Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: Pius XI

  1. “Okiem tradycjonalisty” promuje herezję etyki sytuacyjnej

    Możliwość komentowania “Okiem tradycjonalisty” promuje herezję etyki sytuacyjnej została wyłączona

    Kilka tygodni temu pan Ludwik Wit opublikował na youtubowym kanale “Okiem tradycjonalisty” filmik zatytułowany “Miłość czy prawo?# Faryzeizm największą pokusą tradycjonalistów“. W tymże materiale pan Wit zarzucił niektórym tradycjonalistycznym katolikom, iż błędnie absolutyzują znaczenie Bożych przykazań, stawiając je ponad najwyższą zasadę miłości przez co w bardzo niebezpieczny sposób zbliżają się do judaizmu i faryzeizmu. Doceniam dobre intencje, którymi prawdopodobnie wspomniany wyżej autor kierował się przy nagrywaniu owego filmiku. Solidaryzuję się też z panem Witem w jego dziele zwalczania na polskiej prawicy wpływów liberalizmu i libertarianizmu. Nie mogę jednak pominąć milczeniem pewnych doktrynalnych błędów (a w zasadzie to nawet herezji) oraz przeinaczeń, których on się w tym filmie dopuścił. Niniejszym zamierzam wskazać, w czym pan Ludwik Wit błądzi.

    Podstawowym błędem pana Wita jest sugestia, iż nawet pośród tych Bożych przykazań, które zabraniają popełniania pewnych czynów, nie ma przykazań o charakterze bezwzględnym i absolutnym i każdy z tych moralnych zakazów może być złamany w imię okazania miłości naszym bliźnim. Autor kanału “Okiem tradycjonalisty” mówi wszak:

    Oczywiście przestrzeganie przykazań jest bardzo istotne i to zaznaczam. Natomiast nie są one prawem absolutnym, ponieważ w pewnych sytuacjach, gdzie miłość wymaga tego by któreś przykazanie warunkowo złamać to możemy je właśnie z miłości złamać.

    Pan Wit nie rozróżnia w tej swej wypowiedzi pomiędzy tzw. pozytywnymi przykazaniami (które nakazują czynienie czegoś – a od których owszem są pewne wyjątki), a tzw. negatywnymi przykazaniami, które zabraniają czynów wewnętrznie złych (np. cudzołóstwa, zabijania niewinnych, oszczerstwa, czczenia bożków) i od zakazu których nie ma absolutnie żadnych wyjątków (nawet w ekstremalnych okolicznościach). Na poparcie tego twierdzenia można przywołać wiele magisterialnych deklaracji Kościoła:

    „Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która ją inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna lub konieczność działania, itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze i bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro (…) Okoliczności, a w tym także konsekwencje, są drugorzędnymi elementami czynu moralnego. Przyczyniają się one do powiększenia lub zmniejszenia dobra lub zła moralnego czynów ludzkich (np. wysokość skradzionej kwoty). Mogą one również zmniejszyć lub zwiększyć odpowiedzialność sprawcy (np. działanie ze strachu przed śmiercią). Okoliczności nie mogą same z siebie zmienić jakości moralnej samych czynów; nie mogą uczynić ani dobrym, ani słusznym tego działania, które jest samo w sobie złe” – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753-1754, 1756.

    „(…) normy negatywne prawa naturalnego mają moc uniwersalną: obowiązują wszystkich i każdego, zawsze i w każdej okoliczności. Chodzi tu bowiem o zakazy, które zabraniają określonego działania semper et pro semper, bez wyjątku, ponieważ wyboru takiego postępowania w żadnym przypadku nie da się pogodzić z dobrocią woli osoby działającej, z jej powołaniem do życia z Bogiem i do komunii z bliźnim. Nikomu i nigdy nie wolno łamać przykazań, które bezwzględnie obowiązują wszystkich do nieobrażania w drugim człowieku, a przede wszystkim w samym sobie, godności osoby wspólnej wszystkim ludziom.  (…) Z drugiej strony fakt, że tylko przykazania negatywne obowiązują zawsze i w każdej sytuacji, nie oznacza, że w życiu moralnym zakazy są donioślejsze od obowiązku czynienia dobra, na który wskazują przykazania pozytywne. Ma to następujące uzasadnienie: przykazanie miłości Boga i bliźniego ze względu na swą pozytywną dynamikę nie wyznacza żadnej górnej granicy, określa natomiast granicę dolną, którą przekraczając człowiek łamie przykazanie. Ponadto, to co należy czynić w określonej sytuacji, zależy od okoliczności, których nie można z góry dokładnie przewidzieć; natomiast istnieją zachowania, które nigdy i w żadnej okoliczności nie mogą uchodzić za działania właściwe – to znaczy za zgodne z ludzką godnością. Wreszcie, jest zawsze możliwe, że przymus lub inne okoliczności mogą przeszkodzić człowiekowi w doprowadzeniu do końca określonych dobrych działań; nie sposób natomiast odebrać mu możliwości powstrzymania się od zła, zwłaszcza jeżeli on sam gotów jest raczej umrzeć niż dopuścić się zła. (…) Kościół zawsze nauczał, że nie należy nigdy popełniać czynów zabronionych przez przykazania moralne, ujęte w formie negatywnej w Starym i Nowym Testamencie (…). Dzięki świadectwu rozumu wiemy (…), że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby stworzonej na jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są „wewnętrznie złe”: są złe zawsze i same w sobie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że << istnieją akty, które jako takie, same w sobie niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot>> (…) Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lub szczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalnie złe, same z siebie i same w sobie niezdatne do tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby (…). Tak więc okoliczności lub intencje nie zdołają nigdy przekształcić czynu ze swej istoty niegodziwego ze względu na przedmiot w czyn <<subiektywnie>> godziwy lub taki którego wybór można usprawiedliwić (…). Już w Starym Przymierzu spotykamy się z godnymi podziwu świadectwami wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Ich symbolem może być historia Zuzanny: dwaj niesprawiedliwi sędziowie, którzy grożą jej śmiercią ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom słyszą odpowiedź: << jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana>> (Dn 13, 22-23). Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje za złe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. (…) Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia (…). Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty (…). wobec norm moralnych, które zabraniają popełniania czynów wewnętrznie złych, nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim <<nędzarzem>> na tej ziemi wobec wymogów moralnych wszyscy jesteśmy absolutnie równi (…) W określonych sytuacjach przestrzeganie Prawa Bożego może być trudne, a nawet bardzo trudne, nigdy jednak nie jest niemożliwe (…) Każdy z nas jest w stanie dostrzec, jak wielką wagę – nie tylko dla pojedynczych osób, ale dla całej społeczności – ma ponowne stwierdzenie powszechności i niezmienności przykazań moralnych, a w szczególności tych, które bez wyjątku i zawsze zakazują czynów wewnętrznie złych – Jan Paweł II, „Veritatis splendor”, n. 52, 76, 80 – 81, 91 – 93, 96, 102, 115.

    „W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” –  Paweł VI, „Humanae vitae”, n. 14.

    Nie wiem, czy pan Ludwik Wit jako tradycjonalistyczny katolik jest gotów uznać słuszność przytoczonego powyżej “posoborowego” Magisterium, więc przytoczę jeszcze poniżej “przedsoborowe” wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego Kościoła:

    Żadne bowiem trudności nie mogą znieść prawomocności przykazań Bożych, zabraniających czynów z natury swej złych” –  Pius XI, „Casti connubii”.

    Fundamentalne obowiązki prawa moralnego opierają się na istocie i naturze człowieka, na jego podstawowych relacjach I dlatego obowiązują w przypadku każdego człowieka. Fundamentalne obowiązki prawa chrześcijańskiego w stopniu, w którym są one nadrzędne wobec prawa naturalnego, opierają się na istocie nadprzyrodzonego porządku ustanowionego przez Boskiego Zbawiciela. Z zasadniczych relacji między człowiekiem a Bogiem, człowiekiem a człowiekiem, mężem a żoną, rodzicami a dziećmi z zasadniczej wspólnoty relacji typowych dla rodziny, w Kościele i w Państwie wynika między innymi, że nienawiść do Boga, bluźnierstwo, bałwochwalstwo, porzucanie prawdziwej wiary, wyparcie się wiary, krzywoprzysięstwo, morderstwo, dawanie fałszywego świadectwa, oszczerstwo, cudzołóstwo i nierząd, przemoc małżeńska, samogwałt, kradzież i rabunek, odbieranie rzeczy niezbędnych do przeżycia, pozbawianie pracowników ich sprawiedliwej zapłaty (Jk 5,4), monopolizacja podstawowego pożywienia, niesprawiedliwe podwyżki cen, nieuczciwe bankructwo, niesprawiedliwe manewry spekulacyjne – wszystko to jest surowo zabronione przez Boskiego Prawodawcę. Nie są tu konieczne żadne badania. Niezależnie od sytuacji danej osoby, nie ma ona żadnego innego wyboru, jak tylko zachować posłuszeństwo. (…) Chrześcijanin nie może być nieświadomy faktu, że musi poświęcić wszystko, nawet własne życie, aby ocalić swoją duszę. Przypominają nam o tym wszyscy męczennicy. Męczenników jest bardzo wielu, również w naszych czasach. Matki Machabeuszy wraz ze swoimi synami święte Perpetua i Felicyta, wraz z ich nowo narodzonymi dziećmi; Maria Goretti i tysiące innych mężczyzn i kobiet, których czci Kościół – czy w obliczu sytuacji, w której się znaleźli, bezsensownie lub wręcz błędnie zaryzykowali krwawą śmierć? Nie, z pewnością nie, a w swojej krwi są oni najbardziej ewidentnymi świadkami prawdy przeciwko nowej moralności”.
    Pius XII, przemówienie Soyez les bienvenues do Katolickiej Światowej Federacji Młodych Kobiet, 18 kwietnia 1952 r., nr 11.

    Warto przy tym zauważyć, że również tradycjonalistyczne Bractwo św. Piusa X podziela tak przedsoborowe, jak i posoborowe nauczanie Kościoła o istnieniu czynów wewnętrznie złych, których nie ma się moralnego prawa popełniać nigdy i nigdzie, nawet w ekstremalnych okolicznościach:

    “(…) człowiek powinien raczej wybierać śmierć niż obrazę Boga poprzez choćby jeden popełniony świadomie grzech. (…) Można tolerować mniejsze zło, ale nigdy nie można go pozytywnie czynić. Oto nauka Kościoła! (…) Nie można dokonać choćby i najmniejszego grzechu w celu zbawienia nawet całego świata” – Biskup Bernard Tissier de Mallerais, “Komunikat Bractwa św. Piusa X” [1].

    Ktoś może powie, że w przytoczonych wyżej wypowiedziach Magisterium dosłownie jest tylko mowa o tym, że pewnych czynów nie wolno popełniać “nawet dla ratowania własnego życia”, nie ma tam zaś literalnych stwierdzeń, iż nie wolno ich czynić “nawet dla ratowania życia innych osób”. Ten argument jest jednak niezwykle łatwy do obalenia. Nawet jeśli nie ma tam dosłownych sformułowań o tym, iż pewnych rzeczy nie wolno robić “nawet dla ratowania życia innych osób”, to jest w Magisterium pełno i konsekwentnie powtarzanych wyrażeń do tego analogicznych typu, że owych czynów nie wolno popełniać “nigdy i nigdzie”, “w żadnych okolicznościach”, że są one zakazane “zawsze i wszędzie”, że od ich zakazu “nie ma żadnych wyjątków”, że nawet “dla najpoważniejszych przyczyn”; dla “zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” nie ma się moralnego prawa ich dopuszczać. Ponadto, gdybyśmy mieli moralne prawo – dajmy na to np. cudzołożyć – by ocalić od śmierci innych niewinnych ludzi, to tym bardziej mielibyśmy prawo to robić, by ocalić od śmierci swoją własną osobę. W pewnym bowiem sensie, mamy prawo w pierwszym rzędzie troszczyć się o zachowanie własnych dóbr przed dobrami innych osób, np. nie mamy obowiązku ratować cudzego życia wówczas, gdy wiązałoby się to z wielkim ryzykiem narażenia swego własnego życia. Pozostając zatem na gruncie tradycyjnej moralistyki katolickiej, to gdyby można było popełniać wewnętrznie złe czyny dla ratowania innych ludzi, to, logicznie rzecz biorąc, tym bardziej można by to było czynić dla ratowania własnego życia. Tak jednak nie jest i nie będzie.

    Celną uwagę na temat znaczenia absolutnych przykazań moralnych wygłosił w jednej ze swych książek pan Benjamin Wiker i warto aby zwolennicy etyki sytuacyjnej wzięli ją sobie do serca:

    „Sugerując komuś, że niektóre czyny są w w swojej istocie tak złe i tak niemoralne, że nawet myślenie o nich kładzie się cieniem na naszej duszy, najczęściej otrzymujemy w odpowiedzi jakiś wymuszony uśmiech, po którym można się spodziewać wziętego na chybił trafił przykładu, który jakby zmusza siłą rzeczy do wyboru haniebnego czynu dla uniknięcia jeszcze bardziej okropnych konsekwencji. „A co jeśli terrorysta dałby ci do wyboru: jeśli nie zastrzelisz i nie obedrzesz ze skóry swojej babci, to my wysadzimy w powietrze Nowy Jork?” Oczywiście taka naiwna osoba zakłada, że jest bardziej moralne uratowanie całego miasta, nawet jeśli wymagałoby to zastrzelenia i obdarcia ze skóry naszej babci. U podstaw podobnego założenia leży oczywiście fakt, że nie ma czegoś takiego jak moralny absolut. Naiwni ludzie rzadko też są logiczni, bo jeśli rzeczywiście nie ma czynów z gruntu rzeczy niemoralnych, wówczas byłoby zasadne wysadzić w powietrze Nowy Jork, by uratować babcię”. 

    Benjamin Wiker, „Dziesięć książek, które zepsuły świat. Ponadto pięć innych, które temu dopomogły”, Warszawa 2008, s. 27-28.

    Podsumowując tę część naszych rozważań: owszem nie wszystkie Boże przykazania są absolutne. Te z owych przykazań, które mają charakter pozytywny, a więc coś nakazują, nie są absolutne i można ich nie wypełniać dla ważnych powodów. Na przykład, zasadniczo powinniśmy dawać biednym jałmużny, nie mniej jednak nie mamy zawsze takiego obowiązku, a czasami nawet nie powinniśmy tego robić. Podobnie, zasadniczo powinniśmy być posłuszni władzom cywilnym, ale istnieją od tego przykazania wyjątki. Nie mniej jednak istnieją też Boże przykazania, które zabraniają czynów wewnętrznie złych i od których zakazu nie ma żadnych, ale to żadnych wyjątków, nawet gdyby wydawało nam się, że ich złamanie będzie wyrazem miłości do bliźnich. Tak też, nie mamy moralnego prawa np. cudzołożyć, by ocalić niewinnego, czcić bałwany, by uchronić życie swoje i swych bliźnich, rozpowszechniać oszczerstw choćby i o naszych największych wrogach po to, by w ten sposób przynieść dobro naszemu narodowi.

    ***

    Pan Ludwik Wit sugeruje, iż miłość do bliźniego może w niektórych okolicznościach nakazywać popełnianie nawet tych czynów, które tradycyjna moralistyka katolicka uznaje za wewnętrznie złe. Jest to jednak fałszywy i niekatolicki dylemat. Papież Jan Paweł II tak odpowiadał na ową trudność:

    Kiedy apostoł Paweł stwierdza, że przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego stanowi wypełnienie całego prawa (por. Rz 13, 8 – 10), nie osłabia znaczenia przykazań, ale raczej je potwierdza, ukazuje bowiem ich wymogi i ich powagę. Miłość Boga i miłość bliźniego jest nieodłączna od zachowywania przykazań Przymierza odnowionego przez krew Chrystusa i przez dar Ducha Świętego. Chrześcijanie szczycą się tym, że słuchają raczej Boga niż ludzi (por. Dz 4, 19; 5, 29), co gotowi są poświadczyć nawet męczeństwem, jak to uczynili święci i święte Starego i Nowego Testamentu, którzy zasłużyli sobie na to miano, ponieważ woleli oddać życie raczej niż dokonać jakiegoś czynu sprzecznego z wiarą lub cnotą (…)” (Jan Paweł II, „Veritatis splendor”, n. 76).

    Nie jest więc tak, iż najwyższe przykazanie miłości może czynić dozwolonym coś, co w swej istocie jest zakazane i miłe Panu Bogu. Przeciwnie miłość do Pana Boga i bliźniego uzdatnia nas i umacnia do nienaruszania negatywnych zasad moralnych, choćby w najtrudniejszych okolicznościach.

    Wspomnę w tym miejscu, że perspektywa, jaką prezentuje na te kwestie pan Wit, bynajmniej nie jest tradycyjnie katolicka, ale jako żywo przypomina wywody jednego z twórców tzw. etyki sytuacyjnej anglikanina Josepha F. Fletchera.

    Człowiek ten w swej książce pt. “Situation Ethics. The New Morality” (“Etyka sytuacyjna. Nowa moralność”) otwarcie negował istnienie absolutnych i bezwarunkowych zakazów moralnych. Wedle niego, ani kłamstwo, ani cudzołóstwo, ani mord niewinnego, jak również żaden z innych czynów, które tradycyjnie uważano za niemoralne ze swej natury, nie są złe w swej istocie i dlatego nie można ich traktować jako zawsze nieprawych i niedozwolonych. Zło i dobro takich aktów zależy, w mniemaniu Fletchera, od intencji i okoliczności im towarzyszących. Jeśli np. cudzołożymy, lub kłamiemy z miłości do innych bliźnich, to czyny te są dobre. Jeżeli jednak czynimy to z nienawiści, to wówczas są one złe. W ten sposób autor “Situation Ethics” zakwestionował też jedność pomiędzy najwyższym prawem miłości a pozostałymi Bożymi przykazaniami. O ile bowiem tradycyjne prawowierne chrześcijaństwo uznawało, iż miłość do Boga i bliźniego będzie nas prowadzić do absolutnego i bezwarunkowego przestrzegania moralnych zakazów, o tyle Fletcher twierdził coś zupełnie odwrotnego. Wedle niego miłość nieraz koliduje z Bożym prawem i dlatego są sytuacje, w których prawdziwie pojmowana miłość będzie wymagała złamania negatywnych norm moralnych.

