Możliwość komentowania Czy w obronie wolno używać broni atomowej ? została wyłączona
Wyobraźmy sobie jeden z najbardziej pesymistycznych scenariuszy aktualnej sytuacji na froncie wojennym w Ukrainie. Otóż zniecierpliwiony brakiem znaczących sukcesów swych wojsk, prezydent Putin wydaje rozkaz zrzucenia bomby atomowej na jedno z ukraińskich miast. Wskutek tego aktu masowego morderstwa ginie dziesiątki, a może i nawet setki tysięcy cywili. Czy w takiej sytuacji, by zapobiec zwycięstwu Rosji, dowództwo NATO miałoby moralne prawo przyjść z pomocą Ukrainie poprzez odwetowy atak za pomocą broni jądrowej na jedno z rosyjskich miast? Coś, co potocznie zwie się “chłopskim rozumem” wydaje się nam podpowiadać odpowiedź twierdzącą. Wszak, rezygnacja z obrony Ukrainy przy pomocy odwetowego ataku jądrowego najprawdopodobniej zachęciłaby prezydenta Putina do wzmożenia swych agresywnych działań oraz dalszego używania bomb atomowych. W tym artykule postaram się jednak udowodnić, iż ów “chłopski rozum” się myli i użycie broni jądrowej przeciw miastom pełnym nie-walczących cywilów jest wewnętrznie złe, a przez to moralnie zawsze zakazane – nawet jeśli miałoby to zostać użyte w obronie niesprawiedliwie zaatakowanego kraju.
***
Zacznijmy więc od tego, że bezpośrednie zabijanie niewinnych osób ludzkich – wedle tradycyjnego nauczania katolickiego – należy do czynów wewnętrznie złych. W nieomylny sposób o tej doktrynie przypomniał papież Jan Paweł II:
„Istotnie, absolutna nienaruszalność niewinnego życia ludzkiego jest prawdą moralną bezpośrednio wynikającą z nauczania Pisma Świętego, niezmiennie uznawaną przez Tradycję Kościoła i jednomyślnie głoszoną przez jego Magisterium. Ta jednomyślność jest oczywistym owocem owego „nadprzyrodzonego zmysłu wiary”, wzbudzonego i umacnianego przez Ducha Świętego, który chroni od błędu Lud Boży, gdy „ujawnia on swą powszechną zgodność w sprawach wiary i obyczajów” (…)
Dlatego mocą Chrystusowej władzy udzielonej Piotrowi i jego Następcom, w komunii z biskupami Kościoła Katolickiego, potwierdzam, że bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze aktem głęboko niemoralnym. Doktryna ta, oparta na owym niepisanym prawie, które każdy człowiek dzięki światłu rozumu znajduje we własnym sercu (por. Rz 2, 14-15), jest potwierdzona w Piśmie Świętym, przekazana przez Tradycję Kościoła oraz nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne.
Świadoma i dobrowolna decyzja pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze złem z moralnego punktu widzenia i nigdy nie może być dozwolona ani jako cel, ani jako środek do dobrego celu. Jest to bowiem akt poważnego nieposłuszeństwa wobec prawa moralnego, co więcej, wobec samego Boga, jego twórcy i gwaranta; jest to akt sprzeczny z fundamentalnymi cnotami sprawiedliwości i miłości. „Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt zabójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wyrazić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przyzwalać”.
Pod względem prawa do życia każda niewinna istota ludzka jest absolutnie równa wszystkim innym. Ta równość stanowi podstawę wszelkich autentycznych relacji społecznych, które rzeczywiście zasługują na to miano tylko wówczas, gdy są oparte na prawdzie i na sprawiedliwości, uznając i broniąc każdego człowieka jako osoby, a nie jako rzeczy, którą można rozporządzać. Wobec normy moralnej, która zabrania bezpośredniego zabójstwa niewinnej istoty ludzkiej, „nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim «nędzarzem» na tej ziemi: wobec wymogów moralnych jesteśmy wszyscy absolutnie równi” („Evangelium vitae”, n. 57).
Skoro zaś bezpośrednie zabijanie niewinnych jest wewnętrznie złe, to nie mamy moralnego prawa dopuszczać się tego nawet w najbardziej ekstremalnych okolicznościach. O tej prawdzie uczył chociażby Paweł VI:
„W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” („Humanae vitae”, n. 14).
Tak więc, nawet gdyby za pomocą bezpośredniego zabicia “tylko” jednego niewinnego człowieka można było uratować od śmierci całą kilkumiliardową resztę ludzkiej populacji, nikt nie miałby moralnego prawa tego uczynić. Tak jest tradycyjne nauczanie Kościoła o aktach wewnętrznie złych.
Sięgając zaś po jeszcze inny przykład, wyobraźmy sobie, iż na wioskę napada banda morderców i gwałcicieli. Dowodzący owymi rzezimieszkami stawia przed jednym z mieszkańców następujący dylemat: „Albo ty zabijesz jedno z niemowląt, a wówczas my zostawimy w spokoju całą wieś, albo w przeciwnym razie my wyrżniemy wszystkich mieszkańców, a kobiety dodatkowo przy tym zgwałcimy„. Jakkolwiek współczujemy ludziom znajdującym się w podobnych ekstremalnych i beznadziejnych sytuacjach, nie można przyznać racji tym, którzy byliby gotowi zabić to niemowlę. Nie wolno zamordować choćby jednego niewinnego, aby ocalić wszystkich pozostałych niewinnych.
***
Można jednak spytać się, kto jest “niewinnym” na wojnie, a nawet jeśli pewne osoby powinny być w czasie wojennych działań traktowane jako “niewinne”, to co oznacza zwrot “bezpośrednie zabijanie”?
Cóż, jako osoby niewinne na wojnie należy traktować tych ludzi, którzy nie biorą bezpośredniego albo przynajmniej bliskiego udziału w walce zbrojnej. Wybitny XIX-wieczny moralista katolicka, kardynał Thomas M.J. Gousset ujmował to tak:
„Prawa słuszności nie dozwalają także zabijać niewinnych.W tym razie za takich uważają się obywatele spokojni, dzieci, starcy, zakonnicy, słudzy religii, podróżni, wieśniacy nie będący pod bronią. Wtedy atoli mają prawo do względności, skoro nie biorą czynnego udziału w bitwie” ( Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 302).
Bezpośrednim zaś zabijaniem niewinnych jest branie sobie za cel śmiertelnego ataku takich ludzi. Jako jednoznaczne przykłady bezpośredniego zabijania tych osób można podać takie działania jak: Celowe strzelanie w główkę niemowlęcia; Zrzucenie bomb na przedszkole w którym nie było żadnych żołnierzy; Ostrzelanie rakietami spokojnej, a pozbawionej celów militarnych wioski.
Oczywiście jednak wojna ma to do siebie, że w jej trakcie nieraz osoby walczące (czyli takie, które wolno bezpośrednio zabijać) są mocno zmieszane z osobami niewalczącymi i powstaje wówczas pytanie, czy ma się moralne prawo strzelać do walczących nawet wówczas, gdy prawdopodobnym, albo i pewnym skutkiem ubocznym takiego ostrzału będzie śmierć osób niewalczących? Na to pytanie można odpowiedzieć twierdząco. Wówczas jest to pośrednie, a nie bezpośrednie zabijanie niewinnych i jest to moralnie dozwolone na zasadzie tzw. podwójnego skutku. Przykładem takiej sytuacji może być walka w terenie zabudowanym, gdzie obok żołnierzy znajdują się także niewalczący cywile. Jeśli w sposób zamierzony nie strzela się do tych cywilów, ale ich śmierć może być efektem “zabłąkanej kuli”, to będzie moralnie prawowite prowadzenie walki zbrojnej w tych okolicznościach. Jednak i w takich warunkach należy uwzględnić proporcje i ryzyko niezamierzonego, a pośredniego zabicia niewalczących cywilów. Trudno np. uznać za dozwolone zrzucenie bomby na budynek z 200 cywilami po to, by zabić znajdujących się tam 3 żołnierzy – jeśli już to należałoby próbować zabić tych żołnierzy za pomocą ostrzału z karabinów. Tym bardziej zaś nie powinno się atakować szpitala pełnego osób chorych i rannych, jeśli znajdujący się tam żołnierze nie prowadzą działań ofensywnych, a znajdują się tam jedynie lub głównie po to, by chronić pacjentów przed atakiem. Atakowanie w takiej sytuacji szpitala można by w zasadzie uznać za tak naprawdę bezpośrednie zabijanie niewinnych.
***
Jak zatem w świetle podanych wyżej zasad i rozróżnień ocenić zrzucenie bomby atomowej dajmy na to na miasto składające się z 200 tysięcy niewalczących cywilów i 10 tysięcy gotowych do walki żołnierzy? Czy jeśli epicentrum zdetonowania takiej bomby przypadłoby na wojskowe koszary to można by to uznać za “tylko” pośrednie, a więc moralnie dozwolone w czasie wojny zabijanie niewinnych?
Cóż, gdyby w danym mieście proporcje między osobami walczącymi a niewalczącymi były odwrotne do wyżej podanych – a więc byłoby tam 200 tysięcy żołnierzy i 10 tysięcy niewalczących cywilów – to prawdopodobnie można by uznać za moralnie dozwolone zrzucenie nań bomby atomowej. W sytuacji jednak, gdy proporcje między walczącymi a niewalczącymi są takie jak podane wyżej to próba usprawiedliwiania zrzucania tam bomby atomowej przypominałaby uznawanie za moralnie dopuszczalne uderzania kogoś młotkiem w głowę po to by zabić komara znajdującego się na tej głowie. Oczywiście, w miarę rozsądna osoba przynajmniej w szczery sposób nie uzasadniałaby popełnienia takiego czynu. Ktoś, kto mówiłby, że w celu zabicia komara na głowie drugiej osoby uderzył ją młotkiem, byłby albo osobą chorą psychicznie, albo jawnie kpiącą sobie z naszej inteligencji i rozsądku. A zatem nawet w sensie intencjonalnym jest czymś nie do uwierzenia, że osoba decydująca się na zaatakowanie miasta pełnego niewalczących cywili za pomocą broni jądrowej tak naprawdę chciałaby w ten sposób przede wszystkim zabić znajdującą się tam mniejszość żołnierzy. Po prostu żaden rozsądny przywódca nie będzie wykorzystywał niezwykle drogiej broni do zabijanie relatywnie niewielkiej ilości żołnierzy, w sytuacji gdy może to uczynić przy pomocy tańszych metod. Zakładając więc, że na czele danego państwa czy układu wojskowego nie stoi osoba chora psychicznie, trzeba przyjąć, iż rzeczywistym celem takiego ataku byłoby zabicie dużej ilości osób niewalczących, by w ten sposób wystraszyć wroga. Skoro jednak celem takiego byłoby masowe zabicie cywilów, to byłby to akt zamierzonego oraz bezpośredniego, a w dodatku masowego morderstwa niewinnych. Owszem, cel takiego aktu mógłby być dobry – powstrzymanie dalszego przelewu krwi – jednak środek doń użyty byłby wewnętrznie zły (w tym wypadku: bezpośrednie zabicie wielu niewinnych osób).
Mniej więcej to samo, co ja stwierdzam powyżej, jest napisane w jednym z “przedsoborowych” podręczników teologii moralnej. Pozwolę sobie go zacytować w oryginale, czyli języku angielskim:
1410. The Killing or Wounding of Non-Combatants.
(a) The indirect killing of non-combatants (i.e., killing which is unintentional and unavoidable) is lawful, according to the rules given for double effect (see 103, 104). Hence, it is lawful to bombard the fortifications, arsenals, munition works, and barracks of a town, to sink passenger liners that are carrying arms or stores to the enemy, to cut off food supplies from a town or country in order to starve out its troops, although these measures will entail the deaths of some civilians as well as of combatants. Humanity requires, however, that an effort be made to spare the non-combatants, when possible, as by serving warning of attack, so that they may be removed to safety. When it is a question, however, of the use of modern weapons (the atom, hydrogen or cobalt bombs) on military targets in the vicinity of large cities, where it is foreseen that many thousands of civilians will be killed or severely wounded, then the principle of double effect seems to rule out the lawfulness of using such devastating weapons. The immediate evil effect, the slaughter of the innocents, could hardly be called incidental and only reluctantly permitted. Concretely, the inevitable results of the use of such weapons would have to be intended directly, if not as an end, at least as a means.
(b) The direct killing of non-combatants (i.e., killing which is intentional) is unlawful and constitutes the sin of murder. Obliteration bombing, the dropping of H-bombs or atom bombs on a residential section of a city containing no military objectives, are of this character; for they are attacks on civilians. It can not be argued that such an attack would probably break down the morale of the citizens to such an extent that they would force their rulers to make peace and so save many thousands of lives. For this argument is based on the principle that a good end justifies evil means. Occasionally it is argued that modern “total” warfare demands that all citizens contribute to the war effort and that consequently everyone is a combatant. The argument can hardly be sustained, for Catholic doctrine insists that those whose participation is only remote and accidental are not to be classified as combatants. In a well-documented article on “The Morality of Obliteration Bombing,” by John C. Ford, S.J. (Theological Studies, V, 1944, pp. 261-309), the validity of the distinction between combatants and innocent non-combatants, even in the condition of modern war, is upheld. Fr. Ford shows that in an industrial city, as found in the United States, three-fourths of the population belong to the non-combatant category, and he lists more than a hundred trades or professions which, according to the natural law, exclude their members from the category of combatants. Direct attacks on such a population clearly would constitute unjustifiable killing or wounding of non-combatants.
Warto też zauważyć, że używanie broni jądrowej przeciwko miastom zostało oficjalnie potępione tak przez Sobór Watykański II, jak i Katechizm Jana Pawła II:
Wszelkie działania wojenne, zmierzające bez żadnej różnicy do zniszczenia całych miast lub też większych połaci kraju z ich mieszkańcami, są zbrodnią przeciw Bogu i samemu człowiekowi, zasługującą na stanowcze i natychmiastowe potępienie” 72 . Ryzykiem nowoczesnej wojny jest stwarzanie okazji posiadaczom broni masowej zagłady, zwłaszcza atomowej, biologicznej lub chemicznej, do popełniania takich zbrodni. – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2314; Gaudium et spes, n. 80.
Dodajmy, iż powyższe nauczanie zostało sformułowane jako oczywiste nawiązanie do historycznie zaistniałych już wypadków zrzucenia bomb atomowych na całe miasta. Chodzi rzecz jasna o decyzję prezydenta USA Henry’ego Trumana o potraktowaniu w ten sposób Hiroszimy i Nagasaki. Nie zapominajmy zaś, że to Stany Zjednoczone zostały najpierw zaatakowane przez Japonię i, co więcej, patrząc na to od strony czysto zdroworozsądkowej można by usprawiedliwiać taką, a nie inną decyzję pana Trumana. Wszak, zniszczenie tych miast za pomocą bomb atomowych skłoniło władze Japonii do szybkiej kapitulacji i najpewniej zapobiegło o wiele większej liczbie ofiar śmiertelnych po obu stronach tej wojny w sytuacji, gdy miałaby ona być kontynuowana za pomocą bardziej “konwencjonalnych” metod. Mimo to jednak, Magisterium Kościoła de facto potępiło te działanie władz Stanów Zjednoczonych.
***
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że rezygnacja z użycia broni jądrowej przeciw miastom pełnym niewalczących cywilów może być uznana za szaleństwo, gdyż dałoby się wówczas olbrzymią przewagę naszemu wrogowi. Nie mniej jednak w życiu prawdziwie chrześcijańskim istnieją sytuacje, gdy zdrowy rozsądek i racjonalne kalkulacje powinny ustąpić wierze i zaufaniu do Boga. Jeśli taka będzie Boża wola, to zwycięży się i bez używania bomb atomowych, wszak jak mówi Pismo święte:
„Nie uratuje króla liczne wojsko ani wojownika nie ocali wielka siła. W koniu zwodniczy ratunek i mimo wielkiej swej siły nie umknie. Oto oczy Pana nad tymi, którzy się Go boją, nad tymi, co ufają Jego łasce, aby ocalił ich życie od śmierci i żywił ich w czasie głodu. Dusza nasza wyczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą. W Nim przeto raduje się nasze serce, ufamy Jego świętemu imieniu” (Psalm 33: 16 – 17).
A jeśli nie da się wygrać danej wojny bez masowego zabijania niewinnych, to najwidoczniej nie było Bożą wolą, abyśmy zwyciężyli.
Możliwość komentowania “Okiem tradycjonalisty” promuje herezję etyki sytuacyjnej została wyłączona
Kilka tygodni temu pan Ludwik Wit opublikował na youtubowym kanale “Okiem tradycjonalisty” filmik zatytułowany “Miłość czy prawo?# Faryzeizm największą pokusą tradycjonalistów“. W tymże materiale pan Wit zarzucił niektórym tradycjonalistycznym katolikom, iż błędnie absolutyzują znaczenie Bożych przykazań, stawiając je ponad najwyższą zasadę miłości przez co w bardzo niebezpieczny sposób zbliżają się do judaizmu i faryzeizmu. Doceniam dobre intencje, którymi prawdopodobnie wspomniany wyżej autor kierował się przy nagrywaniu owego filmiku. Solidaryzuję się też z panem Witem w jego dziele zwalczania na polskiej prawicy wpływów liberalizmu i libertarianizmu. Nie mogę jednak pominąć milczeniem pewnych doktrynalnych błędów (a w zasadzie to nawet herezji) oraz przeinaczeń, których on się w tym filmie dopuścił. Niniejszym zamierzam wskazać, w czym pan Ludwik Wit błądzi.
