Możliwość komentowania W obronie “prezentyzmu” została wyłączona
Od dawien dawna nieufność wzbudza we mnie potępianie “prezentyzmu” i “ahistoryczności” w moralnej ocenie wydarzeń z przeszłości. Jeśli bowiem pewne zasady moralne są rzeczywiście obiektywne i uniwersalne (a niektóre z nich są nawet absolutne, czyli pozbawione jakichkolwiek wyjątków), to czy na miejscu jest ciągle mówić o tym, że “niegdyś to były inne czasy, inna mentalność, inna kultura“???
Prawdą jest, iż jako ludzie zwykle nie jesteśmy w stanie osądzić pełni winy poszczególnych osób za popełniane przez nich obiektywnie niemoralne zachowania. W ramach katolickiej teologii moralnej istnieje bodajże pojęcie tzw. błędu powszechnego, które pociąga za sobą domniemanie, iż wpływ dominującej w danych czasach i okolicznościach kultury sprawiał, że dana osoba mogła być w dużej części, albo i nawet w całości niewinna, mimo popełniania przez siebie pewnych obiektywnie niemoralnych czynów. Takie “domniemanie niewinności” wynikające z “błędu powszechnego” nie może być jednak stosowane do łamania każdej z norm naturalnej moralności. Tradycyjna moralistyka uczy bowiem, że w odniesieniu do najbardziej podstawowych zasad prawa naturalnego u ludzi posiadających używanie rozumu nie istnieje tzw. niezawiniona niewiedza. Jak pisze na ten temat choćby XIX-wieczny kardynał Gousset:
117.Można więc nie znać niektórych punktów prawa przyrodzonego; lecz ta niewiadomość jest niepokonalna? By rozwiązać to pytanie, rozróżniamy zasady prawa, wynikłości bliskie z niego bezpośrednio wywiedzione i następstwa odległe, których trudno jest uchwycić stosunek jaki mieć mogą z zasadą, od której pochodzą; ktokolwiek zaś używa rozumu, byleby jakożkolwiek miał władze umysłowe rozwinięte, nie może nie znać w sposobie niepokonalnym pierwszych zasad prawa przyrodzonego i skutków z niego bezpośrednio wypływających. Prawdy pierwotne i zasadnicze, dla każdego są pojętne, wszędzie się napotykają.
118.Co do następstw odległych, można o nich bez wątpienia nie wiedzieć i to jest niewiadomością niepokonalną, która wymawia od wszelkiego grzechu. (…) [Patrz: Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 54].
Innymi słowy, pewne normy moralności nie tylko są obiektywne, ale są na tyle silnie wpisane przez Boga w naszą naturę, iż nie ma możliwości, by człowiek mający władzę używania rozumu, nie rozpoznał ich słuszności. Jeśli więc – w ramach danej kultury, religii czy społecznej mentalności ludzie dali sobie wmówić, iż moralnie właściwymi zachowaniami mogą być takie rzeczy jak: gwałt, składanie niemowląt w krwawych ofiarach, cudzołóstwa, sodomia czy zoofilia – to wiązało się to z winą grzechu ze strony tych ludzi. Sugerowanie zatem, że nie powinniśmy być “prezentystyczni” i “ahistoryczni” w kategorycznym potępianiu niektórych bardzo złych czynów, gdyż niegdyś mogły cieszyć się one powszechną aprobatą społeczną, stanowi nieporozumienie. Najbardziej fundamentalne reguły naturalnej moralności zna bowiem każdy posługujący się rozumem człowiek i nawet jeśli w danym czasie oraz miejscu większość społeczeństwa takim zasadom przeczy, to najpewniej i tak zachodzi moralna wina po stronie owych przeczących.
***
W kontekście aktualnych publicznych dyskusji w naszym kraju tyczących się zachowania biskupa Karola Wojtyły względem seksualnych przestępstw podległych mu duchownych można więc zapytać się, czy aby na pewno “antyprezentystyczne” tłumaczenia jego posuniętej wręcz do skrajności łagodności wobec takich osób, są słuszne? Wszyscy albo prawie wszyscy współcześni mu katoliccy hierarchowie czynili tak samo lub bardzo podobnie? Owszem, ale czy to tłumaczy ze wszystkiego biskupa Wojtyłę? Czyż sam rozum nie mówi nam, że sprawiedliwą karą za np. pedofilię z pewnością nie jest przeniesienie na inną parafię czy choćby tymczasowy pobyt w klasztorze? Owszem, konkretny wymiar sprawiedliwej kary za te czy inne przestępstwo może być nieraz trudny do precyzyjnego określenia. Ale na Boga “gdzie Rzym, a gdzie Krym“?!? Można np. zastanawiać się, czy bardziej sprawiedliwe jest skazanie gwałciciela na śmierć czy wsadzenie go na wiele lat do więzienia, ale to nie znaczy, że rozsądne jest dywagowanie na temat tego, czy może ukaranie go słowną naganą oraz 100 złotymi grzywny także jest taką sprawiedliwą sankcją?!!