    ***

    Pan Ludwik Wit w swej apologii etyki sytuacyjnej sięga po doświadczony sposób kwestionowania “absolutyzmu moralnego” i podaje przykład “Żydów w piwnicy”, których w czasie II wojny światowej należałoby chronić także za pomocą kłamstwa. Tak sformułowane stanowisko jest jednak niezgodne z wielowiekowym nauczaniem katolickim wyrażonym, chociażby w tych wypowiedziach:

    „Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: Nie będę ani donosicielem ani kłamcąBiskup Thagaste, imieniem Firmus wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa? (…) Nie uważane są za kłamstwa, pewne żarty, w których jawnie okazuje się ze sposobu, w jakim je wyrażamy, że nie mamy zamiaru oszukiwać, nawet mówiąc nieprawdę” (Św. Augustyn z Hippony) [2].

    „Unikajmy troskliwie wszelkiego rodzaju kłamstwa. Są wprawdzie kłamstwa lekkie: na przykład skłamać, aby ocalić życie bliźniemu swemu. Wszelako ponieważ powiedziane jest w Piśmie świętym: (Ks. Mądrości 1:11), tudzież (Ps 5: 5-6); nie masz żadnej wątpliwości, że każdy chrześcijanin, który pragnie przyjść do doskonałości, unikać powinien owych kłamstw usłużnych, stronić troskliwie od wszelkiego rodzaju skrytości, nawet w przypadku, o którym wspomnieliśmy, z obawy, iżby chcąc ocalić życie doczesne bliźniego, nie zaszkodzić dobru żywota duchownego (…)” (Papież św. Grzegorz Wielki)[3].

    „Nie wolno mówić kłamstwa, nawet by ocalić kogoś z jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.” (Św. Tomasz z Akwinu).

    „Pismo św. Starego i Nowego Zakonu przestrzega nas przed kłamstwem. Czynią to i Święci, mówiąc, że nawet dla uratowania świata całego od zagłady nie należałoby kłamać. Choćby nawet przez kłamstwo można z piekła uwolnić potępionych i wprowadzić ich do nieba, nie wolnoby nam było tego uczynić. (…) Choćbyśmy mogli kogoś uchronić od śmierci kłamstwem, nie wolnoby go popełnić. (…) Dla ocalenia życia i majątku nie wolno zasmucać Boga, bo życie i majątek trwają do czasu, a Bóg i szczęśliwość duszy trwać będą na wieki” (Św. Jan Maria Vianney) [4].

    „Nigdy nie można kłamać, ani w żartach, ani dla własnej korzyści, ani dla korzyści kogoś innego, gdyż kłamstwo zawsze jest złem samym w sobie” (Katechizm św. Piusa X) [5].

    Dobra intencja (np. pomoc bliźniemu) nie czyni dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane (jak kłamstwo czy złorzeczenie). Cel nie uświęca środków (…) Kłamstwo jest ze swej natury godne potępienia. Jest profanacją słowa, które ma za zadanie komunikować innym poznaną prawdę. Dobrowolny zamiar wprowadzenia bliźniego w błąd przez wypowiedzi sprzeczne z prawdą narusza sprawiedliwość i miłość. Wina jest jeszcze większa, gdy intencja oszukania może mieć zgubne skutki dla tych, których odwraca od prawdy” (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753; 2485) [6].

    Owszem, mniejszość teologów katolickich akceptuje tzw. zastrzeżenie domyślne w ramach, którego uważa się za dozwolone posługiwanie się pewnymi wyrażeniami dwuznacznymi, a czasami nawet nieprawdziwymi, o ile okoliczności czasu i miejsca pozwalają odbiorcy takich sformułowań łatwo domyśleć się, że nie ma on do czynienia z dosłownie prawdziwą informacją. Jednak i ci teolodzy nie nazywają tego kłamstwem, jednocześnie podtrzymując tradycyjne twierdzenie o tym, że uciekanie się do kłamstwa jest zawsze moralnie niedozwolone. Autor “Okiem tradycjonalisty” być może zdaje sobie sprawę z różnic pod względem bardziej szczegółowej definicji kłamstwa, które funkcjonowały w tradycyjnej moralistyce katolickiej, nie mniej jednak nic o nich nie wspomina i w swym filmiku po prostu potępia absolutny zakaz kłamstwa. Jest heretyckim sposobem mówienia mylenie kłamstwa z zastrzeżeniem domyślnym, tak jak heretyckim sposobem mówienia jest nazywanie kościelnych stwierdzeń nieważności mianem „kościelnych rozwodów”. Poza tym, gdyby pan Wit przychylał się do tej łagodniejszej definicji kłamstwa (która nie nazywa kłamstwem świadome mówienie nieprawdy w pewnych szczególnych okolicznościach), to i tak powinien mieć jako tradycyjny katolik szacunek dla bardziej rygorystycznej definicji kłamstwa, która historycznie była podtrzymywana przez większość teologów katolickich (w tym przez św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu). Jeszcze innymi słowy: pan Wit może twierdzić, iż świadome powiedzenie nieprawdy w sytuacji przysłowiowych już “Żydów w piwnicy” nie było kłamstwem, ale nie może on utrzymywać, że kłamstwo jest kiedykolwiek dozwolone. Jeśli używa on takiej terminologii, to wykracza tym samym poza granice katolickiej prawowierności. Poza tym autor “Okiem tradycjonalisty” powinien z szacunkiem odnosić się do tych, którzy twierdzą, że takie zachowanie byłoby kłamstwem i w związku z tym byłoby zakazane. Niestety u pana Wita okazywania takiego szacunku wobec tej bardziej “rygorystycznej” definicji kłamstwa nie widać. Sam osobiście, przychylam się do twierdzenia, iż wspomniane zachowanie nie byłoby jednak kłamstwem, nie mniej jednak szanuję pogląd tych, którzy twierdzili inaczej i zdaję sobie sprawę z tego, że moja opinia historycznie rzecz biorąc sytuowała się pośród mniejszości katolickich teologów.

    ***

    Nie za bardzo wiem, co pan Ludwik Wit ma na myśli, mówiąc, iż zwolennicy tradycyjnego absolutyzmu moralnego traktują niczym “prawo” wypowiedzi tych świętych pańskich, którzy aprobowali udział w wojnie sprawiedliwej. Jak dla mnie to jest bardzo dziwne sformułowanie i odnoszę wrażenie, że pan Wit próbuje tutaj włożyć własne wyobrażenia o sposobie myślenia zwolenników moralnego absolutyzmu w ich głowy. Osobiście, akceptuję ideę wojny sprawiedliwej dlatego, że jest ona wyrażona na kartach Pisma świętego oraz Magisterium Kościoła i owszem można ją traktować jako wyraz miłości do swych bliźnich (choćby tych słabych oraz bezbronnych, których trzeba zbrojnie bronić przed niesprawiedliwą napaścią). Przy tej okazji pozwolę sobie zauważyć, że autor “Okiem tradycjonalisty” ponownie wydaje się nie widzieć ważnych rozróżnień obecnych w tradycyjnym nauczaniu katolickim odnoszącym się do Piątego Przykazania. Mówi on bowiem tak, jakby zabijanie niesprawiedliwych napastników było wyjątkiem od tego przykazania. Tymczasem Piąte Przykazanie w absolutny sposób zakazuje bezpośredniego i zamierzonego zabijania niewinnych osób – nie zaś wszelkiego zabijania złoczyńców. I także na wojnie sprawiedliwej zakazane jest takie bezpośrednie zabijanie niewinnych – choćby i za jego pomocą można by ocalić jeszcze większą liczbę niewinnych ludzi.

    ***

    Co do sugestii, jakoby zwolennicy tradycyjnego absolutyzmu moralnego w swym spojrzeniu na te sprawy naśladowali żydów, to również się pan Ludwik Wit tu się myli. Błędem faryzeuszy było rygorystyczne spojrzenie na niektóre z przykazań, które nie miały w Bożym zamiarze mieć charakteru rygorystycznego. I tego typu przykazaniem był starotestamentowy nakaz święcenia soboty (por Mk 2, 23-28). Z drugiej strony faryzeusze potrafili być zbyt łagodni jeśli chodzi o przestrzeganie innych przykazań (patrz: Mt 15, 3-6). Nasz Pan Jezus Chrystus nie ganił też dokładnie wszystkiego czego nauczali faryzeusze, ale potrafił nawet wzywać do okazywania posłuszeństwa ich nauczaniu z jednej strony przy jednoczesnym unikaniu naśladowania ich uczynków z drugiej (patrz: Mt 23, 1-3). Ponadto o ile Pan Jezus wskazywał na to, iż faryzeusze zbyt rygorystycznie traktowali Boże przykazanie świętowania szabatu, to nie czynił takich uwag w stosunku do wielu z innych przykazań. Biorąc zaś pod uwagę okoliczności kulturowe i historyczne, w których przyszło na tej ziemi działać Jezusowi to wszak nie trudno sobie wyobrazić tym podobnych Jego uwag w odniesieniu do rzekomo zbyt rygorystycznego traktowania dajmy na to Bożego przykazania zakazującego cudzołóstwa i innych nieczystych występków. Wszak, niegdyś kobiety pozbawione opieki mężczyzn były nieraz “zmuszane” przez życie do uprawiania prostytucji – w przeciwnym razie mogła im nawet grozić śmierć głodowa. Czy jednak widzimy na kartach Ewangelii Jezusa sugerującego, iż wolno uprawiać prostytucję wówczas, gdy jest to konieczne do przeżycia? Czy kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie (być może również prostytucji) Pan nasz Jezus Chrystus rzekł “Jeśli będziesz to czyniła po to by nie zginąć z głodu, to możesz to robić. Wszak nie człowiek jest dla Prawa, ale Prawo dla człowieka“? Oczywiście, Chrystus Pan nie przekładał narracji użytej przez siebie w odniesieniu do kwestii zasięgu obowiązywania przykazania święcenia szabatu do wszystkich innych przykazań. Co więcej, Pan Jezus Chrystus sugerował również, że pewnych rzeczy nie wolno czynić nawet dla ratowania własnego życia (Mt 10, 21-23), a w całym Piśmie świętym mamy przykłady oddanych Bogu mężczyzn i niewiast, którzy byli gotowi ponieść męczeńską śmierć niż złamać pewne z Bożych przykazań (np. Zuzanna – Dn 13: 22 – 23; Trzej hebrajscy młodzieńcy – Dn 3: 17 – 18; Matka i jej siedmiu synów – 2 Mch 7). Wszystkie te i tym podobne historie biblijne nie zostały spisane na próżno, ale Duch Święty natchnął autorów Pisma św. do ich utrwalenia po to by nas zbudować, poprawić i wychować ku prowadzeniu cnotliwego oraz sprawiedliwego życia (por. 2 Tm 3, 16).

    Konkluzja jaka więc się w tym miejscu nasuwa jest taka, iż pan Ludwik Wit na własną rękę interpretuje Pismo święte, tak wyrywając jego niektóre fragmenty z szerszego kontekstu, jak i wykładając je wbrew powszechnemu i zwyczajnemu nauczaniu Kościoła.

    Wracając zaś jeszcze do judaizmu to zakres przykazań, których nie wolno łamać nawet dla ratowania swojego życia jest w tej religii węższy niż w katolicyzmie i są nimi tylko trzy zakazy (bałwochwalstwa, cudzołóstwa i morderstwa), Tymczasem w katolicyzmie tego rodzaju czynów jest znacznie więcej. W jednym tylko cytowanym już powyżej przemówieniu Pius XII wymienia ich 21 (lub 22 – zależy jak liczyć).

    ***

    Cała sprawa z filmikiem pana Ludwika Wita jest zatem więcej niż dziwaczna. W swej opinii chce on więc bronić tradycyjnych katolików przed mającymi im zagrażać “judaizacją” i faryzejskim spojrzeniem na moralność, ale sam popada przy tym w herezje głoszone przez jednego z anglikańskich uczonych (wspomnianego wyżej Josepha F. Fletchera), którego tezy były niejednokrotnie odrzucane przez tak “przedsoborowe” jak i “posoborowe” Magisterium Kościoła. Autor kanału “Okiem tradycjonalisty” wypowiada się tak, jakby chronił prawdziwą wizję katolickiej moralności, a jednocześnie wydaje się nie mieć kompletnego pojęcia o jednej z podstawowych kategorii katolickiej doktryny moralnej, czyli prawdzie zakładającej istnienie czynów wewnętrznie złych, a przez to zawsze oraz wszędzie zakazanych.

    I powtarzam niniejszym, że pan Wit głosi w tym swym filmiku przynajmniej materialnie heretyckie tezy. Kwestionowanie wielowiekowego oraz powszechnego nauczania Kościoła w sprawach moralności również bowiem stanowi materię herezji.

    Przyjrzymy się bowiem znaczeniu, w jakim herezję określa choćby kanon 751 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Jest tam mowa o tym, iż herezję stanowi odrzucanie bądź poddawanie w wątpliwość nauki, w którą należy wierzyć “wiarą Boską i katolicką”. Sobór Watykański I z kolei w rozdziale trzecim konstytucji “Dei Filius” przypomina:

    “Wiarą Boską i katolicką należy wierzyć w to wszystko, co jest zawarte w słowie Bożym pisanym lub podanym i co Kościół jako objawione od Boga do wierzenia podaje bądź uroczystym wyrokiem, bądź też w zwyczajnym i powszechnym nauczaniu”.

    Z połączenia tych dwóch wypowiedzi wynika więc, iż herezją jest kwestionowanie nauki, którą Kościół podaje do wierzenia za pośrednictwem swego uroczystego bądź też zwyczajnego i powszechnego nauczania. A Magisterium Kościoła uczy o tym, że objawione przez Boga zostały nie tylko pewne prawdy stricte religijne, ale do kategorii tej należą też zasady moralnego postępowania. Przedmiotem zaś powszechnego i zwyczajnego nauczania Kościół katolickiego jest istnienie czynów bezwzględnie zakazanych i wewnętrznie złych. Jak uczył Jan Paweł II:

    Istnienie szczegółowych norm moralnych odnoszących się do działania człowieka w świecie, których moc obowiązywania zawsze i w każdych okolicznościach wyklucza istnienie wyjątków, stanowi przedmiot odwiecznej nauki Tradycji i Magisterium Kościoła. Nauka ta nie może zostać poddana w wątpliwość przez teologa katolickiego” (Przemówienie z dń. 12. XII 1988 r.)

    W wielokrotnie już tu cytowanej encyklice “Veritatis Splendor” Jan Paweł II przypominał też, iż Kościół “zawsze” występował przeciw moralności sytuacjonistycznej.

    Co więcej zaś, można podać przykłady konkretnych wypowiedzi Magisterium Kościoła, w których pewne błędne wypowiedzi odnoszące się do postępowania na płaszczyźnie moralnej zostały zakwalifikowane jako właśnie „heretyckie”.

    I tak np. Sobór w Konstancji potępił następujący pogląd:

    „Każdy tyran może i powinien, w sposób dozwolony i słusznie, zostać zgładzony przez jakiegokolwiek swego wasala czy poddanego, także przy użyciu zasadzki, fałszywego pochlebstwa czy udawania miłości, bez względu na złożoną mu przysięgę albo zawarte z nim przymierze, bez czekania na wyrok czy polecenie jakiegokolwiek sądu” (Patrz: Sesja XVII, V, 2).

    Ojcowie tego soboru uzasadnili napiętnowanie owego poglądu, w taki oto sposób:

    Pragnąc przeciwstawić się temu błędowi i usunąć go z korzeniami, święty synod, po dojrzałym namyśle ogłasza, orzeka i ustala, że doktryna tego rodzaju jest błędna w wierze i z punktu widzenia obyczajów, odrzucają i potępia jako heretycką, gorszącą, wywołującą niepokój i otwierającą drogę dla fałszu, oszustwa, kłamstwa, zdrady i wiarołomstwa. Ponadto ogłasza, orzeka i określa, że ci, którzy z uporem podtrzymują tę najbardziej zgubną doktrynę, są heretykami i jako tacy powinni być karani według prawnych sankcji kanonicznych.” (Patrz: Sesja XVII, V, 3, podkreślenia moje – MS).

    Z kolei Sobór w Vienne tak wypowiedział się na temat tych, którzy broniliby uprawiania lichwy:

    (…) Jeśli ktoś popadłby w taki błąd, że śmiałby z uporem twierdzić, iż uprawianie lichwy nie jest grzechem, postanawiamy, że powinien być ukarany jako heretyk, przy czym zobowiązujemy stanowczo miejscowych ordynariuszy i inkwizytorów niegodziwości herezji, aby występowali przeciw oskarżonym lub podejrzanym o tego rodzaju błąd tak samo, jak nie wahają się występować przeciw oskarżonym lub podejrzanym o herezję.” (podkreślenie moje – MS).

    Kongregacja Nauki Wiary zaś w dokumencie o nazwie „Wyjaśnienie doktrynalne dotyczące końcowej części formuły <Wyznania wiary>” z dnia 29. 06. 1998 roku prawdę nauczania katolickiego głoszącą, iż: „bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest niezwykle poważnym wykroczeniem moralnym” zaliczała do rzędu tych prawd, które:

    „(…) powinny być przez wszystkich wierzących przyjęte z wiarą teologalną. Dlatego gdyby ktoś uporczywie podawał je w wątpliwość lub odrzucał, podlegałby cenzurze herezji, zgodnie z odnośnymi kanonami Kodeksów kanonicznych”.

    Nawet jeśli więc sytuacjonistyczna doktryna nie jest nazywana wprost mianem “heretyckiej”, to jasno wynika to z nauczania Magisterium. Odrzucanie nauki Kościoła, która w imię Jezusa jest “odwieczna” i była głoszona “zawsze” bezapelacyjnie stanowi herezję. Ergo, pan Ludwik Wit dopuścił się w swym filmiku głoszenia herezji – prawdopodobnie materialnej herezji, gdyż wynikającej z jego głębokiej niewiedzy odnośnie tego, co Magisterium Kościoła tradycyjnie głosiło na temat istnienia czynów wewnętrznie złych. W tym swym artykule wyłożyłem panu Witowi tę odwieczną doktrynę, a jeśli obawiając się, że pod wpływem jego lektury musiałby on zmienić swe zdanie na ten temat, nie przeczyta go nawet, to jego niewiedza może już nabrać charakteru zawinionego, a przez to zbliżającego go wówczas do popełnienia kanonicznego przestępstwa herezji formalnej.

