejść do Królestwa Niebieskiego? I w tym kontekście rodzi się pytanie, czy lepsze byłoby tu dożywotnie więzienie czy może jednak kara śmierci? Oczywiście, nie znamy absolutnie nieomylnej odpowiedzi na to pytanie, gdyż nie wiemy tego, jak potoczy się przyszłość danego człowieka. Czy jednak znajomość naszych więziennych realiów doprawdy uprawdopodabnia założenie, iż łatwiej będzie się temu człowiekowi nawrócić w sytuacji, gdy resztę swego życia (a więc może 30, 40 lub 50 lat) spędzi za kratami? Przecież prawdopodobnie będzie on tam na różne sposoby dręczony, co z jednej strony może rodzić w nim przekonanie, że tak naprawdę to on jest krzywdzoną ofiarą (co z kolei może osłabiać w nim poczucie winy za to, co uczynił), z drugiej zaś strony będzie to w nim rodzić pokusy do samobójstwa. Do tego trzeba dodać jeszcze niszczące moralnie oddziaływanie więziennej subkultury, w ramach której różne grzechy są chwalone, gloryfikowane oraz wręcz z dumą praktykowane. Nie można też wykluczyć tego, iż mimo swej bardzo niskiej pozycji w więziennej hierarchii morderca Kristiny znajdzie wśród współosadzonych kogoś jeszcze słabszego od siebie, na którym będzie mógł wyładowywać swe złości i frustracje (obciążając przez to swe sumienie kolejnymi nieprawościami). Czy zatem naprawdę można powiedzieć, iż czymś bardziej utrudniającym nawrócenie tego człowieka byłoby orzeczenie, a następnie w miarę szybkie wykonanie na nim kary śmierci???
Nie popełnia grzechu morderstwa i ten, kto życie odbiera drugiemu sprawiedliwie tj. kto ma prawo do tego. A czy istnieje jakie prawo odbierania życia ludziom? Tak.
a) Może odebrać komuś życie zwierzchność prawowita. Prawo nad życiem i śmiercią ma wprawdzie jedynie Pan Bóg, ale jak inne prawa Swoje np. odpuszczanie grzechów może Pan Bóg i to prawo przekazać innym. To też uczynił Pan Bóg, bo zwierzchności dał prawo karania złoczyńców, nawet odebraniem życia, jak to czytamy w Piśmie św. Tak w starym zakonie Pan Bóg ustanowił karę śmierci na morderców, bałwochwalców, bluźnierców, krzywoprzysięzców i innych wszelkich zbrodniarzy. Dlatego czytamy u Mojżesza (Gen. 9, 6): “Ktobykolwiek wylał krew człowieczą, będzie wylana krew jego”; podobnie dalej (Exod. 22, 18): “Czarownikom żyć nie dopuścisz”. I karę tę wykonywano rzeczywiście. Mojżesz wezwał mężów z pokolenia Lewi przeciw bałwochwalcom, co kłaniali się cielcowi złotemu, i kazał poodbierać im życie: jakoż zabito ich przeszło 20000, poczym Mojżesz pochwalił owych lewitów, mówiąc (Exod. 32, 29): “Poświęciliście ręce wasze dzisiaj Panu”.
Władza ta pozostała zwierzchności i w zakonie nowym, jak widać ze słów Pana Jezusa do Piłata. Kiedy bowiem Piłat odezwał się do Pana Jezusa (Jan 19, 10): “Nie wiesz, iż moc mam ukrzyżować Cię i moc mam puścić Cię?” odpowiedział mu Pan Jezus (Jan 19, 11): “Nie miałbyś mocy przeciw Mnie żadnej, gdyby ci nie dano z wierzchu”. Tę władzę przyznaje zwierzchności i św. Paweł, bo mówi o niej (Rzym. 13, 4): “Nie bez przyczyny miecz nosi, Boga bowiem sługą jest, mścicielem ku gniewu temu, który złość czyni”. Ostatnia zaś księga Pisma św. powiada (Apok. 13, 10): “Kto mieczem zabije, ma być mieczem zabity”. – Jakoż sam rozum wskazuje, że zwierzchności musi przysługiwać takie prawo, gdyż tylko taka kara zdolna poskromić namiętności ludzkie i odstraszyć od zbrodni. Gdyby, jak chcą niektórzy, zniesiono karę śmierci, wtedy by jeszcze częściej aniżeli obecnie działy się zbrodnie wielkie np. morderstwa. Kara więzienia dożywotniego nie byłaby wystarczającą, bo sama ze siebie nie jest tak straszną jak kara śmierci i nadto zbrodniarz ma jeszcze nadzieję odzyskania wolności czy to przez ucieczkę, czy przez ułaskawienie. Toteż prawo to potrzebne; a zresztą zwierzchność nie będzie potrzebowała karać śmiercią, byleby zabójcy dali sami początek dobry – i przestali zabijać.
b) Wolno dalej pozbawić życia nieprzyjaciela w słusznej obronie ojczyzny. Całość i bezpieczeństwo ojczyzny przedniejsze trzyma miejsce przed życiem nieprzyjaciół, tych, co się na nią targają. Nieprzyjaciele sami sobie winni, jeśli, krzywdę wyrządzając innemu krajowi, giną śmiercią. Skoro tedy zwierzchnik kraju prowadzi wojnę, każdy zawezwany do broni ma obowiązek stawać do szeregów. W takich razach dla uzyskania zwycięstwa wolno używać wszelkich środków potrzebnych, o ile nie zakazuje ich prawo przyrodzone czy też prawo narodów. Wolno tedy w takim razie uprzedzić nieprzyjaciela, napaść kraj jego i każdego, kto by się opierał, pojmać, zranić czy zabić. Zwłaszcza każdy żołnierz ma obowiązek walczenia mężnie wśród bitwy. Natomiast, jak już powiedziałem, grzeszyłby, gdyby zabijał lub znieważał albo bezcześcił mieszkańców spokojnych, bezbronnych, czy to dzieci, czy niewiasty, czy starców, czy też takich żołnierzy, co broń już złożyli. W ogólności żaden żołnierz nie powinien zapominać o tym, że jest chrześcijaninem, że ma być mężnym ale nie krwi chciwym i okrutnym.
Że zabicie na wojnie tych, co szkodzą ojczyźnie, nie jest grzechem, dowodzi Pismo św., bo wychwala Matatiasza, Judę i innych bohaterów, którzy w obronie ojczyzny i uciskanej braci swojej ciężkie wiedli boje z narodami postronnymi. Dowodem niewinności takich żołnierzy i to, że Pan Bóg nieraz cudownie wspierał tych, co wiedli wojnę sprawiedliwą. Dodaję “sprawiedliwą”, bo samo się przez się rozumie, że wojna powinna być taką. O tym jednak wiedzieć trzeba, że odpowiedzialność za wojnę i wszystkie jej następstwa, spada na zwierzchność kraju, obowiązkiem zaś jest poddanych iść za głosem swej władzy, a nie badać, czy wojna jest słuszną czy też niesłuszną (por. fałszerstwo depeszy przez Bismarcka przed wojną francusko-niemiecką).
c) Wreszcie wolno pozbawić kogoś życia we własnej sprawiedliwej obronie. Kiedy tedy złodziej, zbójca wypada z lasu z nożem czy narzędziem jakim zbójeckim, albo jeśli się zakrada do mieszkania i chce nas obedrzeć, złupić i przy tym zagraża naszemu życiu: wolno jest w takim razie się bronić i nie mamy grzechu, choćby złoczyńca zginął z ręki naszej. To potwierdza już rozum, bo nikt nie ma obowiązku cudze życie przedkładać ponad własne. Tenże rozum powiada, że jeśli nie ma innego środka obrony, powinien utracić życie raczej napastnik niesprawiedliwy, aniżeli niesłusznie napastowany. Gdyby bowiem nikt nie miał prawa bronienia się przeciw napadom niesłusznym, wtedy by bezbożnicy mieli zabezpieczoną swobodę da wszelkich bezprawi. Dlatego Pismo św. (Exod. 22, 2) wyraźnie pozwala na zabicie człowieka, jeśli tego potrzeba do obrony życia. – Co więcej nauczyciele duchowni wspominają o tym, że niewiasta w razie napadu na swącnotę może się bronić jakim bądź sposobem, a ostatecznie, gdy nie ma ratunku innego, wolno jej nawet zabić napastnika, gdyż dla niej ważniejszą jest jej cnota niż życie takiego niegodziwca.
Aby jednak dozwolonym było zabójstwo w obronie własnej, napaść musi być niesprawiedliwą. Jeżeli tedy zwierzchność chwyta złoczyńcę, aby go zaprowadzić do więzienia, złoczyńcy nie przysługuje prawo obrony, bo zwierzchności wolno pojmać złoczyńcę. – Dalej nawet w razie napadu niesprawiedliwego nie wolno wyrządzić szkody większej nad tę, ile potrzeba dla obrony swego życia. Należy tedy wpierw, o ile można, użyć innych środków do obrony własnej np. uciekać, wołać o pomoc, uderzyć złoczyńcę, ogłuszyć go, powalić o ziemię, zranić, a dopiero, gdyby te sposoby nie prowadziły do celu lub gdyby ich zgoła nie można użyć, wolno zabić napastnika. Z tego więc wynika, że wolno napastnika zabić tylko podczas napadu samego, a nie, kiedy ucieka. A dalej nie godzi się żadną miarą zabijać złodzieja, którego schwycono na złodziejstwie, ale który widocznie nie zagraża życiu naszemu. – Wreszcie nie wolno zabijać z myślą zemsty czy nienawiści, lecz jedynie celem obrony własnej, bo chrześcijaninowi mścić się nie wolno.
Ks. Wojciech Andersz, Nauki katechizmowe ułożone na podstawie różnych autorów, Tom IV, Poznań 1910, s. 8-11.
Kiedy został upowszechniony jeden z mych tekstów na temat słuszności prawnej karalności niewierności małżeńskiej wiele osób błędnie interpretowało go, jako popieranie przeze mnie powszechnego karania śmiercią za ów występek. Tymczasem nie raz tłumaczyłem, iż choć nie mogę absolutnie wykluczyć zasadności nawet tak surowej sankcji, to ogólnie rzecz biorąc uważam, że powinno się stosować łagodniejsze kary za ową nieprawość (np. chłostę lub prace społeczne). Swe stanowisko w tej sprawie szerzej wyjaśniałem w poniższym artykule: https://salwowski.net/2017/03/16/czy-jestem-zwolennikiem-kary-smierci-za-cudzolostwo/
O ile więc, ogólnie rzecz biorąc nie wykluczam, to jednak nie preferuję też karania śmiercią za cudzołóstwo (czyli niewierność małżeńską). Można jednak powiedzieć, iż w przypadku nielicznych przypadków tym podobnych czynów opowiadałbym się za stosowaniem tej kary. Jedną z takich okoliczności stanowią przypadki tych osób duchownych (księży i zakonników), którzy wielokrotnie dopuszczali się uwodzenia cudzych żon, homoseksualizmu bądź wykorzystywania seksualnego osób nieletnich. W takich wypadkach karę śmierci traktowałbym nie tylko jako jedną z możliwych opcji, ale nawet preferowałbym ją. Seksualne nieprawości w wykonaniu osób duchownych są bowiem obiektywie jeszcze cięższym złem niż podobne zachowania popełniane przez osoby świeckie. Ksiądz lub zakonnik powinien wszak mieć jeszcze większą świadomość obrzydliwości takich czynów aniżeli członkowie laikatu. Poza tym, osoby duchowne pełnią zawód tzw. zaufania społecznego, a co za tym idzie zgorszenie przez nie wywoływane jest o wiele bardziej niszczące w skutkach niż analogiczne zgorszenie w wykonaniu osób świeckich. A przecież jak wiemy nasz Pan Jezus Chrystus mówił o gorszycielach:
Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie (Mt 18, 6-7).
Warto w tym miejscu też przypomnieć, iż papież św. Pius V nakazał w stosunku do księży winnych uczynków seksualnych przeciwnych naturze (a więc m.in. sodomii) wydawanie ich w ręce władz cywilnych by te wymierzyły im przewidzianą przez prawo karę (a taką w przypadku owych nieprawości była wówczas zazwyczaj kara śmierci).
Myślę więc, że pomysł karania śmiercią księży i zakonników notorycznie (w rozumieniu: kilkukrotnie) dopuszczających się aktów homoseksualizmu, uwodzenia cudzych żon oraz molestowania seksualnego osób nieletnich naprawdę nie powinien wywoływać większych kontrowersji. Można by się jeszcze spytać, a co w wypadku, gdy osoby duchowne odpowiedzialne za takie grzechy nie doczekały się za swego ziemskiego życia sprawiedliwego osądzenia swych niecnych postępków, ale te obrzydliwości zostały szerzej nagłośnione po ich śmierci? Sądzę, iż należałoby wtedy dokonać symbolicznego ukarania ich po śmierci i wzorem pobożnego króla Jozjasza wykopać kości takich osób i je spalić (vide: 2 Krl 23, 20). Ktoś może w tym wypadku zaprotestować, że przecież jednym z uczynków miłosiernych wobec ciała jest “zmarłych pogrzebać“. To prawda, jednak nie jest to zasada absolutna, a więc nie znająca żadnych wyjątków. Jest moralnie dozwolone w imię większego dobra np. dokonywać sekcji zwłok, mimo, że w pewien sposób narusza to powyższą regułę. Podobnie uważam, że przywołany wyżej biblijny przykład króla Jozjasza uzasadnia nakreślony przeze mnie sposób potraktowania zwłok pewnych nieukaranych za życia złoczyńców. Jozjasz jest bowiem ukazany na kartach Pisma św. jako król dobry, bogobojny i sprawiedliwy, a jego czyn wykopania i spalenia kości zmarłych wcześniej ludzi nie został w żadnym miejscu Biblii napiętnowany czy zganiony.
Na sam koniec dodam i sprecyzuję, iż oczywiście nie nawołuję w tym artykule do samosądów oraz innych przestępstw (zabijania cudzołożnych i zboczonych księży lub samowolnego bezczeszczenia ich zwłok). Po prostu uważam, że władze cywilne powinny ustanawiać prawa, które w ten sposób represjonowałyby takie grzechy. Co niech da nam Bóg wszechmogący w Trójcy Jedyny oraz Pan nasz i Zbawca Jezus Chrystus, któremu niech będzie cześć, chwała i uwielbienie na wieki wieków Amen.
Niniejszym chciałbym odnieść się do kilku wątpliwości, jakie pojawiły się w związku z mym poprzednim artykułem na temat niedawnych zmian w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Przypomnijmy, z inicjatywy i inspiracji aktualnego papieża (Franciszka) paragraf numer 2267, który dotychczas przynajmniej w rzadkich okolicznościach uznawał karę śmierci za moralnie dozwoloną, został przeredagowany w taki sposób, iż wspomniana sankcja jest tam już stanowczo napiętnowana bez jakiejkolwiek wzmianki, iż mogą istnieć jakieś sytuacje, które czyniłyby ją wciąż usprawiedliwioną. Osobiście, uznałem nowe katechizmowe sformułowanie za co najmniej bardzo dwuznaczne i sprzyjające herezji głoszącej wewnętrzne (a więc absolutne i nie znające żadnyh wyjątków) zło kary śmierci.
Czy kwestionowanie tradycyjnie katolickiego nauczania o karze śmierci jest herezją?
Nie waham się twierdzić, iż opinia kwestionująca orzekanie i wykonywanie kary śmierci jako zachowanie z samej swej natury złe stanowi herezję. Herezją jest bowiem: uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą Boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej (vide: Kodeks Prawa Kanonicznego, kanon 751). Sobór Watykański I deklaruje zaś:
wiarą boską i katolicką należy wierzyć w to wszystko, co zawiera się w słowie Bożym spisanym lub przekazanym, i jest do wierzenia przedkładane przez Kościół – albo uroczystym orzeczeniem, albo zwyczajnym i powszechnym nauczaniem – jako objawione przez Boga (Patrz: „Konstytucja dogmatyczna o wierze katolickiej”, Rozdział III, p. 34) .
Herezją jest zatem uporczywe kwestionowanie tych prawd, które:
– zostały przez Boga objawione w Piśmie świętym lub ustnym podaniu przekazanym przez apostołów.
– są podawane przez Kościół jako objawione przez Boga albo przez uroczyste orzeczenie (czyli definicję dogmatyczną) albo przez zwyczajne i powszechne nauczanie (czyli jednomyślne nauczanie wszystkich biskupów w łączności z Papieżem).
Prawda o tym, iż kara śmierci może być w niektórych okolicznościach moralnie usprawiedliwiona została objawiona przez Boga w Piśmie św. i stanowi przynajmniej powszechne i zwyczajne nauczanie Kościoła. Bóg w Swym Słowie wielokrotnie polecał i nakazywał karanie śmiercią niektórych ze złoczyńców, a Magisterium Kościoła jednomyślnie i powszechnie od mniej więcej IV wieku aż do XX stulecia uczyło, że sankcja ta może być moralna oraz sprawiedliwa. Nauczali o tym papieże, a także biskupi czyniąc to choćby za pośrednictwem zatwierdzanych przez siebie katechizmów. Kwestionowanie tej doktryny stanowi zatem herezję.
Czy aktualne nauczanie Katechizmu propaguje herezję?
Aktualne brzmienie paragrafu numer 2267 Katechizmu Kościoła Katolickiego jest co najmniej bardzo dwuznaczne doktrynalnie i znacznie łatwiej rozumieć je na sposób heretycki aniżeli prawowierny i tradycyjnie chrześcijański. Nie ma tam bowiem jakiejkolwiek wzmianki o tym, że mogą istnieć okoliczności usprawiedliwiające karę śmierci. Nie przytacza się tam też w sposób aprobatywny wcześniejszego nauczania Kościoła o tym, iż takie okoliczności istniały – a jedynie wspomina się (niejako w charakterze suchego faktu historycznego), że takie podejście miało miejsce. Uzasadnienia zaś sprzeciwu wobec kary śmierci są bardzo stanowcze, gdyż powoływana jest w nich Ewangelia oraz nienaruszalność i godności osoby ludzkiej.
W nowej wersji punktu 2267 owszem wskazane jest też to, iż: wprowadzone (zostały) skuteczniejsze systemy ograniczania wolności, które gwarantują należytą obronę obywateli, co może dawać niektórym teologom asumpt do twierdzenia, że w takim razie katechizmowa poprawka ciągle otwarta jest na bardziej tradycyjną wykładnię wedle której w innych okolicznościach historycznych kara śmierci byłaby moralnie dozwolona. Taka interpretacja jest jednak słaba, gdyż:
1. Większa część z uzasadnień zawartych w omawianej poprawce odwołuje się do wartości uniwersalnych i niezmiennych czyli Ewangelii oraz godności osoby ludzkiej. Ewangelia wszak i godność ludzka były takie same, dajmy na to w XV wieku, jak i aktualnie.
2. W żadnym miejscu nie wspomina się o tym, iż przynajmniej w dawnych czasach (gdy było mniej środków karnych ograniczających niebezpieczeństwo ze strony brutalnej przestępczości) kara śmierci była moralnie usprawiedliwiona.
3. Jak to zostanie jeszcze wskazane poniżej, przemówienie papieża Franciszka na które powołują się katechizmowa korekta zawiera jawnie heretyckie uzasadnienia sprzeciwu wobec kary śmierci
Czy wypowiedzi papieża Franciszka na temat kary śmierci są jawnie heretyckie?
Tak, niestety są one jawnie heretyckie, przynajmniej jeśli rozumie się je w normalny i dosłowny sposób. Przemówienie Franciszka z dnia 11 października 2017 roku (na które powołuje się w przypisie aktualne brzmienie 2267 punktu Katechizmu) zawiera bowiem frazę o tym, iż kara śmierci “sama w sobie jest przeciwna Ewangelii”. Z kolei, w przesłaniu do uczestników obradującego w Oslo VI Światowego Kongresu Przeciw Karze Śmierci Franciszek stwierdził: „Przykazanie nie zabijaj ma wartość absolutną i obowiązuje zarówno w przypadku niewinnych, jak i winnych”.