Mirosław Salwowski
___ Źródło grafiki użytej w tekście: https://poocoo.pl/scrabble-literaki-slowa-z-liter/prezentyzm
Możliwość komentowania O liściku Franciszka w sprawie “katolików LGBT” została wyłączona
Papież Franciszek w swym “słodkawym” a poświęconym “katolikom LGBT” liściku do ks. Jamesa Martina zachęcił, by “katolicy LGBT” czytali Dzieje Apostolskie, gdyż tam znajdą obraz prawdziwie dobrze funkcjonującego Kościoła.
Przypatrzmy się więc tak Dziejom Apostolskim, jak i innym pismom Nowego Testamentu w kontekście tego jak funkcjonował i powinien funkcjonować Kościół. I tak podczas jednego z zebrań kościelnych pierwszy papież św. Piotr zapowiada Ananiaszowi i Safirze rychłą śmierć za to, iż oszukiwali na dobrach materialnych swą wspólnotę. Ta zapowiedź realizuje się w trybie natychmiastowym i trupy tych dwojga zostają wynoszone ze zgromadzenia (Dz 5, 1-11). Słodkie, motywujące i budujące samoakceptację – nieprawdaż?
W liście do lokalnego kościoła w Koryncie św. Paweł Apostoł pisze, by chrześcijanin współżyjący z żoną własnego ojca został “wydany szatanowi na zatracenie ciała” (1 Kor 5, 1-5), a z tymi chrześcijanami, którzy jednocześnie dopuszczają się pewnych ciężkich nieprawości nawet nie jadać (1 Kor 5, 9-13). Słodkie i będące wzorem akceptacji i otwartości wobec wszystkich – nieprawdaż?
W Apokalipsie św. Jana sam nasz Pan Jezus Chrystus bezpośrednio chwali jeden z lokalnych kościołów za to “że złych nie może znieść” (Ap 2, 2) i za to “że nienawidzi czynów nikolaitów” (Ap 2, 6). Inny zaś z kościołów lokalnych jest przez Pana Jezusa zganiony za to, że w jego szeregach są zwolennicy nikolaitów (Ap 2, 14-16). Z kolei kościołowi w Tiatyrze Chrystus zapowiada, że rzuci na łoże boleści niewiastę Jezabel, na tych co z nią cudzołożą, ześle wielkie utrapienie, a dzieci jej porazi śmiercią (Ap 2, 21-23). Słodkie, motywujące i budujące samoakceptację – nieprawdaż?
Papież Franciszek w swym liście do ks. Jamesa Martina sugeruje, że nowotestamentowy wzór Kościoła to nic tylko wzajemne głaskanie się po główkach – tymczasem jak przeczyta się co rzeczywiście Nowy Testament na ten temat pisze, to widzimy tam: publicznie wymierzaną karę śmierci, wezwania do wykluczania i ostracyzmu społecznego, zapowiedzi wymierzania wielkiego cierpienia względem zatwardziałych grzeszników. A więc to był Kościół czy sekta – wedle Franciszka???
Mirosław Salwowski
*** Źródło obrazka wykorzystanego w tekście: https://www.thedailybeast.com/pope-francis-to-gay-catholic-god-made-you-this-way
Możliwość komentowania Czy w obronie wolno używać broni atomowej ? została wyłączona
Wyobraźmy sobie jeden z najbardziej pesymistycznych scenariuszy aktualnej sytuacji na froncie wojennym w Ukrainie. Otóż zniecierpliwiony brakiem znaczących sukcesów swych wojsk, prezydent Putin wydaje rozkaz zrzucenia bomby atomowej na jedno z ukraińskich miast. Wskutek tego aktu masowego morderstwa ginie dziesiątki, a może i nawet setki tysięcy cywili. Czy w takiej sytuacji, by zapobiec zwycięstwu Rosji, dowództwo NATO miałoby moralne prawo przyjść z pomocą Ukrainie poprzez odwetowy atak za pomocą broni jądrowej na jedno z rosyjskich miast? Coś, co potocznie zwie się “chłopskim rozumem” wydaje się nam podpowiadać odpowiedź twierdzącą. Wszak, rezygnacja z obrony Ukrainy przy pomocy odwetowego ataku jądrowego najprawdopodobniej zachęciłaby prezydenta Putina do wzmożenia swych agresywnych działań oraz dalszego używania bomb atomowych. W tym artykule postaram się jednak udowodnić, iż ów “chłopski rozum” się myli i użycie broni jądrowej przeciw miastom pełnym nie-walczących cywilów jest wewnętrznie złe, a przez to moralnie zawsze zakazane – nawet jeśli miałoby to zostać użyte w obronie niesprawiedliwie zaatakowanego kraju.