    Mirosław Salwowski

    Źródło załączonego do tekstu obrazka: https://www.youtube.com/watch?v=vmBcWvynU48

    Przypisy:

    1. Cytat za: Zawsze Wierni, nr. 11/ 1996, s. 5.

    2. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 382, 380.
    3.  Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 384.

    4. Cytat za, Bł. X. Jan Marya Vianney, „Kazania niedzielne i świąteczne”, Lwów 1906, tom I, s. 138 – 139, 140 – 141.

    5. Cytat za: „Katechizm św. Piusa X. Vademecum katolika„, Sandomierz 2006, s. 109.

    6. Cytat za: „Katechizm Kościoła Katolickiego„, Poznań 2002, s. 425; 568.

  2. Czy nauka Piusa XI o prawnej karalności cudzołóstwa jest wciąż obowiązująca?

    Leave a Comment

    Jak wiemy sprawujący swój pontyfikat w latach 1922 – 1939 papież Pius XI w wydanej przez siebie encyklice „Casti connubii” w sposób jasny i zdecydowany nauczał, iż władze cywilne powinny zakazywać oraz karać występek niewierności małżeńskiej. W dokumencie tym pisał wszak:

    Lecz, Czcigodni Bracia, w interesie państwa leży zabezpieczenie nie tylko materialnych warunków bytu rodziny i małżeństwa, ale także i tych, które się określa mianem dóbr duchowych: ustanowić mianowicie należy słuszne prawa i wiernie ich przestrzegać, aby stale chroniły  czystą wierność  oraz wzajemne wspieranie się małżonków” (podkreślenie moje – MS).

    W tej samej encyklice Pius XI do rzędu „hańbiących i podłych pomysłów„, które „szlachetne poczucie, jakie cechuje wstydliwe małżeństwo, a nawet sam zdrowy pęd natury (…)odrzuca z pogardą i potępia” zaliczył między innymi pogląd tych, którzy:

    chcą, aby uznać za nijakie lub znieść wszelkie ustawy karne, jakie państwo wydało dla zachowania wierności małżeńskiej„.

    Powyższe wypowiedzi Piusa XI należą oczywiście przynajmniej do tzw. autentycznego oraz zwyczajnego nauczania Kościoła, gdyż mają one charakter tak urzędowy, jak i publiczny (to znaczy zostały ujęte w encyklice papieskiej) oraz tyczą się moralności (czyli dokładniej rzecz ujmując moralnych powinności osób sprawujących rządy). Dodatkowo, stwierdzenia tego papieża miały charakter zdecydowany i stanowczy, nie mieszcząc się w kategorii jakichś luźnych spekulacji czy hipotetycznych rozważań. Poza tym – co jeszcze raz podkreślam – były to wypowiedzi na temat moralności (czyli tego jak należy postępować), a nie historii (np. w którym roku wybuchła II wojna światowa albo ile było ofiar Holocaustu) lub socjologii (np. stwierdzenia odnośnie do tego, który naród w historii był bardziej religijny).

    Normalnym zatem wnioskiem, jaki katolicy winni wyciągnąć z powyższego, wydaje się konstatacja, że choć co prawda wskazane wyżej nauczanie Piusa XI nie należy do orzeczeń o charakterze dogmatycznym (czyli samych w sobie nieomylnych), to jednak jako część autentycznego i zwyczajnego nauczania Kościoła powinno być przyjmowany przez katolików z posłuszeństwem serca oraz rozumu. Nie wszyscy jednak katolicy tak rozumują, czego przykładem jest choćby internetowa rozmowa, jaką w ostatnich dniach odbyłem na profilu jednego z katolickich duchownych. Ksiądz ów w dyskusji ze mną utrzymywał, iż skoro “aktualna” (w znaczeniu “soborowa” oraz “posoborowa”) doktryna Kościoła nie powtarza już nauczania Piusa XI o potrzebie prawnej karalności cudzołóstwa, to oznacza właśnie, że rzeczone nauczanie już katolików nie obowiązuje. Czy należy więc zgodzić się z tym rozumowaniem?

    Milczenie nie zawsze oznacza negację

    Zacznijmy od tego, iż owszem (poza jednym wyjątkiem o którym więcej poniżej) “soborowe” (czyli Vaticanum II) oraz “posoborowe” Magisterium Kościoła nie powtarza nauczania Piusa XI na temat potrzeby prawnej karalności cudzołóstwa, to jednak nie formułuje też ono tezy przeciwnej do tejże doktryny. Innymi słowy, aktualne Magisterium Kościoła po prostu nie wypowiada się na temat tego, czy cudzołóstwo powinno być prawnie karalne, ale nie mówi też czegoś przeciwnego temu, co na ów temat uczył Pius XI. Nie ma więc we współczesnym oficjalnym nauczaniu Kościoła ani postulatu: “Niewierność małżeńska powinna być przez władze cywilne karalna” ani także tezy przeciwnej, czyli :”Niewierność małżeńska nie powinna być przez władze cywilne karalna“. Nawet więc, gdyby uznać, że istotnie nauczanie Piusa XI już nie obowiązuje katolików, to z całą pewnością nie można by przejść od tego do konstatacji, że w takim razie ci katolicy, którzy współcześnie popierają prawną karalność cudzołóstwa polemizują, albo okazują w ten sposób jakieś nieposłuszeństwo aktualnemu Magisterium Kościoła. W takim bowiem wypadku milczenie nauczania Kościoła na ów temat oznaczałoby po prostu, iż katolicy mają swobodę opinii na temat tego, czy władze cywilne powinny, czy nie powinny karać występek niewierności małżeńskiej.

    Przejdźmy jednak do najbardziej istotnego wątku tego artykułu. Spróbujmy bowiem odpowiedzieć na pytanie, czy fakt prawie całkowitego milczenia soborowego i posoborowego Magisterium Kościoła w kwestii prawnej karalności cudzołóstwa oznacza, iż wcześniejsze nauczanie Piusa XI na ten temat już katolików nie obowiązuje? Otóż mam spore wątpliwości, czy aby na pewno można wysunąć taką tezę.

    Po pierwsze bowiem: można by zapytać, przez ile lat Kościół nie powinien wypowiadać się na dany temat, by uznać, że dawniejsze nauczanie już nie jest dla katolików wiążące? Czy to ma być 10, 20, 50, a może 100 lub 200 lat? Czy jeśliby np. przez ostatnich 15 lat nie wyszedł z Watykanu żaden dokument podtrzymujący tradycyjne nauczanie o tym, iż prawo państwowe winno zakazywać i karać zbrodnię aborcji oznaczałoby to w takim razie, że katolicy mogą już popierać prawną legalizację zabijania nienarodzonych dzieci? A co w przypadku, jeśliby takie urzędowe milczenie Kościoła na ów temat trwało nie 15, ale dajmy na to 50 albo i 100 lat?

    Między innymi z tego powodu, uważam za bezpieczniejsze przyjmowanie założenia, że jeśli nawet samo w sobie nie-nieomylne nauczanie Kościoła nie jest powtarzane przez jakiś czas, ale jednocześnie aktualne Magisterium nie przeszło do głoszenia jakiejś przeciwnej temu wcześniejszemu nauczaniu tezy, to należy zakładać, że takie wcześniejsze nauczanie nadal jest obowiązujące. Oczywiście, zastrzegam, iż powyższe rozważania dotyczą możliwości zaprzeczenia tylko tzw. autentycznemu zwyczajnemu Magisterium, które samo w sobie nie jest nieomylne. Nie tyczą się jednak one ani uroczystego ani tzw. powszechnego (a nie tylko autentycznego) i zwyczajnego nauczania Kościoła, któremu to nauczaniu nie ma prawa zaprzeczać żaden papież ani sobór. Te dwa rodzaje nauczania katolickiego cieszą się bowiem wolnością od błędu i omyłki, a następni papieże lub sobory mogą je tylko precyzować i rozwijać, jeśli chodzi o rozumienie różnych szczegółów w nim zawartych. Przykładowo, żaden papież nie mógłby w prawowity sposób zobowiązać katolików w sumieniu do przyjęcia twierdzenia, iż picie alkoholu nawet czynione w bardzo ostrożny i umiarkowany sposób jest zawsze moralnie niedopuszczalne, gdyż przeczyłoby to powszechnemu i zwyczajnemu nauczaniu Kościoła na ten temat. Wyobrażam sobie jednak sytuację polegającą jednak na tym, że któryś z następnych papieży stwierdziłby, iż, dajmy na to, konkretnie wódka jako napój alkoholowy jest zbyt mocno upajająca i w związku z tym jej spożywanie jest zawsze moralnie niedozwolone. Nie odebrałbym też jako przeczenia tradycyjnemu nauczaniu na temat dopuszczalności umiarkowanego picia alkoholu, gdyby ten lub inny Biskup Rzymu w odniesieniu do konkretnego narodu, w którym bardzo silne byłyby tradycje pijaństwa i nadużywania trunków wzywał całą tamtejszą społeczność do całkowitego wyrzeczenia się spożywania napojów alkoholowych.

    Po drugie: jeśli przyjmiemy założenie, że milczenie tego czy innego aktualnego dokumentu kościelnego na dany temat oznacza, iż wcześniejsze nauczanie już nie obowiązuje, to możemy dojść czasami do bardzo dziwnych wniosków. Przykładowo, Katechizm Kościoła Katolickiego z 1992 roku słusznie potępiając grzech obmowy (tamże, n. 2477 i 2479) nie powtarza przy tym tradycyjnego nauczania moralistów katolickich o tym, jak powinien się zachować człowiek, który słyszy obmowę (czyli, że winien wówczas albo polecić obmówcy zamilknięcie, albo też wyrazić swe niezadowolenie z tego tytułu w inny sposób). Czy to jednak oznacza, że to nauczanie katolickie nie jest już obowiązujące?

    Owszem, różne dokumenty kościelne mogą w miarę dokładny sposób przedstawiać wykładnię Magisterium na wiele tematów, ale to nie znaczy, że czynią to one w sposób absolutny. Innymi słowy, nie można oczekiwać od dokumentów Magisterium – choćby i miały one kilkaset stron – iż przedstawią dokładnie całą naukę Kościoła na absolutnie każdy temat. To jest zupełnie nierealistyczne i niepraktyczne podejście do tematu.

    Po trzecie: tak naprawdę nie jestem pewien, czy w “soborowym” i “posoborowym” Magisterium Kościoła w żadnym miejscu nie powtarza się nauczania Piusa XI na temat potrzeby prawnej karalności niewierności małżeńskiej. O ile bowiem np. Katechizm Kościoła Katolickiego z 1992 roku odnosząc się do obowiązków władz cywilnych w sferze moralności seksualnej, wspomina jedynie o tym, że takowe winny zabraniać produkcji i rozpowszechniania pornografii (patrz: n. 2354), o tyle już ogłoszone przez Benedykta XVI w 2005 roku Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego wydaje się tę kwestię traktować szerzej w punkcie numer 494, nauczając co następuje:

    Władze cywilne, ponieważ są zobowiązane szanować godność osoby ludzkiej, powinny stwarzać środowisko przyjazne dla czystości, zakazując także stosownymi prawami, rozprzestrzeniania się wyżej wspomnianych ciężkich wykroczeń przeciwko czystości, aby chronić przede wszystkim małoletnich i bardziej słabych” (podkreślenie moje – MS).

    Ów zapis jest zaś nawiązaniem do punktu 492, gdzie do ciężkich wykroczeń przeciwko cnocie czystości zostało zaliczone między innymi cudzołóstwo, czyli niewierność małżeńska.

    Oczywiście, nie chcę przez powyższe powiedzieć, że w takim razie papież Benedykt XVI w sposób jasny i jednoznaczny powtórzył w ten sposób nauczanie Piusa XI. Ciągle bowiem można zastanawiać się, co przez “rozprzestrzenianie ciężkich wykroczeń przeciw czystości” należy tu rozumieć? Czy wystarczy już tu tylko w prywatnym zaciszu namawiać kogoś do cudzołóstwa (wszak i w ten sposób ów występek się rozprzestrzenia)? Czy może chodzi o działania o bardziej zorganizowanym charakterze (np. działalność portali randkowych ułatwiających niewierność małżeńską lub też upowszechnianie pism, filmów i innego rodzaju wydawnictw usprawiedliwiających cudzołożenie)? Tak czy inaczej, stwierdzenie Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego na ten temat jest jednak w pewien sposób bliższe nauczaniu Piusa XI, osłabiając tezę, jakoby aktualne Magisterium Kościoła już w żaden, ale to żaden sposób nie wypowiadało się w tej kwestii.

    Podsumowanie

    Biorąc więc pod uwagę wszystkie powyższe rozważania, uważam za bardzo wątpliwą tezę, jakoby domniemany brak powtórzenia przez aktualne Magisterium Kościoła nauczania papieża Piusa XI o tym, że niewierność małżeńska powinna być prawnie karalna, oznaczał, że w takim razie owa doktryna przestała być częścią obowiązującego katolików w sumieniu nauczania. A już jako skrajnie niesprawiedliwe oceniam sugestie, jakoby podtrzymywanie słuszności tego postulatu było wyrazem polemiki czy nieposłuszeństwa wobec “soborowego” i “posoborowego” nauczania Kościoła.

    Mirosław Salwowski

  3. Pius XI: Kościół abstynencji nie narzuca, ale ją pochwala

    Leave a Comment

    Katolik w trunkach nie widzi trucizny lecz jeden z darów bożych. Winna latorośl została nawet przez Stwórcę upatrzona na przedziwną osłonę tajemnicy Eucharystii. Lecz nadmierne użycie trunków wyskokowych jest trucizną, trucizną dla dobrobytu, trucizną małżeńskiego szczęścia i pokoju domowego, a także aż nazbyt gwałtowną i częstą trucizną dla rozwoju przyszłych pokoleń.

    Ostrożne i umiarkowane używanie napojów alkoholowych nie jest grzechem. Ale nadużycie alkoholu jest grzechem, a tam, gdzie staje się powodem smutnych następstw, grzechem ciężkim, a nawet wołającym o pomstę do nieba. Umiarkowanie i abstynencja są w pierwszej linii naturalnymi środkami panowania nad sobą i dlatego jak wszystkie inne siły czysto naturalne nie są zdolne do wyrobienia moralnie mocnych charakterów.

    Lecz tam, gdzie wzrastają one na gruncie silnej woli, na którą pada nadprzyrodzona rosa łask, są one bardzo cennymi i nieodzownymi środkami do wytworzenia równowagi między ciałem i duszą, materią a duchem, której Bóg się domaga.

    Kościół katolicki nie może się zgodzić na przymus całkowitej prohibicji. Obowiązek całkowitej abstynencji zachodzi tylko wtedy, gdy inaczej nie można opanować namiętności. Lecz dobrowolna abstynencja w celu zadośćuczynienia za grzechy nadużycia alkoholu, dawania bliźnim dobrego przykładu i powstrzymywania ich od nadmiernego spożycia trunków wyskokowych jest apostolstwem, które Kościół św. popiera i uznaje, pochwala i błogosławi.

     Pius XI, 26 VII 1929 rok
  4. Czy żony powinny być posłuszne mężom?

    Leave a Comment

    Boża zasada mówiąca o tym, iż to mąż jest głową rodziny, a w związku z tym żona powinna mu okazywać posłuszeństwo, jest współcześnie także w środowiskach katolickich, bardzo często negowana, lekceważona, albo przynajmniej mocno relatywizowana. Przyjrzyjmy się zatem niektórym z aspektów tej zasady oraz sposobom, za pomocą których jest ona podważana.

    Jednym z najczęściej używanych argumentów przeciwko posłuszeństwu żony wobec męża jest twierdzenie, jakoby owo biblijne nauczanie było produktem patriarchalnej i ukierunkowanej na mężczyzn kultury, w ramach której spisywane i tworzone było Pismo święte. Jest to jednak typowe, aż do nudności, relatywizowanie nauczania Biblii, za pomocą którego można unieważnić dosłownie każde z zapisanych w niej przykazań, prawd i pouczeń. Choć owszem nie można zaprzeczyć temu, iż w treści Pisma święte znajdują się pewne odwołania do kultury i pojęć czasów, w których było ono spisywane, to tym nie mniej zapisane w tej Księdze rzeczy nie są po prostu zapisem historii obyczajów tamtych czasów, ale stanowią Boże Słowo dane ku pouczenia wszystkim ludziom wszystkich czasów. Biblijna zasada posłuszeństwa żony wobec męża jest tak samo Bożym pouczeniem, jak znajdujące się tam zakazy zabijania niewinnych, cudzołożenia, oszukiwania, etc. Jak mówi Pismo święte samo o sobie:

    Wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości – aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu” (2 Tm 3, 16);

    Słowo Pańskie – to słowo szczere, wypróbowane srebro, bez domieszki ziemi siedmiokroć czyszczone” (Ps 12, 7);

    Niebo i ziemia przeminą, a moje słowa nie przeminą” (Łk 21, 33).

    Innym ze sposobów podważania omawianej zasady jest próba faktycznego jej unieważnienia za pomocą stronniczej interpretacji jednego zdania z listu do Efezjan, w którym to św. Paweł Apostoł opisując relacje pomiędzy mężem a żoną stwierdza: “Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej!” (tamże: 5, 21). Wielu próbuje dowodzić za pomocą tego fragmentu, iż rzekomo w ten sposób Pismo św. unieważnia regułę posłuszeństwa żony mężowi, gdyż z owego wersetu ma wynikać, że mąż ma być też posłuszny żonie. Skoro więc oboje małżonkowie mają być sobie poddani to ma oznaczać, że nie ma żadnego “pierwszeństwa w posłuszeństwie”, które należało by się mężowi od żony. Ta interpretacja jest jednak słaba, choćby z tego powodu, iż istnieje wiele tekstów biblijnych, w których wzywa się żony do posłuszeństwa mężom oraz pochwala się tę cnotę (np. Tt 2, 5; 1 P 3, 1-2; 1 P 3, 5-6). Co więcej, w Piśmie św. to mąż, a nie żona jest nazywany głową kobiety (1 Kor 11, 3), a to przynajmniej sugeruje zasadę, iż to mąż ma być swego rodzaju “kierownikiem” rodziny podejmując najważniejsze i kluczowe dla niej decyzje. Gdyby rodzina miała dwie głowy, to można by rozumieć słowa o “wzajemnym poddaniu się” w sensie braku “pierwszeństwa w posłuszeństwie”. Ale skoro rodzina ma tylko jedną głowę, a nie dwie i tą głową jest mąż, a nie żona, to płynie z tego dość prosty wniosek, iż “pierwszeństwo w posłuszeństwie” przysługuje właśnie mu. Co więc może oznaczać “wzajemne poddanie się w bojaźni Chrystusowej” małżonków? Cóż, nie jest to zbyt trudne do wyjaśnienia. Otóż, w życiu małżeństwa i rodziny nieraz może dochodzić do sytuacji, gdy miłość nakazuje mężowi, by był uległy słusznym oczekiwaniom swej żony. Na przykład żona może być w danym czasie chora, a mąż ma wówczas ochotę na seks. W takiej sytuacji mąż powinien być poddanym żonie i nie domagać się od niej cielesnego obcowania. Inny przykład, żona może być bardzo zmęczona i prosić męża, by umył naczynia. I w tym wypadku, mąż powinien spełnić życzenie swej żony. Ale te i inne przypadki, w których dobrze jest, gdy mąż okazuje swej żonie pewną uległość, nie zmieniają generalnej zasady, iż to on, a nie żona jest głową rodziny i to niego do należy ostatnie słowo w kluczowych sprawach tyczących się domu.