Jeśli coś, jednak jest same w sobie złe czy “sprzeczne z Ewangelią” to nie ma od jego moralnego zakazu żadnych, ale to żadnych wyjątków. Jeśli przykazanie “Nie zabijaj” ma wartość absolutną także w stosunku do osób winnych, to kara śmierci była i jest niedopuszczalna zawsze i wszędzie, niezależnie od jakichkolwiek okoliczności historycznych oraz kulturowych. Takich twierdzeń nie da się jednak w żaden sposób pogodzić z Pismem świętym oraz wielowiekową i powszechną nauką Kościoła.
Czy można wytłumaczyć owe heretyckie sformułowania papieża Franciszka jakąś językową niezręcznością, brakiem znajomości katolickiej teologii, używaniem przesadnych sformułowań w celu podkreślenia zasadniczo słusznej prawdy i zasady postępowania? Owszem, można, ale w przypadku papieża żyjącego na początku XXI wieku, będą to tłumaczenia dość słabe, gdyż:
1. Zdarza się, iż mniej wykształceni ludzie używają pewnych dosłownie heretyckich sformułowań niekoniecznie mając na myśli istotnie heretycką treść. Na przykład, niektórzy ludzie mówią o “rozwodach kościelnych”, ale mogą mieć wtedy na myśli uprawnione moralnie i kanonicznie “stwierdzenia nieważności”. Inne osoby twierdzą, iż czasami “kłamstwo jest moralnie dopuszczalne” jednakże, gdy spytać się owych osób o szczegóły ich stanowiska to niekiedy (choć nie zawsze) wychodzi na to, że mają one na myśli nie tyle dopuszczalność rzeczywistych kłamstw, co usprawiedliwienie dla milczenia albo używania dwuznaczników w pewnych sytuacjach (co w odróżnieniu od kłamstwa jest niekiedy dozwolone).
Tym podobne sformułowania, które w swym dosłownym brzmieniu są heretyckie, lecz niekoniecznie skrywają za sobą heretycką treść, są jednak bardziej zrozumiałe w przypadku mniej wykształconych osób, które słabo znają się na katolickiej teologii i doktrynie. Niepokojąca byłaby jednak sytuacja, gdy podobnych niezręczności i językowych lapsusów dopuszczał się sam papież. Tak czy inaczej zaś, podobne heretyckie sformułowania trzeba korygować, aby usuwać wszelkie dwuznaczności co do katolickiego nauczania.
2. Kłopot z wypowiedziami Franciszka na temat kary śmierci polega nie tylko na używaniu przez niego pojedynczych heretycko brzmiących fraz. Niestety szerszy kontekst jego wypowiedzi w tej kwestii wskazuje na to, że najprawdopodobniej wyznaje on w owej sprawie heretycką doktrynę o wewnętrznym złu kary śmierci. W swym przemówieniu z dnia 11 października 2017 roku Franciszek tak naprawdę nie aprobował, ale poddawał krytyce wcześniejsze tradycyjnie katolickie podejście do kary głównej:
W minionych wiekach, mając do dyspozycji ubogie narzędzia do obrony, gdy dojrzałość społeczna nie zaznała jeszcze pozytywnego rozwoju, użycie kary śmierci wydawało się logiczną konsekwencją zastosowania sprawiedliwości, za którą należało podążać. Niestety, nawet Państwo Papieskie uciekało się do tego krańcowego i nieludzkiego środka, pomijając prymat miłosierdzia nad sprawiedliwością. Przyjmujemy odpowiedzialność za przeszłość i przyznajemy, że środki te były podyktowane przez mentalność bardziej legalistyczną niż chrześcijańską. Troska o zachowanie w całości władzy i bogactw materialnych doprowadziła do przecenienia wartości prawa, nie pozwalając na zagłębienie się w zrozumienie Ewangelii [1].
Z kolei, w homilii wygłoszonej 11 maja 2017 roku w Domu św. Marty aktualny papież porównał dawne podejście do kary śmierci ze sposobem w jaki traktowano niegdyś niewolnictwo i niewolników:
„Pomyślmy o niewolnictwie: gdy chodziliśmy do szkoły, mówiono nam, co czyniono z niewolnikami, biorąc ich z jednego miejsca, aby sprzedać w innym. W Ameryce Łacińskiej sprzedano, kupowano niewolników… To grzech śmiertelny. Tak dziś mówimy. Ale wówczas sądzono co innego, że jest to dopuszczalne, ponieważ osoby te miały być pozbawione duszy! Ale trzeba było pójść naprzód, aby lepiej zrozumieć wiarę, aby lepiej zrozumieć moralność. «Ach, Ojcze, dziękuję Bogu, że już nie ma dziś niewolnictwa!». Jest dziś więcej niewolników! Ale przynajmniej wiemy, że jest to grzech śmiertelny. Poszliśmy naprzód. Podobnie z karą śmierci, która kiedyś była czymś normalnym. A dziś mówimy, że kara śmierci jest niedopuszczalna” [2].
Tak więc papież Franciszek wcale nie twierdzi, iż przynajmniej w minionych czasach kara śmierci mogła być dobra, moralna i sprawiedliwa. W jego odrzuceniu tej sankcji nie chodzi o historyczne okoliczności, ale o jej moralność jako taką.
3. Czy przynajmniej list Kongregacji Nauki Wiary wyjaśniający przyczyny zmiany w Katechizmie jest ortodoksyjny?
W liście z dnia 1 sierpnia 2018 roku Kongregacja Nauki Wiary zawarła – między innymi – takie wyjaśnienie katechizmowej zmiany nauczania na temat kary śmierci:
To uprzednie nauczanie można wyjaśnić w świetle podstawowych obowiązków władzy publicznej, by chronić dobro wspólne w sytuacji społecznej, w której sankcje karne są różnie rozumiane i zachodziły w środowisku, w którym trudniej było zapewnić, aby przestępca nie mógł ponownie popełnić swej zbrodni.
Czy jest to aprobata dla tradycyjnie katolickiego nauczania w sprawie kary śmierci z jednoczesnym stwierdzeniem, iż skoro zmieniły się okoliczności wymierzania tej represji, to w pewnym sensie zmieniła się doktryna na ów temat? Cóż, można tak przytoczony wyżej ustęp rozumieć, ale nawet on nie deklaruje wprost, że dawniejsze podejście Magisterium Kościoła do sankcji głównej było w pełni słuszne i właściwe. Można wszak te słowa rozumieć w stylu: „Niegdyś Kościół jeszcze w pełni nie rozumiał, że kara śmierci jest niemoralna i trzeba mu to wybaczyć, zwłaszcza, że nie było jeszcze tylu innych środków karania i zapobiegania przestępczości, co dziś”. Cytowany list Kongregacji Nauki Wiary z dnia 1 sierpnia 2018 roku zatem tylko w niewielkiej mierze – jeśli w ogóle – łagodzi ogrom dwuznaczności i zamętu, który został wywołany zmianą punktu 2276 Katechizmu Kościoła Katolickiego.
WNIOSKI I KONKLUZJE
Cała sprawa ze zmianą katechizmowego nauczania o karze śmierci jest zatem pełna dwuznaczności, niejasności i pomieszania.
W samej treści punktu 2267 Katechizmu nie ma herezji, ale nie ma tam też aprobatywnego przyznania, iż przynajmniej w niektórych okolicznościach kara śmierci mogła być dobra. Są tam za to dwuznaczne doktrynalnie sformułowania i powoływanie się na te z wypowiedzi papieża Franciszka, które po uważnej lekturze okazują się być zerwaniem z tradycyjną doktryną katolicką.
W wypowiedziach Franciszka, które poprzedziły aktualną zmianę Katechizmu są sformułowania, które zawierają nie tylko pojedyncze heretyckie frazy, ale w szerszym swym kontekście sugerują, iż tak naprawdę kara śmierci była zawsze zła, ale niegdyś społeczeństwa i Kościół z powodu pewnych historycznych i kulturowych okoliczności, nie były w stanie tego jeszcze dostrzec i zrozumieć.
W liście Kongregacji Nauki Wiary wyjaśniającym przyczyny zmiany Katechizmu nie ma herezji, ale nie ma też otwartego przyznania słuszności tradycyjnie katolickiemu nauczaniu na temat kary śmierci.
Przypisy:
[1] “Strzec” i “kontynuować”, https://papiez.wiara.pl/doc/4243915.Strzec-i-kontynuowac/2
[2] Franciszek: wiarę i moralność traktujemy w trakcie pielgrzymowania, https://papiez.wiara.pl/doc/3880343.Franciszek-wiare-i-moralnosc-pojmujemy-w-trakcie-pielgrzymowania
W dniu wczorajszym mass media podały wieść, iż zgodnie z wytycznymi papieża Franciszka Kongregacja Nauki Wiary zmieniła dotychczasowe – co prawda sceptyczne, ale warunkowo usprawiedliwiające stosowanie kary śmierci – zapisy Katechizmu Kościoła Katolickiego na sformułowania stanowczo piętnujące stosowanie tej sankcji karnej. Od tej pory paragraf 2267 Katechizmu ma brzmieć:
Wymierzanie kary śmierci, dokonywane przez prawowitą władzę, po sprawiedliwym procesie, przez długi czas było uważane za adekwatną do ciężaru odpowiedź na niektóre przestępstwa i dopuszczalny, choć krańcowy, środek ochrony dobra wspólnego.
Dziś coraz bardziej umacnia się świadomość, że osoba nie traci swej godności nawet po popełnieniu najcięższych przestępstw. Co więcej, rozpowszechniło się nowe rozumienie sensu sankcji karnych stosowanych przez państwo. Ponadto, zostały wprowadzone skuteczniejsze systemy ograniczania wolności, które gwarantują należytą obronę obywateli, a jednocześnie w sposób definitywny nie odbierają skazańcowi możliwości odkupienia win.
Dlatego też Kościół w świetle Ewangelii naucza, że „kara śmierci jest niedopuszczalna, ponieważ jest zamachem na nienaruszalność i godność osoby”[1], i z determinacją angażuje się na rzecz jej zniesienia na całym świecie.
[1] FRANCISZEK, Przemówienie do uczestników spotkania zorganizowanego przez Papieską Radę ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji, 11 października 2017: L’Osservatore Romano (13 października 2017), 5.
To posunięcie Watykanu wywołało falę zrozumiałej konsternacji i krytyki ze strony co bardziej konserwatywnych katolików, gdyż przez kilkanaście wieków Magisterium Kościoła jednomyślnie w oparciu o autorytet Pisma świętego podtrzymywało twierdzenie, iż kara śmierci jest moralnie usprawiedliwiona, wówczas gdy wymierzana za szczególnie ciężkie nieprawości i po przeprowadzeniu sprawiedliwego procesu. Taka była doktryna katolicka mniej więcej od IV do XX wieku. Bulla papieża Leona X “Exsurge Domine” jako “sprzeciwiające się katolickiej prawdzie (…) całkowicie potępiała, obalała i całkowicie odrzucała” twierdzenie o tym, jakoby stosowanie kary śmierci wobec jednego z rodzaju grzeszników (konkretnie: heretyków) miałobyć “sprzecne z wolą Ducha“. Nawet św. Jan Paweł II, który owszem wyrażał swój daleko idący sceptycyzm wobec kary śmierci nie odważył się sugerować, iż sankcja ta jako taka jest sprzeczna z Ewangelią lub absolutnie i wewnętrznia zła. Tymczasem, zmiany wprowadzone obecnie do Katechizmu idą jeszcze dalej niż św. Jan Paweł II i nie wspominają ani słowem o tym, że kara śmierci może być przynajmniej w rzadkich okolicznościach zasadna oraz sprawiedliwa, ale w bardzo stanowczy sposób ją odrzucają i piętnują. Czy mamy zatem do czynienia z wprowadzeniem do Katechizmu nauczania sprzecznego z wcześniej powszechnym Magisterium zwyczajnym, a więc doktryny, którą należałoby uznać za jawnie heretycką? To bardzo poważny zarzut, przyjrzyjmy się zatem dwu możliwym interpretacjom wspomnianej korekty papieża Franciszka.
1. “Franciszkowa” korekta nie twierdzi, iż wymierzanie kary śmierci jest złe moralnie jako takie, a więc we wszystkich okolicznościach, ale że w aktualnych czasach jest ono niemoralne, gdyż współcześnie rządzący dysponują innymi skutecznymi środkami ochrony bezpieczeństwa obywateli oraz porządku publicznego.
Jest to interpretacja najbardziej prawowierna i korzystna dla omawianej zmiany w Katechizmie. Niestety jest ona najsłabsza i najmniej rozsądna z możliwych. Co prawda, owe korekta powołuje się na (rzekomo występujące) dziś okoliczności historyczne: Ponadto, zostały wprowadzone skuteczniejsze systemy ograniczania wolności, które gwarantują należytą obronę obywateli, jednak jest to tylko niezbyt duża część uzasadnienia katechizmowej zmiany. Jest za to stanowcze w swej wymowie stwierdzenie, iż: Kościół w świetle Ewangelii naucza, że „kara śmierci jest niedopuszczalna, ponieważ jest zamachem na nienaruszalność i godność osoby”, i z determinacją angażuje się na rzecz jej zniesienia na całym świecie. Co gorsza, przemówienie Franciszka z dnia 11 października 2017 roku na który powołują się autorzy korekty zawiera już jawnie heretyckie twierdzenie o tym, iż:
Sama w sobie [kara śmierci] jest przeciwna Ewangelii, ponieważ decyzję o niej podejmuje się dobrowolnie i polega ona na zabiciu życia, które jest zawsze święte w oczach Stwórcy, a którego to życia tylko Bóg w ostatecznym rozrachunku jest Sędzią i Gwarantem [1].
Co prawda, w dosłownym brzmieniu katechizmowej korekty nie ma przytoczonego sformułowania, iż kara śmierci jest “sama w sobie przeciwna Ewangelii”, ale przemówieniu Franciszka na który się ono powołuje takie słowa już padły. W świetle zaś katolickiego nauczania czyny, które są złe “same w sobie” są zawsze i wszędzie absolutnie niedozwolone:
(…)normy negatywne prawa naturalnego mają moc uniwersalną: obowiązują wszystkich i każdego, zawsze i w każdej okoliczności. Chodzi tu bowiem o zakazy, które zabraniają określonego działania semper et pro semper, bez wyjątku, ponieważ wyboru takiego postępowania w żadnym przypadku nie da się pogodzić z dobrocią woli osoby działającej, z jej powołaniem do życia z Bogiem i do komunii z bliźnim. Nikomu i nigdy nie wolno łamać przykazań, które bezwzględnie obowiązują wszystkich do nieobrażania w drugim człowieku, a przede wszystkim w samym sobie, godności osoby wspólnej wszystkim ludziom. (…) Z drugiej strony fakt, że tylko przykazania negatywne obowiązują zawsze i w każdej sytuacji, nie oznacza, że w życiu moralnym zakazy są donioślejszeod obowiązku czynienia dobra, na który wskazują przykazania pozytywne. Ma to następujące uzasadnienie: przykazanie miłości Boga i bliźniego ze względu na swą pozytywną dynamikę nie wyznacza żadnej górnej granicy, określa natomiast granicę dolną, którą przekraczając człowiek łamie przykazanie. Ponadto, to co należy czynić w określonej sytuacji, zależy od okoliczności, których nie można z góry dokładnie przewidzieć; natomiast istnieją zachowania, które nigdy i w żadnej okoliczności nie mogą uchodzić za działania właściwe – to znaczy za zgodne z ludzką godnością. Wreszcie, jest zawsze możliwe, że przymus lub inne okoliczności mogą przeszkodzić człowiekowi w doprowadzeniu do końca określonych dobrych działań; nie sposób natomiast odebrać mu możliwości powstrzymania się od zła, zwłaszcza jeżeli on sam gotów jest raczej umrzeć niż dopuścić się zła (…).
Kościół zawsze nauczał, że nie należy nigdy popełniać czynów zabronionych przez przykazania moralne, ujęte w formie negatywnej w Starym i Nowym Testamencie (…). Dzięki świadectwu rozumu wiemy (…), że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby stworzonej na jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są „wewnętrznie złe”: są złe zawsze i same w sobie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że << istnieją akty, które jako takie, same w sobie niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot>> (…) Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lub szczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalnie złe, same z siebie i same w sobie niezdatne do tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby (…). Tak więc okoliczności lub intencje nie zdołają nigdy przekształcić czynu ze swej istoty niegodziwego ze względu na przedmiot w czyn <<subiektywnie>> godziwy lub taki którego wybór można usprawiedliwić (…) – Św. Jan Paweł II, “Veritatis Splendor”.
Jeśli więc kara śmierci jest “sama w sobie sprzeczna z Ewangelią” to jest ona moralnie niedopuszczalna nie tylko współcześnie, ale była ona zła i niemiła Bogu także w dawnych czasach. Taki wniosek przeczy jednak zarówno Pismu świętemu jak i wielowiekowemu powszechnemu nauczaniu Kościoła na ów temat. Ponadto, w innym ze swych wystąpień papież Franciszek, a mianowicie w przesłaniu do uczestników obradującego w Oslo VI Światowego Kongresu Przeciw Karze Śmierci stwierdził on, iż:
„Przykazanie nie zabijaj ma wartość absolutną i obowiązuje zarówno w przypadku niewinnych, jak i winnych” [2].
Taka opinia również jest herezją sprzeczną z powszechnym Magisterium zwyczajnym Kościoła wyrażonym choćby na kartach Katechizmu św. Piusa V:
„(Bóg) rozkazuje, aby sądy wszystkie sprawiedliwie i według praw były odprawowane(…)upomina Pan Bóg, aby sędziowie winnym nie folgowali, a niewinnych nie potępiali (…) Ma też Urząd moc prawną do zabijania i karania złych ludzi na gardle: i nie idzie zatem, żeby mieli takowi, którzy są na urzędzie, przeciwko temu przykazaniu grzeszyć, ale owszem są woli bożej posłuszni. Bo Pan Bóg dla tego zakazał zabijania, aby każdy bezpiecznym był zdrowia swego. Przeto urząd, gdy karze gwałtowników, czyni dla pokoju pospolitego, jako Dawid święty o sobie mówi: „O zarannym czasie – to jest bez odwłoki – zabijałem wszystkich grzesznych ludzi, abym wygładził wszystkich złych ludzi z miasta”. Także i ci nie grzeszą, którzy wojnę wiodą, i nieprzyjaciół swoich zabijają, nie z okrucieństwa albo chciwości jakiej, ale dla sprawiedliwości i pokoju pospolitego. Są też przykłady w Piśmie świętym, gdzie sam Pan Bóg rozkazał zabijać ludzi i przeto synowie Lewiego nie zgrzeszyli nie, iż jednego dnia tak wiele tysięcy zabili i owszem Mojżesz im powiedział: Poświęciliście dziś ręce wasze Panu Bogu” [3].
W samej treści omawianej zmiany Katechizmu nie ma tam też żadnego aprobatywnego stwierdzenia, iż przynajmniej w dawniejszych czasach kara śmierci mogła być moralnie zasadna w niektórych okolicznościach. Owszem relacjonuje się tam, iż dawniej uważano sankcję główną za usprawiedliwioną, ale nie wspomina się przy tym ani nie sugeruje, że ów pogląd był przynajmniej dla tamtych czasów słuszny. Tą bardzo kiepską próbuje ratować – ale tylko nieznacznie – treść listu Kongregacji Nauki Wiary z dnia 1 sierpnia 2018 roku, która szerzej wyjaśnia przyczyny zmiany nauczania w sprawie kary śmierci. W nawiązaniu do tradycyjnie katolickiej aprobaty kary głównej wyjaśnia się tam:
To uprzednie nauczanie można wyjaśnić w świetle podstawowych obowiązków władzy publicznej, by chronić dobro wspólne w sytuacji społecznej, w której sankcje karne są różnie rozumiane i zachodziły w środowisku, w którym trudniej było zapewnić, aby przestępca nie mógł ponownie popełnić swej zbrodni.
Ale nawet w cytowanych wyżej słowach nie ma otwartego stwierdzenia, iż przynajmniej kiedyś kara śmierci mogła być sprawiedliwie i moralnie używana. Można wszak te słowa rozumieć w stylu: “Niegdyś Kościół jeszcze w pełni nie rozumiał, że kara śmierci jest niemoralna i trzeba mu to wybaczyć, zwłaszcza, że nie było jeszcze tylu innych środków karania i zapobiegania przestępczości, co dziś”. Poza tym, nawet, gdyby powyższy ustęp rozumieć w bardziej prawowierny sposób, to i tak w samej poprawce do Katechizmu nie została ta myśl wyrażona, a ponadto zachodziłoby jeszcze pytanie, jak pogodzić moralną dopuszczalność kary śmierci w dawnych czasach ze słowami papieża Franciszka o tym, jako owa sankcja była “sama w sobie” sprzeczna z Ewangelią oraz, że Piąte Przykazanie ma “wartość absolutną także w stosunku do winnych”?
