Możliwość komentowania Czy dojdzie jeszcze kiedyś do globalnego potopu? została wyłączona
Nie mam opinii na temat tzw. globalnego ocieplenia. Może takowe istnieje, a może nie. Jestem w tej kwestii laikiem. Nawet gdyby jednak takowe zjawisko istniało, to dwóch rzeczy możemy być pewni.
Po pierwsze, tak wedle Pisma świętego i zwyczajnego Magisterium Kościoła nigdy więcej już nie będzie katastrofy w postaci GLOBALNEGO potopu. Biblia mówi wszak na ten temat następujące rzeczy:
Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego, co żyje, jak to uczyniłem (Rdz 8, 21).
Potem Bóg tak rzekł do Noego i do jego synów: «Ja, Ja zawieram przymierze z wami i z waszym potomstwem, które po was będzie;z wszelką istotą żywą, która jest z wami: z ptactwem, ze zwierzętami domowymi i polnymi, jakie są przy was, ze wszystkimi, które wyszły z arki, z wszelkim zwierzęciem na ziemi. Zawieram z wami przymierze, tak iż nigdy już nie zostanie zgładzona wodami potopu żadna istota żywa i już nigdy nie będzie potopu niszczącego ziemię». Po czym Bóg dodał: «A to jest znak przymierza, które ja zawieram z wami i każdą istotą żywą, jaka jest z wami, na wieczne czasy: Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną a ziemią. A gdy rozciągnę obłoki nad ziemią i gdy ukaże się ten łuk na obłokach, wtedy wspomnę na moje przymierze, które zawarłem z wami i z wszelką istotą żywą, z każdym człowiekiem; i nie będzie już nigdy wód potopu na zniszczenie żadnego jestestwa. Gdy zatem będzie ten łuk na obłokach, patrząc na niego, wspomnę na przymierze wieczne między mną a wszelką istotą żyjącą w każdym ciele, które jest na ziemi». (Rdz 9, 8-16).
Jak szatą okryłeś ją Wielką Otchłanią, stanęły wody ponad górami. Musiały uciekać wobec Twej groźby, na głos Twego grzmotu popadły w przerażenie. Wzniosły się na góry, opadły na doliny, na miejsce, któreś im naznaczył. Zakreśliłeś granicę, której nie przekraczają, nigdy nie wrócą, by zalać ziemię (Ps 104, 6-9).
Dosłowne rozumienie tych biblijnych fragmentów wspiera Katechizm Trydencki, który naucza na ów temat:
“Potem też na ziemi umocnionej na swym gruncie, rozkazał Pan Bóg słowem swoim w pośród świata stanąć, i to sprawił, aby nie podniosły się góry, a zniżyły pola na tych miejscach, które im utwierdził. Żeby zaś ziemi nie zatapiały wody, zamierzył im kres, którego przestąpić nie mogą, żeby się nie wracały, ani pokrywały ziemię” (Por. „Katechizm rzymski z wyroku św. Soboru Trydenckiego ułożony, z rozkazu najprzód Piusa V. potem Klemensa XIII. po łacinie wydany”, Tom I, Kraków 1880, s. 38).
Oczywiście, mniej lub bardziej lokalne powodzie zdarzały się i będą się zdarzać, ale Bóg obiecał ludzkości, że potop obejmujący swym zasięgiem cały ziemski glob już się nie zdarzy. Globalne ocieplenie nawet jeśli teoretycznie grozi ludzkości katastrofą w postaci powszechnego potopu, to ostatecznie do tego zdarzenia nie dojdzie. Bóg nie dopuści do niego albo przez Swą cudowną i bezpośrednią interwencję, albo też posługując się “przyczynami wtórnymi”, czyli odpowiednimi działaniami rządów, instytucji międzynarodowych, jednostek, etc.
Druga z obietnic, jakie Stwórca nam jako ludziom złożył, jest następująca:
Będą zatem istniały, jak długo trwać będzie ziemia: siew i żniwo, mróz i upał, lato i zima, dzień i noc (Rdz 8, 22).
A zatem jakiekolwiek zmiany klimatyczne by na naszym świecie nie zachodziły, nie sprawią one, by, dajmy na to, z naszego kalendarza zniknęły takie pory roku jak zima i lato.
Oczywiście, wszystko powyższe, nie musi oznaczać, że globalne ocieplenie na pewno nie istnieje i jest od początku do końca jakimś “lewackim wymysłem”. Powyżej przytaczane Boże obietnice znaczą tylko tyle, że pewne najskrajniejsze scenariusze, jakie mogą być na podstawie teorii o globalnym ociepleniu wysuwane – ostatecznie nie zrealizują się. To jednak też nie jest równoznaczne z twierdzeniem, iż nie należy się troszczyć o środowisko naturalne. Nawet jeśli bowiem zawsze będą takie pory roku jak lato i zima, a Ziemia już nigdy nie zostanie w całości zalana przez wodę, to mniejszego rozmiaru zaburzenia klimatyczne i katastrofy naturalne będą się zdarzać – również z powodu naszych ludzkich zaniedbań.
***
A tak na sam koniec tego tekstu pozwolę sobie wtrącić jeszcze jedną uwagę nieodnoszącą się do głównego tematu. Otóż zwolennicy tezy, iż “Wiara i nauka powinny trzymać się swych własnych granic” mogą podważać te Boskie obietnice, jako “wykraczające poza kompetencje religii“. No i poniekąd będzie to spójne z owym założeniem. Od określania stopnia niebezpieczeństwa wystąpienia danej katastrofy są bowiem naukowcy – zgodnie ze wspomnianą tezą. Któż jednak zabroni Bogu składać obietnice i wierzącym po prostu pokładać w tych obietnicach ufność? Naukowcy?
Możliwość komentowania Marsze pro-LGBT powinny być zakazane została wyłączona
Dnia 29 października 2021 roku Sejm RP skierował do prac komisji obywatelski projekt ustawy zakładający prawny zakaz organizowania zgromadzeń publicznych mających m.in. na celu propagowanie zachowań nieheteroseksualnych lub też związków o charakterze poligamicznym. Rzecz jasna, w praktyce uchwalenie takiego prawa, w głównej mierze uderzałoby w legalną możliwość organizowania tzw. marszów równości, czyli demonstracji organizowanych od kilkunastu lat w naszym kraju przez ruchy LGBT. Jako że pojawiło się kilka głosów zaangażowanych katolików (w tym najbardziej znany pochodzi od p. Tomasza Terlikowskiego) mocno polemizujących z ideą wprowadzenia takiego zakazu, chciałbym niniejszym odnieść się do wysuwanych przez nich argumentów.
Oczywiście, jedną z najbardziej akcentowanych kwestii podnoszonych przez katolickich przeciwników ustawy zabraniającej marszów pro-LGBT jest zasada wolności słowa, która ma być naruszana przez wynikający z niej zakaz. Na ten argument można szczerze i otwarcie odpowiedzieć, iż taki zakaz rzeczywiście ograniczałby wolność słowa – jednak ta swoboda nie jest dobrem absolutnie nienaruszalnym. Tę prawdę (a więc, że wolność słowa nie powinna być nieograniczona) rozumie wciąż większość prawodawców, którzy utrzymują w mocy różne jej prawne ograniczenia. W naszym kraju nielegalne jest np. publiczne pochwalanie faszyzmu, komunizmu, pedofilii, zniesławianie innych osób, ujawnianie tajemnic państwowych. Co warto podkreślić w tym momencie to fakt, iż duża część z tych prawnych ograniczeń wolności słowa nie dotyczy sytuacji, w których skorzystanie z tej swobody mogłoby w bezpośredni sposób prowadzić do naruszenia czyjejś wolności. Owszem, pochwalanie komunizmu czy faszyzmu hipotetycznie rzecz biorąc, mogłoby w dalszej perspektywie wieść do poważnego ograniczenia wolności wielu ludzi (zakładając, że dałoby się do tego przekonać odpowiednio wiele osób), ale nawet coś takiego samo w sobie nie ogranicza ani bezpośrednio nie prowadzi do naruszenia czyjejś wolności. Ktoś może wszak uważać i dodatkowo publicznie to wyrażać, że “wrogów klasowych” należałoby w dobrze urządzonym społeczeństwie zamykać w łagrach, ale samo publiczne wyrażenie takiego poglądu nie prowadziłoby jeszcze w prostej linii do tego, że ów postulat zostałby zrealizowany. W tym sensie więc publiczne pochwalanie komunizmu ani bezpośrednio nie naruszałoby czyjejś wolności, ani też nawet w bardziej bliski sposób by do tego nie prowadziło. Paradoksalnie rzecz biorąc, sami aktywiści pro-LGBT de facto często przyznają, że wolność słowa powinna być prawnie ograniczana, nawet jeśli bezpośrednio nie narusza ona wolności innych ludzi. Jeśli bowiem poprzez prawne zakazy “mowy nienawiści” oraz “homofobii” coraz częściej rozumie się wyrażenie swego przekonania o poważnej grzeszności aktów homoseksualnych, to jest właśnie dowód na to, że przynajmniej część działaczy ruchów LGBT, którzy dążą do kryminalizacji “homofobii” w tym konkretnym aspekcie nie popiera libertariańskiego pojmowania wolności słowa.
Ktoś, rzecz jasna, może twierdzić, iż nawet współczesne, a przywołane przeze mnie wyżej ograniczenia wolności słowa są niesłuszne, a władze cywilne powinny penalizować tylko te z nich z nich, które nawołują do bezpośredniego naruszania czyjejś swobody albo też bezpośredniego łamania prawa. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, w której ów “ideał” były konsekwentnie wdrażany w życie … Na ulicach naszych miast widzielibyśmy wówczas demonstracje nie tylko nazistów czy komunistów, ale też zwolenników legalizacji pedofilii. W mass mediach reklamowano by narkotyzowanie się, pijaństwo, kazirodztwo oraz handlowanie własnymi organami, a rasistowski sklepikarz mógłby dumnie wywiesić na swej własności hasło: “Czarnuchom wstęp wzbroniony. To moja własność i mam prawo nie wpuszczać do niej tych, których nie życzę sobie widzieć!“. Czy naprawdę w imię libertariańsko oraz skrajnie liberalnie pojmowanej wolności słowa chcielibyśmy żyć w takim państwie i społeczeństwie? Mimo wszystko myślę, że większość ludzi wciąż rozumie albo przynajmniej wyczuwa, że prawne ograniczenia wolności słowa sprowadzające się jedynie do zakazu bezpośredniego naruszania czyjejś wolności albo też stwarzania bardzo poważnego ryzyka jej naruszania, nie byłyby słuszne i odpowiednie. Władze cywilne powinny bowiem chronić ludzi nie tylko przed jawnym naruszaniem ich wolności, ale także winny bronić ich przed np. manipulacją, żerowaniem na ich niewiedzy czy też trudnej sytuacji materialnej. Państwo jest też od tego, by chronić inne niż fizyczne dobra swych obywateli (stąd np. zakazuje się szerzenia oszczerstw). Czasami też rządzący winni chronić ludzi przed zadawaniem sobie samemu poważnej krzywdy – i dlatego nielegalne powinno być np. namawianie choćby i dorosłych osób do samobójstwa czy samookaleczenia się. Oczywiście, to nie znaczy, że władze cywilne powinny karać wszystkie złe moralnie czyny. Niektóre ze złych moralnie uczynków są relatywnie nieznacznie szkodliwe społecznie (np. obżarstwo czy całkowicie samotnie i sekretnie czyniony onanizm) i w związku z tym ich prawne karanie byłoby z zasady nieroztropne. Karalność zaś niektórych z innych wypaczeń nie leży w samodzielnej kompetencji państwa (np. tych błędnych religii, które nie naruszają naturalnego prawa moralnego) i jeśliby rozważać stosowanie w tej sferze pewnych cywilnych represji to tylko w przypadku, gdyby władze kościelne w wyraźny sposób udzieliły rządzącym do tego swego upoważnienia. Istnieje jednak moralne prawo władz cywilnych do karania tych grzechów, które w poważny sposób krzywdzą innych ludzi (choćby i ktoś godził się dobrowolnie na taką krzywdę, np. skuteczne namawianie do samobójstwa), przez co w ewidentny sposób naruszają one tak prawo naturalne, jak i porządek sprawiedliwości. Tego rodzaju grzechy mogą być przez rządzących karane, nawet gdy dokonywane są w sferze prywatnej; a więc logicznie rzecz biorąc, tym bardziej zakazane powinno być ich publiczne propagowanie.