    Oczywiście, zasada posłuszeństwa żony mężowi nie usprawiedliwia spełniania przez żonę wszelkich choćby i ewidentnie niemoralnych zachcianek męża – mąż np. nie ma prawa nakazać żonie okłamywać swych bliźnich, a gdyby coś takiego polecił jej czynić, to ona “powinna słuchać raczej Boga niż ludzi” (Dz 5, 29). Mąż nie powinien też traktować swej żony w sposób, który potocznie przypisywany jest sposobowi odnoszenia się panów do niewolników czy sług. Nie należy więc ze swej mężowskiej władzy czynić swego rodzaju tyranii, odnosząc się do żony w sposób wyniosły, opryskliwy, pogardliwy czy okrutny. Warto w tym kontekście zacytować nauczanie papieża Piusa XI wyrażone w encyklice “Casti connubii”

    W społeczności domowej, wzmocnionej węzłem miłości, winien koniecznie zakwitnąć czynnik, nazywany przez św. Augustyna porządkiem miłości. Porządek ten obejmując tak pierwszeństwo męża przed żoną i dziećmi, jak i skora, wolna od niechęci uległość i podporządkowanie się żony. To poleca Apostoł w tych słowach: “Żony niechaj będą poddane swym mężom, jako Panu. Albowiem mąż jest głową żony, jako Chrystus jest głową Kościoła” (Efez., V, 22-23). To zaś podporządkowanie się, bynajmniej nie zaprzecza i nie znosi tej wolności, która niewieście słusznie przysługuje na podstawie godności ludzkiej i ze względu na zaszczytne obowiązki małżonki, matki i towarzyszki. Nie zobowiązuje ją też ono do posłuszeństwa dla jakichkolwiek zachcianek męża, mniej zgodnych z rozsądkiem i jej kobiecą godnością, nie stawia jej też na równi z osobami, które prawo uważa za małoletnie i którym dla braku dojrzałego sądu i życiowego doświadczenia odmawia się wolnego wykonywania praw osobistych, lecz zakazuje wolności przesadnej, zaniedbującej dobro rodziny; nie dopuszcza się również do tego, aby w ciele rodziny było oderwane serce od głowy, z ogromną szkodą dla całości ciała i z niebezpieczeństwem bliskiej jego zagłady. Gdy bowiem mąż jest głową rodziny, żona jest jej sercem, i jak mąż posiada pierwszeństwo rządów, tak żona może i powinna zagarnąć dla siebie pierwszeństwo miłości, jako jej się należące.

    Stopień i sposób podporządkowania się żony wobec męża może być różny, zależnie od okoliczności w stosunku do osób, miejsc i czasu. Jeżeli mąż swoje obowiązki zaniedbuje, wtedy jest to nawet powinnością żony zastąpić go w rządzie rodziny. Jednakże nigdy i nigdzie nie wolno obalać lub naruszać zasadniczej budowy rodziny i jej podstawowego prawa, postanowionego i zatwierdzonego przez Boga. O stosunku i porządku, jaki zachodzić powinien między mężem a żoną, naucza z przedziwną mądrością ś.p. Nasz Poprzednik Leon XIII we wspomnianej już swej Encyklice o małżeństwie chrześcijańskim: “Mąż jest przełożonym rodziny i głową niewiasty. Żona, ponieważ jest ciałem z ciała i kością z jego gośći, ma być mężowi posłuszną, jednak nie na sposób służącej, lecz towarzyszki, tak mianowicie, aby jej posłuszeństwo nie przyniosło ujmy ani uczciwości ani jej godności. I w tym, który przewodzi, i w tej, która słucha, ponieważ oboje mają przedstawiać obraz – on Chrystusa, ona Kościoła – niech przewodniczką wzajemnych obowiązków będzie zawsze Boża miłość” (Encyklika “Arcanum”, 10 luty 1880).

     

    Czy jednak zasada uległości żony wobec męża nie deprecjonuje kobiety czyniąc z niej istotą nierówną mężczyźnie. Co można odpowiedzieć na ten argument?

    Otóż, zacznijmy od tego, że już sam przykład Świętej Rodziny (to znaczy ziemskiego bytowania św. Józefa, błogosławionej Marii Panny i Pana Jezusa) przeczy założeniu, jakoby okazywanie komuś posłuszeństwa czyniło z osoby posłusznej i uznającej czyjeś zwierzchnictwo osobą gorszą. W ramach Świętej Rodziny to bowiem Pan Jezus odznaczał się największą, bo wszak boską godnością i naturą, a jednak był On posłuszny oraz poddany swym ziemskim rodzicom (Łk 2, 51). Po Jezusie zaś najwyższą godnością obdarzona została Jego Matka, a jednak to nie Ona, ale św. Józef został ustanowiony głową i kierownikiem Świętej Rodziny. To do niego, a nie Najświętszej Marii Panny Bóg za pośrednictwem Anioła zwracał się z konkretnymi wskazówkami, co ów miał czynić z Maryją i Dzieciątkiem (Mt 2, 13 – 20). To też św. Józef, a nie Najświętsza Panna nadaje – zgodnie z żydowskim zwyczajem – imię Dziecięciu. W modlitwach zaś Kościoła św. Józefa nazywa się “Głową Najświętszej Rodziny” oraz tym, którego “Bóg ustanowił Panem nad swoim domem”.

    Czy można jednak powiedzieć, iż kobiety nie są równe mężczyznom? Otóż tak, ale to samo można rzecz w odwrotnym kierunku, to znaczy: mężczyźni także nie są równi niewiastom. Ba, można takie rozważania ciągnąć dalej i wskazywać na różne nierówności występujące w zależności od innych czynników: wieku, środowiska, w którym się urodziliśmy oraz wychowaliśmy, itd. Po prostu, ogólnie rzecz biorąc ludzie są przez Boga obdarowani w nierównym stopniu różnymi zdolnościami i tendencjami. Jedne osoby są lepsze w tym, a gorsze w tamtym i tak też jest pomiędzy mężczyznami a niewiastami. Na przykład, mężczyźni zwykle są bardziej predysponowani do wykonywania bardzo ciężkiej pracy fizycznej, sprawowania funkcji kierowniczych, uprawiania sportu, kobiety zaś lepiej nadają się do – zwłaszcza bardziej bezpośredniej – opieki nad dziećmi, pielęgnowania chorych oraz innych prac i zajęć wymagających większej delikatności, okazywania emocjonalnej czułości, etc. I z tych też naturalnych różnic i nierówności pomiędzy płciami wynika to, że mężczyźni w większym stopniu niż kobiety nadają się na budowlańców, żołnierzy, kierowników firm oraz na głowy rodzin, a już w mniejszym na pielęgniarzy, “przedszkolanki”, itp.

    Powyższe jednak nie przeczy równości kobiet i mężczyzn w znaczeniu fundamentalnym. Wskazane wyżej nierówności nie tyczą się bowiem samej istoty ludzkiej godności oraz fundamentalnych praw i obowiązków z niej wynikających. Te nierówności obejmują kwestie poboczne, można by powiedzieć drugorzędne. Oczywiście zaś, kobiety są równe mężczyznom w tym sensie, iż zostały stworzone przez Boga, tak jak mężczyźni zostały one odkupione przez Chrystusową mękę, oraz są wezwane do prowadzenia świętego życia i osiągnięcia zbawienia wiecznego. A to, że nie mają one takich samych zdolności co mężczyźni do podnoszenia ciężarów czy kierowania losami swej rodziny, nie czyni z nich istot gorszych, gdyż nie na takich zdolnościach zasadza się ludzka godność. Na czym polega autentyczna równość pomiędzy ludźmi pięknie nauczał papież Leon XIII w encyklice “Quod apostolici muneris”:

    według dokumentów Ewangelii równość ludzi polega na tym, że posiadają wszyscy tę samą naturę, są powołani do najwznioślejszej godności synów Bożych i mając wszyscy wyznaczony ten sam cel, będą pojedynczo sądzeni według tego samego prawa, otrzymując według zasług karę lub nagrodę. Nierówność zaś prawa i władzy pochodzi od samego Twórcy natury” .

     

    Nota od redakcji: Powyższy artykuł został wcześniej opublikowany na portalu Fronda.pl: https://www.fronda.pl/a/z-ambony-strzeleckiej-salwowskiego-czy-zony-powinny-byc-posluszne-mezom,123333.html

  5. Kim są prawdziwi Żydzi?

    Leave a Comment

    Powszechnie i potocznie rzecz biorąc mianem “Żydów” określa się tych z ludzi, którzy: 1. Mają żydowskie pochodzenie w sensie etnicznym (to znaczy ich bliscy przodkowie byli Żydami); 2. Wyznają i praktykują współczesną religię judaizmu. Czy jednak takie rozumienie owego terminu jest aby na pewno w pełni uzasadnione? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak, gdyż jeśli spojrzeć na historyczne, czyli starotestamentowe rozumienie narodu żydowskiego to można powiedzieć, iż mniej więcej odpowiada ono powyżej zarysowanym dwóm cechom żydowskości. W Starym Testamencie jako Żydów określało się wszak potomków Abrahama, którzy wierzyli w obietnicę przyjścia Mesjasza oraz praktykowali prawa i przykazania objawione przez Boga Mojżeszowi. Jeden z najbardziej charakterystycznych obrzędów Prawa Mojżeszowego, przez które dany człowiek utożsamiał się z byciem Żydem stanowiło obrzezanie, czyli w przypadku mężczyzn usunięcie za pomocą ostrego narzędzia części napletka. W czasach Starego Zakonu Żydem można było zostać nie tylko przez fakt urodzenia się w rodzinie żydowskiej, ale także poprzez dobrowolną deklarację, iż wierzy się w obietnice, jakie Bóg dał starotestamentowym prorokom oraz pragnie się w swym życiu stosować przepisy i przykazania Prawa Mojżeszowego. W czym więc problem? Otóż, gdyby Chrystus jeszcze nie przyszedł na tę ziemię, to można by współczesnych wyznawców judaizmu spokojnie nazywać “Żydami”. Jednak wraz z wcieleniem Pana Jezusa, Jego męką, śmiercią i zmartwychwstaniem nastąpiło pewnego rodzaju pogłębienie rozumienia żydowskości. Od dokonania się tych tajemnic i prawd Nowego Testamentu prawdziwymi Żydami nie są już ci, którzy oczekują na przyjście Mesjasza, ale są nimi ci, którzy zgodnie z zapowiedziami dawnych proroków uznali, że Mesjasz już w osobie Pana Jezusa przyszedł. Od tego też czasu Żydami nie są ci, którzy zostali obrzezani w sposób cielesny, ale są nimi ci, którzy dali się obrzezać na sposób duchowy, a więc uwierzyli w Chrystusa i przyjęli chrzest. Mówiąc zaś w skrócie prawdziwymi Żydami są chrześcijanie, nowym Izraelem jest Kościół, a wyznawcy współczesnego judaizmu są tymi, których niesłusznie nazywa się “Żydami”.

     

    Wszystko powyższe nie jest jakimiś moim wymysłem czy daleko posuniętą osobistą koncepcją teologiczną. Mówi o tym  jasno tak Pismo święte, jak i nauczanie Kościoła.

    I tak np. w Apokalipsie św. Jana Apostoła jest mowa o prześladowaniu lokalnych kościołów przez tych “którzy zwą się Żydami, lecz nimi nie są”:

    Znam twój ucisk i ubóstwo – ale ty jesteś bogaty – i [znam] obelgę wyrządzoną przez tych, co samych siebie zowią Żydami, a nie są nimi, lecz synagogą szatanaAp 2, 9.

    Oto Ja ci daję [ludzi] z synagogi szatana, spośród tych, którzy mówią o sobie, że są Żydami – a nie są nimi, lecz kłamią.  Oto sprawię, iż przyjdą i padną na twarz przed twymi stopami, 
    a poznają, że Ja cię umiłowałem
    – Ap 3, 9.

    To, że w powyższych słowach chodziło o tych Żydów, którzy nie przyjęli wiary w Pana Jezusa jest jasne z następujących powodów: 1. W czasach, kiedy pisana była Apokalipsa wyznawcy judaizmu prześladowali chrześcijan i sami siebie zwali “Żydami”; 2. Co prawda w czasach spisywania Apokalipsy św. Jana Kościół był też nękany przez władze Imperium Rzymskiego, ale Rzymianie nie rościli sobie pretensji do nazywania siebie “Żydami” (przeciwnie odnosili się oni do Żydów dość niechętnie, a czasami nawet pogardliwie i wrogo); 3. Istnieje tylko jedna religia, której wyznawcy określają swe obiekty sakralne mianem synagog, a jest nią właśnie judaizm.

    Taka też była interpretacja starożytnych chrześcijan. W jednym z wczesnych chrześcijańskich dokumentów czytamy:

    Tak samo ci, którzy fałszywie nazywają siebie Żydami, po sześciu dniach przerywają pracę i siódmego dnia zbierają się w swych synagogach, a nigdy nie opuszczają ani nawet nie lekceważą swego odpoczynku i zgromadzenia; z powodu braku wiary pozbawieni zostali jednak mocy Słowa oraz imienia Judy, którym się sami określają. Juda znaczy “wyznanie”, oni zaś nie są wyznawcami Boga, skoro bezprawnie umęczyli Chrystusa, choć uznając to mogliby zostać zbawieni – Konstytucje Apostolskie II, 60: 3.

     

    O tym zaś, że chrześcijanie są prawdziwymi Żydami i nowym Izraelem Pismo święte wspomina w kilku miejscach. Tak więc np. św. Piotr Apostoł pisze do wyznawców Jezusa następujące słowa:

    Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła, 10 wy, którzyście byli nie-ludem, teraz zaś jesteście ludem Bożym, którzyście nie dostąpili miłosierdzia, teraz zaś jako ci, którzy miłosierdzia doznali – 1 P 2, 9-10.

    Św Paweł Apostoł zaś w swych listach pisał o tych, którzy uwierzyli w Chrystusa, iż to właśnie ci są ludem prawdziwie obrzezanym i autentycznym potomstwem Abrahama:

    Strzeżcie się psów, strzeżcie się złych pracowników, strzeżcie się okaleczeńcówMy bowiem jesteśmy prawdziwie ludem obrzezanym– my, którzy sprawujemy kult w Duchu Bożym i chlubimy się w Chrystusie Jezusie, a nie pokładamy ufności w ciele – Flp 3, 2-3.

    Zrozumiejcie zatem, że ci, którzy polegają na wierze, ci są synami Abrahama. I stąd Pismo widząc, że w przyszłości Bóg na podstawie wiary będzie dawał poganom usprawiedliwienie, już Abrahamowi oznajmiło tę radosną nowinę: W tobie będą błogosławione wszystkie narody. I dlatego tylko ci, którzy polegają na wierze, mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem, który dał posłuch wierze – Ga 3:7-9.

    Nie ma już żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie. Jeżeli zaś należycie do Chrystusa, to jesteście też potomstwem Abrahama i zgodnie z obietnicą – dziedzicami – Ga 3:28 – 29.

     

    Co ciekawe, wiarę w to, iż to Kościół jest nowym Izraelem i nowym Ludem Bożym podziela też nauczanie Soboru Watykańskiego II, którego wszak Ojców trudno byłoby podejrzewać o antysemityzm albo też zbytni antyjudaizm. Nawet w deklaracji “Nostra Aetate”, której istotna część poświęcona jest odparciu pewnych przesadnych i niesprawiedliwych zarzutów, jakie w ciągu wieków narosły wśród chrześcijan względem wyznawców judaizmu, czytamy:

    Chociaż Kościół jest nowym Ludem Bożym, nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga, rzekomo na podstawie Pisma świętego (tamże, n. 4).