Podstawowym błędem pana Wita jest sugestia, iż nawet pośród tych Bożych przykazań, które zabraniają popełniania pewnych czynów, nie ma przykazań o charakterze bezwzględnym i absolutnym i każdy z tych moralnych zakazów może być złamany w imię okazania miłości naszym bliźnim. Autor kanału “Okiem tradycjonalisty” mówi wszak:
“Oczywiście przestrzeganie przykazań jest bardzo istotne i to zaznaczam. Natomiast nie są one prawem absolutnym, ponieważ w pewnych sytuacjach, gdzie miłość wymaga tego by któreś przykazanie warunkowo złamać to możemy je właśnie z miłości złamać.“
Pan Wit nie rozróżnia w tej swej wypowiedzi pomiędzy tzw. pozytywnymi przykazaniami (które nakazują czynienie czegoś – a od których owszem są pewne wyjątki), a tzw. negatywnymi przykazaniami, które zabraniają czynów wewnętrznie złych (np. cudzołóstwa, zabijania niewinnych, oszczerstwa, czczenia bożków) i od zakazu których nie ma absolutnie żadnych wyjątków (nawet w ekstremalnych okolicznościach). Na poparcie tego twierdzenia można przywołać wiele magisterialnych deklaracji Kościoła:
„Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która ją inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna lub konieczność działania, itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze i bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro (…) Okoliczności, a w tym także konsekwencje, są drugorzędnymi elementami czynu moralnego. Przyczyniają się one do powiększenia lub zmniejszenia dobra lub zła moralnego czynów ludzkich (np. wysokość skradzionej kwoty). Mogą one również zmniejszyć lub zwiększyć odpowiedzialność sprawcy (np. działanie ze strachu przed śmiercią). Okoliczności nie mogą same z siebie zmienić jakości moralnej samych czynów; nie mogą uczynić ani dobrym, ani słusznym tego działania, które jest samo w sobie złe” – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753-1754, 1756.
„(…)normy negatywne prawa naturalnego mają moc uniwersalną: obowiązująwszystkich i każdego, zawsze i w każdej okoliczności. Chodzi tu bowiem o zakazy, które zabraniają określonego działania semper et pro semper, bez wyjątku, ponieważ wyboru takiego postępowania w żadnym przypadku nie da się pogodzić z dobrocią woli osoby działającej, z jej powołaniem do życia z Bogiem i do komunii z bliźnim. Nikomu i nigdy nie wolno łamać przykazań, które bezwzględnie obowiązują wszystkich do nieobrażania w drugim człowieku, a przede wszystkim w samym sobie, godności osoby wspólnej wszystkim ludziom. (…) Z drugiej strony fakt, że tylko przykazania negatywne obowiązują zawsze i w każdej sytuacji, nie oznacza, że w życiu moralnym zakazy są donioślejsze od obowiązku czynienia dobra, na który wskazują przykazania pozytywne. Ma to następujące uzasadnienie: przykazanie miłości Boga i bliźniego ze względu na swą pozytywną dynamikę nie wyznacza żadnej górnej granicy, określa natomiast granicę dolną, którą przekraczając człowiek łamie przykazanie. Ponadto, to co należy czynić w określonej sytuacji, zależy od okoliczności, których nie można z góry dokładnie przewidzieć; natomiast istnieją zachowania, które nigdy i w żadnej okoliczności nie mogą uchodzić za działania właściwe – to znaczy za zgodne z ludzką godnością. Wreszcie, jest zawsze możliwe, że przymus lub inne okoliczności mogą przeszkodzić człowiekowi w doprowadzeniu do końca określonych dobrych działań; nie sposób natomiast odebrać mu możliwości powstrzymania się od zła, zwłaszcza jeżeli on sam gotów jest raczej umrzeć niż dopuścić się zła. (…) Kościół zawsze nauczał, że nie należy nigdy popełniać czynów zabronionych przez przykazania moralne, ujęte w formie negatywnej w Starym i Nowym Testamencie (…). Dzięki świadectwu rozumu wiemy (…), że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby stworzonej na jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są „wewnętrznie złe”: są złe zawsze i same w sobie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że << istnieją akty, które jako takie, same w sobie niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot>> (…) Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lub szczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalnie złe, same z siebie i same w sobie niezdatne do tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby (…). Tak więc okoliczności lub intencje nie zdołają nigdy przekształcić czynu ze swej istoty niegodziwego ze względu na przedmiot w czyn <<subiektywnie>> godziwy lub taki którego wybór można usprawiedliwić (…). Już w Starym Przymierzu spotykamy się z godnymi podziwu świadectwami wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Ich symbolem może być historia Zuzanny: dwaj niesprawiedliwi sędziowie, którzy grożą jej śmiercią ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom słyszą odpowiedź: << jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana>> (Dn 13, 22-23). Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje zazłe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. (…) Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia (…). Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty (…). wobec norm moralnych, które zabraniają popełniania czynów wewnętrznie złych, nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim <<nędzarzem>> na tej ziemi wobec wymogów moralnych wszyscy jesteśmy absolutnie równi (…) W określonych sytuacjach przestrzeganie Prawa Bożego może być trudne, a nawet bardzo trudne, nigdy jednak nie jest niemożliwe (…) Każdy z nas jest w stanie dostrzec, jak wielką wagę – nie tylko dla pojedynczych osób, ale dla całej społeczności – ma ponowne stwierdzenie powszechności i niezmienności przykazań moralnych, a w szczególności tych, które bez wyjątku i zawsze zakazują czynów wewnętrznie złych” – Jan Paweł II, „Veritatis splendor”, n. 52, 76, 80 – 81, 91 – 93, 96, 102, 115.
„W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” – Paweł VI, „Humanae vitae”, n. 14.
Nie wiem, czy pan Ludwik Wit jako tradycjonalistyczny katolik jest gotów uznać słuszność przytoczonego powyżej “posoborowego” Magisterium, więc przytoczę jeszcze poniżej “przedsoborowe” wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego Kościoła:
„Żadne bowiem trudności nie mogą znieść prawomocności przykazań Bożych, zabraniających czynów z natury swej złych” – Pius XI, „Casti connubii”.
„Fundamentalne obowiązki prawa moralnego opierają się na istocie i naturze człowieka, na jego podstawowych relacjach I dlatego obowiązują w przypadku każdego człowieka. Fundamentalne obowiązki prawa chrześcijańskiego w stopniu, w którym są one nadrzędne wobec prawa naturalnego, opierają się na istocie nadprzyrodzonego porządku ustanowionego przez Boskiego Zbawiciela. Z zasadniczych relacji między człowiekiem a Bogiem, człowiekiem a człowiekiem, mężem a żoną, rodzicami a dziećmi z zasadniczej wspólnoty relacji typowych dla rodziny, w Kościele i w Państwie wynika między innymi, że nienawiść do Boga, bluźnierstwo, bałwochwalstwo, porzucanie prawdziwej wiary, wyparcie się wiary, krzywoprzysięstwo, morderstwo, dawanie fałszywego świadectwa, oszczerstwo, cudzołóstwo i nierząd, przemoc małżeńska, samogwałt, kradzież i rabunek, odbieranie rzeczy niezbędnych do przeżycia, pozbawianie pracowników ich sprawiedliwej zapłaty (Jk 5,4), monopolizacja podstawowego pożywienia, niesprawiedliwe podwyżki cen, nieuczciwe bankructwo, niesprawiedliwe manewry spekulacyjne – wszystko to jest surowo zabronione przez Boskiego Prawodawcę. Nie są tu konieczne żadne badania. Niezależnie od sytuacji danej osoby, nie ma ona żadnego innego wyboru, jak tylko zachować posłuszeństwo. (…) Chrześcijanin nie może być nieświadomy faktu, że musi poświęcić wszystko, nawet własne życie, aby ocalić swoją duszę. Przypominają nam o tym wszyscy męczennicy. Męczenników jest bardzo wielu, również w naszych czasach. Matki Machabeuszy wraz ze swoimi synami święte Perpetua i Felicyta, wraz z ich nowo narodzonymi dziećmi; Maria Goretti i tysiące innych mężczyzn i kobiet, których czci Kościół – czy w obliczu sytuacji, w której się znaleźli, bezsensownie lub wręcz błędnie zaryzykowali krwawą śmierć? Nie, z pewnością nie, a w swojej krwi są oni najbardziej ewidentnymi świadkami prawdy przeciwko nowej moralności”. Pius XII, przemówienie Soyez les bienvenues do Katolickiej Światowej Federacji Młodych Kobiet, 18 kwietnia 1952 r., nr 11.
Warto przy tym zauważyć, że również tradycjonalistyczne Bractwo św. Piusa X podziela tak przedsoborowe, jak i posoborowe nauczanie Kościoła o istnieniu czynów wewnętrznie złych, których nie ma się moralnego prawa popełniać nigdy i nigdzie, nawet w ekstremalnych okolicznościach:
“(…) człowiek powinien raczej wybierać śmierć niż obrazę Boga poprzez choćby jeden popełniony świadomie grzech. (…) Można tolerować mniejsze zło, ale nigdy nie można go pozytywnie czynić. Oto nauka Kościoła! (…)Nie można dokonać choćby i najmniejszego grzechu w celu zbawienia nawet całego świata” – Biskup Bernard Tissier de Mallerais, “Komunikat Bractwa św. Piusa X” [1].
Ktoś może powie, że w przytoczonych wyżej wypowiedziach Magisterium dosłownie jest tylko mowa o tym, że pewnych czynów nie wolno popełniać “nawet dla ratowania własnego życia”, nie ma tam zaś literalnych stwierdzeń, iż nie wolno ich czynić “nawet dla ratowania życia innych osób”. Ten argument jest jednak niezwykle łatwy do obalenia. Nawet jeśli nie ma tam dosłownych sformułowań o tym, iż pewnych rzeczy nie wolno robić “nawet dla ratowania życia innych osób”, to jest w Magisterium pełno i konsekwentnie powtarzanych wyrażeń do tego analogicznych typu, że owych czynów nie wolno popełniać “nigdy i nigdzie”, “w żadnych okolicznościach”, że są one zakazane “zawsze i wszędzie”, że od ich zakazu “nie ma żadnych wyjątków”, że nawet “dla najpoważniejszych przyczyn”; dla “zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” nie ma się moralnego prawa ich dopuszczać. Ponadto, gdybyśmy mieli moralne prawo – dajmy na to np. cudzołożyć – by ocalić od śmierci innych niewinnych ludzi, to tym bardziej mielibyśmy prawo to robić, by ocalić od śmierci swoją własną osobę. W pewnym bowiem sensie, mamy prawo w pierwszym rzędzie troszczyć się o zachowanie własnych dóbr przed dobrami innych osób, np. nie mamy obowiązku ratować cudzego życia wówczas, gdy wiązałoby się to z wielkim ryzykiem narażenia swego własnego życia. Pozostając zatem na gruncie tradycyjnej moralistyki katolickiej, to gdyby można było popełniać wewnętrznie złe czyny dla ratowania innych ludzi, to, logicznie rzecz biorąc, tym bardziej można by to było czynić dla ratowania własnego życia. Tak jednak nie jest i nie będzie.
Celną uwagę na temat znaczenia absolutnych przykazań moralnych wygłosił w jednej ze swych książek pan Benjamin Wiker i warto aby zwolennicy etyki sytuacyjnej wzięli ją sobie do serca:
„Sugerując komuś, że niektóre czyny są w w swojej istocie tak złe i tak niemoralne, że nawet myślenie o nich kładzie się cieniem na naszej duszy, najczęściej otrzymujemy w odpowiedzi jakiś wymuszony uśmiech, po którym można się spodziewać wziętego na chybił trafił przykładu, który jakby zmusza siłą rzeczy do wyboru haniebnego czynu dla uniknięcia jeszcze bardziej okropnych konsekwencji. „A co jeśli terrorysta dałby ci do wyboru: jeśli nie zastrzelisz i nie obedrzesz ze skóry swojej babci, to my wysadzimy w powietrze Nowy Jork?” Oczywiście taka naiwna osoba zakłada, że jest bardziej moralne uratowanie całego miasta, nawet jeśli wymagałoby to zastrzelenia i obdarcia ze skóry naszej babci. U podstaw podobnego założenia leży oczywiście fakt, że nie ma czegoś takiego jak moralny absolut. Naiwni ludzie rzadko też są logiczni, bo jeśli rzeczywiście nie ma czynów z gruntu rzeczy niemoralnych, wówczas byłoby zasadne wysadzić w powietrze Nowy Jork, by uratować babcię”.
Benjamin Wiker, „Dziesięć książek, które zepsuły świat. Ponadto pięć innych, które temu dopomogły”, Warszawa 2008, s. 27-28.
Podsumowując tę część naszych rozważań: owszem nie wszystkie Boże przykazania są absolutne. Te z owych przykazań, które mają charakter pozytywny, a więc coś nakazują, nie są absolutne i można ich nie wypełniać dla ważnych powodów. Na przykład, zasadniczo powinniśmy dawać biednym jałmużny, nie mniej jednak nie mamy zawsze takiego obowiązku, a czasami nawet nie powinniśmy tego robić. Podobnie, zasadniczo powinniśmy być posłuszni władzom cywilnym, ale istnieją od tego przykazania wyjątki. Nie mniej jednak istnieją też Boże przykazania, które zabraniają czynów wewnętrznie złych i od których zakazu nie ma żadnych, ale to żadnych wyjątków, nawet gdyby wydawało nam się, że ich złamanie będzie wyrazem miłości do bliźnich. Tak też, nie mamy moralnego prawa np. cudzołożyć, by ocalić niewinnego, czcić bałwany, by uchronić życie swoje i swych bliźnich, rozpowszechniać oszczerstw choćby i o naszych największych wrogach po to, by w ten sposób przynieść dobro naszemu narodowi.
***
Pan Ludwik Wit sugeruje, iż miłość do bliźniego może w niektórych okolicznościach nakazywać popełnianie nawet tych czynów, które tradycyjna moralistyka katolicka uznaje za wewnętrznie złe. Jest to jednak fałszywy i niekatolicki dylemat. Papież Jan Paweł II tak odpowiadał na ową trudność:
„Kiedy apostoł Paweł stwierdza, że przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego stanowi wypełnienie całego prawa (por. Rz 13, 8 – 10), nie osłabia znaczenia przykazań, ale raczej je potwierdza, ukazuje bowiem ich wymogi i ich powagę. Miłość Boga i miłość bliźniego jest nieodłączna od zachowywania przykazań Przymierza odnowionego przez krew Chrystusa i przez dar Ducha Świętego. Chrześcijanie szczycą się tym, że słuchają raczej Boga niż ludzi (por. Dz 4, 19; 5, 29), co gotowi są poświadczyć nawet męczeństwem, jak to uczynili święci i święte Starego i Nowego Testamentu, którzy zasłużyli sobie na to miano, ponieważ woleli oddać życie raczej niż dokonać jakiegoś czynu sprzecznego z wiarą lub cnotą (…)” (Jan Paweł II, „Veritatis splendor”, n. 76).
Nie jest więc tak, iż najwyższe przykazanie miłości może czynić dozwolonym coś, co w swej istocie jest zakazane i miłe Panu Bogu. Przeciwnie miłość do Pana Boga i bliźniego uzdatnia nas i umacnia do nienaruszania negatywnych zasad moralnych, choćby w najtrudniejszych okolicznościach.
Wspomnę w tym miejscu, że perspektywa, jaką prezentuje na te kwestie pan Wit, bynajmniej nie jest tradycyjnie katolicka, ale jako żywo przypomina wywody jednego z twórców tzw. etyki sytuacyjnej anglikanina Josepha F. Fletchera.
Człowiek ten w swej książce pt. “Situation Ethics. The New Morality” (“Etyka sytuacyjna. Nowa moralność”) otwarcie negował istnienie absolutnych i bezwarunkowych zakazów moralnych. Wedle niego, ani kłamstwo, ani cudzołóstwo, ani mord niewinnego, jak również żaden z innych czynów, które tradycyjnie uważano za niemoralne ze swej natury, nie są złe w swej istocie i dlatego nie można ich traktować jako zawsze nieprawych i niedozwolonych. Zło i dobro takich aktów zależy, w mniemaniu Fletchera, od intencji i okoliczności im towarzyszących. Jeśli np. cudzołożymy, lub kłamiemy z miłości do innych bliźnich, to czyny te są dobre. Jeżeli jednak czynimy to z nienawiści, to wówczas są one złe. W ten sposób autor “Situation Ethics” zakwestionował też jedność pomiędzy najwyższym prawem miłości a pozostałymi Bożymi przykazaniami. O ile bowiem tradycyjne prawowierne chrześcijaństwo uznawało, iż miłość do Boga i bliźniego będzie nas prowadzić do absolutnego i bezwarunkowego przestrzegania moralnych zakazów, o tyle Fletcher twierdził coś zupełnie odwrotnego. Wedle niego miłość nieraz koliduje z Bożym prawem i dlatego są sytuacje, w których prawdziwie pojmowana miłość będzie wymagała złamania negatywnych norm moralnych.
***
Pan Ludwik Wit w swej apologii etyki sytuacyjnej sięga po doświadczony sposób kwestionowania “absolutyzmu moralnego” i podaje przykład “Żydów w piwnicy”, których w czasie II wojny światowej należałoby chronić także za pomocą kłamstwa. Tak sformułowane stanowisko jest jednak niezgodne z wielowiekowym nauczaniem katolickim wyrażonym, chociażby w tych wypowiedziach:
„Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: Nie będę ani donosicielem ani kłamcą. Biskup Thagaste, imieniem Firmus wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa? (…) Nie uważane są za kłamstwa, pewne żarty, w których jawnie okazuje się ze sposobu, w jakim je wyrażamy, że nie mamy zamiaru oszukiwać, nawet mówiąc nieprawdę” (Św. Augustyn z Hippony) [2].
„Unikajmy troskliwie wszelkiego rodzaju kłamstwa. Są wprawdzie kłamstwa lekkie: na przykład skłamać, aby ocalić życie bliźniemu swemu. Wszelako ponieważ powiedziane jest w Piśmie świętym: (Ks. Mądrości 1:11),tudzież (Ps 5: 5-6); nie masz żadnej wątpliwości, że każdy chrześcijanin, który pragnie przyjść do doskonałości, unikać powinien owych kłamstw usłużnych, stronić troskliwie od wszelkiego rodzaju skrytości, nawet w przypadku, o którym wspomnieliśmy, z obawy, iżby chcąc ocalić życie doczesne bliźniego, nie zaszkodzić dobru żywota duchownego (…)” (Papież św. Grzegorz Wielki)[3].
„Nie wolno mówić kłamstwa, nawet by ocalić kogoś z jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.” (Św. Tomasz z Akwinu).
