Możliwość komentowania Porządek miłosierdzia a pomaganie obcym została wyłączona
W kontekście aktualnych problemów, jakie ma nasz kraj z przybyszami na wschodniej granicy, co bardziej konserwatywni katolicy nieraz przywołują zasadę tzw. porządku miłosierdzia, która – w domyśle ma czynić moralny obowiązek pomagania imigrantom i uchodźcom albo bardzo odległym, albo wręcz nieważnym. Czytając wszak niektóre z wywodów przywołujących “porządek miłosierdzia” można odnieść wrażenie, iż nie należy pomagać żadnemu “obcemu” póki jakikolwiek nasz “bliski” (członek rodziny, rodak, współwyznawca, itp.) znajduje się w trudnym materialnie położeniu. Czy jednak, aby na pewno o coś podobnego chodzi w prawidłowo rozumianym porządku miłosierdzia? Otóż widzę kilka powodów, by zakwestionować tego typu interpretację owej zasady.
Po pierwsze: Biblia z jednej strony mówi, że “ubogich zawsze macie u siebie” (J 12: 8), z drugiej zaś niejednokrotnie poleca pomaganie przybyszom (por. Mt 25: 31-45; Kpł 19: 33-34; Pwt 10: 18-19; Ml 3:5; 1 Krl 8: 41-43; Kpł 19: 9-10), a więc ludziom, którzy są nam “obcy”. Z historycznego doświadczenia zaś wiemy, iż w zasadzie w każdym narodzie biedni byli, są i najpewniej będą. Gdybyśmy więc nie mieli pomagać żadnym “obcym”, póki w naszym rodzinnym, narodowym i/bądź wyznaniowym kręgu będą jakiekolwiek osoby potrzebujące naszego szczególnego wsparcia, to w praktyce oznaczałoby to, iż Bóg w swym Słowie dawał nam sprzeczne polecenia. Tak jednak nie jest i najwyraźniej da się pogodzić pomaganie obcym również w sytuacji, gdy osoby nam bliższe cierpią różne mniejsze bądź większe dolegliwości.
Po drugie: Pan nasz Jezus Chrystus w jednej ze swych przypowieści jako wzór do naśladowania podał przykład miłosiernego Samarytanina, który przyszedł z pomocą obcemu (tak wyznaniowo, jak i kulturowo) człowiekowi (patrz: Łk 10: 30-37). Gdyby trzymać się konsekwentnie interpretacji “porządku miłosierdzia” w wykonaniu co poniektórych katolików, to ów Samarytanin postąpiłby co najmniej bardzo kontrowersyjnie od strony etycznej – czy wszak pośród Samarytan nie było żadnych osób potrzebujących pomocy?
Po trzecie: Katechizm Jana Pawła II w punkcie 2241 naucza o obowiązku przyjmowania do siebie przez “narody bogate” obcokrajowców. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć, że przecież mowa jest tu o “narodach bogatych”, ale na to można odpowiedzieć, że wszak i wewnątrz narodów “bogatych” znajduje się zawsze jakiś krąg osób biednych. Na przykład takie Stany Zjednoczone przez długi czas uchodziły za państwo zamożne, co jednak nie oznaczało, że nie było tam żadnych ludzi biednych, bezdomnych, etc. Nie wierzę zaś, że autorzy Katechizmu nie zdawali sobie sprawy z owego faktu, iż bycie narodem “bogatym” nie jest równoznaczne z brakiem w obrębie owej społeczności żadnych osób potrzebujących materialnej pomocy.
Nie ma więc żadnych racjonalnych podstaw, by twierdzić lub sugerować, iż “porządek miłosierdzia” czyni moralną powinność pomagania przybyszom bardzo odległą lub wręcz nieistniejącą w sytuacji, gdy w naszym bliższym kręgu wciąż są osoby potrzebująca naszego wsparcia. Tym bardziej nie powinno się tym podobnych interpretacji sugerować w sytuacji, gdy osoby nam obce potrzebują pomocy w sprawach mających charakter konieczny i bardzo pilny (np. są poważnie chore, a nie mają lekarstw, jest zimno, a nie mają dachu nad głową). Oczywiście wszystko to nie oznacza, że nie powinniśmy czynić żadnych rozróżnień w intensywności i kolejności pomagania naszym bliźnim. Gdyby np. nasz kraj padł teraz ofiarą jakiejś strasznej klęski żywiołowej, to byłoby moralnie poprawne zawieszenie przez naszych rządzących pomocy humanitarnej udzielanej innym biednym krajom. Póki jednak nie ma tym podobnych nadzwyczajnych okoliczności, nie należy sugerować, iż obecność pośród naszych rodaków osób biednych wyklucza lub w skrajny sposób osłabia nasz moralny obowiązek pomagania przybyszom. Pomoc tym różnym grupom ludzi (“swoim” i “obcym”) wciąż jest wtedy komplementarna, a nie wyłączająca się nawzajem.
Możliwość komentowania Co robić z przybyszami zza naszej wschodniej granicy? została wyłączona
Władze Białorusi wciąż prowadzą akcję mającą na celu “przerzucenie” w nielegalny sposób na teren Polski tysięcy przybyszów z krajów Bliskiego Wschodu. Białoruskie władze postępują tu bardzo perfidnie i niemoralnie, gdyż najpierw kuszą tych ludzi do przybycia poprzez fałszywe obietnice, a następnie zmuszają do nielegalnego przekraczania polskiej granicy (grożąc, że w razie powrotu zostaną oni przez białoruskie służby zabici). Jak zatem wobec tego problemu powinien zachować się polski rząd?
Pierwszą rzeczą, za którą można pochwalić naszych rządzących, jest zamiar budowania muru na granicy z Białorusią. W ten sposób można wszak zniechęcać naszego wschodniego sąsiada do kontynuowania swych oszukańczych względem imigrantów działań. Tym samym też, można zaoszczędzić dodatkowego cierpienia owym potencjalnym przybyszom, którzy w obliczu poważnej trudności, jaką byłoby przekroczenie takiego muru, nie byliby już przez władze Białorusi okłamywani i zmuszani do nielegalnego przekraczania granicy (albo też działoby się prawdopodobnie w znacznie mniejszym zakresie).
Póki co jednak muru na granicy z Białorusią nie ma, a niektórym przybyszom z Bliskiego Wschodu udaje się ją przekroczyć. Co więc czynić w takich wypadkach? Trzeba tutaj zachować się zgodnie z Bożą wolą, moralnością oraz obowiązującym prawem. Bożą wolą nie jest zaś uciskanie przybyszów (przeciwnie: coś takiego stanowi jeden z wołających o pomstę do Nieba grzechów). Jednym z dowodów na to, jak bardzo uciskanie przybyszów nie podoba się naszemu Stwórcy mogą być poniższe słowa z Księgi Malachiasza, gdzie takowe postępowanie jest wręcz zrównane z czarami, krzywoprzysięstwem, uciskaniem najemników, wdów i sierot oraz cudzołóstwem:
Wtedy przybędę do was na sąd i wystąpię jako świadek szybki przeciw uprawiającym czary i cudzołożnikom, i krzywoprzysięzcom, i uciskającym najemników, wdowę i sierotę, i przeciw tym, co gnębią obcych, a Mnie się nie lękają – mówi Pan Zastępów (Malachiasz 3, 5; podkreślenie moje – MS).
Bicie zaś choćby i nielegalnych imigrantów czy też pilnowanie, by społeczni aktywiści nie dostarczali im jedzenia, ciepłej odzieży czy leków (w sytuacji, gdy takowe rzeczy są im bardzo potrzebne) można śmiało uznać za drastyczne przejawy uciskania przybyszów. Nawet zaś, gdyby przyjąć – moim zdaniem bliską niedorzeczności – narrację o tym, że ci ludzie winni być traktowani w kategorii naszych “wrogów” to wolą Bożą jest, aby nawet nieprzyjaciołom pomagać wówczas, gdy znajdują się oni w pilnej potrzebie. Ostatecznie rzecz biorąc, to karmi, leczy się, odziewa i daje dach nad głową nawet przestępcom, więc tym bardziej powinno się to czynić względem choćby i nielegalnych imigrantów. Pismo święte tak mówi o sposobie postępowania wobec tych, których uważamy za naszych nieprzyjaciół:
Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go! Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę (Rzymian 12, 19 – 20).
Tymczasem, przybysze z Bliskiego Wschodu nie powinni – w swej masie – być postrzegani jako nasi nieprzyjaciele. To są w większości oszukani przez władze Białorusi ludzie, którzy szukają lepszego ekonomicznie bądź wolnego od strachu przed prześladowaniami życia. Jeśli niektórzy z nich żywią wobec nas wrogie zamiary, to polskie służby winny starać się wykryć, których z tych ludzi to dotyczy i zastosować adekwatne do tego zagrożenia środki. Nie należy jednak wylewać tutaj przysłowiowego “dziecka z kąpielą”. Jeśli bowiem w koszu pełnym jabłek znajdzie się kilka zgniłych owoców, to nie wyrzuca się tych wszystkich jabłek do śmieci, ale przypatruje się każdemu z nich i segreguje je na te zdrowe i na zgniłe.
Dodam, że nie należało uniemożliwiać dostarczania jedzenia, ubrań i leków tym ludziom również w sytuacji, gdy formalnie rzecz biorąc nie przekroczyli oni polskiej granicy, ale koczowali na jej “styku”. Scenariusz wedle którego w takim wypadku służby białoruskie otworzyłby ogień do Polaków, wydaje się bowiem mało wiarygodny. A nawet, gdyby miało się tak stać, to nakarmienie głodujących byłoby dostateczną racją dla podejmowania tego rodzaju ryzyka.