    Z kolei konstytucja dogmatyczna “Lumen Gentium” tegoż soboru uczy:

    W każdym wprawdzie czasie i w każdym narodzie miły jest Bogu, ktokolwiek się Go lęka i postępuje sprawiedliwie (por. Dz 10,35), podobało się jednak Bogu uświęcić i zbawiać ludzi nie pojedynczo, z wykluczeniem wszelkiej wzajemnej między nimi więzi, lecz uczynić z nich lud, który by Go poznawał w prawdzie i zbożnie Mu służył. Przeto wybrał sobie Bóg na lud naród izraelski, z którym zawarł przymierze i który stopniowo pouczał, siebie i zamiary woli swojej objawiając w jego dziejach i uświęcając go dla siebie. Wszystko to jednak wydarzyło się jako przygotowanie i jako typ owego przymierza nowego i doskonałego, które miało być zawarte w Chrystusie, oraz pełniejszego objawienia, jakie dać miało samo Boże Słowo, stawszy się ciałem. “Oto dni nadchodzą, mówi Pan, i zawrę z domem izraelskim przymierze nowe… Położę zakon mój we wnętrznościach ich i na sercu ich napiszę go, i będę im Bogiem, a oni będą mi ludem… Bo wszyscy poznają mnie, od najmniejszego do największego, mówi Pan” (Jr 31,31-34). Chrystus ustanowił to nowe przymierze, a mianowicie nowy testament we krwi swojej (por. 1 Kor 11,25), powołując spośród Żydów i pogan lud, który nie wedle ciała, lecz dzięki Duchowi zróść się miał w jedno i być nowym Ludem Bożym. Albowiem wierzący w Chrystusa, odrodzeni nie z nasienia skazitelnego, lecz z nieskazitelnego przez słowo Boga żywego (por. 1 P 1,23), nie z ciała, lecz z wody i Ducha Świętego (por. J 3,5-6), ustanawiani są w końcu “rodzajem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym…, co niegdyś nie był ludem, teraz zaś jest ludem Bożym” (1 P 2,9-10). (…)

    A jak Izrael wedle ciała, wędrujący przez pustynię nazwany już jest Kościołem Bożym (2 Ezd 13,1, por. Lb 20,4, Pwt 23,1 nn), tak nowy Izrael, który żyjąc w doczesności szuka przyszłego i trwałego miasta (por. Hbr 13,14), również nazywa się Kościołem Chrystusowym (por. Mt 16,18), jako że Chrystus nabył go za cenę krwi swojej (por. Dz 20,28), Duchem swoim go napełnił i w stosowne środki widzialnego i społecznego zjednoczenia wyposażył. Bóg powołał zgromadzenie tych, co z wiarą spoglądają na Jezusa, sprawcę zbawienia i źródło pokoju oraz jedności, i ustanowił Kościołem, aby ten Kościół był dla wszystkich razem i dla każdego z osobna widzialnym sakramentem owej zbawczej jedności. Mając rozprzestrzenić się na wszystkie kraje, Kościół wchodzi w dzieje ludzkie, wkraczając równocześnie poza czasy i granice ludów. Idąc zaś naprzód poprzez doświadczenia i uciski krzepi się Kościół mocą obiecanej mu przez Pana łaski Bożej, aby w słabości cielesnej nie odstąpił od doskonałej wierności, lecz pozostał godną oblubienicą swego Pana i pod działaniem Ducha Świętego nieustannie odnawiał samego siebie, póki przez krzyż nie dotrze do światłości, która nie zna zmierzchu (tamże: n. 9).

     

    A zatem podsumowując:

    1. Ci, których powszechnie nazywa się Żydami, tak naprawdę nie są autentycznymi Żydami.

    2. Prawdziwymi Żydami i nowym Izraelem są chrześcijanie.

    3. Ktoś kiedyś pogardliwie powiedział o protestantach, iż są “Żydami jedzącymi wieprzowinę”. To powiedzenie należy jednak w sposób aprobatywny odwrócić i powiedzieć: “Chrześcijanie są Żydami, którzy jedzą wieprzowinę, nie obrzezują się w sposób cielesny i święcą niedzielę zamiast soboty”, gdyż jak to słusznie stwierdził papież Pius XI: “chrześcijanie są duchowymi semitami”.

     

  6. Polscy biskupi nie propagują “kalwinistyczno-purytańskiej” herezji abstynencji.

    Leave a Comment

    W ostatnim czasie ukazał się list biskupa Tadeusza Bronakowskiego (pełniącego z ramienia polskiego Episkopatu funkcję przewodniczącego Zespołu ds. Apostolstwa Trzeźwości i Osób Uzależnionych), w którym ten zaapelował do Polaków o uczczenie 100 rocznicy odzyskania przez nasz kraj niepodległości stu dniami całkowitej abstynencji od napojów alkoholowych. Niektórzy z tradycjonalistycznych katolików szybko wykorzystali tę sytuację, by zarzucić polskim biskupom propagowanie “kalwinistycznej” i “purytańskiej” herezji abstynencji. Niestety nie są to w tych kręgach oskarżenia nowe, gdyż podobne głosy da się w nich słyszeć rokrocznie, gdy zbliża lub rozpoczyna się sierpień, a więc miesiąc, w którym polscy biskupi od wielu już lat tradycyjnie apelują o zachowanie abstynencji od alkoholu. Niestety, ale trzeba jasno powiedzieć, iż tego rodzaju oskarżenia i zarzuty świadczą tylko o co najmniej kompletnej ignorancji, a może i złej woli ich autorów.

     

    Przede wszystkim, należy sobie raz na zawsze powiedzieć, że “herezja abstynencji” nie ma charakteru “kalwinistycznego” i “purytańskiego”. Ani bowiem Jan Kalwin, ani jego uczniowie, ani purytanie nie twierdzili, iż picie alkoholu z umiarem i ostrożnością jest grzechem czy występkiem. Jan Kalwin pisał, iż:

    dozwolone jest używanie wina nie tylko w przypadku konieczności, ale także w ten sposób, abyśmy byli weseli” (Komentarz do Psalmu 104).

    Takie samo podejście do tej kwestii zajmowali purytanie. W zakładanych przez siebie na terenach dzisiejszych USA koloniach oczywiście w ten czy inny sposób zwalczali pijaństwo (co było dobre), ale nie zakazywali picia alkoholu jako takiego. Wręcz przeciwnie, w amerykańskich koloniach XVII i XVIII wieku, napoje alkoholowe spożywano jawnie, często i przy różnych okazjach. Dość powiedzieć, że na przewożącym do Ameryki Północnej  pierwszych purytańskich kolonistów statku “Mayflower” było więcej piwa niż wody, a  produkcja rumu stała się najwcześniejszą i najlepiej prosperującą gałęzią gospodarki kolonialnej Nowej Anglii. Znawca amerykańskiej historii i kultury, Zbigniew Lewicki tak opisuje podejście do alkoholu mieszkańców XVII i XVIII wiecznych kolonii:

    Alkohol pito nawet do śniadania, co walnie przyczyniło się do rozpowszechnienia przekonania, iż Amerykanie to “naród pijaków”. Jak jednak pisze Mark H. Zanger, “trudno mówić o alkoholizmie w społeczeństwie, w którym każdy pije do każdego posiłku” (…). Konsumpcja alkoholu gwałtownie wzrastała przy wszelkich specjalnych okazjach: ślubach, pogrzebach, zakończeniu budowy kościoła czy wyświęcaniu duchownych. Gospodarz, który nie podałby w takich okolicznościach alkoholu, byłby długo i negatywnie wspominany. Towarzyską wartość kolonisty mierzono liczbą toastów, jakie był w stanie wznieść i spełnić, gdyż w dobrym tonie było ceremionialne spożywanie alkoholu, co jednak nie powodowało zmniejszenia rozmiarów ani tempa konsumpcji. (…) na głowę przeciętnego białego kolonisty powyżej piętnastego roku życia przypadało wówczas dwa litry czystego alkoholu miesięcznie, czyli mniej więcej dwa razy więcej niż obecnie w Ameryce (Zbigniew Lewicki, “Historia cywilizacji amerykańskiej. Era tworzenia 1607 – 1789”, Warszawa 2009, s. 267).

    Jest zatem szczytem ignorancji przypisywanie czy to Kalwinowi czy purytanom “herezji abstynencji”. Oczywiście, wyznawali oni różne wstrętne herezje, ale rzekome twierdzenie o tym, by picie alkoholu było samo w sobie etycznie złe, do nich nie należało. Nie istnieje zatem coś takiego jak “kalwinistyczna i purytańska herezja abstynencji”. Każdy, kto coś takiego utrzymuje, jest co najmniej ignorantem, a jeśli powtarza takie twierdzenie po tym jak został poinformowany o fałszywości takowej myślowej zbitki, to z ignoranta staje się kłamcą i oszczercą. Jest bowiem kłamstwem i oszczerstwem świadome przypisywanie rzeczy nie mających miejsca również heretykom (także tym, którzy już nie żyją).

     

    Nawet więc, gdyby polski Episkopat propagował jakieś błędy czy herezji w odniesieniu do kwestii spożywania alkoholu, to nie miałyby one charakteru “kalwinistycznego” i “purytańskiego”. Jednak w rzeczonym na początku tego artykułu liście i apelu biskupa Tadeusza Bronakowskiego nie ma stwierdzeń o tym, jakoby picie alkoholu było zawsze i wszędzie złe (a coś takiego owszem byłoby herezją). Są oczywiście nagany pijaństwa ale w tym nie ma przecież żadnej kontrowersji. Są zachęty do dobrowolnego wyrzeczenia się alkoholu na czas 100 dni dla uczczenia okrągłej rocznicy polskiej niepodległości, ale i w tym nie ma niczego złego. Nie są to bowiem nakazy dozgonnej i absolutnej abstynencji od alkoholu dla wszystkich ludzi w każdym czasie. Poza tym, to są tylko zachęty, a władze kościelne gdyby chciały miałyby nawet moc nałożyć na swych wiernych obowiązek czasowej abstynencji od alkoholu – tak jak czyni się to wciąż np. wobec mięsa (którego katolicy w niektórych krajach nie mogą spożywać w niemal wszystkie piątki całego roku) oraz jak to było niegdyś ustanawiane nawet w stosunku do małżeńskiego seksu (którego małżonkom nie wolno było czynić przez około 40 procent roku). W liście bp Bronakowskiego nie ma także zachęt do wprowadzenia prohibicji, ale jest tylko poparcie słusznych i rozsądnych postulatów w rodzaju całkowitego zakazu reklamy trunków, usunięcia takowych napojów ze sprzedaży na stacjach paliwowych czy też podniesienia wieku legalnego nabywania alkoholu do progu 20 lat.

    Na sam koniec warto przytoczyć mądre słowa Piusa XI w jego liście z dnia 26 lipca 1926 roku:

    Katolik w trunkach nie widzi trucizny lecz jeden z darów bożych. Winna latorośl została nawet przez Stwórcę upatrzona na przedziwną osłonę tajemnicy Eucharystii. Lecz nadmierne użycie trunków wyskokowych jest trucizną, trucizną dla dobrobytu, trucizną małżeńskiego szczęścia i pokoju domowego, a także aż nazbyt gwałtowną i częstą trucizną dla rozwoju przyszłych pokoleń. Ostrożne i umiarkowane używanie napojów alkoholowych nie jest grzechem. Ale nadużycie alkoholu jest grzechem, a tam, gdzie staje się powodem smutnych następstw, grzechem ciężkim, a nawet wołającym o pomstę do nieba. Umiarkowanie i abstynencja są w pierwszej linii naturalnymi środkami panowania nad sobą i dlatego jak wszystkie inne siły czysto naturalne nie są zdolne do wyrobienia moralnie mocnych charakterów. Lecz tam, gdzie wzrastają one na gruncie silnej woli, na którą pada nadprzyrodzona rosa łask, są one bardzo cennymi i nieodzownymi środkami do wytworzenia równowagi między ciałem i duszą, materią a duchem, której Bóg się domaga. Kościół katolicki nie może się zgodzić na przymus całkowitej prohibicji. Obowiązek całkowitej abstynencji zachodzi tylko wtedy, gdy inaczej nie można opanować namiętności. Lecz dobrowolna abstynencja w celu zadośćuczynienia za grzechy nadużycia alkoholu, dawania bliźnim dobrego przykładu i powstrzymywania ich od nadmiernego spożycia trunków wyskokowych jest apostolstwem, które Kościół św. popiera i uznaje, pochwala i błogosławi.

     

     

     

  7. Brawarystyczne “Zawsze Wierni”

    Leave a Comment

    Niegdyś byłem stałym czytelnikiem “Zawsze Wierni” – pisma wydawanego przez Bractwo św. Piusa X w Polsce. W domu posiadam pięćdziesiąt trzy numery owego magazynu z lat 1996 – 2009. Swego czasu postanowiłem przejrzeć swe prywatne archiwum “Zawsze Wierni” pod kątem promowanych tam zasad moralności chrześcijańskiej. Interesowała mnie zwłaszcza odpowiedź na pytanie, jak redaktorzy tego pisma odnoszą się do różnych kwestii obyczajowych, które także w środowiskach tradycjonalistycznych i konserwatywnych wzbudzają niemało kontrowersji?

    A więc, jaki winien być stosunek rzymskich katolików do etyki sytuacyjnej (czyli np. poglądu, wedle, którego można czynić mniejsze zło, po to, by osiągnąć większe dobro lub ustrzec się większego zła)? Czy zasady skromności w ubiorze i zachowaniu są niemal całkowicie zdeterminowane przez panującą w danym miejscu kulturę lub klimat i w związku z tym nie należy próbować ustalać zasad, które sztywno miałyby obowiązywać (np. poza bardzo ogólnymi wskazówkami, nie mówić, jaką długość winny być kobiece sukienki, etc.)? Czy mieszane płciowo plaże są dziś czymś całkowicie normalnym dla katolików? Czy katolicy mogą słuchać rocka, heavy-metalu i kapel w rodzaju AC/DC? Czy damsko-męskie tańce są rozrywką, której niebezpieczeństwo, w najgorszym wypadku jest nikłe, a więc są one czymś zupełnie normalnym?

    Jak zatem redakcja “Zawsze Wierni” odpowiada na wyżej postawione pytania? Poniżej przedstawiam odpowiedź w postaci wypisu różnych fragmentów z tekstów publikowanych na łamach tego pisma.

    “(…) człowiek powinien raczej wybierać śmierć niż obrazę Boga poprzez choćby jeden popełniony świadomie grzech. (…) Można tolerować mniejsze zło, ale nigdy nie można go pozytywnie czynić. Oto nauka Kościoła! (…) Nie można dokonać choćby i najmniejszego grzechu w celu zbawienia nawet całego świata” – Biskup Bernard Tissier de Mallerais, “Komunikat Bractwa św. Piusa X”, ZW, nr. 11/ 1996, s. 5.

    Ojciec Pio, siedząc w otwartym konfesjonale, przez okrągły rok dbał o to, aby kobiety i dziewczęta, które się u niego spowiadały, nie przystępowały do spowiedzi w zbyt krótkich spódnicach. Czasem nawet przyprawiał o łzy taką, która po paru godzinach oczekiwania w kolejce została odesłana z powodu nieprzyzwoitego ubioru (…) <Kobiety, których ubiór cechuje próżność, nigdy nie przyobleką życia Jezusa Chrystusa. Co więcej, tracą one piękno swej duszy, gdy to bożyszcze wkroczy do ich serca>” – O. Jean OFMCap, “Ojciec Pio przeciwnikiem reformy liturgii”, ZW, nr. 28/ 1999, s. 70.

    Dzisiaj bożkami nie są już Zeus czy Wenus. Prawdziwymi bogami dzisiejszych czasów stała się telewizja, piosenkarze, gwiazdy sportu, muzyka rockowa, film … Musimy być wobec nich tak stanowczy, jak pierwsi chrześcijanie wobec fałszywych bożków. <Nie może być zgody pomiędzy światłem a ciemnością>. Żadnej zgody. (…) pozbądźcie się telewizora. Wyrzućcie go na śmietnik. Tam jest jego miejsce. (…) – SS. Dominikanki, “Telewizja – wróg publiczny nr I”, ZW, nr 37/ 2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 6, s. XVII – XVIII.

    12 stycznia 1930 roku, papież Pius XI nakazał opublikowanie instrukcji na temat skromności strojów. W instrukcji tej przypomniał zalecenia zawarte w liście Kongregacji ds. Duchowieństwa z 1928 roku: <Przypominamy, że strój nie może być nazwany przyzwoitym, jeśli posiada dekolt większy niż na szerokość dwóch palców mierząc od szyi, jeśli nie zakrywa ramion co najmniej do łokci i nie sięga przynajmniej trochę poniżej kolan. Ponadto, niedopuszczalna jest odzież z materiałów przeźroczystych oraz rajstopy w kolorze cielistym, sugerującym, że nogi są nagie> (…) Wielu katolików wydaje się w ogóle nie zainteresowanych, a nawet wrogo ustosunkowanych do standardów skromności. Czy możemy pozwolić, by nasze przywiązanie do Tradycji przykrywało zakorzenione złe nawyki?” – “Maryjny wzorzec skromności”, cz. I, ZW, nr 41/ 2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 10, s. VIII – IX, XII.

    Pod tym względem nie możemy dość silnie wyrazić Naszego ubolewania nad zaślepieniem tak wielu niewiast różnego wieku i stanu, które, odurzone chęcią podobania się, nie zdają sobie zupełnie sprawy, że ich bezwstydne ubiory nie tylko budzą wstręt u każdego szlachetniejszego człowieka, ale ponadto obrażają Boga. Nie dość bowiem, że w takich strojach, przed którymi wiele z nich dawniej ze wstrętem by się odwracało, jako zbyt przeciwnych skromności chrześcijańskiej, pokazują się publicznie, lecz nie boją się tak ubrane wstępować w progi świątyń i brać udziału w nabożeństwach, a nawet przystępować do Uczty Eucharystycznej i w ten sposób rozsiewać ohydne podniety zmysłowe tam, gdzie przyjmuje się Boskiego Twórcę czystości. Pomijamy tutaj tańce, jedne gorsze od drugich, które niedawno przedostały się od ludów barbarzyńskich do zwyczajów narodów kulturalnych, a będące najskuteczniejszym środkiem do pozbycia się wszelkiej wstydliwości” – Benedykt XV, “Obowiązek tercjarzy dzisiejszej doby zapobiegania złu:, ZW, nr 41, 2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 10, s. XXII.