***
Zacznijmy więc od tego, że bezpośrednie zabijanie niewinnych osób ludzkich – wedle tradycyjnego nauczania katolickiego – należy do czynów wewnętrznie złych. W nieomylny sposób o tej doktrynie przypomniał papież Jan Paweł II:
„Istotnie, absolutna nienaruszalność niewinnego życia ludzkiego jest prawdą moralną bezpośrednio wynikającą z nauczania Pisma Świętego, niezmiennie uznawaną przez Tradycję Kościoła i jednomyślnie głoszoną przez jego Magisterium. Ta jednomyślność jest oczywistym owocem owego „nadprzyrodzonego zmysłu wiary”, wzbudzonego i umacnianego przez Ducha Świętego, który chroni od błędu Lud Boży, gdy „ujawnia on swą powszechną zgodność w sprawach wiary i obyczajów” (…)
Dlatego mocą Chrystusowej władzy udzielonej Piotrowi i jego Następcom, w komunii z biskupami Kościoła Katolickiego, potwierdzam, że bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze aktem głęboko niemoralnym. Doktryna ta, oparta na owym niepisanym prawie, które każdy człowiek dzięki światłu rozumu znajduje we własnym sercu (por. Rz 2, 14-15), jest potwierdzona w Piśmie Świętym, przekazana przez Tradycję Kościoła oraz nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne.
Świadoma i dobrowolna decyzja pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze złem z moralnego punktu widzenia i nigdy nie może być dozwolona ani jako cel, ani jako środek do dobrego celu. Jest to bowiem akt poważnego nieposłuszeństwa wobec prawa moralnego, co więcej, wobec samego Boga, jego twórcy i gwaranta; jest to akt sprzeczny z fundamentalnymi cnotami sprawiedliwości i miłości. „Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt zabójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wyrazić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przyzwalać”.
Pod względem prawa do życia każda niewinna istota ludzka jest absolutnie równa wszystkim innym. Ta równość stanowi podstawę wszelkich autentycznych relacji społecznych, które rzeczywiście zasługują na to miano tylko wówczas, gdy są oparte na prawdzie i na sprawiedliwości, uznając i broniąc każdego człowieka jako osoby, a nie jako rzeczy, którą można rozporządzać. Wobec normy moralnej, która zabrania bezpośredniego zabójstwa niewinnej istoty ludzkiej, „nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim «nędzarzem» na tej ziemi: wobec wymogów moralnych jesteśmy wszyscy absolutnie równi” („Evangelium vitae”, n. 57).
Skoro zaś bezpośrednie zabijanie niewinnych jest wewnętrznie złe, to nie mamy moralnego prawa dopuszczać się tego nawet w najbardziej ekstremalnych okolicznościach. O tej prawdzie uczył chociażby Paweł VI:
„W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” („Humanae vitae”, n. 14).
Tak więc, nawet gdyby za pomocą bezpośredniego zabicia “tylko” jednego niewinnego człowieka można było uratować od śmierci całą kilkumiliardową resztę ludzkiej populacji, nikt nie miałby moralnego prawa tego uczynić. Tak jest tradycyjne nauczanie Kościoła o aktach wewnętrznie złych.
Sięgając zaś po jeszcze inny przykład, wyobraźmy sobie, iż na wioskę napada banda morderców i gwałcicieli. Dowodzący owymi rzezimieszkami stawia przed jednym z mieszkańców następujący dylemat: „Albo ty zabijesz jedno z niemowląt, a wówczas my zostawimy w spokoju całą wieś, albo w przeciwnym razie my wyrżniemy wszystkich mieszkańców, a kobiety dodatkowo przy tym zgwałcimy„. Jakkolwiek współczujemy ludziom znajdującym się w podobnych ekstremalnych i beznadziejnych sytuacjach, nie można przyznać racji tym, którzy byliby gotowi zabić to niemowlę. Nie wolno zamordować choćby jednego niewinnego, aby ocalić wszystkich pozostałych niewinnych.
***
Można jednak spytać się, kto jest “niewinnym” na wojnie, a nawet jeśli pewne osoby powinny być w czasie wojennych działań traktowane jako “niewinne”, to co oznacza zwrot “bezpośrednie zabijanie”?
Cóż, jako osoby niewinne na wojnie należy traktować tych ludzi, którzy nie biorą bezpośredniego albo przynajmniej bliskiego udziału w walce zbrojnej. Wybitny XIX-wieczny moralista katolicka, kardynał Thomas M.J. Gousset ujmował to tak:
„Prawa słuszności nie dozwalają także zabijać niewinnych.W tym razie za takich uważają się obywatele spokojni, dzieci, starcy, zakonnicy, słudzy religii, podróżni, wieśniacy nie będący pod bronią. Wtedy atoli mają prawo do względności, skoro nie biorą czynnego udziału w bitwie” ( Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 302).
Bezpośrednim zaś zabijaniem niewinnych jest branie sobie za cel śmiertelnego ataku takich ludzi. Jako jednoznaczne przykłady bezpośredniego zabijania tych osób można podać takie działania jak: Celowe strzelanie w główkę niemowlęcia; Zrzucenie bomb na przedszkole w którym nie było żadnych żołnierzy; Ostrzelanie rakietami spokojnej, a pozbawionej celów militarnych wioski.
