Możliwość komentowania O nieomylności Ojców Kościoła została wyłączona
Teza LII. Jednozgodne świadectwo Ojców w rzeczach wiary i moralności jest niewątpliwym dowodem Tradycyi św.
Teza ta jest pewną i najbliższą wiary (certa ac fidei proxima). Wyraz „jednozgodne świadectwo” nie znaczy, że wszyscy muszą wyraźnie uczyć tej lub owej prawdy temi samemi słowami, bo o pewnych rzeczach piszą tylko niektórzy, inne zaś jeden wyjaśnia dokładnie, drugi wspomina tylko mimochodem it.p. Mówimy tu o jednozgodności w znaczeniu moralnem, to znaczy, że wyrażona nauka nie spotyka się z zaprzeczeniem ze strony innych.
Dowody:
1. Wszystkie Sobory powszechne powołują się na świadectwo jednozgodne Ojców. I tak św. Atanazy, mówiąc o Soborze Nicejskim I (ep. ad Afros, n. 6) powiada o słowie (…) (współistotny), że „Biskupi przejęli je z pism Ojców Kościoła.”. O Soborze Konstantynopolitańskim I pisze Sokrates (h.e. ad a. 38 1) że na nim pytano Macedonianów, „czy chcą trzymać się zdania Ojców, czy nie.” Sobór Efezki (act. I) orzeka: „Postanowiliśmy nic innego nie podawać do wierzenia potomności prócz tego, czego zgodnie uczyli św. Ojcowie starożytni.” Sobór Konstantynopolitański II powiada: „Wyznajemy, że tę wiarę zachowujemy i ogłaszamy, którą święci Ojcowie wyznawali.”.
2. Potwierdzają to i zdania samych Ojców i Pisarzy Kościoła. I tak Tertulian mówi (de praescript. c. 28): „Nauka, którą głosi jednozgodnie wielu (Ojców), nie jest błędną, lecz podaną”. Św. Augustyn (contr. Jul. 1. 1. c. 7. n. 30) pisze o Ojcach: „że ich zupełna zgoda powinna przekonać – oni bowiem umiłowali zdrową naukę”. Św. Cyryl alexandryjski (Apol. Pro 12. capp. anath. VIII): „Łatwo uwoli się od błędów, kto Ojców świętych dzieła będzie badał, których wysławiają i cenią wszyscy dlatego, że ich nauka jest dobrą i pewną”. Św. Wincenty Liryneński (commonit. c.2) pisze, „że ta jest nauka prawdziwa i katolicka, którą zawsze, wszędzie, wszyscy wyznawali” (tu może mieć na myśli jedynie prawowiernych katolików, a w szczególności pisma Ojców).
3. Wynika to i z dogmatu o nieomylności Kościoła, o którym poniżej będzie mowa. Gdyby bowiem świadectwo Ojców w rzeczach wiary i moralności mogło być fałszywem, już nie byłby Kościół nieomylnym, bo wszakże on powołuje się na to świadectwo w swojem nauczaniu.
4. Opatrzność Boża, opiekująca się Kościołem, musiała mu po Apostołach zesłać innych światłych kierowników i nauczycieli, jak pisze Leoncyusz Byz. (e. Nestor. 1.1): „Po Apostołach i Prorokach postanowił Bóg w Kościele Doktorów, według Opatrzności Ducha świętego niepojętej ku robocie posługiwania, ku budowaniu ciała Chrystusowego. Dlatego kto nie przyjmuje Ojców, którzy w Kościele słyną, otwarcie sprzeciwia się rozporządzeniu Bożemu”.
Teza ta wynika wreszcie i z pojęcia powagi ludzkiej. Kto ma wszystkie potrzebne do tego przymioty, zasługuje na wiarę i może domagać się, żebyśmy za nim szli bez żadnej obawy błędu. Taką właśnie powagę trzeba przyznać świadectwu jednozgodnemu Ojców zarówno ze względu na przedmiot, jak i na osoby tych świadków. Przedmiotem ich świadectwa jest nauka, przekazana przez Chrystusa Pana i Apostołów; otóż nie ma powodu przypuszczać że takiej nauki obok Pisma św. nie było wcale; owszem wszystko przemawia za jej istnieniem. Świadkowie są ludźmi mądrymi i świętymi, którzy mogli znać tę naukę i chcieli ją podać zgodnie z prawdą; więc zasługują niewątpliwie na wiarę.