***
Czy zachowania homoseksualne należą zatem do tych grzechów, które winny być przez władze cywilne karane, nawet wówczas, gdy nie wiążą się ono z gwałceniem czyjejś wolności? Sądzę, że tak, gdyż takie grzechy są jawnym i bardzo poważnym naruszeniem naturalnego prawa moralnego, które często wiąże się z narażaniem swego oraz czyjegoś zdrowia i życia na niemałe ryzyko (vide: AIDS, choroby weneryczne, rak jelita grubego, zaburzenia w kontrolowaniu odruchów defekacyjnych). Ponadto, rozprzestrzenianie się czynów homoseksualnych niejednokrotnie dokonuje się na drodze wykorzystywania czyjegoś braku życiowego bądź seksualnego doświadczenia. W Polsce np. 16-letni chłopiec może w legalny sposób wyrazić zgodę na odbycie stosunku seksualnego z 40-letnim mężczyzną. Nawet gdyby podwyższyć ten wiek zgody do lat 18, to dysproporcja pomiędzy poziomem życiowych doświadczeń 18-latka i 40-latka jest bardzo poważna i temu drugiemu bardzo łatwo jest manipulować tym pierwszym. Jeśli więc władze cywilne mają moralne prawo do zabraniania nawet prywatnych aktów homoseksualnych, to tym bardziej słusznym może być karanie ich publicznego propagowania. Tak zwane Marsze Równości mają zaś na celu normalizację takich zachowań – a co za tym idzie, rządzący mogą słusznie ich zakazywać.
***
To, co powyżej piszę o słuszności kryminalizacji nawet prywatnych aktów homoseksualnych, nie jest moim wymysłem. To, nie ja, ale sam Bóg wymyślił prawną karalność takich grzechów. W Starym Zakonie Bóg wszak nakazał karać czyny homoseksualne śmiercią (Kpł 20, 13). Powie ktoś, że prawa karno-cywilne Starego Przymierza nie obowiązują chrześcijańskich władców. To prawda, niemniej jednak fakt, że Bóg rozkazał surowo karać czynnych homoseksualistów, oznacza, że takie karanie nie jest samo w sobie sprzeczne z miłością bliźniego, gdyż Bóg jest Miłością (patrz: 1 J 8, 4) i nie nakazuje on w związku z tym rzeczy, które są sprzeczne z Jego charakterem i które jako takie byłyby złe (por. Syr 15, 19-20). Nawet zaś, jeśli przyjmiemy, że kara śmierci za czyny homoseksualne odnosiła się tylko do narodu żydowskiego w czasach Starego Przymierza, to takowa konstatacja nie oznacza jeszcze, że w czasach Nowego Przymierza owe zachowania nie powinny być przez władze cywilne karane choćby i w łagodniejszy sposób. Także bowiem Stary Testament jest odbiciem mądrości, miłości i sprawiedliwości Stwórcy i nawet jeśli w czasach spisywania tej Księgi potrzebne były Żydom bardziej surowe prawa niż dziś, to nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że w takim razie nie powinniśmy się kierować choćby tylko duchem tych praw. Oczywiście, że należy kierować się duchem (choć nie zawsze literą) starotestamentowego prawa cywilnego i karnego, gdyż jest on odbiciem Bożego charakteru. Przykładowo, jedno z praw cywilnych Starego Przymierza mówi, iż ludzkie odchody powinny być zakopywane w ziemi (Pwt 23, 9-14) – czy to oznacza, że pod rządami Nowego Testamentu ludzie nie powinni się troszczyć o utylizację fekaliów i np. załatwiać swe potrzeby fizjologiczne, gdzie popadnie? Rzecz jasna, że nie o to chodzi i nawet jeśli nie jesteśmy zobowiązani do zakopywania odchodów w ziemi, gdyż możemy je usuwać za pomocą innych środków – dajmy na to kanalizacji – to troska o higienę w tym zakresie jest nadal aktualna i ważna. Podobnie, choć chrześcijańscy władcy nie są zobowiązani do karania homoseksualizmu śmiercią, nie oznacza to, że w takim razie nie powinni oni zakazywać go za pomocą innych sankcji karnych.
Prawna karalność czynów homoseksualnych jest też historyczną zdobyczą cywilizacji chrześcijańskiej. Przed tym wszak, jak chrześcijaństwo zyskało znaczący wpływ na prawo i życie społeczne starożytnego Rzymu oraz Grecji różne formy homoseksualizmu cieszyły się w nich tak moralną, jak i prawną akceptacją. Tyczyło się to zwłaszcza uwodzenia młodych chłopców przez starszych mężczyzn oraz bycia stroną aktywną w czasie homoseksualnych praktyk. Dopiero w 390 roku po Chrystusie, wówczas, gdy chrześcijaństwo było już religią panującą pod naciskiem św. Ambrożego, w Imperium Rzymskim zdelegalizowano wszelkie praktyki homoseksualne. Podobnie zresztą sytuacja wyglądała w innych rejonach świata, gdzie dominujące wcześniej pogaństwo było skłonne mniej lub bardziej akceptować homoseksualizm, jednak pod wpływem presji chrześcijan wprowadzało moralne i prawne obostrzenia wobec tej ohydy. Przykładowo, w pogańskiej Japonii stosunki homoseksualne nigdy nie były prawnie zakazane z wyjątkiem lat 1873 – 1880 kiedy to władze tego kraju zaczęły się otwierać na wpływy chrześcijańskiego Zachodu.
Ponadto, Kościół katolicki w swych aktach magisterialnych i dyscyplinarnych nigdy w swej historii (nawet aktualnej) nie sprzeciwiał się kryminalizacji aktów homoseksualnych, a przeciwnie nieraz sugerował słuszność takowego prawnego zakazu. Czynił tak, chociażby Sobór Laterański V, gdy ogłaszał co następuje:
Aby zaś zwłaszcza duchowni żyli w czystości i wstrzemięźliwości wedle zasad kanonów, postanawiamy, aby czyniący przeciwnie byli zgodnie z nimi karani. Jeśliby komuś, świeckiemu lub duchownemu, udowodniono zbrodnię, z powodu której „nadchodzi gniew Boży na buntowników”*, zostanie ukarany karami przewidzianymi przez święte kanony lub prawo cywilne. (Źródło: ks. Arkadiusz Baron, Henryk Pietras SJ, „Dokumenty Soborów Powszechnych”, t. 4, Kraków: Wydawnictwo WAM 2004, s. 101)
Z kolei papież św. Pius V w bullach „Horrendum illud scelus” i„Cum Primum”, nakazując przekazywanie winnych czynów homoseksualnych księży władzy świeckiej, by ta skazywała ich na karę śmierci. Pius XI zaś w encyklice „Casti Connubii” nauczał, iż władze cywilne mają prawo oraz obowiązek karania niemałżeńskich związków seksualnych. I bynajmniej postulat delegalizacji owej nieprawości nie jest tylko reliktem „przedsoborowej” nauki Kościoła, gdyż jeszcze w wydanym przez papieża Benedykta XVI w 2006 roku „Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego” przeczytać możemy, iż „rozprzestrzenianie ciężkich wykroczeń przeciwko czystości winno być zakazane przez władze cywilne stosownymi prawami” (n. 494), a w punkcie poprzedzającym to stwierdzenie do takich występków zaliczono m.in. czyny homoseksualne (n. 492). Oczywiście, tzw. Marsze Równości mając na celu normalizację w społeczeństwie zachowań sodomskich przyczyniają się też do szerszego ich występowania, a więc interpretacja, iż zgodne z nauczaniem papieża Benedykta XVI byłoby ich prawne zakazanie nie wydaje się być nadużyciem.
Wracając zaś do samej zasady wolności słowa to papież Leon XIII w encyklice “Libertas praestantissimum” tak uczył o słusznych i sprawiedliwych jej ograniczeniach:
Zastanówmy się nieco nad wolnością słowa i wyrażania pismami tego wszystkiego, co się tylko spodoba. Ta wolność, jeżeli nie jest należycie miarkowaną, ale statek i granicę przekracza, to nie potrzeba nawet mówić, iż nie może mieć racji prawa. Prawo bowiem, to moralna moc, o której jak powiedzieliśmy i co częściej powtarzać należy, niedorzecznie byłoby utrzymywać, iż ją natura dała porównie i pospólnie tak prawdzie jak kłamstwu, zacności i brzydocie. Prawem jest, aby to, co jest prawdziwym, co jest uczciwym, swobodnie i roztropnie w państwie rozszerzać, iżby się stało własnością jak największej liczby osób; natomiast sprawiedliwe jest, aby kłamstwa opinie, ponad które nie masz większej zarazy dla umysłu; dalej występki, które ducha i obyczaje psowają, stłumiała pilnie publiczna władza, iżby się ze zgubą rzeczypospolitej nie zdołały rozpościerać. Słuszne jest, aby zboczenia rozpasanego umysłu, które bez wątpienia przyczyniają się do obałamucenia nieuczonego tłumu, powściągała tak samo powaga ustaw, jak zamachy gwałtu przeciw słabszym. I to tym bardziej, że znacznie większa część obywateli albo wcale nie potrafi, albo też nie bez największej trudności, oprzeć się kuglarstwom i sztuczkom dialektyki, zwłaszcza wtenczas, gdy te namiętnościom schlebiają. Dozwólcie każdemu z nieograniczoną swobodą mówić i pisać, a nie pozostanie nic świętego i nie zaczepionego: nie oszczędzą nawet owych największych i niewzruszonych zasad natury, które za wspólne, a zarazem najszlachetniejsze dziedzictwo rodzaju ludzkiego uważać należy. Tak więc po stopniowym przysłanianiu prawdy, cieniami, co często się zdarza, zapanuje z łatwością zgubny i różnoraki błąd mniemań. Z takiego stanu odniesie swawola tyle korzyści, ile wolność szkody: tym obszerniejszą bowiem i więcej ubezpieczoną staje się wolność, im silniej spętaną swawola. Lecz w materiach wolnych, które Bóg roztrząsaniu ludzi pozostawił, dozwolonym jest oczywiście myśleć, co się podoba, i swe myśli wolno wypowiadać, natura nie sprzeciwia się temu: taka bowiem wolność nie doprowadziła nigdy ludzi do przytłumienia prawdy, raczej często do jej zbadania i wykrycia.