„Pismo św. Starego i Nowego Zakonu przestrzega nas przed kłamstwem. Czynią to i Święci, mówiąc, że nawet dla uratowania świata całego od zagłady nie należałoby kłamać. Choćby nawet przez kłamstwo można z piekła uwolnić potępionych i wprowadzić ich do nieba, nie wolnoby nam było tego uczynić. (…) Choćbyśmy mogli kogoś uchronić od śmierci kłamstwem, nie wolnoby go popełnić. (…) Dla ocalenia życia i majątku nie wolno zasmucać Boga, bo życie i majątek trwają do czasu, a Bóg i szczęśliwość duszy trwać będą na wieki” (Św. Jan Maria Vianney) [4].
„Nigdy nie można kłamać, ani w żartach, ani dla własnej korzyści, ani dla korzyści kogoś innego, gdyż kłamstwo zawsze jest złem samym w sobie” (Katechizm św. Piusa X) [5].
Dobra intencja (np. pomoc bliźniemu) nie czyni dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane (jak kłamstwo czy złorzeczenie). Cel nie uświęca środków (…) Kłamstwo jest ze swej natury godne potępienia. Jest profanacją słowa, które ma za zadanie komunikować innym poznaną prawdę. Dobrowolny zamiar wprowadzenia bliźniego w błąd przez wypowiedzi sprzeczne z prawdą narusza sprawiedliwość i miłość. Wina jest jeszcze większa, gdy intencja oszukania może mieć zgubne skutki dla tych, których odwraca od prawdy” (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753; 2485) [6].
Owszem, mniejszość teologów katolickich akceptuje tzw. zastrzeżenie domyślne w ramach, którego uważa się za dozwolone posługiwanie się pewnymi wyrażeniami dwuznacznymi, a czasami nawet nieprawdziwymi, o ile okoliczności czasu i miejsca pozwalają odbiorcy takich sformułowań łatwo domyśleć się, że nie ma on do czynienia z dosłownie prawdziwą informacją. Jednak i ci teolodzy nie nazywają tego kłamstwem, jednocześnie podtrzymując tradycyjne twierdzenie o tym, że uciekanie się do kłamstwa jest zawsze moralnie niedozwolone. Autor “Okiem tradycjonalisty” być może zdaje sobie sprawę z różnic pod względem bardziej szczegółowej definicji kłamstwa, które funkcjonowały w tradycyjnej moralistyce katolickiej, nie mniej jednak nic o nich nie wspomina i w swym filmiku po prostu potępia absolutny zakaz kłamstwa. Jest heretyckim sposobem mówienia mylenie kłamstwa z zastrzeżeniem domyślnym, tak jak heretyckim sposobem mówienia jest nazywanie kościelnych stwierdzeń nieważności mianem „kościelnych rozwodów”. Poza tym, gdyby pan Wit przychylał się do tej łagodniejszej definicji kłamstwa (która nie nazywa kłamstwem świadome mówienie nieprawdy w pewnych szczególnych okolicznościach), to i tak powinien mieć jako tradycyjny katolik szacunek dla bardziej rygorystycznej definicji kłamstwa, która historycznie była podtrzymywana przez większość teologów katolickich (w tym przez św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu). Jeszcze innymi słowy: pan Wit może twierdzić, iż świadome powiedzenie nieprawdy w sytuacji przysłowiowych już “Żydów w piwnicy” nie było kłamstwem, ale nie może on utrzymywać, że kłamstwo jest kiedykolwiek dozwolone. Jeśli używa on takiej terminologii, to wykracza tym samym poza granice katolickiej prawowierności. Poza tym autor “Okiem tradycjonalisty” powinien z szacunkiem odnosić się do tych, którzy twierdzą, że takie zachowanie byłoby kłamstwem i w związku z tym byłoby zakazane. Niestety u pana Wita okazywania takiego szacunku wobec tej bardziej “rygorystycznej” definicji kłamstwa nie widać. Sam osobiście, przychylam się do twierdzenia, iż wspomniane zachowanie nie byłoby jednak kłamstwem, nie mniej jednak szanuję pogląd tych, którzy twierdzili inaczej i zdaję sobie sprawę z tego, że moja opinia historycznie rzecz biorąc sytuowała się pośród mniejszości katolickich teologów.
***
Nie za bardzo wiem, co pan Ludwik Wit ma na myśli, mówiąc, iż zwolennicy tradycyjnego absolutyzmu moralnego traktują niczym “prawo” wypowiedzi tych świętych pańskich, którzy aprobowali udział w wojnie sprawiedliwej. Jak dla mnie to jest bardzo dziwne sformułowanie i odnoszę wrażenie, że pan Wit próbuje tutaj włożyć własne wyobrażenia o sposobie myślenia zwolenników moralnego absolutyzmu w ich głowy. Osobiście, akceptuję ideę wojny sprawiedliwej dlatego, że jest ona wyrażona na kartach Pisma świętego oraz Magisterium Kościoła i owszem można ją traktować jako wyraz miłości do swych bliźnich (choćby tych słabych oraz bezbronnych, których trzeba zbrojnie bronić przed niesprawiedliwą napaścią). Przy tej okazji pozwolę sobie zauważyć, że autor “Okiem tradycjonalisty” ponownie wydaje się nie widzieć ważnych rozróżnień obecnych w tradycyjnym nauczaniu katolickim odnoszącym się do Piątego Przykazania. Mówi on bowiem tak, jakby zabijanie niesprawiedliwych napastników było wyjątkiem od tego przykazania. Tymczasem Piąte Przykazanie w absolutny sposób zakazuje bezpośredniego i zamierzonego zabijania niewinnych osób – nie zaś wszelkiego zabijania złoczyńców. I także na wojnie sprawiedliwej zakazane jest takie bezpośrednie zabijanie niewinnych – choćby i za jego pomocą można by ocalić jeszcze większą liczbę niewinnych ludzi.
***
Co do sugestii, jakoby zwolennicy tradycyjnego absolutyzmu moralnego w swym spojrzeniu na te sprawy naśladowali żydów, to również się pan Ludwik Wit tu się myli. Błędem faryzeuszy było rygorystyczne spojrzenie na niektóre z przykazań, które nie miały w Bożym zamiarze mieć charakteru rygorystycznego. I tego typu przykazaniem był starotestamentowy nakaz święcenia soboty (por Mk 2, 23-28). Z drugiej strony faryzeusze potrafili być zbyt łagodni jeśli chodzi o przestrzeganie innych przykazań (patrz: Mt 15, 3-6). Nasz Pan Jezus Chrystus nie ganił też dokładnie wszystkiego czego nauczali faryzeusze, ale potrafił nawet wzywać do okazywania posłuszeństwa ich nauczaniu z jednej strony przy jednoczesnym unikaniu naśladowania ich uczynków z drugiej (patrz: Mt 23, 1-3). Ponadto o ile Pan Jezus wskazywał na to, iż faryzeusze zbyt rygorystycznie traktowali Boże przykazanie świętowania szabatu, to nie czynił takich uwag w stosunku do wielu z innych przykazań. Biorąc zaś pod uwagę okoliczności kulturowe i historyczne, w których przyszło na tej ziemi działać Jezusowi to wszak nie trudno sobie wyobrazić tym podobnych Jego uwag w odniesieniu do rzekomo zbyt rygorystycznego traktowania dajmy na to Bożego przykazania zakazującego cudzołóstwa i innych nieczystych występków. Wszak, niegdyś kobiety pozbawione opieki mężczyzn były nieraz “zmuszane” przez życie do uprawiania prostytucji – w przeciwnym razie mogła im nawet grozić śmierć głodowa. Czy jednak widzimy na kartach Ewangelii Jezusa sugerującego, iż wolno uprawiać prostytucję wówczas, gdy jest to konieczne do przeżycia? Czy kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie (być może również prostytucji) Pan nasz Jezus Chrystus rzekł “Jeśli będziesz to czyniła po to by nie zginąć z głodu, to możesz to robić. Wszak nie człowiek jest dla Prawa, ale Prawo dla człowieka“? Oczywiście, Chrystus Pan nie przekładał narracji użytej przez siebie w odniesieniu do kwestii zasięgu obowiązywania przykazania święcenia szabatu do wszystkich innych przykazań. Co więcej, Pan Jezus Chrystus sugerował również, że pewnych rzeczy nie wolno czynić nawet dla ratowania własnego życia (Mt 10, 21-23), a w całym Piśmie świętym mamy przykłady oddanych Bogu mężczyzn i niewiast, którzy byli gotowi ponieść męczeńską śmierć niż złamać pewne z Bożych przykazań (np. Zuzanna – Dn 13: 22 – 23; Trzej hebrajscy młodzieńcy – Dn 3: 17 – 18; Matka i jej siedmiu synów – 2 Mch 7). Wszystkie te i tym podobne historie biblijne nie zostały spisane na próżno, ale Duch Święty natchnął autorów Pisma św. do ich utrwalenia po to by nas zbudować, poprawić i wychować ku prowadzeniu cnotliwego oraz sprawiedliwego życia (por. 2 Tm 3, 16).
Konkluzja jaka więc się w tym miejscu nasuwa jest taka, iż pan Ludwik Wit na własną rękę interpretuje Pismo święte, tak wyrywając jego niektóre fragmenty z szerszego kontekstu, jak i wykładając je wbrew powszechnemu i zwyczajnemu nauczaniu Kościoła.
Wracając zaś jeszcze do judaizmu to zakres przykazań, których nie wolno łamać nawet dla ratowania swojego życia jest w tej religii węższy niż w katolicyzmie i są nimi tylko trzy zakazy (bałwochwalstwa, cudzołóstwa i morderstwa), Tymczasem w katolicyzmie tego rodzaju czynów jest znacznie więcej. W jednym tylko cytowanym już powyżej przemówieniu Pius XII wymienia ich 21 (lub 22 – zależy jak liczyć).
***
Cała sprawa z filmikiem pana Ludwika Wita jest zatem więcej niż dziwaczna. W swej opinii chce on więc bronić tradycyjnych katolików przed mającymi im zagrażać “judaizacją” i faryzejskim spojrzeniem na moralność, ale sam popada przy tym w herezje głoszone przez jednego z anglikańskich uczonych (wspomnianego wyżej Josepha F. Fletchera), którego tezy były niejednokrotnie odrzucane przez tak “przedsoborowe” jak i “posoborowe” Magisterium Kościoła. Autor kanału “Okiem tradycjonalisty” wypowiada się tak, jakby chronił prawdziwą wizję katolickiej moralności, a jednocześnie wydaje się nie mieć kompletnego pojęcia o jednej z podstawowych kategorii katolickiej doktryny moralnej, czyli prawdzie zakładającej istnienie czynów wewnętrznie złych, a przez to zawsze oraz wszędzie zakazanych.
I powtarzam niniejszym, że pan Wit głosi w tym swym filmiku przynajmniej materialnie heretyckie tezy. Kwestionowanie wielowiekowego oraz powszechnego nauczania Kościoła w sprawach moralności również bowiem stanowi materię herezji.
Przyjrzymy się bowiem znaczeniu, w jakim herezję określa choćby kanon 751 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Jest tam mowa o tym, iż herezję stanowi odrzucanie bądź poddawanie w wątpliwość nauki, w którą należy wierzyć “wiarą Boską i katolicką”. Sobór Watykański I z kolei w rozdziale trzecim konstytucji “Dei Filius” przypomina:
“Wiarą Boską i katolicką należy wierzyć w to wszystko, co jest zawarte w słowie Bożym pisanym lub podanym i co Kościół jako objawione od Boga do wierzenia podaje bądź uroczystym wyrokiem, bądź też w zwyczajnym i powszechnym nauczaniu”.
Z połączenia tych dwóch wypowiedzi wynika więc, iż herezją jest kwestionowanie nauki, którą Kościół podaje do wierzenia za pośrednictwem swego uroczystego bądź też zwyczajnego i powszechnego nauczania. A Magisterium Kościoła uczy o tym, że objawione przez Boga zostały nie tylko pewne prawdy stricte religijne, ale do kategorii tej należą też zasady moralnego postępowania. Przedmiotem zaś powszechnego i zwyczajnego nauczania Kościół katolickiego jest istnienie czynów bezwzględnie zakazanych i wewnętrznie złych. Jak uczył Jan Paweł II:
“Istnienie szczegółowych norm moralnych odnoszących się do działania człowieka w świecie, których moc obowiązywania zawsze i w każdych okolicznościach wyklucza istnienie wyjątków, stanowi przedmiot odwiecznej nauki Tradycji i Magisterium Kościoła. Nauka ta nie może zostać poddana w wątpliwość przez teologa katolickiego” (Przemówienie z dń. 12. XII 1988 r.)
W wielokrotnie już tu cytowanej encyklice “Veritatis Splendor” Jan Paweł II przypominał też, iż Kościół “zawsze” występował przeciw moralności sytuacjonistycznej.
Co więcej zaś, można podać przykłady konkretnych wypowiedzi Magisterium Kościoła, w których pewne błędne wypowiedzi odnoszące się do postępowania na płaszczyźnie moralnej zostały zakwalifikowane jako właśnie „heretyckie”.
I tak np. Sobór w Konstancji potępił następujący pogląd:
„Każdy tyran może i powinien, w sposób dozwolony i słusznie, zostać zgładzony przez jakiegokolwiek swego wasala czy poddanego, także przy użyciu zasadzki, fałszywego pochlebstwa czy udawania miłości, bez względu na złożoną mu przysięgę albo zawarte z nim przymierze, bez czekania na wyrok czy polecenie jakiegokolwiek sądu” (Patrz: Sesja XVII, V, 2).
Ojcowie tego soboru uzasadnili napiętnowanie owego poglądu, w taki oto sposób:
„Pragnąc przeciwstawić się temu błędowi i usunąć go z korzeniami, święty synod, po dojrzałym namyśle ogłasza, orzeka i ustala, że doktryna tego rodzaju jest błędna w wierze i z punktu widzenia obyczajów, odrzucają i potępia jako heretycką, gorszącą, wywołującą niepokój i otwierającą drogę dla fałszu, oszustwa, kłamstwa, zdrady i wiarołomstwa. Ponadto ogłasza, orzeka i określa, że ci, którzy z uporem podtrzymują tę najbardziej zgubną doktrynę, są heretykami i jako tacy powinni być karani według prawnych sankcji kanonicznych.” (Patrz: Sesja XVII, V, 3, podkreślenia moje – MS).
Z kolei Sobór w Vienne tak wypowiedział się na temat tych, którzy broniliby uprawiania lichwy:
(…) Jeśli ktoś popadłby w taki błąd, że śmiałby z uporem twierdzić, iż uprawianie lichwy nie jest grzechem, postanawiamy, że powinien być ukarany jako heretyk, przy czym zobowiązujemy stanowczo miejscowych ordynariuszy i inkwizytorów niegodziwości herezji, aby występowali przeciw oskarżonym lub podejrzanym o tego rodzaju błąd tak samo, jak nie wahają się występować przeciw oskarżonym lub podejrzanym o herezję.” (podkreślenie moje – MS).
Kongregacja Nauki Wiary zaś w dokumencie o nazwie „Wyjaśnienie doktrynalne dotyczące końcowej części formuły <Wyznania wiary>” z dnia 29. 06. 1998 roku prawdę nauczania katolickiego głoszącą, iż: „bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest niezwykle poważnym wykroczeniem moralnym” zaliczała do rzędu tych prawd, które:
„(…) powinny być przez wszystkich wierzących przyjęte z wiarą teologalną. Dlatego gdyby ktoś uporczywie podawał je w wątpliwość lub odrzucał, podlegałby cenzurze herezji, zgodnie z odnośnymi kanonami Kodeksów kanonicznych”.
Nawet jeśli więc sytuacjonistyczna doktryna nie jest nazywana wprost mianem “heretyckiej”, to jasno wynika to z nauczania Magisterium. Odrzucanie nauki Kościoła, która w imię Jezusa jest “odwieczna” i była głoszona “zawsze” bezapelacyjnie stanowi herezję. Ergo, pan Ludwik Wit dopuścił się w swym filmiku głoszenia herezji – prawdopodobnie materialnej herezji, gdyż wynikającej z jego głębokiej niewiedzy odnośnie tego, co Magisterium Kościoła tradycyjnie głosiło na temat istnienia czynów wewnętrznie złych. W tym swym artykule wyłożyłem panu Witowi tę odwieczną doktrynę, a jeśli obawiając się, że pod wpływem jego lektury musiałby on zmienić swe zdanie na ten temat, nie przeczyta go nawet, to jego niewiedza może już nabrać charakteru zawinionego, a przez to zbliżającego go wówczas do popełnienia kanonicznego przestępstwa herezji formalnej.
Mirosław Salwowski
Źródło załączonego do tekstu obrazka: https://www.youtube.com/watch?v=vmBcWvynU48
Przypisy:
1. Cytat za: Zawsze Wierni, nr. 11/ 1996, s. 5.
2. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 382, 380. 3. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 384.
4. Cytat za, Bł. X. Jan Marya Vianney, „Kazania niedzielne i świąteczne”, Lwów 1906, tom I, s. 138 – 139, 140 – 141.
5. Cytat za: „Katechizm św. Piusa X. Vademecum katolika„, Sandomierz 2006, s. 109.
6. Cytat za: „Katechizm Kościoła Katolickiego„, Poznań 2002, s. 425; 568.
Do dziś wśród co bardziej zdecydowanych konserwatystów popularnością nie cieszy się poparcie dla powszechnego prawa wyborczego. Tym bardziej więc w tych kręgach odzywają się głosy kwestionujące zasadność nadawania takich praw kobietom. Ktoś może się zatem dziwić, iż ja będąc konserwatystą i zwolennikiem zasadniczo patriarchalnego modelu rodziny i społeczeństwa popieram udzielanie tak czynnych, jak i biernych praw wyborczych kobietom. W niniejszym artykule pragnę więc pokrótce wyjaśnić, jak łączę swój “pro-patriarchalizm” z ideą praw wyborczych dla kobiet.