Ponadto, w sytuacji polegającej na tym, iż owym imigrantom udało się już nielegalnie przekroczyć polską granicę, nie należy “wypychać” ich do kraju, gdzie grozi im niebezpieczeństwo. Takim państwem jest zaś Białoruś, którego funkcjonariusze przynajmniej czasami biją tych spośród imigrantów, którzy zostali przez Polskę zawróceni i grożą śmiercią tym spośród nich, którzy chcieliby znów do nich wracać. Poza tym aktualnie rządzący Białorusią ludzie, dowiedli już nieraz, że potrafią bardzo okrutnie postępować z takimi osobami, które są im niewygodne (patrz: bicie, a nawet gwałcenie opozycjonistów). Nie mamy zatem gwarancji, iż nielegalni imigranci nie będą przez nich podobnie traktowani. Należy wreszcie odwołać się tu do art. 33 p. 1 ratyfikowanej przez Polskę Konwencji Genewskiej, wedle którego:
Żadne Umawiające się Państwo nie wydali lub nie zawróci w żaden sposób uchodźcy do granicy terytoriów, gdzie jego życiu lub wolności zagrażałoby niebezpieczeństwo ze względu na jego rasę, religię, obywatelstwo, przynależność do określonej grupy społecznej lub przekonania polityczne.
Ktoś może powie, w tym miejscu, iż przybysze zza wschodniej granicy nie są “uchodźcami”, gdyż często przybywają z Iraku, gdzie nie toczy się aktualnie żadna wojna. To jednak, nie jest do końca prawda. Po pierwsze wszak: część z tych ludzi pochodzi z Afganistanu, gdzie jeszcze parę miesięcy temu miała miejsce wojna domowa i w którym to kraju wiele osób mogło słusznie czuć się zagrożonymi przez nowe talibańskie władze tego państwa. Po drugie: nawet Irak ciągle nie stanowi stabilnego i bezpiecznego kraju. Przeciwnie, ciągle tam codziennością są zamachy terrorystyczne, a co za tym idzie pewne grupy osiadłej tam ludności mogą być zagrożone przez aktywność rozmaitych bojówek i grup stosujących nielegalną przemoc. Warto w tym miejscu wspomnieć, że polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zdecydowanie odradza wszelkie podróże do 11 z 18 irackich prowincji, a na swej oficjalnej stronie internetowej informuje, iż:
Pomimo ogłoszonego przez władze w Bagdadzie zwycięstwa w walce z tzw. Państwem Islamskim, sytuacjabezpieczeństwa na wyzwolonych terenach wciąż pozostaje bardzo trudna. W większych miastach Iraku, a w szczególności w Bagdadzie, istnieje poważne zagrożenie zamachami terrorystycznymi.
Poza tym, jeśli wyjdziemy poza samą literę art. 33 p. 3 Konwencji Genewskiej, a wczujemy się w jej ducha, to niechybnie dojdziemy do wniosku, że w aktualnej sytuacji, ogół nielegalnych imigrantów przybywających z Białorusi należy postrzegać jako de facto “uchodźców”. Nawet jeśli bowiem, wielu z nich opuściło swe ojczyste kraje nie w trosce o swe fizyczne bezpieczeństwo, to w momencie, gdy są oni zmuszani przez Białoruś do nielegalnego przekraczania polskiej granicy, terytorium tego naszego wschodniego sąsiada staje się dla nich miejscem niebezpiecznym. Stają więc oni wtedy oni w sensie faktycznym uchodźcami.
Być może w odpowiedzi na me powyższe wywody, ktoś rzeknie, iż – było, nie było – owi przybysze w nielegalny sposób przekraczają polską granicę, a więc nie powinniśmy ich za to nagradzać. Na ten argument odpowiem, że owszem nie powinno się w bezpośredni i aktywny sposób zachęcać do nielegalnej imigracji, ale zapewnienie komuś podstawowych środków do życia trudno postrzegać w kategoriach jakiegoś specjalnego nagradzania. Czy bowiem, jeśli jakiemuś bezdomnemu kupię obiad, to oznacza dawanie mu nagrody (być może za niemoralny tryb życia, który doprowadził go do bezdomności), czy taki akt stanowi raczej jedną z form podstawowej pomocy dla potrzebujących? Prawdą jest też, że prawa, zasadniczo rzecz biorąc, należy przestrzegać, ale nie każde złamanie prawa jest materią grzechu i nie każde takie nieposłuszeństwo prawu rodzi równą winę moralną dla wszystkich osób je łamiących. Na potrzeby tego artykułu, wyobraźmy sobie sytuację polegającą na tym, iż jakiś zły człowiek oszukuje swego bliźniego o tym, że jego dziecko uległo poważnemu wypadkowi. Tak się składa, że ta fałszywa wiadomość dotarła do owego człowieka wówczas, gdy zbliżał się on do przejścia dla pieszych i aby szybciej dostać się do swego rzekomo rannego dziecięcia, przebiegłby on owo przejście na czerwonym świetle. Czy taka osoba zgrzeszyłaby, łamiąc niektóre z przepisów ruchu drogowego? Nie, gdyż zasada nakazująca bezpośrednie ratowanie życia jest ważniejsza i wyższa od narażania własnego zdrowia i życia oraz posłuszeństwa niektórym przepisom prawnym. Coś bardzo obrzydliwego i niemoralnego zrobiłby tu jednak człowiek, który w tak perfidny sposób kogoś oszukał. Przenosząc powyższą analogię do sytuacji na naszej wschodniej granicy, to nie ci nielegalni imigranci grzeszą (łamiąc prawo naszego kraju z obawy o swe życie i bezpieczeństwo), ale coś bardzo niemoralnego czynią ci, którzy ich do tego zmuszają. A nawet, gdyby jakiś grzech byłby po stronie przybyszów, to ich wina byłaby tu bardzo mała i z pewnością nie usprawiedliwiałaby odmawiania im podstawowej pomocy. Przypomnę jeszcze raz: nawet uwięzionym przestępcom nie odmawia się jedzenia, picia, leków i dachu nad głową.
Podsumowując: nasz rząd powinien budować mur na granicy z Białorusią (chociażby po to by zniechęcać władze tego kraju do podejmowania oszukańczych działań i wysyłania nam nielegalnych imigrantów), ale jednocześnie winien udzielać podstawowej pomocy tym spośród przybyszów, którym udało się do nas przedostać. Należy więc dać im jedzenie, ciepłe ubrania, lekarstwa, a także skierować do ośrodków dla azylantów, gdzie ich prośby o pozostanie w Polsce winny być wnikliwie rozpatrywane. W przypadku, gdy dany przybysz nie spełniałby kryteriów uprawniających go do pozostania w naszym kraju na stałe, winien on być odsyłany do swego ojczystego kraju.
Możliwość komentowania Niech Bóg błogosławi posła Franciszka Sterczewskiego! została wyłączona
Cała aktualna sprawa z przybyszami na białoruskiej granicy pokazuje jak my jako ludzie jesteśmy skomplikowani i pełni paradoksów. Z jednej bowiem strony przeciwko okrutnemu traktowaniu tych przybyszów działają często ci, którzy jeszcze niedawno bronili legalności zabijania naszych najmniejszych braci i sióstr; z drugiej strony ci, którzy są przeciwko legalności aborcji stają się nieraz jakby zupełnie nieczuli na los tych, którzy się już narodzili (mam na myśli te konkretne wydarzenia), a ich argumentacja jest lustrzanym odbiciem sloganów powtarzanych przez zwolenników legalności aborcji (“Jeśli jesteś za przyjmowaniem imigrantów, to przyjmij ich pod swój adres” co jest powtórzeniem hasła “Jeśli jesteś przeciwny legalności aborcji to ile dzieci adoptowałeś“). Jedni drugim mogą więc teraz sobie nawzajem z całkowitą słusznością wyrzucać niekonsekwencję i straszne zaślepienie.
To wszystko tylko kolejny raz pokazuje, że nigdy nie należy zbytnio przywiązywać się do żadnej ludzkiej grupy, żadnej frakcji i żadnej opcji. W jednej sprawie ci sami ludzie mogą stać po stronie dobra, a w innej już bardzo błądzić i popierać zło. I trzeba mieć w sobie na tyle odwagi i niezależności w myśleniu, by widzieć to jasno i w razie potrzeby o tym jednoznacznie mówić. Mnie osobiście teraz zaś tylko jedno zastanawia. Biblia mówi, że nie można prawdziwie kochać Boga (którego się nie widzi), jeśli nie kocha się bliźniego, którego się widzi:
Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4, 20).
Analogicznie do tego co mówi Pismo św. na ów temat, zastanawiam się ostatnio więc, ile warty jest sprzeciw wobec zabijania nienarodzonych dzieciątek (które siłą rzeczy są dla nas jednak w pewnych aspektach “abstrakcyjne” – ich twarzy nie widzimy) przy jednoczesnym popieraniu gnębienia przybyszów, których twarze się widzi (bo, praktycznie odmawianie lekarstw, jedzenia i wody dla tych ludzi jest już ich uciskaniem).