***
Mimo jednak przytoczonego przeze mnie powyżej tak “przed”, jak i “posoborowego” nauczania Kościoła o słusznych ograniczeniach tak wolności słowa, jak i pewnych prywatnie czynionych grzechów, część katolików może upierać się przy tym, że “aktualna” doktryna kościelna wręcz potępia postulaty takich zakazów. Owi katolicy powołują się tu na punkt 2358 Katechizmu Kościoła Katolickiego, w którym uczy się, że osoby homoseksualne powinny być traktowane w sposób pozbawiony wobec nich “jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji“. Interpretacja tego katechizmowego zapisu w duchu, jakoby każdego rodzaju dyskryminacja wobec takich ludzi była od razu “niesłuszną” czy “niesprawiedliwą” jest jednak nadinterpretacją. Oczywiście, może istnieć niesłuszna dyskryminacja osób homoseksualnych, ale nie każde ich dyskryminowanie jest niegodziwe. Jeśli odmawiamy takim ludziom pewnych naturalnych uprawnień, np. sklepikarz nie sprzeda chleba “gejowi” albo lekarz odmówi udzielenia pomocy medycznej takiej osobie to jest to przejaw ich niesłusznej dyskryminacji. Taka dyskryminacja nie odnosi się bowiem do złych moralnie działań tych osób, ale ich nie związanych z tym działań (potrzeby jedzenia, leczenia się, etc). Dyskryminacja jednak odnosząca się do ograniczania czy zakazywania ich obiektywnie złych działań (albo też blisko się do realizacji tego zła mogących odnosić) jest słuszna, godziwa i sprawiedliwa. Kardynał Joseph Ratzinger, w dokumencie Kongregacji Nauki Wiary „Omosessualit” precyzował rozróżnienie pomiędzy sprawiedliwą i niesprawiedliwą dyskryminacją homoseksualistów i lesbijek:
„Istnieją dziedziny, w których nie jest przejawem niesprawiedliwej dyskryminacji uwzględnienie skłonności seksualnej, na przykład gdy chodzi o adopcję dziecka lub powierzenie go opiekunom, zatrudnienie nauczycieli lub trenerów sportowych, służbę wojskową. Osoby homoseksualne, jako osoby ludzkie, mają te same prawa co wszyscy ludzie, w tym prawo do takiego traktowania, które nie uwłacza ich godności osobistej. Obok innych praw wszyscy ludzie mają prawo do pracy, mieszkania itd. Nie są to jednak prawa absolutne. Mogą zostać słusznie ograniczone ze względu na obiektywne nieuporządkowane zachowania zewnętrzne. Jest to nie tylko dopuszczalne, ale konieczne. Co więcej, zasada ta dotyczy nie tylko przypadków zachowań zawinionych, ale także działań osób chorych fizycznie lub umysłowo. Jest zatem przyjęte, że państwo może ograniczyć możliwość korzystania z pewnych praw, na przykład osobom cierpiącym na chorobę zakaźną lub umysłową, by chronić dobro wspólne” (tamże: n. 11-12).
***
Niektórzy katolicy mogą jednak lekceważyć również “posoborowe” nauczanie katolickie powołując się na niektóre z wypowiedzi aktualnego papieża Franciszka, w których ten z aprobatą wypowiadał się nawet o instytucji związków cywilnych dla osób tej samej płci. Skoro więc, nawet związki partnerskie dla takich ludzi miałyby być akceptowane to logicznym wydawałoby się popieranie legalności publicznego promowania aktów sodomskich. Na ten argument trzeba odpowiedzieć, iż przywołane wypowiedzi Franciszka, choć były wyrażane publicznie, to nie należą do jego urzędowego, oficjalnego nauczania. Wszystkie one były wyrażane kanałami nieoficjalnymi (np. wywiadami dla mass mediów), a więc nie mają one rangi wiążącego sumienia katolików Magisterium. Nie byłbym też na 100 procent pewien, iż wspieranie w pewnych okolicznościach kulturowych i historycznych wprowadzenia instytucji związków partnerskich w sposób absolutny musi zakładać uniwersalny sprzeciw wobec kryminalizacji choćby i prywatnych aktów homoseksualnych wówczas, gdy roztropność by na to pozwała. Sam mogę się przyznać do tego, iż jako zwolennik takiej penalizacji, czasami rozważałem to, czy w sytuacji gdy aktów homoseksualnych nie dałoby się zakazać, lepsze dla takich osób nie byłoby wprowadzenie czegoś, co przynajmniej teoretycznie mogłoby ograniczać ich bardzo częstą oraz wybujałą rozwiązłość? Innymi słowy, czy wprowadzenie instytucji zakładającej jakąś wierność i stałość nie byłoby lepsze od przysłowiowego skakania z “kwiatka na kwiatek”? Oczywiście, nawet stała i wierna sobie relacja dwóch homoseksualistów czy lesbijek jest materią bardzo ciężkiego grzechu, jednak czymś jeszcze gorszym i sprawiającym wiele krzywd jest ciągłe zmienianie swych partnerów (bądź partnerek). Choć tego nie popieram, to rozumiałbym więc kogoś, kto w imię ograniczania rozwiązłości osób homoseksualnych wspierałby tworzenie dla nich stałych związków opartych na wierności. I jeszcze raz podkreślam, nie musiałoby się to w sposób konieczny wykluczać z tym, że ta sama osoba uznawałaby za moralnie uzasadnione karanie przez władze cywilne wszelkich aktów sodomskich wówczas, gdy okoliczności by na to pozwalały. Nie sądzę, by podobny styl rozumowania stał za wypowiedziami Franciszka na ów temat, nie mniej jednak wskazuję, że nie musi być absolutnej i niedającej się usunąć sprzeczności pomiędzy oboma wskazanymi wyżej postulatami.
***
Kolejnym argumentem przeciw delegalizacji tzw. marszów równości może być powołanie się na tradycyjnie katolicką zasadą tolerowanie mniejszego zła. Czasami wszak nie tylko można, ale należy tolerować coś, czego zakazanie mogłoby przynieść gorsze skutki. Na przykład, w czasie wojny dowódca armii może tolerować fakt korzystania przez jego żołnierzy z usług prostytutek, jeśli poważnie obawia się, że w razie zakazu takiego zachowania, jego podwładni częściej gwałcili by kobiety i dziewczęta. Zgwałcenie jest większym złem niż skorzystanie z usług prostytutki, a więc w takich okolicznościach dowódca armii mógłby słusznie tolerować to drugie po to, by ograniczyć występowanie tego pierwszego. Zaznaczam, że mówię tutaj o tradycyjnie pojmowanej tolerancji, a nie czymś, co byłoby już formalną współpracą ze złem, a więc np. pochwalaniu, doradzaniu czy nakazywaniu żołnierzom czynienia aktów seksualnych z prostytutkami. To drugie byłoby oczywiście zawsze złe i moralnie zakazane. Co innego, tradycyjnie pojmowane tolerowanie mniejszego zła (czyli jego niekaranie), a co innego zachęcanie doń czy bezpośrednie współuczestniczenie w nim (co jest zawsze zabronione).
Czy zatem należy we współczesnych czasach prawnie tolerować nawet publiczną propagandę aktów homoseksualnych z obawy, by próba jej zakazania nie dała jeszcze gorszych efektów (np. czynienia z aktywistów LGBT męczenników, dojście do władzy lewicy i liberałów)? Cóż, odpowiedź na to pytanie nie wydaje mi się łatwa, ale nawet gdyby była ona pozytywna, to uwarunkowana okolicznościami tymczasowa tolerancja dla takich niegodziwości nie powinna zakładać zaprzeczania z samej swej natury moralnemu prawu władz cywilnych do ich karania. Poza tym realistycznie na to patrząc, to nie istnieją duże szanse na delegalizację marszów równości, ale samo podnoszenie takiego postulatu może mieć swą pozytywną wartość. A to dlatego, że jego głoszenie w przestrzeni publicznej może przecierać w dalszej przyszłości szlaki do faktycznego spełnienia tym podobnych pomysłów. Poza tym doświadczenie wydaje się pokazywać, że im bardziej ustępuje się ruchom LGBT pola, tym bardziej się one agresywne w swych dążeniach i postulatach. Pokazanie im bardziej twardego sprzeciwu być może więc będzie opóźniać ich marsz przez instytucje, kulturę oraz prawo.
***
Trafnym argumentem nie jest też wskazywanie na to, iż pijaństwo uderza bardziej w dobro rodziny i społeczeństwa niż sodomia. Owszem, można powiedzieć, że tak jest, choćby dlatego, że upijanie się stanowi przywarę u większej ilości ludzi niż czyny homoseksualne. Tyle że akurat na płaszczyźnie prawnej władze cywilne naszego kraju uczyniły wiele by zniechęcać ludzi do pijaństwa. Zakazane jest wszak np. sprzedawanie alkoholu osobom nietrzeźwym i nieletnim, reklamowanie trunków za pomocą pozytywnych skojarzeń z pijaństwem, a osoby mające duże problemy z upijaniem się mogą nawet być przymusowo skierowane na leczenie odwykowe. Zapewne istnieją poważne problemy z praktyczną realizacją tych dobrych praw, nie mniej jednak nie można powiedzieć, że rządzący nie robią nic, by chronić małoletnich, rodziny i społeczeństwo przed pijaństwem. Zakaz organizowania demonstracji wspierających LGBT byłby zatem analogiczny do wspomnianych przeze mnie ograniczeń prawnych tyczących się używania oraz promowania napojów alkoholowych. Zaznaczam, że moje powyższe przychylne odniesienia do zwalczania pijaństwa za pomocą prawa nie są w żadnym razie oznaką popierania przeze mnie prohibicji alkoholowej, którą to oceniam jako prawo przesadzone, a przez to nieodpowiednie.
***
Nie jest wreszcie trafnym argumentem sugestia, jakoby karanie publicznego propagowania grzechów sodomskich było równoznaczne z obdarzeniem nienawiścią osób je czyniących. Wręcz przeciwnie, karanie nieprawości może być aktem miłości – tak do ich ofiar, do społeczeństwa, które ma być przed nimi chronione, jak i do samych sprawców, których w ten sposób chce się poprawić, a przynajmniej ograniczyć ich złe oddziaływanie na innych. Święty Tomasz z Akwinu omawiając przykazanie miłości bliźniego, tak o tym pisał:
To nie jest grzech, kiedy według wymagań sprawiedliwości ogranicza się złych ludzi w ich działaniu. Ci, którzy to czynią, według Apostoła “z woli Boga pełnią swój urząd” (Rz 13, 6). I jest to wyrazem miłości, kara bowiem służy duchowemu dobru. Poza tym dobro społeczności jest cenniejsze niż dobro pojedynczego człowieka (Cytat za: Św. Tomasz z Akwinu, “Wykład pacierza”, Wydawnictwo “W drodze”, Poznań 2019, s. 195-196).
***
Na sam koniec chciałbym zaznaczyć, że fakt popierania przeze mnie ustawy zakazującej “marszów równości” nie jest w mym wypadku równoznaczny ze wspieraniem wszystkich elementów otoczki temu towarzyszącej bądź ją poprzedzającej. Bardzo krytycznie odnoszę się np. do wypowiedzi pani Kai Godek (inicjatorki zbiórki podpisów pod rzeczonym projektem ustawy), w której twierdziła ona, że “geje chcą adoptować dzieci, by je gwałcić“. Nie ma dowodów na słuszność hipotezy, iż większość osób homoseksualnych molestuje adoptowane przez siebie dzieci, a tym bardziej nie ma przesłanek, by uznawać, iż większość takich ludzi czyni to w sposób intencjonalny. Tego rodzaju wypowiedzi należy więc uznać za obiektywnie oszczercze albo będące przynajmniej materią grzechu lekkomyślnego i pochopnego osądu swych bliźnich. O nikim nie należy mówić nieprawdy, choćbyśmy bardzo krytycznie odnosili się do pewnych złych działań danej osoby. Uważam też za co najmniej przesadzone i nieadekwatne analogie, jakie pomiędzy ruchem LGBT a nazistowską III Rzeszą snuł przy prezentowaniu projektu ustawy w Sejmie RP pan Krzysztof Kasprzak (najbliższy współpracownik Kai Godek). Należy jednak oddzielić ziarno od plew, a więc nie zawsze właściwe uzasadnienia od jako takiego słusznego postulatu prawnego zakazu organizowania pro-sodomskich manifestacji.