Jest prawdą, iż najlepszy modelem funkcjonowania rodziny to dom, w którym głową i kierownikiem jest mąż i ojciec, czyli mężczyzna. Mówi o tym tak Pismo święte (np. Efez 5, 22-23; Tt 2, 5; 1 P 3, 1-2; 1 P 3, 5-6) , jak i tradycyjne nauczanie Kościoła (np. Pius XI, “Casti connubii”; Leon XIII, “Arcanum divanae sapientiae”). Społeczeństwo jest zaś – choć nie w 100 procentach – czymś w rodzaju rodziny. A więc, analogicznie rzecz biorąc i w społeczeństwie rola kierownika i głowy powinna należeć do mężczyzny. Jednak taki patriarchalny model rodziny i społeczeństwa nie musi i nie powinien zakładać tego, iż w takim razie kobieta nie ma nic do gadania i że w żaden sposób nie może ona brać udział w zarządzaniu domem i społeczeństwem. Mąż i ojciec może mieć ostatnie zdanie w kluczowych sprawach tyczących się życia rodziny, ale to nie jest równoznaczne z tym, iż nie powinien on uważnie wsłuchiwać się i brać sobie do serca, to co na ten temat ma do powiedzenia jego żona. Podobnie, w społeczeństwie, różne kierownicze funkcje mogą sprawować mężczyźni, ale to nie powinno oznaczać, iż w takim razie kobiety nie mają mieć nic do powiedzenia w sprawach zarządzania państwem. Można pogodzić kierowniczą rolę mężczyzn w państwie i społeczeństwie z dopuszczeniem kobiet do współzarządzania państwem. Ba, nie trzeba nawet w tym celu zakazywać płci pięknej kandydowania na kierownicze urzędy w państwie. Wystarczy do tego kobiet szczególnie nie zachęcać przez różnego rodzaju parytety i przywileje, a wówczas w naturalny sposób kobiet na wysokich stanowiskach publicznych nie będzie zbyt wiele. Po prostu przedstawicielki płci pięknej zwykle nie są zbyt chętne do zajmowania się aktywną polityką i sprawowania wysokich funkcji publicznych. By więc zachować zasadniczo patriarchalny model społeczeństwa nie trzeba zakazywać kobietom aktywnego udziału w polityce, a wystarczy ich do tego szczególnie nie zachęcać.
Drugim powodem dla którego jestem za biernymi i czynnymi prawami wyborczymi dla kobiet jest to, że po prostu takie jest nauczania Kościoła. Przykładowo Sobór Watykański II naucza:
„Na pochwałę zasługuje postępowanie tych narodów, w których jak największa część obywateli uczestniczy w sprawach publicznych w warunkach prawdziwej wolności” („Gaudium et Spes”, n. 31).
Z kolei, papież, bł. Paweł VI w liście apostolskim Octogesima adveniens uczył:
“W wielu krajach czyni się starania, a nieraz stawia ostre żądania, aby prawnie określić status kobiety, znieść istniejącą dyskryminację płci i ustanowić równouprawnienie kobiet z zachowaniem należnej im godności osobistej. Nie mówimy tu o jakiejś fałszywej równości, która przekreślałaby różnice ustanowione przez samego Stwórcę, i sprzeciwiałaby się wypełnianiu szczególnej, ważnej roli kobiety w intymnym współżyciu domowym i w społecznościach pośrednich. Prawodawstwo z biegiem czasu powinno być tak udoskonalone, by chroniło ową szczególną rolę kobiety, do której z natury jest powołana, a równocześnie przyznawało jej należną wolność osobistą oraz równe prawa do udziału w życiu kulturalnym, gospodarczym, społecznym i politycznym”.
Być może ktoś teraz powie, iż to “soborowe” oraz “posoborowe” nauczanie jest sprzeczne z “przedsoborową” doktryną Kościoła, ale autor takiego stwierdzenia nie będzie miał tu racji. Magisterium Kościoła nigdy nie potępiło bowiem ani demokratycznego sposobu wyłaniania władz ani przyznawania praw wyborczych kobietom. Pius XI w encyklice “Casti connubii” potępił tylko absolutne i bezwarunkowe równouprawnienie mężczyzn i kobiet we wszelkich dziedzinach życia, nie zaś jakiekolwiek przejawy równości obu płci.
Ostatnim z argumentów, które wysunąłbym za postulatem praw wyborczych dla kobiet jest to, iż przy mądrze prowadzonych kampaniach politycznych istnieje możliwość uczynienia z niewiast silnego członu wyborczego partii o charakterze konserwatywnym i chrześcijańskim. Nie od dziś wszak wiadomo, iż zwykle to kobiety są bardziej religijne od mężczyzn, a ponadto takie z tradycyjnie katolickich postulatów jak delegalizacja pornografii, obsceniczności i cudzołóstwa tak naprawdę chronią ich godność oraz prawa przed zachciankami i swawolą mężczyzn. Owszem, trudniej jest przekonać większość kobiet do całkowitego zakazu aborcji, ale i w tym wypadku odwołując się do ich macierzyńskich uczuć nie powinno to być zbyt trudne.
Czy dopuszczalne jest czynienie tzw. mniejszego zła po to by zapobiec większemu złu? Czy są zachowania, których nie mamy prawa czynić nigdy, nigdzie i w żadnych okolicznościach? A może kłamanie po to by uratować czyjeś życie jest moralnie dozwolone? Co z wojną i kradzieżą, gdy jest się głodnym, które to nauczanie katolickie akceptują? Czy sam Pan Jezus w opozycji do legalistycznie nastawionych faryzeuszy nie zaakceptował łamania Bożych przykazań wówczas, gdy ma to służyć dobru człowieka? Czy nie jest po prostu tak, iż czasami jest się zmuszonym do czynienia źle, że nie ma się innego wyjścia niż popełnić jaką niegodziwość? Czy nie istnieją stany wyższej konieczności, w których pewne zło należy uznać za “zło konieczne”?
Tego rodzaju i tym podobne pytania, pojawiają się nieraz w kontekście omawiania różnych problemów etycznych i ogromna większość katolików oraz chrześcijan wydaje się wyznawać pogląd, iż różne z rzeczy, które w wielu wypadkach uważa się za grzech – czyli np. kłamstwo, prostytucja, zabijanie niewinnych – w pewnych mniej lub bardziej szczególnych okolicznościach, są moralnie usprawiedliwione przez dobry cel, jaki dopuszczając się takowych można osiągnąć. “Nauczanie Kościoła dopuszcza kradzież żywności, gdy jest się głodnym” – mówią zwolennicy powyższego podejścia. “Dlaczego więc prostytuowanie się kobiety, która chce w ten sposób zdobyć pieniądze na nakarmienie siebie i swych głodnych dzieci, miałoby być zabronione” – mówią oni kontynuując ów wywód. I chyba zawsze w kontekście tym podobnych rozważań pojawia się argument na temat ludzi kłamiących w czasie II wojny światowej po to by uratować w ten sposób Żydów. “Jak można wszak twierdzić, że w obliczu zagrożenia życia niewinnych nie ma się moralnego prawa kłamać?“. “Czy nie jest to bezduszne okrucieństwo i ślepy legalizm?” – powiadają ludzie zarażeni myśleniem a kategoriach etyki sytuacyjnej.
Myślę, iż wielu katolików myślących w ten sposób zdziwiłoby się, jak bardzo otwarcie ich sposób myślenia zaprzecza temu, co na temat moralności od wieków naucza Magisterium Kościoła. Wyznając takie poglądy, są oni wszak heretykami, choć pewnie jeszcze tylko materialnymi, gdyż nie mają świadomości tego, iż to co w swej świadomości uznają oni za w pełni z nauczaniem katolickim w rzeczywistości jest herezją wiele razy przez ich Kościół ganioną i odrzucaną. Poniższy artykuł za pomocą metody pytań i odpowiedzi ma im to uświadomić.
Pytanie numer 1: Czym jest etyka sytuacyjna (zwana też “sytuacjonizmem”)?
Doktryna ta zwana jest “etyką jednej normy”, gdyż utrzymuje się w niej, iż tylko zasada miłości jest jedyną absolutną normą, której nigdy nie wolno łamać. Jeśli jednak coś jest czynione z miłości do bliźniego, zwolennicy etyki sytuacyjnej twierdzą, iż owa szlachetna intencja czyni dozwolonym moralnie łamanie różnych innych norm moralnych. Etyka sytuacyjna vel sytuacjonizm jest całkowitym zanegowaniem tradycyjnej doktryny katolickiej o absolutnej i bezwarunkowej nienaruszalności negatywnych norm moralnych. Co prawda – przynajmniej w swej powołującej się na chrześcijaństwo – wersji, sytuacjonizm nie jest sensu stricte relatywizmem, albowiem nie głosi niezależności ludzkiego sumienia do Prawa Bożego. Etyka sytuacyjna (w jej “chrześcijańskiej” wersji) uznaje, iż w zwyczajnych i normalnych sytuacjach winniśmy przestrzegać negatywnych zasad moralnych. Sytuacjonizm twierdzi jednak, iż dla ustrzeżenia się większego zła bądź dla osiągnięcia większego dobra uprawnione jest czynienie mniejszego zła moralnego. Odpowiednio ważne okoliczności i chwalebne intencje mają tu czynić dozwolonymi lub nawet usprawiedliwionymi akty, które ze swej istoty są niemoralne, nieuporządkowane i złe. W takich sytuacjach jak: ratowanie niewinnych za pomocą cudzołóstwa bądź kłamstwa, mord popełniony na nienarodzonym w celu ratowania zagrożonego życia matki, tzw. patriotyczna prostytucja polegająca na pozamałżeńskim obcowaniu płciowym celem uzyskania informacji pozwalających oddalić niebezpieczeństwo od kraju, etyka sytuacyjna przyzna rację ludziom czyniącym takowe rzeczy. Sytuacjonizm ostatecznie prowadzi do destrukcji całej tradycyjnej moralności chrześcijańskiej, albowiem uczynienie najmniejszego wyłomu w tamie chroniącej przed wodą, prędzej czy później owocuje załamaniem się całej tamy i zalewem powodzi. Kiedy czyni się choćby jeden, jedyny wyjątek niemożliwym jest powstrzymanie szeregu innych wyjątków.
Pytanie numer 2: Czym jest tradycyjny absolutyzm moralny?
Jest to termin, jaki ukuliśmy na określenie tradycyjnej nauki Kościoła świętego o absolutnej i bezwarunkowej nienaruszalności negatywnych norm moralnych. Niezmienna nauka katolicka w sferze moralności głosi, iż istnieją przedmioty ludzkich zachowań, które są ze swej istoty niemoralne, wewnętrznie złe oraz nieuporządkowane.Takie – z istoty złe akty – nie mogą być moralnie dopuszczalne albo usprawiedliwione w żadnych choćby najtrudniejszych warunkach i okolicznościach. Także – choćby najszlachetniejsza intencja – nie może uczynić godziwymi lub dozwolonymi takich zachowań. Akty, które są złe, niemoralne i nieuporządkowane ze swej natury – nigdy nie mogą być usprawiedliwione bądź dopuszczalne – niezależnie od towarzyszących im choćby wyjątkowo trudnych okoliczności i chwalebnych intencji.Takie wewnętrznie złe uczynki są określone przez negatywne przykazania prawa naturalnego. Tradycyjny absolutyzm moralny nie wierzy również w istnienie rzeczywistych, niepokonalnych konfliktów pomiędzy negatywnymi normami moralnymi. Innymi słowy nie wierzymy w istnienie sytuacji bez wyjścia, w której człowiek musiałby zdeptać którąś z negatywnych zasad Bożych (np. miałby do wyboru albo cudzołożyć albo zamordować niewinnego). Tradycyjny absolutyzm moralny uznaje, iż zawsze istnieje “trzecie wyjście”, a wiara i zaufanie do Bożej opatrzności pomogą nam je odnaleźć. Mówiąc w skrócie: “Cel nie uświęca środków”; “Nie wolno czynić zła, aby uzyskać dobro”.
Pytanie numer 3: W jakich aktach Magisterium Kościoła możemy znaleźć nauczanie o absolutnej i bezwarunkowej nienaruszalności negatywnych norm moralnych?
Poniżej podajemy kilka cytatów z dokumentów kościelnych, które w sposób niezwykle jasny i kategoryczny opowiadają się za tradycyjnym absolutyzmem moralnym:
(…)normy negatywne prawa naturalnego mają moc uniwersalną: obowiązują wszystkich i każdego, zawsze i w każdej okoliczności. Chodzi tu bowiem o zakazy, które zabraniają określonego działania semper et pro semper, bez wyjątku, ponieważ wyboru takiego postępowania w żadnym przypadku nie da się pogodzić z dobrocią woli osoby działającej, z jej powołaniem do życia z Bogiem i do komunii z bliźnim. Nikomu i nigdy nie wolno łamać przykazań, które bezwzględnie obowiązują wszystkich do nieobrażania w drugim człowieku, a przede wszystkim w samym sobie, godności osoby wspólnej wszystkim ludziom.(…) Z drugiej strony fakt, że tylko przykazania negatywne obowiązują zawsze i w każdej sytuacji,nie oznacza, że w życiu moralnym zakazy są donioślejszeod obowiązku czynienia dobra, na który wskazują przykazania pozytywne. Ma to następujące uzasadnienie: przykazanie miłości Boga i bliźniego ze względu na swą pozytywną dynamikę nie wyznacza żadnej górnej granicy, określa natomiast granicę dolną, którą przekraczając człowiek łamie przykazanie. Ponadto, to co należy czynić w określonej sytuacji, zależy od okoliczności, których nie można z góry dokładnie przewidzieć; natomiast istnieją zachowania, które nigdy i w żadnej okoliczności nie mogą uchodzić za działania właściwe – to znaczy za zgodne z ludzką godnością. Wreszcie, jest zawsze możliwe, że przymus lub inne okoliczności mogą przeszkodzić człowiekowi w doprowadzeniu do końca określonych dobrych działań; nie sposób natomiast odebrać mu możliwości powstrzymania się od zła,zwłaszcza jeżeli on sam gotów jest raczej umrzeć niż dopuścić się zła. (…) Kościół zawsze nauczał, że nie należy nigdy popełniać czynów zabronionych przez przykazania moralne, ujęte w formie negatywnej w Starym i Nowym Testamencie (…). Dzięki świadectwu rozumu wiemy (…), że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby stworzonej na jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są “wewnętrznie złe”: są złe zawsze i same w sobie, to znaczy ze względy na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że << istnieją akty, które jako takie, same w sobie niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot>> (…) Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lub szczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalnie złe, same z siebie i same w sobie niezdatne do tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby(…). Tak więc okoliczności lub intencje nie zdołają nigdy przekształcić czynu ze swej istoty niegodziwego ze względu na przedmiot w czyn <<subiektywnie>> godziwy lub taki którego wybór można usprawiedliwić(…).Już w Starym Przymierzu spotykamy się z godnymi podziwu świadectwami wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Ich symbolem może być historia Zuzanny: dwaj niesprawiedliwi sędziowie, którzy grożą jej śmiercią ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom słyszą odpowiedź: << jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana>> (Daniel 13, 22-23). Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje zazłe, a by uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. (…) Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia(…).Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty(…). – Jan Paweł II, “Veritatis splendor”, 52, 76, 80 – 81, 91 – 93
Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która ją inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna lub konieczność działania, itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze i bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro (…). Dobra intencja (np. pomoc bliźniemu) nie czyni dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane (jak kłamstwo czy oszczerstwo). Cel nie uświęca środków (…). Okoliczności, a w tym także konsekwencje, są drugorzędnymi elementami czynu moralnego. Przyczyniają się one do powiększenia lub zmniejszenia dobra lub zła moralnego czynów ludzkich (np. wysokość skradzionej kwoty). Mogą one również zmniejszyć lub zwiększyć odpowiedzialność sprawcy (np. działanie ze strachu przed śmiercią). Okoliczności nie mogą same z siebie zmienić jakości moralnej samych czynów; nie mogą uczynić ani dobrym, ani słusznym tego działania, które jest samo w sobie złe. – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753-1754, 1756.
W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno,nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw. – Paweł VI, “Humanae vitae” 14.
Pytanie numer 4: Które z uczynków można zaliczyć do aktów wewnętrznie nieuporządkowanych?
Tradycyjna teologia moralna zalicza do takowych czynów, m.in.: bałwochwalstwo, wszelkie formy okultyzmu (np. wróżby, czary, jasnowidzenie, czczenie demonów, spirytyzm), bluźnierstwo, świętokradztwo, pijaństwo, morderstwo niewinnego, samobójstwo, nierząd, prostytucja, cudzołóstwo, onanizm, homoseksualizm, zoofilia, sztuczne ubezpładnienie aktu małżeńskiego, zgwałcenie, bezpośrednia sterylizacja, oszczerstwo, kłamstwo, kradzież, etc. Takowych aktów nie wolno czynić nigdy i nigdzie. Nigdy też nie wolno w sposób bezpośredni pomagać innym w ich popełnianiu, zachęcać lub pobudzać do ich praktykowania, pochwalać je, nakazywać, bądź też dobrowolnie pragnąć ich popełnienia lub też rozmyślać o ich czynieniu.
Pytanie numer 5: Paweł VI w przytoczonym powyżej cytacie z encykliki Humanae Vitae naucza, iż co prawda nigdy nie wolno czynić zła moralnego, jednak niekiedy dozwolone jest tolerowanie czynów wewnętrznie złych. Co to oznacza w praktyce?
Aby by zapobiec większemu złu lub ocalić jakieś większe dobro, dozwolonym jest tolerowanie mniejszego zła moralnego. Ważne jest, by w czasach wielkiego pomieszania pojęć, znać poprawne, ortodoksyjne rozumienie tego terminu. Tolerancja nie może bowiem w żadnym wypadku oznaczać czynienia zła, bądź aktywnego mu pomagania. Właściwe znaczenie tolerancji wywodzi się od pierwotnego tłumaczenia tego terminu, które znaczy “cierpliwe znoszenie” czegoś co budzi naszą głęboką dezaprobatę. Tradycyjne rozumienie tolerancji zakłada zawieszenie aktywnego przeciwstawienia (karania czy nawet upominania grzechu) się jakiemuś złu, w imię zachowania jakiegoś większego dobra lub zapobieżenia większemu złu. Przykładem właściwe rozumianej tolerancji może być jedna z sytuacji, jaka zdarzała się w czasie wojny. Ojciec ukrywający się w czasie wojny wraz z żoną i dziećmi, ze swej kryjówki widzi, jak banda wrogich żołnierze gwałcą, a później zabijają jakąś kobietę. W imię ocalenia własnej rodziny przed podobnym losem, człowiek ów ma prawo nie zapobiec temu strasznemu wydarzeniu. To znaczy nie ma on obowiązku wyjść z tejże kryjówki i rzucić się z pięściami na tych gwałcicieli i morderców. Podobnie nie jest on zobowiązany nawet upomnieć tych złoczyńców słownie. Tak też wspomniany wyżej ojciec rodziny, nawet dla ocalenia swych najbliższych nie mógłby wziąć udziału, czy choćby aktywnie pomagać (np. przytrzymując ową kobietę) w takim czynie. Reasumując, wolno jest niekiedy tolerować mniejsze zło moralne, lecz nigdy i nigdzie nie wolno czynić najmniejszego zła.