I na sam koniec poseł Franciszek Sterczewski biegnący do przybyszów z torbą wypełnioną jedzeniem zachował się jak trzeba, po chrześcijańsku, jak uczeń Pana Jezusa. Podejrzewam, że w niejednej kwestii on się bardzo poważnie myli, ale w przypadku wiadomego zdarzenia, tak właśnie należało się zachować. Gdy bowiem nasi bliźni głodują i są chorzy, to nie należy patrzeć na to, czy będzie się wyśmianym, nie należy patrzeć nawet na obowiązujące prawo, ani rozmyślać o kalkulacjach geopolitycznych. Po prostu należy wtedy próbować im pomóc. Nie waham się powiedzieć, że Franciszek Sterczewski to taki nasz polski odpowiednik “miłosiernego Samarytanina” o którym mówił nasz Pan Jezus Chrystus (patrz: Łk 10, 30-37). A przypomnijmy, że Samarytanie nie byli bynajmniej wzorami żydowskiej ortodoksji dla swych czasów. Przeciwnie, łączyli oni wiarę w Boga Jahwe z kultem różnych pogańskich bóstw. I w tym bardzo ważnym aspekcie błądzili. Jednak, mimo tych obrzydliwych błędów, najwidoczniej można było znaleźć wśród nich piękne i budujące przykłady miłości okazywanej swym potrzebującym bliźnim, skoro sam Pan Jezus dla jednej ze swych przypowieści pozytywnym bohaterem w tym względzie uczynił właśnie postać Samarytanina. Co więcej, Chrystus tą dobrą postawę – najpewniej błądzącego w innych kwestiach – Samarytanina skonfrontował z obojętnością na los swego bliźniego reprezentowaną przez o wiele bardziej prawowiernych niż Samarytanie żydowskich kapłanów i lewitów. Obawiam się więc, że aktualnie to tacy ludzie jak poseł Sterczewski są jak ci Samarytanie, a niejeden prawicowiec i przeciwnik aborcji jest jak ten kapłan i lewita. Niech zatem dobry Bóg błogosławi posła Franciszka Sterczewskiego!
Tradycyjna moralistyka katolicka pośród różnych rodzajów i kategorii grzechów wymienia te z nich, które zwie się mianem “wołających o pomstę do Nieba”. Katechizm św. Piusa X wylicza je w następujący sposób:
“1. Dobrowolne morderstwo. 2) Grzech wbrew naturze. 3) Uciskanie ubogich. 4) Pozbawianie robotników ich sprawiedliwej zapłaty” (Cytat za: Katechizm św. Piusa X. Vademecum katolika, Sandomierz 2006, s. 207).
Z kolei ogłoszony przez papieża św. Jana Pawła II Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie numer 1867 ujmuje nauczanie na temat tych strasznych nieprawości tak:
Tradycja katechetyczna przypomina również, że istnieją “grzechy, które wołają o pomstę do nieba”. Wołają więc do nieba: krew Abla (Por. Rdz 4, 10) , grzech Sodomitów (Por. Rdz 18, 20), narzekanie uciemiężonego ludu w Egipcie (Por. Wj 3, 7-10), skarga cudzoziemca (podkreślenie moje – MS), wdowy i sieroty (Por. Wj 22, 20-22), niesprawiedliwość względem najemnika ( Por. Pwt 24, 14-15; Jk 5, 4).
Warto zwrócić uwagę na pewien szczegół. Otóż, do osób “ubogich”, których uciskanie jest szczególnie obrzydłe Panu Bogu, zalicza się też “cudzoziemców”, czyli tych ludzi, których ciężkie warunki panujące w ich ojczyźnie, skłoniły do szukania schronienia w naszym kraju. Biblia mówi wszak na przykład:
Nie będziesz gnębił i nie będziesz uciskał cudzoziemców, bo wy sami byliście cudzoziemcami w ziemi egipskiej. Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy i sieroty. Jeślibyś ich skrzywdził i będą Mi się skarżyli, usłyszę ich skargę, zapali się gniew mój, i wygubię was mieczem i żony wasze będą wdowami, a dzieci wasze sierotami (Wj 22, 20 – 22).
Pismo święte zresztą w wielu innych miejscach uczy o tym, iż przybyszów należy przyjmować z miłością, szacunkiem oraz troską:
„Przeklęty, kto łamie prawo przybysza, sieroty i wdowy. A cały lud powie: Amen” (Pwt 27: 19)
”Jeśli w waszym kraju osiedli się przybysz, nie będziecie go uciskać. Przybysza, który osiedlił się wśród was, będziecie uważać za obywatela. Będziesz go miłował tak jak siebie samego, bo i wy byliście przybyszami w ziemi egipskiej. Ja jestem Pan, Bóg wasz!” (Kpł 19, 33-34)
“Jeśli będziesz żął we żniwa na swoim polu i zapomnisz snopka na polu, nie wrócisz się, aby go zabrać, lecz zostanie dla obcego, sieroty i wdowy, aby ci błogosławił Pan, Bóg twój, we wszystkim, co czynić będą twe ręce. Jeśli będziesz zbierał oliwki, nie będziesz drugi raz trząsł gałęzi; niech zostanie coś dla obcego, sieroty i wdowy. Gdy będziesz zbierał winogrona, nie szukaj powtórnie pozostałych winogron; niech zostaną dla obcego, sieroty i wdowy. Pamiętaj, żeś i ty był niewolnikiem w ziemi egipskiej; dlatego ja ci nakazuję zachować to prawo” (Pwt 24, 19 – 22)
Nie trudno jest się domyśleć dlaczego “przybysze”, “obcy”, “cudzoziemcy” (mówiąc bardziej zaś współczesnym językiem: imigranci) są zaliczani przez Pismo święte i naukę katolicką do kategorii “ubogich”, których uciskanie stanowi jeden z wołających o pomstę do Nieba grzechów. Otóż, ten kto decyduje się opuścić swój rodzinny kraj, najczęściej nie czyni tego dla kaprysu. W większości powodów przyczyny imigracji są poważne: wojna, bieda, bezrobocie, represje polityczne. Co więcej, przybycie do obcego sobie kraju też często wiąże się z licznymi trudnościami takimi jak: nieznajomość języka kraju do którego się przybywa (lub też słaba jego znajomość), brak orientacji na rynku pracy oraz w przepisach prawnych, nieobecność w danym państwie rodziny i przyjaciół. Te i inne okoliczności czynią więc większą część przybyszów osobami, które można nazwać mianem “ubogich” oraz “słabych”. I dlatego też jakieś specjalne utrudnianie im życia jest tak wstrętne Bogu, że woła do Niego o pomstę.
W świetle powyższego można by więc zapytać, jak moralnie należałoby ocenić agresywnie antyimigrancką kampanię, która nie tak dawno była prowadzona przez dużą część naszej prawicy? Nie mówię tu oczywiście o rozsądnym podnoszeniu problemów związanych z masową imigracją, ale mam w tym momencie na myśli choćby oklaskiwane przez wielu twierdzenia prof. Wolniewicza wedle którego należało zatapiać łódki z imigrantami czy też oburzenie na pomysł utworzenia w Polsce korytarza humanitarnego dla najbardziej potrzebujących, imigrantów, czyli tych z nich, którzy są chorzy, starsi albo też są dziećmi z traumą wojenną.
Radykalni przeciwnicy wpuszczania do Europy jakichkolwiek muzułmańskich imigrantów zapewne nie będą zachwyceni tym porównaniem, ale trzeba powiedzieć to sobie jasno. Używana przez nich retoryka i narracja niczym rodzona siostra przypomina propagandę, jaką swego czasu naziści stosowali wobec Żydów, aby obrzydzić ich społeczeństwu oraz przygotować dogodny grunt do “ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Da się bowiem wyodrębnić trzy punkty, w których współczesny “antyimigrantyzm” naśladuje nazistowski antysemityzm.
Po pierwsze: Naziści wykorzystywali realne problemy związane z obecnością Żydów, które zwykle nie dotyczyły jednak ich większości, po to, by wytworzyć wrażenie, iż tyczą się one wszystkich Żydów. I tak np. w ruchach komunistycznych i socjalistycznych Żydzi stanowili dużą część aktywistów. Mimo to jednak większość Żydów to nie byli komuniści i socjaliści (choć było ich wśród nich “nadproporcjonalnie” więcej). Z drugiej strony Żydzi częściej niż przedstawicieli innych warstw społecznych angażowali się w prowadzenie praktyk lichwiarskich. Jednak większość Żydów mimo to nie trudniła się lichwą. Hitlerowcy eksponowali jednak te dwa fakty i mówili Niemcom: “Żydzi to komuniści albo chciwi bankierzy”. Nie dodawali jednak przy tym: “Część Żydów to komuniści albo chciwi bankierzy”. W ten sposób sugerowali, iż wszyscy Żydzi są tacy.
Czy przeciwnicy przyjmowania muzułmańskich przybyszów robią tu coś zasadniczo odmiennego? Nie, gdyż tak jak naziści eksplorują oni realne problemy tyczące się mniejszości imigrantów na ich ogół. Ciągle mówią bowiem, że “imigranci to terroryści, gwałciciele, mordercy, chuligani i lenie” ale rzadko, a nawet nigdy nie dodają, że wszystkie te złe rzeczy dotyczą mniejszości imigrantów. Nie mówią oni wszak: “Część imigrantów jest taka, a taka”, ale wspominają o różnych patologiach w ich wykonaniu bez stosowania takich rozróżnień. W ten sposób, tak jak niegdyś hitlerowcy czynili to wobec Żydów, wytwarzają sugestię, jakoby wszyscy albo prawie wszyscy islamscy imigranci byli złoczyńcami czyhającymi tylko na życie i pieniądze Europejczyków oraz na seksualną cześć europejskich kobiet.