Ks. Jacek Tylka, „Dogmatyka katolicka. Część ogólna”, Tarnów 1900, s. 235-236
*** Tytuł poniższego cytatu został nadany przez redakcję tego bloga. *** Dołączona grafika została zaczerpnięta za linkiem internetowym: https://www.crossroadsinitiative.com/media/articles/fathers-of-the-church-getting-started/
Możliwość komentowania Czy cud w Kanie uprawomocnia pijaństwo na weselach? została wyłączona
W kręgach konserwatywnych katolików dość często można spotkać się z sugestią, iż uczyniony przez Pana Jezusa Chrystusa – podczas wesela w Kanie Galilejskiej – cud przemienienia wody w wino, w rzeczywistości uwiarygadnia tezę, jakoby przynajmniej częściowe upijanie się w trakcie takich imprez miało być moralnie dozwolone. Zwolennicy takiej interpretacji tejże biblijnej historii wskazują na słowa starosty weselnego, który po owym cudzie rzekł:
“Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory” (J 2, 20)
Ciąg myślowy jest więc tu następujący: 1. Goście weselni byli już podpici; 2. Jezus Chrystus przemienił duże ilości wody (6 kamiennych stągwi, czyli różnie licząc od 472 do 709 litrów) w wino, wówczas gdy goście byli już podpici; 3. A zatem sam Zbawiciel pomógł gościom weselnym w jeszcze dalszym upijaniu się, pokazując przez to, iż takie zachowanie może być moralnie uzasadnione w ramach tym podobnych imprez.
Choć niektórym ludziom taka interpretacja 2 rozdziału Ewangelii św. Jana może wydawać się wiarygodna, to w rzeczywistości wiąże się z nią kilka poważnych problemów.
Po pierwsze: Fakt, iż zwrot, który jest w Biblii Tysiąclecia przełożony jako „gdy się napiją” ma swe różne tłumaczenia (również te bardziej sugerujące stan pijaństwa, np. „gdy są już podpici”) może wskazywać na trudność w wiernym i dosłownym jego przetłumaczeniu. Język grecki – w którym pisany był Nowy Testament – ma swe niuanse i zawiłości, których dosłowne oddanie na inne języki narodowe, nie zawsze jest łatwe. Nie wiemy zatem, czy autorowi Ewangelii św. Jana aby na pewno chodziło o przekazanie czytelnikom Pisma świętego informacji, iż uczestnicy wesela w Kanie byli choćby częściowo pijani.
Po drugie: stępienie bodźców smakowych nie musi wynikać z bycia pijanym bądź „podpitym”, ale może stanowić efekt dłuższego spożywania takiej samej potrawy. Gdybym np. przez 3 dni codziennie pił 0,5 litra wina, to zakładając, że w tym samym czasie – dużo bym jadł i był fizycznie aktywny – wcale bym się przez to nie upił, nie mniej jednak smak owego wina mógłby już dla mnie być znacznie mniej wyrazisty niż na początku. Przypomnijmy zaś, jaką specyfikę miały tradycyjne wesela żydowskie. Otóż zwykle trwały one 7 dni. Pijąc to samo wino przez 3 dni z rzędu można nie być pijanym, ale i tak można już w dużej mierze nie być wrażliwym na jego walory smakowe. Ewangelia św. Jana nie precyzuje co prawda, którego dnia wesela nasz Pan Jezus Chrystus uczynił swój cud, ale gdyby miało to miejsce np. 3 lub 4 dnia, to wówczas zacytowana wyżej uwaga weselnego starosty byłaby łatwa to wytłumaczenia właśnie w świetle nakreślonej wyżej okoliczności.
Po trzecie: gdyby przyjąć interpretację, iż cud w Kanie Galilejskiej uprawomocnia upijanie się w ramach imprez weselnych, to byłby prawdziwy precedens w kontekście całej Biblii. Pismo święte zawsze bowiem, gdy mówi o pijaństwie, to przedstawia je w negatywnym kontekście i nigdy go nie chwali. Co więcej, natchnieni autorzy potępiają też coś, co dziś nazwalibyśmy mianem „pijackich imprez”. Chodzi o to, co w polskich tłumaczeniach Biblii oddawane jest jako „hulanki”, a co w języku greckim było określane jako kòmos. Słowo to trzykrotnie występuje w Nowym Testamencie i zawsze jest to tam potępiane (patrz: 1 P 4, 3-4; Rz 13, 12-14, Gal 5, 19-21). Jak podaje dzieło “A Greek-English Lexicon of the New Testament” (J. Thayer, 1889, s. 367), w starożytnych tekstach greckich słowo to odnosiło się do:
„nocnego, hałaśliwego pochodu ku czci Bachusa lub innego bóstwa [albo zwycięzcy igrzysk] — po wieczornej biesiadzie podpici, rozochoceni osobnicy z pochodniami w rękach wychodzili na ulice, by przy muzyce śpiewać i bawić się pod domami swych przyjaciół i przyjaciółek”.