Abstrahując zaś nawet od kwestii prawowierności nowego zapisu katechizmowego to trzeba sobie jasno powiedzieć, iż nawet na płaszczyźnie rozumowej jest on bardzo nierealistyczny. Czy można bowiem rozsądnie przyjąć, iż wszystkie współczesne państwa mają tak dobrze funkcjonujące więziennictwo oraz inne środki bezpieczeństwa, iż redukują one do zera czy choćby minimum niebezpieczeństwo jakie dla życia, zdrowia i czci innych sprawiają groźni kryminaliści? Przecież czegoś takiego nie da się powiedzieć nawet o wysoko rozwiniętych państwach Unii Europejskiej, Ameryki Północnej, Australii czy takich krajach Azji jak Japonia oraz Singapur. Czy bowiem w tych krajach przemoc fizyczna i seksualna w więzieniach jest rzadkością? Czy osadzony choćby dożywotnio morderca nie ma żadnej możliwości by zabić, okaleczyć lub zgwałcić swych słabszych wspówięźniów? A co powiedzieć o wielu mniej rozwiniętych krajach trapionych przez wojny domowe, rewolty, korupcję i bardzo wysoką przestępczość? Co rzec o krajach, gdzie dzięki skorumpowanym urzędnikom przywódcy gangów mogą sprawnie kierować swą przestępczą działalnością choćby i zza krat więzienia? Co powiedzieć o państwach, gdzie jednego dnia rządzi jeden władca, a drugiego dnia następuje rewolucja w wyniku której z więzień ucieka wielu ludzi tam osadzonych? Czy w tych wszystkich i tym podobnych wypadkach osadzenie morderców w więzieniu również stanowi dużą gwarancję, iż w przyszłości nie będą oni już nikogo krzywdzić?
Wszystko powyższe, skłania mnie do wysunięcia drugiej intepretacji niedawnej zmiany w Katechizmie, a mianowicie:
2. Franciszkowa korekta de facto podważa słuszność wielowiekowego nauczania Kościoła na temat kary śmierci i nawet jeśli nie czyni tego wprost, to propaguje ona koncepcję wewnętrznego zła owej sankcji.
Niestety, ale w świetle tego co zostało już wspomniane w rozwinięciu punktu nr 1 jest to najbardziej wiarygodna, naturalna i prosta interpretacja omawianej zmiany Katechizmu. Co prawda, nie mówi się tam bezpośrednio i wprost, że kara śmierci jest zawsze i sama w sobie zła, że jest ona niedopuszczalna w każdych okolicznościach, ale przywołana zostaje w niej wypowiedź Franciszka, w której ten nazwał ową sankcję “samą w sobie sprzeczną z Ewangelią”. Nie przytacza się tam także w sposób aprobatywny dotychczasowego nauczania Kościoła o tym, że kara śmierci może być usprawiedliwiona w niektórych okolicznościach. Jest za to stanowcze stwierdzenie: Kościół w świetle Ewangelii naucza, że „kara śmierci jest niedopuszczalna, ponieważ jest zamachem na nienaruszalność i godność osoby”.
Niestety więc nie ma silnych podstaw ku temu, by twierdzić, iż niedawna zmiana w Katechizmie odnosi się w głównej mierze do aktualnych okoliczności historycznych (które miałyby czynić dziś karę śmierci niepotrzebną i nieadekwatną), ale nie wyklucza, że sankcja ta mogła być przynajmniej w niektórych okolicznościach może być dobra i sprawiedliwa.
WNIOSKI I KONKLUZJE
Reasumując, jest to niestety smutne, ale też jasne. Papież Franciszek wprowadził do Katechizmu Kościoła Katolickiego co najmniej skrajnie dwuznaczny zapis, który uczciwie rzecz biorąc trudno jest traktować jako uprawniony rozwój i uszczegółowienie tradycyjnego nauczania katolickiego w sprawie kary śmierci. Jest to zmiana przynajmniej mocno sugerująca rzekomo wewnętrzne zło kary śmierci, co zaś sprzeciwia się powszechnemu i zwyczajnemu nauczaniu Kościoła. Sprzeciwiania się takiemu zaś rodzajowi doktryny katolickiej stanowi herezję.
Nie dajmy się więc zwieść. Czyny wewnętrznie złe, a przez to niedozwolone w każdych okolicznościach, oczywiście istnieją i należą do nich np. morderstwo niewinnego, kłamstwo, krzywoprzysięstwo, cudzołóstwa, bałwochwalstwo, ale do takich zachowań z pewnością nie należy kara śmierci.
Przypisy:
[1] Cytat za: Artur Sporniak, “Kara śmierci jest sprzeczna z Ewangelią”, Tygodnik Powszechny (17. 10. 2017), https://www.tygodnikpowszechny.pl/kara-smierci-jest-sprzeczna-z-ewangelia-150438
[2] Portal wPolityce, Papież stanowczo przeciw karze śmierci: “Przykazanie +Nie zabijaj+ ma wartość absolutną“, https://wpolityce.pl/kosciol/297624-papiez-franciszek-stanowczo-przeciw-karze-smierci-przykazanie-nie-zabijaj-ma-wartosc-absolutna
[3] Cytat za: „Katechizm rzymski z wyroku św. Soboru Trydenckiego ułożony, z rozkazu Piusa V, Papieża wydany, i od Klemensa XIII szczególniej zalecony. Tom I”, Warszawa 1827, ss. 96-97.
W reakcji na mój poprzedni artykuł pt. “Kamienowanie cudzołożników i cudzołożnic było dobre, mądre oraz sprawiedliwe” pojawiło się kilka krytycznych głosów i sugestii mych czytelników, do których chciałbym się ustosunkować. A zatem:
PO PIERWSZE: sam nie jestem, zasadniczo rzecz biorąc, zwolennikiem karania śmiercią za niewierność małżeńską. Owszem, wierzę w to, iż w czasach Starego Testamentu kara ta była w pełni dobra, mądra i sprawiedliwa. Nie widzę zresztą innej możliwości, gdyż taką sankcję karną dla ówczesnego narodu żydowskiego ustanowił Bóg, a On przecież się nigdy nie myli i nigdy nie nakazuje mam czynienia czegoś, co byłoby ze swej istoty złe i niegodziwe. Przyznaję też otwarcie, że nie widzę żadnych mocniejszych przesłanek, by traktować karę śmierci za cudzołóstwo jako zawsze złą i zawsze niedozwoloną również po ustaniu obowiązywania Starego Testamentu. Jak to bowiem już obszernie wyjaśniałem w swym poprzednim tekście, interpretacja zachowania Pana Jezusa wobec cudzołożnej kobiety, jako rzekomo potępiająca taką karę jest powierzchowna i nie uwzględnia wielu innych czynników. Pogląd zaś, jakoby z nastaniem Nowego Testamentu chrześcijańskim władcom zakazane było stosowanie karno-sądowych praw Starego Przymierza został wyraźnie odrzucony przez św. Tomasza z Akwinu:
Przykazania sądownicze nie miały na zawsze obowiązywać; zgasły na skutek przyjścia Chrystusa: inaczej jednak niż przykazania obrzędowe. Te ostatnie do tego stopnia zgasły n że stały się nie tylko martwe, lecz także śmiercionośne dla tych, którzy by je zachowywali po Chrystusie, zwłaszcza po rozprzestrzenieniu się ewangelii. Natomiast przykazania sądownicze stały się wprawdzie martwe, bo już nie mają siły obowiązywania, nie stały się jednak śmiercionośne. Bo gdyby jakiś rządca państwa nakazał je zachowywać w swoim państwie, nie popełniłby grzechu; chyba żeby ktoś je zachowywał lub nakazał zachowywać jako mające siłę obowiązywania z ustanowienia starego prawa. Taki bowiem zamiar ich zachowywania byłby śmiercionośny.
Podstawą tej różnicy jest ton co wyżej powiedziano. A powiedzieliśmy, że przykazania obrzędowe w pierwszym rzędzie i same przez się były symboliczne; były bowiem głównie ustanowione dla symbolizowania tajemnic Chrystusa jako przyszłych. I dlatego zachowywanie ich godzi w tę prawdę wiary, którą wyznajemy, mianowicie że te tajemnice już się dokonały. – Natomiast przykazania sądownicze nie były ustanowione dla symbolizowania, ale porządkowania sposobu bycia tego narodu, który zmierzał ku Chrystusowi. I dlatego, gdy zmienił się stan bycia tego narodu na skutek przyjścia Chrystusa, przykazania te przestały obowiązywać. Prawo bowiem, według Apostoła, było „wychowawcą” prowadzącym do Chrystusa. Ponieważ jednak te przykazania nie miały na celu symbolizowania czegoś, a tylko spełnienie czegoś, dlatego samo ich zachowywanie w istocie rzeczy nie godziło w prawdę wiary. Natomiast zamiar zachowywania ich jako obowiązujących na mocy prawa godzi w prawdę wiary, bo z tego by wynikało, że dotychczas obowiązujący stan nadal trwa i że Chrystus jeszcze nie przyszedł [1].
A zatem, wedle św. Tomasza z Akwinu, prawa sądowe Starego Zakonu (do których należy też kara śmierci za cudzołóstwo) nie są ani nakazane, ani zakazane władcom chrześcijańskim. Podobnie, uważam i ja osobiście. Sam nie jestem za preferowaniem karania śmiercią cudzołóstwa (opowiadam się raczej za karaniem takich czynów chłostą lub pracami społecznymi), jednak nie mogę z drugiej strony powiedzieć, iż taka sankcja byłaby współcześnie zawsze zła i niedozwolona. Co prawda, uważam iż okoliczności czasów, w których żyjemy, różnią się dość znacząco od czasów, w których Bóg dawał Mojżeszowi prawa karna mające wówczas rządzić narodem żydowskim, ale nie mogę wykluczyć też tego, że w pewnych miejscach i czasach mogą zaistnieć podobne uwarunkowania, które taką karę czyniłyby w pełni uzasadnioną. Na przykład, jeśliby w jakimś kraju, 90 procent małżonków dopuszczałoby się cudzołóstwa, a w dodatku publicznie by się z nim obnosiło i bez skrępowania namawiało do tego występku innych, to sądzę, iż dobre by było wprowadzenie na pewien czas kary śmierci za zdradę małżeńską. Prawdopodobnie, należałoby wówczas wyłapać kilka tysięcy najbardziej zuchwałych cudzołożników, następnie wytoczyć im szeroko nagłośnione medialnie procesy, by na końcu wobec kilkuset szczególnie zdeprawowanych z nich orzec i zastosować karę śmierci. O takie okoliczności jednak jest trudno nawet w naszych mocno rozluźnionych na płaszczyźnie seksualnej czasach. Mimo wszystko, większość małżonków wciąż bowiem się nie zdradza (przynajmniej w bardziej notoryczny sposób), a ci, którzy to czynią, najczęściej nie chwalą się swym grzechem na prawo i lewo. Sądzę więc, że nie ma aktualnie potrzeby aż tak surowego karania cudzołóstwa i cel, jakim jest jego ograniczanie oraz wzmacnianie w społeczeństwie przekonania o jego złu, można osiągnąć za pomocą znacznie łagodniejszych kar w rodzaju chłosty albo prac społecznych.
PO DRUGIE: jak dla mnie wątpliwe jest założenie, iż aktualne, owszem dość sceptyczne i dystansujące się wobec kary śmierci, stanowisko Magisterium Kościoła wyklucza zasadność takowej sankcji za cudzołóstwo. W punkcie numer 2267 opublikowanego w 1992 Katechizmu Kościoła Katolickiego czytamy:
Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem skutecznej ochrony życia ludzkiego przed niesprawiedliwym napastnikiem.
Jeżeli jednak środki bezkrwawe wystarczą do obrony i zachowania bezpieczeństwa osób przed napastnikiem , władza powinna ograniczyć się do tych środków, ponieważ są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej.
Istotnie dzisiaj, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje państwo, aby skutecznie ukarać zbrodnię i unieszkodliwić tego, kto ją popełnił, nie odbierając mu ostatecznie możliwości skruchy, przypadki absolutnej konieczności usunięcia winowajcy są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale.
Na pierwszy rzut oka powyższe sformułowanie wygląda tak, jakby usprawiedliwiało ono karę śmierci jedynie za zamachy na ludzkie życie. Moim zdaniem jest to jednak dość wątpliwa interpretacja, a to choćby dlatego, że nie uwzględnia ona szerszego kontekstu nauczania katolickiego na ów temat. Zacznijmy jednak od tego, iż zacytowana wypowiedź Katechizmu nie stwierdza, że karanie śmiercią jest usprawiedliwione tylko w przypadku aktów morderstwa. Owszem, koncentruje się ona na tym czynie, ale raczej milczy na temat stosowności kary śmierci za innego rodzaju przestępstwa, aniżeli w sposób absolutny ją w odniesieniu do nich wyklucza. Jeśli np. ojciec powie swemu synowi, iż może obejrzeć bajkę jedynie pod warunkiem wcześniejszego odrobienia lekcji, to nie oznacza przecież, że wyklucza on danie mu podwieczorka jedynie wtedy, gdy posprząta też swój pokój. Po prostu, obie wypowiedzi takiego ojca będą tyczyć się innych kwestii, co nie znaczy, że muszą się wzajemnie wykluczać. Podobnie, stwierdzenie Katechizmu, iż kara śmierci może być uzasadniona wówczas, gdy jest jedynym dostępnym środkiem ochrony życia nie wyklucza stwierdzenia, że sankcja taka może być usprawiedliwiona, gdy jest jedynym dostępnym środkiem ochrony wiernosci małżeńskiej albo też, dajmy na to, ochrony przed gwałtem. Z wykluczeniem kary śmierci za inne niż morderstwa przestępstwa mielibyśmy do czynienia, gdyby Katechizm stwierdzał:
“nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, tylko w przypadku jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem skutecznej ochrony życia ludzkiego przed niesprawiedliwym napastnikiem.
Takiego sformułowania w aktualnym Katechiźmie jest jednak brak. Poza tym, inne wypowiedzi Kościoła pokazują dobitnie, iż kara śmierci nie była uważana za usprawiedliwioną tylko w przypadku morderstwa. Przykładowo, papież Leon X w bulli “Exsurge Domine” potępił pogląd Marcina Lutra o treści:
Palenie heretyków jest przeciwko woli Ducha [2].
Skoro więc taki pogląd został potępiony, a nie pochwalony to logicznie z tego wynika, iż karanie śmiercią przynajmniej niektórych przypadków herezji nie jest zawsze i wszędzie złe. To nie musi znaczyć, że każdą herezję należy tak surowo karać, albo że zawsze należy doradzać takie karanie owego występku. Ba, myślę, że nie byłoby sprzeczne z treścią owego potępienia stwierdzenie, iż zazwyczaj należy powstrzymać się od tak surowego karania herezji. Tym nie mniej, z przytoczonej bulli Leona X na pewno wynika potępienie przekonania o wewnętrznym, a więc absolutnym złu karania śmiercią za herezje. Mamy więc tu do czynienia z nieprawością, która nie jest morderstwem, a której mimo to Kościół w swym nauczaniu karania śmiercią w sposób absolutny nie wykluczył.
Ponadto, papież św. Pius V w swych bullach “Cum Primum” oraz “Horrendum illud scelus” nakazał karać “bez okazywania litości” tych duchownych, ale także świeckich, którzy zostali przyłapani na aktach homoseksualnych, a także przekazywać ich władzy świeckiej w celu wymierzenia im przewidzianej przez ówczesne prawo kary [3]. Przypominam zaś, że w czasach św. Piusa V (druga połowa XVI wieku) władze cywilne czynny homoseksualizm najczęściej karały śmiercią. Powstaje więc retoryczne pytanie, czy gdyby ów wielki, święty papież uważał karę śmierci za inne niż morderstwo czyny za zawsze złą, mógłby gorliwie współuczestniczyć w jej wymierzaniu za inne z nieprawości (w tym przypadku sodomii)?
Warto wreszcie wspomnieć, iż papież Sykstus V wydał bullę nakazującą na terenie Państwa Kościelnego karanie śmiercią winnych cudzołóstwa.
Oczywiście, jeśli ktoś chce się upierać, to może pewne niepełne zapisy Katechizmu Jana Pawła II interpretować w duchu zerwania z poprzednią doktryną oraz dyscpliną kościelną, ja jednak uważam, że gdy nie ma ku temu bardzo mocnych podstaw, lepiej jest takie wypowiedzi wykładać w duchu tzw. hermeneutyki ciągłości. Jeśli więc nowsze wypowiedzi Magisterium Kościoła są niepełne i niekompletne, ale same w sobie nie zaprzeczają poprzedniemu nauczaniu katolickiemu, to dobrze jest przyjąć intepretację, iż ich intencją nie było negowanie tych elementów wcześniejszejdoktryny, o których się one nie wypowiadają.
PO TRZECIE: ktoś przywołał opinię tych osób duchownych i teologów, którzy twierdzą, iż małżonek winny cudzołóstwa powinien zamilczeć o swym grzechu wobec swego współmałżonka. Nie widzę jednak żadnej absolutnej czy zasadnicznej sprzeczności pomiędzy tym poglądem, a przekonaniem, że cudzołóstwo powinno być karane przez władze cywilne. Są bowiem różne przypadki cudzołóstwa, które powinny być w różny sposób też traktowane. Jeśli np. komuś ów grzech zdarzył się raz czy dwa, ale za niego żałuje i nie chce do niego wracać, to owszem nie byłoby chyba roztropnym przyznawanie się z własnej inicjatywy do takowego przed współmałżonkiem. Coś takiego nie byłoby roztropne, zwłaszcza w czasach, gdy rozwody są legalne i takie przyznanie się mogłoby doprowadzić do jeszcze większego zła, jakim byłoby trwałe rozbicie własnej rodziny. Oczywiście, nie należy w takim wypadku kłamać, że nie popełniło się cudzołóstwa (gdyż kłamstwo jest zawsze zakazane), ale po prostu trzeba wówczas milczeć na ów temat. Czym innym jest jednak sytuacja, gdy ktoś dopuścił się cudzołóstwa nie raz czy dwa razy, ale powiedzmy, że uczynił to kilkaset razy, a do tego chwalił się tym przed swymi kolegami, aż w końcu został przyłapany na “gorącym uczynku”. Ukaranie przez władze cywilne takiego człowieka byłoby ze wszechmiar słuszne oraz sprawiedliwe i nie widzę tu niemal żadnej analogii z pierwszym przywołanym przeze mnie przypadkiem cudzołóstwa.
Może ktoś jednak powiedzieć, iż w sytuacji, gdy cudzołóstwo byłoby prawnie karalne, mogłoby dojść do sytuacji, w której ktoś raz czy dwa dopuścił by się tej nieprawości, a mimo to zostałby na tym przyłapany i w efekcie doprowadziłoby to do rozpadu jego rodziny. Odpowiam na ów argument w następujący sposób:
1. Taka sytuacja byłaby mało prawdopodobna, gdyż im rzadziej ktoś coś czyni w sekrecie, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że zostanie to wykryte.
2. Rozwody powinny być zakazane, więc małżonek, który dowiedziałby sie o zdradzie swego współmałżonka i tak nie mógłby w ten sposób rozbić swej rodziny.
3. Nigdy nie należy pomijać elementu Bożej opatrzności. Jeśli ktoś zostałby przyłapany po jednokrotnie bądź dwukrotnie czynionej przez siebie zdradzie małżeńskiej, to widocznie była w tym ręka Boga i czegoś miało to go nauczyć.
4. W prawie zakazującym cudzołóstwa też można by uwzględnić różne rodzaje i przypadki takowego. Być może w przypadku cudzołożnika, który by uczynił coś takiego raz, zadeklarował chęć poprawy, mogło by się skończyć na upomnieniu takowego i nałożeniu na niego grzywny, bez nagłaśniania jego grzechu (tak, by nie dowiedział się o tym współmałżonek). Surowiej jednak mogłyby być traktowane przypadei niewierności małżeńskiej, z którymi wiązałaby sie zuchwałość oraz notoryczność.