Po drugie: Naziści stosowali wobec Żydów odczłowieczający i dehumanizujący tę nację język. Hitlerowska propaganda porównywała wszak Żydów do szczurów oraz pająków. Antysemickie karykatury rozpowszechnione przez nazistowską propagandę odmalowywały przedstawicieli tego narodu tak, by jak najmniej przypominali ludzi (zniekształcone rysy twarzy, itp).
A teraz przypomnijmy sobie popularny sposób przedstawiania imigrantów przez ich przeciwników. Wedle nich współcześni przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki to “śmieć ludzki” (wypowiedź Janusza Korwina-Mikke), “bydło”, itp. W pamięci mam jeszcze wyborczą reklamówkę partii Korwina-Mikke z 2015 roku, w której to pokazywano masy imigrantów z lotu ptaka, tak, iż miało się wrażenie, że widzi się przed sobą jakieś poruszającą się na ziemi chmarę robactwa. Z kolei w swoistej “Biblii” współczesnego antyimigrantyzmu, czyli słynnym “Obozie świętych” Jeana Raspaila imigranckie dzieci nagminnie nazywane są “potworkami”.
Po trzecie: Naziści z biegiem czasu coraz śmielej mówili o stosowaniu wobec Żydów przemocy. Dodajmy, że przemoc ta miała charakter “ślepy” i dotyczyła wszystkich Żydów, bez rozróżniania na płeć, wiek, wyznawaną religię, prawy bądź nieprawy styl życia poszczególnych osób z tej nacji. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło, więc nie trzeba się o tym rozpisywać.
Ktoś może powie teraz, że co jak co, ale w tym punkcie nie można przypisywać przeciwnikom współczesnej imigracji naśladowania nazistowskiej retoryki. Czy aby jednak na pewno nie? A co np. ze słynną wypowiedzią cenionego na prawicy prof. Bogusława Wolniewicza, który powiedział otwarcie, iż łódki z płynącymi do Europy imigrantami należy zatapiać? Czy którykolwiek z cenionych prawicowych publicystów potępił te mordercze i zbrodnicze tyrady, albo przynajmniej poddał je krytyce? Ja, o żadnym takim głosie dezaprobaty nie słyszałem, za to widziałem, iż filmik z tą wypowiedzią prof. Wolniewicza na kanale Youtube ma 2761 polubień na jedynie 263 osoby zgłaszające przy nim znak “Nie lubię tego”. A co ze wspomnianym już “Obozem świętych” Raspaila, gdzie jako właściwa recepta na masową imigrację są wyraźnie sugerowane właśnie masowe mordy dokonywane na przybyszach? I w tym wypadku niewiele jest na prawicy głosów krytykujących ową książkę, ale mnóstwo jest pod jej adresem pochwał i zachwytów.
Kończąc, muszę się podzielić niestety jeszcze jedną smutną refleksją. Otóż, patrząc na łatwość z jaką wielu ludzi ulega dziś pełnej przesady, krzywdzących uogólnień oraz niestroniącej od nienawiści propagandzie antyimigranckiej łatwiej przychodzi mi zrozumieć fenomen Hitlera i nazizmu w Niemczech. Czy można się bowiem zbytnio dziwić, iż Niemcy – będący prawdopodobnie w swej większości – porządnymi i spokojnymi ludźmi – z biegiem czasu ulegli jadowitej propagandzie antysemityzmu, skoro i dziś porządni, dobrzy oraz empatyczni ludzie potrafią bez większego namysłu powtarzać najbardziej bzdurne, a czasami nawet zbrodnicze slogany wymierzone w imigrantów?
Niemal cała prawica w naszym kraju jest zgodna co do tego, iż w obliczu aktualnego kryzysu imigranckiego, nie powinno przyjmować się do państw Europy żadnych muzułmańskich imigrantów z Bliskiego Wschodu i północnej Afryki. Dominującą narracją przeciwko muzułmańskiej imigracji jest nazywanie takowej mianem ” islamskiej inwazji” oraz nagłaśnianie różnych przypadków niewłaściwego czy nawet karygodnego zachowania się imigrantów, np. poczynając od niechęci do podejmowania przez nich pracy, molestowania kobiet, a skończywszy na aktach przemocy, a nawet terroryzmu w ich wykonaniu.
Ze swej strony, konsekwentnie przeciwstawiam się takiej narracji, twierdząc, iż kraje Europy, na rozsądnych zasadach i na miarę swych ekonomicznych możliwości powinny przyjmować jakąś część z napływających doń imigrantów z Bliskiego Wschodu oraz Afryki Północnej, także w wypadku, gdy takowi przybysze wyznają islam. Poniżej w kilku punktach chciałbym uzasadnić takie, a nie inne swe stanowisko.
1. Mówienie o tym, że imigracja muzułmanów do Europy jest ich “inwazją” na ten kontynent stanowi semantyczne nadużycie. Aby móc rozsądnie coś takiego twierdzić należałoby wpierw udowodnić albo przynajmniej uprawdopodobnić, iż większość z tych przybyszy rzeczywiście ma wobec Europejczyków agresywne zamiary, albo też knuje dalekosiężne plany przejęcia przez muzułmanów władzy w Europie. Oczywiste jest jednak to, że nikt takiej tezy nie udowodni, ani nie uprawdopodobni, gdyż jest ona oparta na daleko posuniętych przypuszczeniach co do intencji przybyszy albo też niezbyt pewnych enuncjacjach medialnych przedstawicieli Państwa Islamskiego (IS). Co do tego ostatniego wątku, to w różnych kręgach prawicowych swego czasu nagłaśniane były rzekome wypowiedzi IS o tym, że “wyślą oni na łódkach do Europy tysiące muzułmanów”, jednak oficjalne deklaracje tej organizacji były utrzymane w całkowicie przeciwnym duchu. Jak pisze – w zresztą dość sceptycznym wobec imigracji – artykule pt. “Kto naprawdę stoi za falą migrantów szturmujących Europę?” p. Tomasz Otłowski: “samo IS oficjalnie oświadczyło, że ucieczka/emigracja (arab. hidżra) tych tysięcy muzułmanów do Europy to grzech i działanie zakazane (haram) w islamie. Według Państwa Islamskiego obowiązkiem tych ludzi jest raczej udanie się na hidżrę do samego kalifatu. Zachowanie takie postulował zresztą jeden z pierwszych numerów angielskojęzycznego periodyku propagandowo-informacyjnego IS – “Dabiq” – z lata 2014 roku. Poza tym IS nie byłoby w stanie – w sensie organizacyjnym i politycznym – sprowokować takiego masowego exodusu z Turcji, choć z pewnością może do pewnego stopnia stać za większym napływem imigrantów z Libii”.
Rzecz jasna, w przypadku uprawdopodobnienia okoliczności, iż dany imigrant rzeczywiście ma wobec mieszkańców Europy agresywne zamiary, nie powinno się mu udzielać azylu w Europie, lub też powinno się go takowego statusu pozbawić. Jednak niesprawiedliwym uogólnieniem i przesadą jest mówienie o ogóle muzułmańskiej imigracji jako formie inwazji bądź najazdu na Europę.
2. Choć mówienie o “inwazji imigrantów” jest nadużyciem, faktem pozostaje to, iż wraz z milionami muzułmańskich przybyszy może przedostać się do Europy garstka terrorystów. W zasadzie, należałoby powiedzieć, iż to już się stało, gdyż np. w zamachach w Paryżu z 13. 11. 2015 roku brało udział – obok miejscowych muzułmanów – także paru przybyłych wcześniej imigrantów z Bliskiego Wschodu.
Jaki jednak należy wyciągnąć z tej okoliczności wniosek? Nie wpuścić 10 tysięcy potrzebujących pomocy ludzi, gdyż wśród nich może znaleźć się 1 lub 2 terrorystów? Można myśleć i w ten sposób, ale wówczas należałoby też konsekwentnie domagać się np. delegalizacji handlu i spożywania alkoholu (albowiem większość morderstw, gwałtów i brutalnych przestępstw jest dokonywana pod jego wpływem) albo nawet zakazać poruszania się wszelkimi pojazdami mechanicznymi (gdyż rokrocznie w samej Polsce parę tysięcy ludzi ginie w wypadkach samochodowych). To raczej nie byłyby jednak zbyt mądre pomysły. Mimo wszystko, nie należy zakazywać alkoholu, tylko karać za pijaństwa i zachęcanie do takowych, mając tę smutną świadomość, iż tak czy inaczej za sporą część brutalnych przestępstw będzie odpowiadało nadużycie trunków. Nie powinno się też likwidować samochodów, pomimo tego, że jakkolwiek byśmy w inny sposób nie dbali o bezpieczeństwo na drogach, zawsze dojdzie do mniejszej bądź większej ilości groźnych wypadków z ich udziałem. Na podobnej zasadzie, mimo ryzyka, iż nawet przy bardzo dokładnym sprawdzaniu wpuszczanych do Europy imigrantów nie uda się wykryć wśród nich wszystkich potencjalnych bądź realnych terrorystów, nie należy w takim razie z samej zasady odmawiać azylu dla jakichkolwiek muzułmańskich przybyszów. Oczywiście, należy zrobić wszystko co możliwe, aby wspomniane ryzyko zminimalizować, ale z powodu niego nie należy wylewać przysłowiowego dziecka z kąpielą. Nie od rzeczy będzie tu zresztą przypomnieć o postawie samego Boga, który był gotów ocalić występną Sodomę i Gomorę jeśli pośród rzesz występnych i zdeprawowanych ich mieszkańców znalazłoby się choćby 10 sprawiedliwych (Rodzaju 18: 32).