Jedną z dobrych zasad tradycyjnej egzegezy katolickiej jest to, by bardziej niejasne i dwuznaczne fragmenty Pisma świętego tłumaczyć i wykładać w świetle jego bardziej jasnych i jednoznacznych ustępów. I w tym wypadku wydaje się, że mamy do czynienia właśnie z tego typu sytuacją. A więc z jednej strony mamy niejasny i dwuznaczny fragment z 2 rozdziału Ewangelii św. Jana, który owszem może być interpretowany jako moralne przyzwolenie dla upijania się na weselach; z drugiej jednak strony w całym Piśmie świętym mamy co najmniej kilkanaście fragmentów jasno potępiających pijaństwo.
Po czwarte: wedle nauczania soborów trydenckiego i watykańskiego pierwszego, zakazanym jest interpretowanie Pisma świętego wbrew jednomyślnej wykładni takowego dokonanej przez Ojców Kościoła:
Oprócz tego dla poskromienia lekkomyślności myślenia [sobór] postanawia, aby nikt w oparciu o własne sądy dotyczące wiary i moralności, należące do gmachu nauki chrześcijańskiej, nie dostosowywał Pisma Świętego do swoich opinii, wbrew rozumieniu, które utrzymywała i utrzymuje święta Matka Kościół. Do niego należy podawanie prawdziwego sensu i wyjaśnianie Pisma Świętego. Niech też nikt nie komentuje Pisma Świętego wbrew jednomyślnej opinii ojców, nawet gdyby komentarze takie nigdy nie miały być publikowane. Ordynariusze ujawnią takie przypadki i na winnych nałożą kary ustanowione w prawie. (Sobór Trydencki, Sesja 4, 2. Podkreślenie moje MS).
Podobnie przyjmuję Pismo św. według tego znaczenia, w jakim je pojmowała i pojmuje święta Matka Kościół, do którego należy wydanie sądu o prawdziwym znaczeniu i wyjaśnianiu Pisma św. Nigdy nie będę go pojmował i wyjaśniał inaczej, jak zgodnie z jednomyślnym przekonaniem Ojców (Trydenckie wyznanie wiary zostało ogłoszone bullą papieża Piusa IV „Iniunctum nobis” z 13 listopada 1564 roku oraz powtórzone przez bł. Piusa IX w czasie 2 sesji Soboru Watykańskiego I, Podkreślenie moje – MS).
Jeśli zatem katolik, chce interpretować 2 rozdział Ewangelii św. Jana jako moralną aprobatę dla pijaństwa na imprezach weselnych, to wypadałoby, aby wskazał choć jednego Ojca Kościoła, który by w tym podobny sposób wykładał ową część Biblii. Jeśli zaś czegoś takiego uczynić nie można, a przeciwnie bez problemu da się wykazać, iż wielu Ojców Kościoła potępiało pijaństwo – to bez rozróżnień na takie sytuacje jak wesela – tego typu wykładanie wspomnianego fragmentu Pisma świętego, przynajmniej co do swego ducha, przypomina raczej protestancką zasadę prywatnej interpretacji oraz „Sola Scriptura”, nie zaś tradycyjnie katolickie podejście do Biblii.
Ps. Grafika wykorzystana została w tekście za następującym linkiem internetowym: https://sspx.org/en/news-events/news/canas-wedding-lessons-matrimony-3128
Częstym argumentem, jaki pojawia się przy okazji poruszania różnych kontrowersyjnych wypowiedzi Ojców i Świętych Kościoła jest stwierdzenie, iż: “Święci też się mylili, więc mam w tej kwestii inny pogląd”. Niczym bumerang wracają wówczas przykłady św. Tomasza z Akwinu, który miał błądzić w kwestii rozeznania etapu, w którym ludzki płód otrzymywał duszę czy też wywodów niektórych ze Świętych mających z pewną dozą pogardy wypowiadać się o kobietach.