Przypisy:
[1] Patrz: Summa teologiczna 2, 104 (3). Podkreślenie w tekście moje – MS.
[3] Treść przywołanych bulli papieża św. Piusa V można przeczytać w książce pt. “w obronie wyższych praw. Dlaczego musimy przeciwstawiać się legalizacji związków homoseksualnych?” (Kraków 2005, s. 181 – 182).
Jednym z bardziej kontrowersjnych aspektów Starego Testamentu jest fakt, iż zawarte w nim Prawo Mojżeszowe nakazywało karać śmiercią za grzech cudzołóstwa (czyli niewierności małżeńskiej). Pośród praw i przykazań, jakie Bóg dał Mojżeszowi zawarte jest wszak następujące polecenie:
Ktokolwiek cudzołoży z żoną bliźniego, będzie ukarany śmiercią, i cudzołożnik i cudzołożnica (Kpł 20, 10).
Jeśli znajdzie się człowieka śpiącego z kobietą zamężną, oboje umrą: mężczyzna śpiący z kobietą i ta kobieta. Usuniesz zło z Izraela (Pwt 22, 22).
Jako, że w naszym kręgu kulturowym niewierności małżeńskiej nie karze się śmiercią od paruset lat, a od jakichś 20 do 50 lat zrezygnowano z jakichkolwiek sankcji karnych względem tego występku, w naturalny sposób nie utożsamiamy cudzołóstwa z czymś, co powinno być represjonowane przez władze cywilne. A co dopiero w takim razie mówić o wymierzaniu za ów czyn najsurowszej ziemskiej kary, jaką jest śmierć? W poniższym artykule zamierzam udowodnić, iż:
1. Starotestamentowe prawo nakazujące karać śmiercią za cudzołóstwo było Bożym, a nie ludzkim zamysłem.
2. Zwłaszcza w czasach Starego Testamentu było to prawo dobre, mądre i sprawiedliwe.
3. Pan nasz Jezus Chrystus uwalniając cudzołożną kobietę od kary śmierci (J 8, 1 – 11) nie zamierzał pokazać, iż rzeczone prawo starotestamentowe było złe, Jego Ojciec ustanawiajac je się pomylił i w przyszłości nikt nie będzie miał absolutnie żadnego uprawnienia do karania w ten czy inny sposób cudzołóstwa.
4. Nawet po nastaniu czasów Nowego Testamentu nie można powiedzieć, iż karanie śmiercią cudzołóstwa jest zawsze złe czy zawsze niewłaściwe.
A zatem:
Ad. 1. Prawo polecające karanie śmiercią za zdradę małżeńską nie było wymysłem jakichś prymitywnych ludów pustynnych, ale stanowiło zamysł Boga. To nie Żydzi wpadli na ten pomysł, a później przypisali swe fantazje Bogu, ale to Bóg nakazał im to czynić. Dowodem na to jest fakt, iż w Księdze Kapłańskiej omawiane prawo poprzedzone jest słowami: “Dalej Pan mówił do Mojżesza … (Kpł 20, 1). Z kolei, w Księdze Powtórzonego Prawa część, w której spisany jest nakaz karania śmiercią cudzołóstwa kończy się stwierdzeniem: “Dziś Pan, Bóg twój, rozkazuje ci wykonać te prawa i nakazy. Przestrzegaj ich, wypełniaj z całego swego serca i z całej duszy” (Pwt 26, 16). To więc nie Mojżesz albo inny Żyd ubzdurał sobie, iż niewierność małżeńska ma być karana śmiercią, ale sam Pan Bóg przekazał mu to polecenie. Bóg ze swej istoty nie mógł się zaś mylić czy nakazywać czynienia czegoś co było zawsze i wszędzie złe. Jak bowiem mówi Pismo święte: „Nikomu nie przykazał On być bezbożnym i nikomu nie zezwolił grzeszyć” (Syr 15, 19-20).
Pius XII wykładał tę prawdę w następujący sposób:
„Przede wszystkim trzeba jasno stwierdzić, żadna ludzka władza (…) nie może wydać pozytywnego upoważnienia do nauczania lub czynienia tego, co byłoby wbrew religijnej prawdzie lub dobru moralnemu (…) Nawet Bóg nie mógłby dać takiego pozytywnego przykazania lub upoważnienia, gdyż stałoby to w sprzeczności z Jego absolutną prawdą i świętością” (Przemówienie „Ci resce”, podkreślenie moje – MS).
Starotestamentowe prawo nakazujace karanie cudzołóstwa śmiercią było więc prawem mądrym, dobrym i sprawiedliwym, gdyż w rzeczy samej nie mogło być innym, skoro pochodziło ono od Boga. Katechizm Soboru Trydenckiego potwierdza zresztą, iż owe prawo było Bożego autorstwa:
Bo i w starym Zakonie Pan Bóg był rozkazał kamieniować cudzołożników: i wszystkie niemal prawa pospolite cudzołożników na gardle karzą.
Ktoś powie może jednak, iż prawo nakazujące karanie śmiercią za cudzołóstwo było takim samym prawem, jak zgoda Mojżesza na rozwody, ktora została udzielona Żydom nie dlatego, jakoby rozwodzenie się było czymś dobrym i sprawiedliwym, ale po to, by ustrzec ową społeczność od popadania w jeszcze większe zło (jakim np. mogło by być wówczas zabijanie żon, z którymi nie chciałoby się dalej przebywać). Nie jest to jednak trafna analogia, gdyż jak uczył Pan Jezus prawo o rozwodzie było zezwoleniem na ów czyn, a nie rozkazem czy poleceniem jego dokonania. Chrystus mówi wszak:
Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony, lecz od początku tak nie było (Mt 19, 8).
Zauważmy, że Zbawiciel nie mówi tu, iż Mojżesz nakazał rozwodzenie się czy też je pochwalał, ale że na nie tylko zezwalał. Jest zaś zasadnicza różnica pomiędzy zezwalaniem na coś, a nakazywaniem czy pochwalaniem czegoś. Dobry prawodawca może dla uniknięcia większego zła pozwalać na popełnianie mniejszego zła, ale nie może go nakazywać, pochwalać czy do niego zachęcać. Uczy o tym Magisterium Kościoła:
Podczas, gdy Kościół zapewnia prawa tylko temu co prawdziwe i czcigodne, to jednak nie sprzeciwia się tolerancji, którą władza publiczna, aby uniknąć większego zła albo osiągnąć bądź zachować większe dobro, uznaje za stosowną praktykować ze względu na pewne rzeczy stojące w opozycji do prawdy i sprawiedliwości (Leon XIII, “Libertas praestantissumum”).
Tymczasem prawo karzące cudzołożników i cudzołożnice śmiercią było właśnie nakazem, a nie tylko zezwoleniem.
Ad. 2. Choć kara śmierci za cudzołóstwo może nam się wydawać okrutna i niemiłosierna, to Bóg znał lepiej niż my okoliczności czasów oraz miejsca, w których ustanowił On to prawo. Stopień surowości danych sankcji karnych może być różny, w zależności od uwarunkowań historycznych i kulturowych, w których owe prawa funkcjonują. Na przykład, surowiej karze się różne przestępstwa w czasie wojny, a łagodniej podczas pokoju – i nie ma w tym niczego złego. Inaczej karze sie dzieci, a inaczej osoby dorosłe – i w tym też nie ma niczego niewłaściwego. Większa kara należy się za kradzież chleba w sytuacji plagi głodu, a mniejsza wówczas, gdy żywności jest pod dostatkiem i taka kradzież nie zdecyduje o tym, iż ktoś będzie przez następne kilka dni głodował. Okoliczności historyczno-kulturowe czasów i miejsca, w których Bóg nakazał karanie śmiercią cudzołóstwa były zaś takie, iż Żydzi żyli wówczas otoczeni przez pogańskie i bardzo zdeprawowane (również w sferze seksualnej) narody. Dla sąsiadujących z Izraelem ludów niczym dziwnym nie były takie ohydne praktyki jak homoseksualizm, zoofilia, pedofilia oraz sakralna prostytucja. Roztropne więc i madrę było temperowanie skłonności Żydów do przejmowania różnych pogańskich obyczajów za pomocą bardziej surowych sankcji karnych.
Ad. 3. Zachowanie Pana Jezusa względem cudzołożnej kobiety wielu przedstawia w taki sposób, jakby chciał On pokazać, iż nie zgadzał się ze zbytnią surowością Swego Ojca, a Swój przykład miłosierdzia wobec grzeszników przeciwstawiał okrucieństwu i srogości praw Starego Przymierza. Jest to jednak perspektywa całkowicie błędna, gdyż Jezus był całkowicie oddany woli Swego Ojca (J 5, 30), stanowi Jego doskonały Obraz (Kol 1, 15), a ponadto sam jest Słowem (J 1, 14), które Bóg Ojciec wypowiedział również w Starym Testamencie. Jeden ze starożytnych dokumentów kościelnych, jakim są Konstytucje Apostolskie wprost mówi o Jezusie jako tym, który “wziął ogień i spuścił go na Sodomę” (tamże: V: 20, 5), a także pisze o Nim następująco:
Jego ujrzał Jozue, syn Nawego, jako uzbrojonego wodza zastępów Pana i swego sprzymierzeńca w wyprawie na Jerycho (tamże: V: 20, 7)
Możemy więc być na więcej niż 100 procent pewni, że Pan Jezus nie miał absolutnie nic przeciwko woli Swego Ojca, wyrażonej w Prawie Mojżeszowym, a którą było karanie cudzołóstwa śmiercią. Dlaczego więc Chrystus doprowadził do zaniechania wykonania kary śmierci na cudzołożnej kobiecie? Możliwych i wiarygodnych przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka:
a) Prawo nakazujace karanie śmiercią różnych grzechów (w tym cudzołóstwa) było Bożym prawem, ale przez samego Boga nie było traktowane jako przepis, który nie zna absolutnie żadnych wyjątków. W pewnych okolicznościach również w Starym Testamencie Bóg odstępował od karania śmiercią sprawców przestępstw zagrożonych tą sankcją. Przykładowo, mimo że Kain zamordował swego brata Abla, Bóg polecił, by żaden z ludzi nie czyhał na jego życie ( Rdz 4, 15) – zasadniczo jednak mordercy byli z nakazu Bożego karani śmiercią (Rdz 9, 6). Król Dawid popełnił nawet dwa grzechy, za które Prawo Mojżeszowe rozkazywało ich sprawców uśmiercać (a mianowicie dopuścił się cudzołóstwa i morderstwa), ale pomimo tego faktu Bóg posłał do Dawida swego proroka, by ten go zganił, a także zapowiedział śmierć jego syna (2 Sm 1 – 14), ale jego samego jako sprawcę tych obrzydliwości nie nakazał ukarać śmiercią. Jeszcze innym przykładem takiego nie-absolutnego podejścia Boga do kary śmierci za różne grzechy jest fakt postępowania pobożnego króla Asy, który co prawda pozbawił swą matkę godności królowej-matki za to, że ta uczyniła bożka ku czci Aszery, jednak nie polecił jej za to uśmiercić ( 1 Krl 15, 13) mimo, że Prawo Mojżeszowe nakazywało coś takiego karać śmiercią (Pwt 17, 2-5). W Piśmie świętym nie czytamy jednak o tym, by Asa został skarcony przez Boga za zbytnią łagodność w tej kwestii.
Skoro więc nawet w Starym Testamencie Bóg czynił wyjątki od swego przykazania karania śmiercią, to i w Nowym Testamencie mógł coś takiego uczynić.
b) W czasie ziemskiego życia Pana Jezusa Żydzi znajdowali się pod obcym panowaniem nie mogli sami orzekać i wykonywać wyroków śmierci. Gdyby więc Chrystus wziął udział w kamienowaniu cudzołożnicy, dopuściłby się złamania prawa i samosądu. Jezus co prawda był Bogiem i jako Boga nie krępowały Go prawa stanowione przez ludzi, ale zgodził się być też Człowiekiem, a co się z tym wiąże, przystał też na posłuszeństwo tym z ludzkich praw, które jako takie nie stanowiły nieposłuszeństwa wobec Boga.
c) Intencje faryzeuszy, którzy przyprowadzili do Jezusa cudzołożną kobietę nie były czyste. Pismo święte zaświadcza bowiem, że uczynili to “wystawiając Go na próbę, aby mieć o co Go oskarżyć” (J 8, 6). Poza tym, można zadać pytanie, co się stało ze wspólnikiem grzechu tej kobiety, czyli cudzołożnym mężczyzną? Przecież Prawo Mojżeszowe nakazywało karać śmiercią tak mężczyznę jak i kobietę przyłapanych na tym występku (Pwt 22, 22). Skoro udało się do Jezusa przyprowadzić kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, dlaczego nie uczyniono tego w stosunku do mężczyzny?
Powyższe okoliczności wskazują więc na to, iż faryzeuszom bardziej chodziło o złośliwe przyczepienie się do Pana Jezusa aniżeli o sprawiedliwe i zgodne z Prawem Mojżeszowym ukaranie cudzołóstwa.
d) Pan Jezus jako Bóg znał serce i przyszłość owej cudzołożnej kobiety. Wiedział, że szczerze się ona nawróci i da później przykład gorliwej pokuty za popełnione przez siebie grzechy (to mówią na ów temat różne źródła). A skoro tak, to wiedział też, że większym dobrem w tym konkretnym wypadku będzie darowanie jej życia aniżeli jej uśmiercenie. Można to porównać do sytuacji, w której z jakichś powodów wiedzielibyśmy, iż dany morderca w przyszłości się nawróci, będzie ostrzegał wielu innych ludzi, by nie podążali jego drogą, przez co odwiedzie wielu od naśladowania swego dawnego złego przykładu. Co by było lepsze w takiej sytuacji? Skazanie go na śmierć i wykonanie na nim wyroku,czy może jednak pozwolenie, by dalej żył i dawał dobry przykład tysiącom ludzi? Oczywiście, że lepszym rozwiązaniem byłoby darowanie życia takiemu człowiekowi. Problem polegałby tylko na tym, że my ludzie zwykle nie możemy znać przyszłości w takich wypadkach, co jednak nie było dla Chrystusa jako Boga trudnością.
Ad. 4. Choć osobiście jestem przekonany, iż w czasach współczesnych lepiej jest preferować łagodniejsze niż śmierć kary za cudzołóstwo, to nie jestem w stanie potępić tych spośród władców, którzy po głębokim namyśle doszli do wniosku, że w swych krajach będą represjonować ów występek nawet w tak surowy sposób. Nie można bowiem wykluczyć wystąpienia podobnych co w Starym Testamencie okoliczności, które upoważniałyby do surowszego karania takich grzechów. Prawa karno-cywilne Starego Przymierza co prawda nie obowiązują chrześcijańskich władców w sensie bardziej ścisłym, ale też nie są im zakazane. W wielu katolickich państwach cudzołóstwo było zagrożone karą śmierci przez wiele wieków i Kościół przeciwko temu nie oponował ani nie protestował.
Czy dopuszczalne jest czynienie tzw. mniejszego zła po to by zapobiec większemu złu? Czy są zachowania, których nie mamy prawa czynić nigdy, nigdzie i w żadnych okolicznościach? A może kłamanie po to by uratować czyjeś życie jest moralnie dozwolone? Co z wojną i kradzieżą, gdy jest się głodnym, które to nauczanie katolickie akceptują? Czy sam Pan Jezus w opozycji do legalistycznie nastawionych faryzeuszy nie zaakceptował łamania Bożych przykazań wówczas, gdy ma to służyć dobru człowieka? Czy nie jest po prostu tak, iż czasami jest się zmuszonym do czynienia źle, że nie ma się innego wyjścia niż popełnić jaką niegodziwość? Czy nie istnieją stany wyższej konieczności, w których pewne zło należy uznać za “zło konieczne”?
Tego rodzaju i tym podobne pytania, pojawiają się nieraz w kontekście omawiania różnych problemów etycznych i ogromna większość katolików oraz chrześcijan wydaje się wyznawać pogląd, iż różne z rzeczy, które w wielu wypadkach uważa się za grzech – czyli np. kłamstwo, prostytucja, zabijanie niewinnych – w pewnych mniej lub bardziej szczególnych okolicznościach, są moralnie usprawiedliwione przez dobry cel, jaki dopuszczając się takowych można osiągnąć. “Nauczanie Kościoła dopuszcza kradzież żywności, gdy jest się głodnym” – mówią zwolennicy powyższego podejścia. “Dlaczego więc prostytuowanie się kobiety, która chce w ten sposób zdobyć pieniądze na nakarmienie siebie i swych głodnych dzieci, miałoby być zabronione” – mówią oni kontynuując ów wywód. I chyba zawsze w kontekście tym podobnych rozważań pojawia się argument na temat ludzi kłamiących w czasie II wojny światowej po to by uratować w ten sposób Żydów. “Jak można wszak twierdzić, że w obliczu zagrożenia życia niewinnych nie ma się moralnego prawa kłamać?“. “Czy nie jest to bezduszne okrucieństwo i ślepy legalizm?” – powiadają ludzie zarażeni myśleniem a kategoriach etyki sytuacyjnej.
Myślę, iż wielu katolików myślących w ten sposób zdziwiłoby się, jak bardzo otwarcie ich sposób myślenia zaprzecza temu, co na temat moralności od wieków naucza Magisterium Kościoła. Wyznając takie poglądy, są oni wszak heretykami, choć pewnie jeszcze tylko materialnymi, gdyż nie mają świadomości tego, iż to co w swej świadomości uznają oni za w pełni z nauczaniem katolickim w rzeczywistości jest herezją wiele razy przez ich Kościół ganioną i odrzucaną. Poniższy artykuł za pomocą metody pytań i odpowiedzi ma im to uświadomić.
Pytanie numer 1: Czym jest etyka sytuacyjna (zwana też “sytuacjonizmem”)?
Doktryna ta zwana jest “etyką jednej normy”, gdyż utrzymuje się w niej, iż tylko zasada miłości jest jedyną absolutną normą, której nigdy nie wolno łamać. Jeśli jednak coś jest czynione z miłości do bliźniego, zwolennicy etyki sytuacyjnej twierdzą, iż owa szlachetna intencja czyni dozwolonym moralnie łamanie różnych innych norm moralnych. Etyka sytuacyjna vel sytuacjonizm jest całkowitym zanegowaniem tradycyjnej doktryny katolickiej o absolutnej i bezwarunkowej nienaruszalności negatywnych norm moralnych. Co prawda – przynajmniej w swej powołującej się na chrześcijaństwo – wersji, sytuacjonizm nie jest sensu stricte relatywizmem, albowiem nie głosi niezależności ludzkiego sumienia do Prawa Bożego. Etyka sytuacyjna (w jej “chrześcijańskiej” wersji) uznaje, iż w zwyczajnych i normalnych sytuacjach winniśmy przestrzegać negatywnych zasad moralnych. Sytuacjonizm twierdzi jednak, iż dla ustrzeżenia się większego zła bądź dla osiągnięcia większego dobra uprawnione jest czynienie mniejszego zła moralnego. Odpowiednio ważne okoliczności i chwalebne intencje mają tu czynić dozwolonymi lub nawet usprawiedliwionymi akty, które ze swej istoty są niemoralne, nieuporządkowane i złe. W takich sytuacjach jak: ratowanie niewinnych za pomocą cudzołóstwa bądź kłamstwa, mord popełniony na nienarodzonym w celu ratowania zagrożonego życia matki, tzw. patriotyczna prostytucja polegająca na pozamałżeńskim obcowaniu płciowym celem uzyskania informacji pozwalających oddalić niebezpieczeństwo od kraju, etyka sytuacyjna przyzna rację ludziom czyniącym takowe rzeczy. Sytuacjonizm ostatecznie prowadzi do destrukcji całej tradycyjnej moralności chrześcijańskiej, albowiem uczynienie najmniejszego wyłomu w tamie chroniącej przed wodą, prędzej czy później owocuje załamaniem się całej tamy i zalewem powodzi. Kiedy czyni się choćby jeden, jedyny wyjątek niemożliwym jest powstrzymanie szeregu innych wyjątków.
Pytanie numer 2: Czym jest tradycyjny absolutyzm moralny?