3. Przeciwnicy przyjmowania jakichkolwiek islamskich imigrantów akcentują roszczeniowe postawy wśród nich obecne, a także niechęć do pracy mającą charakteryzować część z tych ludzi. Oczywiście, jak mówi Pismo święte “jeśli ktoś nie chce pracować niech też nie je” (2 Tymoteusz 3: 10) – stąd wniosek, że nie należy pomagać tym, którzy z samej zasady nie chcą pracować. Nie powinno się też okazywać materialnej pomocy wówczas, gdy takowa miałaby się okazać bliską i/lub bezpośrednią pomocą do grzechu (np. daje się komuś pieniądze na jedzenie, a ów obdarowany się za nie upija). W tym też wyraża się rozumność i rozsądek okazywania chrześcijańskiego miłosierdzia, które nie ma utrwalać patologii i demoralizować.
Czy jednak przeciwnicy imigracji mogą z całą pewnością powiedzieć, iż lenistwo i roszczeniowość charakteryzują wszystkich muzułmańskich imigrantów? Rzecz jasna, że nie są w stanie tego stwierdzić i tego rodzaju sugestie nie mogą być traktowane w innych kategoriach niż niesprawiedliwe uogólnienia oraz pochopne i lekkomyślne osądy. Nawet, gdyby 80 procent imigrantów charakteryzowało się wyżej wymienionymi cechami, to przecież pozostaje 20 procent z nich, którym pomoc się należy. Rzeczą zaś odpowiednich instytucji jest wypracowanie takich procedur, których celem byłoby możliwie jak najbardziej skuteczne rozeznanie, którzy z imigrantów są leniami, a którym z nich chce się pracować i w związku z tym celem ich przyjazdu nie jest lekkie życie na przysłowiowym “socjalu”.
4. Przeciwnicy przyjmowania do Europy jakichkolwiek muzułmańskich imigrantów mówią, iż praktyka ta oznacza wspieranie dążenia do przekształcenia naszego kontynentu w “islamski kalifat”. Takie założenie jest jednak problematyczne z wielu względów.
Po pierwsze bowiem: jest dość wątpliwe, by większą część z przybywających do Europy imigrantów stanowili jacyś gorliwi muzułmanie. Jak już to można raczej domniemywać, iż wielu z nich to wyznawcy islamu dość “letni”, “umiarkowani”, przywiązani do swej religii bardziej ze względów rodzinnych i kulturowych aniżeli z głębokiego przekonania. Ci ludzie często wszak właśnie uciekają przed rządami gorliwych muzułmanów z IS. Gdyby sami takowymi żarliwymi wyznawcami islamu byli to bardziej logiczną postawą byłoby raczej pozostanie na terenach rządzonych przez IS. Co do zaś tego rodzaju “letnich” i “umiarkowanych” muzułmanów można mieć relatywnie silną nadzieję, iż nawrócą się oni na chrześcijaństwo albo też wychowają swe dzieci na niezbyt gorliwych wyznawców islamu. Pobyt zaś takich ludzi w Europie stwarza im więcej możliwości do nawrócenia się na wiarę chrześcijańską niż miałoby to miejsce w krajach ich pochodzenia.
Po drugie: nawet, gdyby chrześcijaństwo w Europie było bardzo silne to w rozsądnych ilościach należałoby przyjmować muzułmańskich imigrantów między innymi właśnie po to, by móc łatwiej ich ewangelizować i nawracać. Wysyłanie misjonarzy chrześcijańskich do krajów muzułmańskich jest ze znanych względów mocno utrudnione, więc przyjmowanie muzułmanów do chrześcijańskiej Europy byłoby jedną z metod ich nawracania.
Po trzecie: Europa obecnie jest raczej postchrześcijańska aniżeli chrześcijańska i w realnie dającej się przewidzieć perspektywie wpływy chrześcijaństwa na jej życie społeczne oraz publiczne będą raczej maleć. Już dziś w wielu krajach Europy większość mieszkańców stanowią ateiści lub agnostycy, a liczba osób regularnie chodzących do tego czy innego kościoła oscyluje pomiędzy 5 a 25procent. Religia chrześcijańska napotyka też na coraz większe trudności ze strony rządzących, gdyż np. głoszenie biblijnej nauki o obrzydliwości homoseksualizmu jest w części krajów UE klasyfikowane jako przestępstwo “mowy nienawiści”. Jeśli ów trend się nie odwróci, to za jakieś 50 lat sytuacja na tych polach będzie zapewne wyglądała jeszcze gorzej. Można więc zapytać, czy aby na pewno napływ do Europy kilkuset tysięcy muzułmanów przyniesie jej więcej dobra czy więcej zła? Ktoś powie na to, że “nie leczy się dżumy cholerą”, ale ja nie traktowałbym błędów socliberalizmu i agnostycyzmu panujących w Europie jako zła takiego samego jak islam. Oczywiście, są różne aspekty tych wszystkich ideologii, filozofii i religii, tak też jedne z nich są “na plus” dla socliberalizmu, a inne stawiają od nich wyżej islam. Jednak w ogólnej i generalnej perspektywie wydaje się, że to islamska Europa byłaby lepsza od Europy zlaicyzowanej, socliberalnej i spod znaku “Gender” oraz LGBT. Na przykład, mimo wszystko lepiej jest być już wierzącym w jednego Boga muzułmaninem niż agnostykiem czy ateistą (choćby dlatego, że ma się wtedy większe szanse zbawienia). Podobnie, czymś mniej złym jest posiadanie czterech żon niż choćby jednego homoseksualnego “męża” z którym to razem można jeszcze adoptować dziecko. Islamski strój kobiet jest być może czasami lekką przesadą, ale i tak jest czymś nieporównywalnie lepszym od sposobu w jaki ubierają się Europejki. Życie chrześcijan w państwach rządzonych zgodnie z zasadami Koranu jest trudne, ale mogą oni mieć własne kościoły i do takowych chodzić, gdzie raczej nie cenzuruje się kazań chrześcijańskich duchownych. Tymczasem coraz bardziej realną wizją dla Europy jest to, że co prawda i pod rządami soc-liberałów chrześcijanie będą mogli chodzić do swych kościołów, jednak nie będą mogli oni tam słyszeć prawowiernej nauki na pewne kwestie.
Po czwarte: to, że dziś nie będzie się wpuszczać do Europy muzułmanów samo w sobie nie przywróci na naszym kontynencie siły i żywotności chrześcijaństwa. Jeśli rodowici Europejczycy nie zaczną na nowo żyć wiarą swych przodków oraz mieć dużo dzieci, to nawet jeśliby się wyrzuciło z Europy wszystkich muzułmanów, czeka nas co najwyżej bardziej przyśpieszona oraz pogłębiona laicyzacja i dechrystianizacja.
Oczywiście, to wszystko nie oznacza, że należy przyjmować jakichkolwiek muzułmańskich imigrantów, nie patrząc na ich nastawienie do pracy, pokojowe lub agresywne zamiary czy też ekonomiczne zdolności danego państwa. Rzecz jasna, wszystkie te czynniki należy uwzględnić udzielając muzułmanom z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej azylu. Jest też kwestia odpowiedniej formy, w której należałoby pomagać tym ludziom – tu moim zdaniem najlepszą opcję podpowiedział papież Franciszek zachęcając wszystkie parafie Europy do przyjęcia po jednej rodzinie imigranckiej. Dlaczego jest to prawdopodobnie najlepsze z rozwiązań? Ano, dlatego, że rozsiewając muzułmańskich imigrantów po terenie całego kraju utrudnia im się tworzenie gett, zaś kładąc akcent na przyjmowanie całych rodzin zmniejsza się prawdopodobieństwo wystąpienia takich patologii jak terroryzm (gdyż ojciec rodziny ma znacznie pilniejsze sprawy na głowie niż obmyślanie planów zamachów).
“Przeklęty, kto łamie prawo przybysza, sieroty i wdowy. A cały lud powie: Amen” – Ks. Powtórzonego Prawa 27: 19.