Oczywiście jednak wojna ma to do siebie, że w jej trakcie nieraz osoby walczące (czyli takie, które wolno bezpośrednio zabijać) są mocno zmieszane z osobami niewalczącymi i powstaje wówczas pytanie, czy ma się moralne prawo strzelać do walczących nawet wówczas, gdy prawdopodobnym, albo i pewnym skutkiem ubocznym takiego ostrzału będzie śmierć osób niewalczących? Na to pytanie można odpowiedzieć twierdząco. Wówczas jest to pośrednie, a nie bezpośrednie zabijanie niewinnych i jest to moralnie dozwolone na zasadzie tzw. podwójnego skutku. Przykładem takiej sytuacji może być walka w terenie zabudowanym, gdzie obok żołnierzy znajdują się także niewalczący cywile. Jeśli w sposób zamierzony nie strzela się do tych cywilów, ale ich śmierć może być efektem “zabłąkanej kuli”, to będzie moralnie prawowite prowadzenie walki zbrojnej w tych okolicznościach. Jednak i w takich warunkach należy uwzględnić proporcje i ryzyko niezamierzonego, a pośredniego zabicia niewalczących cywilów. Trudno np. uznać za dozwolone zrzucenie bomby na budynek z 200 cywilami po to, by zabić znajdujących się tam 3 żołnierzy – jeśli już to należałoby próbować zabić tych żołnierzy za pomocą ostrzału z karabinów. Tym bardziej zaś nie powinno się atakować szpitala pełnego osób chorych i rannych, jeśli znajdujący się tam żołnierze nie prowadzą działań ofensywnych, a znajdują się tam jedynie lub głównie po to, by chronić pacjentów przed atakiem. Atakowanie w takiej sytuacji szpitala można by w zasadzie uznać za tak naprawdę bezpośrednie zabijanie niewinnych.
***
Jak zatem w świetle podanych wyżej zasad i rozróżnień ocenić zrzucenie bomby atomowej dajmy na to na miasto składające się z 200 tysięcy niewalczących cywilów i 10 tysięcy gotowych do walki żołnierzy? Czy jeśli epicentrum zdetonowania takiej bomby przypadłoby na wojskowe koszary to można by to uznać za “tylko” pośrednie, a więc moralnie dozwolone w czasie wojny zabijanie niewinnych?
Cóż, gdyby w danym mieście proporcje między osobami walczącymi a niewalczącymi były odwrotne do wyżej podanych – a więc byłoby tam 200 tysięcy żołnierzy i 10 tysięcy niewalczących cywilów – to prawdopodobnie można by uznać za moralnie dozwolone zrzucenie nań bomby atomowej. W sytuacji jednak, gdy proporcje między walczącymi a niewalczącymi są takie jak podane wyżej to próba usprawiedliwiania zrzucania tam bomby atomowej przypominałaby uznawanie za moralnie dopuszczalne uderzania kogoś młotkiem w głowę po to by zabić komara znajdującego się na tej głowie. Oczywiście, w miarę rozsądna osoba przynajmniej w szczery sposób nie uzasadniałaby popełnienia takiego czynu. Ktoś, kto mówiłby, że w celu zabicia komara na głowie drugiej osoby uderzył ją młotkiem, byłby albo osobą chorą psychicznie, albo jawnie kpiącą sobie z naszej inteligencji i rozsądku. A zatem nawet w sensie intencjonalnym jest czymś nie do uwierzenia, że osoba decydująca się na zaatakowanie miasta pełnego niewalczących cywili za pomocą broni jądrowej tak naprawdę chciałaby w ten sposób przede wszystkim zabić znajdującą się tam mniejszość żołnierzy. Po prostu żaden rozsądny przywódca nie będzie wykorzystywał niezwykle drogiej broni do zabijanie relatywnie niewielkiej ilości żołnierzy, w sytuacji gdy może to uczynić przy pomocy tańszych metod. Zakładając więc, że na czele danego państwa czy układu wojskowego nie stoi osoba chora psychicznie, trzeba przyjąć, iż rzeczywistym celem takiego ataku byłoby zabicie dużej ilości osób niewalczących, by w ten sposób wystraszyć wroga. Skoro jednak celem takiego byłoby masowe zabicie cywilów, to byłby to akt zamierzonego oraz bezpośredniego, a w dodatku masowego morderstwa niewinnych. Owszem, cel takiego aktu mógłby być dobry – powstrzymanie dalszego przelewu krwi – jednak środek doń użyty byłby wewnętrznie zły (w tym wypadku: bezpośrednie zabicie wielu niewinnych osób).