Jest to termin, jaki ukuliśmy na określenie tradycyjnej nauki Kościoła świętego o absolutnej i bezwarunkowej nienaruszalności negatywnych norm moralnych. Niezmienna nauka katolicka w sferze moralności głosi, iż istnieją przedmioty ludzkich zachowań, które są ze swej istoty niemoralne, wewnętrznie złe oraz nieuporządkowane.Takie – z istoty złe akty – nie mogą być moralnie dopuszczalne albo usprawiedliwione w żadnych choćby najtrudniejszych warunkach i okolicznościach. Także – choćby najszlachetniejsza intencja – nie może uczynić godziwymi lub dozwolonymi takich zachowań. Akty, które są złe, niemoralne i nieuporządkowane ze swej natury – nigdy nie mogą być usprawiedliwione bądź dopuszczalne – niezależnie od towarzyszących im choćby wyjątkowo trudnych okoliczności i chwalebnych intencji.Takie wewnętrznie złe uczynki są określone przez negatywne przykazania prawa naturalnego. Tradycyjny absolutyzm moralny nie wierzy również w istnienie rzeczywistych, niepokonalnych konfliktów pomiędzy negatywnymi normami moralnymi. Innymi słowy nie wierzymy w istnienie sytuacji bez wyjścia, w której człowiek musiałby zdeptać którąś z negatywnych zasad Bożych (np. miałby do wyboru albo cudzołożyć albo zamordować niewinnego). Tradycyjny absolutyzm moralny uznaje, iż zawsze istnieje “trzecie wyjście”, a wiara i zaufanie do Bożej opatrzności pomogą nam je odnaleźć. Mówiąc w skrócie: “Cel nie uświęca środków”; “Nie wolno czynić zła, aby uzyskać dobro”.
Pytanie numer 3: W jakich aktach Magisterium Kościoła możemy znaleźć nauczanie o absolutnej i bezwarunkowej nienaruszalności negatywnych norm moralnych?
Poniżej podajemy kilka cytatów z dokumentów kościelnych, które w sposób niezwykle jasny i kategoryczny opowiadają się za tradycyjnym absolutyzmem moralnym:
(…)normy negatywne prawa naturalnego mają moc uniwersalną: obowiązują wszystkich i każdego, zawsze i w każdej okoliczności. Chodzi tu bowiem o zakazy, które zabraniają określonego działania semper et pro semper, bez wyjątku, ponieważ wyboru takiego postępowania w żadnym przypadku nie da się pogodzić z dobrocią woli osoby działającej, z jej powołaniem do życia z Bogiem i do komunii z bliźnim. Nikomu i nigdy nie wolno łamać przykazań, które bezwzględnie obowiązują wszystkich do nieobrażania w drugim człowieku, a przede wszystkim w samym sobie, godności osoby wspólnej wszystkim ludziom.(…) Z drugiej strony fakt, że tylko przykazania negatywne obowiązują zawsze i w każdej sytuacji,nie oznacza, że w życiu moralnym zakazy są donioślejszeod obowiązku czynienia dobra, na który wskazują przykazania pozytywne. Ma to następujące uzasadnienie: przykazanie miłości Boga i bliźniego ze względu na swą pozytywną dynamikę nie wyznacza żadnej górnej granicy, określa natomiast granicę dolną, którą przekraczając człowiek łamie przykazanie. Ponadto, to co należy czynić w określonej sytuacji, zależy od okoliczności, których nie można z góry dokładnie przewidzieć; natomiast istnieją zachowania, które nigdy i w żadnej okoliczności nie mogą uchodzić za działania właściwe – to znaczy za zgodne z ludzką godnością. Wreszcie, jest zawsze możliwe, że przymus lub inne okoliczności mogą przeszkodzić człowiekowi w doprowadzeniu do końca określonych dobrych działań; nie sposób natomiast odebrać mu możliwości powstrzymania się od zła,zwłaszcza jeżeli on sam gotów jest raczej umrzeć niż dopuścić się zła. (…) Kościół zawsze nauczał, że nie należy nigdy popełniać czynów zabronionych przez przykazania moralne, ujęte w formie negatywnej w Starym i Nowym Testamencie (…). Dzięki świadectwu rozumu wiemy (…), że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby stworzonej na jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są “wewnętrznie złe”: są złe zawsze i same w sobie, to znaczy ze względy na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że << istnieją akty, które jako takie, same w sobie niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot>> (…) Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lub szczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalnie złe, same z siebie i same w sobie niezdatne do tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby(…). Tak więc okoliczności lub intencje nie zdołają nigdy przekształcić czynu ze swej istoty niegodziwego ze względu na przedmiot w czyn <<subiektywnie>> godziwy lub taki którego wybór można usprawiedliwić(…).Już w Starym Przymierzu spotykamy się z godnymi podziwu świadectwami wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Ich symbolem może być historia Zuzanny: dwaj niesprawiedliwi sędziowie, którzy grożą jej śmiercią ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom słyszą odpowiedź: << jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana>> (Daniel 13, 22-23). Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje zazłe, a by uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. (…) Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia(…).Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty(…). – Jan Paweł II, “Veritatis splendor”, 52, 76, 80 – 81, 91 – 93
Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która ją inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna lub konieczność działania, itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze i bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro (…). Dobra intencja (np. pomoc bliźniemu) nie czyni dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane (jak kłamstwo czy oszczerstwo). Cel nie uświęca środków (…). Okoliczności, a w tym także konsekwencje, są drugorzędnymi elementami czynu moralnego. Przyczyniają się one do powiększenia lub zmniejszenia dobra lub zła moralnego czynów ludzkich (np. wysokość skradzionej kwoty). Mogą one również zmniejszyć lub zwiększyć odpowiedzialność sprawcy (np. działanie ze strachu przed śmiercią). Okoliczności nie mogą same z siebie zmienić jakości moralnej samych czynów; nie mogą uczynić ani dobrym, ani słusznym tego działania, które jest samo w sobie złe. – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753-1754, 1756.
W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno,nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw. – Paweł VI, “Humanae vitae” 14.
Pytanie numer 4: Które z uczynków można zaliczyć do aktów wewnętrznie nieuporządkowanych?
Tradycyjna teologia moralna zalicza do takowych czynów, m.in.: bałwochwalstwo, wszelkie formy okultyzmu (np. wróżby, czary, jasnowidzenie, czczenie demonów, spirytyzm), bluźnierstwo, świętokradztwo, pijaństwo, morderstwo niewinnego, samobójstwo, nierząd, prostytucja, cudzołóstwo, onanizm, homoseksualizm, zoofilia, sztuczne ubezpładnienie aktu małżeńskiego, zgwałcenie, bezpośrednia sterylizacja, oszczerstwo, kłamstwo, kradzież, etc. Takowych aktów nie wolno czynić nigdy i nigdzie. Nigdy też nie wolno w sposób bezpośredni pomagać innym w ich popełnianiu, zachęcać lub pobudzać do ich praktykowania, pochwalać je, nakazywać, bądź też dobrowolnie pragnąć ich popełnienia lub też rozmyślać o ich czynieniu.
Pytanie numer 5: Paweł VI w przytoczonym powyżej cytacie z encykliki Humanae Vitae naucza, iż co prawda nigdy nie wolno czynić zła moralnego, jednak niekiedy dozwolone jest tolerowanie czynów wewnętrznie złych. Co to oznacza w praktyce?
Aby by zapobiec większemu złu lub ocalić jakieś większe dobro, dozwolonym jest tolerowanie mniejszego zła moralnego. Ważne jest, by w czasach wielkiego pomieszania pojęć, znać poprawne, ortodoksyjne rozumienie tego terminu. Tolerancja nie może bowiem w żadnym wypadku oznaczać czynienia zła, bądź aktywnego mu pomagania. Właściwe znaczenie tolerancji wywodzi się od pierwotnego tłumaczenia tego terminu, które znaczy “cierpliwe znoszenie” czegoś co budzi naszą głęboką dezaprobatę. Tradycyjne rozumienie tolerancji zakłada zawieszenie aktywnego przeciwstawienia (karania czy nawet upominania grzechu) się jakiemuś złu, w imię zachowania jakiegoś większego dobra lub zapobieżenia większemu złu. Przykładem właściwe rozumianej tolerancji może być jedna z sytuacji, jaka zdarzała się w czasie wojny. Ojciec ukrywający się w czasie wojny wraz z żoną i dziećmi, ze swej kryjówki widzi, jak banda wrogich żołnierze gwałcą, a później zabijają jakąś kobietę. W imię ocalenia własnej rodziny przed podobnym losem, człowiek ów ma prawo nie zapobiec temu strasznemu wydarzeniu. To znaczy nie ma on obowiązku wyjść z tejże kryjówki i rzucić się z pięściami na tych gwałcicieli i morderców. Podobnie nie jest on zobowiązany nawet upomnieć tych złoczyńców słownie. Tak też wspomniany wyżej ojciec rodziny, nawet dla ocalenia swych najbliższych nie mógłby wziąć udziału, czy choćby aktywnie pomagać (np. przytrzymując ową kobietę) w takim czynie. Reasumując, wolno jest niekiedy tolerować mniejsze zło moralne, lecz nigdy i nigdzie nie wolno czynić najmniejszego zła.
Pytanie numer 6: Czy obok czynów z natury swej niemoralnych istnieją też zachowania, których co prawda, w zwyczajnych okolicznościach winniśmy się strzec, jednak w sytuacjach nadzwyczajnych uprawnionym może być uciekanie się do nich?
Tak. Tradycyjna teologia moralna obok czynów, które są złe ze swej natury, a przez to zawsze i wszędzie zakazane, wyróżnia akty, których w normalnych sytuacjach winniśmy się wystrzegać, jednak ekstremalne okoliczności mogą uprawomocnić ich popełnienie. Takie czyny mogą być dozwolone w nadzwyczajnych sytuacjach, albowiem nie są one jeszcze niegodziwe ze swej istoty, a “jedynie” zbliżają nas do nieprawości, niosąc ze sobą sporą dawkę niebezpieczeństwa popadnięcia w zło moralne. Przykładowo, przed Vaticanum II, w normalnych sytuacjach, kremacja zwłok była surowo zabroniona, jednak w okresach wojny i zarazy uważano, iż jest uprawnione uciekanie się do niej. Podobnie, powinniśmy unikać zadawania męczarni zwierzętom, jednak w celu wypróbowania leków, które mogą pomóc chorym ludziom, możemy to czynić. Innym przykładem tego rodzaju zachowania może być oglądanie materiałów pornograficznych. Jako, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo, iż w skutek czegoś takiego, będziemy snuć fantazje na temat nieczystości, winniśmy się strzec pornografii jak zarazy. Tym nie mniej jednak, jako że oglądanie pornografii przynajmniej automatycznie nie jest równoznaczne ze snuciem nieczystych myśli i pragnień, jest dozwolonym, aby przy zachowaniu wielkiej ostrożności i czujności, takowe materiały przeglądał np. sędzia.
Pytanie numer 7: Czym jest istniejąca w tradycyjnej teologii moralnej tzw. zasada podwójnego skutku?
Jest to reguła, która pozwala na czynienie aktów, które ze swej istoty są albo dobre, albo też neutralne moralnie, jednak z którymi wiąże się mniejsze lub większe ryzyko wystąpienia złych skutków. Z takimi sytuacjami mamy do czynienia np. w przypadku zagadnień związanych z ciążą zagrażającą życiu matki. Jasnym jest, iż nigdy, nawet dla ratowania życia matki, nie wolno jest dokonać aborcji. Byłoby to bowiem złamanie zasady mówiącej, iż “Cel nie uświęca środków”. W ten sposób zgodzilibyśmy się, iż w szlachetnym celu (ratowania niewinnego życia matki) można sięgnąć po zły i niegodziwy środek (morderstwo niewinnego i bezbronnego dziecka). Tym samym zniszczylibyśmy jedno niewinne życia, by ratować innego niewinnego. Zamordowalibyśmy jednego człowieka, by uleczyć innego. W tak dramatycznych okolicznościach jedyne co jest dopuszczalne; to poddanie się przez chorą matkę pewnym kuracjom, zabiegom i operacjom, które same w sobie nie polegają na uśmiercenie dziecka, jednak ich skutkiem ubocznym może być śmierć płodu. Przykładowo, wolno jest poddać się ciężarnej niewieście operacji serca, mimo że jej prawdopodobnym następstwem będzie śmierć dziecka. Jest to dozwolone, albowiem istotą tego typu zabiegów jest leczenie chorej matki, nie zaś zadanie śmierci dziecku w celu ratowania kobiety. W takim akcie nie zmierza się wprost i bezpośrednio do zniszczenia niewinnego życia celem ratowania innego niewinnego człowieka, ale jedynie przewiduje się że ubocznym następstwem działań leczniczych może być zgon jednego z dwojga. Sam jednak ów akt polega na leczeniu, nie zaś zabijaniu w celu leczenia. Gdyby pokusić się o zilustrowanie tej zasady na jakimś przykładzie praktycznym, to moglibyśmy podać sytuację w której strażak ratuje ludzi z płonącego budynku. Strażak musi zdecydować kogo będzie ratował w pierwszej kolejności, będąc przy tym świadomym, iż ratując np. jako pierwsze dziecko, może nie zdążyć pomóc matce. Tym nie mniej ów strażak nie prawa np. wyjąć pistoletu i odstrzelić część znajdujących się w ogniu ludzi po to by łatwiej mu było ratować pozostałych.
Pytanie numer 8: Czy tradycyjna nauka katolicka głosi, iż osoba dopuszczająca się w ekstremalnych okolicznościach czynu wewnętrznie złego w sposób automatyczny popełnia grzech śmiertelny?
Jest to całkowicie błędny wniosek wypływający z braku dobrej znajomości doktryny Kościoła. Po pierwsze; trzeba umieć rozróżniać pomiędzy obiektywną naturą danych czynów, a subiektywnym nastawieniem poszczególnych osób. Obiektywnie pewne zachowanie może być ciężką zniewagą Pana Boga (a więc należy do ciężkiej materii). Jednak do zaistnienia grzechu śmiertelnego oprócz ciężkiej materii wymagane jest jeszcze odpowiednia (w sensie negatywnym) subiektywna postawa sprawcy. Tak też sprawca danego ciężkiego czynu, musi jeszcze z całą jasnością wiedzieć, iż dopuszcza się ciężkiego przewinienia, poza tym wymagana jest z jego strony pełna dobrowolność w działaniu. Gdy brak jest przynajmniej jednego z tych czynników, nie możemy mówić o zaistnieniu grzechu śmiertelnego. Coś, co obiektywnie rzecz biorąc jest ciężkim wykroczeniem przeciw Bożemu prawu, subiektywnie może obciążać sprawcę jedynie w stopniu lekkim. Może się nawet zdarzyć, iż sprawca danego czynu był tak bardzo nieświadomy zła, które popełniał, albo subiektywnie czuł, iż jego wolność jest całkowicie skrępowana, iż nie zaciągnął na swe sumienie nawet grzechu powszedniego. Rzecz jasna, różne ekstremalne okoliczności oraz chwalebne intencje należą do tego rodzaju czynników, które mogą w znacznym stopniu utrudnić rozeznanie zła danego czynu, oraz skrępować dobrowolność podejmowanych decyzji. Najbardziej skrajne okoliczności nie usuwają jednak zła danych czynów, nie czynią ich uprawnionymi, nie przemieniają je z rzeczy niemiłych Panu Bogu i zawsze zakazanych, w coś dozwolonego oraz miłego, albo przynajmniej obojętnego Stwórcy. Jedyne, co w obliczu takich skrajnych okoliczności może ulec zmianie, to ocena indywidualnej odpowiedzialności sprawcy. Zilustrujmy powyższą zasadę takim oto przykładem: Pewna dziewczyna, słabo obeznana z prawdami wiary i moralności chrześcijańskiej, jeszcze gdy była dzieckiem została porwana do domu publicznego. Przez wiele lat była ona bita, zastraszana i poniżana. Ta biedna dziewczyna subiektywnie rzecz biorąc nie wiedziała jak wyrwać się z prostytucji i przeciwstawić się niemoralnym poleceniom. Zawód, jaki praktykowała, był sam w sobie ciężką zniewagą Wszechmogącego, którego nikt i nic nie może uprawomocnić. Jednak bardzo prawdopodobnym jest, iż odpowiedzialność owej prostytutki była w tym wypadku bardzo znikoma. Uwaga: nie znaczy to jednak, iż można powiedzieć: “Dziewczęta, jeżeli zdarzy się, iż będziecie bite, poniżane, zastraszane: to trudno, możecie zgodzić się oddawać swe ciało za pieniądze, póki ta dramatyczna sytuacja nie ulegnie zmianie“. Jest to dokładnie na odwrót. Należy tu powiedzieć: “Nawet, jeśli będziecie bite, poniżane i zastraszane, nie macie prawa oddawać się prostytucji, albowiem obrazicie w ten sposób Pana Boga. Wszechmogący przyjdzie wam z pomocą w tych trudnych chwilach i ostatecznie nagrodzi wasze męstwo“.Trzeba bowiem pamiętać, iż nam może się jedynie wydawać, iż w ekstremalnych okolicznościach niemożliwe jest dochowanie wierności Bożym przykazaniom. Tak naprawdę, nigdy nie jesteśmy zmuszeni do popełnienia, któregokolwiek z wewnętrznie złych uczynków. Wszechmocny zawsze wspiera nas swą łaską i nie ma takiej sytuacji, w której musielibyśmy wybrać zło moralne. Jak uczył Jan Paweł II:
“W określonych sytuacjach przestrzeganie prawa Bożego może być trudne, nawet bardzo trudne, nigdy jednak nie jest niemożliwe. To niezmienne nauczanie Tradycji Kościoła tak ujmuje Sobór Trydencki: <<Żaden człowiek, choć usprawiedliwiony, nie może się uważać za zwolnionego z przestrzegania przykazań; nikt nie powinien podzielać błędnego mniemania, potępianego przez Ojców, wedle którego przestrzeganie Bożych przykazań jest dla człowieka usprawiedliwionego niemożliwe. Bóg bowiem nie nakazuje tego, co niemożliwe, lecz nakazując przynagla cię, byś czynił wszystko, co możesz, a prosił o to, czego nie możesz, On zaś pomoże ci, byś mógł, albowiem “przykazania Jego nie są ciężkie” (1 J 5, 3), a “jarzmo Jego jest słodkie i brzemię lekkie”>>” (por. Mt 11, 30). (Sobór Trydencki, Sesja VI, “Dekret o usprawiedliwieniu”, rozdz. 11). ; (Veritatis Splendor, n. 102).
Pytanie numer 9: Tradycyjny absolutyzm moralny jest absurdalny, albowiem wzywa wszystkich ludzi do heroizmu.
Pan Bóg nigdy nie nakazuje rzeczy niemożliwych. Jeśli więc nasz Pan i Stwórca zakazuje nam podejmowania określonych działań, jako złych ze swej istoty, oznacza to, iż zawsze jest to możliwe i wykonalne. Pismo święte mówi, iż Najwyższy nie dopuszcza, abyśmy byli kuszeni ponad nasze siły (1 Koryntian 10, 13). Zawsze i wszędzie, nawet w sposób heroiczny, musimy strzec się popełniania złych uczynków. Nie zawsze jednak jesteśmy zobowiązani do heroicznego wypełniania dobrych czynów. Każdy np. musi odmówić zabicia niewinnego, nawet, gdyby wymagało to od niego heroicznej odwagi i męstwa. Z drugiej jednak strony, nie jesteśmy zobowiązani by w sposób heroiczny ratować niewinnych. Czymś bardzo szlachetnym i wielkodusznym jest ratowanie bliźnich z płonącego domu. Nie można jednak powiedzieć, iż każdy chrześcijanin jest zobowiązany do podobnego czynu. Gdyby jednak, nakazano nam zabić niewinnego bliźniego, to musielibyśmy odmówić, nawet, gdyby miało to skończyć się śmiercią dla nas i dla naszych bliskich. Trzeba też przypomnieć, iż większość ludzi nigdy nie znajduje się w naprawdę ekstremalnych sytuacjach. Tak naprawdę, tylko nieliczni stawiani są przed próbami, które domagają się np. złożenia ofiary ze swego życia, pójścia do więzienia, etc. . Zazwyczaj jesteśmy wzywani do wierności Prawu Bożemu w codziennych, zwykłych sytuacjach życiowych. Uczy o tym Jan Paweł II:
Jeśli męczeństwo jest najwyższym świadectwem o prawdzie moralnej, do którego stosunkowo nieliczni są wezwani, to istnieje także obowiązek świadectwa, które wszyscy chrześcijanie winni być gotowi składać każdego dnia, nawet za cenę cierpień i wielkich ofiar. Wobec rozlicznych bowiem trudności czy też w najzwyklejszych okolicznościach wymagających wierności ładowi moralnemu, chrześcijanin jest wezwany, z pomocą łaski Bożej wypraszanej na modlitwie, do heroicznego nieraz zaangażowania, wspierany przez cnotę męstwa (…) (“Veritatis splendor”, n. 93).