Możliwość komentowania Pismo Św. i nauka Kościoła a karanie grzechu sodomskiego została wyłączona
X. Rafał Główczyński SDS, w internecie działający pod pseudonimem “Ksiądz z osiedla”, umieścił niedawno na swoim kanale film dotyczący przyczyn apostazji. Uważam, że kanał x. Rafała jest warty uwagi. Jestem również wdzięczny temu kapłanowi za to, że jego działalność ma bardzo pozytywny wpływ na ewangelizację i katechizację polskiej młodzieży. Niestety, w filmie dotyczącym apostazji, przedstawił on fałszywy obraz karalności grzechu sodomskiego w Piśmie Świętym i nauce Kościoła. Potępił on karalność sodomii we współczesnych państwach arabskich oraz w dawnych państwach katolickich (np. w XVI-wiecznej Hiszpanii). Stwierdził, iż kraje katolickie, które ścigały sodomię, pobłądziły i wprowadziły ustawy sprzeczne z Biblią i nauką Kościoła. Wg x. Rafała, Pismo Św. nigdzie nie nakazuje karania czynnych homoseksualistów śmiercią.
Przyjrzyjmy się, jak ta sprawa naprawdę wygląda. W Piśmie Św. odnajdujemy następujący fragment:
Kto by spał z mężczyzną obcowaniem niewieścim, obydwaj haniebny czyn popełnili: śmiercią niechaj umrą, krew ich niechaj będzie na nich. (Kpł 20, 13)
Przepis ten należy do tzw. sądów Starego Testamentu, czyli praw karnych i cywilnych, obowiązujących w starożytnym Izraelu. Jezus wypełnił Prawo Mojżeszowe, a więc nie obowiązuje nas już nakaz karania sodomitów śmiercią. Prawo to było jednak dobre, słuszne i sprawiedliwe w tamtym czasie i miejscu, ponieważ Bóg nigdy nie dałby nam prawa, które nakazywałoby czynić zło:
Nie mów: “On mnie w błąd wprowadził”, bo Mu nie potrzeba bezbożnych ludzi. Wszelkiej obrzydliwości błędu Pan nienawidzi, i nie będzie się podobała bojącym się go. Bóg od początku stworzył człowieka i zostawił go w mocy rady jego. Przydał prawa i przykazania swoje; jeśli będziesz chciał prawa zachować i na wieki wiarę miłą trzymać, zachowają cię. (…) Nikomu nie rozkazał źle czynić i nie dał nikomu pozwolenia grzeszyć; albowiem nie pragnie mnóstwa synów niewiernych i niepożytecznych. (Syr 15, 12-15.20)
Ponadto, legalna władza państwowa może stosować rozwiązania prawne, które Bóg nadał Żydom, jeśli tylko uzna je za pożyteczne w danym czasie i miejscu. Św. Tomasz z Akwinu pisze:
Przykazania sądownicze nie miały na zawsze obowiązywać; zgasły na skutek przyjścia Chrystusa: inaczej jednak niż przykazania obrzędowe. Te ostatnie do tego stopnia zgasły że stały się nie tylko martwe, lecz także śmiercionośne dla tych, którzy by je zachowywali po Chrystusie, zwłaszcza po rozprzestrzenieniu się ewangelii. Natomiast przykazania sądownicze stały się wprawdzie martwe, bo już nie mają siły obowiązywania, nie stały się jednak śmiercionośne. Bo gdyby jakiś rządca państwa nakazał je zachowywać w swoim państwie, nie popełniłby grzechu; chyba żeby ktoś je zachowywał lub nakazał zachowywać jako mające siłę obowiązywania z ustanowienia starego prawa. Taki bowiem zamiar ich zachowywania byłby śmiercionośny. (Summa theologiae, Iª-IIae q. 78 a. 1 co.)
Osoby, które negują prawną karalność sodomii powołując się na wygaśnięcie Prawa Mojżeszowego, powinny zatem konsekwentnie opowiadać się za zniesieniem kar za morderstwo czy kradzież. Stąd też słusznie państwa katolickie wprowadzały surowe kary za ten obrzydliwy i sprzeczny z naturą występek. X. Rafał uważa jednak, że robiły to wbrew oficjalnemu nauczaniu Kościoła. Również jest to nieprawda. Przytoczmy kilka orzeczeń papieskich i soborowych:
1) Sobór Laterański V:
Aby zaś zwłaszcza duchowni żyli w czystości i wstrzemięźliwości wedle zasad kanonów, postanawiamy, aby czyniący przeciwnie byli zgodnie z nimi karani. Jeśliby komuś, świeckiemu lub duchownemu, udowodniono zbrodnię, z powodu której „nadchodzi gniew Boży na buntowników”*, zostanie ukarany karami przewidzianymi przez święte kanony lub prawo cywilne. (Źródło: ks. Arkadiusz Baron, Henryk Pietras SJ, “Dokumenty Soborów Powszechnych”, t. 4, Kraków: Wydawnictwo WAM 2004, s. 101)
*Tą zbrodnią jest grzech sodomski, o czym informuje nas 11. kanon Soboru Laterańskiego III, potępiający homoseksualnych duchownych.
2) Pius V, bulla Cum Primum:
Jeśli ktoś dopuści się tej ohydnej zbrodni przeciwko naturze, która spowodowała rozpętanie gniewu Bożego przeciwko dzieciom nieprawości, zostanie oddany w ręce sądu świeckiego, aby zostać ukarany, a jeśli jest duchownym, zostanie poddany tej samej karze po pozbawieniu godności kościelnej. (Źródło: Magnum Bullarium Romanum, t. 2, s. 180)
3) Pius V, bulla Horrendum illud scelus:
Po tym jak [księża-sodomici] zostaną zdegradowani przez sąd kościelny, mogą być przekazani władzy świeckiej, a ona ma prawo wykonać na nich tę samą karę, jaką otrzymują świeccy, którzy wpadli w tę otchłań – która jest ustanowiona w prawomocnych rozporządzeniach. (Źródło: Magnum Bullarium Romanum, t. 2, s. 267)
Jak widać, prawo państwowe karało czyny homoseksualne za wyraźną aprobatą Kościoła. Ponadto, większość ustaw karnych w państwach katolickich przewidywało wówczas karę śmierci za ten obrzydliwy występek. Zobaczmy sobie chociażby Constitutio Criminalis Carolina, a więc kodeks karny wprowadzony w Rzeszy przez cesarza Karola V, obowiązujący w całej Europie w miastach na prawie niemieckim (także w Polsce):
Gdzieby kto takowy nalezion był, żeby albo z bydlęciem, albo chłop z chłopem przeciw przyrodzeniu sprawę miał, takowi mają na gardle być skarani, a według obyczaju ogniem mają bydź spaleni, bez wszelakiego zmiłowania y łaski. (Źródło: Ten Postępek wybran iest z Praw Cesarskich…, str. 39)
Podsumowanie
Nie jest prawdą, że Biblia nie mówi o karaniu śmiercią za czyny homoseksualne. Nie jest również prawdą, że nauka Kościoła zabrania władzy państwowej karania tego występku. Wręcz przeciwnie, Kościół w minionych wiekach akceptował to, że prawa karne państw katolickich wymierzały sodomitom surowe kary, łącznie z karą śmierci. Nie oznacza to jednak, że państwo musi karać czynnych homoseksualistów śmiercią. Nie należy jednak potępiać państw, które zabraniają swoim obywatelom grzechu sodomskiego.
Możliwość komentowania Dlaczego korrida jest zdecydowanie niemoralna została wyłączona
W naszym kraju na szczęście nie ma zbyt wielu obrońców korridy, czyli hiszpańskiego zwyczaju krwawych walk z bykami. Zauważyłem jednak, że w polskich środowiskach konserwatywnych – może nie większość – ale nieproporcjonalnie więcej osób niż w ogóle społeczeństwa, jest gotowa usprawiedliwiać ową brutalną tradycję, nieraz sprowadzając sprzeciw wobec niej do ulegania tendencjom lewackim albo zbyt daleko posuniętemu ekologizmowi i trosce o zwierzęta. Z tego względu w poniższym artykule postanowiłem zebrać wszystkie z argumentów wysuwanych w obronie korridy, które słyszałem lub ewentualnie, które jestem w stanie sobie wyobrazić – a następnie dać na nie odpowiedź.
Argument nr 1: To prawda, że papież św. Pius V zabronił korridy pod karą ekskomuniki, jednak już kolejni następcy św. Piotra (Grzegorz XIII oraz Klemens VIII) znacząco złagodzili ten zakaz, a więc można przyjąć, iż nie uznawali oni owego zwyczaju za zły.
Jest faktem, iż surowe kary za – również bierny (to znaczy w charakterze widza) udział w korridzie wydane przez papieża św. Piusa V dla ogółu chrześcijan nie przetrwały zbyt długo i jego następcy mocno je złagodzili. Najpierw bowiem Grzegorz XIII ograniczył sankcje nałożone przez św. Piusa V tylko do Hiszpanii, a później Klemens VIII zabronił uczestniczenia w owej rozrywce tylko osobom duchownym. Czy jednak w związku z tym interpretacja, iż w ten sposób papieże de facto uznali błędność surowej moralnie oceny korridy wydanej przez św. Piusa V jest jedyną możliwą wykładnią? Z pewnością nie. Trzeba by najpierw dotrzeć do – jeśli takowe są – bardziej szczegółowych uzasadnień autorstwa Grzegorza XIII i Klemensa VIII by móc mówić, iż złagodzenie przez nich kanonicznych restrykcji za udział w korridzie wynikało z ich ewentualnego przekonania o braku moralnego zła tej rozrywki. Mogło wszak być też tak, iż ci papieże uznali, że tolerowanie korridy będzie mieściło się w granicach uprawnionej tolerancji mniejszego zła. Brak surowych sankcji karnych nie zawsze jest bowiem równoznaczny ze stwierdzeniem, iż nieobjęte nimi zachowanie jest tym samym moralnie dobre.
Argument nr 2: Skoro przez tyle wieków Kościół katolicki tylko raz w sposób oficjalny zakazał korridy, a ów zakaz i tak został później szybko mocno złagodzony, to należy przyjąć, iż nie istnieją większe moralne problemy z tą tradycją.
Czysto teoretycznie można by przyjąć ów argument, ale w praktyce jest on bardzo trudny do obrony. Po pierwsze bowiem istnieją mocne tak biblijne, jak i tkwiące w ogólnym nauczaniu Kościoła powody by niechętnie patrzeć na korridę. Pismo św. nie potępiając wszak wszelkiego zabijania zwierząt oraz ukazując zasadniczą wyższość człowieka nad zwierzęciem jednocześnie poleca okazywać zwierzętom łagodność i troskę. Przykładowo, w tej świętej Księdze czytamy, iż „Prawy uznaje potrzeby swych bydląt, a serce nieprawych okrutne” (Prz 12, 10). Prawo Mojżeszowe nakazywało przyjście z pomocą osłowi swego wroga, gdy ten upadł pod nadmiernym ciężarem (Wj 23, 5) oraz polecało nie zawiązywać pyska młócącemu wołowi (Pwt 25, 4). Z kolei Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie 2418 stwierdza, iż: “Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie” (…). Jednocześnie Katechizm ów w punkcie 2417 naucza, że moralnie dozwolone jest wykorzystywanie zwierząt jako pokarmu i do wytwarzania odzieży, a także dokonywanie na nich doświadczeń naukowych i medycznych “byle tylko mieściły się (one – dopisek mój MS) w rozsądnych granicach i przyczyniały się do leczenia i ratowania życia ludzkiego“. Chyba nie trzeba zatem dłużej rozwodzić się nad tym, jak bardzo zabijanie zwierząt dla rozrywki odbiega tak od litery, jak i ducha nauczania Pisma świętego oraz Katechizmu na ów temat. Korrida nie przyczynia się wszak ani do leczenia ani do ratowania życia ludzkiego, a nawet jeśli pozyskane w jej efekcie mięso czy skóra mogą być wykorzystane jako pokarm lub ubranie, to jest to w tym wypadku tylko uboczny efekt tej rozrywki. Mięso i skórę zwierząt można przecież uzyskać zabijając owe stworzenia w znacznie szybszy sposób oraz w przysparzający im o wiele mniej fizycznych cierpień.