Mniej więcej to samo, co ja stwierdzam powyżej, jest napisane w jednym z “przedsoborowych” podręczników teologii moralnej. Pozwolę sobie go zacytować w oryginale, czyli języku angielskim:
1410. The Killing or Wounding of Non-Combatants.
(a) The indirect killing of non-combatants (i.e., killing which is unintentional and unavoidable) is lawful, according to the rules given for double effect (see 103, 104). Hence, it is lawful to bombard the fortifications, arsenals, munition works, and barracks of a town, to sink passenger liners that are carrying arms or stores to the enemy, to cut off food supplies from a town or country in order to starve out its troops, although these measures will entail the deaths of some civilians as well as of combatants. Humanity requires, however, that an effort be made to spare the non-combatants, when possible, as by serving warning of attack, so that they may be removed to safety. When it is a question, however, of the use of modern weapons (the atom, hydrogen or cobalt bombs) on military targets in the vicinity of large cities, where it is foreseen that many thousands of civilians will be killed or severely wounded, then the principle of double effect seems to rule out the lawfulness of using such devastating weapons. The immediate evil effect, the slaughter of the innocents, could hardly be called incidental and only reluctantly permitted. Concretely, the inevitable results of the use of such weapons would have to be intended directly, if not as an end, at least as a means.
(b) The direct killing of non-combatants (i.e., killing which is intentional) is unlawful and constitutes the sin of murder. Obliteration bombing, the dropping of H-bombs or atom bombs on a residential section of a city containing no military objectives, are of this character; for they are attacks on civilians. It can not be argued that such an attack would probably break down the morale of the citizens to such an extent that they would force their rulers to make peace and so save many thousands of lives. For this argument is based on the principle that a good end justifies evil means. Occasionally it is argued that modern “total” warfare demands that all citizens contribute to the war effort and that consequently everyone is a combatant. The argument can hardly be sustained, for Catholic doctrine insists that those whose participation is only remote and accidental are not to be classified as combatants. In a well-documented article on “The Morality of Obliteration Bombing,” by John C. Ford, S.J. (Theological Studies, V, 1944, pp. 261-309), the validity of the distinction between combatants and innocent non-combatants, even in the condition of modern war, is upheld. Fr. Ford shows that in an industrial city, as found in the United States, three-fourths of the population belong to the non-combatant category, and he lists more than a hundred trades or professions which, according to the natural law, exclude their members from the category of combatants. Direct attacks on such a population clearly would constitute unjustifiable killing or wounding of non-combatants.
Warto też zauważyć, że używanie broni jądrowej przeciwko miastom zostało oficjalnie potępione tak przez Sobór Watykański II, jak i Katechizm Jana Pawła II:
Wszelkie działania wojenne, zmierzające bez żadnej różnicy do zniszczenia całych miast lub też większych połaci kraju z ich mieszkańcami, są zbrodnią przeciw Bogu i samemu człowiekowi, zasługującą na stanowcze i natychmiastowe potępienie” 72 . Ryzykiem nowoczesnej wojny jest stwarzanie okazji posiadaczom broni masowej zagłady, zwłaszcza atomowej, biologicznej lub chemicznej, do popełniania takich zbrodni. – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2314; Gaudium et spes, n. 80.
Dodajmy, iż powyższe nauczanie zostało sformułowane jako oczywiste nawiązanie do historycznie zaistniałych już wypadków zrzucenia bomb atomowych na całe miasta. Chodzi rzecz jasna o decyzję prezydenta USA Henry’ego Trumana o potraktowaniu w ten sposób Hiroszimy i Nagasaki. Nie zapominajmy zaś, że to Stany Zjednoczone zostały najpierw zaatakowane przez Japonię i, co więcej, patrząc na to od strony czysto zdroworozsądkowej można by usprawiedliwiać taką, a nie inną decyzję pana Trumana. Wszak, zniszczenie tych miast za pomocą bomb atomowych skłoniło władze Japonii do szybkiej kapitulacji i najpewniej zapobiegło o wiele większej liczbie ofiar śmiertelnych po obu stronach tej wojny w sytuacji, gdy miałaby ona być kontynuowana za pomocą bardziej “konwencjonalnych” metod. Mimo to jednak, Magisterium Kościoła de facto potępiło te działanie władz Stanów Zjednoczonych.
***
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że rezygnacja z użycia broni jądrowej przeciw miastom pełnym niewalczących cywilów może być uznana za szaleństwo, gdyż dałoby się wówczas olbrzymią przewagę naszemu wrogowi. Nie mniej jednak w życiu prawdziwie chrześcijańskim istnieją sytuacje, gdy zdrowy rozsądek i racjonalne kalkulacje powinny ustąpić wierze i zaufaniu do Boga. Jeśli taka będzie Boża wola, to zwycięży się i bez używania bomb atomowych, wszak jak mówi Pismo święte:
„Nie uratuje króla liczne wojsko ani wojownika nie ocali wielka siła. W koniu zwodniczy ratunek i mimo wielkiej swej siły nie umknie. Oto oczy Pana nad tymi, którzy się Go boją, nad tymi, co ufają Jego łasce, aby ocalił ich życie od śmierci i żywił ich w czasie głodu. Dusza nasza wyczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą. W Nim przeto raduje się nasze serce, ufamy Jego świętemu imieniu” (Psalm 33: 16 – 17).