„.Już w Starym Przymierzu spotykamy się z godnymi podziwu świadectwami wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Ich symbolem może być historia Zuzanny: dwaj niesprawiedliwi sędziowie, którzy grożą jej śmiercią ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom słyszą odpowiedź: << jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana>> (Dn 13, 22-23). Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje za złe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. (…) Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia (…). W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Godności tej nie wolno nigdy zbrukać ani działać wbrew niej, nawet w dobrej intencji i niezależnie od trudności. (…) Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty (…) („Veritatis splendor”, n. 91 – 93).
Pytanie numer 10: Tak jak istnieje hierarchia cnót, tak też istnieje hierarchia grzechów. Morderstwo niewinnego jest np. cięższym grzechem, aniżeli cudzołóstwo czy homoseksualizm. Podobnie kłamstwo jest bardzo małym grzechem w porównaniu z mordem, cudzołóstwem czy sodomią. Czy nie jest więc dozwolone, by poświęcić jeden z mniejszych Bożych zakazów na rzecz niedopuszczenia do złamania większej z negatywnych zasad moralnych? Czy absolutne i bezwarunkowe przestrzeganie wszystkich negatywnych norm moralnych nie sprawia, iż tak naprawdę możemy być odpowiedzialni za znacznie większe zło, które dokona się w skutek naszej odmowy popełnienia mniejszego zła?
Czy dwudziestu dwóch ugandyjskich chrześcijan wolących umrzeć, niż dopuścić się homoseksualizmu, powinniśmy zwać samobójcami i współwinnymi grzechu morderstwa (popełnionego na własnych osobach)? Wszak wiedzieli oni, iż w razie odmowy spotka ich śmierć. Czy miliony pierwszych męczenników chrześcijańskich odmawiających czczenia fałszywych bożków należy nazwać samobójcami, a nawet mordercami swych bliskich? Wszak, opierając się bałwochwalstwu ściągali pewną śmierć nie tylko na siebie, ale czasami również na głowy swych bliskich (w tym niczego nieświadomych małych dzieci)? Choć drugi z podanych tu przykładów może wydawać się nie na miejscu, albowiem czczenie bożków jest grzechem cięższym od morderstwa, to pierwszy z nich jest bez wątpienia zasadny, gdyż większym złem od homoseksualizmu jest morderstwo i samobójstwo. Idąc więc śladem rozumowania przytoczonego w tym punkcie winniśmy uznać, iż owi ugandyjscy chrześcijanie poprzez odmowę spełniania homoseksualnych zachcianek swego władcy dopuścili się samobójstwa i przyczynili się do grzechu morderstwa, który został popełniony na ich osobach. Gdyby krwawe prześladowania dotknęły nie tylko ich samych, ale jeszcze ich bliskich, musielibyśmy im zarzucić odpowiedzialność za mord na nich popełniony.
Nie tędy droga. Tradycyjna nauka katolicka głosi jasno, iż nie wolno zwalczać większej nieprawości za pomocą mniejszego zła. To, iż w imię ocalenia choćby wielkiego dobra i ustrzeżenia się większego zła, nie godzimy się popełnić choćby najmniejszego z grzechów nie oznacza wcale, iż zachęcamy lub pomagamy innym w deptaniu Bożych praw. Ostatecznie rzecz biorąc, nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji naszych zachowań. Zło, które uczynimy w imię wyższego dobra, często wcale nie skutkuje osiągnięciem dobrych rezultatów. Podobnie, nasza odmowa uczestniczenia w złych uczynkach, wbrew wszelkim ludzkim rachunkom, może zaowocować tym, iż zło, które chcieliśmy zwalczać przez nieprawość, zostanie pokonane przez moc dobra. Musimy pamiętać o tej biblijnej zasadzie: “Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, zaś złe drzewo nie może rodzić dobrych owoców”. Na dłuższą metę nie da się pokonać jednej nieprawości drugą nieprawością. Wszelkie sukcesy w tej mierze mogą być tylko krótkotrwałe i pozorne. Z kolei, sprzeciw wobec najmniejszego zła, nawet jeśli nie zdoła zapobiec w danej chwili większemu złu, tak naprawdę ostatecznie zwycięży. Absolutna nienaruszalność Bożych zakazów nie oznacza, iż w obliczu nieprawości mamy się jedynie modlić, pościć i apelować do sumienia złoczyńców. Z pewnością ze złem moralnym można walczyć jeszcze na wiele innych sposobów. Żadna z metod walki z nieprawością nie może być jednak ze swej istoty zła. Wówczas to bowiem próbujemy zwalczyć jedną nieprawość poprzez drugą (choćby mniejszą), co prowadzi nas do ślepej uliczki.
W sytuacjach ekstremalnych, gdy wydaje się nam, iż jedynym sposobem na uniknięcie większego zła lub osiągnięcie większego dobra, jest uczynienie mniejszego zła, pozostaje nam tylko modlitwa i heroiczna ufność w Bożą opatrzność. Posłuszeństwo Bogu jest wartością o wiele bardziej cenną niż największe doczesne dobra i pomyślność. Musimy ufać, iż jeśli spodoba się to Wszechmocnemu, to wybawi nas, naszych bliskich i ludzi, których chcemy chronić, z największej opresji, bez uciekania się z naszej strony do jakiejkolwiek nieprawości. Pismo święte i historia Chrześcijaństwa zna wiele takich wypadków. Heroiczna wiara i zaufanie Wszechmogącemu sprawiły, iż Daniel zamknął paszczę groźnym lwom (Daniel 6), uczyniły ogień łagodnym dla trzech młodzieńców (Daniel 3), pozwoliły Mojżeszowi uczynić mur z wody pośrodku Morza Czerwonego (Wyjścia 14, 22), wybawiły czystą Zuzannę od śmierci (Daniel 13, 22 – 23), sprawiły, iż Piotr odważył się chodzić po wodzie (Mateusz 14, 29), bezbronny Dawid pokonał potężnego Goliata (1 Samuel 17), zaś Jozue zatrzymał słońce i księżyc w ich wędrówce (Jozue 10, 13).
Z drugiej strony Pan Bóg nie musi nas i osoby powierzone naszej pieczy wybawiać z każdej opresji i niebezpieczeństwa. Wówczas to winniśmy z pokorą i ufnością w Bożą opatrzność przyjąć każde nieszczęście, jakie nas spotka. Próba ratowania siebie i innych za pomocą czynów wewnętrznie złych jest dowodem braku całkowitego powierzenia się Opatrzności oraz przyznaniem de facto racji przeświadczeniu, iż wartości doczesne są najwyższe i najcenniejsze.
Tradycyjna postawa chrześcijańska uważa, iż najmniejszy zły czyn jest gorszy od największych doczesnych zniszczeń i katastrof. Warto zresztą przypomnieć, iż nawet, gdyby za pomocą jakiegoś złego czynu udało nam się powstrzymać drugiego człowieka przed zabiciem niewinnych, to i tak nie oznacza to, iż stawiliśmy w ten sposób tamę grzechowi. Tak naprawdę grzech dokonał się już w jego sercu, albowiem pragnął on zabić niewinnych. Jedyne co udało się w tym wypadku uczynić, to niedopuszczenie do fizycznej realizacji grzesznych pragnień jego serca. Prawdziwy grzech już jednak się dokonał i żadna dodatkowa nieprawość nie zdołała mu zapobiec. Poza tym, przypomnijmy jeszcze raz: w 100 proc. możemy odpowiadać tylko za własne, a nie cudze czyny. Nigdy do końca nie wiemy, co z naszymi uczynkami zrobią inni. Istnieje jedna nieprzekraczalna granica: nigdy nie wolno łamać negatywnych norm moralnych.
Pytanie numer 11: Czy tradycyjny absolutyzm moralny nie jest systemem legalistycznym i faryzeistycznym, który w imię wierności Bożym przykazaniom niszczy prawdziwą miłość do Boga i bliźniego? Czyż św. Augustyn nie mówił: “Kochaj i czyń co chcesz”? Czy nie wynika z tego, iż miłość do Boga i bliźniego może w pewnych sytuacjach uprawomocniać dokonywanie czegoś co ze swej natury jest złe? Wszak św. Paweł stwierdza, iż przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego stanowi wypełnienie całego prawa (Rzymian 13, 8-10).
Na 1 i 3 pytanie pkt. 11 odpowiadamy słowami Jana Pawła II z encykliki “Veritatis Splendor”:
“Kiedy apostoł Paweł stwierdza, że przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego stanowi wypełnienie całego prawa (por. Rz 13, 8 – 10), nie osłabia znaczenia przykazań, ale raczej je potwierdza, ukazuje bowiem ich wymogi i ich powagę. Miłość Boga i miłość bliźniego jest nieodłączna od zachowywania przykazań Przymierza odnowionego przez krew Chrystusa i przez dar Ducha Świętego.Chrześcijanie szczycą się tym, że słuchają raczej Boga niż ludzi (por. Dz 4, 19; 5, 29), co gotowi są poświadczyć nawet męczeństwem, jak to uczynili święci i święte Starego i Nowego Testamentu, którzy zasłużyli sobie na to miano, ponieważ woleli oddać życie raczej niż dokonać jakiegoś czynu sprzecznego z wiarą lub cnotą (…)” (tamże: n. 76).
Przywołujemy w tym miejscu również nauczanie św. Jana Marii Vianneya:
“Św. Paweł mówi, że inne przykazania zabraniają cudzołóstwa, kradzieży, wyrządzania krzywdy, dawania fałszywego świadectwa. Jeżeli miłujemy bliźniego, nie zrobimy nigdy żadnej z tych rzeczy” (patrz: Św. Jan Maria Vianney, “Kazania Proboszcza z Ars”, Warszawa 1999, s. 266).
Nie jest więc tak, iż najwyższe przykazanie miłości może czynić dozwolonym coś, co w swej istocie jest zakazane i miłe Panu Bogu. Przeciwnie miłość do Pana Boga i bliźniego uzdatnia nas i umacnia do nienaruszania negatywnych zasad moralnych, choćby w najtrudniejszych okolicznościach. Przeciwnicy tradycyjnego absolutyzmu moralnego błędnie zarzucają mu też skłonności faryzeistyczne. Faryzeizm – wbrew pozorom – nie był oparty na bezwarunkowej i absolutnej wierności Bożemu prawu. To właśnie faryzeusze szukali bowiem sobie różnych wykrętów, które pozwalałyby na omijanie twardych Bożych zakazów. Poza tym faryzeizm w dużej mierze przykładał wagę do szanowania stricte ludzkich praw, zwyczajów i tradycji. Odnośnie zacytowanego powyżej powiedzenia św. Augustyna to wyrwane z kontekstu rzeczywiście może ono brzmieć jak otwarcie furtki dla lekceważenia Bożych zakazów w imię miłości Boga i bliźniego. Tak naprawdę lektura całości pism tego wielkiego doktora Kościoła wykazuje jak wielkim był on wrogiem takiego podejścia. To właśnie św. Augustyn (jak szerzej omówimy to w następnych punktach) najzażarciej zwalczał pogląd, jakoby w imię ratowania życia cielesnego czy nawet duchowego bliźnich, dozwolonym byłoby uciekanie się do kłamstwa. Warto przypomnieć w tym miejscu, jedną z jego wypowiedzi: “Jeśli czyny są same z siebie grzechami, jak na przykład kradzież, cudzołóstwo, bluźnierstwo, lub tym podobne, to któż ośmieliłby się twierdzić, że gdy dokonane zostają dla dobrych powodów, nie są już grzechami lub – co jeszcze bardziej nielogiczne – są grzechami usprawiedliwionymi?”(“Contra mendacium”). Widać więc jasno, iż św. Augustyn mówiąc” “Kochaj i czyń co chcesz” nie twierdził bynajmniej, iż miłość przemienia rzeczy zakazane w dozwolone. Tenże doktor Kościoła chciał w ten sposób wyrazić przekonanie, iż prawdziwa miłość do Boga i bliźniego pomoże nam pilnie wystrzegać się uczynków złych ze swej istoty.
Pytanie numer 12: Dlaczego etyka sytuacyjna jest herezją?
Albowiem, tezy etyki sytuacyjnej w ewidentny i jasny sposób sprzeciwiają temu, co na temat moralności uczyło Magisterium Kościoła w swym zwyczajnym i powszechnym nauczaniu powołując się przy tym na autorytet samego Boga i Jego Objawienia.
Przyjrzymy się wszak znaczeniu, w jakim herezję określa choćby kanon 751 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Jest tam mowa o tym, iż herezję stanowi odrzucanie bądź poddawanie w wątpliwość nauki, w którą należy wierzyć “wiarą Boską i katolicką”. Sobór Watykański I z kolei w rozdziale trzecim konstytucji “Dei Filius” przypomina:
“Wiarą Boską i katolicką należy wierzyć w to wszystko, co jest zawarte w słowie Bożym pisanym lub podanym i co Kościół jako objawione od Boga do wierzenia podaje bądź uroczystym wyrokiem, bądź też w zwyczajnym i powszechnym nauczaniu”.
Z połączenia tych dwóch wypowiedzi wynika więc, iż herezją jest kwestionowanie nauki, którą Kościół podaje do wierzenia za pośrednictwem swego uroczystego bądź też zwyczajnego i powszechnego nauczania. Jeśli więc Kościół w sposób uroczysty lub poprzez swe odwieczne zwyczajne nauczanie, głosi, iż np. morderstwo niewinnego jest ciężkim złem, to twierdzenie mówiące, że czyn ów jest dobry albo obojętny moralnie, stanowi herezję. Jeżeli Kościół święty zawsze nauczał, iż nierząd jest ciężką nieprawością, to mówienie, a nawet myślenie w przeciwny bądź powątpiewający sposób o tym zachowaniu, jest herezją. Zarówno bowiem w przypadku morderstwa niewinnego, jak i cudzołóstwa, mamy do czynienia z nauką, którą Kościół głosił zawsze jako objawioną przez Pana Boga.
Etykę sytuacyjną należy więc nazwać herezją, gdyż zaprzecza ona temu, co Kościół katolicki niezmiennie głosił w dziedzinie porządku moralnego, a więc nauce o istnieniu czynów bezwzględnie zakazanych i wewnętrznie złych. Jak uczył Jan Paweł II:
“Istnienie szczegółowych norm moralnych odnoszących się do działania człowieka w świecie, których moc obowiązywania zawsze i w każdych okolicznościach wyklucza istnienie wyjątków, stanowi przedmiot odwiecznej nauki Tradycji i Magisterium Kościoła. Nauka ta nie może zostać poddana w wątpliwość przez teologa katolickiego” (Przemówienie z dń. 12. XII 1988 r.).
W wielokrotnie już tu cytowanej encyklice “Veritatis Splendor” Jan Paweł II przypominał z kolei, iż Kościół “zawsze” występował przeciw moralności sytuacjonistycznej.
Nawet jeśli więc sytuacjonistyczna doktryna nie jest nazywana wprost mianem “heretyckiej”, to jasno wynika to z nauczania Magisterium. Odrzucanie nauki Kościoła, która w imię Jezusa była głoszona “zawsze” bezapelacyjnie stanowi herezję.
Wojna, kara śmierci, “kradzież” z głodu – czy to są wyjątki od negatywnych przykazań?
Pytanie numer 13: Tradycyjna nauka katolicka głosi, iż w pewnych sytuacjach uprawnionym jest udział w tzw. wojnie sprawiedliwej, kara śmierci oraz uśmiercenie napastnika. Czy tym samym nie sankcjonuje się wyjątki od negatywnej normy moralnej głoszącej: “Nie zabijaj”?
Wbrew pozorom, tradycyjna teologia moralna, nie uważa wszelkiego odbierania życia ludzkiegoza akt wewnętrznie nieuporządkowany i niemoralny. Takim aktem, bez wątpienia jest morderstwo, czyli zniszczenie wszelkiego niewinnego życia ludzkiego. Piąte przykazanie Dekalogu w sposób absolutny i bezwarunkowy zakazuje niszczenia niewinnego życia ludzkiego.Nie wolno np. zabić niewinnego, choćbyśmy mogli w ten sposób uratować tysiące innych niewinnych ludzi. Intencją Bożego zakazu nie było jednak otaczanie bezwzględną ochroną życia złoczyńców, napastników i agresorów. Jeśli ktoś dokonuje ciężkiego przestępstwa, bierze udział w wojnie niesprawiedliwej, czyha na życie bliźniego, nie może być traktowany jako osoba niewinna, tak też w pewnych określonych wypadkach może zostać bez grzechu uśmiercony.
Uprawomocnienie takich zachowań opiera się na założeniu, iż polegają one na uśmiercaniu złoczyńców, nie zaś niewinnych osób. Dlatego też po wyczerpaniu innych środków perswazji wolno jest odebrać życie żołnierzowi biorącemu udział w niesprawiedliwej wojnie, sprawcy ciężkich przestępstw oraz bandycie czyhającemu na niewinne życie. Z tego względu udział w sprawiedliwej wojnie, kara śmierci, oraz uśmiercenie agresora nie są – same w sobie – złe i niemoralne. Wszystkie te zachowania polegają bowiem nie na atakowaniu życia niewinnych, ale na uśmiercaniu złoczyńców. Oczywiście nie należy śpieszyć się z odbieraniem życia złoczyńców. Lepiej jest bowiem widzieć niegodziwców nawróconych i pokutujących, aniżeli martwych i zapakowanych w foliowe worki. Tym nie mniej jednak negatywną normą moralną jest: “Nie zabijaj wszelkiego niewinnego życia ludzkiego”, nie zaś “Nie zabijaj wszelkiego życia ludzkiego”. Mówiąc w skrócie: nigdy i nigdzie nie wolno jest zabijać niewinnych ludzi. Czasami i po wyczerpaniu innych środków wolno jest jednak zabijać złoczyńców, choć generalnie rzecz biorąc, również tego winniśmy się wystrzegać.
Pytanie numer 14: Jak odróżnić na wojnie ludzi niewinnych od złoczyńców?
Odpowiem słowami kardynała Gousseta:
“W tym razie za takich uważają się obywatele spokojni, dzieci, starcy, zakonnicy, słudzy religii, podróżni, wieśniacy nie będący pod bronią. Wtedy atoli mają prawo do względności, skoro nie biorą czynnego udziału w bitwie” ( Kardynał Gousset, “Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 302).
Przekładając powyższe rozróżnienia na nieco bardziej współczesny język – osoby nie będące żołnierzami albo nie biorące aktywnego udziału w walce zbrojnej, powinny być uważane za ludzi niewinnych i nie należy ich brać sobie za cel działań militarnych.
Pytanie numer 15: Czy traktowanie żołnierzy wrogiej armii, jako złoczyńców, których można uśmiercić jest rozsądne i sprawiedliwe? Wszak nieraz wśród nich mogą być osoby, które poszły na wojnę przymuszone, albo też są szczerze przeświadczone, iż działają w słusznej sprawie. Poza tym, tak naprawdę wojna, którą uznajemy za sprawiedliwą może być niesprawiedliwą, co konsekwentnie rzecz biorąc znaczy, iż to my występujemy po złej stronie. Czyż nie każdy rząd prowadzący wojnę, stara przedstawić się ją, jako “sprawiedliwą”?