Na czym polega problem z takim podejściem? Otóż, owszem Ojcowie i Święci Kościoła mogli się mylić i czasami rzeczywiście mylili się w tej czy innej kwestii. Jednak, czy jest intelektualnie uczciwym podejściem uciekać się do takowego argumentu, ilekroć tylko jakieś nauczanie owych kościelnych autorytetów nam nie pasuje czy nie odpowiada? Czy ci, którzy mówią: “Ojcowie i Święci Kościoła mogli się mylić” sami są pewni, iż nie mylą się w podważaniu słuszności wypowiedzi tych autorytetów? Ktoś np. mówi: “Święty Jan Vianney nie był nieomylny w kwestii tańców damsko-męskich” – można na to odpowiedzieć: “Ok, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że mógł się pomylić w tej sprawie, ale czy Ty jesteś pewien swej nieomylności na ów temat?“. Mamy więc tu zestawienie teoretycznej możliwości omyłki danego Ojca Kościoła czy Świętego z jednej strony, z możliwą omyłką kwestionującego daną wypowiedź człowieka (którego świętość i autorytet nauczania nie zostały póki co potwierdzone). Czy w takim razie rozsądne jest faktyczne przyjmowanie własnej nieomylności w tym czy innym temacie kosztem podważania słuszności nauczania Ojców i Świętych Kościoła? Mi takie podejście wydaje się bardzo nieroztropne i zuchwałe. Oczywiście, nie jest w sensie absolutnym wykluczone, iż powiedzmy, św. Jan Vianney mylił się w swej ocenie tańców, a za to nie myli się w tej sprawie pan Kowalski albo jakaś miłośniczka tanga i salsy ze Szczecina. Ale co jest tu bardziej prawdopodobne? Że mylili się ludzie, o potężnym doświadczeniu duchowym, których pisma i kazania powstawały na kolanach, po wielu godzinach modłów oraz postów, a których heroiczność cnót i prawowierność nauczania zostały uroczyście potwierdzone przez Kościół? Czy może o wiele większe prawdopodobieństwo omyłki i błędu zachodzi w przypadku osób, które póki co nie zostały uznane przez Kościół za święte, a które to, gdyby uważniej przyjrzały się historii swego życia, to pewnie przyznałyby, iż zdarzało im się już w swym relatywnie krótkim życiu błądzić i mylić setki, jeśli nie tysiące razy??? I wreszcie, czy sam fakt, że dane nauczanie Ojców i Świętych Kościoła nam nie pasuje lub nie odpowiada jest dostatecznym powodem, by pośpiesznie sięgać po argument: “Oni też mogli się mylić”? A może, to jednak Ty możesz się prędzej mylić niż Ojcowie i Święci?
I tak na koniec, nawet jeśli autorytety kościelne co do pewnych poszczególnych sformułowań swego autorstwa mogły się mylić, popadając np. w przesadę, to nieraz odrobina dobrej woli wystarcza by rozróżnić pomiędzy takimi niektórymi przesadnymi słowami czy zdaniami, które wyszły z ich ust albo spod pióra, a samą, nieraz co do zasady, słuszną istotą ich nauczania w danej kwestii. Nie trudno wskazać, na przykłady takich co do swej istoty słusznych nauczań, na obrzeżach jednak których pojawiały się sformułowania przesadne, a nawet w swym dosłownym brzmieniu błędne. Przykładowo, przywołany już wyżej św. Jan Vianney w swych kazaniach przeciw tańcom i balom mówił czasami, iż “przekraczają one wszystkie z Bożych przykazań“. To raczej była przesada z jego strony, ale to nie oznacza, iż mylił się on co do istoty swych przestróg przeciw owym rozrywkom, jako będących poważnym niebezpieczeństwem grzechu. Inny przykład – św. Atanazy Wielki wygłosił zdanie: “(…) Syn Boży stał się człowiekiem, abyśmy stali się bogami” [1]. W sensie dosłownym, te sformułowanie jest przynajmniej bardzo dwuznaczne, a idea stania się przez – choćby najświętszego człowieka – bogiem, została kilkukrotnie odrzucona przez Magisterium Kościoła[2]. Jednak, intuicja, która kryła się za tą niefortunną wypowiedzią św. Atanazego była słuszna. Najpewniej bowiem, ów Ojciec i Święty Kościoła miał na myśli niedosłowne stanie się przez człowieka bogiem, ale to, iż możemy się przez łaskę Bożą upodobnić do Chrystusa, stać się – jak mówi Pismo święte – “uczestnikami Boskiej natury” (2 Piotr 1: 4). Jeszcze inny przykład: św. Ludwik Grignion de Monfort w swej gorliwości dla obrony i propagowania godności Najświętszej Marii Panny używał sformułowań, spośród których niektóre trudno uznać za nieprzesadzone (np. że Maryja rozkazuje Chrystusowi). Ale czy to oznacza, że istota jego nauczania o szczególnej godności i roli błogosławionej Maryi jest błędna?
Nie bądźmy więc zbyt prędcy do dezawuowania nauczania Ojców i Świętych Kościoła za pomocą powiedzenia: “Oni mogli się mylić”, zwłaszcza, gdy słowa te wynikają bynajmniej nie z głębokiego przemyślenia przez nas danego tematu, ale chęci obrony naszych przyzwyczajeń i rozrywek. Owszem, ostatecznie te autorytety kościelne mogły się mylić, ale jest co najmniej 1000 razy bardziej prawdopodobne, że to jednak my błądzimy kwestionując ich przykład i nauczanie, zwłaszcza wtedy, gdy powodem tego naszego oporu jest wygodnictwo i konformizm, a nie dogłębna refleksja i przemodlenie danej sprawy. Przyjęcie takiej postawy zdaje się być nakazem pokory, a jej odrzucenie dowodem zarozumiałości i zuchwalstwa.
Przypisy:
1. Św. Atanazy, “De incarnatione”, 54, 3. Cytuję za: “Katechizm Kościoła Katolickiego”, wydawnictwo Pallotinum, Poznań 2002, s. 118.