Poza tym wszystkim można też wskazać na fakt, iż wiele ewidentnie niemoralnych zachowań nie jest zagrożonych surowymi sankcjami o charakterze kanonicznym, a nawet w dokumentach Magisterium Kościoła nie zawsze są one wymieniane wprost jako rzeczy złe i niepodobające się Bogu. Przykładowo, wykonywanie tańca znanego jako striptiz nie jest zagrożone żadną sankcją kanoniczną, a także nie ma dokumentów kościelnych, które wprost nazywałyby ów taniec jako zły, a przecież kto by w związku z tym odważył się twierdzić, że w takim razie nie jest on niemoralny oraz niegodziwy???
Argument nr 3: Papież św. Pius V zakazał korridy powołując się na zasadę unikania lekkomyślnego narażania ludzkiego życia i zdrowia na niebezpieczeństwo, nie motywował zaś swego sprzeciwu troską o zwierzęta. A zatem główny argument większości przeciwników tej tradycji – akcentujący, iż polega ona na znęcaniu się nad zwierzętami – nie wydaje się słuszny.
To prawda, że św. Pius V potępiając i zakazując korridy, motywował to odwołując się wyłącznie do kwestii poważnego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia, jakie w jego oczach ów zwyczaj miał wywoływać. Jednocześnie jednak papież nie zaprzeczał argumentacji bazującej na tym, iż rozrywka ta stanowi bezsensowne znęcanie się nad zwierzętami. Nie wiemy, z jakiego powodu św. Pius V nie podnosił tego argumentu w swym potępieniu korridy, ale jego milczenie na ów temat samo w sobie nie zaprzecza słuszności odwoływania się do tejże linii argumentacji. Gdyby ten papież napisał lub powiedział coś w stylu: “Znęcanie się nad zwierzętami nie jest w tej rozrywce żadnym problemem“, to byłby poważny problem dla katolików potępiających korridę również w oparciu o ten argument. Jednakże, jako że Pius V czegoś takiego nie napisał, nie ma przeszkód, by katoliccy chrześcijanie w swej niechęci do wspomnianej rozrywki podnosili także ów motyw.
Argument nr 4: W korridzie nie chodzi o czerpanie i/lub dostarczanie widowni przyjemności mającej płynąć z zadawania zwierzętom fizycznego cierpienia. W tej tradycji chodzi o piękno łączące w jedną całość choreografię, muzykę i kostium.
Ten argument wygląda na bardzo przewrotny i mający charakter czegoś, co w bardziej potocznym języku zwykło się zwać mianem: “Odwracania kota ogonem“. Jeśli bowiem dane widowisko w swej głównej treści ukazuje proces powolnego zabijania zwierzęcia, to czy jest realistycznym przyjmować, że większość przychodzących na nie osób nie czyni tego po to, by ekscytować się scenami tej krwawej i bezsensownej przemocy? Przecież równie dobrze można by twierdzić, że w takim razie większość osób nie ogląda erotycznych filmów w rodzaju “365 dni” głównie po to, by ekscytować się scenami seksu, bezwstydu i nieskromności tam pokazanymi, ale np. by podziwiać piękno wnętrz czy krajobrazów przyrody. Oczywiście, że w niektórych bardziej osobliwych przypadkach to może być prawda, ale realistycznie rzecz biorąc, czymś przewrotnym jest sugerowanie tym podobnych tez.
Argument nr 5: Skoro mięso zabijanych w korridzie zwierząt jest i tak spożywane później przez ludzi to i w samym tym sposobie ich zabijania nie ma nic złego.
Jak to już zostało częściowo wspomniane w odpowiedzi na argument nr 2, aby pozyskać do jedzenia mięso zwierzęcia nie jest konieczne jego długotrwałe i wymyślne zabijanie. Nie jest to zatem poważny argument. To już chyba prędzej można by na tej zasadzie próbować uzasadniać okrutne praktyki niektórych azjatyckich kucharzy, którzy po to by mięso zabijanych przez nie psów było bardziej kruche i delikatne, specjalnie wcześniej biją w tym celu te biedne zwierzęta.
Argument nr 6: Byki zabijane w trakcie korridy są i tak przez całe swe życie traktowane lepiej niż inne tego gatunku zwierzęta.
To, że we wcześniejszych etapach swego życia byki przeznaczone do korridy mogą mieć lepsze warunki życia niż “zwyczajne” hodowlane byki nie usprawiedliwia ich późniejszego wyrafinowanego męczenia i zabijania na scenie dla rozrywki widowni. Jeśli już to podnoszenie tego argumentu może przemawiać za działaniem na rzecz polepszenia warunków hodowli “zwyczajnych” byków, nie zaś za powolnym zabijaniem zwierząt dla rozrywki.
Argument nr 7: Walka z korridą to domena lewaków oraz wyznających niechrześcijańskie podejście do świata natury skrajnych ekologistów, którzy walczą z pięknymi tradycjami chrześcijańskiej Hiszpanii.
Nie każda tradycja – choćby i przetrwała przez wieki w chrześcijańskim i katolickim kraju – jest piękna oraz godna podtrzymywania. Pan nasz Jezus Chrystus mówił wszak o tych ludzkich tradycjach, które są złe i sprzeczne z Bożymi przykazaniami (por. Mk 7, 8-13). Bez problemu można by wskazać na te tradycje w krajach chrześcijańskich i katolickich, które były złe, np. pojedynkowanie się, prowadzenie młodocianych synów przez ich ojców do domów rozpusty, handel niewolnikami. Z drugiej strony nie wszystko, co głoszą lewacy, lewicowcy czy inne zasadniczo niechrześcijańskie środowiska jest godne potępienia. Czasami mają oni po prostu rację, nawet jeśli walczą z czymś, co przez wieki było zakorzenione w kulturze krajów chrześcijańskich. Na przykład, walka z nowożytnym, niesprawiedliwym i rasistowskim niewolnictwem była często inspirowana przez osoby, które w kontekście swych czasów można by uznać raczej za będące lewicowymi aniżeli prawicowymi i konserwatywnymi – co nie znaczy jednak, że w takim razie ich walka nie była w tym aspekcie słuszna. Może być zresztą tak, iż sedno podejścia do danej tematyki jest w przypadku takich czy innych środowisk błędne, jednak pewne poboczne wypowiedzi z tym związane już są mniej lub bardziej słuszne. Przykładowo, socjaliści mieli zasadniczo błędne poglądy na temat pożądanej formy własności środków produkcji, jednak różne ich postulaty tyczące się ochrony praw pracowniczych (vide: płaca minimalna, prawo do urlopu, zakaz zatrudniania dzieci, 8-godzinny dzień pracy) były godne rozważenia, gdyż nie zawierały same w sobie błędu. Podobnie, naziści strasznie obrażali Boga swym rasizmem oraz drapieżnym antysemityzmem, ale to nie znaczy, że ich wszystkie wypowiedzi na temat Żydów były błędne, np. nie byli oni dalecy od prawdy, gdy wskazywali, że nieproporcjonalnie wiele osób żydowskiego pochodzenia uczestniczy w różnych złych przedsięwzięciach (choćby szerzenie pornografii i prostytucji, popieranie komunizmu i innych nurtów lewicowych). Podobnie, skrajni ekologiści i często sympatyzujący z nimi inni lewacy poważnie błądzą, gdy np. potępiają jedzenie zwierząt jako coś zdecydowanie niemoralnego, ale akurat konkretnie w kwestii korridy mają oni rację i nie ma powodów, by nie przyznawać im słuszności w tej sprawie.
Możliwość komentowania Dlaczego koronawirus może być karą za grzechy? została wyłączona
Mamy obecnie epidemię tzw. koronawirusa i w związku z tym niejeden katolicki ksiądz postawił sobie za punkt honoru udowodnić, iż ani ten wirus, ani żadne inne choroby z całą pewnością nie są Bożą karą za grzechy, a wszelkie wzmianki na ten temat są sprzeczne z chrześcijaństwem. W tmym artykule postaram się zatem ze swej strony pokazać, iż owszem koronawirus oraz inne choroby mogą być Bożą karą za grzechy.
Zacznijmy zatem od tego, iż Pismo święte w wielu miejscach mówi o tym, że różne choroby i związane z nimi dolegliwości mogą być karą za grzechy. I tak np. w Starym Testamencie jako kara za niewierność Bogu wymieniane są następujące nieszczęścia:
“Pan ześle na ciebie przekleństwo, zamieszanie i przeszkodę we wszystkim, do czego wyciągniesz rękę, co będziesz czynił. Zostaniesz zmiażdżony i zginiesz nagle wskutek przewrotnych swych czynów, ponieważ Mnie opuściłeś. Pan sprawi, że przylgnie do ciebie zaraza, aż cię wygładzi na tej ziemi, którą idziesz posiąść. Pan dotknie cię wycieńczeniem, febrą, zapaleniem, oparzeniem, śmiercią od miecza, zwarzeniem zbóż od gorąca i śniecią: będą cię one prześladować, aż zginiesz. (…) Pan dotknie cię wrzodem egipskim, hemoroidami, świerzbem i parchami, których nie zdołasz wyleczyć” (Pwt 28: 21 – 22, 27).
Podobnych fragmentów w księgach Starego Testamentu jest oczywiście o wiele więcej, ale wiem, że dla dużej części współczesnych katolików nie jest to silny argument, gdyż traktują oni tę część Pisma świętego bardziej jako zbiór prymitywnych wyobrażeń starożytnych Żydów aniżeli nieomylne i bezbłędne Słowo Boże, zatem poniżej pokażę, iż choroby niejednokrotnie utożsamiane są z Bożymi karami również na kartach Nowego Testamentu. Tak więc przykładowo, Elimas zostaje oślepiony za sprzeciwianie się szerzeniu Ewangelii: „Teraz dotknie cię ręka Pańska: będziesz niewidomy i przez pewien czas nie będziesz widział słońca” (Dz 13: 11). Z kolei w Apokalipsie św. Jana czytamy, iż Pan nasz Jezus Chrystus rzuca na „łoże boleści” fałszywą prorokinię Jezabel, na tych co z nią „cudzołożą” zsyła „wielkie utrapienie” (Ap 2, 21-22), a przejawami Bożego gniewu będą między innymi złośliwe wrzody występujące u ludzi oddających cześć “Bestii” (Ap 16, 1-2) zaś skutkiem jednej z plag zesłanych na ludzkość będzie to, że ludzie będą z bólu gryźć swe języki (Ap 16, 10). Także w Ewangelii św. Jana przynajmniej zasugerowany został możliwy związek pomiędzy chorobami a karą Bożą, gdyż Chrystus Pan zwracając się do jednego z uzdrowionych przez siebie chorych wyrzekł następujące słowa: «Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło». (J 5, 14). Można też wspomnieć, iż św. Paweł Apostoł rozmaite przypadki chorób i śmierci zdarzających się w lokalnym kościele Koryntu przypisał niegodnemu przyjmowaniu Ciała i Krwi Pańskiej: “Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło” (1 Kor 11, 28-30).
Oczywiście nie wszystkie choroby muszą być koniecznie karą za grzechy, o czym świadczą słowa Pana Jezusa wypowiedziane w związku z uzdrowieniem pewnego niewidomego od urodzenia mężczyzny: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże. (J 9, 3). To jednak, że w tym konkretnym wypadku choroba nie była karą za grzechy, nie oznacza, że w żadnym wypadku choroby nie są taką karą.