Posłannictwo żołnierza może być porównane do fachu kata. W zwyczajnych okolicznościach kat pełniąc swe obowiązki opiera się na powadze sądu. Nie jest on zobowiązany badać, czy aby na pewno sąd starannie zbadał dowody przemawiające na rzecz skazania kogoś na karę śmierci. Oczywiście, gdyby ów kat dotarł do jakiś poważnych przesłanek, które czyniłyby wątpliwymi winę skazanego, albo też byłoby w miarę oczywistym, iż czyn za który ma wykonać śmiertelną egzekucję nie jest ciężkim przewinieniem ( albo też byłoby to dobro, np. modlitwa do Pana Jezusa), byłby on zobowiązany w sumieniu odmówić wykonania kary śmierci.
Analogicznie rzecz biorąc: w zwyczajnych okolicznościach, idący na wojnę żołnierz winien opierać się na powadze władz cywilnych. Nie jest on zobowiązany badać, czy aby na pewno wojna na którą idzie spełnia wszystkie kryteria wojny sprawiedliwej. Podobnie też nie jest zobligowany zastanawiać się nad subiektywnym stanem poszczególnych żołnierzy wrogiej armii. Jeśli jednak, ów żołnierz dotrze do poważnych przesłanek przemawiających za tym, iż wojna, w której bierze udział, nie jest sprawiedliwa, jest zobowiązany w sumieniu do wypowiedzenia posłuszeństwa swym przełożonym i odmowy udziału w walce zbrojnej.
Pytanie numer 16: Czy podział na “niewinnych” (których nie wolno zabijać nigdy) oraz “złoczyńców” (których wolno jest uśmiercać w pewnych okolicznościach) nie jest ostatecznie rzecz biorąc bezsensowny? Wszak z jednej strony można powiedzieć, że nikt nie jest niewinny, albowiem wszyscy jesteśmy grzesznikami, z drugiej zaś strony nie znamy serc naszych bliźnich, dlatego nie możemy ich uważać za złoczyńców.
To prawda, iż nie jesteśmy władni wejrzeć w serca naszych bliźnich. Ostateczny osąd należy tu do wszechwiedzącego Stwórcy i Sędziego. Część swych prerogatyw Pan Bóg udzielił jednak również ludziom. Tak, jak rodzajowi ludzkiemu Wszechmogący pozwolił brać udział w swym stwórczym akcie (poprzez akt prokreacji), tak dał nam prawo dokonywać częściowego sądu nad naszymi bliźnimi, którzy dopuszczają się ciężkich wykroczeń przeciw Bożemu prawu. W Piśmie świętym jest wymienionych 19 ciężkich grzechów, za popełnienie, których człowiek może być prawowicie uśmiercony przez swych bliźnich. Tym częściowym sądem są właśnie: udział w wojnie sprawiedliwej, kara śmierci oraz obrona przed niesprawiedliwym atakiem. W takich sytuacjach mamy prawo traktować naszych bliźnich, którzy w sposób jawny depczą Boże przykazania w ważnych kwestiach, jako złoczyńców zasługujących na śmierć. Powtarzamy jednak: nie możemy być śpieszni do takiego częściowego sądu. Musimy go rezerwować dla sytuacji naprawdę nadzwyczajnych.
Nie jest prawdą jednak, iż nikt z ludzi nie jest niewinny. Z całą pewnością, istnieją określone kategorie ludzi, którym w żaden sposób nie można przypisywać grzechów ciężkich, czy choćby grzechów powszednich. Nie można im czegoś takiego przypisać z powodu ich niezdolności do popełnienia grzechu. Takimi absolutnie niewinnymi istnieniami ludzkimi są: nienarodzone dzieci, niemowlęta i małe paroletnie dzieci.
Pytanie numer 17: Istnieją sytuacje, w których naprawdę jedynym rozsądnym wyjściem wydaje się być aborcja nienarodzonego dziecka. Dobitnym przykładem takiej okoliczności może być autentyczny przypadek pewnego rumuńskiego lekarza, który przebywając w obozie koncentracyjnym dokonał 3 tyś. aborcji na żydowskich więźniarkach. Gdyby tego nie uczynił, wedle obozowego prawa, owe matki zostały by spalone razem ze swymi nienarodzonymi dziećmi. W ten sposób, ów doktor mordując trzy tysiące niewinnych dzieci, uratował trzy tysiące kobiet i zapobiegł morderstwu 6 tyś. istnień ludzkich.
Wyobraźmy sobie, iż na wioskę napada banda morderców i gwałcicieli. Dowodzący owymi rzezimieszkami stawia przed jednym z mieszkańców następujący dylemat: “Albo ty zabijesz jedno z niemowląt, a wówczas my zostawimy w spokoju całą wieś, albo w przeciwnym razie my wyrżniemy wszystkich mieszkańców, a kobiety dodatkowo przy tym zgwałcimy“. Jakkolwiek współczujemy ludziom znajdującym się w podobnych ekstremalnych i beznadziejnych sytuacjach, nie możemy przyznać racji takim pomysłom. Nie wolno zamordować choćby jednego niewinnego, aby ocalić wszystkich pozostałych niewinnych.
Pytanie numer 18: Tradycyjna teologia moralna usprawiedliwia kradzież rzeczy potrzebnych do życia dokonywaną przez biedaków i nędzarzy. W ten sposób przyznaje się de facto, iż istnieją wyjątki od negatywnych norm moralnych.
Tradycyjna teologia moralna wcale nie twierdzi, iż w pewnych wyjątkowych sytuacjach wolno jest dokonać kradzieży. Takowa opinia, choć jest bardzo popularna, to jednak nie znajdzie się jej w żadnym prawowiernym katechizmie albo podręczniku teologii moralnej. To co jest głoszone przez katechizmy i podręczniki teologii to stwierdzenie, iż nie każde zabranie cudzej rzeczy wypełnia znamiona kradzieży. Z wyjątkiem od kradzieży mielibyśmy do czynienia wówczas, gdyby Kościół głosił, iż wszelkie zawłaszczenie cudzej własności jest kradzieżą, lecz mimo to człowiek ma prawo czasami to uczynić. Tradycyjna nauka katolicka nie głosi jednak czegoś podobnego. Przeciwnie, żaden człowiek nie jest absolutnym władcą dóbr materialnych. Zostały mu one użyczone jedynie we władanie przez Wszechmogącego – ich absolutnego Pana i właściciela. Pan Bóg rozdzielając ludziom dobra doczesne dokonał tego, by służyły one również biednym i nędzarzom. Święty Jan Chryzostom uczył: Niedopuszczanie ubogich do udziału w swych własnych dobrach oznacza kradzież i odbieranie życia. Nie nasze są dobra, które posiadamy – należą one do ubogich(“In Lazarum 1,6). Św. Grzegorz Wielki przypomina z kolei: Gdy dajemy ubogim rzeczy konieczne, nie czynimy im ofiar osobistych, ale oddajemy im to, co należy do nich; spłacamy raczej powinność sprawiedliwości, niż wypełniamy dzieło miłości (“Regula pastoralis”, III, 21). Zabranie przez nędzarza rzeczy koniecznej do życia, nie jest kradzieżą, gdyż tak naprawdę, prawowicie należy ona do niego.
Pytanie numer 19: Czy tradycyjna doktryna katolicka naprawdę głosi, iż kłamstwo należy do aktów wewnętrznie złych, a więc takich, których dozwolonymi nie mogą uczynić nawet najtrudniejsze okoliczności i najchwalebniejsze intencje?
Tak. Co najmniej od czasów św. Augustyna nauczanie o wewnętrznym złu kłamstwa, a co za tym idzie absolutnej jego niedopuszczalności, jest nieprzerwanie głoszone przez Magisterium Kościoła świętego. Zacytujmy tu jedynie kilka tego dowodów:
Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: <<Nie będę ani donosicielem, ani kłamcą>>. Biskup Thagaste, imieniem Firmus1 wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa? – Św. Augustyn, “Contra mendacium”. Por. ks. Ambroży Guillois, Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej, Wilno 1863, s. 382.
Unikajmy troskliwie wszelkiego rodzaju kłamstwa. Są wprawdzie kłamstwa lekkie: na przykład skłamać, aby ocalić życie bliźniemu swemu. Wszelako ponieważ powiedziane jest w Piśmie świętym: Usta, które kłamią, zabijają duszę (Ks. Mądrości 1:11), tudzież Zatracisz wszystkich, którzy mówią kłamstwo (Ps 5: 5-6); nie masz żadnej wątpliwości, że każdy chrześcijanin, który pragnie przyjść do doskonałości, unikać powinien owych kłamstw usłużnych, stronić troskliwie od wszelkiego rodzaju skrytości, nawet w przypadku, o którym wspomnieliśmy, z obawy, iżby chcąc ocalić życie doczesne bliźniego, nie zaszkodzić dobru żywota duchownego(…). – Św. Grzegorz Wielki, cytat za: Ks. Ambroży Guillois, Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej, Wilno 1863, s. 384.
Wszystkie te rodzaje kłamstw są grzechem. Nie wolno więc nigdy kłamać, ani dla uniknięcia śmierci i mąk, ani dla zachowania sobie samemu lub innym życia, sławy lub majątku, ani dla ocalenia niewinnego, niesłusznie oskarżonego, ani nawet dla zapewnienia bliźniemu zbawienia
– Ks. J. Gaume, Zasady i całość wiary katolickiej, czyli wykład jej historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny, apologetyczny, filozoficzny i socjalny, od stworzenia świata aż do naszych czasów, Kraków 1870, t. IV, s. 445.
Dlatego też my wnosimy, według św. Augustyna i według św. Tomasza, że nie należy nigdy kłamać , ani w sprawie religii, które gruntem jest prawda; ani pod pozorem chwały Boga, który nie może być uwielbiony tylko przez tryumf prawdy; ani dla odwrócenia grzesznika od zbrodni; ani dla ocalenia życia niewinnemu lub dla pozyskania duszy będącej w niebezpieczeństwie. – Kardynał Gousset, Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników, Warszawa 1858, s. 269 -270.
Taka jest nauka świętego Augustyna o kłamstwie, a jest ona nauką całego Kościoła. Kłamstwo jest rzeczą złą samą w sobie; nie wolno przeto nigdy kłamać, nawet w celu rozrywki własnej lub dla zabawy innych, lub też dla swego usprawiedliwienia się, lub okazania przysługi bliźniemu. Żadna okoliczność, żaden zamiar, jakkolwiek dobry sam w sobie, nie może oczyścić ze złości tego, co jest z natury swojej złym. – Ks. Ambroży Guillois, Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej, Wilno 1863, s. 383.
Nigdy nie można kłamać, ani w żartach, ani dla własnej korzyści, ani dla korzyści kogoś innego, gdyż kłamstwo zawsze jest złem samym w sobie. – Katechizm św. Piusa X, cz. III, VIII. 11.
Także w ostatnim czasie prawda o wewnętrznej złej naturze kłamstwa oraz związanym z tym jego absolutnym i bezwarunkowym zakazie została potwierdzona przez ogłoszony w 1992 r. Katechizm Kościoła Katolickiego. W dokumencie tym czytamy, iż kłamstwo jest ze swej natury godne potępienia (patrz: n. 2485) oraz wymieniono ten czyn wśród zachowań, których nawet dobra intencja nie może uczynić ani dobrymi, ani słusznymi (patrz: n. 1754).
Swoistego rodzaju podsumowaniem tradycyjnego nauczania Kościoła o kłamstwie mogą być słowa, jakie św. Pio z Pietlerciny wypowiedział w czasie II wojny światowej do jednej z penitentek wyznającej, iż kłamała w celu osiągnięcia dobra:
“Robić zło w dobrym celu? Pomyśl: nawet, gdybym mógł jednym kłamstwem zakończyć ten konflikt (tzn. wojnę), nie zrobiłbym tego, choć może zdziałałbym wiele dobrego!” (patrz: Marcellino Iasenzaniro, “<<Ojciec>> Święty Pio z Pietrelciny. Misja ocalenia dusz – świadectwa”, San Giovanni Rotondo 2006, s. 154.).
Nie bagatelizowalibyśmy wagi tego stwierdzenia. II wojna światowa była najbardziej przerażającym konfliktem w dziejach ludzkości. Przyniosła ona niewyobrażalne cierpienia i śmierć dziesiątkom milionów niewinnych ludzi. Mimo to św. Pio stwierdził, iż nie posunąłby się nawet do jednego kłamstwa, aby położyć temu wszystkiego kres. Niedorzeczne, absurdalne, głupie, faryzeistyczne i legalistyczne? Nie. Twarde, surowe, ale zarazem prawowierne i ortodoksyjne. Ten wielki święty kapłan wiedział, iż największe dobro nie może być budowane na fundamencie choćby najmniejszej nieprawości. Albowiem stworzone w ten sposób dobro szybko zostanie pochłonięte i zniszczone przez domagające się swych praw zło, które legło u jego podstaw. Ten Boży szaleniec gardził ludzką mądrością zawsze znajdującą pretekst do omijania Bożych praw. Św. Pio wierzył, iż w gestii Wszechmogącego jest położyć kres wszelkim cierpieniom i nieszczęściom, a zadaniem ludzi jest trwanie przy Bożych przykazaniach zawsze i w każdej sytuacji.
Pytanie numer 20: Jeśli kłamstwo jest zawsze i wszędzie zakazane, to jak wytłumaczyć fakt, iż część prawowiernych teologów katolickich uznaje za właściwe moralnie powiedzenie nieprawdy w celu ochronienia samego siebie lub swych bliźnich przed kłopotliwą sytuacją? Czy nie jest to przyznanie, iż od Bożego zakazu kłamstwa istnieją pewne wyjątki?
Wspomniani teologowie formułują swe stanowisko w następujący sposób: “Każde kłamstwo jest złem i jako takie jest zawsze i wszędzie zakazane. Jednak nie każda wypowiedź, w której świadomie mówimy nieprawdę może być zaliczona do kłamstwa”. Jakkolwiek takie postawienie sprawy rodzi niemało trudności, to nie można twierdzić, iż (przynajmniej oficjalnie) zwolennicy takiego poglądu opowiadają się za wyjątkami od moralnego zakazu kłamstwa. Owi teologowie uznając, iż kłamstwo nie jest nigdy dozwolone, zakładają jednocześnie, iż kwestia definicji kłamstwa może być ujmowana w różny sposób.
U podstaw takiej definicji kłamstwa leży powstała w ramach tradycyjnej teologii moralnej, w XVII wieku, teoria tzw. zastrzeżenia domyślnego. Teoria ta wychodzi od założenia, iż nie każda świadomie nieprawdziwa wypowiedź jest kłamstwem. Kłamstwem jest dopiero zamiar wprowadzenia drugiej strony w błąd przez naszą świadomie nieprawdziwą wypowiedź. Zwolennicy teorii tzw. zastrzeżenia domyślnego wskazują tu na sytuacje, w których społeczno-kulturowa konwencja powinna czynić oczywistym, iż pewne nieprawdziwe wypowiedzi nie mają na celu ukazania rzeczywistego stanu rzeczy. Przykładowo, nie każdy żart może być zaliczony do kłamstwa. Jeśli bowiem opowiadając pewną zmyśloną, zabawną historyjkę, przybieramy przy tym pewien specyficzny dla tego rodzaju sytuacji ton, który dla drugiej strony winien być jasnym znakiem, iż nie mówimy w tym czasie prawdy, ale żartujemy. Takie zachowanie nie może być więc zaliczone do kłamstwa, gdyż żartobliwy kontekst opowiadania nieprawdziwej historyjki jest jasny i łatwo rozpoznawalny dla innych. Podobnie, kłamstwem nie są np. bajki, albowiem używa się tu charakterystycznego stylu (“Za siedmioma lasami, za siedmioma górami”), który sprawia, iż wiadomym jest, że nie mamy to czynienia z opowieścią natury historycznej, lecz bajkowej. Od tych – uznawanych za poprawne również w starszej teologii – przykładów świadomej nieprawdy, nie będącej kłamstwem, poplecznicy tzw. zastrzeżenia domyślnego przeszli do sformułowania zasady, iż świadome powiedzenie nieprawdy osobom, które nie mają prawa znać prawdziwej informacji nie stanowi rzeczywistego kłamstwa. Zasada zastrzeżenia domyślnego zakłada bowiem, iż np. prześladowca niewinnych powinien łatwo się domyśleć, iż jako, że mamy obowiązek chronić sekret, powiemy mu nieprawdę na temat miejsca ukrycia ludzi, których on chce ująć. I tak, w klasycznej sytuacji polegającej na ukrywaniu Żydów przed hitlerowcami, powiedzenie nieprawdy tym drugim o miejscu przebywania tych pierwszych, nie stanowiłoby kłamstwa, gdyż: a) hitlerowiec nie ma prawa wiedzieć, gdzie przebywa niewinny człowiek, którego on chce zabić; b) złoczyńca ów powinien się łatwo domyśleć, iż i tak nie powiemy mu prawdy, gdyż jesteśmy zobowiązani chronić sekret.
Trudno nam w tym miejscu jest rozstrzygnąć, czy teoria tzw. zastrzeżenia domyślnego jest poprawna, czy też nie stanowi czasem próby “jednoczesnego zjedzenia ciastka i jednoczesnego jego nietknięcia”, czyli ominięcia zakazu kłamstwa z równoczesnym twierdzeniem, iż zakaz kłamstwa pozostaje absolutny i nienaruszony. Teoria tzw. zastrzeżenia domyślnego z pewnością ma swe plusy, ale nie sposób też nie dostrzegać pewnych słabości i trudności z nią związanych. Najpoważniejszą, pojawiającą się tu trudnością jest fakt, iż przed jej sformułowaniem, tradycyjna teologia moralna podawała nieco odmienną definicję kłamstwa. We wspomnianej sytuacji zagrożenia życia niewinnych, teologowie sprzed XVII wieku twierdzili, iż należy milczeć, albo odmówić podania odpowiedzi, nie wolno zaś się uciekać do świadomego powiedzenia całkowitej nieprawdy, albowiem będzie to wówczas równoznaczne z kłamstwem. Poza tym, jeżeli uznamy, iż świadome powiedzenie nieprawdy w celu ratowania niewinnych nie stanowi kłamstwa, a jedynie dozwolone zastrzeżenie domyślne, powstaje pytanie odnośnie sensowności tradycyjnego ujęcia tej sprawy: “Nie wolno kłamać, nawet w celu ratowania niewinnych“. Czy wówczas ma ono jakikolwiek sens? Wszak, zgodnie z tzw. zastrzeżeniem domyślnym praktycznie niemożliwym jest popełnienie kłamstwa w celu ratowania niewinnych.
Tak czy inaczej: jedno jest pewne: Tradycyjna nauka Kościoła głosi jasno, iż kłamstwo jest zawsze i wszędzie zakazane, tak, iż żadna okoliczność i intencja nie mogą uczynić go dozwolonym. Jedyną rzeczą, jako podlega w tej kwestii dyskusji, jest kwestia zdefiniowania kłamstwa, ustalenia jego przedmiotowego zakresu. Trzymając się tego co pewne, odstawiamy na dalszy tor trudności związane z ustaleniem definicji. Pozostawiamy to ewentualnym, przyszłym orzeczeniom i uściśleniom Magisterium kościelnego.
Pytanie numer 21: Tradycja Kościoła głosi, iż samobójstwo jest aktem wewnętrznie złym? Tymczasem np. w żywocie św. Apollonii czytamy, iż opierając się bałwochwalstwu sama rzuciła się w płomienie. Można znaleźć jeszcze kilka przykładów Świętych męczenników, którzy sami rzucali się w płomienie lub wyzywali dzikie zwierzęta, na pastwę, których ich wystawiono. Czy nie jest to kolejny dowód na to, że istnieją wyjątki od negatywnych norm moralnych (w tym wypadku od samobójstwa)?
Wbrew pozorom fakt wyniesienia kogoś na ołtarze nie oznacza automatycznego uznania prawowierności wszystkich wypowiedzi i czynów danej osoby. Katolicka hagiografia zna niemało wypadków wypowiedzi, a nawet uczynków Świętych, które rozpatrywane na płaszczyźnie obiektywnej, należałoby uznać za heretyckie, fałszywe, złe, albo przynajmniej moralnie mocno wątpliwe. Mimo to, Kościół święty podaje takie osoby za wzór innym chrześcijanom. Dlaczego? Teologia moralna zna bowiem wypadki niezawinionej niewiedzy odnośnie zła określonych czynów i wypowiedzi. Dany akt obiektywnie rzecz biorąc może być wstrętny Panu Bogu, tym niemniej konkretna osoba w szczerości swego serca może uważać go za miły (lub przynajmniej obojętny) Wszechmocnemu. Taki przypadek niezawinionej niewiedzy może pozwolić nawet wynieść tęże osobę na ołtarze.