2. Idea, jakoby człowiek kiedykolwiek mógł stać się bogiem została odrzucona np. w liście “Oriatonis formas” Kongregacji Nauki Wiary z dnia 15 października 1989 roku, gdzie czytamy: “należy przede wszystkim pamiętać o tym, że człowiek w swej istocie jest stworzeniem i stworzeniem pozostanie na wieki, nigdy więc nie będzie możliwe wchłonięcie ludzkiego „ja” przez „Ja” Boskie, nawet w najwyższych stanach łaski”. Wcześniej podobne poglądy autorstwa mistrza Eckharta zostały potępione przez papieża Jana XXII w konstytucji „In agro dominico”.
Jest znaną ideą ruchu “New Age”, iż człowiek tak naprawdę jest bogiem, tyle tylko, że musi w sobie tę boskość jeszcze odkryć i uznać, by mógł się w odpowiedni duchowo sposób rozwijać. Z kolei, powstały w XIX wieku mormonizm twierdzi, iż powołaniem zbawionych ludzi jest stanie się istotami w pełni boskimi, zaś “dzisiejszy” Bóg też kiedyś był tylko człowiekiem, by dopiero później stać się tym kim jest teraz, czyli Bogiem. Jakkolwiek owe idee nie wydałyby się nam radykalnie antychrześcijańskie, gdyż kwestionują prawdę o istnieniu Boga oraz zamazują ogromną różnicę pomiędzy Stwórcą a Jego stworzeniem, bywa że także w kręgach katolickich pojawiają się głosy mówiące o tym, iż tak naprawdę idea dojścia człowieka do stanu Boskości nie jest niczym heretyckim. Zwolennicy tej tezy powołują się przy tym na niektóre fragmenty Pisma św. (zwłaszcza na 2 Pt 1: 4, gdzie Piotr Apostoł nazywa uczniów Jezusa “uczestnikami Bożej natury”), a także na wypowiedzi części Ojców Kościoła, w których ci używają sformułowania o tym, że “po to Bóg stał się człowiekiem, aby człowiekiem stał się bogiem”. Przykładowo, św. Grzegorz z Nazjanzu pisał, co następuje:
“Z Chrystusem mam być pogrzebany, z Chrystusem zmartwychwstać. być współdziedzicem Chrystusa, synem Bożym, więcej – Bogiem samym“[1].
Czy zatem teologicznie uprawniona jest teza o tym, iż osoby zbawione staną się w niebie bogami? Otóż, nie nie jest to doktryna właściwa, gdyż Magisterium Kościoła jednoznacznie odrzuciło jako fałszywy ów pogląd.
Papież Jan XXII w konstytucji „In agro dominico” potępił takie np. opinie mistrza Eckharta:
Przekształcamy się całkowicie w Boga i w niego zamieniamy. W podobny sposób, jak w Sakramencie chleb zamienia się w Ciało Chrystusa, tak samo ja się w niego zamieniam. On sam czyni mnie niejako jednym z sobą, a nie tylko czymś podobnym. Na Boga żywego prawdą jest, że nie ma tu żadnej różnicy; Cokolwiek Bóg Ojciec dał Synowi swemu jednorodzonemu w ludzkiej naturze, to wszystko dał i mnie. Nic tu nie wyłączam: ani zjednoczenia, ani świętości, bo całość dał mnie jako i sobie (w Synu); Cokolwiek mówi Pismo św. o Chrystusie, to również wszystko się sprawdza w każdym dobrym i bożym człowieku; Cokolwiek jest właściwością Bożej natury, to wszystko jest właściwością dla człowieka sprawiedliwego i bożego. Z tej racji ów człowiek bierze udział w czynnościach Boga. A więc stworzył razem z Nim niebo i ziemię, jest rodzicielem wiekuistego Słowa i Bóg nie umie nic czynić bez takiego człowieka [2].
Papież Pius XII w encyklice „Mystici Corporis”, ucząc o zamieszkiwaniu Trójcy Świętej w duszach dobrych chrześcijan, przestrzegał jednocześnie:
Należy odrzucić każde ujęcie tej mistycznej społeczności, w którym by wierni z jakiegokolwiek powodu tak się wznosili ponad sferę rzeczy stworzonych i błędnie wkraczali w sferę Boską, iżby w skutek tego mogła im być przypisana jako ich własność choćby jedna właściwość Wiekuistego Boga [3].
W liście „Orationis formas” z dnia 15 października 1989 roku Kongregacja Nauki Wiary przypomniała:
należy przede wszystkim pamiętać o tym, że człowiek w swej istocie jest stworzeniem i stworzeniem pozostanie na wieki, nigdy więc nie będzie możliwe wchłonięcie ludzkiego „ja” przez „Ja” Boskie, nawet w najwyższych stanach łaski [4].