Pytanie numer 6: Czy obok czynów z natury swej niemoralnych istnieją też zachowania, których co prawda, w zwyczajnych okolicznościach winniśmy się strzec, jednak w sytuacjach nadzwyczajnych uprawnionym może być uciekanie się do nich?
Tak. Tradycyjna teologia moralna obok czynów, które są złe ze swej natury, a przez to zawsze i wszędzie zakazane, wyróżnia akty, których w normalnych sytuacjach winniśmy się wystrzegać, jednak ekstremalne okoliczności mogą uprawomocnić ich popełnienie. Takie czyny mogą być dozwolone w nadzwyczajnych sytuacjach, albowiem nie są one jeszcze niegodziwe ze swej istoty, a “jedynie” zbliżają nas do nieprawości, niosąc ze sobą sporą dawkę niebezpieczeństwa popadnięcia w zło moralne. Przykładowo, przed Vaticanum II, w normalnych sytuacjach, kremacja zwłok była surowo zabroniona, jednak w okresach wojny i zarazy uważano, iż jest uprawnione uciekanie się do niej. Podobnie, powinniśmy unikać zadawania męczarni zwierzętom, jednak w celu wypróbowania leków, które mogą pomóc chorym ludziom, możemy to czynić. Innym przykładem tego rodzaju zachowania może być oglądanie materiałów pornograficznych. Jako, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo, iż w skutek czegoś takiego, będziemy snuć fantazje na temat nieczystości, winniśmy się strzec pornografii jak zarazy. Tym nie mniej jednak, jako że oglądanie pornografii przynajmniej automatycznie nie jest równoznaczne ze snuciem nieczystych myśli i pragnień, jest dozwolonym, aby przy zachowaniu wielkiej ostrożności i czujności, takowe materiały przeglądał np. sędzia.
Pytanie numer 7: Czym jest istniejąca w tradycyjnej teologii moralnej tzw. zasada podwójnego skutku?
Jest to reguła, która pozwala na czynienie aktów, które ze swej istoty są albo dobre, albo też neutralne moralnie, jednak z którymi wiąże się mniejsze lub większe ryzyko wystąpienia złych skutków. Z takimi sytuacjami mamy do czynienia np. w przypadku zagadnień związanych z ciążą zagrażającą życiu matki. Jasnym jest, iż nigdy, nawet dla ratowania życia matki, nie wolno jest dokonać aborcji. Byłoby to bowiem złamanie zasady mówiącej, iż “Cel nie uświęca środków”. W ten sposób zgodzilibyśmy się, iż w szlachetnym celu (ratowania niewinnego życia matki) można sięgnąć po zły i niegodziwy środek (morderstwo niewinnego i bezbronnego dziecka). Tym samym zniszczylibyśmy jedno niewinne życia, by ratować innego niewinnego. Zamordowalibyśmy jednego człowieka, by uleczyć innego. W tak dramatycznych okolicznościach jedyne co jest dopuszczalne; to poddanie się przez chorą matkę pewnym kuracjom, zabiegom i operacjom, które same w sobie nie polegają na uśmiercenie dziecka, jednak ich skutkiem ubocznym może być śmierć płodu. Przykładowo, wolno jest poddać się ciężarnej niewieście operacji serca, mimo że jej prawdopodobnym następstwem będzie śmierć dziecka. Jest to dozwolone, albowiem istotą tego typu zabiegów jest leczenie chorej matki, nie zaś zadanie śmierci dziecku w celu ratowania kobiety. W takim akcie nie zmierza się wprost i bezpośrednio do zniszczenia niewinnego życia celem ratowania innego niewinnego człowieka, ale jedynie przewiduje się że ubocznym następstwem działań leczniczych może być zgon jednego z dwojga. Sam jednak ów akt polega na leczeniu, nie zaś zabijaniu w celu leczenia. Gdyby pokusić się o zilustrowanie tej zasady na jakimś przykładzie praktycznym, to moglibyśmy podać sytuację w której strażak ratuje ludzi z płonącego budynku. Strażak musi zdecydować kogo będzie ratował w pierwszej kolejności, będąc przy tym świadomym, iż ratując np. jako pierwsze dziecko, może nie zdążyć pomóc matce. Tym nie mniej ów strażak nie prawa np. wyjąć pistoletu i odstrzelić część znajdujących się w ogniu ludzi po to by łatwiej mu było ratować pozostałych.
Pytanie numer 8: Czy tradycyjna nauka katolicka głosi, iż osoba dopuszczająca się w ekstremalnych okolicznościach czynu wewnętrznie złego w sposób automatyczny popełnia grzech śmiertelny?
Jest to całkowicie błędny wniosek wypływający z braku dobrej znajomości doktryny Kościoła. Po pierwsze; trzeba umieć rozróżniać pomiędzy obiektywną naturą danych czynów, a subiektywnym nastawieniem poszczególnych osób. Obiektywnie pewne zachowanie może być ciężką zniewagą Pana Boga (a więc należy do ciężkiej materii). Jednak do zaistnienia grzechu śmiertelnego oprócz ciężkiej materii wymagane jest jeszcze odpowiednia (w sensie negatywnym) subiektywna postawa sprawcy. Tak też sprawca danego ciężkiego czynu, musi jeszcze z całą jasnością wiedzieć, iż dopuszcza się ciężkiego przewinienia, poza tym wymagana jest z jego strony pełna dobrowolność w działaniu. Gdy brak jest przynajmniej jednego z tych czynników, nie możemy mówić o zaistnieniu grzechu śmiertelnego. Coś, co obiektywnie rzecz biorąc jest ciężkim wykroczeniem przeciw Bożemu prawu, subiektywnie może obciążać sprawcę jedynie w stopniu lekkim. Może się nawet zdarzyć, iż sprawca danego czynu był tak bardzo nieświadomy zła, które popełniał, albo subiektywnie czuł, iż jego wolność jest całkowicie skrępowana, iż nie zaciągnął na swe sumienie nawet grzechu powszedniego. Rzecz jasna, różne ekstremalne okoliczności oraz chwalebne intencje należą do tego rodzaju czynników, które mogą w znacznym stopniu utrudnić rozeznanie zła danego czynu, oraz skrępować dobrowolność podejmowanych decyzji. Najbardziej skrajne okoliczności nie usuwają jednak zła danych czynów, nie czynią ich uprawnionymi, nie przemieniają je z rzeczy niemiłych Panu Bogu i zawsze zakazanych, w coś dozwolonego oraz miłego, albo przynajmniej obojętnego Stwórcy. Jedyne, co w obliczu takich skrajnych okoliczności może ulec zmianie, to ocena indywidualnej odpowiedzialności sprawcy. Zilustrujmy powyższą zasadę takim oto przykładem: Pewna dziewczyna, słabo obeznana z prawdami wiary i moralności chrześcijańskiej, jeszcze gdy była dzieckiem została porwana do domu publicznego. Przez wiele lat była ona bita, zastraszana i poniżana. Ta biedna dziewczyna subiektywnie rzecz biorąc nie wiedziała jak wyrwać się z prostytucji i przeciwstawić się niemoralnym poleceniom. Zawód, jaki praktykowała, był sam w sobie ciężką zniewagą Wszechmogącego, którego nikt i nic nie może uprawomocnić. Jednak bardzo prawdopodobnym jest, iż odpowiedzialność owej prostytutki była w tym wypadku bardzo znikoma. Uwaga: nie znaczy to jednak, iż można powiedzieć: “Dziewczęta, jeżeli zdarzy się, iż będziecie bite, poniżane, zastraszane: to trudno, możecie zgodzić się oddawać swe ciało za pieniądze, póki ta dramatyczna sytuacja nie ulegnie zmianie“. Jest to dokładnie na odwrót. Należy tu powiedzieć: “Nawet, jeśli będziecie bite, poniżane i zastraszane, nie macie prawa oddawać się prostytucji, albowiem obrazicie w ten sposób Pana Boga. Wszechmogący przyjdzie wam z pomocą w tych trudnych chwilach i ostatecznie nagrodzi wasze męstwo“.Trzeba bowiem pamiętać, iż nam może się jedynie wydawać, iż w ekstremalnych okolicznościach niemożliwe jest dochowanie wierności Bożym przykazaniom. Tak naprawdę, nigdy nie jesteśmy zmuszeni do popełnienia, któregokolwiek z wewnętrznie złych uczynków. Wszechmocny zawsze wspiera nas swą łaską i nie ma takiej sytuacji, w której musielibyśmy wybrać zło moralne. Jak uczył Jan Paweł II:
“W określonych sytuacjach przestrzeganie prawa Bożego może być trudne, nawet bardzo trudne, nigdy jednak nie jest niemożliwe. To niezmienne nauczanie Tradycji Kościoła tak ujmuje Sobór Trydencki: <<Żaden człowiek, choć usprawiedliwiony, nie może się uważać za zwolnionego z przestrzegania przykazań; nikt nie powinien podzielać błędnego mniemania, potępianego przez Ojców, wedle którego przestrzeganie Bożych przykazań jest dla człowieka usprawiedliwionego niemożliwe. Bóg bowiem nie nakazuje tego, co niemożliwe, lecz nakazując przynagla cię, byś czynił wszystko, co możesz, a prosił o to, czego nie możesz, On zaś pomoże ci, byś mógł, albowiem “przykazania Jego nie są ciężkie” (1 J 5, 3), a “jarzmo Jego jest słodkie i brzemię lekkie”>>” (por. Mt 11, 30). (Sobór Trydencki, Sesja VI, “Dekret o usprawiedliwieniu”, rozdz. 11). ; (Veritatis Splendor, n. 102).
Pytanie numer 9: Tradycyjny absolutyzm moralny jest absurdalny, albowiem wzywa wszystkich ludzi do heroizmu.
Pan Bóg nigdy nie nakazuje rzeczy niemożliwych. Jeśli więc nasz Pan i Stwórca zakazuje nam podejmowania określonych działań, jako złych ze swej istoty, oznacza to, iż zawsze jest to możliwe i wykonalne. Pismo święte mówi, iż Najwyższy nie dopuszcza, abyśmy byli kuszeni ponad nasze siły (1 Koryntian 10, 13). Zawsze i wszędzie, nawet w sposób heroiczny, musimy strzec się popełniania złych uczynków. Nie zawsze jednak jesteśmy zobowiązani do heroicznego wypełniania dobrych czynów. Każdy np. musi odmówić zabicia niewinnego, nawet, gdyby wymagało to od niego heroicznej odwagi i męstwa. Z drugiej jednak strony, nie jesteśmy zobowiązani by w sposób heroiczny ratować niewinnych. Czymś bardzo szlachetnym i wielkodusznym jest ratowanie bliźnich z płonącego domu. Nie można jednak powiedzieć, iż każdy chrześcijanin jest zobowiązany do podobnego czynu. Gdyby jednak, nakazano nam zabić niewinnego bliźniego, to musielibyśmy odmówić, nawet, gdyby miało to skończyć się śmiercią dla nas i dla naszych bliskich. Trzeba też przypomnieć, iż większość ludzi nigdy nie znajduje się w naprawdę ekstremalnych sytuacjach. Tak naprawdę, tylko nieliczni stawiani są przed próbami, które domagają się np. złożenia ofiary ze swego życia, pójścia do więzienia, etc. . Zazwyczaj jesteśmy wzywani do wierności Prawu Bożemu w codziennych, zwykłych sytuacjach życiowych. Uczy o tym Jan Paweł II:
Jeśli męczeństwo jest najwyższym świadectwem o prawdzie moralnej, do którego stosunkowo nieliczni są wezwani, to istnieje także obowiązek świadectwa, które wszyscy chrześcijanie winni być gotowi składać każdego dnia, nawet za cenę cierpień i wielkich ofiar. Wobec rozlicznych bowiem trudności czy też w najzwyklejszych okolicznościach wymagających wierności ładowi moralnemu, chrześcijanin jest wezwany, z pomocą łaski Bożej wypraszanej na modlitwie, do heroicznego nieraz zaangażowania, wspierany przez cnotę męstwa (…) (“Veritatis splendor”, n. 93).
„.Już w Starym Przymierzu spotykamy się z godnymi podziwu świadectwami wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Ich symbolem może być historia Zuzanny: dwaj niesprawiedliwi sędziowie, którzy grożą jej śmiercią ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom słyszą odpowiedź: << jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana>> (Dn 13, 22-23). Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje za złe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. (…) Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia (…). W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Godności tej nie wolno nigdy zbrukać ani działać wbrew niej, nawet w dobrej intencji i niezależnie od trudności. (…) Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty (…) („Veritatis splendor”, n. 91 – 93).
Pytanie numer 10: Tak jak istnieje hierarchia cnót, tak też istnieje hierarchia grzechów. Morderstwo niewinnego jest np. cięższym grzechem, aniżeli cudzołóstwo czy homoseksualizm. Podobnie kłamstwo jest bardzo małym grzechem w porównaniu z mordem, cudzołóstwem czy sodomią. Czy nie jest więc dozwolone, by poświęcić jeden z mniejszych Bożych zakazów na rzecz niedopuszczenia do złamania większej z negatywnych zasad moralnych? Czy absolutne i bezwarunkowe przestrzeganie wszystkich negatywnych norm moralnych nie sprawia, iż tak naprawdę możemy być odpowiedzialni za znacznie większe zło, które dokona się w skutek naszej odmowy popełnienia mniejszego zła?
Czy dwudziestu dwóch ugandyjskich chrześcijan wolących umrzeć, niż dopuścić się homoseksualizmu, powinniśmy zwać samobójcami i współwinnymi grzechu morderstwa (popełnionego na własnych osobach)? Wszak wiedzieli oni, iż w razie odmowy spotka ich śmierć. Czy miliony pierwszych męczenników chrześcijańskich odmawiających czczenia fałszywych bożków należy nazwać samobójcami, a nawet mordercami swych bliskich? Wszak, opierając się bałwochwalstwu ściągali pewną śmierć nie tylko na siebie, ale czasami również na głowy swych bliskich (w tym niczego nieświadomych małych dzieci)? Choć drugi z podanych tu przykładów może wydawać się nie na miejscu, albowiem czczenie bożków jest grzechem cięższym od morderstwa, to pierwszy z nich jest bez wątpienia zasadny, gdyż większym złem od homoseksualizmu jest morderstwo i samobójstwo. Idąc więc śladem rozumowania przytoczonego w tym punkcie winniśmy uznać, iż owi ugandyjscy chrześcijanie poprzez odmowę spełniania homoseksualnych zachcianek swego władcy dopuścili się samobójstwa i przyczynili się do grzechu morderstwa, który został popełniony na ich osobach. Gdyby krwawe prześladowania dotknęły nie tylko ich samych, ale jeszcze ich bliskich, musielibyśmy im zarzucić odpowiedzialność za mord na nich popełniony.
Nie tędy droga. Tradycyjna nauka katolicka głosi jasno, iż nie wolno zwalczać większej nieprawości za pomocą mniejszego zła. To, iż w imię ocalenia choćby wielkiego dobra i ustrzeżenia się większego zła, nie godzimy się popełnić choćby najmniejszego z grzechów nie oznacza wcale, iż zachęcamy lub pomagamy innym w deptaniu Bożych praw. Ostatecznie rzecz biorąc, nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji naszych zachowań. Zło, które uczynimy w imię wyższego dobra, często wcale nie skutkuje osiągnięciem dobrych rezultatów. Podobnie, nasza odmowa uczestniczenia w złych uczynkach, wbrew wszelkim ludzkim rachunkom, może zaowocować tym, iż zło, które chcieliśmy zwalczać przez nieprawość, zostanie pokonane przez moc dobra. Musimy pamiętać o tej biblijnej zasadzie: “Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, zaś złe drzewo nie może rodzić dobrych owoców”. Na dłuższą metę nie da się pokonać jednej nieprawości drugą nieprawością. Wszelkie sukcesy w tej mierze mogą być tylko krótkotrwałe i pozorne. Z kolei, sprzeciw wobec najmniejszego zła, nawet jeśli nie zdoła zapobiec w danej chwili większemu złu, tak naprawdę ostatecznie zwycięży. Absolutna nienaruszalność Bożych zakazów nie oznacza, iż w obliczu nieprawości mamy się jedynie modlić, pościć i apelować do sumienia złoczyńców. Z pewnością ze złem moralnym można walczyć jeszcze na wiele innych sposobów. Żadna z metod walki z nieprawością nie może być jednak ze swej istoty zła. Wówczas to bowiem próbujemy zwalczyć jedną nieprawość poprzez drugą (choćby mniejszą), co prowadzi nas do ślepej uliczki.
W sytuacjach ekstremalnych, gdy wydaje się nam, iż jedynym sposobem na uniknięcie większego zła lub osiągnięcie większego dobra, jest uczynienie mniejszego zła, pozostaje nam tylko modlitwa i heroiczna ufność w Bożą opatrzność. Posłuszeństwo Bogu jest wartością o wiele bardziej cenną niż największe doczesne dobra i pomyślność. Musimy ufać, iż jeśli spodoba się to Wszechmocnemu, to wybawi nas, naszych bliskich i ludzi, których chcemy chronić, z największej opresji, bez uciekania się z naszej strony do jakiejkolwiek nieprawości. Pismo święte i historia Chrześcijaństwa zna wiele takich wypadków. Heroiczna wiara i zaufanie Wszechmogącemu sprawiły, iż Daniel zamknął paszczę groźnym lwom (Daniel 6), uczyniły ogień łagodnym dla trzech młodzieńców (Daniel 3), pozwoliły Mojżeszowi uczynić mur z wody pośrodku Morza Czerwonego (Wyjścia 14, 22), wybawiły czystą Zuzannę od śmierci (Daniel 13, 22 – 23), sprawiły, iż Piotr odważył się chodzić po wodzie (Mateusz 14, 29), bezbronny Dawid pokonał potężnego Goliata (1 Samuel 17), zaś Jozue zatrzymał słońce i księżyc w ich wędrówce (Jozue 10, 13).