” Jeśli w waszym kraju osiedli się przybysz, nie będziecie go uciskać. Przybysza, który osiedlił się wśród was, będziecie uważać za obywatela. Będziesz go miłował tak jak siebie samego, bo i wy byliście przybyszami w ziemi egipskiej. Ja jestem Pan, Bóg wasz!” – Ks. Kapłańska 19, 33-34
Kiedy w 2005 r. ukazała się w Polsce powieść pt. “Obóz Świętych” autorstwa Jeana Raspaila, zachwytom ze strony konserwatystów zdawało się nie być końca. Na prawicy wychwalano tę książkę, jako celną przypowieść o upadku Zachodniej Cywilizacji, proroctwo o zgubnym nań wpływie obcych kulturowo imigrantów, negację lewicowych i politycznie poprawnych mitów. Ów aplauz był wzmacniany faktem, iż od czasu napisania tej powieści, a więc – od 1973 roku – rzeczywistość zachodniej Europy zdaje się potwierdzać, zarysowaną przez Raspaila wizję. Miliony pozaeuropejskich imigrantów (oraz ich potomków) na stałe zadomowiło się w Europie, nierzadko tylko w małym stopniu lub też wcale, asymilując się, z resztą społeczeństwa, zmieniając przez to w pewien sposób dawne oblicze Starego Kontynentu. Rządzący Europą zaś wydają się nie mieć żadnego sensownego pomysłu na rozwiązanie problemów związanych z wielkim napływem przybyszów z Trzeciego Świata. Jednym zdaniem: stara, chrześcijańska Europa ginie, a rodowici Europejczycy są zbyt słabi i głupi, by ten proces powstrzymać. Oto przesłanie Jeana Raspaila, które urzekło tysiące twardych konserwatystów w Polsce i na świecie, czyniąc jego “Obóz Świętych” jedną z najbardziej cenionych w tych kręgach powieści. Czy jednak rzeczywiście mamy się tu czym zachwycać? “Obóz Świętych” jest powieścią łatwą i prostą w odbiorze. Ktoś powiedział, iż czyta się ją jak zbiór esejów. Trudno się nie zgodzić z tą oceną. Choć mamy tu do czynienia z powieścią, to jednak sposób narracji jej autora, zestawienie występujących tam wypowiedzi, aura otaczająca jej pozytywnych bohaterów, a także przedmowa i posłowie, jakie Raspail był łaskaw do niej dołączyć, czynią przesłanie tej książki, aż nadto czytelnym. Treść “Obozu Świętych” w jednoznaczny sposób wskazuje więc czytelnikowi, co jest przez jej Autora uważane za słuszne, a co za błędne, z którymi występującymi tam postaciami ma się solidaryzować, a do których czuć wstręt i odrazę. Ta okoliczność sprawia, iż łatwo jest rozpoznać poglądy promowane przez Jeana Raspaila. Ten fakt wprawia również w osłupienie co do skali zachwytów, jakie w kręgach konserwatywnych zdołała wzbudzić owa powieść. Mimo pewnych słusznych uwag i obserwacji, jakie są na jej łamach forsowane, “Obóz Świętych” poraża ogromem i bezczelnością propagowanych tam błędów i herezji.
Kolor skóry czy stan ducha?
Sednem omawianej książki Raspaila jest wizja nagłego napływu do Europy przeszło miliona przybyszów z Indii. Imigranci ci, mają być śmiertelnym zagrożeniem dla zachodniej Cywilizacji ze względu na swą religię, kulturę, obyczaje, a także … rasę. Ciągle więc na kartach “Obozu Świętych” czytamy o niosących zagrożenie “czarnych” Hindusach, o potrzebie obrony “białej rasy“, o tym, że rasy nie są sobie równe. Wśród szkodliwych, bo politycznie poprawnych tez, wymienia się zaś twierdzenia o tym, iż “kolor skóry to tylko powłoka, pod którą wszyscy ludzie są tacy sami“. Piętnuje się tam również brak “poczucia dumy ze swej białej skóry i jej znaczenia“. Całości dopełniają jeszcze wywody o niezmienności charakteru rasowego: ” białego człowieka się nie zmieni, czarnego człowieka się nie zmieni, ponieważ jeden jest biały, a drugi czarny (…) Jeden nie znosi drugiego, jeden drugim pogardza. Obaj się nawzajem nienawidzą (…) Nie można ich zmienić “. Pomysł “zniesienia ras” jest kwitowany w książce stwierdzeniem: ” Skowronek i koń przysięgają, że już nigdy się nie rozłączą “.
W swej przedmowie i posłowiu Jean Raspail otwarcie głosi, iż segregacja ras jest koniecznością, gdyż są one do siebie nieprzystawalne, kiedy przychodzi dzielić im to samo środowisko. Jaki obraz rasy kreśli więc Raspail? Wydaje się on być jasny. Fakt posiadania białej skóry jest powodem do dumy, determinuje to nasz charakter. Osobowość zostaje też wyznaczona przez posiadanie innej niż biała (np. czarnej) skóry. Odmienne rasy będą zawsze się wzajemnie nienawidzić i sobą pogardzać, dlatego nie mogę żyć one razem. Gwoli ścisłości należy dodać, iż w końcówce powieści napotykamy na wypowiedź jednego z jej pozytywnych bohaterów, która nie pasuje do tej zarysowanej przed chwilą wizji. Hamadura (tak się nazywa ta postać) jest z pochodzenia Hindusem, który przystępuje do tytułowego “Obozu Świętych” (czytaj: bandy, która postanawia zabijać wszystkich napotkanych po drodze imigrantów). Człowiek ten deklaruje, iż dla niego “bycie białym nie oznacza koloru skóry, lecz stan ducha“. Takie postawienie sprawy może więc uspokajać i oddalać oskarżenia o rasizm. Jeśli bowiem nie wyznaczamy czyjejś przynależności rasowej poprzez jego kolor skóry, ale przez “stan ducha”, to wydaje się to nie być aż tak groźnym. Powstaje jednak pytanie, czy po tych wszystkich tyradach, jakie Raspail nam serwuje w kwestii wielkiego znaczenia białej skóry oraz ogromnego zagrożenia, jakie mają nieść dla Europy przybysze z Indii, m.in., ze względu na swą rasę, stwierdzenie o tym, iż ” bycie białym, to nie kwestia koloru skóry, lecz stanu ducha ” ma jeszcze, jakiekolwiek znaczenie? Czy może Autor nie próbuje w ten sposób mydlić oczu co poniektórym bardziej wrażliwym na przejawy rasizmu czytelnikom, przyczepiając nie-rasistowski kwiatek do rasistowskiego kożucha? Niestety, ale niemal wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest. Gdyby rzeczywiście bowiem Raspailowi chodziło tylko o “stan ducha”, jako wyznacznik identyfikacji, to nie dodawałby ciągle przy wzmiankach o Hindusach, iż są oni zagrożeniem dla Europy również ze względu na swą rasę. “Stan ducha” jest bowiem wyrażany przez cywilizację, kulturę, obyczaje, wierzenia, ale nie poprzez rasę, która przecież ze swej definicji jest zespołem wrodzonych cech biologicznych, tj. kolor skóry, barwa włosów, kształt twarzy, etc. Raspail mówiłby więc o “obcej cywilizacji”, “obcej religii“, “obcych wierzeniach“, ale nie “o obcej rasie“. Dla wyrażenia bowiem czyjegoś stanu ducha w 100 procentach wystarczą tego rodzaju określenia, zaś powołanie się tu na rasę niczego – poza przekonaniem, iż wrodzone cechy biologiczne wyznaczają naszą osobowość – tu nie wnosi.
Skazani na nienawiść?
Słabo kamuflowany rasizm promowany przez Raspaila na łamach “Obozu Świętych” jest błędem i herezję, które są nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Ewangelia nie zna bowiem dzielenia i wartościowania ludzi wedle ich rasy. W Piśmie świętym czytamy, iż wszystkie narody zostały wywiedzione w jednego pnia ( Dzieje Apostolskie 17: 26); wszyscy ludzie zgrzeszyli ( Rzymian 5: 12) zaś ” Bóg nie ma względu na osobę, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje ” (Dzieje Apostolskie 10: 34 – 35). Co więcej Biblia naucza, że Syn Boży, Jezus Chrystus cierpiał mękę Krzyża za wszystkich ludzi. Boża miłość, która kazała Ojcu posłać swego Syna na haniebną śmierć krzyżową obejmuje wszystkich ludzi. Pan Bóg kocha wszystkich ludzi (Mateusz 5: 44-45; Jan 3: 16). Na tej podstawie Kościół zawsze nauczał o zasadniczej jedności całej rasy ludzkiej i jednakowej godności wszystkich ludzi. W praktyce oznacza to, iż np. to co będziemy za równie złe uważać dokonywanie aborcji na białych, jak i czarnych dzieciach nienarodzonych. Zgwałcenie białej niewiasty będzie nas oburzało w takiej samej mierze co zgwałcenie czarnej kobiety. W sferze społeczno-politycznej miłość i sprawiedliwość objawiać będzie się w uznaniu równości wszystkich ludzi co do ich naturalnej godności i wypływającej z tego faktu praw, tj.: prawo do życia, wolności, honoru, pracy, poszanowania dobrego imienia, sprawiedliwego wynagrodzenia, własności, założenia rodziny. Mianem jawnej i ewidentnej herezji należy zaś nazwać Raspailowski pogląd w myśl którego charakter wypływający z rasowej przynależności jest niezmienny i w związku z tym ludzie odmiennych ras są skazani na wzajemną nienawiść oraz pogardę. Gdyby to było prawdą, to za kompletny nonsens musielibyśmy uważać katolickie nauczanie o powszechnym powołaniu do świętości! Gdybyśmy byli skazani na nienawidzenie i pogardzanie sobą nawzajem, to doprawdy jaki sens miałyby choćby wezwania Pana Jezusa, byśmy przebaczali i miłowali swych wrogów? Gdyby to rasa czyniła nas nieuleczalnie złymi (bo przecież żywienie do kogoś nienawiści i pogardy czyni nas złymi), to absolutnym absurdem byłaby nauka Pisma świętego i Magisterium Kościoła, wedle której zawsze jesteśmy w stanie odpierać pokusy do złego i postępować cnotliwie (por. 1 Koryntian 10, 13; Sobór Trydencki, Sesja VI, “Dekret o usprawiedliwieniu”, rozdz. 11; Jan Paweł II, Veritatis Splendor, n. 102).