    ” – Skromność musi być zachowywana bez kompromisu. – Należy unikać używania tkanin o kolorach cielistych. – Naprawdę skromny ubiór ma rękawy sięgające przynajmniej do łokci i zakrywające ciało poniżej kolan. Niekiedy tolerowane mogą być rękawy sięgające połowy ramienia. – Prawdziwie skromny ubiór zakrywa w całości górną część ciała: ramiona, biust i plecy, poza wcięciem koło szyi nie przekraczającym dwóch cali (szerokość dwóch palców) poniżej dekoltu z przodu i takiego samego z tyłu. Prawdziwa skromność wymaga zakrycia ciała, nawet po zdjęciu żakietu, peleryny czy szala.(…)Trzeba też zwrócić uwagę na ubiory, które zakrywają ciało w stopniu wystarczającym, niemniej pozostają nieskromne ze względu na krój, który czyni je bardzo sugestywnymi. Obcisłe, przylegające do ciała stroje są absolutnie nie do przyjęcia. Równie niedopuszczalne są bluzki zbyt luźne przy dekolcie i odsłaniające ciało. Szanujące się kobiety unikają elastycznych T-shirtów i obcisłych sukienek, które wymagają wysokich rozcięć. T-shirty, nawet te o kolorach ciemnych, projektowane są na ciało męskie, uwypuklają więc nadmiernie kształty kobiety. Rozcinane spódnice, tak bardzo dziś modne, często sięgające poniżej kolan, a nawet do kostek, nie zakrywają dostatecznie ciała podczas chodzenia lub siedzenia. Sugestywne rozcięcia często sięgają powyżej kolan i czynią taki strój podwójnie nieprzyzwoitym. Kobieta skromna ubiera się zawsze w suknie stosownie zakrywające ciało i nie przyciągające zbytniej uwagi. (…) Teologia moralna uczy, że klatka piersiowa, plecy, ramiona i nogi są <mniej przyzwoitymi> częściami ciała, tzn. spojrzenie na te części ciała łatwiej pobudza zmysłowość niż na inne, np. twarz, stopy czy ręce. Tak więc mężczyźni nie mogą chodzić z odsłoniętym torsem, ramionami czy plecami odsłoniętymi. Zasada ta wyklucza noszenie przez nich koszulek bez rękawów i posiadających wycięcia obnażające brzuch czy klatkę piersiową. Stroje takie jak koszulki siatkowe, przez które widać ciało, naruszają zasady, o których pisaliśmy odnośnie tkanin przeźroczystych. (…)Wielu mężczyzn nosi w lecie szorty zamiast długich spodni, usprawiedliwiając to upałami. Katolicy powinni jednak pamiętać, że moralność nie zmienia się wraz z pogodą. Będziemy się jeszcze zastanawiać, kiedy noszenie szortów jest dopuszczalne, ale w zwykłych okolicznościach, w życiu społecznym, kiedy kontakty z kobietami są częste, stanowczo zaleca się noszenie zawsze długich spodni. Wyjątek czyni się jedynie dla małych chłopców do okresu dojrzewania. Jednak rodzice muszą dbać, żeby dzieci nie przyzwyczaiły się do traktowania wyjątku jako reguły.” – “Maryjny wzorzec skromności, cz. II, ZW, nr 42/ 2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 11, s. X, XI, XIII.

    Jeśli zależy wam na waszych rodzinach i waszych dzieciach, jeśli tego do tej pory nie zrobiliście – wyeliminujcie z waszego życia telewizję” – Ks. Peter Scott, “Jeśli zależy wam na waszych dzieciach…“, ZW, nr 42/2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 11, s. XX.

    Zgodnie ze słowami papieża, dziewczęta nie powinny uczestniczyć w pokazach sportowych. (…)Zawsze, gdy Kościół katolicki wypowiadał się na temat pływania czy kąpieli, jak zwykło się to nazywać, potępiał on niezmiennie wspólne kąpiele kobiet i mężczyzn. Oparte jest to na teologii moralnej, która uczy, że spoglądanie na nieskromne części ciała płci przeciwnej jest grzechem ciężkim, chyba, że wydarzy się niespodziewanie, jest przelotne lub trwa tylko chwilę. Wszystkie bez wyjątku stroje kąpielowe noszone dziś przez kobiety i mężczyzn są nieprzyzwoite. Nie tylko nie okrywają już one dostatecznie ciał pływaków, ale wręcz eksponują je bezwstydnie na każdej plaży i w basenie publicznym. Jest to już raczej publiczne eksponowanie nagości, która jedynie udaje skromność. Każdy katolik, który chce uniknąć upału, udając się na publiczną plażę, powinien oddalić się od tych, którzy praktykują ów pogański kult słońca. Nie może zaakceptować wszechobecnej mody na obnażanie się. Pływające grupy nie mogą nigdy składać się z osób obu płci. Jeśli tak jest, to stanowi to gwarantowane zagrożenie dla czystości. W każdym przypadku mężczyźni powinni nosić spodenki sięgające do połowy uda i T-shirt jakiegoś rodzaju. Panie powinny nosić kuloty i bluzkę z materiału, który nie staje się przeźroczysty po zamoknięciu. Reguły te stosują się oczywiście również do sportów wodnych. ” – “Maryjny wzorzec skromności”, cz. III, ZW, nr 43/ 2001, dodatek “Rodzina Katolicka” nr 12, s. XI – XII.

    Katoliccy rodzice pilnować muszą, by do ich domu nie miały przystępu mody czy zwyczaje obrażające moralność katolicką. (…) Telewizja niszczy życie rodzinne, wprowadza do świątyni katolickiego domu nieczystość, kult pieniądza i bezsensowną przemoc.” – “Pięć rad dla katolickich rodzin”, ZW, nr 45/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 13, s. XIII.

    “(…) nie waham się twierdzić, że dziś telewizja stała się jednym z największych niebezpieczeństw tak dla jednostek, jak i dla całego społeczeństwa, szczególnie zaś dla rodzin. Nie tylko liczne współczesne programy telewizyjne depczą określone przez Piusa XII zasady, ale wręcz sama telewizja jest per se środkiem rozpowszechniania zła i bliską okazją do grzechu. Katechizm katolicki poucza, że człowiek musi unikać bliskich okazji do grzechu, bo <kto miłuje niebezpieczeństwo, w nim zginie>” – Ks. Karol Stehlin, “Telewizja – niebezpieczeństwo dla rodzin”, cz. I, ZW, nr 45/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 13, s. XV.

    Telewizja jako taka musi zostać wyeliminowana całkowicie.” – “Problemy katolickich rodzin we współczesnym świecie. Wywiad z księdzem Jakubem Doranem FSSPX”, ZW, nr 46/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 14, s. VI.

    przez telewizję wielu ludzi odeszło od Boga, porzuciwszy życie zgodne z chrześcijańskimi cnotami. (…)Poprzez telewizję fala pornografii przekroczyła progi domów i rodzin. Stacje telewizyjne prawie bez przerwy prezentują filmy gloryfikujące przestępstwa, brutalność, perwersję i nieczystość. Wystarczy jeden program, podczas jednego wieczora, aby można było zobaczyć (a często także popełnić!) ciężkie grzechy przeciw wszystkim dziesięciu przykazaniom Bożym. (…) Popatrzmy na Hollywood: reżyserzy, scenarzyści, aktorzy i aktorki kręcąc filmy i programy telewizyjne starają się sprowadzić odbiorcę na swój własny poziom moralności (a raczej niemoralności), by usprawiedliwić w ten sposób swoje bezbożne życie. Słusznie nazywa się ich misjonarzami zła!” – Ks. Karol Stehlin, “Telewizja – niebezpieczeństwo dla rodzin”, cz. II, ZW, nr 46/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 14, s. XIII, XIV.

    Telewizja jest grabarzem rodzin; pochwala cudzołóstwo i przedstawia kobietę jedynie jako obiekt namiętności.” – Ks. Franciszek Schmidberger, “Dziewięć argumentów przeciwko telewizji”, ZW, nr 47/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 15, s. XVI.

    “(…) <naturalizm tego świata będzie dusił w nich ducha nadprzyrodzoności tak długo, dopóki nie wyrzucą one (mowa o rodzinach i domach tradycyjnych katolików – przyp. moje MS) swych telewizorów, nie wyrzekną się muzyki rockowej, gier video, nieskromnych strojów, żeby wspomnieć jedynie najpopularniejsze światowe rozrywki>. Słowa twarde, ale jakże prawdziwe! Stanowczo zbyt często usiłujemy wchodzić w kompromisy z duchem tego świata, pozostawiając sobie na otarcie łez którąś z jego przyjemności, pomimo świadomości, że nie jest to miłe Bogu. Ile to razy usprawiedliwiamy nasze małe niewierności i powolny zanik katolickiej atmosfery naszych domów rozmaitymi spektakularnymi akcjami w obronie Wiary i Tradycji!” – Ks. Karl Stehlin, “Editioral”, ZW, nr 47/ 2002, s. 3.

    Muzyka rockowa należy definitywnie do obozu szatana. Bądźmy konsekwentni. Pamiętam, jak zatrzymałem się kiedyś i tradycyjnej katolickiej rodziny. Dzieliłem wówczas sypialnię z ich 15 -letnim synem. Na ścianie, ku mojej radości, wisiał piękny obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa. Zerknąłem jednak później na kasety magnetofonowe leżące na biurku i byłem zszokowany, widząc kasety AC/DC, jedną z nich ze słynną piosenką <Hell ain’t a bad place to be> (Piekło nie jest takim złym miejscem). To doskonały przykład tego, co nie powinno się zdarzyć w katolickim domu.” – “Katolicki dom”, cz. II, ZW, nr 50/ 2003, dodatek “Rodzina Katolicka”, s. XII.

    “(…) dzisiejsza moda kobieca nakazuje nosić duże dekolty, obcisłe spodnie, obcisłe, krótkie spódnice, Niedawno jeszcze ten sposób ubioru charakterystyczny był dla kobiet o złej reputacji, wabiących swych klientów do grzechu. Jak to możliwe, że moda ta przyjęła się obecnie w katolickich rodzinach? Czy nie bulwersuje nas fakt, że osoby tak ubrane, ku smutkowi Nieba, uciesze szatanów oraz zgorszeniu niewinnych dusz, mają czelność przychodzić do kościoła, a nawet podchodzić do balasek? Co najbardziej szokujące: znaczna część ludzi (wśród nich niestety niektórzy z naszych wiernych) uważa to za coś absolutnie normalnego i dopuszczalnego (…) Tak wielu katolików myśli niestety, że owa kwestia mody jest nieistotna i być może moglibyśmy się z nimi zgodzić, gdyby tylko Matka Boża, św. Paweł, święci papieże i tak wielu innych świętych nie przywiązywało do tej kwestii tak wielkiego znaczenia, co wskazuje, że nie jest ona błahostką.(…) muzyka rockowa jest zła, ponieważ i ona sama, i związane z nią tańce są bezpośrednim i dobrowolnym pobudzaniem namiętności i okazją do wszelkiego rodzaju nieczystości.” – Ks. Jakub Emily FSSPX, “Najświętsza Maryja Panna i skromność”, ZW, nr 56/ 2004, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 24, s. V, VI, VII.

    Święty Ojciec Pio nie tolerował nieskromnych strojów: sukni z głębokim dekoltem, krótkich, obcisłych spódnic.” – “Ojciec Pio – surowy strażnik skromności”, ZW, nr 56/ 2004, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 24, s. VIII.

    Ponieważ skromność jest cnotą, wykracza poza czas i miejsce, Kościół podał szczegółowe reguły, by pomóc wiernym praktykować ją we wszelkich okolicznościach. Bądźmy wdzięczni Jego Ekscelencji ks. Biskupowi Bernardowi Fellayowi za przypomnienie nam tych zasad, o których niekiedy zapomina się latem: <W żadnym przypadku nie wolno ubierać się nieskromnie. Sukienka, która nie zakrywa kolan kobiety, kiedy ona siedzi, absolutnie nie może być uważana za przyzwoitą. Również spódnica rozcięta czy przeźroczysta, odsłaniająca nogi powyżej kolan, nie może być uważana za skromną ani przyzwoitą. Podobnie nie jest przyzwoity żaden obcisły strój męski czy kobiecy, który podkreśla kształty ciała. Odnośnie do dekoltu i obnażonych ramion kardynał wikariusz Piusa XI pisał: <Ani suknia, która posiada dekolt głębszy niż dwa palce mierząc od szyi, ani taka, która nie zakrywa ramion co najmniej do łokci, nie mogą być uważane za przyzwoite>” – “Skromność obowiązuje zawsze i wszędzie”, ZW, nr 62/ 2004, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 27, s. VI.

    Przekazałem jednak, co o tańcach naucza Kościół – że są niebezpieczne, że stanowią okazję do grzechu, a w wielu <nowoczesnych> formach z całą pewnością są grzeszne” – Ks. Edward Wesołek, “Jego głowa stała się zapłatą za taniec”, ZW, nr 127, s. 37.

    Reasumując, redakcja “Zawsze Wierni” piórami reprezentatywnych dla Bractwa św. Piusa X autorów jak: bp Bernard Fellay (przełożony generalny FSSPX), bp Tissier de Mallerais (sekretarz generalny FSSPX), ks. Karl Stehlin (przełożony dystryktu środkowo-europejskiego FSSPX), ks. Franz Schmidberger (przełożony FSSPX w l. 1982 – 1994), ks. Peter Scott (wieloletni przełożony dystryktu FSSPX na Stany Zjednoczone), ks. Jakub Emily (przełożony dystryktu FSSPX na Wielką Brytanię – d0 2003 roku) oraz innych księży i sióstr zakonnych, twierdzi, iż:

    – nie wolno czynić najmniejszego grzechu, nawet, gdyby za jego pomocą można było uratować cały świat
    – muzyka rockowa jest zła, należy definitywnie do obozu szatana i jest czymś, do należy wyrzucić z domu
    – kasety zespołów w rodzaju AC/DC stanową doskonały przykład tego, co nie powinno znajdować się w tradycyjnie katolickich domach
    – telewizja stanowi bliską okazję do grzechu, która winna być wyrzucona i całkowicie wyeliminowana z życia rodzinnego
    – wspólne kąpiele mężczyzn i kobiet są zwyczajem godnym potępienia
    – wszystkie, bez wyjątku, współczesne stroje kąpielowe kobiet i mężczyzn są nieprzyzwoite i bezwstydne
    – dziewczęta nie powinny uczestniczyć w publicznych pokazach sportowych
    – niewiasty powinny ubierać się w sukienki lub spódnice, które zakrywają ich kolana (również wówczas, gdy siedzą), ramiona, biust i plecy, poza wcięciem koło szyi nie przekraczającym dwóch cali (szerokość dwóch palców) poniżej dekoltu z przodu i takiego samego z tyłu (z zastrzeżeniem, że niekiedy mogą być tolerowane rękawy sięgające połowy ramienia)
    – prawdziwie skromny strój niewieści nie tylko zakrywa wymienione wyżej części ciała, ale także nie podkreśla ich przez krój, etc.
    – mężczyźni nie powinni nosić koszulek bez rękawów i posiadających wycięcia obnażające brzuch czy klatkę piersiową, a także koszulek siatkowych
    – w zwyczajnych okolicznościach mężczyźni powinni nosić długie spodnie, nie zaś szorty
    – Kościół naucza, iż tańce stanowią okazję do grzechu, są niebezpieczne, a wielu swych nowoczesnych formach z całą pewnością są grzeszne.

    Wniosek wydaje się być jeden: moralność promowana (przynajmniej jeszcze do nie tak dawna) przez “Zawsze Wierni”, biskupa Bernarda Fellaya i innych reprezentatywnych księży Bractwa św. Piusa X jest: “surowa”, “rygorystyczna” i “brawarystyczna”. A mówiąc językiem otwartych wrogów tejże moralności: “jansenistyczna”, “purytańska” i “kalwinistyczna”.

  8. Czy kara chłosty jest okaleczeniem?

    Leave a Comment

    Myślę, iż dla w miarę nieuprzedzonych umysłów powinno być jasne, że kara chłosty posiada sporo zalet w stosunku do kary osadzenia w więzieniu. Jest ona wszak tania, prosta w wykonaniu i wychowawcza, czego niestety zbyt często nie da się powiedzieć o wsadzaniu przestępców do więzienia. Po głębszym zastanowieniu można też łatwo dojść do wniosku, iż rzekoma “barbarzyńskość” owej sankcji karnej blednie, gdy porówna się ją z możliwymi i realnie nierzadko występującymi szkodami, które wywołuje w osadzonych pobyt w więzieniu. Demoralizacja, coraz głębsze wdrażanie się kryminalną mentalność, recydywa, odzwyczajanie się od normalnego życia w społeczeństwie – to główne, choć nie jedyne minusy związane z wymierzaniem kary więzienia, o których trudno mówić w przypadku chłosty, która choć bolesna, to trwa krótko, ale mimo to może skutecznie zniechęcać przed ponownym łamaniem prawa. Choć więc jest to nierealny postulat, prawdopodobnie należałoby przywrócić karę chłosty.

    Ostatnio spotkałem się jednak z argumentem, iż owa sankcja karna jest sprzeczna z jedną z wypowiedzi Magisterium Kościoła, gdyż ma ona stanowić karę okaleczenia, które to ma być moralnie złe w sytuacji, gdy dokonuje się je ze względów pozamedycznych. Coś takiego czytamy wszak w punkcie 477 zatwierdzonego przez papieża Benedykta XVI Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego:

    “(…) Amputacje i okaleczenia ciała osób są moralnie dozwolone tylko przy wskazaniach medycznych o charakterze ściśle leczniczym“.

    Zanim przejdę do bardziej szczegółowego omówienia tematu, czy aby na pewno wszelka chłosta jest jednocześnie okaleczeniem ciała, pozwolę sobie otwarcie przyznać, iż wcale nie jestem pewien, czy przytoczony wyżej fragment Kompendium miał na celu potępienie okaleczeń ciała stosowanych jako kara względem przestępców. Wszak jeszcze w wydanym przez św. Jana Pawła II Katechizmie Kościoła Katolickiego (nr 2297) pisze co następuje:

    Bezpośrednio zamierzone amputacje, okaleczenia ciała (…) osób niewinnych są sprzeczne z prawem moralnym, poza wskazaniami medycznymi o charakterze ścisłe leczniczym” (podkreślenie moje MS).

    Z powyższego fragmentu katechizmowego nauczania wynikałoby więc, iż pozamedyczne okaleczenia ciała osób niewinnych (a nie jakichkolwiek osób) są sprzeczne z moralnością. A więc nie jest wykluczone stosowanie kary okaleczenia wobec sprawców przestępstw. Papież Pius XI zaś w encyklice  „Casti connubii” uznawał wręcz wprost, iż jest moralnie usprawiedliwione stosowanie takiej kary (wykluczając jednak z tego grona sterylizację i kastrację) w przypadku osób winnych popełnienia przestępstw:

    Urzędy publiczne nie mają żadnej bezpośredniej władzy nad członkami ciał podwładnych; zatem nie mogą one nigdy, czy to z przyczyn eugenicznych, czy jakichkolwiek innych, ani bezpośrednio naruszać, ani kaleczyć całości ciała, jeśli nie zaszedł wypadek winy lub przyczyna do wymierzenia krwawej kary” (podkreślenie moje – MS).

     

    Istnieją więc dwie możliwe interpretacje punktu 477 Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego. Albo rzeczywiście potępia on wszelkie pozamedyczne okaleczenia jakichkolwiek osób i wówczas zrywa z poprzednio wyrażanym m.in. przez Piusa XI i św. Jana Pawła II tradycyjnym nauczaniem katolickim w tej sprawie. Albo też ujęta w nim formuła stanowi pewnego rodzaju przeoczenie autorów Kompendium, którego intencją nie było jednak odejście od poprzednio nauczanej doktryny.