Z drugiej strony Pan Bóg nie musi nas i osoby powierzone naszej pieczy wybawiać z każdej opresji i niebezpieczeństwa. Wówczas to winniśmy z pokorą i ufnością w Bożą opatrzność przyjąć każde nieszczęście, jakie nas spotka. Próba ratowania siebie i innych za pomocą czynów wewnętrznie złych jest dowodem braku całkowitego powierzenia się Opatrzności oraz przyznaniem de facto racji przeświadczeniu, iż wartości doczesne są najwyższe i najcenniejsze.
Tradycyjna postawa chrześcijańska uważa, iż najmniejszy zły czyn jest gorszy od największych doczesnych zniszczeń i katastrof. Warto zresztą przypomnieć, iż nawet, gdyby za pomocą jakiegoś złego czynu udało nam się powstrzymać drugiego człowieka przed zabiciem niewinnych, to i tak nie oznacza to, iż stawiliśmy w ten sposób tamę grzechowi. Tak naprawdę grzech dokonał się już w jego sercu, albowiem pragnął on zabić niewinnych. Jedyne co udało się w tym wypadku uczynić, to niedopuszczenie do fizycznej realizacji grzesznych pragnień jego serca. Prawdziwy grzech już jednak się dokonał i żadna dodatkowa nieprawość nie zdołała mu zapobiec. Poza tym, przypomnijmy jeszcze raz: w 100 proc. możemy odpowiadać tylko za własne, a nie cudze czyny. Nigdy do końca nie wiemy, co z naszymi uczynkami zrobią inni. Istnieje jedna nieprzekraczalna granica: nigdy nie wolno łamać negatywnych norm moralnych.
Pytanie numer 11: Czy tradycyjny absolutyzm moralny nie jest systemem legalistycznym i faryzeistycznym, który w imię wierności Bożym przykazaniom niszczy prawdziwą miłość do Boga i bliźniego? Czyż św. Augustyn nie mówił: “Kochaj i czyń co chcesz”? Czy nie wynika z tego, iż miłość do Boga i bliźniego może w pewnych sytuacjach uprawomocniać dokonywanie czegoś co ze swej natury jest złe? Wszak św. Paweł stwierdza, iż przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego stanowi wypełnienie całego prawa (Rzymian 13, 8-10).
Na 1 i 3 pytanie pkt. 11 odpowiadamy słowami Jana Pawła II z encykliki “Veritatis Splendor”:
“Kiedy apostoł Paweł stwierdza, że przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego stanowi wypełnienie całego prawa (por. Rz 13, 8 – 10), nie osłabia znaczenia przykazań, ale raczej je potwierdza, ukazuje bowiem ich wymogi i ich powagę. Miłość Boga i miłość bliźniego jest nieodłączna od zachowywania przykazań Przymierza odnowionego przez krew Chrystusa i przez dar Ducha Świętego.Chrześcijanie szczycą się tym, że słuchają raczej Boga niż ludzi (por. Dz 4, 19; 5, 29), co gotowi są poświadczyć nawet męczeństwem, jak to uczynili święci i święte Starego i Nowego Testamentu, którzy zasłużyli sobie na to miano, ponieważ woleli oddać życie raczej niż dokonać jakiegoś czynu sprzecznego z wiarą lub cnotą (…)” (tamże: n. 76).
Przywołujemy w tym miejscu również nauczanie św. Jana Marii Vianneya:
“Św. Paweł mówi, że inne przykazania zabraniają cudzołóstwa, kradzieży, wyrządzania krzywdy, dawania fałszywego świadectwa. Jeżeli miłujemy bliźniego, nie zrobimy nigdy żadnej z tych rzeczy” (patrz: Św. Jan Maria Vianney, “Kazania Proboszcza z Ars”, Warszawa 1999, s. 266).
Nie jest więc tak, iż najwyższe przykazanie miłości może czynić dozwolonym coś, co w swej istocie jest zakazane i miłe Panu Bogu. Przeciwnie miłość do Pana Boga i bliźniego uzdatnia nas i umacnia do nienaruszania negatywnych zasad moralnych, choćby w najtrudniejszych okolicznościach. Przeciwnicy tradycyjnego absolutyzmu moralnego błędnie zarzucają mu też skłonności faryzeistyczne. Faryzeizm – wbrew pozorom – nie był oparty na bezwarunkowej i absolutnej wierności Bożemu prawu. To właśnie faryzeusze szukali bowiem sobie różnych wykrętów, które pozwalałyby na omijanie twardych Bożych zakazów. Poza tym faryzeizm w dużej mierze przykładał wagę do szanowania stricte ludzkich praw, zwyczajów i tradycji. Odnośnie zacytowanego powyżej powiedzenia św. Augustyna to wyrwane z kontekstu rzeczywiście może ono brzmieć jak otwarcie furtki dla lekceważenia Bożych zakazów w imię miłości Boga i bliźniego. Tak naprawdę lektura całości pism tego wielkiego doktora Kościoła wykazuje jak wielkim był on wrogiem takiego podejścia. To właśnie św. Augustyn (jak szerzej omówimy to w następnych punktach) najzażarciej zwalczał pogląd, jakoby w imię ratowania życia cielesnego czy nawet duchowego bliźnich, dozwolonym byłoby uciekanie się do kłamstwa. Warto przypomnieć w tym miejscu, jedną z jego wypowiedzi: “Jeśli czyny są same z siebie grzechami, jak na przykład kradzież, cudzołóstwo, bluźnierstwo, lub tym podobne, to któż ośmieliłby się twierdzić, że gdy dokonane zostają dla dobrych powodów, nie są już grzechami lub – co jeszcze bardziej nielogiczne – są grzechami usprawiedliwionymi?”(“Contra mendacium”). Widać więc jasno, iż św. Augustyn mówiąc” “Kochaj i czyń co chcesz” nie twierdził bynajmniej, iż miłość przemienia rzeczy zakazane w dozwolone. Tenże doktor Kościoła chciał w ten sposób wyrazić przekonanie, iż prawdziwa miłość do Boga i bliźniego pomoże nam pilnie wystrzegać się uczynków złych ze swej istoty.
Pytanie numer 12: Dlaczego etyka sytuacyjna jest herezją?
Albowiem, tezy etyki sytuacyjnej w ewidentny i jasny sposób sprzeciwiają temu, co na temat moralności uczyło Magisterium Kościoła w swym zwyczajnym i powszechnym nauczaniu powołując się przy tym na autorytet samego Boga i Jego Objawienia.
Przyjrzymy się wszak znaczeniu, w jakim herezję określa choćby kanon 751 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Jest tam mowa o tym, iż herezję stanowi odrzucanie bądź poddawanie w wątpliwość nauki, w którą należy wierzyć “wiarą Boską i katolicką”. Sobór Watykański I z kolei w rozdziale trzecim konstytucji “Dei Filius” przypomina:
“Wiarą Boską i katolicką należy wierzyć w to wszystko, co jest zawarte w słowie Bożym pisanym lub podanym i co Kościół jako objawione od Boga do wierzenia podaje bądź uroczystym wyrokiem, bądź też w zwyczajnym i powszechnym nauczaniu”.
Z połączenia tych dwóch wypowiedzi wynika więc, iż herezją jest kwestionowanie nauki, którą Kościół podaje do wierzenia za pośrednictwem swego uroczystego bądź też zwyczajnego i powszechnego nauczania. Jeśli więc Kościół w sposób uroczysty lub poprzez swe odwieczne zwyczajne nauczanie, głosi, iż np. morderstwo niewinnego jest ciężkim złem, to twierdzenie mówiące, że czyn ów jest dobry albo obojętny moralnie, stanowi herezję. Jeżeli Kościół święty zawsze nauczał, iż nierząd jest ciężką nieprawością, to mówienie, a nawet myślenie w przeciwny bądź powątpiewający sposób o tym zachowaniu, jest herezją. Zarówno bowiem w przypadku morderstwa niewinnego, jak i cudzołóstwa, mamy do czynienia z nauką, którą Kościół głosił zawsze jako objawioną przez Pana Boga.
Etykę sytuacyjną należy więc nazwać herezją, gdyż zaprzecza ona temu, co Kościół katolicki niezmiennie głosił w dziedzinie porządku moralnego, a więc nauce o istnieniu czynów bezwzględnie zakazanych i wewnętrznie złych. Jak uczył Jan Paweł II:
“Istnienie szczegółowych norm moralnych odnoszących się do działania człowieka w świecie, których moc obowiązywania zawsze i w każdych okolicznościach wyklucza istnienie wyjątków, stanowi przedmiot odwiecznej nauki Tradycji i Magisterium Kościoła. Nauka ta nie może zostać poddana w wątpliwość przez teologa katolickiego” (Przemówienie z dń. 12. XII 1988 r.).
W wielokrotnie już tu cytowanej encyklice “Veritatis Splendor” Jan Paweł II przypominał z kolei, iż Kościół “zawsze” występował przeciw moralności sytuacjonistycznej.
Nawet jeśli więc sytuacjonistyczna doktryna nie jest nazywana wprost mianem “heretyckiej”, to jasno wynika to z nauczania Magisterium. Odrzucanie nauki Kościoła, która w imię Jezusa była głoszona “zawsze” bezapelacyjnie stanowi herezję.
Wojna, kara śmierci, “kradzież” z głodu – czy to są wyjątki od negatywnych przykazań?
Pytanie numer 13: Tradycyjna nauka katolicka głosi, iż w pewnych sytuacjach uprawnionym jest udział w tzw. wojnie sprawiedliwej, kara śmierci oraz uśmiercenie napastnika. Czy tym samym nie sankcjonuje się wyjątki od negatywnej normy moralnej głoszącej: “Nie zabijaj”?
Wbrew pozorom, tradycyjna teologia moralna, nie uważa wszelkiego odbierania życia ludzkiegoza akt wewnętrznie nieuporządkowany i niemoralny. Takim aktem, bez wątpienia jest morderstwo, czyli zniszczenie wszelkiego niewinnego życia ludzkiego. Piąte przykazanie Dekalogu w sposób absolutny i bezwarunkowy zakazuje niszczenia niewinnego życia ludzkiego.Nie wolno np. zabić niewinnego, choćbyśmy mogli w ten sposób uratować tysiące innych niewinnych ludzi. Intencją Bożego zakazu nie było jednak otaczanie bezwzględną ochroną życia złoczyńców, napastników i agresorów. Jeśli ktoś dokonuje ciężkiego przestępstwa, bierze udział w wojnie niesprawiedliwej, czyha na życie bliźniego, nie może być traktowany jako osoba niewinna, tak też w pewnych określonych wypadkach może zostać bez grzechu uśmiercony.
Uprawomocnienie takich zachowań opiera się na założeniu, iż polegają one na uśmiercaniu złoczyńców, nie zaś niewinnych osób. Dlatego też po wyczerpaniu innych środków perswazji wolno jest odebrać życie żołnierzowi biorącemu udział w niesprawiedliwej wojnie, sprawcy ciężkich przestępstw oraz bandycie czyhającemu na niewinne życie. Z tego względu udział w sprawiedliwej wojnie, kara śmierci, oraz uśmiercenie agresora nie są – same w sobie – złe i niemoralne. Wszystkie te zachowania polegają bowiem nie na atakowaniu życia niewinnych, ale na uśmiercaniu złoczyńców. Oczywiście nie należy śpieszyć się z odbieraniem życia złoczyńców. Lepiej jest bowiem widzieć niegodziwców nawróconych i pokutujących, aniżeli martwych i zapakowanych w foliowe worki. Tym nie mniej jednak negatywną normą moralną jest: “Nie zabijaj wszelkiego niewinnego życia ludzkiego”, nie zaś “Nie zabijaj wszelkiego życia ludzkiego”. Mówiąc w skrócie: nigdy i nigdzie nie wolno jest zabijać niewinnych ludzi. Czasami i po wyczerpaniu innych środków wolno jest jednak zabijać złoczyńców, choć generalnie rzecz biorąc, również tego winniśmy się wystrzegać.
Pytanie numer 14: Jak odróżnić na wojnie ludzi niewinnych od złoczyńców?
Odpowiem słowami kardynała Gousseta:
“W tym razie za takich uważają się obywatele spokojni, dzieci, starcy, zakonnicy, słudzy religii, podróżni, wieśniacy nie będący pod bronią. Wtedy atoli mają prawo do względności, skoro nie biorą czynnego udziału w bitwie” ( Kardynał Gousset, “Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 302).
Przekładając powyższe rozróżnienia na nieco bardziej współczesny język – osoby nie będące żołnierzami albo nie biorące aktywnego udziału w walce zbrojnej, powinny być uważane za ludzi niewinnych i nie należy ich brać sobie za cel działań militarnych.
Pytanie numer 15: Czy traktowanie żołnierzy wrogiej armii, jako złoczyńców, których można uśmiercić jest rozsądne i sprawiedliwe? Wszak nieraz wśród nich mogą być osoby, które poszły na wojnę przymuszone, albo też są szczerze przeświadczone, iż działają w słusznej sprawie. Poza tym, tak naprawdę wojna, którą uznajemy za sprawiedliwą może być niesprawiedliwą, co konsekwentnie rzecz biorąc znaczy, iż to my występujemy po złej stronie. Czyż nie każdy rząd prowadzący wojnę, stara przedstawić się ją, jako “sprawiedliwą”?
Posłannictwo żołnierza może być porównane do fachu kata. W zwyczajnych okolicznościach kat pełniąc swe obowiązki opiera się na powadze sądu. Nie jest on zobowiązany badać, czy aby na pewno sąd starannie zbadał dowody przemawiające na rzecz skazania kogoś na karę śmierci. Oczywiście, gdyby ów kat dotarł do jakiś poważnych przesłanek, które czyniłyby wątpliwymi winę skazanego, albo też byłoby w miarę oczywistym, iż czyn za który ma wykonać śmiertelną egzekucję nie jest ciężkim przewinieniem ( albo też byłoby to dobro, np. modlitwa do Pana Jezusa), byłby on zobowiązany w sumieniu odmówić wykonania kary śmierci.
Analogicznie rzecz biorąc: w zwyczajnych okolicznościach, idący na wojnę żołnierz winien opierać się na powadze władz cywilnych. Nie jest on zobowiązany badać, czy aby na pewno wojna na którą idzie spełnia wszystkie kryteria wojny sprawiedliwej. Podobnie też nie jest zobligowany zastanawiać się nad subiektywnym stanem poszczególnych żołnierzy wrogiej armii. Jeśli jednak, ów żołnierz dotrze do poważnych przesłanek przemawiających za tym, iż wojna, w której bierze udział, nie jest sprawiedliwa, jest zobowiązany w sumieniu do wypowiedzenia posłuszeństwa swym przełożonym i odmowy udziału w walce zbrojnej.
Pytanie numer 16: Czy podział na “niewinnych” (których nie wolno zabijać nigdy) oraz “złoczyńców” (których wolno jest uśmiercać w pewnych okolicznościach) nie jest ostatecznie rzecz biorąc bezsensowny? Wszak z jednej strony można powiedzieć, że nikt nie jest niewinny, albowiem wszyscy jesteśmy grzesznikami, z drugiej zaś strony nie znamy serc naszych bliźnich, dlatego nie możemy ich uważać za złoczyńców.
To prawda, iż nie jesteśmy władni wejrzeć w serca naszych bliźnich. Ostateczny osąd należy tu do wszechwiedzącego Stwórcy i Sędziego. Część swych prerogatyw Pan Bóg udzielił jednak również ludziom. Tak, jak rodzajowi ludzkiemu Wszechmogący pozwolił brać udział w swym stwórczym akcie (poprzez akt prokreacji), tak dał nam prawo dokonywać częściowego sądu nad naszymi bliźnimi, którzy dopuszczają się ciężkich wykroczeń przeciw Bożemu prawu. W Piśmie świętym jest wymienionych 19 ciężkich grzechów, za popełnienie, których człowiek może być prawowicie uśmiercony przez swych bliźnich. Tym częściowym sądem są właśnie: udział w wojnie sprawiedliwej, kara śmierci oraz obrona przed niesprawiedliwym atakiem. W takich sytuacjach mamy prawo traktować naszych bliźnich, którzy w sposób jawny depczą Boże przykazania w ważnych kwestiach, jako złoczyńców zasługujących na śmierć. Powtarzamy jednak: nie możemy być śpieszni do takiego częściowego sądu. Musimy go rezerwować dla sytuacji naprawdę nadzwyczajnych.
Nie jest prawdą jednak, iż nikt z ludzi nie jest niewinny. Z całą pewnością, istnieją określone kategorie ludzi, którym w żaden sposób nie można przypisywać grzechów ciężkich, czy choćby grzechów powszednich. Nie można im czegoś takiego przypisać z powodu ich niezdolności do popełnienia grzechu. Takimi absolutnie niewinnymi istnieniami ludzkimi są: nienarodzone dzieci, niemowlęta i małe paroletnie dzieci.
Pytanie numer 17: Istnieją sytuacje, w których naprawdę jedynym rozsądnym wyjściem wydaje się być aborcja nienarodzonego dziecka. Dobitnym przykładem takiej okoliczności może być autentyczny przypadek pewnego rumuńskiego lekarza, który przebywając w obozie koncentracyjnym dokonał 3 tyś. aborcji na żydowskich więźniarkach. Gdyby tego nie uczynił, wedle obozowego prawa, owe matki zostały by spalone razem ze swymi nienarodzonymi dziećmi. W ten sposób, ów doktor mordując trzy tysiące niewinnych dzieci, uratował trzy tysiące kobiet i zapobiegł morderstwu 6 tyś. istnień ludzkich.