Jak zatem tłumaczyć te fragmenty Pisma św., w których mowa jest o tym, iż jako chrześcijanie jesteśmy “uczestnikami Bożej natury” (2 Pt 1: 4) albo te jego stwierdzenia, gdzie nazywa się pewnych ludzi “bogami” (np. Ps 82: 6; J 10: 34)?
Przede wszystkim zauważmy, że Biblia w wielu miejscach jasno uczy o istnieniu tylko jednego Boga, a co więcej zapowiada, iż chwała Boża nie zostanie w przyszłości odstąpiona nikomu: “Ja, któremu na imię Jahwe, chwały mojej nie odstąpię nikomu innemu ani czci mojej bożkom” (Iz 42: 8). Nie wyklucza to jednak mniejszego bądź większego stopnia wywyższenia tych czy innych bogobojnych ludzi, stosownie do miary z jaką owe osoby odpowiadały na Boże wezwania i łaski. Pan Jezus mówi wszak: “Jeśli kto będzie Mi służył, uczci go Ojciec Mój” (J 12: 26) oraz; “Kto się poniża, będzie wywyższony” (Łk 18, 14). Nigdy nie będzie to jednak taki stopień wywyższenia, który stawiałby osoby zbawione na równej płaszczyźnie z Bogiem. Uczestnictwo zaś w Bożej naturze nie musi jeszcze oznaczać stania się Bogiem, gdyż można w czymś uczestniczyć na różnych zasadach. Jeśli np. zakupię 10 procent akcji jakiejś spółki to owszem będę jej uczestnikiem, ale to nie znaczy jeszcze, że stanę się w ten sposób jej szefem czy choćby równorzędnym partnerem jej szefa. Jezuicki teolog z przełomu XIX i XX wieku, ks. Feliks Cozel tak wyjaśniał na czym polega uczestnictwo chrześcijan w Bożej naturze:
“Uczestnictwo nasze w Bóstwie Pana Jezusa nie jest takie samo, jak uczestnictwo Jego w naturze ludzkiej, gdyż On, jako Bóg, połączywszy się z naturą naszą ludzką, przyjął ją i złączył się z nią rzeczywiście, i stał się Bogiem i Człowiekiem zarazem w jednej i tej samej Osobie – a my, łącząc się z Panem Jezusem i Bóstwem Jego, nie stajemy się jakby bogami, lecz tylko pewien udział mamy w Boskich Jego przymiotach i własnościach, w Jego świętości, dobroci i innych Jego cnotach, i przez to niejako Bogu podobnymi się stajemy“[5].
Jeśli zaś chodzi o te fragmenty Biblii, w których jest mowa o pewnych ludziach, jako “bogach” to należy ten termin wówczas rozumieć w przenośnym i metaforycznym sensie. Pismo święte nieraz mówi wszak o różnych “bogach” jednak nie pozostawia przy tym wątpliwości, iż istnieje tylko jeden prawdziwy Bóg. Zresztą np. w Psalmie 82: 6, gdzie nazywa się ludzkich sędziów “bogami” od razu wyczuwalna jest pewnego rodzaju ironia co do użycia tego terminu, gdyż w tym samym Psalmie o tych samych ludziach mówi się: „Rzekłem: Wyście bogami. I wy wszyscy jesteście synami Najwyższego. Lecz jak ludzie pomrzecie i upadniecie jak każdy książę”.
Pozostaje jeszcze kwestia tego, jak rozumieć wypowiedzi tych Ojców Kościoła, którzy twierdzili, iż “Bóg stał się człowiekiem, po to by człowiek stał się Bogiem”? Cóż, najprawdopodobniej mamy w tym przypadku do czynienia z sytuacją, gdy Ojcowie Kościoła chcąc podkreślić pewną słuszną prawdę używali przy tym pewnych przesadnych sformułowań. Nie jest to zresztą nic nowego w tradycyjnej teologii katolickiej, gdyż podobne przesadne i wyolbrzymione stwierdzenia przy podkreślaniu innych prawd i słusznych zasad zdarzały się Ojcom Kościoła i Świętym Pańskim nie raz. Na przykład św. Jan Vianney w swych kazaniach przeciw tańcom i balom mówił czasami, iż „przekraczają one wszystkie z Bożych przykazań”. To była przesada z jego strony, ale to nie oznacza, iż mylił się on co do istoty swych przestróg przeciw owym rozrywkom, jako będących poważnym niebezpieczeństwem grzechu. Podobnie zatem i część Ojców Kościoła słusznie nauczając o wielkiej prawdzie uczestnictwa chrześcijan w Bożej naturze mogła używać przy tym pewnych zbyt daleko idących określeń.
Przypisy:
[1] Kazanie 7, po śmierci brata Cezarego, 23 – 24.