Św. Apollina sama wrzuciła się w ogień po tym jak prześladowcy grozili jej, iż wrzucą ją w płomienie, jeśli nie wypowie kilku bezbożnych słów. Św. Apollina jest jednak czczona przez Kościół jako męczennica, albowiem uznaje się, iż czyn jej był skutkiem pobożnej prostoty, której zasadą byłą żarliwość i miłość. Nie oznacza to wcale, iż Kościół święty dopuszcza jakiekolwiek wyjątki od moralnego zakazu samobójstwa. Św. Apollina jest honorowana nie tyle za samobójstwo powodowane względami religijnymi, ale za swą szczerość i heroizm. W ten sposób sprawę te ujmują też tradycyjna apologetyka katolicka:
“Jeżeli niektórzy męczennicy, zadali sobie śmierć rzucając się w płomienie, na które ich skazano lub wyzywając dzikie zwierzęta, które na pastwę ich wystawiono, to można rzecz, iż to czynili (…) z gorliwości dla religii, sądząc mylnie, lecz w dobrej wierze, że mogą tak działać dla zawstydzenia tyranów” – Kardynał Gousset, “Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 304..
Pytanie numer 22: Czy pozamałżeńskie obcowanie płciowe w celu ratowania siebie lub innych przed śmiercią nie należałoby uznać za zgwałcenie ze strony tego, kto taki stosunek wymusza, nie zaś za cudzołóstwo tego, kto owemu szantażowi ulega?
Jakkolwiek byśmy nie współczuli wszystkim, którym dano było stawać w obliczu podobnych dylematów, nijak nie możemy przystać na tego rodzaju rozumowanie. Takie tłumaczenia oznaczają tak naprawdę wywrócenie do góry nogami każdej z negatywnych norm moralnych. Jest to pełne manipulacji i zakłamania “odwracania kota ogonem”. Jeśli zgodzimy się, iż ratowanie siebie i innych poprzez pozamałżeński seks nie jest cudzołóstwem, ale “poddaniem się zgwałceniu”, to jak należałoby się wówczas odnieść do męczeństwa milionów pierwszych chrześcijan? Czy byłoby dozwolonym z ich strony czczenie fałszywych bożków pod pretekstem, iż w ten sposób uratują nie tylko siebie, ale i innych, tłumacząc się, że czyniąc to pod presją krwawych represji nie dopuszczają się bałwochwalstwa, a jedynie stosują uprawnioną obronę?
Jeśli ktoś – dla jakiekolwiek powodu – decyduje się np., na: współżycie bez ślubu, poderżnięcie gardła niemowlęciu, oddanie pokłonu pogańskiemu bałwanowi, to popełnia odpowiednio: cudzołóstwo, mord niewinnego, bałwochwalstwo. Choć wszystkie te działania mogą być inspirowane wielką zewnętrzną presją, póki decydujemy się na ich podjęcie, póty jesteśmy za nie odpowiedzialni. Jeżeli więc, dana niewiasta dla ratowania siebie i innych postanowiła współżyć z kimś nie będącym jej mężem, to popełniła cudzołóstwo. Ze zgwałceniem mielibyśmy do czynienia wówczas, gdyby owa niewiasta nie miała możliwości odparcia seksualnej agresji. To znaczy byłaby fizycznie obezwładniona. Podobnie, w przywołanym powyżej wypadku bałwochwalstwa, jeśli chrześcijanin dla ratowania innych lub siebie, zdecydował się wziąć kadzidło i sypnąć je przed jakimś bożkiem, popełnił bałwochwalstwo. Gdyby jednak zgraja osiłków chwyciła go, obezwładniła i krępując jego dłoń wcisnęła mu doń kadzidło, by następnie, kierując jego ręką sypnąć nim przed bożkiem, człowiek ów nie popełniłby bałwochwalstwa, gdyż w żaden sposób nie zgodził się nań, a sam akt adoracji przeklętego bożka został co prawda wykonany jego ręką, ale bez jakiekolwiek udziału jego woli.
Czy Biblia popiera etykę sytuacyjną?
Pytanie numer 23: Pan Jezus wbrew uzdrawiał w szabat, uzasadniając to słowami: “Szabat jest ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”. Czy nie jest to jasny dowód na to, iż negatywne normy moralne nie obowiązują w sposób absolutny i bezwarunkowy?
Problem z tą interpretację tego zachowania naszego Pana Jezusa Chrystusa polega na tym, iż o ile Zbawca wypowiedział te słowa w odniesieniu do jednego z przykazań Dekalogu, to zwolennicy etyki sytuacyjnej próbują rozciągać owe słowa na wszystkie z Bożych zasad i reguł podanych w Piśmie świętym. Mówią więc oni, że skoro dozwolonym jest w celu przyniesienia ulgi człowiekowi łamać szabat, to i można w tej intencji czynić wiele z innych ogólnie rzecz biorąc zakazanych przez Boga rzeczy. A więc np. jest moralnie dozwolone cudzołożyć, prostytuować się, a może i nawet oddawać cześć bożkom, skoro tylko można by w ten sposób uczynić jakieś dobro dla innych ludzi.
Powyższy sposób rozumowania nie jest jednak prawidłowy, gdyż:
1. Pewne okoliczności dopuszczające pracowanie w szabat zostały określone już w Starym Testamencie (np. posługa kapłanów w tym dniu) i Pan Jezus zgodnie z ich duchem sprecyzował tylko, iż jest zakaz pracy w szabat nie ma charakteru obowiązkowego. To nie znaczy jednak, że w takim razie dokładnie wszystkie z Bożych przykazań nie mają charakteru absolutnego i bezwzględnego i że w pewnych szczególnych okolicznościach można je łamać. Taka wykładnia jest nadinterpretacją.
2. Tak Pan Jezus w Ewangeliach, jak i inne księgi Pisma świętego pouczają nas, iż istnieją zasady, których nie należy łamać choćby ich przestrzeganie wiązało się z wielkim cierpieniem, a nawet i śmiercią. Chrystus mówi wszak w kontekście krwawych prześladowań wymierzonych w Jego uczniów i naśladowców, iż “ten kto wytrwa do końca będzie zbawiony” (Mateusz 10: 21 – 22); i że nie należy bać się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą, ale należy bać się Tego, który ciało i duszę może wtrącić do piekła (Mateusz 10: 28), a także że ten kto wyprze się przed ludźmi Jego imienia tego On wyprze się przed Ojcem w dniu Sądu (Mateusz 10: 32 -33). Wszystkie z tych ostrzeżeń Pana Jezusa padły w kontekście zapowiedzi odnoszących się do tego, iż Jego naśladowcy będą zabijani przez innych ludzi – wniosek jaki więc z tego płynie wydaje się zatem dość jasny, a mianowicie: nie należy wypierać się wiary w Chrystusa, nawet jeśli będzie to oznaczało prześladowanie, a może i śmierć, w przeciwnym razie możemy być na wieki potępieni. W liście do Hebrajczyków Mojżesz jest zaś chwalony za to, iż “wolał raczej cierpieć z ludem Bożym niż zażywać przemijających rozkoszy grzechu“, w stosunku zaś do innych bohaterów wiary mówi się tam, że: “Kamienowano ich, przeżynano piłą, (kuszono), przebijano mieczem, tułali się w skórach owczych, kozich, w nędzy, utrapieniu, ucisku” (tamże: 11: 25 – 26; 37). W Starym Testamencie mamy zaś piękne przykłady tego, jak cnotliwa Zuzanna kuszona, którą niegodziwi starcy próbowali pod groźbą śmierci zmusić do cudzołożenia z nimi “będąc w trudnym ze wszystkich stron położeniu” wolała umrzeć “niż zgrzeszyć wobec Pana” (Daniel 13: 22 – 23). Z kolei trzej hebrajscy młodzieńcy, których pogański król Nabuchodonozor pod groźbą wrzucenia ich do rozpalonego pieca chciał zmusić owych do pokłonienia się złotemu posągowi bożka, odpowiedzieli mu w następujący sposób: “Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, zechce nas wybawić z rozpalonego pieca, może nas wyratować z twojej ręki królu! Jeżeli zaś nie, wiedz królu, że nie będziemy czcić twego boga ani oddawać pokłonu złotemu posągowi, który wzniosłeś” (Daniel 3: 17 – 18). Cały zaś siódmy rozdział drugiej Księgi Machabejskiej opisuje to, jak siedmiu braci wraz ze swą matką będąc okrutnie torturowanymi “wolało raczej zginąć niż przekroczyć prawa ojczyste” (to znaczy przykazania dane przez Boga Mojżeszowi) i co więcej ich matka widząc jak są oni srogo męczeni przez swych katów (np. zdzierano im skórę z głowy) zachęcał ich do poniesienia tego męczeństwa.
3. Słowo Boże w wielu miejscach wzywa nas byśmy bardziej pokładali ufność w sile, potędze i opiece Boga aniżeli w naszych ludzkich staraniach czy też innych ludziach. Na przykład w Psalmach czytamy co następuje: “Nie uratuje króla liczne wojsko ani wojownika nie ocali wielka siła. W koniu zwodniczy ratunek i mimo wielkiej swej siły nie umknie. Oto oczy Pana nad tymi, którzy się Go boją, nad tymi, co ufają Jego łasce, aby ocalił ich życie od śmierci i żywił ich w czasie głodu. Dusza nasza wyczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą. W Nim przeto raduje się nasze serce, ufamy Jego świętemu imieniu” (Psalm 33: 16 – 17). Jakie praktyczne znaczenie miałyby jednak te zapewnienia, gdybyśmy po to uratować siebie lub innych od jakiegoś nieszczęścia mogli złamać każdą z Bożych zasad? Czy jest sens mówić Bogu: “Ufam Ci Boże”, a jednocześnie czynić coś, co ten sam Bóg zakazał robić i co jest w Jego oczach wstrętne i niegodziwe?
Poza tym, Pismo święte uczy nas, że: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Koryntian 11,13). A zatem, dobry Bóg nie pozwala na sytuacje, w których “musielibyśmy czynić zło”, z których nie byłoby dobrego moralnie wyjścia.
Pytanie numer 24: W Biblii znajdziemy kilka postaci, które mimo, iż ogólnie rzecz biorąc uważane są za pozytywnych jej bohaterów, to wydawały się postępować w imię zasady: “Cel uświęca środki”. Na przykład Judyta, by uratować swój naród doprowadza wrogiego króla do pijaństwa oraz wydaje się go prowokować seksualnie (ubiera się w piękne szaty, zostaje z nim sam na sam, etc.). Czy w ten sposób Pismo święte nie wychwala tzw. etyki sytuacyjnej?
Nie wszystkie uczynki sprawiedliwych mężów i niewiast są przytaczane w Biblii w celu podania nam wzoru postępowania. W Piśmie świętym obok warstwy pouczającej o prawdach wiary i moralności chrześcijańskiej wyróżniamy też płaszczyzną historyczną, w której relacjonuje się dzieje i wydarzenia. Dużym błędem jest twierdzić, iż wszystkie uczynki, które Pismo święte relacjonuje i opisuje mają charakter normatywny. Nie można takiej postawy przyjmować nawet względem czynów sprawiedliwych mężów i niewiast w Biblii. Oczywistym jest np. to, iż fakt przytaczania przez Pismo święte faktów o cudzołóstwie Dawida czy poligamii Abrahama nie stanowi usprawiedliwiania tych nieprawości. Co więcej nawet, gdy historyczna relacja w Biblii wydaje się nie piętnować danego uczynku, to jeszcze też nie jest równoznaczne z jego pochwałą.
Aby dokładniej zilustrować na czym to polega, przytoczmy tu nauczanie św. Augustyna odnośnie postępowania Rachab oraz hebrajskich położnych (Wyjścia 1, 18-19). Otóż, wedle tegoż doktora Kościoła, owe niewiasty mówiąc nieprawdę (Rachab uczyniła to w celu uratowania żydowskich szpiegów, zaś położne chroniły w ten sposób Mojżesza, gdy był on jeszcze dziecięciem) skłamały, a więc dopuściły się czegoś co jest zawsze i wszędzie zakazane oraz niemiłe Panu Bogu. Św. Augustyn twierdził, iż Najwyższy błogosławił tym niewiastom z powodu ich miłosierdzia, ale nie darował im ich niepobożności. Pan Bóg nie pochwalił ich za kłamstwo, ale za litość i współczucie dla bliźnich. Tak więc to nie oszustwo zostało nagrodzone, ale ich dobroć. Wszechmocny błogosławił im pomimo ich kłamstwa, a nie z jego powodu.
Pomijając trudne i skomplikowane rozróżnienia pomiędzy kłamstwem a tzw. zastrzeżeniem domyślnym, trudno nie przyznać racji sposobowi rozumowania św. Augustyna. Istotnie zarówno Pismo św., jak i tradycyjna teologia moralna zna wypadki, w których przy jednoczesnej dezaprobacie dla pewnych uczynków, wolno jest chwalić i doceniać gorliwość i szczere intencje, które nieraz mogą za nimi stać. Chyba najmocniejszym na to dowodem jest historia z Jeftem. Ów człowiek został wspomniany w Liście do Hebrajczyków (11, 32) jako jeden z bohaterów wiary. Tymczasem Jefte będąc szczerze przekonanym, iż wymaga tego od niego wierność Panu Bogu, zabił własną niewinną córkę w ofierze całopalnej (Sędziów 11, 34-40). Czy fakt, iż Biblia zalicza Jeftego w poczet bohaterów wiary oznacza, że chwali w ten sposób i usprawiedliwia w pewnych wypadkach zabijanie własnych, niewinnych córek? Oczywiście, że nie. Pismo święte docenia jedynie heroiczną gorliwość Jeftego w wypełnianiu ślubów złożonych Panu Bogu. Innymi słowy: to co uczynił Jefte było złe i nie podobało się Panu Bogu. Wszechmogący nie poczytał jednak Jefte tego za osobisty jego grzech, albowiem wejrzał On na jego szczerą i gorliwą chęć wypełnienia ślubowania, które złożył. Pan Bóg pobłogosławił Jefte pomimo jego morderstwa, a nie jego powodu.
To co zostało tu powiedziane może być równie dobrze odniesione do Judyty. Pan Bóg z pewnością nie pochwala, ani nie uznaje choćby za dozwolone, doprowadzanie kogokolwiek do stanu pijaństwa, czy też rozbudzania żądzy cielesnej poza ramami małżeństwa. Wszechmogący wie jednak, iż często, mimo, iż błądzimy oraz dokonujemy złych wyborów, szczerze i gorliwie pragniemy Mu służyć. I właśnie pomimo tych błędnych wyborów Najwyższy obdarza nas swymi nagrodami i błogosławieństwem.
Pytanie numer 25: Na kartach Biblii czytamy, iż sam Pan Bóg wydał rozkaz całkowitego fizycznego unicestwienia plemion kananejskich (Wj 23: 23-24; Pwt. Pr 20:17; Joz. 11:20). W paru miejscach Bóg mówi nawet wprost, iż zabite mają być, nie tylko mężczyźni i kobiety, ale również dzieci należące do tych ludów (Joz. 6:21; 1 Sam 15:3). Mamy więc tu do czynienia z Bożym rozkazem zabijania niewinnych. Jak to pogodzić z tradycyjnym nauczaniem Kościoła, które mówi, iż mord popełniony na niewinnym, nigdy i w żadnej okoliczności nie może być dozwolony?
Przede wszystkim zacznijmy od tego, iż ludy, które Bóg nakazał wytępić Izraelitom były bardzo zdeprawowane, zdegenerowane i występne. Oprócz obrzydliwego bałwochwalstwa szerzyły się tam różne inne niemoralne i bezbożne praktyki, np. rozwiązłość i zboczenia seksualne, czary, okultystyczne obrzędy, wyrafinowane tortury, mordowanie małych dzieci w ofiarach składanych bożkom, kanibalistyczne uczty. Najpewniej, trudno by było znaleźć w historii przykłady aż tak bardzo zdeprawowanych społeczności, jak te zamieszkujące wówczas Kanaan. Można więc z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, iż zdecydowana większość z Kanaanejczyków stanowiły osoby głęboko zdeprawowane i występne, które w świetle objawionego przez Boga Mojżeszowi prawa po prostu zasługiwały na karę śmierci. Co więcej, można przypuszczać, że tyczyło się to nie tylko dorosłych mężczyzn i kobiet tych społeczności, ale również części z ich dzieci, gdyż dzieci po przekroczeniu pewnego etapu swego życia też są fizycznie i moralnie zdolne do popełniania ciężkich nieprawości (nawet dziś wszak słyszy się, że np. 10-letni chłopiec kogoś zgwałcił lub zamordował). Dzieci te żyjąc w tak zdegenerowanym otoczeniu po prostu mogły same też zaczynać czynić obrzydliwości popełniane przez starsze od nich osoby. Bóg więc widział wszystkie te okropne rzeczy dziejące się w Kanaanie, widział On też, że mimo cierpliwości jaką im okazywał ludzie zamieszkujący tą krainę nie chcieli się nawrócić, więc w Swej sprawiedliwości uznał, że zasługują oni na śmierć i nakazał Żydom wykonanie tego wyroku. Nie było to więc zabijanie niewinnych ludzi, ale mieliśmy tu do czynienia z wymierzeniem kary śmierci złoczyńcom.
Można jednak zapytać, się a co z naprawdę małymi dziećmi, które były też członkami tych społeczności (np. niemowlętami, trzy czy czteroletnimi dziećmi), które były po prostu zbyt niedojrzałe fizycznie i moralnie, by móc czynić coś co zasługiwało na karę śmierci (np. mordować innych ludzi, gwałcić, dopuszczać się niemoralności seksualnej)? Cóż osobiście, przychylam się do tezy, iż tego rodzaju dzieci nie było już żywych w owych społecznościach wówczas, gdy Żydzi wykonywali rzeczony wyżej Boży rozkaz. Sama Biblia potwierdza wszak, że w Kanaanie praktykowano składanie krwawych ofiar z dzieci (Mądrości 12: 5), zaś w sytuacji wojny i zagrożenia ta ohydna praktyka mogła być tam tym częściej czyniona (by skuteczniej ubłagać ich bożki), przez co można uznać za prawdopodobne, iż wszystkie mniejsze dzieci po prostu były już w tym czasie zamordowane w ów sposób. W takiej sytuacji, wszystkie z osób zabitych przez Żydów z rozkazu Jahwe byłyby złoczyńcami zasługującymi w świetle Prawa Mojżeszowego na karę śmierci.
PODSUMOWANIE
Jak zatem widać, nauczaniem Kościoła nie jest to co zdaje się wielu katolikom, a więc, że np. w celu ratowania życia dozwolone moralnie jest kłamać, cudzołożyć albo prostytuować się. Tradycyjna moralność katolicka to nie jest etyka sytuacyjna, w której uznaje się za dopuszczalne łamanie różnych Bożych przykazań wówczas, gdy można osiągnąć w ten sposób odpowiednie dobre cele. W obliczu przynajmniej części z Bożych przykazań (to znaczy tych, które zabraniają czynienia czegoś ze swej istoty złego) nie ma miejsca na tłumaczenia i usprawiedliwienia w rodzaju “mniejszego zła”, “szczególnych okoliczności”, “sytuacji z których nie ma dobrego wyjścia”, “zła koniecznego”, etc. W pewnych trudnych sytuacjach, z których wydaje się nam, iż nie ma wyjścia, należy po prostu zdać się całkowicie na Boga, nie zaś ratować siebie czy innych za pomocą tego, co ze swej natury jest niemiłe Stwórcy. Jeśli taka jest Jego wola, to uratuje on nas bez czynienia zła z naszej strony – a jeżeli nie, to najwidoczniej przyszedł na nas czas, w końcu każdy musi kiedyś umrzeć. Po prostu, istnieją tego rodzaju czyny i zachowania, które są przez Boga zakazane zawsze, wszędzie i dokładnie w każdych okolicznościach i których popełniania nie ma moralnego przyzwolenia nigdy, nigdzie i choćby w najlepszych celach. Taka jest doktryna katolicka na ów temat, a jako, że jest ona przez Magisterium Kościoła głoszona od wielu wieków, jej negowanie można uznać za herezję.