A jeśli nie da się wygrać danej wojny bez masowego zabijania niewinnych, to najwidoczniej nie było Bożą wolą, abyśmy zwyciężyli.
Możliwość komentowania Dlaczego papież Franciszek nie potępia prezydenta Putina? została wyłączona
Część komentatorów dziwi się temu iż papież Franciszek do tej pory nie zdecydował się na jasne potępienie Rosji za to, iż 24 lutego b. roku wywołała ona niesprawiedliwą wojnę z Ukrainą. Niektórzy katoliccy publicyści (np. Tomasz Terlikowski) wyrażają w związku z tym wobec Franciszka swoją krytykę. Osobiście jednak nie śpieszyłbym się z krytykowaniem aktualnego Biskupa Rzymu za przyjmowanie takiej, a innej postawy. Powodów, dla których Franciszek nie potępia prezydenta Putina za to co uczynił, może być kilka, np.:
1. Franciszek jest zdemoralizowanym cynikiem, który w zamian za jakieś doczesne korzyści (albo ich obietnicę) nie chce potępiać prezydenta Putina. 2. Franciszek błędnie, ale w dobrej wierze myśli, że prezydent Putin wszczął sprawiedliwą wojnę. 3. Papież Franciszek wie znacznie więcej od nas i w związku z tym ma świadomość, że prezydent Putin prowadzi sprawiedliwą wojnę.
4. Franciszek uważa, że wszystkie wojny prowadzone w dzisiejszych czasach (tak napastnicze, jak i obronne) są niesprawiedliwe, a co za tym idzie, nie chce potępiać tylko jednej strony aktualnego konfliktu. 5. Franciszek kieruje się zasadą tolerowania mniejszego zła i rozsądnie przypuszczając, że otwarte potępienie działań prezydenta Putina doprowadziłoby do jeszcze większego zła albo oddaliło osiągnięcie większego dobra – postanowił milczeć na ten temat. 6. Franciszek wychodzi z założenia, że nie ma kompetencji do wypowiadania się na te tematy i dlatego milczy.
***
Która z powyższych interpretacji wydaje się być więc najbardziej wiarygodna w odniesieniu do Franciszka? Cóż, punkt numer 1 uznaję za najmniej wiarygodny, a to, co choćby dlatego, że jedną z zasad moralnych, którą winniśmy się kierować wobec naszych bliźnich jest reguła pozytywnego interpretowania niejasnych i dwuznacznych czynów oraz słów drugiej osoby.
Tak naucza o tym chociażby Katechizm Kościoła Katolickiego, idąc tu za św. Ignacym Loyolą:
Każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli on rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością; a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc, mógł się ocalić (patrz: św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, 22; zobacz również; Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2478).
W poprzedzającym ów cytat sformułowaniu autorzy Katechizmu stwierdzają zaś:
W celu uniknięcia wydawania pochopnego sądu każdy powinien zatroszczyć się, by – w takiej mierze, w jakiej to możliwe – interpretować w pozytywnym sensie myśli, słowa i czyny swego bliźniego (…) (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2478).
Choć nie ukrywam, że darzę papieża Franciszka pewną dozą niechęci (choćby za Pachamamę i potępienie kary śmierci) to jednak i wobec niego należy zachować zasadę tłumaczenia wątpliwości na korzyść “oskarżonego”. Ponadto, nie dane mi było osobiście poznać aktualnego Biskupa Rzymu, więc tym bardziej nie czuję się upoważniony do wysuwania wobec niego tym podobnych podejrzeń.
Za najbardziej wiarygodne wytłumaczenia postawy Franciszka wobec omawianej kwestii uważam punkty 4 i 5. Istotnie bowiem, obecny papież w encyklice “Fratelli Tutti” wyraził co najmniej swój sceptycyzm wobec tego, czy współcześnie można mówić o istnieniu jakichkolwiek wojen sprawiedliwych. Odmawiając więc jednostronnego potępiania wojny prowadzonej przez Putina, Franciszek byłby więc w ten sposób przynajmniej konsekwentny wobec tego, co sam wcześniej sugerował w swej encyklice. Wszak, jeśli prawdą byłoby, że w dobie dzisiejszej nie można już prowadzić żadnych sprawiedliwych wojen, to gdyby zdecydował się on potępić prezydenta Putina za atak na Ukrainę, to powinien on wtedy powiedzieć też Ukraińcom, żeby nie stawiali zbrojnego oporu Rosjanom. Coś takiego, mogłoby jednak być bardzo niezrozumiałe, więc nie byłoby dziwne, że Franciszek nie chciałby się na ten temat wypowiadać.