***
Powyższe odwołania do Pisma św. nie są moją prywatną interpretacją tej najświętszej Księgi. Tradycyjna wykładnia katolicka potwierdza dosłowne rozumienie biblijnego nauczania o chorobach jako możliwych karach za grzechy.
Przykładowo, św. Bazyli Wielki (jeden z ojców i doktorów Kościoła) przywołując fragment Ewangelii św. Jana, w którym Pan Jezus ostrzegł uzdrowionego przez siebie chromego, by ten więcej nie grzeszył, aby mu się coś gorszego nie przytrafiło (J 5, 14), wyjaśniał, iż ten biblijny ustęp oznacza, że:
“ten, kto został skarcony za poprzednie grzechy i dostąpił odpuszczenia, jeśli powtórnie grzeszy, przygotowuje sobie sąd gniewu gorszy od poprzedniego“
Cytat za: Św. Bazyli Wielki, “Pisma ascetyczne”, Tom I, Tyniec 2011, s. 134.
Widać więc, że św. Bazyli Wielki uznawał ten konkretny, a wspomniany w Piśmie świętym przypadek choroby za wyraz skarcenia i sądu gniewu Bożego.
Z kolei, papież św. Pius V w swej bulli „Cum Primum” nauczając o grzechach sodomii i symonii wyjaśniał:
„Za przewiny te Bóg sprawiedliwie karze ludy i narody zsyłając na nie kataklizmy, wojny, głód i zarazę(…)” – podkreślenie moje MS.
Jeden z “przedsoborowych” katechizmów tak zaś wyjaśniał kwestię chorób:
Pytanie: Co to jest choroba?
Odpowiedź: Jest to słabość ciała albo umysłu, którą Bóg ma dla nas dla ukarania grzechu pierworodnego przesyła, kiedy Mu się podoba.
Pytanie: Dlaczego Bóg przesyła na nas choroby?
Odpowiedź: 1) Żeby nam dał powód ćwiczenia się w pokorze i cierpliwości. 2) Żeby nas oderwał od świata i od siebie samych. 3) Żeby nas przygotował do śmierci. 4) Żeby nas ukarał za grzechy nasze, i podał nam sposobność do zadośćuczynienia przez pokutę. 5) Aby nas nauczył cierpliwości i umartwienia. 6) Aby nas doświadczył i oczyścił przez to ukaranie doczesne.
Ks. Francis Aime Pouget, „Nauki katolickie w sposób katechizmowy, w których wyłożone są w krótkości z Pisma Świętego i podania„, Tom 3, s. 230.
Z kolei, bł. Anna Katarzyna Emmerich w swych objawieniach w ten sposób mówi o chorobach:
“Zauważyłam, że w każdym rodzaju choroby tkwiła myśl Opatrzności Bożej, że każda była obrazem winy ciążącej na kimś, czy to własnej czy cudzej, za którą trzeba było odpokutować przez chorobę, świadomie czy nieświadomie, albo też choroba była pewnego rodzaju kapitałem próby i cierpliwości, który to kapitał można było zwiększyć przez cierpliwe poddanie się, tak że właściwie nikt niewinnie i daremnie nie cierpiał. Któż bowiem jest niewinny, jeśli sam Syn Boży musiał na Siebie przyjąć grzechy całego świata, by je zgładzić?“
“Żywot i bolesna męka Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi według widzeń błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich z zapisków Klemensa Brentano”, Tom I i II, Wydanie VI, Wrocław, brak roku wydania, s. 452.
***
Mówienie zatem o tym, iż choroby mogą (choć nie zawsze muszą) być Bożą karą za grzechy jest zarówno biblijne (również w sensie nowotestamentowym), jak i tradycyjnie katolickie. Ci zaś, którzy z samej zasady odrzucają taką możliwość po prostu błądzą, ignorując nauczanie Pisma świętego i Tradycji Kościoła na ów temat.
Tomasz Terlikowski jest znanym konserwatywnym publicystą katolickim, którego gorliwość i oddanie dla pewnych elementów nauki moralnej Kościoła zasługuje na pochwałę. Nie mniej jednak jak każdemu człowiekowi przydarza mu się błądzić, co należy też jemu pokazać. Jednym z przykładów błędnych wypowiedzi Tomasza Terlikowskiego są słowa, które – w odpowiedzi jednej ze współdyskutantek – napisał w dniu 10 kwietnia b. roku – na swej facebookowej tablicy. Otóż pan Terlikowski najpierw zasugerował, iż nie widzi w katolickiej wykładni Pisma świętego i Tradycji Kościoła podstaw do wspierania karania śmiercią czynnych homoseksualistów, a gdy dyskutująca z nim osoba wskazała na konkretne fragmenty Biblii, w których o takowej sankcji za ów grzech jest mowa, publicysta ten napisał, co następuje:
“Szanowna Pani, katolicka lektura Pisma Świętego dokonuje się zawsze w świetle Tradycji i Magisterium. Nigdy nie czytamy Pisma Św. literalnie. Tak gwoli ścisłości. Nie jesteśmy fundamentalistami biblijnymi. I nigdy nimi nie byliśmy”.
Nie wiem, czy Tomasz Terlikowski pewnych rzeczy nie wie, czy może na potrzeby dyskusji, nie chce o pewnych kwestiach mówić, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że jego powyższe sugestie i wypowiedzi nie są zgodne ani z prawdą historyczną, ani też nauczaniem katolickim.
Po pierwsze bowiem, w Tradycji Kościoła znajdowały się wypowiedzi i akty wspierające karanie śmiercią za czynny homoseksualizm. Jednym z tego przykładów są dwie bulle autorstwa papieża św. Piusa V: “Cum Primum” oraz “Horrendum illus scelum”. W tych dokumentach tenże święty papież nakazał wydawanie winnych homoseksualnych postępków duchownych władzom cywilnym, by stosowały wobec takowych takie same kary, jakie ówczesne prawo przewidywało za owe grzechy popełniane przez osoby świeckie. A przypomnijmy, że wówczas częstą karą – również w państwach katolickich – za akty homoseksualne była właśnie kara śmierci.
I nie twierdzę teraz, że każdy katolik z pewnością musi zgadzać się z karaniem śmiercią czynnych homoseksualistów i lesbijek. Wspomniane bulle św. Piusa V jako takie miały bowiem charakter raczej dyscyplinarny, a nie stricte doktrynalny, przez co jako takie nie zobowiązywały katolików do automatycznego uznawania ich za słuszne. Nie mniej jednak, jest historycznym faktem, iż w Tradycji Kościoła miały miejsce czyny i wypowiedzi wspierające karanie śmiercią za sodomię. Można się z tym nie zgadzać, ale należy wówczas uczciwie zmierzyć się z tym historycznym faktem.
Po drugie: kompletną bzdurą jest twierdzenie Tomasza Terlikowskiego, jakoby katolicka lektura Pisma świętego “nigdy” nie polegała na jego “literalnym odczytywaniu”. Jest bowiem niemal dokładnie odwrotnie. Tradycyjnie katolicka wykładnia Biblii zazwyczaj (choć nie zawsze) opiera się na jej dosłownym rozumieniu. Święty Tomasz z Akwinu nauczał, iż: „Wszystkie rodzaje sensu Pisma świętego powinny się opierać na sensie dosłownym” (Summa theologiae, I, 1, 10 ad 1). Papież Leon XIII potwierdził tę zasadę w swej encyklice „Providentissimus Deus”, gdzie uczył, co następuje:
„Niech on [współczesny komentator] jednak z tego powodu nie sądzi, że ma drogę zamkniętą do posuwania się dalej w badaniu i wyjaśnianiu, a tym bardziej, gdy znajdzie się do tego słuszna przyczyna, – byle tylko szedł sumiennie za ową regułą, rozumnie przez św. Augustyna postawioną, a mianowicie, że należy jak najmniej odstępować od sensu literalnego i niejako właściwego, chyba że jakiś powód nie pozwoli go zatrzymać lub konieczność zmusi do opuszczenia go [Św. Aug., De Gen. ad litt. VIII, 7, [13].]. Tej reguły tym mocniej należy się trzymać, im większe jest niebezpieczeństwo pobłądzenia przy tak wielkim pożądaniu nowości i wolności zdań„ (Podkreślenie moje – MS).
Również Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie numer 116 powtarza wskazaną wyżej zasadę św. Tomasza z Akwinu, iż: „Wszystkie rodzaje sensu Pisma świętego powinny się opierać na sensie dosłownym„.
Jednym z bardziej dobitnych przykładów tego, iż Magisterium i Tradycja Kościoła wykłada Pismo święte w sposób literalny, jest choćby dogmat o Rzeczywistej i Substancjalnej Obecności Ciała i Krwi Pana naszego Jezusa Chrystusa w konsekrowanych Hostiach. To dogmatyczne nauczanie jest oczywiście dosłownym i literalnym rozumieniem następujących słów z Ewangelii św. Mateusza: “Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje». Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: «Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów” (tamże: 26, 26-28). A podobnych przykładów literalnej interpretacji Pisma św. jaką daje nam Magisterium Kościoła jest o wiele, wiele więcej.
Warto zresztą zauważyć, iż pan Terlikowski de facto popada w sprzeczność sam ze sobą, gdy pisze, iż Pisma świętego “nigdy” nie należy traktować literalnie. Gdyby bowiem tak było, to również w kwestii potępienia przez Biblię aktów homoseksualnych (które wspomniany redaktor wszak też piętnuje) należałoby uciekać się do niedosłowności wskazując zarazem, że przecież owe potępienie było formułowane w kontekście innych czasów, innej kultury i innych zwyczajów (jak czyni to zresztą wielu teologów). Tradycja i Magisterium Kościoła od wieków rozeznaje jednak biblijne potępienia homoseksualizmu w sensie dosłownym i uniwersalnym, a nie symbolicznym czy też kulturowo relatywistycznym. Niech się więc Tomasz Terlikowski zdecyduje, albo Biblii rzeczywiście nie należy “nigdy” interpretować literalnie, a wówczas jego publicystyczne batalie przeciwko sodomii można schować do buta, albo jednak Pismo święte częściej niż mu się to wydaje trzeba wykładać dosłownie.
W poniedziałek, 18 marca Sąd Najwyższy w Hiszpanii podtrzymał wydany przez władze sądowe regionu Kastylii i Leon zakaz urządzenia festynu Toro de La Vega, w czasie którego to od wieków organizowane są publiczne pokazy rozrywkowego zabijania byków – szerzej znane jako tzw. korrida. Jest to kolejny ważny krok na drodze do delegalizacji tego krwawego i barbarzyńskiego zwyczaju, gdyż do tej pory na terenie Hiszpanii korrida została zakazana w 100 gminach.
Nie trzeba być jakimś skrajnym ekologiem czy lewakiem, by brzydzić się korridą oraz kibicować wprowadzeniu prawnego zakazu (albo przynajmniej możliwie jak najszerszych ograniczeń) tej chorej rozrywki. Owszem, walki z bykami są jednym z najbardziej rozpoznawalnych elementów narodowej tradycji Hiszpanii, ale czy to je automatycznie usprawiedliwia? Rzecz jasna, że nie. Nie wszystko bowiem, co jest stare i “tradycyjne” jest przez sam ów fakt moralne i zgodne z wolą Bożą. Pan nasz Jezus Chrystus ostrzegał wszak przed zbyt daleko posuniętym trzymaniem się ludzkich tradycji, w imię których to uchyla się Boże przykazania (patrz: Mk 7, 8-13). Czy zaś specjalne męczenie zwierząt po to, by dostarczać publiczności rozrywki i emocji z tym związanych jest zgodne z duchem Bożych pouczeń oraz zasad? Cóż, trudno byłoby czegoś takiego dowieść, gdy zważymy na fakt, iż Pismo święte poleca okazywać zwierzętom łagodność i troskę. Przykładowo, w tej świętej Księdze czytamy, iż “Prawy uznaje potrzeby swych bydląt, a serce nieprawych okrutne” (Prz 12, 10). Prawo Mojżeszowe z kolei nakazywało przyjście z pomocą osłowi swego wroga, gdy ten upadł pod nadmiernym ciężarem (Wj 23, 5) oraz polecało nie zawiązywać pyska młócącemu wołowi (Pwt 25, 4). Oczywiście z drugiej strony jako ludzie mamy dane od Boga moralne prawo zabijać zwierzęta w celu pozyskiwania jedzenia, skór oraz leków, a bardziej ideologiczna wersja wegetarianizmu jest nawet przez św. Pawła Apostoła nazywana “nauką demonów” (por. 1 Tm 4, 2-3). Jednak w miarę szybkie uśmiercanie zwierząt w takich konkretnych, praktycznych życiowo celach, różni się zdecydowanie od powolnego męczenia zwierząt na arenie ku uciesze tłumów. A tym ostatnim jest właśnie hiszpańska korrida.