Głodnych wystrzelać, spragnionych wyrżnąć
Najbardziej wstrząsającym elementem omawianej książki Jeana Raspaila jest jednak nawet nie jej nieudolnie maskowany rasizm, ale wręcz otwarcie pochwalane tu ludobójstwo. Co uczynić z milionem głodnych, spragnionych, pozbawionych dachu nad głową, z których większość to bezbronne kobiety, dzieci i starcy, zmierzających do brzegów Europy z nadzieją “lepszego jutra“? Odpowiedź, jaka wyłania się z kart “Obozu Świętych” jest jasna. Jako, że wywodzą się oni z innego kręgu kulturowego, wyznają obcą religię, należą do odmiennej rasy – należy ich wszystkich wymordować. Mamy tu mieć bowiem do czynienia z “pokojowym najazdem” na Europę obcych przybyszów, których bronią jest “nędza i litość“, a których miłosierne przyjęcie doprowadzi do zniszczenia europejskiej cywilizacji. Jedyną deską ratunku w tej sytuacji jest więc wycelowanie w stronę imigrantów broni i wystrzelanie ich wszystkich bez różnicy wieku i płci. Wyrzuty sumienia, jakie mogą się tu pojawić są zbędnym, a nawet lewicowym i modernistycznym balastem, którego trzeba się pozbyć. To przerażające, ale właśnie do takiego “morału” zmierza cała treść “Obozu Świętych”. Bądź okrutny, wyrzeknij się miłosierdzia Niepokojącą zapowiedź tej strasznej konkluzji znajdujemy już w samej przedmowie Jeana Raspaila, gdzie zapowiada on nadejście “okrutnych czasów“, w których “miłosierdzie zwane chrześcijańskim okaże się bezsilne“. Na dalszych stronach “Obozu Świętych” przekonujemy się, iż istotnie sposób obrony europejskiej cywilizacji, jaką proponuje nam Raspail nie ma nic wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem, za to przeniknięty jest okrucieństwem.
Cała nadzieja w ludobójstwie
” Wszystko zależy od Francuzów, prawda? Myślisz, że oni będą zdolni zabić milion nieuzbrojonych przybłędów? “. Oto fragment pytania, jakie niejaki Jack zadaje Normanowi Hallerowi, socjologowi i doradcy władz miejskich Nowego Jorku. To w usta Hallera Raspail wkłada cytowane wcześniej twierdzenia o koniecznej i nieodwołalnej nienawiści pomiędzy rasami. Ów socjolog, jako remedium na problemy rasowe trapiące Nowy Jork, wskazuje burmistrzowi tego miasta (owemu Jackowi) następujące remedium: ” Nic (nie można zrobić), panie burmistrzu, przynajmniej dopóki nie zabijecie ich wszystkich, jednych albo drugich, skoro nie można ich zmienić. A może pan potrafi? “. Burmistrz odpowiada na to: ” Psiakrew, nie potrafię! Możemy tylko czekać (…).”
Zarówno Jack, jak i Norman, są ukazani w “Obozie Świętych”, jako ludzie z jednej strony rozsądni i mądrzy, z drugiej zaś: zbyt tchórzliwi i słabi, by uczynić coś konkretnego w obronie białej cywilizacji. Z jednej strony wiedzą, że “trzeba zabijać wszystkich“, z drugiej mają świadomość, że sami tego nie uczynią. Pozostaje więc mieć im tylko nadzieję na ludobójców – oswobodzicieli białej rasy i cywilizacji.
Zabić ich wszystkich!
Czy znajdzie się zatem ktoś mający odwagę wymordować setki tysięcy niewiast, dzieci i starców? Z tym pytaniem Raspail zostawia więc czytelników swej powieści od początku. W miarę czytania książki pojawiają coraz to nowe promyki nadziei w tej sprawie. Wbrew lewicowej propagandzie, pomimo apeli “progresistowskiego” papieża i “modernistycznych” biskupów, wzywających do okazania miłosierdzia i solidarności przybyszom, znajduje się garstka prawdziwych bohaterów, którzy gotowi są ich zabijać. Obserwujemy więc jak dzielny kapitan Notaras nie chcąc pomagać w “inwazji na Europę” zostawia tonących imigrantów znad Gangesu, ich własnemu losowi (czyli na pewną śmierć w wodach oceanu). Władze Republiki Południowej Afryki stanowczo deklarują z kolei, iż żaden przybysz z Indii nie wkroczy żywy na jej terytorium, a cała masa imigrantów zostanie w razie potrzeby zmasakrowana przez karabinowe kule i lotnicze bomby. Prezydent Francji w swej uroczystej przemowie do narodu deklaruje, iż wydał rozkaz armii, by zabiła milion obcych przybyszów, wśród których – jak sam on przyznawał – były ” przede wszystkim kobiety, dzieci, wieśniacy bez pracy i bez źródeł utrzymania, wygnani przez głód, nędzę i nieszczęście “. Wreszcie zaczyna się formować tytułowy “Obóz Świętych”. A więc, nawiązująca do słów Apokalipsy św. Jana (20, 7-9) resztka obrońców dawnej cywilizacji. Owi “święci” okazują się spełnieniem nadziei Jacka i Normana, realizacją zapowiedzi południowoafrykańskiego rządu i rozkazu prezydenta Francji. Na czele z płk. Dragasesem postanawiają zabijać wszystkich imigrantów znad Gangesu, których spotkają na swej drodze. Nie ważne, czy będzie to mężczyzna, starzec, niewiasta czy małe dziecko (w powieściowej terminologii nazywane nagminnie “potworkiem”). Nie jest istotne, czy napotkani przybysze są uzbrojeni, czy nie. Tak jak nie ważne jest, czy zachowują się pokojowo, szukając tylko chleba i dachu nad głową, czy też agresywnie. Dla raspailowskich “świętych” wszyscy oni, bez różnicy płci i wieku, pokojowych bądź agresywnych zamiarów, są wrogami i złoczyńcami, którzy zasługują na kulę w łeb. Ich “winą” jest ciemny kolor skóry, odmienny krąg kulturowo-religijny, w którym przyszło im się urodzić i wychowywać oraz nędza, która kazała im szukać lepszego życia, poza Indiami. Wyrok płk. Dragasesa i jego bandy brzmi więc: trzeba zabić ich jak najwięcej, najlepiej wszystkich, jeśli tylko się da. Dzielni obrońcy cywilizacji strzelają więc do każdego napotkanego przybysza bez ostrzeżenia, celowo zabijając nawet małe hinduskie dzieci. Swą misję traktują już nawet nie jako wojnę, lecz “safari”, czyli polowanie na zwierzęta, a nawet zabawę i “byczy wypad” kolegów. Każdego zamordowanego w ten sposób ciemnoskórego imigranta, zaznaczają niczym trofeum, jako kreska na kolbach swych karabinów. Sumienie, jako przeszkoda Zakaz zabijania niewinnych, potępienie ludobójstwa, miłość do ubogich, karmienie głodnych, udzielanie gościny wędrowcom – te wszystkie tradycyjne cnoty chrześcijańskie, jawią się w powieści, jako zbędny balast w wojnie ras i cywilizacji, która nas czeka. Wszak “przeżycie usprawiedliwia masakry“, a pilot, który niegdyś zrzucił bombę atomową na Hiroszimę spokojnie umierał w swym łóżku. Niestety jednak ” od tamtej pory zachodnie armie wyćwiczyły się w wyrzutach sumienia “. Chrześcijańskie i po prostu ludzkie odruchy sumienia, są więc na kartach całej powieści przedstawiane, jako objaw słabości i tchórzostwa europejskiej cywilizacji. Nadzieją są ci, którzy je odrzucą i posuną się do ludobójstwa.
Obrońcy jakiej cywilizacji?
Czytając “Obóz Świętych” ma się nieodparte wrażenie, iż Zachodnia Cywilizacja, którą autor tak opiewa i w imię której nie waha się on opiewać nawet aktów ludobójstwa i innych zbrodni, jest przez niego traktowana wybitnie powierzchownie. Chrześcijańska cywilizacja na kartach tej powieści, to przede wszystkim jej atrybuty zewnętrzne: budzące podziw wieże katedr, zabytki, zwyczaj jedzenia sztućcami. Gdzie jednak podziała się w tym wszystkim przemiana serca, skrucha, pokuta, odmienione życie? Słowem to wszystko: co pozwalało chrześcijanom zmienić bieg historii dawnej Europy i odmienić jej dawną specyficznie pogańską mentalność (niestety jednak nie do końca)? Trudno jest doszukiwać się na kartach powieści Raspaila, śladów tego, co w cywilizacji europejskiej było najcenniejsze. Jest tam co prawda, fragment o ofiarnych zakonnikach, którzy chrzczą hinduskie dzieci (wystrzelane przed chwilą przez książkowych “świętych”), jednak ów wątek, po bliższym przyjrzeniu się wygląda bardziej groteskowo niż przejmująco. Oto bowiem, dobrzy i cnotliwy mnisi ratują dusze niewiniątek, którym śmierć zadali inni “święci”, prawdziwi obrońcy Europy. Poza tym, na poły groteskowym przecież fragmentem, “Obóz Świętych” nie oferuje nam prawie wcale, prawdziwie głębokich wspomnień chrześcijańskiej cywilizacji. Rzewnie i wzruszająco są za to opisane wspomnienia wizyt “świętych” w jednym z domów płatnej rozpusty. Jak brzmi komentarz narratora w tej kwestii: ” Widać było, że ogarnęło ich szczere wzruszenie. Miniony czas przybrał jakieś konkretne oblicze, a utracone szczęście – jakąś konkretną tożsamość. Na Zachodzie pieniądze dawały także szczęście. Tyle grzechów, ile proponowały… “. Właściciel tegoż przybytku, niejaki Sollacaro, po przystąpieniu do “Obozu Świętych” nie wykazuje żadnych oznak skruchy z powodu swej stręczycielsko-sutenerskiej przeszłości, chociaż jak deklaruje z dumą jest “katolikiem i nie zapomniał żadnej modlitwy”. Czego miałby zresztą żałować, skoro pozostali “święci” składają mu gratulacje z powodu prowadzenia najlepszego domu uciech na wybrzeżu, a nawet obwołują go kapelanem swej kompanii. Do obrony jakiej cywilizacji wzywa więc Raspail, skoro łzy wzruszenia wywołuje w nim zarówno wspomnienie dawnych katedr, jak i przybytków prostytucji, jako oaz szczęścia i wytchnienia?