Choć dziś broda u mężczyzn jest kojarzona zwykle z radykalnymi muzułmanami albo ewentualnie tzw. hipsterami, w dawniejszych czasach ów naturalny atrybut męskiego wyglądu był dość popularny również w naszym, czyli chrześcijańskim i europejskim kręgu kulturowym. Można tak przynajmniej wnioskować po zachowanych portretach i wizerunkach czynionych w poprzednich stuleciach, a pokazujących mężczyzn różnych stanów i warstw społecznych (królów, książąt, rycerzy, żołnierzy, księży, zakonników, etc.). Na większości takich starszych obrazów mężczyźni noszą widoczny zarost, a tylko w niektórych okresach sprzed XX stulecia, męska broda wydaje się być w zaniku i głównie dotyczy to tych czasów, które charakteryzowały się większym rozluźnieniem obyczajów (jak np. renesans) lub też tendencją do zniewieściałości również w wyglądzie osób płci męskiej (jak to miało miejsce w XVIII wieku, gdzie brak zarostu u mężczyzn towarzyszył też temu, iż nosili oni peruki, a nawet pudrowali i malowali swe twarze).
Dziś, niewielu ludzi wydaje się widzieć w noszeniu bądź nienoszeniu brody wyraz czegoś głębszego, traktując ów zwyczaj bądź jego brak zdecydowanie bardziej w kategoriach estetyki i wygody aniżeli wiary czy moralności. Dobrze jest więc, przyjrzeć się tej kwestii właśnie od bardziej religijnej i etycznej strony. Czy Bóg jest zainteresowany tym aspektem męskiego wyglądu, czy może jednak jest to kwestia całkowicie obojętna i wolna od jakichkolwiek choćby i wyraźniejszych sugestii?
Już samo spojrzenie na Pismo święte, pozwala nam stwierdzić, iż podejrzanym jest wskazane wyżej współczesne bardzo fakultatywne podejście do noszenia brody przez mężczyzn. Jedną wszak z zasad postępowania, które Bóg objawił w Starym Przymierzu była następująca, a skierowana do mężczyzn norma:
“Nie będziesz golił włosów po bokach brody” (Kapłańska 19: 27).
Nie przypadkowo też chyba, brak zarostu u mężczyzn i ogolona twarz jest kojarzona w Piśmie świętym ze wstydem, smutkiem, hańbą i karą. Na przykład, w księdze Izajasza zostało zapisane co następuje: “Córa Dibonu wstąpiła na wyżyny, by płakać; nad Nebo i nad Medebą Moab lamentuje. Ostrzyżona każda jego głowa, każda broda zgolona” (tamże: 15: 2, podkreślenie moje MS). Podobnego rodzaju aluzje i odniesienia znajdujemy też w takich miejscach Biblii jak np.: Izajasz 7: 20; II Samuel 10: 4 – 5.
Nie jest też żadną tajemnicą, iż nasz Pan Jezus Chrystus nosił brodę, gdyż w jednej z proroczych zapowiedzi tyczących się Jego osoby i życia jest napisane:
“Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym Mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem” (Izajasz 50: 6, podkreślenie moje MS).
Jeśli zaś przyjrzymy się nauczaniu Ojców Kościoła i wczesnych kościelnych dokumentów widzimy, iż przytoczone wyżej wskazówki Pisma świętego na ów temat interpretowali oni bardzo kategorycznie, jednoznacznie i surowo. Pozwolę sobie przytoczyć zaledwie kilka takich wypowiedzi:
“Oto wynalazek mężczyzn zniewieściałych, zakradających się do kobiecych komnat, obojnaków i rozpustnych bestii, a polega on na podstępnej i bezbożnej zasadzce. Bóg chce, by kobieta była gładka, pyszniąca się jedynie włosami niczym konie grzywą, mężczyznę zaś upiększa zarostem niczym lwa. Wszak i broniące ptactwa koguty są przystrojone w grzebień. Bóg przywiązuje wielką wagę do owłosienia i nakazuje mu się pojawiać u mężczyzn na kosmatych piersiach wraz z używaniem rozumu, a podziwiając męską powagę uczcił ją bielejącą brodą (…) Broda jest więc cechą mężczyzny. Ona świadczy o jego męstwie i że będąc starszy od Ewy, uosabia silniejszą naturę. (…) Jest więc świętokradztwem występowanie przeciwko owłosieniu będącemu naturalną cechą mężczyzny. Upiększanie się przez depilację, rumienię się przy tych słowach, jest w przypadku mężczyzn przejawem zniewieściałości, u kobiet zaś rozpusty. Jedno i drugie należy usunąć bezwzględnie z naszego społeczeństwa. (…) W żaden sposób nie należy poddawać się depilacji, gdyż to jest wbrew woli Bożej, która policzyła każdy włos zarostu (…) Nie należy wyskubywać włosy, ale żądze” – Klemens Aleksandryjski, “Wychowawca” , Księga III, 18 – 20.
“W ich zwyczajach nie było dyscypliny. U mężczyzn ich brody były zniszczone (…) Broda nie może być oskubana” – św. Cyprian z Kartaginy.