Warto zresztą zauważyć, iż swego rodzaju prekursorem prawnego zakazu korridy był Papież św. Pius V, który w swej bulli “De salute gregis Dominici” z dnia 1 listopada 1567 roku nałożył karę ekskomuniki na władców, którzy na podległych sobie terytoriach zezwalaliby na organizowanie korridy. W dokumencie tym św. Pius V nakazał też odmawiać kościelnego pogrzebu tym uczestnikom walk z bykami, którzy umarliby wskutek odniesionych podczas udziału w nich ran. Akcent połozony został na ochronę życia i zdrowia ludzkiego przed wystawianiem tych dóbr na zbędne ryzyko. Świadomość takiej intencji św. Piusa V nie wyklucza jednak tego, byśmy dostrzegali także inny negatywny aspekt korridy, jakim jest zadawanie zwierzętom niepotrzebnych i obiektywnie niczym nieuzasadnionych cierpień. Co prawda, następni papieże złagodzili wspomniane wyżej sankcje wydane przez św. Piusa V, jednak nie musiało to z ich strony być wyrazem zasadniczej zmiany moralnej oceny korridy.
Kiedy został upowszechniony jeden z mych tekstów na temat słuszności prawnej karalności niewierności małżeńskiej wiele osób błędnie interpretowało go, jako popieranie przeze mnie powszechnego karania śmiercią za ów występek. Tymczasem nie raz tłumaczyłem, iż choć nie mogę absolutnie wykluczyć zasadności nawet tak surowej sankcji, to ogólnie rzecz biorąc uważam, że powinno się stosować łagodniejsze kary za ową nieprawość (np. chłostę lub prace społeczne). Swe stanowisko w tej sprawie szerzej wyjaśniałem w poniższym artykule: https://salwowski.net/2017/03/16/czy-jestem-zwolennikiem-kary-smierci-za-cudzolostwo/
O ile więc, ogólnie rzecz biorąc nie wykluczam, to jednak nie preferuję też karania śmiercią za cudzołóstwo (czyli niewierność małżeńską). Można jednak powiedzieć, iż w przypadku nielicznych przypadków tym podobnych czynów opowiadałbym się za stosowaniem tej kary. Jedną z takich okoliczności stanowią przypadki tych osób duchownych (księży i zakonników), którzy wielokrotnie dopuszczali się uwodzenia cudzych żon, homoseksualizmu bądź wykorzystywania seksualnego osób nieletnich. W takich wypadkach karę śmierci traktowałbym nie tylko jako jedną z możliwych opcji, ale nawet preferowałbym ją. Seksualne nieprawości w wykonaniu osób duchownych są bowiem obiektywie jeszcze cięższym złem niż podobne zachowania popełniane przez osoby świeckie. Ksiądz lub zakonnik powinien wszak mieć jeszcze większą świadomość obrzydliwości takich czynów aniżeli członkowie laikatu. Poza tym, osoby duchowne pełnią zawód tzw. zaufania społecznego, a co za tym idzie zgorszenie przez nie wywoływane jest o wiele bardziej niszczące w skutkach niż analogiczne zgorszenie w wykonaniu osób świeckich. A przecież jak wiemy nasz Pan Jezus Chrystus mówił o gorszycielach:
Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie (Mt 18, 6-7).
Warto w tym miejscu też przypomnieć, iż papież św. Pius V nakazał w stosunku do księży winnych uczynków seksualnych przeciwnych naturze (a więc m.in. sodomii) wydawanie ich w ręce władz cywilnych by te wymierzyły im przewidzianą przez prawo karę (a taką w przypadku owych nieprawości była wówczas zazwyczaj kara śmierci).
Myślę więc, że pomysł karania śmiercią księży i zakonników notorycznie (w rozumieniu: kilkukrotnie) dopuszczających się aktów homoseksualizmu, uwodzenia cudzych żon oraz molestowania seksualnego osób nieletnich naprawdę nie powinien wywoływać większych kontrowersji. Można by się jeszcze spytać, a co w wypadku, gdy osoby duchowne odpowiedzialne za takie grzechy nie doczekały się za swego ziemskiego życia sprawiedliwego osądzenia swych niecnych postępków, ale te obrzydliwości zostały szerzej nagłośnione po ich śmierci? Sądzę, iż należałoby wtedy dokonać symbolicznego ukarania ich po śmierci i wzorem pobożnego króla Jozjasza wykopać kości takich osób i je spalić (vide: 2 Krl 23, 20). Ktoś może w tym wypadku zaprotestować, że przecież jednym z uczynków miłosiernych wobec ciała jest “zmarłych pogrzebać“. To prawda, jednak nie jest to zasada absolutna, a więc nie znająca żadnych wyjątków. Jest moralnie dozwolone w imię większego dobra np. dokonywać sekcji zwłok, mimo, że w pewien sposób narusza to powyższą regułę. Podobnie uważam, że przywołany wyżej biblijny przykład króla Jozjasza uzasadnia nakreślony przeze mnie sposób potraktowania zwłok pewnych nieukaranych za życia złoczyńców. Jozjasz jest bowiem ukazany na kartach Pisma św. jako król dobry, bogobojny i sprawiedliwy, a jego czyn wykopania i spalenia kości zmarłych wcześniej ludzi nie został w żadnym miejscu Biblii napiętnowany czy zganiony.
Na sam koniec dodam i sprecyzuję, iż oczywiście nie nawołuję w tym artykule do samosądów oraz innych przestępstw (zabijania cudzołożnych i zboczonych księży lub samowolnego bezczeszczenia ich zwłok). Po prostu uważam, że władze cywilne powinny ustanawiać prawa, które w ten sposób represjonowałyby takie grzechy. Co niech da nam Bóg wszechmogący w Trójcy Jedyny oraz Pan nasz i Zbawca Jezus Chrystus, któremu niech będzie cześć, chwała i uwielbienie na wieki wieków Amen.
Mimo, iż postulat zawarty w treści powyższego tytułu wydaje się aż nadmiar oczywisty, zbyt często pozostawał on martwą literą. Niestety bowiem bardzo trudno byłoby znaleźć przykłady katolickich hierarchów, którzy z własnej inicjatywy zawiadamiali by świeckie organy ścigania o przypadkach podległych im księży, co do których zachodziły uzasadnione podejrzenia, iż dopuszczali się oni czynów będących w świetle prawa przestępstwami seksualnymi (a więc głównie wykorzystywania nieletnich, ale też np. gwałtów na osobach dorosłych). Cóż z tego, że takie rozwiązanie podpowiada zdrowy rozsądek, prawo, a także elementarne poczucie przyzwoitości? Katoliccy biskupi zwykle stosowali wobec przestępców seksualnych w sutannach znacznie łagodniejsze i zwykle daleko niewystarczające sankcje w postaci przenoszenia ich z parafii na parafię, czasowego odsuwania takowych od pracy z dziećmi i młodzieżą, wysyłania na psychoterapie, etc. Szczytem surowości ze strony hierarchów było, jeśli podległy im ksiądz został wydalony z czynnej służby kapłańskiej. Słusznym więc będzie pytanie, co mogło stać za tak nieroztropną łagodnością katolickich biskupów okazywaną wobec tak odrażających postępków ich duchowych synów? Poniżej więc postaram się nieco wgłębić w możliwy sposób myślenia i uzasadniania tej łagodnej postawy, jednocześnie pokazując błędność owych usprawiedliwień.
Jednym z możliwych uzasadnień nakreślonego wyżej stanu rzeczy mogło być odwołanie się do swego rodzaju ojcowsko-synowskiej relacji, jaka ma łączyć biskupa z jego księżmi. Za tym zaś prawdopodobnie szło myślenie w stylu: “Jaki to ojciec wydaje swe dzieci policji? Co innego napominać, co innego starać się poprawić swe dzieci, ale wtrącać je do więzienia? O nie, tego już by było za dużo“. Cóż, na tę obiekcję można odpowiedzieć w dwojaki sposób. A więc, biskup jest ojcem owszem dla swych księży, ale ma być takowym także dla swych “świeckich” owieczek, a więc także dla tych nieletnich, którzy byli krzywdzeni przez jego duchowych synów. A zatem powinnością biskupa było nie tyle zbytnie litowanie się nad więziennym losem swych księży, ale roztaczanie ochronnego muru wokół tych, którzy byli lub mogli być w przyszłości przez nich krzywdzeni. A prawda jest taka, że nawet najsurowsze kościelne sankcje w rodzaju suspensy, zeświecczenia danego księdza czy choćby i samej ekskomuniki zwykle nie były skuteczne jeśli chodzi o zapewnienie nieletnim ochrony przed seksualnymi drapieżcami w sutannach i koloratkach. Mówiąc wprost: jeśli dany ksiądz trafi na kilka lat do więzienia to jest niemal 100 procentowa pewność, że przez te kilka lat nie wykorzysta już seksualnie żadnego dziecka (chyba, że trafi na przepustkę lub ucieknie z zakładu karnego). Ksiądz zaś, który nawet i zostałyby zlaicyzowany, wciąż jest na wolności i wciąż może szukać sobie ofiar wśród nieletnich. Rachunek więc odnośnie tego, co bardziej chroni potencjalne ofiary przed zwyrodniałymi księżmi jest zatem bardzo prosty.
Po drugie: nie jest prawdą, że dobry ojciec nigdy nie wtrąci swego syna do więzienia. Rozumieją to nawet ci ze “świeckich” rodziców, którym z bólem serca zdarzało się donosić na swe złe i zdemoralizowane dzieci do organów ścigania wówczas, gdy nie widzieli już realnych szans na to, by ich dzieci przestały czynić zło. Co więcej, sam Bóg wskazał nam właściwy kierunek myślenia w tych sprawach, gdy w Prawie Mojżeszowym nakazał rodzicom ciągle czyniącego rozpustę i pijaństwo syna doprowadzić do ukarania i to nie tyle więzieniem co samą śmiercią:
”Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, nie słuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia, oddaje się rozpuście i pijaństwu. Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze. Usuniesz zło spośród siebie, a cały Izrael, słysząc o tym, ulęknie się” (Pwt 21, 18-21).
Wiemy, że “Bóg jest miłością” (1 J 4, 8), a więc nawet powyższe surowe Boże prawo było zgodne z miłością. Skoro zatem wydanie na śmierć własnego dziecka mogło być przejawem miłości, to tym bardziej wsadzenie go do więziennej celi może być zgodne z miłością doń.