Jeśli zaś papież Franciszek nie chce otwarcie potępiać prezydenta Putina, gdyż obawia się, iż w ten sposób doprowadziłby do zaistnienia większego zła albo też ma nadzieję, iż brak takiego potępienia ocali jakieś większe dobro, to – przynajmniej co do stanu czysto teoretycznego – ma on moralne prawo tak postąpić. Jest bowiem tradycyjnym katolickim nauczaniem, iż, choć nie mamy prawa czynić mniejszego zła, to takowe mniejsze zło może być przez nas czasami tolerowane:
„W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” (Paweł VI, „Humanae vitae”, n. 14).
Tolerowanie zaś mniejszego zła może przybierać tak formę jego niekarania, jak i braku słownego napominania za jego czynienie. Upominanie złoczyńców, choć jest Bożym przykazaniem, to nie należy do tzw. absolutnych norm moralnych i w pewnych okolicznościach można zaniechać spełnienia tego obowiązku braterskiej miłości. Jak pisał o tym św. Tomasz z Akwinu:
Dlatego, jeśli zachodzi prawdopodobieństwo, że upominany nie przyjmie upomnienia, lecz, przeciwnie, stanie się jeszcze gorszy, należy upomnienia zaniechać, bo środki do celu należy stosować w zależności od tego, czy do celu prowadzą. (…) Upomnienie bratnie jest nakazane przykazaniem jako uczynek cnoty, jeśli odpowiada celowi. Gdy więc raczej przeszkadza osiągnięciu celu, np. gdy przez nie człowiek staje się gorszym, upomnienie rozmija się z prawdą życia i nie jest nakazane przykazaniem. (…) Środki do celu są dobre ze względu na cel. Dlatego upomnienie bratnie, które jest przeszkodą w osiągnięciu celu, a więc w poprawie grzesznika, już nie jest czymś dobrym. Zaniechanie tego upomnienia nie jest więc pominięciem dobra dla uniknięcia zła.
Jeśli więc papież Franciszek ma rozsądne przyczyny, by obawiać się, że jego publiczne oraz jawne potępienie wojennych działań prezydenta Putina nie tylko nic nie da, a jeszcze pogorszy sytuację, to w świetle tradycyjnej katolickiej doktryny ma on moralne prawo do powstrzymania się od powzięcia takiego aktu. Osobiście, nie wiem, czy na pewno istnieją tego rodzaju “rozsądne przyczyny”, ale można wskazać na pewne poszlaki na nie wskazujące. Po pierwsze bowiem, prezydent Putin nie jest katolikiem i chyba nawet nie jest on jakimś pobożnym prawosławnym. Dlaczego więc miałby się on przejmować potępieniami ze strony papieża? Po drugie: w Rosji katolików jest zaledwie 0,5 procenta, a więc pośród rosyjskich żołnierzy odsetek takowych zapewne też jest podobny. Nawet więc, gdyby znaczna część rosyjskich katolików wzięłaby sobie do serca ewentualne potępienie Putina ze strony Franciszka (co też jest praktycznie mało realne), to i tak coś takiego nie miałoby większego wpływu na sposób postępowania prezydenta Rosji.
Przypomnijmy zresztą, że tą tradycyjną zasadą tolerowania mniejszego zła być może kierował się papież Pius XII, gdy w czasie trwania II wojny światowej nie powiedział nigdy wprost, iż wojny wszczynane przez Hitlera były niesprawiedliwe.
***
Podsumowując zatem: nie byłbym zbyt pośpieszny do krytykowania papieża Franciszka za to, iż milczy on odnośnie wskazywania tego, kto jest agresorem w tej wojnie. Być może Franciszek czyni to ze złych pobudek, ale powinniśmy jako bardziej wiarygodne wytłumaczenie przyjmować, że czyni tak motywowany dobrymi intencjami. Jedyną rzeczą, za którą należałoby potępić Biskupa Rzymu, byłaby hipotetyczna sytuacja, w której to ów wiedząc, że ma do czynienia z niesprawiedliwą wojną zacząłby ją chwalić, błogosławić i zachęcać do jej kontynuowania. Jednakże to jest więcej niż abstrakcyjny scenariusz.