Wyobraźmy sobie, iż na wioskę napada banda morderców i gwałcicieli. Dowodzący owymi rzezimieszkami stawia przed jednym z mieszkańców następujący dylemat: “Albo ty zabijesz jedno z niemowląt, a wówczas my zostawimy w spokoju całą wieś, albo w przeciwnym razie my wyrżniemy wszystkich mieszkańców, a kobiety dodatkowo przy tym zgwałcimy“. Jakkolwiek współczujemy ludziom znajdującym się w podobnych ekstremalnych i beznadziejnych sytuacjach, nie możemy przyznać racji takim pomysłom. Nie wolno zamordować choćby jednego niewinnego, aby ocalić wszystkich pozostałych niewinnych.
Pytanie numer 18: Tradycyjna teologia moralna usprawiedliwia kradzież rzeczy potrzebnych do życia dokonywaną przez biedaków i nędzarzy. W ten sposób przyznaje się de facto, iż istnieją wyjątki od negatywnych norm moralnych.
Tradycyjna teologia moralna wcale nie twierdzi, iż w pewnych wyjątkowych sytuacjach wolno jest dokonać kradzieży. Takowa opinia, choć jest bardzo popularna, to jednak nie znajdzie się jej w żadnym prawowiernym katechizmie albo podręczniku teologii moralnej. To co jest głoszone przez katechizmy i podręczniki teologii to stwierdzenie, iż nie każde zabranie cudzej rzeczy wypełnia znamiona kradzieży. Z wyjątkiem od kradzieży mielibyśmy do czynienia wówczas, gdyby Kościół głosił, iż wszelkie zawłaszczenie cudzej własności jest kradzieżą, lecz mimo to człowiek ma prawo czasami to uczynić. Tradycyjna nauka katolicka nie głosi jednak czegoś podobnego. Przeciwnie, żaden człowiek nie jest absolutnym władcą dóbr materialnych. Zostały mu one użyczone jedynie we władanie przez Wszechmogącego – ich absolutnego Pana i właściciela. Pan Bóg rozdzielając ludziom dobra doczesne dokonał tego, by służyły one również biednym i nędzarzom. Święty Jan Chryzostom uczył: Niedopuszczanie ubogich do udziału w swych własnych dobrach oznacza kradzież i odbieranie życia. Nie nasze są dobra, które posiadamy – należą one do ubogich(“In Lazarum 1,6). Św. Grzegorz Wielki przypomina z kolei: Gdy dajemy ubogim rzeczy konieczne, nie czynimy im ofiar osobistych, ale oddajemy im to, co należy do nich; spłacamy raczej powinność sprawiedliwości, niż wypełniamy dzieło miłości (“Regula pastoralis”, III, 21). Zabranie przez nędzarza rzeczy koniecznej do życia, nie jest kradzieżą, gdyż tak naprawdę, prawowicie należy ona do niego.
Pytanie numer 19: Czy tradycyjna doktryna katolicka naprawdę głosi, iż kłamstwo należy do aktów wewnętrznie złych, a więc takich, których dozwolonymi nie mogą uczynić nawet najtrudniejsze okoliczności i najchwalebniejsze intencje?
Tak. Co najmniej od czasów św. Augustyna nauczanie o wewnętrznym złu kłamstwa, a co za tym idzie absolutnej jego niedopuszczalności, jest nieprzerwanie głoszone przez Magisterium Kościoła świętego. Zacytujmy tu jedynie kilka tego dowodów:
Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: <<Nie będę ani donosicielem, ani kłamcą>>. Biskup Thagaste, imieniem Firmus1 wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa? – Św. Augustyn, “Contra mendacium”. Por. ks. Ambroży Guillois, Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej, Wilno 1863, s. 382.
Unikajmy troskliwie wszelkiego rodzaju kłamstwa. Są wprawdzie kłamstwa lekkie: na przykład skłamać, aby ocalić życie bliźniemu swemu. Wszelako ponieważ powiedziane jest w Piśmie świętym: Usta, które kłamią, zabijają duszę (Ks. Mądrości 1:11), tudzież Zatracisz wszystkich, którzy mówią kłamstwo (Ps 5: 5-6); nie masz żadnej wątpliwości, że każdy chrześcijanin, który pragnie przyjść do doskonałości, unikać powinien owych kłamstw usłużnych, stronić troskliwie od wszelkiego rodzaju skrytości, nawet w przypadku, o którym wspomnieliśmy, z obawy, iżby chcąc ocalić życie doczesne bliźniego, nie zaszkodzić dobru żywota duchownego(…). – Św. Grzegorz Wielki, cytat za: Ks. Ambroży Guillois, Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej, Wilno 1863, s. 384.
Wszystkie te rodzaje kłamstw są grzechem. Nie wolno więc nigdy kłamać, ani dla uniknięcia śmierci i mąk, ani dla zachowania sobie samemu lub innym życia, sławy lub majątku, ani dla ocalenia niewinnego, niesłusznie oskarżonego, ani nawet dla zapewnienia bliźniemu zbawienia
– Ks. J. Gaume, Zasady i całość wiary katolickiej, czyli wykład jej historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny, apologetyczny, filozoficzny i socjalny, od stworzenia świata aż do naszych czasów, Kraków 1870, t. IV, s. 445.
Dlatego też my wnosimy, według św. Augustyna i według św. Tomasza, że nie należy nigdy kłamać , ani w sprawie religii, które gruntem jest prawda; ani pod pozorem chwały Boga, który nie może być uwielbiony tylko przez tryumf prawdy; ani dla odwrócenia grzesznika od zbrodni; ani dla ocalenia życia niewinnemu lub dla pozyskania duszy będącej w niebezpieczeństwie. – Kardynał Gousset, Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników, Warszawa 1858, s. 269 -270.
Taka jest nauka świętego Augustyna o kłamstwie, a jest ona nauką całego Kościoła. Kłamstwo jest rzeczą złą samą w sobie; nie wolno przeto nigdy kłamać, nawet w celu rozrywki własnej lub dla zabawy innych, lub też dla swego usprawiedliwienia się, lub okazania przysługi bliźniemu. Żadna okoliczność, żaden zamiar, jakkolwiek dobry sam w sobie, nie może oczyścić ze złości tego, co jest z natury swojej złym. – Ks. Ambroży Guillois, Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej, Wilno 1863, s. 383.
Nigdy nie można kłamać, ani w żartach, ani dla własnej korzyści, ani dla korzyści kogoś innego, gdyż kłamstwo zawsze jest złem samym w sobie. – Katechizm św. Piusa X, cz. III, VIII. 11.
Także w ostatnim czasie prawda o wewnętrznej złej naturze kłamstwa oraz związanym z tym jego absolutnym i bezwarunkowym zakazie została potwierdzona przez ogłoszony w 1992 r. Katechizm Kościoła Katolickiego. W dokumencie tym czytamy, iż kłamstwo jest ze swej natury godne potępienia (patrz: n. 2485) oraz wymieniono ten czyn wśród zachowań, których nawet dobra intencja nie może uczynić ani dobrymi, ani słusznymi (patrz: n. 1754).
Swoistego rodzaju podsumowaniem tradycyjnego nauczania Kościoła o kłamstwie mogą być słowa, jakie św. Pio z Pietlerciny wypowiedział w czasie II wojny światowej do jednej z penitentek wyznającej, iż kłamała w celu osiągnięcia dobra:
“Robić zło w dobrym celu? Pomyśl: nawet, gdybym mógł jednym kłamstwem zakończyć ten konflikt (tzn. wojnę), nie zrobiłbym tego, choć może zdziałałbym wiele dobrego!” (patrz: Marcellino Iasenzaniro, “<<Ojciec>> Święty Pio z Pietrelciny. Misja ocalenia dusz – świadectwa”, San Giovanni Rotondo 2006, s. 154.).
Nie bagatelizowalibyśmy wagi tego stwierdzenia. II wojna światowa była najbardziej przerażającym konfliktem w dziejach ludzkości. Przyniosła ona niewyobrażalne cierpienia i śmierć dziesiątkom milionów niewinnych ludzi. Mimo to św. Pio stwierdził, iż nie posunąłby się nawet do jednego kłamstwa, aby położyć temu wszystkiego kres. Niedorzeczne, absurdalne, głupie, faryzeistyczne i legalistyczne? Nie. Twarde, surowe, ale zarazem prawowierne i ortodoksyjne. Ten wielki święty kapłan wiedział, iż największe dobro nie może być budowane na fundamencie choćby najmniejszej nieprawości. Albowiem stworzone w ten sposób dobro szybko zostanie pochłonięte i zniszczone przez domagające się swych praw zło, które legło u jego podstaw. Ten Boży szaleniec gardził ludzką mądrością zawsze znajdującą pretekst do omijania Bożych praw. Św. Pio wierzył, iż w gestii Wszechmogącego jest położyć kres wszelkim cierpieniom i nieszczęściom, a zadaniem ludzi jest trwanie przy Bożych przykazaniach zawsze i w każdej sytuacji.
Pytanie numer 20: Jeśli kłamstwo jest zawsze i wszędzie zakazane, to jak wytłumaczyć fakt, iż część prawowiernych teologów katolickich uznaje za właściwe moralnie powiedzenie nieprawdy w celu ochronienia samego siebie lub swych bliźnich przed kłopotliwą sytuacją? Czy nie jest to przyznanie, iż od Bożego zakazu kłamstwa istnieją pewne wyjątki?
Wspomniani teologowie formułują swe stanowisko w następujący sposób: “Każde kłamstwo jest złem i jako takie jest zawsze i wszędzie zakazane. Jednak nie każda wypowiedź, w której świadomie mówimy nieprawdę może być zaliczona do kłamstwa”. Jakkolwiek takie postawienie sprawy rodzi niemało trudności, to nie można twierdzić, iż (przynajmniej oficjalnie) zwolennicy takiego poglądu opowiadają się za wyjątkami od moralnego zakazu kłamstwa. Owi teologowie uznając, iż kłamstwo nie jest nigdy dozwolone, zakładają jednocześnie, iż kwestia definicji kłamstwa może być ujmowana w różny sposób.
U podstaw takiej definicji kłamstwa leży powstała w ramach tradycyjnej teologii moralnej, w XVII wieku, teoria tzw. zastrzeżenia domyślnego. Teoria ta wychodzi od założenia, iż nie każda świadomie nieprawdziwa wypowiedź jest kłamstwem. Kłamstwem jest dopiero zamiar wprowadzenia drugiej strony w błąd przez naszą świadomie nieprawdziwą wypowiedź. Zwolennicy teorii tzw. zastrzeżenia domyślnego wskazują tu na sytuacje, w których społeczno-kulturowa konwencja powinna czynić oczywistym, iż pewne nieprawdziwe wypowiedzi nie mają na celu ukazania rzeczywistego stanu rzeczy. Przykładowo, nie każdy żart może być zaliczony do kłamstwa. Jeśli bowiem opowiadając pewną zmyśloną, zabawną historyjkę, przybieramy przy tym pewien specyficzny dla tego rodzaju sytuacji ton, który dla drugiej strony winien być jasnym znakiem, iż nie mówimy w tym czasie prawdy, ale żartujemy. Takie zachowanie nie może być więc zaliczone do kłamstwa, gdyż żartobliwy kontekst opowiadania nieprawdziwej historyjki jest jasny i łatwo rozpoznawalny dla innych. Podobnie, kłamstwem nie są np. bajki, albowiem używa się tu charakterystycznego stylu (“Za siedmioma lasami, za siedmioma górami”), który sprawia, iż wiadomym jest, że nie mamy to czynienia z opowieścią natury historycznej, lecz bajkowej. Od tych – uznawanych za poprawne również w starszej teologii – przykładów świadomej nieprawdy, nie będącej kłamstwem, poplecznicy tzw. zastrzeżenia domyślnego przeszli do sformułowania zasady, iż świadome powiedzenie nieprawdy osobom, które nie mają prawa znać prawdziwej informacji nie stanowi rzeczywistego kłamstwa. Zasada zastrzeżenia domyślnego zakłada bowiem, iż np. prześladowca niewinnych powinien łatwo się domyśleć, iż jako, że mamy obowiązek chronić sekret, powiemy mu nieprawdę na temat miejsca ukrycia ludzi, których on chce ująć. I tak, w klasycznej sytuacji polegającej na ukrywaniu Żydów przed hitlerowcami, powiedzenie nieprawdy tym drugim o miejscu przebywania tych pierwszych, nie stanowiłoby kłamstwa, gdyż: a) hitlerowiec nie ma prawa wiedzieć, gdzie przebywa niewinny człowiek, którego on chce zabić; b) złoczyńca ów powinien się łatwo domyśleć, iż i tak nie powiemy mu prawdy, gdyż jesteśmy zobowiązani chronić sekret.
Trudno nam w tym miejscu jest rozstrzygnąć, czy teoria tzw. zastrzeżenia domyślnego jest poprawna, czy też nie stanowi czasem próby “jednoczesnego zjedzenia ciastka i jednoczesnego jego nietknięcia”, czyli ominięcia zakazu kłamstwa z równoczesnym twierdzeniem, iż zakaz kłamstwa pozostaje absolutny i nienaruszony. Teoria tzw. zastrzeżenia domyślnego z pewnością ma swe plusy, ale nie sposób też nie dostrzegać pewnych słabości i trudności z nią związanych. Najpoważniejszą, pojawiającą się tu trudnością jest fakt, iż przed jej sformułowaniem, tradycyjna teologia moralna podawała nieco odmienną definicję kłamstwa. We wspomnianej sytuacji zagrożenia życia niewinnych, teologowie sprzed XVII wieku twierdzili, iż należy milczeć, albo odmówić podania odpowiedzi, nie wolno zaś się uciekać do świadomego powiedzenia całkowitej nieprawdy, albowiem będzie to wówczas równoznaczne z kłamstwem. Poza tym, jeżeli uznamy, iż świadome powiedzenie nieprawdy w celu ratowania niewinnych nie stanowi kłamstwa, a jedynie dozwolone zastrzeżenie domyślne, powstaje pytanie odnośnie sensowności tradycyjnego ujęcia tej sprawy: “Nie wolno kłamać, nawet w celu ratowania niewinnych“. Czy wówczas ma ono jakikolwiek sens? Wszak, zgodnie z tzw. zastrzeżeniem domyślnym praktycznie niemożliwym jest popełnienie kłamstwa w celu ratowania niewinnych.
Tak czy inaczej: jedno jest pewne: Tradycyjna nauka Kościoła głosi jasno, iż kłamstwo jest zawsze i wszędzie zakazane, tak, iż żadna okoliczność i intencja nie mogą uczynić go dozwolonym. Jedyną rzeczą, jako podlega w tej kwestii dyskusji, jest kwestia zdefiniowania kłamstwa, ustalenia jego przedmiotowego zakresu. Trzymając się tego co pewne, odstawiamy na dalszy tor trudności związane z ustaleniem definicji. Pozostawiamy to ewentualnym, przyszłym orzeczeniom i uściśleniom Magisterium kościelnego.
Pytanie numer 21: Tradycja Kościoła głosi, iż samobójstwo jest aktem wewnętrznie złym? Tymczasem np. w żywocie św. Apollonii czytamy, iż opierając się bałwochwalstwu sama rzuciła się w płomienie. Można znaleźć jeszcze kilka przykładów Świętych męczenników, którzy sami rzucali się w płomienie lub wyzywali dzikie zwierzęta, na pastwę, których ich wystawiono. Czy nie jest to kolejny dowód na to, że istnieją wyjątki od negatywnych norm moralnych (w tym wypadku od samobójstwa)?
Wbrew pozorom fakt wyniesienia kogoś na ołtarze nie oznacza automatycznego uznania prawowierności wszystkich wypowiedzi i czynów danej osoby. Katolicka hagiografia zna niemało wypadków wypowiedzi, a nawet uczynków Świętych, które rozpatrywane na płaszczyźnie obiektywnej, należałoby uznać za heretyckie, fałszywe, złe, albo przynajmniej moralnie mocno wątpliwe. Mimo to, Kościół święty podaje takie osoby za wzór innym chrześcijanom. Dlaczego? Teologia moralna zna bowiem wypadki niezawinionej niewiedzy odnośnie zła określonych czynów i wypowiedzi. Dany akt obiektywnie rzecz biorąc może być wstrętny Panu Bogu, tym niemniej konkretna osoba w szczerości swego serca może uważać go za miły (lub przynajmniej obojętny) Wszechmocnemu. Taki przypadek niezawinionej niewiedzy może pozwolić nawet wynieść tęże osobę na ołtarze.
Św. Apollina sama wrzuciła się w ogień po tym jak prześladowcy grozili jej, iż wrzucą ją w płomienie, jeśli nie wypowie kilku bezbożnych słów. Św. Apollina jest jednak czczona przez Kościół jako męczennica, albowiem uznaje się, iż czyn jej był skutkiem pobożnej prostoty, której zasadą byłą żarliwość i miłość. Nie oznacza to wcale, iż Kościół święty dopuszcza jakiekolwiek wyjątki od moralnego zakazu samobójstwa. Św. Apollina jest honorowana nie tyle za samobójstwo powodowane względami religijnymi, ale za swą szczerość i heroizm. W ten sposób sprawę te ujmują też tradycyjna apologetyka katolicka:
“Jeżeli niektórzy męczennicy, zadali sobie śmierć rzucając się w płomienie, na które ich skazano lub wyzywając dzikie zwierzęta, które na pastwę ich wystawiono, to można rzecz, iż to czynili (…) z gorliwości dla religii, sądząc mylnie, lecz w dobrej wierze, że mogą tak działać dla zawstydzenia tyranów” – Kardynał Gousset, “Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 304..
Pytanie numer 22: Czy pozamałżeńskie obcowanie płciowe w celu ratowania siebie lub innych przed śmiercią nie należałoby uznać za zgwałcenie ze strony tego, kto taki stosunek wymusza, nie zaś za cudzołóstwo tego, kto owemu szantażowi ulega?
Jakkolwiek byśmy nie współczuli wszystkim, którym dano było stawać w obliczu podobnych dylematów, nijak nie możemy przystać na tego rodzaju rozumowanie. Takie tłumaczenia oznaczają tak naprawdę wywrócenie do góry nogami każdej z negatywnych norm moralnych. Jest to pełne manipulacji i zakłamania “odwracania kota ogonem”. Jeśli zgodzimy się, iż ratowanie siebie i innych poprzez pozamałżeński seks nie jest cudzołóstwem, ale “poddaniem się zgwałceniu”, to jak należałoby się wówczas odnieść do męczeństwa milionów pierwszych chrześcijan? Czy byłoby dozwolonym z ich strony czczenie fałszywych bożków pod pretekstem, iż w ten sposób uratują nie tylko siebie, ale i innych, tłumacząc się, że czyniąc to pod presją krwawych represji nie dopuszczają się bałwochwalstwa, a jedynie stosują uprawnioną obronę?