Innym z możliwych uzasadnień oporów biskupów przed wydawaniem swych księży organom ścigania mogło być dość typowe dla “posoborowej” mentalności myślenie przeciwstawiające okazywanie miłości bliźnim z karaniem grzechu. Jest to jednak kontrastowanie czegoś, co nie powinno być w ten sposób traktowane. Karanie grzechu samo w sobie nie kłóci się wszak z miłowaniem karanej osoby, ale przeciwnie może być jednym z wyrazów takiej miłości. Jeśli intencją karania jest: 1. Poprawienie karanego; 2. Doprowadzenie do tego, żeby karany przynajmniej rzadziej popełniał złe czyny; 3. Ochrona innych osób przed złymi działaniami karanej osoby; to nie ma w takim karaniu żadnej nienawiści, ale przeciwnie jest to przejaw miłości bliźniego. Ba, jednym z tzw. grzechów cudzych jest postawa, która wyrażona została w słowach: “Grzechu nie karać“. Echem tego tradycyjnego nauczania jest sformułowanie ujęte w Katechizmie Kościoła Katolickiego, gdzie jako odpowiedzialność za grzechy popełniane przez inne osoby określa się: “chronienie tych, którzy popełnili zło” (n. 1868). Pismo święte w aprobatywny sposób uczy o tym, że władze cywilne zostały ustanowione po to, by karać złoczyńców (Rz 13, 3-4; 1 P 2, 14), wskazując też na to, iż karcenie grzechów jest wyrazem Bożej miłości oraz troski (Hbr 12, 6; Ap 3, 19). Z drugiej zaś strony w Biblii w nieprzychylny sposób jest zaś pokazany przykład Heliego, który widząc poważne nieprawości swych synów ograniczał się tylko do słownego ich napominania, nie sięgając wobec nich po jakieś konkretne środki karne (1 Krl 2 – 4). Karanie grzechów jest też obowiązkiem władz kościelnych co widzimy choćby w takich fragmentach Pisma świętego jak: 2 Tm 2, 4; 1 Kor 5, 5; 2 Kor 7, 11.
Jeszcze inną, tym razem jednak bardziej “przedsoborową” obiekcją wobec wydawania świeckim władzom przez biskupów księży podejrzanych o seksualne przestępstwa może być odwołanie się do wielowiekowej praktyki kościelnej, która domagała się odrębnych od cywilnych sądów dla osób duchownych. Mówiąc w skrócie, od mniej więcej średniowiecza do gdzieś 18 lub 19 wieku księży winnych przestępstw zazwyczaj nie sądziły sądy świeckie, ale czyniły to specjalnie powołane do tego celu trybunały kościelne. Niektórzy uzasadnienie tej praktyki mogą widzieć nie tylko w dyscyplinarnych, ale też doktrynalnych wypowiedziach Kościoła, czego przykładem może być bulla “Unam Sanctam” papieża Bonifacego VIII, gdzie czytamy m.in.:
Jeśli więc ziemska władza idzie złą drogą, będzie sądzona przez władzę duchowną, lecz jeśli złą drogą idzie niższa władza duchowna, przez wyższą od siebie, jeśli zaś najwyższa, przez samego Boga, nie będzie mogła być sądzona przez człowieka, ponieważ Apostoł zaświadcza: “Duchowy człowiek rozsądza wszystko, lecz sam przez nikogo nie jest sądzony” (1 Kor 2, 15).
Na tego rodzaju zastrzeżenia można odpowiedzieć, iż w bulli “Unam Sanctam” nie musiało chodzić o to, że żaden ksiądz nigdy nie może być sądzony przez cywilne trybunały za popełniane przez siebie kryminalne przestępstwa. Sam ów dokument nie jest zbyt precyzyjny w tej kwestii i może też w nim chodzić o sytuacje, które zdarzały się w historii Kościoła, a mianowicie, gdy jakiś król widząc niegodziwość danego papieża chciał go w zbrojny sposób obalić i na jego miejsce powołać innego Biskupa Rzymu. Poza tym, takie absolutne rozumienie bulli “Unam Sanctam” nie było podzielane choćby przez papieża św. Piusa V, który duchownych winnych homoseksualnych występków nakazywał przekazywać władzom świeckim po to, by te ich osądziły i ukarały. Trzeba też wreszcie wziąć pod uwagę okoliczności historyczne kościelnej praktyki odrębnego sądzenia osób duchownych. W dawnych bowiem wiekach Kościół oprócz sankcji duchowych dysponował też całym arsenałem kar doczesnych mogąc karcić za pomocą chłosty, zakuwania w dyby, a nawet posiadając własne odrębne więzienia. Dziś jednak, władze kościelne takimi sankcjami doczesnymi już nie dysponują, więc podtrzymywanie postulatu, by powołując się na bullę Bonifacego VIII nie wsadzać do więzień księży pedofilów bądź gwałcicieli oznaczałoby, iż w sferze doczesnej mogą oni czuć się absolutnie bezkarni. Pomijając zaś już inne możliwe interpretacje bulli “Unam Sanctam” to najpewniej nie o coś takiego chodziło Bonifacemu VIII. Warto też dodać, iż św. Paweł Apostoł kiedy był ciągany przed cywilne trybunały za swe rzekome przestępstwa i przewinienia mówił: “Jeśli zawiniłem i popełniłem coś podpadającego pod karę śmierci, nie wzbraniam się umrzeć” (Dz 25, 11).
Można wreszcie zapytać, czy wsadzanie księży winnych seksualnych przestępstw do więzień nie będzie dla nich tak naprawdę bardziej deprawujące? Wszak, np. w polskich więzieniach zdecydowana większość osadzonych prędzej czy później wraca do zakładów karnych, a pedofile są tam dodatkowo nieraz narażeni na wymierzoną w nich przemoc seksualną. Patrząc więc z tej perspektywy, być może niejeden biskup litował się nad swym duchowym synem myśląc, iż skoro prawdopodobnie więzienie i tak nie poprawi jego podwładnego, to może lepiej jest sięgnąć po łagodniejsze sankcje?
Na ten zarzut można odpowiedzieć w następujący sposób. Otóż, prawdą jest, że zwykle więzienia są mniej lub bardziej ryzykowne dla moralnego rozwoju osadzonych w nich osób. Skoncentrowanie w jednym miejscu osób o podobnych złych skłonnościach sprzyja bowiem umacnianiu w nich owych nieprawych tendencji. Dlatego też trzeba myśleć nad tym, jak ograniczyć wskazane wyżej niebezpieczeństwo systemu więziennego np. poprzez przywrócenie kar w rodzaju chłosty, dawanie więźniom pracy oraz maksymalne izolowanie ich od siebie. Mimo jednak wszystkich braków kary pozbawienia wolności nie jest ona sama w sobie zła i niemoralna, dlatego może i powinna być orzekana wobec niebezpiecznych dla społeczeństwa jednostek. Poza tym, o ile pobyt w więzieniu owszem często demoralizuje, to bezkarność deprawuje jeszcze bardziej (podobnie jak bardzo łagodne karanie za ciężkie występki). Co do zaś przemocy seksualnej na jaką w więzieniach narażeni są pedofile i gwałciciele to owszem jest to praktyka jako taka naganna, haniebna i niemoralna. Nawet jeśli jest ona jednak częstym zjawiskiem to nie przynależy do istoty kary pozbawienia wolności. Przemoc seksualna jest tolerowanym, ale ubocznym i nielegalnym skutkiem pobytu w więzieniu. Należy zwalczać ten haniebny zwyczaj, jednak nawet jeśli nie da się go zwalczyć, to i tak nie zmienia to faktu, że wsadzanie seksualnych przestępców do więzień jest jako takie czymś dobrym. W wyjaśnieniu tego sposobu myślenia przychodzi nam zasada tzw. podwójnego skutku. Zasada ta mianowicie mówi nam, że dla ważnych przyczyn jest moralnie dozwolone popełnienie jakiegoś dobrego lub przynajmniej obojętnie moralnego czynu, nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, iż dalsze jego następstwa będą złe. Przykładowo, strzelanie z karabinu w głowę kobiety w ciąży, która chce detonować bombę w przedszkolu jest moralnie dobre mimo, iż przewidywanym ale niezamierzonym efektem tego dobrego działania będzie śmierć jej niewinnego, nienarodzonego dziecięcia. Co innego, gdyby ktoś wpadł na pomysł wzięcia jako zakładnika powiedzmy, że innego narodzonego już dziecka takiej kobiety i byłby gotowy je zabić w wypadku, gdyby ta niewiasta nie odstąpiła od swego planu detonacji bomby w przedszkolu. Takie działanie byłoby absolutnie niedopuszczalne, nawet jeśli miałoby na celu realizację większego dobra, jakim byłoby ocalenie od śmierci większej ilości niewinnych dzieci. Jednak wsadzanie ludzi do więzień zdecydowanie mieści się w tym pierwszym, a nie drugim scenariuszu. A więc, kara więzienia nie jest jako taka zła, choć wiemy, że w praktyce wiąże się ona z dość dużym ryzykiem tak dalszej demoralizacji osadzonych, jak i występowania pośród nich różnych haniebnych nadużyć (np. przemocy seksualnej czynionej wobec pedofilów). Dla większego dobra społeczności czynimy więc to, co jako takie nie jest złe – czyli wsadzamy do cel więziennych niebezpieczne jednostki – a przewidujemy mogące z tego wyniknąć złe skutki – czyli seksualną przemoc, itp.
Nie ma zatem dobrych powodów, by biskupi nie donosili na swych księży do organów ścigania. Przeciwnie jest to ich obowiązek wynikający tak ze zdrowego rozsądku, obowiązującego w wielu krajach prawa, jak i elementarnego poczucia przyzwoitości oraz moralności. Jak smutne jest to, że biskupi nie wydając swych podwładnych policji, sądom i prokuraturze częściej stawali się tymi, którzy chronili wilki zamiast bronić owce przed wilkami.
“A iż wiele jest ludzi prostych, których gdy Pan Bóg karze, rozumieją, iż łaskę swoją od nich oddalił ojcowską; przeto potrzeba tego nauczać takowych, aby wiedzieli, iż gdy nas Pan Bóg dotyka i nawiedza takim frasunkiem albo przygodą, nie czyni tego z gniewu, ale z tejże miłości ojcowskiej ku nam. Albowiem dla tego grzesznych tu karze, aby się polepszyli, żeby przez te doczesne karanie od wiecznego ich obronił, i choćby nas najbardziej karał, nigdy miłosierdzia swojego od nas nie oddala, jako on mąż cierpliwy Job S. mówił: Pan Bóg zrani i sam uleczy, On uderzy i sam uzdrowi (Job. 19). Także i Jeremiasz prorok mówi: Karałeś mnie i wyćwiczyłem się, jako cielec nieukrócony (Jerem. 31). Przeto przystoi każdemu chrześcijańskiemu człowiekowi, aby w takowych niemiłych przygodach, uznawał ojcowską łaskę bożą, i nie rozumiał żeby go Pan Bóg miał zapomnieć, albo przygodach jego nie wiedział; gdyż sam Chrystus Pan świadczy, iż włosy nasze policzone są, a żaden z nich z głowy naszej nie spadnie bez ojcowskiej woli (Łuk. 21). I owszem człowiek ma się tym cieszyć, co powiedzieć Pan Bóg o sobie raczył: Ja kogo miłuję, karzę (Apok. 3). Także i Paweł S. upomina: Synu miły, nie zaniedbywaj karności pańskiej ani się frasuj, gdy cię Pan Bóg karze: bo kogo miłuje, tego też karze: jeżeli was nie karze, znać, iż was nie ma za własnych synów (Hebr. 12). Więc jeżeliśmy Rodzicom swoim cielesnym posłusznymi byli, choć nas karali, i w uczciwości ich mieli; daleko więcej powinniśmy tę cześć posłuszeństwo Bogu Ojcu niebieskiemu”.
„Katechizm rzymski z wyroku św. Soboru Trydenckiego ułożony, z rozkazu Piusa V. Papieża wydany, i od Klemensa XIII szczególniej zalecony. Tom I”, Warszawa 1827, s. 142 – 143.