    Powróćmy jednak do naszego głównego tematu i zatrzymajmy się nad tym, czy aby na pewno kara chłosty jako taka i w każdym wypadku jest okaleczeniem? Otóż, uważam postawienie znaku równości pomiędzy oboma sankcjami karnymi za bardzo, ale to bardzo wątpliwe założenie. Nawet, gdyby bowiem przyjąć twierdzenie, iż Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego potępiało pozamedyczne okaleczenia również stosowane jako kara wobec przestępców to zauważmy, że ów dokument nie podaje nam żadnej bardziej precyzyjnej definicji tego, co należy uważać za “okaleczenie”. Oczywiście jasnym jest, iż okaleczenie stanowi np. odcięcie dłoni czy wyłupienie oka, ale czy np. wszelkie krwawe zranienie też należy do czegoś takiego zaliczyć? Jeśli tak, to wówczas należałoby potępić ogromną większość pojedynków bokserskich, gdzie zazwyczaj leje się tam mniej lub więcej krwi. Osobiście jednak, mimo, że jestem przeciwnikiem boksu zawodowego, nie ganiłbym go pod zarzutem wzajemnego “okaleczania” biorących w nim udział ludzi. Po prostu, zdroworozsądkowym wydaje się mi wniosek, iż wszelkiego rodzaju krwawe zranienia nie są jeszcze “okaleczeniem”. Inną sprawą jest to, czy jako okaleczenie należałoby traktować tego rodzaju zranienia, które powodowałyby trwały albo dłuższy rozstrój zdrowia lub normalnego funkcjonowania tej czy innej części ciała (np. noga nie zostałyby co prawda ucięta, ale na tyle uszkodzona, iż do końca życia by ona “kulała”). Niektórzy mogą się też zastanawiać, czy okaleczeniem nie jest nawet tatuowanie się, gdyż pozostawia na ciele trwałe, widoczne i trudne do usunięcia zmiany.

    Jednak na powyższe i inne pytania tyczące się szczegółowego zakresu definicyjnego pojęcia okaleczenia nie znajdziemy odpowiedzi w Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego. W takim razie osobiście opowiadałbym się za w miarę zdroworozsądkową definicją “okaleczenia”. A więc za “okaleczenie” należałoby uznać amputację lub taki rodzaj zranienia ludzkiego ciała, który powoduje jego trwały rozstrój lub poważne naruszenie funkcjonowania danej części ciała (np. człowiek będzie w skutek tego kulał, niedosłyszał, etc). Nie uznawałbym jednak za okaleczenie tego rodzaju ran fizycznych, które nawet jeśli wiążą się z przelewaniem krwi i pozostawieniem na ciele skazanego blizn to nie powodują u niego powyżej wskazanych skutków. Oczywiście, są takie rodzaju chłosty, które mogą powodować okaleczenie skazańca, ale chłosta wykonana z umiarem, przy kontroli lekarskiej oraz za pomocą niezbyt ciężkiego czy ostrego narzędzia zwykle nie powinna skutkować takim okaleczeniem. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż umiar w wymierzaniu kary chłosty był nakazany przez Boga w Prawie Mojżeszowym, gdzie skazanej na taką sankcję osobie nie można było wymierzyć chłosty większej niż 40 razy uderzeń:

    “O ile winowajca zasłuży na karę chłosty, każe go sędzia położyć na ziemi i w jego obecności wymierzą mu chłostę w liczbie odpowiadającej przewinieniu.  Otrzyma nie więcej niż czterdzieści uderzeń, aby przez mnożenie razów ponad tę liczbę chłosta nie była nadmierna i nie został pohańbiony twój brat w twoich oczach” (Pwt 25, 2-3).

    Jak więc widać, także Bóg rozróżniał pomiędzy chłostą o charakterze przesadnym czy mającym na celu znęcanie się nad skazanym (jak to nieraz niegdyś było praktykowane przez pogan) od chłosty dokonywanej z umiarem i troską o to, by nie powodowała ona u skazanego jakichś bardziej daleko idących uszkodzeń czy zaburzeń funkcjonowania jego organizmu.

     

    Podsumowując, nawet gdyby przyjąć (dyskusyjną wedle mnie tezę), iż Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego potępiło stosowanie kary okaleczenia także wobec przestępców to i tak nie ma żadnych bardziej poważnych powodów, by sądzić, iż autorzy tego dokumentu chcieli w ten sposób potępić także dokonywaną z umiarem chłostę.

  9. Dlaczego popieram prawa wyborcze dla kobiet?

    Leave a Comment

    Do dziś wśród co bardziej zdecydowanych konserwatystów popularnością nie cieszy się poparcie dla powszechnego prawa wyborczego. Tym bardziej więc w tych kręgach odzywają się głosy kwestionujące zasadność nadawania takich praw kobietom. Ktoś może się zatem dziwić, iż ja będąc konserwatystą i zwolennikiem zasadniczo patriarchalnego modelu rodziny i społeczeństwa popieram udzielanie tak czynnych, jak i biernych praw wyborczych kobietom. W niniejszym artykule pragnę więc pokrótce wyjaśnić, jak łączę swój “pro-patriarchalizm” z ideą praw wyborczych dla kobiet.

    Jest prawdą, iż najlepszy modelem funkcjonowania rodziny to dom, w którym głową i kierownikiem jest mąż i ojciec, czyli mężczyzna. Mówi o tym tak Pismo święte (np.  Efez 5, 22-23; Tt 2, 5; 1 P 3, 1-2; 1 P 3, 5-6) , jak i tradycyjne nauczanie Kościoła (np. Pius XI, “Casti connubii”; Leon XIII, “Arcanum divanae sapientiae”). Społeczeństwo jest zaś – choć nie w 100 procentach – czymś w rodzaju rodziny. A więc, analogicznie rzecz biorąc i w społeczeństwie rola kierownika i głowy powinna należeć do mężczyzny. Jednak taki patriarchalny model rodziny i społeczeństwa nie musi i nie powinien zakładać tego, iż w takim razie kobieta nie ma nic do gadania i że w żaden sposób nie może ona brać udział w zarządzaniu domem i społeczeństwem. Mąż i ojciec może mieć ostatnie zdanie w kluczowych sprawach tyczących się życia rodziny, ale to nie jest równoznaczne z tym, iż nie powinien on uważnie wsłuchiwać się i brać sobie do serca, to co na ten temat ma do powiedzenia jego żona. Podobnie, w społeczeństwie, różne kierownicze funkcje mogą sprawować mężczyźni, ale to nie powinno oznaczać, iż w takim razie kobiety nie mają mieć nic do powiedzenia w sprawach zarządzania państwem. Można pogodzić kierowniczą rolę mężczyzn w państwie i społeczeństwie z dopuszczeniem kobiet do współzarządzania państwem. Ba, nie trzeba nawet w tym celu zakazywać płci pięknej kandydowania na kierownicze urzędy w państwie. Wystarczy do tego kobiet szczególnie nie zachęcać przez różnego rodzaju parytety i przywileje, a wówczas w naturalny sposób kobiet na wysokich stanowiskach publicznych nie będzie zbyt wiele. Po prostu przedstawicielki płci pięknej zwykle nie są zbyt chętne do zajmowania się aktywną polityką i sprawowania wysokich funkcji publicznych. By więc zachować zasadniczo patriarchalny model społeczeństwa nie trzeba zakazywać kobietom aktywnego udziału w polityce, a wystarczy ich do tego szczególnie nie zachęcać.

     

    Drugim powodem dla którego jestem za biernymi i czynnymi prawami wyborczymi dla kobiet jest to, że po prostu takie jest nauczania Kościoła. Przykładowo Sobór Watykański II naucza:

    „Na pochwałę zasługuje postępowanie tych narodów, w których jak największa część obywateli uczestniczy w sprawach publicznych w warunkach prawdziwej wolności” („Gaudium et Spes”, n. 31).

    Z kolei, papież, bł. Paweł VI w liście apostolskim Octogesima adveniens uczył:

    “W wielu krajach czyni się starania, a nieraz stawia ostre żądania, aby prawnie określić status kobiety, znieść istniejącą dyskryminację płci i ustanowić równouprawnienie kobiet z zachowaniem należnej im godności osobistej. Nie mówimy tu o jakiejś fałszywej równości, która przekreślałaby różnice ustanowione przez samego Stwórcę, i sprzeciwiałaby się wypełnianiu szczególnej, ważnej roli kobiety w intymnym współżyciu domowym i w społecznościach pośrednich. Prawodawstwo z biegiem czasu powinno być tak udoskonalone, by chroniło ową szczególną rolę kobiety, do której z natury jest powołana, a równocześnie przyznawało jej należną wolność osobistą oraz równe prawa do udziału w życiu kulturalnym, gospodarczym, społecznym i politycznym”.

    Być może ktoś teraz powie, iż to “soborowe” oraz “posoborowe” nauczanie jest sprzeczne z “przedsoborową” doktryną Kościoła, ale autor takiego stwierdzenia nie będzie miał tu racji. Magisterium Kościoła nigdy nie potępiło bowiem ani demokratycznego sposobu wyłaniania władz ani przyznawania praw wyborczych kobietom. Pius XI w encyklice “Casti connubii” potępił tylko absolutne i bezwarunkowe równouprawnienie mężczyzn i kobiet we wszelkich dziedzinach życia, nie zaś jakiekolwiek przejawy równości obu płci.

     

    Ostatnim z argumentów, które wysunąłbym za postulatem praw wyborczych dla kobiet jest to, iż przy mądrze prowadzonych kampaniach politycznych istnieje możliwość uczynienia z niewiast silnego członu wyborczego partii o charakterze konserwatywnym i chrześcijańskim. Nie od dziś wszak wiadomo, iż zwykle to kobiety są bardziej religijne od mężczyzn, a ponadto takie z tradycyjnie katolickich postulatów jak delegalizacja pornografii, obsceniczności i cudzołóstwa tak naprawdę chronią ich godność oraz prawa przed zachciankami i swawolą mężczyzn. Owszem, trudniej jest przekonać większość kobiet do całkowitego zakazu aborcji, ale i w tym wypadku odwołując się do ich macierzyńskich uczuć nie powinno to być zbyt trudne.

     

  10. Błędy doktrynalne i herezje zawarte w pismach oraz objawieniach Alana Amesa

    Leave a Comment

    Od kilku lat wśród polskich katolików dużą popularnością cieszą się publikacje pochodzącego z Australii mistyka i wizjonera, Carvera Alana Amesa. W publikacjach tych pan Ames relacjonuje wizje oraz objawienia, jakie miał otrzymywać od Boga Ojca, Pana Jezusa, Matki Bożej i Świętych Pańskich, a także zamieszcza swoje bardziej osobiste przemyślenia i komentarze na tematy związane z religią oraz moralnością. Chociaż zdecydowana większość treści przekazywanych przez Carvera Amesa jest jak najbardziej ortodoksyjnie katolicka i budująca, należy jednak zwrócić uwagę, iż znajdują się w nich też elementy, które w świetle nauczania Pisma świętego, Ojców i Magisterium Kościoła są poważnie dwuznaczne, a czasami jawnie błędne, by nie powiedzieć że heretyckie. Poniżej przedstawię kilka przykładów takich właśnie treści, które Carver Alan Ames przekazuje albo jako swoje refleksje, albo też co gorsza przypisuje je Bogu Ojcu i Jego Synowi Jezusowi Chrystusowi.

     

    Bóg nie zsyła klęsk żywiołowych?

    Tak więc, przykładowo p. Ames wypowiada następujące słowa:

    To prawda, że nie żyjemy tak, jak chciałby tego Bóg, ale to nie oznacza, że zsyła On na nas klęski żywiołowe (…) Niektórzy spośród nas próbują przekonywać, że nieszczęścia są “znakami”, po to, by wystraszyć innych i skłonić  ich do nawrócenia się. Wierny, który został zmuszony do przyjęcia religii, nie jest prawdziwym wiernym, gdyż kiedy minie strach, wkrótce skończy się też wiara. Do nawrócenia należy nakłaniać ludzi miłością“[1].

    Człowiek ten sugeruje więc, iż Bóg w żadnym wypadku nie zsyła na ludzkość klęsk żywiołowych, a także dyskredytuje rolę strachu w procesie nawrócenia człowieka. Jednak wbrew temu, papież św. Pius V w bulli „Cum primum” wspominając o takich grzechach jak sodomia, bluźnierstwo, zaniedbywanie Bożego kultu oraz synomia nauczał:

     Za przewiny te Bóg sprawiedliwie karze ludy i narody zsyłając na nie kataklizmy, wojny, głód i zarazę” [2].

    Podobnie, uczył np. św. Bazyli Wielki, który pisał:

    Dlatego choroby spadają na miasta i ludy, przychodzą posuchy powietrza i nieurodzajność ziemi, a także gorsze doświadczenia w życiu każdego, które przerywają wzrost zła. W ten sposób nieszczęścia te pochodzą od Boga, aby powstrzymać powstanie prawdziwego zła. Należy uważać, że cierpienia ciała i zewnętrzne trudy są dla powstrzymania grzechu. Bóg zatem usuwa zło. Zło więc nie pochodzi od Boga.

    Także lekarz usuwa chorobę, a nie wprowadza jej do ciała. Zniszczenia miast, trzęsienia ziemi i powodzie, klęski wojsk, rozbicia okrętów i wszelkie katastrofy dotykające ludzi, jakie pochodzą z ziemi, morza, z powietrza albo od ognia, czy z jakiejkolwiek innej przyczyny, zdarzają się po to, by opamiętali się ci, co pozostali przy życiu. Powszechną złość Bóg karci powszechnymi biczami [3].

    Powyższe nauczanie katolickie ma niezwykle silne umocowanie tak w Starym jak i Nowym Testamencie, gdzie pełno jest fragmentów o tym, iż Bóg posługuje się klęskami żywiołowymi w celu ukarania grzesznych ludzi. Stwórca wszak zesłał na Egipt dziesięć plag, gdy jego władca nie chciał wypuścić z niewoli Hebrajczyków (Wj 10); za pośrednictwem Eliasza sprowadza na Izrael pod rządami popierającego bałwochwalstwo Achaba trwającą trzy i pół roku suszę (1 Krl 17, 1), zaś w ostatniej księdze Nowego Testamentu, czyli Apokalipsie św. Jana zapowiada “siedem czasz gniewu Bożego” wśród których będą m.in. wielki upał (Ap 16, 8-9), potężne trzęsienie ziemi (Ap 16, 18), wyschnięcie rzeki Eufrat (Ap 16, 12); zamienienie się rzek i źródeł wód w krew (Ap 16, 4).  W Mądrości Syracha czytamy zaś :

     Są wichry, które stworzone zostały jako narzędzie pomsty, gniewem swym wzmocnił On ich smagania, w czasie zniszczenia wywierają swą siłę i uśmierzają gniew Tego, który je stworzył. 
     Ogień, grad, głód i śmierć – wszystko to w celu pomsty zostało stworzone.
     Kły dzikich zwierząt, skorpiony i żmije, miecz mściwy – ku zagładzie bezbożnych – radują się Jego rozkazem, gotowe są na ziemi służyć według potrzeby – i gdy przyjdzie czas, nie przekroczą polecenia (Syr 39, 28 – 31). 

     

    Jeśli zaś chodzi o stwierdzenie Alana Amesa o tym, iż nawrócenia dokonywane pod wpływem strachu przed Bożymi karami nie są prawdziwe, to w pewien sposób na tę jego obiekcję odpowiada wielki doktor Kościoła, św. Augustyn z Hipony:

    Teraz widzisz, jak sądzę, iż nie należy zważać na sam fakt istnienia przymusu, ale raczej na to przez co się jest przymuszonym: czy jest to dobro czy zło. Nie jest tak, że każdy może stać się dobrym wbrew sobie, ale strach przed tym czego człowiek nie chce cierpieć kładzie kres uporowi, który stanowił przeszkodę, i przynagla go do poszukiwania prawdy, której nie znał. To sprawia, iż człowiek odrzuca kłamstwo, które wcześniej dopuszczał, szuka prawdy, której nie znał; dochodzi do pragnienia tego, czego nie pragnął (List “Ad Vincentium”)[4].

    Prawdą jest, że nawrócenia dokonywane pod wpływem strachu często mogą okazywać się nietrwałe i połowiczne, jednak nie zmienia to faktu, iż nie można w sposób absolutny wykluczyć pozytywnej roli strachu w procesie nawracania się człowieka. Wskazuje na to powyżej św. Augustyn, ale również Pismo św. niejednokrotnie chwali postawę polegającą na “baniu się Boga” – np. Łk 1, 50; 1 P 2, 17; Koh 12, 12; Ps 34, 10; Pwt 6, 1-2.

     

    Wojna i kara śmierci zawsze złe?

    Jeszcze gorzej przedstawia się sprawa z wypowiedziami Carvera Alana Amesa na temat rzekomego wielkiego zła wszelkiego zabijania ludzi – również tego, które dokonuje się względem złoczyńców na skutek orzeczonej przez władze cywilne kary śmierci lub też prowadzonej przez rząd danego kraju wojny. Tezy te w pewnych momentach pan Ames przypisuje bowiem wprost i bezpośrednio Bogu Ojcu. W mistycznym przesłaniu jakie miał on bowiem otrzymać od Boga Ojca w dniu 2 kwietnia 1995 roku czytamy co następuje:

    “Istnieje wiele sposobów zabijania oraz wiele wymówek, niemniej, niezależnie od metod czy powodów, zabijanie jest złe, pozostaje grzechem. Jeśli zabijacie w imię sprawiedliwości lub słusznej sprawy, wciąż jest to grzechem. Jeśli zabijacie w odwecie lub dla swojego kraju, jest to grzechem. Zabijanie jest grzechem, chyba że jest dziełem przypadku, w wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności.

    Odbieranie życia, bez względu na motywy, silnie obraża Mnie, waszego Boga, i zostawia śmiertelną bliznę na waszej duszy.

    Ci, którzy zgadzają się na zabijanie, choćby za pośrednictwem reprezentującego ich rządu, który zdecydował o wojnie, czy w imię sprawiedliwości, także noszą blizny. (…) Ci, którzy zabijają, by powstrzymać innych przed zabijaniem, stają się tacy sami jak ci, którym się sprzeciwili, gdyż popełniają ten sam grzech. Zabijanie zawsze jest złe, zawsze obraża Mnie, waszego Boga i oddala was ode Mnie” [5].