Jeśli ktoś – dla jakiekolwiek powodu – decyduje się np., na: współżycie bez ślubu, poderżnięcie gardła niemowlęciu, oddanie pokłonu pogańskiemu bałwanowi, to popełnia odpowiednio: cudzołóstwo, mord niewinnego, bałwochwalstwo. Choć wszystkie te działania mogą być inspirowane wielką zewnętrzną presją, póki decydujemy się na ich podjęcie, póty jesteśmy za nie odpowiedzialni. Jeżeli więc, dana niewiasta dla ratowania siebie i innych postanowiła współżyć z kimś nie będącym jej mężem, to popełniła cudzołóstwo. Ze zgwałceniem mielibyśmy do czynienia wówczas, gdyby owa niewiasta nie miała możliwości odparcia seksualnej agresji. To znaczy byłaby fizycznie obezwładniona. Podobnie, w przywołanym powyżej wypadku bałwochwalstwa, jeśli chrześcijanin dla ratowania innych lub siebie, zdecydował się wziąć kadzidło i sypnąć je przed jakimś bożkiem, popełnił bałwochwalstwo. Gdyby jednak zgraja osiłków chwyciła go, obezwładniła i krępując jego dłoń wcisnęła mu doń kadzidło, by następnie, kierując jego ręką sypnąć nim przed bożkiem, człowiek ów nie popełniłby bałwochwalstwa, gdyż w żaden sposób nie zgodził się nań, a sam akt adoracji przeklętego bożka został co prawda wykonany jego ręką, ale bez jakiekolwiek udziału jego woli.
Czy Biblia popiera etykę sytuacyjną?
Pytanie numer 23: Pan Jezus wbrew uzdrawiał w szabat, uzasadniając to słowami: “Szabat jest ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”. Czy nie jest to jasny dowód na to, iż negatywne normy moralne nie obowiązują w sposób absolutny i bezwarunkowy?
Problem z tą interpretację tego zachowania naszego Pana Jezusa Chrystusa polega na tym, iż o ile Zbawca wypowiedział te słowa w odniesieniu do jednego z przykazań Dekalogu, to zwolennicy etyki sytuacyjnej próbują rozciągać owe słowa na wszystkie z Bożych zasad i reguł podanych w Piśmie świętym. Mówią więc oni, że skoro dozwolonym jest w celu przyniesienia ulgi człowiekowi łamać szabat, to i można w tej intencji czynić wiele z innych ogólnie rzecz biorąc zakazanych przez Boga rzeczy. A więc np. jest moralnie dozwolone cudzołożyć, prostytuować się, a może i nawet oddawać cześć bożkom, skoro tylko można by w ten sposób uczynić jakieś dobro dla innych ludzi.
Powyższy sposób rozumowania nie jest jednak prawidłowy, gdyż:
1. Pewne okoliczności dopuszczające pracowanie w szabat zostały określone już w Starym Testamencie (np. posługa kapłanów w tym dniu) i Pan Jezus zgodnie z ich duchem sprecyzował tylko, iż jest zakaz pracy w szabat nie ma charakteru obowiązkowego. To nie znaczy jednak, że w takim razie dokładnie wszystkie z Bożych przykazań nie mają charakteru absolutnego i bezwzględnego i że w pewnych szczególnych okolicznościach można je łamać. Taka wykładnia jest nadinterpretacją.
2. Tak Pan Jezus w Ewangeliach, jak i inne księgi Pisma świętego pouczają nas, iż istnieją zasady, których nie należy łamać choćby ich przestrzeganie wiązało się z wielkim cierpieniem, a nawet i śmiercią. Chrystus mówi wszak w kontekście krwawych prześladowań wymierzonych w Jego uczniów i naśladowców, iż “ten kto wytrwa do końca będzie zbawiony” (Mateusz 10: 21 – 22); i że nie należy bać się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą, ale należy bać się Tego, który ciało i duszę może wtrącić do piekła (Mateusz 10: 28), a także że ten kto wyprze się przed ludźmi Jego imienia tego On wyprze się przed Ojcem w dniu Sądu (Mateusz 10: 32 -33). Wszystkie z tych ostrzeżeń Pana Jezusa padły w kontekście zapowiedzi odnoszących się do tego, iż Jego naśladowcy będą zabijani przez innych ludzi – wniosek jaki więc z tego płynie wydaje się zatem dość jasny, a mianowicie: nie należy wypierać się wiary w Chrystusa, nawet jeśli będzie to oznaczało prześladowanie, a może i śmierć, w przeciwnym razie możemy być na wieki potępieni. W liście do Hebrajczyków Mojżesz jest zaś chwalony za to, iż “wolał raczej cierpieć z ludem Bożym niż zażywać przemijających rozkoszy grzechu“, w stosunku zaś do innych bohaterów wiary mówi się tam, że: “Kamienowano ich, przeżynano piłą, (kuszono), przebijano mieczem, tułali się w skórach owczych, kozich, w nędzy, utrapieniu, ucisku” (tamże: 11: 25 – 26; 37). W Starym Testamencie mamy zaś piękne przykłady tego, jak cnotliwa Zuzanna kuszona, którą niegodziwi starcy próbowali pod groźbą śmierci zmusić do cudzołożenia z nimi “będąc w trudnym ze wszystkich stron położeniu” wolała umrzeć “niż zgrzeszyć wobec Pana” (Daniel 13: 22 – 23). Z kolei trzej hebrajscy młodzieńcy, których pogański król Nabuchodonozor pod groźbą wrzucenia ich do rozpalonego pieca chciał zmusić owych do pokłonienia się złotemu posągowi bożka, odpowiedzieli mu w następujący sposób: “Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, zechce nas wybawić z rozpalonego pieca, może nas wyratować z twojej ręki królu! Jeżeli zaś nie, wiedz królu, że nie będziemy czcić twego boga ani oddawać pokłonu złotemu posągowi, który wzniosłeś” (Daniel 3: 17 – 18). Cały zaś siódmy rozdział drugiej Księgi Machabejskiej opisuje to, jak siedmiu braci wraz ze swą matką będąc okrutnie torturowanymi “wolało raczej zginąć niż przekroczyć prawa ojczyste” (to znaczy przykazania dane przez Boga Mojżeszowi) i co więcej ich matka widząc jak są oni srogo męczeni przez swych katów (np. zdzierano im skórę z głowy) zachęcał ich do poniesienia tego męczeństwa.
3. Słowo Boże w wielu miejscach wzywa nas byśmy bardziej pokładali ufność w sile, potędze i opiece Boga aniżeli w naszych ludzkich staraniach czy też innych ludziach. Na przykład w Psalmach czytamy co następuje: “Nie uratuje króla liczne wojsko ani wojownika nie ocali wielka siła. W koniu zwodniczy ratunek i mimo wielkiej swej siły nie umknie. Oto oczy Pana nad tymi, którzy się Go boją, nad tymi, co ufają Jego łasce, aby ocalił ich życie od śmierci i żywił ich w czasie głodu. Dusza nasza wyczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą. W Nim przeto raduje się nasze serce, ufamy Jego świętemu imieniu” (Psalm 33: 16 – 17). Jakie praktyczne znaczenie miałyby jednak te zapewnienia, gdybyśmy po to uratować siebie lub innych od jakiegoś nieszczęścia mogli złamać każdą z Bożych zasad? Czy jest sens mówić Bogu: “Ufam Ci Boże”, a jednocześnie czynić coś, co ten sam Bóg zakazał robić i co jest w Jego oczach wstrętne i niegodziwe?
Poza tym, Pismo święte uczy nas, że: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Koryntian 11,13). A zatem, dobry Bóg nie pozwala na sytuacje, w których “musielibyśmy czynić zło”, z których nie byłoby dobrego moralnie wyjścia.
Pytanie numer 24: W Biblii znajdziemy kilka postaci, które mimo, iż ogólnie rzecz biorąc uważane są za pozytywnych jej bohaterów, to wydawały się postępować w imię zasady: “Cel uświęca środki”. Na przykład Judyta, by uratować swój naród doprowadza wrogiego króla do pijaństwa oraz wydaje się go prowokować seksualnie (ubiera się w piękne szaty, zostaje z nim sam na sam, etc.). Czy w ten sposób Pismo święte nie wychwala tzw. etyki sytuacyjnej?
Nie wszystkie uczynki sprawiedliwych mężów i niewiast są przytaczane w Biblii w celu podania nam wzoru postępowania. W Piśmie świętym obok warstwy pouczającej o prawdach wiary i moralności chrześcijańskiej wyróżniamy też płaszczyzną historyczną, w której relacjonuje się dzieje i wydarzenia. Dużym błędem jest twierdzić, iż wszystkie uczynki, które Pismo święte relacjonuje i opisuje mają charakter normatywny. Nie można takiej postawy przyjmować nawet względem czynów sprawiedliwych mężów i niewiast w Biblii. Oczywistym jest np. to, iż fakt przytaczania przez Pismo święte faktów o cudzołóstwie Dawida czy poligamii Abrahama nie stanowi usprawiedliwiania tych nieprawości. Co więcej nawet, gdy historyczna relacja w Biblii wydaje się nie piętnować danego uczynku, to jeszcze też nie jest równoznaczne z jego pochwałą.
Aby dokładniej zilustrować na czym to polega, przytoczmy tu nauczanie św. Augustyna odnośnie postępowania Rachab oraz hebrajskich położnych (Wyjścia 1, 18-19). Otóż, wedle tegoż doktora Kościoła, owe niewiasty mówiąc nieprawdę (Rachab uczyniła to w celu uratowania żydowskich szpiegów, zaś położne chroniły w ten sposób Mojżesza, gdy był on jeszcze dziecięciem) skłamały, a więc dopuściły się czegoś co jest zawsze i wszędzie zakazane oraz niemiłe Panu Bogu. Św. Augustyn twierdził, iż Najwyższy błogosławił tym niewiastom z powodu ich miłosierdzia, ale nie darował im ich niepobożności. Pan Bóg nie pochwalił ich za kłamstwo, ale za litość i współczucie dla bliźnich. Tak więc to nie oszustwo zostało nagrodzone, ale ich dobroć. Wszechmocny błogosławił im pomimo ich kłamstwa, a nie z jego powodu.
Pomijając trudne i skomplikowane rozróżnienia pomiędzy kłamstwem a tzw. zastrzeżeniem domyślnym, trudno nie przyznać racji sposobowi rozumowania św. Augustyna. Istotnie zarówno Pismo św., jak i tradycyjna teologia moralna zna wypadki, w których przy jednoczesnej dezaprobacie dla pewnych uczynków, wolno jest chwalić i doceniać gorliwość i szczere intencje, które nieraz mogą za nimi stać. Chyba najmocniejszym na to dowodem jest historia z Jeftem. Ów człowiek został wspomniany w Liście do Hebrajczyków (11, 32) jako jeden z bohaterów wiary. Tymczasem Jefte będąc szczerze przekonanym, iż wymaga tego od niego wierność Panu Bogu, zabił własną niewinną córkę w ofierze całopalnej (Sędziów 11, 34-40). Czy fakt, iż Biblia zalicza Jeftego w poczet bohaterów wiary oznacza, że chwali w ten sposób i usprawiedliwia w pewnych wypadkach zabijanie własnych, niewinnych córek? Oczywiście, że nie. Pismo święte docenia jedynie heroiczną gorliwość Jeftego w wypełnianiu ślubów złożonych Panu Bogu. Innymi słowy: to co uczynił Jefte było złe i nie podobało się Panu Bogu. Wszechmogący nie poczytał jednak Jefte tego za osobisty jego grzech, albowiem wejrzał On na jego szczerą i gorliwą chęć wypełnienia ślubowania, które złożył. Pan Bóg pobłogosławił Jefte pomimo jego morderstwa, a nie jego powodu.
To co zostało tu powiedziane może być równie dobrze odniesione do Judyty. Pan Bóg z pewnością nie pochwala, ani nie uznaje choćby za dozwolone, doprowadzanie kogokolwiek do stanu pijaństwa, czy też rozbudzania żądzy cielesnej poza ramami małżeństwa. Wszechmogący wie jednak, iż często, mimo, iż błądzimy oraz dokonujemy złych wyborów, szczerze i gorliwie pragniemy Mu służyć. I właśnie pomimo tych błędnych wyborów Najwyższy obdarza nas swymi nagrodami i błogosławieństwem.
Pytanie numer 25: Na kartach Biblii czytamy, iż sam Pan Bóg wydał rozkaz całkowitego fizycznego unicestwienia plemion kananejskich (Wj 23: 23-24; Pwt. Pr 20:17; Joz. 11:20). W paru miejscach Bóg mówi nawet wprost, iż zabite mają być, nie tylko mężczyźni i kobiety, ale również dzieci należące do tych ludów (Joz. 6:21; 1 Sam 15:3). Mamy więc tu do czynienia z Bożym rozkazem zabijania niewinnych. Jak to pogodzić z tradycyjnym nauczaniem Kościoła, które mówi, iż mord popełniony na niewinnym, nigdy i w żadnej okoliczności nie może być dozwolony?
Przede wszystkim zacznijmy od tego, iż ludy, które Bóg nakazał wytępić Izraelitom były bardzo zdeprawowane, zdegenerowane i występne. Oprócz obrzydliwego bałwochwalstwa szerzyły się tam różne inne niemoralne i bezbożne praktyki, np. rozwiązłość i zboczenia seksualne, czary, okultystyczne obrzędy, wyrafinowane tortury, mordowanie małych dzieci w ofiarach składanych bożkom, kanibalistyczne uczty. Najpewniej, trudno by było znaleźć w historii przykłady aż tak bardzo zdeprawowanych społeczności, jak te zamieszkujące wówczas Kanaan. Można więc z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, iż zdecydowana większość z Kanaanejczyków stanowiły osoby głęboko zdeprawowane i występne, które w świetle objawionego przez Boga Mojżeszowi prawa po prostu zasługiwały na karę śmierci. Co więcej, można przypuszczać, że tyczyło się to nie tylko dorosłych mężczyzn i kobiet tych społeczności, ale również części z ich dzieci, gdyż dzieci po przekroczeniu pewnego etapu swego życia też są fizycznie i moralnie zdolne do popełniania ciężkich nieprawości (nawet dziś wszak słyszy się, że np. 10-letni chłopiec kogoś zgwałcił lub zamordował). Dzieci te żyjąc w tak zdegenerowanym otoczeniu po prostu mogły same też zaczynać czynić obrzydliwości popełniane przez starsze od nich osoby. Bóg więc widział wszystkie te okropne rzeczy dziejące się w Kanaanie, widział On też, że mimo cierpliwości jaką im okazywał ludzie zamieszkujący tą krainę nie chcieli się nawrócić, więc w Swej sprawiedliwości uznał, że zasługują oni na śmierć i nakazał Żydom wykonanie tego wyroku. Nie było to więc zabijanie niewinnych ludzi, ale mieliśmy tu do czynienia z wymierzeniem kary śmierci złoczyńcom.
Można jednak zapytać, się a co z naprawdę małymi dziećmi, które były też członkami tych społeczności (np. niemowlętami, trzy czy czteroletnimi dziećmi), które były po prostu zbyt niedojrzałe fizycznie i moralnie, by móc czynić coś co zasługiwało na karę śmierci (np. mordować innych ludzi, gwałcić, dopuszczać się niemoralności seksualnej)? Cóż osobiście, przychylam się do tezy, iż tego rodzaju dzieci nie było już żywych w owych społecznościach wówczas, gdy Żydzi wykonywali rzeczony wyżej Boży rozkaz. Sama Biblia potwierdza wszak, że w Kanaanie praktykowano składanie krwawych ofiar z dzieci (Mądrości 12: 5), zaś w sytuacji wojny i zagrożenia ta ohydna praktyka mogła być tam tym częściej czyniona (by skuteczniej ubłagać ich bożki), przez co można uznać za prawdopodobne, iż wszystkie mniejsze dzieci po prostu były już w tym czasie zamordowane w ów sposób. W takiej sytuacji, wszystkie z osób zabitych przez Żydów z rozkazu Jahwe byłyby złoczyńcami zasługującymi w świetle Prawa Mojżeszowego na karę śmierci.
PODSUMOWANIE
Jak zatem widać, nauczaniem Kościoła nie jest to co zdaje się wielu katolikom, a więc, że np. w celu ratowania życia dozwolone moralnie jest kłamać, cudzołożyć albo prostytuować się. Tradycyjna moralność katolicka to nie jest etyka sytuacyjna, w której uznaje się za dopuszczalne łamanie różnych Bożych przykazań wówczas, gdy można osiągnąć w ten sposób odpowiednie dobre cele. W obliczu przynajmniej części z Bożych przykazań (to znaczy tych, które zabraniają czynienia czegoś ze swej istoty złego) nie ma miejsca na tłumaczenia i usprawiedliwienia w rodzaju “mniejszego zła”, “szczególnych okoliczności”, “sytuacji z których nie ma dobrego wyjścia”, “zła koniecznego”, etc. W pewnych trudnych sytuacjach, z których wydaje się nam, iż nie ma wyjścia, należy po prostu zdać się całkowicie na Boga, nie zaś ratować siebie czy innych za pomocą tego, co ze swej natury jest niemiłe Stwórcy. Jeśli taka jest Jego wola, to uratuje on nas bez czynienia zła z naszej strony – a jeżeli nie, to najwidoczniej przyszedł na nas czas, w końcu każdy musi kiedyś umrzeć. Po prostu, istnieją tego rodzaju czyny i zachowania, które są przez Boga zakazane zawsze, wszędzie i dokładnie w każdych okolicznościach i których popełniania nie ma moralnego przyzwolenia nigdy, nigdzie i choćby w najlepszych celach. Taka jest doktryna katolicka na ów temat, a jako, że jest ona przez Magisterium Kościoła głoszona od wielu wieków, jej negowanie można uznać za herezję.