Zła powieść
Przy lekturze powieści zawsze istnieje pewien margines niepewności, wyrażony słowami: “Co autor chciał przez to powiedzieć?“. Jeśli więc, ktoś się uprze, to – z różnych powodów – będzie twierdził, iż Raspail, nie pochwala w swej książce zbrodni, a tylko ją ukazuje. Wszelkie zasady interpretacji tekstu, zadają jednak kłam takiej wykładni. Raspail w jasny sposób wskazuje, kto w powieści ma budzić sympatię, a kto antypatię. Pozytywnymi bohaterami są więc tu, ci którzy mordują bezbronnych i niewinnych, a negatywnymi, wzywający do miłosierdzia i litości. Nadzieją jest tu zbrodnia i ludobójstwo, zaś tchórzostwem i słabością, miłość wobec przybyszów z Indii. I właśnie w ten sposób wydają się odbierać przesłanie książki, jej gorliwi fani. Na konserwatywnych forach dyskusyjnych, zachwyceni czytelnicy “Obozu Świętych” stosują w obronie tej powieści argumenty w stylu: “Czasami trzeba strzelać do wszystkiego co się rusza“, “Sam bym potraktował imigrantów napalmem“. Zatrute ziarna nienawiści i pogardy zostały zasiane… Gdyby zestawić przesłanie książki Jeana Raspaila ze “złotymi myślami” “Biblii Szatana” Anthony’ego Szandora La Veya, znaleźlibyśmy uderzające podobieństwa pomiędzy oboma “dziełami”. “Bądź okrutny, nie miej litości dla wrogów”; “Torturuj i zabijaj, jeśli kto cię uderzy w prawy policzek, trzaśnij go lewy i roztrzaskaj mu głowę“, “Niech będą przeklęci słabi, albowiem ziemia należy do silnych” – oto kilka (z nieco sparafrazowanych przeze mnie) cytatów z satanistycznej filozofii. Czy naprawdę wiele od nich różni się morał “Obozu Świętych”?
W różnego rodzaju mediach nie milkną echa obchodów 82 rocznicy powstania Obozu Narodowo-Radykalnego (w skrócie ONR), które w tym roku odbyły się w Białymstoku, a jednym z ich elementów była odprawiona przy tej okazji w jednej z tamtejszych katedr przez x. Jacka Międlara Msza św. Nie byłoby oczywiście w tym nic dziwnego, iż katolicki ksiądz sprawuje w kościele Mszę i głosi przy tej okazji kazanie, gdyby nie fakt, iż wnętrze owego kościoła przypominało halę jakiegoś politycznego zlotu, a wygłaszane przez ks. Międlara słowa brzmiały niczym przemówienie na partyjnym wiecu. Kazanie x. Jacka było splotem twierdzeń na ogólnym poziomie słusznych, ze sformułowaniami mocno przesadzonymi, fantazyjnymi, megalomańskimi, a także mającymi charakter czystej agitacji politycznej. Do tego ostatniego rodzaju stwierdzeń należy zaliczyć nawiązania do przedwojennej historii ONR, które były utrzymane w tonie samych pochwał i superlatyw. Warto więc przypomnieć kilka faktów na temat tego ruchu, o których ksiądz Jacek Międlar nie raczył wspomnieć.
ONR dawniej
1. Środowiska ONR-u postulowały pozbawienie wszelkich praw obywatelskich, a także własności prywatnej (i to bez odszkodowania) wszystkich mieszkających w Polsce Żydów, a następnie ich wyrzucenie z naszego kraju. Represje te miały tyczyć się wszystkich Żydów niezależnie od tego, czy byli oni wyznawcami judaizmu, ateizmu, agnostycyzmu czy może chrześcijaństwa. Aktywiści tego ruchu twierdzili wyraźnie, iż bycie przez Żyda wyznawcą religii chrześcijańskiej, nie może zmieniać przewidywanego dla nich w przyszłości losu oraz, że nie uznają oni podziału Żydów na “uczciwych i nieuczciwych”. Niektórzy zaś z publicystów ONR-u posuwali się nawet do twierdzeń, iż wobec Żydów należałoby zastosować “metody tureckie” (chodziło o masowe mordy, jakie na początku XX wieku zostały dokonane przez Turków na Ormianach).
2. Aktywiści jednego z dwóch odłamów pierwotnego ONR, a mianowicie RNR-Falanga dokonywali licznych krwawych napaści na innych obywateli Rzeczypospolitej (głównie Żydów i lewicowców), zaś ONR-owska prasa zwykle pisała o tych czynach w duchu przyzwolenia i aprobaty.
3. ONR charakteryzował się pogardą dla istniejącego w Polsce porządku i prawa, o czym świadczą wspomniane wyżej akty samosądów, a także sam fakt, iż pomimo rozwiązania tej organizacji przez władze naszego kraju, działała ona nadal nielegalnie w swych zmutowanych formach.
Oczywiście, ONR gorliwie powoływała się w swym programie i deklaracjach na Boga, katolicyzm i chrześcijaństwo, ale czy to coś zmienia w ocenie powyższych aspektów doktryny i praktyki tej organizacji. Ktoś kto jest pijakiem też może mówić, iż wierzy w Boga, chodzić codziennie do kościoła, etc., ale przecież to nie zmieni tego, iż czynione przez niego pijaństwo wciąż jest grzechem, nie podoba się Bogu i nie jest zgodne z nauczaniem katolickim.
ONR dziś
Reaktywowany po upadku PRL-u Obóz Narodowo-Radykalny choć już nie eksponuje w swej działalności tak skrajnego antysemityzmu, to jednak nigdy nie zdystansował się od takowego, głoszonego przez jego ideowych ojców. Nigdy liderzy ONR-u nie powiedzieli czegoś w stylu: “To było złe. Szanujemy i pragniemy kontynuować wiele z przedwojennego dziedzictwa, ale nie uważamy, że wszystko w nim było godne pochwały“. Jeśli już to, z ich ust można było słyszeń relatywizujące stwierdzenia w stylu: “Dziś problem żydowski nie jest aktualny tak jak kiedyś, ale w latach 30-tych to była wielka bolączka, stąd też radykalne przekonania i działania naszych poprzedników w tej kwestii“.
Ks. Międlar nie wspomniał też w swym kazaniu o kilku bardziej wątpliwych aspektach dzisiejszego ONR, a więc np.:
1. Promowaniu przez związane z tą organizacją portale komercyjnych pokazów krwawych sportów w rodzaju boksu zawodowego i MMA.
2. Akcjach propagandowych czynionych pod oficjalnym szyldem ONR, a pochwalających zbrodniczy czyn Eligiusza Niewiadomskiego, mordercy pierwszego prezydenta II Rzeczypospolitej Polskiej.
3. Propagowaniu przez te ugrupowanie prymitywnej i wulgarnej retoryki antyimigranckiej – na stronach związanych z ONR publikuje się nawet piosenki, w których nazywa się imigrantów “ciapatymi śmieciami”, “brudasami”, itp.
4. Promuje się ewidentnie bezwstydny i nieskromny styl ubierania się kobiet. Przykładowo, na głównej stronie internetowej ONR w galerii pokazane jest zdjęcie pokazujące młodą dziewczyną w obcisłej i krótkiej, znacznie powyżej kolan spódniczce, zaś na jednym z Marszów Niepodległości wieniec w imieniu tej organizacji niosły podobnie odziane niewiasty.
5. Promowanie kultu tzw. Żołnierzy Wyklętych, a więc ludzi, którzy bez upoważnienia jakiejkolwiek legalnej władzy postanowili zabijać i ranić swych bliźnich.
Czy zatem x. Jacek Międlar został słusznie ukarany przez władze kościelne? Oczywiście, że tak. Albowiem bezkrytyczne wspieranie i chwalenie ruchu politycznego, który miał i ma tyle – delikatnie mówiąc – wątpliwych aspektów – zasługuje bowiem na karę. A robienie z przestrzeni stricte sakralnej wiecu dla takiej organizacji tym bardziej wzmacnia słuszność sankcji wobec x. Międlara. I mało ważne jest, czy aby na pewno, polscy hierarchowie równie gorliwie zwalczają wypaczenia i nadużycia z “lewej strony” duchowieństwa. Ewentualny brak kar dla wypaczeń jednych nie usprawiedliwia wypaczeń innych. Poza tym teza, jakoby biskupi w Polsce byli bardziej surowi dla księży o konserwatywnych i prawicowych inklinacjach, zważywszy na to, iż do tej pory częściej i dotkliwiej byli karani duchowni znani raczej z innego rodzaju tendencji (ks. Lemański, ks. Adam Boniecki).