“Nie wolno ci też golić zarostu na brodzie oraz wbrew naturze zmieniać wyglądu ludzkiej twarzy; powiada bowiem Prawo: “Nie będziecie golić waszej brody” (Lev. 19: 27). Twarz bez zarostu Bóg Stwórca przeznaczył dla kobiet, a uznał ją za niestosowną dla mężczyzn. Jeśli golisz się po to, aby zyskać na urodzie, sprzeciwiasz się Prawu i będziesz wstrętny przed Bogiem, który cię stworzył na swój obraz. Jeśli więc chcesz podobać się Bogu, unikaj wszystkiego, czym On się brzydzi, i nie czyń niczego, co Mu się nie podoba” – Konstytucje Apostolskie, I: 3, 11 – 12.
Widać więc, iż nauczanie Pisma świętego i Ojców Kościoła co najmniej uznaje za stosowne, by mężczyźni zapuszczali brody oraz odradza im ich zgalanie. Jakie jest jednak bardziej racjonalne i zdroworozsądkowe wytłumaczenie takiej postawy? Cóż, w części wypowiedzi zostało już ono dość mocno wyeksponowane. Otóż, jest częścią, stworzonej przez Boga natury mężczyzny, iż wraz z jego dojrzewaniem do pełnienia właściwych mu funkcji, na jego twarzy pojawia się też zarost. Jest to więc jeden z zewnętrznych i naturalnych atrybutów jego męskości, który odróżnia go od niewiast. Powstaje więc pytanie, czy aby na pewno za rzecz stosowną należy uznać te z pielęgnacyjnych zabiegów, które w dość wyraźny sposób upodabniają mężczyzn do niewiast? Czy do podejrzanych form poprawiania stworzonej przez Boga natury nie należy pozbywanie się przez mężczyzn ich naturalnego atrybutu jakim jest zarost na twarzy? Czyż prorok Dawid, będąc natchnionym przez Ducha Świętego, nie mówił: “Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła” (Psalm 139: 13 – 14, podkreślenie moje – MS)? Można by więc zapytać, czy zarost na męskiej twarzy nie jest elementem tegoż cudownego i godnego podziwu Bożego planu stworzenia? A jeśli jednak takowym jest, to czy czymś stosownym jest ów usuwać?
Niektórzy jednak, wysuwają następujący argument i pytanie: “Jeśli zapuszczanie przez mężczyzn brody jest dobre i wskazane, to dlaczego diecezjalne duchowieństwo Kościoła łacińskiego zarostu na ogół nie nosi i co więcej jest to mu odradzane na podstawie jednego z przepisów Prawa Kanonicznego z 1917 roku?”.
Cóż, można na to odpowiedzieć stwierdzeniem historycznego faktu, iż zwyczaj golenia przez nie-zakonnych księży rytu łacińskiego zarostu na twarzy zaczął się upowszechniać w późniejszym okresie, prawdopodobnie po to, by takowi duchowni różnili się w swym wyglądzie od prawosławnych księży oraz mężczyzn innych warstw społecznych, gdzie zapuszczanie brody było popularne. Jednak przez kilkanaście wieków, również księża łacińscy często nosili brody i co więcej wynikało to z wczesnej tradycji kościelnych wyrażonej choćby w kanonie 25 Synodu w Galii (odbywającym się w l. 475 – 485), gdzie czytamy: “Duchowny niech nie robi fryzury, ani nie goli brody“. Poza tym, owa późniejsza zasada golenia przez duchownych zarostu na twarzy nie była prawem powszechnym Kościoła – które wedle tradycyjnej teologii cieszy się przywilejem nieomylności – ale tyczyła się tylko jego części, gdyż pośród duchowieństwa zakonnego jeszcze do czasów Soboru Watykańskiego II normą było zapuszczanie bród. Ostatecznie więc rzecz biorąc, nie jest wykluczone, iż wspomniana reguła golenia przez diecezjalnych duchownych bród była zasadą skażoną ludzką omylnością i niedoskonałością.
Kończąc, chciałbym jednak stwierdzić, iż powyższe wywody nie oznaczają z mej strony sugestii, jakoby mężczyźni z ogolonymi twarzami grzeszyli czy popełniali coś z natury swej złego. Nie wszystkie bowiem rzeczy, które warto propagować i doradzać muszą być nakazane pod sankcją grzechu. W przypadku brody sądzę zaś, iż jej zapuszczanie należy traktować bardziej w kategoriach czegoś “zdecydowanie doradzanego” aniżeli “nakazanego Prawem Bożym”. Uważam więc, iż mężczyzna, który goli swą twarz nie grzeszy i nie czyni czegoś samego w sobie wstrętnego, ale w pewien sposób oddala się od Bożego ideału i wzoru męskiego wyglądu. Dobrze jest więc mężczyznom nosić brody i zachęcać do tego innych.