    Twierdzenie, iż wszelkie zabijanie jest złe przewija się zresztą często w wypowiedziach i pismach pana Carvera Alana Amesa:

    “Zabijanie w ramach zemsty jest złe. Wojna jest złem. W momencie kiedy zaczynamy szukać zemsty, w chwili gdy postanawiamy zabić wroga – nawet w czasie wojny – nie różnimy się niczym od samych terrorystów. Jeśli zabijamy ludzi – jakichkolwiek ludzi – także jesteśmy mordercami. Nie ma wyjątków. Boże przykazanie głoszące, by nie zabijać, nie mówi o odstępstwach. Nie mówi: “Nie zabijaj, o ile nie ma wojny”. Mówi: “Nie zabijaj!”[6].

    “Powinniśmy pozbyć się broni. Jezus nie miał ani strzelby ani noża. Pozbądźcie się broni, która niesie śmierć”[7].

    “Są tacy, którzy jako uzasadnienie wojny przytaczają słowa św. Tomasza z Akwinu i św. Augustyna. Kiedy Żydzi zadali Panu Jezusowi pytanie o rozwód, powołali się na słowa, które wypowiedział Mojżesz na usprawiedliwienie rozwodu. Tymczasem Jezus  odrzekł im (Ewangelia wg św. Marka 10, 5): “Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie”. Czy to samo mógłby dziś odpowiedzieć Pan tym, którzy usiłują usprawiedliwiać wojnę, powołując się na słowa św. Tomasza z Akwinu i św. Augustyna?”[8].

     

    Takie wypowiedzi są jednak sprzeczne tak z Pismem świętym, jak i wielowiekowym nauczaniem Magisterium Kościoła.

    Katechizm Soboru Trydenckiego tak naucza na temat etycznej słuszności stosowania zabijania złoczyńców w niektórych wypadkach:

    (Bóg) rozkazuje, aby sądy wszystkie sprawiedliwie i według praw były odprawowane(…)upomina Pan Bóg, aby sędziowie winnym nie folgowali, a niewinnych nie potępiali (…) Ma też Urząd moc prawną do zabijania i karania złych ludzi na gardle: i nie idzie zatem, żeby mieli takowi, którzy są na urzędzie, przeciwko temu przykazaniu grzeszyć, ale owszem są woli bożej posłuszni. Bo Pan Bóg dla tego zakazał zabijania, aby każdy bezpiecznym był zdrowia swego. Przeto urząd, gdy karze gwałtowników, czyni dla pokoju pospolitego, jako Dawid święty o sobie mówi: „O zarannym czasie – to jest bez odwłoki – zabijałem wszystkich grzesznych ludzi, abym wygładził wszystkich złych ludzi z miasta”. Także i ci nie grzeszą, którzy wojnę wiodą, i nieprzyjaciół swoich zabijają, nie z okrucieństwa albo chciwości jakiej, ale dla sprawiedliwości i pokoju pospolitego. Są też przykłady w Piśmie świętym, gdzie sam Pan Bóg rozkazał zabijać ludzi i przeto synowie Lewiego nie zgrzeszyli nie, iż jednego dnia tak wiele tysięcy zabili i owszem Mojżesz im powiedział: Poświęciliście dziś ręce wasze Panu Bogu[9].

    Katechizm Kościoła Katolickiego (z 1992 roku) mówi zaś:

    2308: …  rządom nie można odmawiać prawa do koniecznej obrony, byle wyczerpały wpierw wszystkie środki pokojowych rokowań

    2265: Uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osobyObrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody. Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec się nawet do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną jej odpowiedzialności.

    2267: Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem skutecznej ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym napastnikiem.

     

    Powyższe, tradycyjnie katolickie nauczanie, ma swe silne podstawy w Piśmie świętym.

    W Starym Testamencie czytamy wszak np. o błogosławionych przez Boga wojnach Izraela z Kananejczykami (Joz 10), odpieraniu niesprawiedliwej agresji za pomocą siły zbrojnej (Rdz 14; 1 Sm 23, 1-2) czy też zbrojnym powstaniu przeciw bałwochwalczej tyranii (księgi Machabejskie) [2].Czytamy tam również wszak o Bożych rozkazach uśmiercania między innymi: morderców (Rdz 9, 6; Wj 21, 12), bałwochwalców (Wj 22, 20), bluźnierców (Kpł 24, 15-16), okultystów (Wj 22, 18), fałszywych proroków (Pwt. Prawa 18, 20), homoseksualistów, zoofilów (Kpł 20, 15-16), cudzołożników (Kpł 20, 10), gwałcicieli (Pwt. Prawa (22, 25), kazirodców (Kpł 20, 11), porywaczy (Wj 21, 16).

    Św. Eliasz, wielki starotestamentowy prorok, jednego dnia zabił 450 fałszywych proroków bożka Baala (1 Krl 18, 40) i bynajmniej nie czytamy w żadnym fragmencie Pisma świętego, iż zostało mu to przez Boga poczytane jako grzech, wada, błąd czy jakaś niedoskonałość. Przeciwnie, św. Eliasz jest prorokiem, który obok Henocha został zachowany od śmierci doczesnej i przeniesiony do rajskiego ogrodu Eden, a podczas ziemskiego życia naszego Pana Jezusa Chrystusa wraz z Mojżeszem został uhonorowany obecnością przy objawieniu się chwały Mesjasza na górze Przemienienia Pańskiego.

    Wskazywany w pismach pana Amesa rzekomy brak rozróżniania przez Boga na uprawnione pod pewnymi warunkami zabijanie złoczyńców i zawsze zakazane zabijanie niewinnych choćby więc z powyższych względów jest nie do obronienia. Poza tym chociaż Piąte Przykazanie owszem mówi „Nie zabijaj” (Wj 20, 13) to równie dobrze można by powiedzieć, że przykazanie to nie rozróżnia jednak także pomiędzy ludźmi a zwierzętami – czy zatem należy twierdzić, że w takim razie wszelkie zabijanie zwierząt też jest złe? Przykazania Dekalogu mają formę skrótową i nie omawiają wielu spraw, które są jednak poruszane w innych częściach Pisma świętego. Przykładowo, przykazanie „Nie cudzołóż” nie mówi nic o grzeszności relacji homoseksualnych, ale w innych fragmentach Biblii jest o tym mowa. Podobnie, choć przykazanie „Nie zabijaj” nie precyzuje, czy jego treść tyczy się wszystkich ludzi we wszystkich okolicznościach to w innych ustępach Biblii wskazane zostało rozróżnienie na osoby niewinne, których w sposób zamierzony nie wolno zabijać nigdy i nigdzie oraz na złoczyńców, których w pewnych okolicznościach można zabijać. W Piśmie świętym czytamy, że Bóg nienawidzi i brzydzi się „rękoma, które przelały krew niewinnych” (Prz 6, 16-19), a jedno z praw danych Mojżeszowi mówiło: „nie wydasz wyroku śmierci na niewinnego i sprawiedliwego” (Wj 23, 7)To zatem niewinni i sprawiedliwy mają być w absolutny sposób chronieni przez Piąte Przykazanie, a nie złoczyńcy oraz przestępcy. 

    Nie jest też prawdą – jak sugeruje to Alan Ames, iż Bóg podobnie jak w przypadku zgody na rozwody w prawodawstwie Starego Przymierza, tylko tolerował prowadzenie wojen i wymierzanie kary śmierci. Było wprost przeciwnie, Stwórca nieraz wprost nakazywał wykonywanie kary śmierci i prowadzenie wojen, a nie tylko na to zezwalał.

    Bóg za pośrednictwem jednego ze swych proroków nawet karcił za niedokładne wykonanie rozkazu wybicia Amelekitów (1 Sm 15). Mojżesz w imieniu Pana Boga wzywał mężów z pokolenia Lewiego przeciw bałwochwalcom, którzy kłaniali się złotemu cielcowi i nakazuje im poodbierać życie (zabito ich przeszło 20 000), po czym chwali ich i obiecuje Boże błogosławieństwo (Wj 32: 27-29). Boży prorok Jeremiasz podał miecz Judzie (przywódcy zbrojnie walczących Machabeuszy) mówiąc przy tym: „Weź święty miecz, dar od Boga, z jego pomocą pokonasz przeciwników” (2 Mch 15, 16).

    Bóg popierał też prowadzone przez Żydów wojny z poganami poprzez czynione przez siebie cudowne zdarzenia (zawalenie murów Jerycha, wstrzymanie słońca w bitwie prowadzonej przez Jozuego).

    Widzimy więc, że w przypadku uśmiercania złoczyńców mamy do czynienia z czymś znacznie silniejszym niż tylko Boża tolerancja dla złych zwyczajów Żydów. Prowadzenie wojen, wymierzenie kary śmierci nie dadzą zakwalifikować się jako niechętne, bierne i negatywne przyzwolenie ze strony Boga. Stwórca te wszystkie rzeczy nakazywał, popierał i błogosławił. Bóg zaś nie może nakazywać, popierać i błogosławić czegoś, co jest samo w sobie złe. Gdyby więc kara śmierci czy wojna były same w sobie złe, to Bóg nie mógłby ze swej natury ich nakazywać lub pochwalać. Jak bowiem mówi Pismo święte: „Nikomu  nie przykazał On być bezbożnym i nikomu nie zezwolił grzeszyć” (Syr 15, 19-20).  Pius XII wykładał tę prawdę w następujący sposób:

    Przede wszystkim trzeba jasno stwierdzić, żadna ludzka władza(…)nie może wydać pozytywnego upoważnienia do nauczania lub czynienia tego, co byłoby wbrew religijnej prawdzie lub dobru moralnemu. Nawet Bóg nie mógłby dać takiego pozytywnego przykazania lub upoważnienia, gdyż stałoby to w sprzeczności z Jego absolutną prawdą i świętością[10].

     

    Wbrew pozorom, również Nowy Testament nie przyniósł jakiejś radykalnej zmiany w podejściu do moralnej prawowitości zabijania złoczyńców w pewnych sytuacjach. W Ewangelii św. Łukasza (22, 35 – 38) Pan Jezus mówi swym uczniom, by kupili miecze. Niektórzy co prawda rozumieją te słowa, jako pewien symbol, jednak w innym fragmencie Biblii widzimy, że św. Piotr Apostoł miał przy sobie miecz (Mt 26, 52), co w pewien sposób osłabia czysto symboliczną egzegezę Chrystusowego nakazu zaopatrzenia się w miecze. Rozsądniej jest więc przyjąć, iż nie chodziło tu tylko o jakiś symbol, ale Pan Jezus nakazał swym uczniom zaopatrzyć się w dosłowne miecze po to by mogli bronić się w sytuacji fizycznego zagrożenia ich życia i zdrowia.

    W Liście do Hebrajczyków czytamy następującą pochwałę starotestamentowych wojowników: I co jeszcze mam powiedzieć? Nie wystarczyłoby mi bowiem czasu na opowiadanie o Gedeonie, Baraku, Samsonie, Jeftem, Dawidzie, Samuelu i o prorokach, którzy przez wiarę pokonali królestwa, dokonali czynów sprawiedliwych, otrzymali obietnicę, zamknęli paszcze lwom, przygasili żar ognia, uniknęli ostrza miecza i wyleczyli się z niemocy, stali się bohaterami w wojnie i do ucieczki zmusili nieprzyjacielskie szyki (Hbr 11: 32-34). I w tym wypadku najbardziej zdroworozsądkową wykładnią jest to, iż udział w wojnie nie zawsze jest złem, skoro autor przywołanego listu z natchnienia Bożego chwali ludzi właśnie za udział w wojnach.

    W Ewangelii św. Łukasza spisane zostało, iż św. Jan Chrzciciel przychodzącym do niego o poradę żołnierzom mówi, by nikogo nie uciskali i poprzestali na swym żołdzie niczego od nikogo nie wymuszając (Łk 3, 14). Jednak św. Jan Chrzciciel nie wzywa żołnierzy do porzucenia swego rzemiosła.

    Podobnie, gdy św. Piotr Apostoł spotkał się z żołnierzem Korneliuszem nie zachęcał go wcale, by ten zrezygnował ze swego zawodu (Dz 10).

    W liście do Rzymian św. Paweł Apostoł daje następujące pouczenie: „Albowiem rządzący nie są postrachem dla uczynku dobrego, ale dla złego. A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. .Jest ona bowiem dla ciebie narzędziem Boga, [prowadzącym] ku dobremu. Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno nosi miecz. Jest bowiem narzędziem Boga do wymierzenia sprawiedliwej kary temu, który czyni źle” (Rz 13, 3-4). Miecz jest oczywiście narzędziem stosowania przemocy (w tym kary śmierci). Mimo to jednak w powyższym ustępie Nowego Testamentu „miecz” jest ukazany w jednoznacznie pozytywnym kontekście, jako coś co stanowi narzędzie Boga w celu utrzymywania porządku w społeczeństwie. Nauczanie św. Pawła Apostoła powtarza też św. Piotr Apostoł pisząc, iż władze cywilne „są posłane celem karania złoczyńców” (1 P 2, 13).

    W księdze Dziejów Apostolskich czytamy z kolei, iż św. Paweł Apostoł korzystał z ochrony armii rzymskiej (Dz. 23), a także w obliczu dotykających go oskarżeń stwierdził: „Jeśli zawiniłem  i popełniłem coś podpadającego pod karę śmierci, nie wzbraniam się umrzeć” (Dz 25, 11). I w tym więc miejscu św. Paweł Apostoł w pewien sposób wyraził aprobatę dla kary śmierci, zaś korzystając z ochrony militarnej przynajmniej pośrednio zaakceptował używanie przemocy w celu ochrony przed niesprawiedliwą napaścią.

     

    Partnerstwo i równość w małżeństwie?

    Następną wątpliwością doktrynalną jaką można wyczytać w pismach Carvera Alana Amesa jest następujące stwierdzenie, jakie przypisuje on Panu Jezusowi:

    Kiedy kobieta i mężczyzna  zostają połączeni węzłem małżeńskim, ten ma stanowić o partnerstwie i równości w Bożej miłości” [11].

    Powyższe słowa nie są może bezwarunkowo błędne i fałszywe, gdyż owszem w wielu kwestiach mąż i żona oczywiście są sobie równi. Nie zmienia to jednak faktu, iż nie na wszystkich płaszczyznach równość ta występuje, a ponadto w rodzinie rolę kierownika ma – z Bożego ustanowienia – pełnić mężczyzna. Jasno naucza o tym Pismo święte:

    “Żony niechaj będą poddane swym mężom, jako Panu. Albowiem mąż jest głową żony, jako Chrystus jest głową Kościoła” (Efez 5,  22-23).

    Tak samo żony niech będą poddane swoim mężom, aby nawet wtedy, gdy niektórzy z nich nie słuchają nauki, przez samo postępowanie żon zostali [dla wiary] pozyskani bez nauki” (1 P 3, 1).

    Tradycyjna, wielowiekowa wykładnia Magisterium Kościoła też nie pozostawia co do tej kwestii wątpliwości:

    “W społeczności domowej, wzmocnionej węzłem miłości, winien koniecznie zakwitnąć czynnik, nazywany przez św. Augustyna porządkiem miłości. Porządek ten obejmując tak pierwszeństwo męża przed żoną i dziećmi, jak i skora, wolna od niechęci uległość i podporządkowanie się żony” (Pius XI, “Casti connubii”) [12].

    Nie można więc mówić o absolutnej i pełnej równości w ramach małżeństwa pomiędzy mężczyzną a niewiastą. Niestety zaś w znanych mi pismach Alana Amesa (a przeczytałem dużą ich część) nie ma doprecyzowania, iż równość w małżeństwie nie może być absolutna, pełna i bezwarunkowa oraz, że to mąż jest głową i kierownikiem rodziny. To uszczegółowienie jest na tyle ważne, iż powyżej zacytowane słowa o “partnerstwie i równości” w małżeństwie, które Ames przypisuje Panu Jezusowi nabierają co najmniej bardzo dwuznacznego wymiaru.

     

    Podsumowując, pisma i objawienia Carvera Alana Amesa zawierają – wbrew zapewnieniom jego samego, a także niektórych wspierających go księży i biskupów – jawne błędy doktrynalne, herezje oraz poważne dwuznaczności. Należy o tym jasno mówić i w konsekwencji podchodzić do twierdzeń i działalności pana Amesa z pewnym wyraźnym dystansem.

     

    Przypisy:

    1. Patrz: Carver Alan Ames. “Łagodny Duch”, Kraków 2014, s. 161, 162.

    2. Cytat za: Amerykańskie Stowarzyszenie Obrony Tradycji, Rodziny i Własności – TFP, „W obronie wyższych praw. Dlaczego musimy przeciwstawić się legalizacji związków homoseksualnych?”, Kraków 2005, s. 181.

    3. Św. Bazyli Wielki, O tym, że Bóg nie jest sprawcą zła, w: Bóg i zło. Pisma Bazylego Wielkiego, Grzegorza z Nyssy i Jana Chryzostoma, Wydawnictwo M, Kraków 2004, s. 42-43.

    4. Cytat za: Abp Marcel Lefebvre, “oni Jego zdetronizowali. Od liberalizmu do apostazji. Tragedia soborowa“, Warszawa 1997, s. 44.

    5. Patrz: Carver Alan Ames. “Łagodny Duch”, Kraków 2014, s. 203.

    6. Patrz: jw., s. 201 – 202.

    7. Patrz:  jw., s. 205.

    8. Patrz: jw., s. 143.

    9.  Cytat za: „Katechizm rzymski z wyroku św. Soboru Trydenckiego ułożony, z rozkazu Piusa V, Papieża wydany, i od Klemensa XIII szczególniej zalecony. Tom I”, Warszawa 1827, ss. 96-97; 62.

    10. Cytat za: Michael Davies, „Sobór Watykański II a wolność religijna”, Warszawa 2002, s. 34.

    11. Cytat za: Carver Alan Ames, “Oczami Jezusa”, wydanie I, Kraków 2012, s. 383.

    12. Cytat za: Pius XI, „Encyklika o małżeństwie chrześcijańskim (Casti connubii)”, Londyn 1943, Wydawnictwa dokumentów nauki Kościoła, s. 26.