Mirosław Salwowski
Źródło obrazka wykorzystanego w artykule: https://www.reuters.com/world/europe/pope-tells-politicians-examine-their-consciences-before-god-over-ukraine-actions-2022-02-23/
Możliwość komentowania Czy deportacje całych grup etnicznych są wewnętrznie złe? została wyłączona
W historii świata nieraz zdarzało się, że władze danego kraju skazywały na wygnanie całe etniczne i/lub religijne grupy ludności. Tak postępował niejeden średniowieczny władca wobec Żydów, zaś w 20 wieku obserwowaliśmy cały szereg tym podobnych aktów, np. Stalin wypędzał Czeczenów za to, że część z nich współpracowała z III Rzeszą, z kolei władze Polski Ludowej skazały na masową deportację Niemców zamieszkujących wschodnie i północne tereny naszego kraju. Tym podobne czyny danego władcy mogą niejednokrotnie wydawać się zrozumiałe, rozsądne, a nawet konieczne, gdyż nieraz tak bywało, że duża część członków danej grupy etnicznej działała przeciwko dobru kraju ich zamieszkiwania. Oczywistym tego przykładem jest postawa chociażby niemałej liczby Niemców zamieszkujących niegdyś nasz kraj, którzy poprzez swe nieraz ochocze wsparcie dla Hitlera i prowadzonych przez niego niesprawiedliwych wojen przyczynili się do rozlicznych cierpień, jakie Polska zaznała w trakcie II wojny światowej. Z drugiej jednak strony, wygnanie kogoś z jego dotychczasowego, a dłuższego miejsca pobytu jest wyrządzeniem temu komuś bardzo poważnej niedogodności i tradycyjnie w słuszny sposób przez wieki było to traktowane w kategoriach kary, jaką wymierza się przestępcom za ich niegodziwe zachowania. A jeśli tak to, wyganianie całych grup ludności z ich nieraz wszak wielopokoleniowych miejsc zamieszkania musi rodzić co najmniej duże podejrzenia odnośnie sprawiedliwości i moralności takiego ich traktowania. Jakkolwiek bowiem nie byłaby zdeprawowana dana grupa etniczna czy religijna, to nierealistyczne jest przyjmowanie założenia, że dokładnie wszyscy członkowie tej społeczności byli na tyle źli, by sprawiedliwie zasłużyli sobie na karę wygnania ich z ich dotychczasowych miejsc zamieszkania.
***
Spróbujmy zatem odpowiedzieć sobie na pytanie, jak Magisterium Kościoła odnosi się do kwestii wyganiania całych grup ludności?
Zacznijmy od mniej wyraźnych poszlak, które mogą ukierunkować nas na znalezienie odpowiedzi na owe pytanie.
Znamy wszyscy przykazanie “Nie kradnij”. Zakłada ono między innymi, że nie wolno komuś w niesprawiedliwy sposób odbierać jego własności. Owszem władze cywilne mają czasami moralne prawo do konfiskaty czyjejś prywatnej własności, ale coś takiego powinno być czynione przez nie za stosownym odszkodowaniem i z odpowiednio ważnych powodów. Jedna z tradycyjnych reguł interpretacji mówi: “Jeśli zakazane jest coś mniejszego, to tym bardziej zakazane jest coś większego“. Gdyby zastosować tę zasadę do moralnej oceny wygnania kogoś z jego dotychczasowego a dłuższego miejsca osiedlenia, to wychodziłoby na to, że jest to coś o wiele gorszego niż większość “zwyczajnych” kradzieży. Czym bowiem jest np. pozbawienie kogoś zegarka czy nawet samochodu w porównaniu z pozbawieniem go domu – co w sposób konieczny wiąże się z wygnaniem takiej osoby z kraju jego pobytu? Nawet jeśli pozwoli się deportowanym osobom zabrać ze sobą część swego życiowego dobytku, to przecież siłą rzeczy nie mogą one zabrać ze sobą swych domów. A jeśli władze cywilne mają prawo konfiskować czyjąś własność pod warunkiem wypłacenia odszkodowania, to, analogicznie rzecz biorąc, powinny one wypędzanym przez siebie ludziom dawać odpowiednie finansowe rekompensaty za postawione przez nich domy. Czy jednak coś takiego było czynione przez tych rządzących, którzy dokonywali masowych deportacji?
Inną z poszlak w kwestii moralnej oceny deportacji może być stanowisko jakie papież Paweł III w dokumencie “Pastorale officium” zajął wobec niesprawiedliwego traktowania Indian przez hiszpańskich konkwistadorów. Biskup Rzymu nauczał tam:
“Indianie ci, chociaż żyją poza łonem Kościoła nie są – i nie mogą być – pozbawieni wolności i prawa do posiadania własności, ponieważ są istotami ludzkimi“.
Z tak sformułowanego zdania wynika więc, iż prawo do wolności i własności prywatnej wynika z samej ludzkiej natury i również niechrześcijanie powinni się nim cieszyć. Jak zaś zostało to pokazane powyżej, wygnanie kogoś z miejsca jego stałego pobytu wiąże się zwykle z drastycznym naruszeniem jego własności. Można z tego więc wyciągnąć logiczny wniosek, że np. średniowieczne wypędzenia ludności żydowskiej z katolickich krajów nie były obiektywnie czymś dobrym i właściwym.
***
Przejdźmy teraz do bardziej konkretnych wypowiedzi autorytetów kościelnych w kwestii przymusowych wysiedleń całych grup ludności.
Jak wiemy po II wojnie światowej ludność niemiecka została wygnana z terenów Polski i ówczesnej Czechosłowacji. Ten akt został jednak potępiony tak przez papieża Piusa XII, jak i błogosławionego biskupa Clemensa von Galena. Zdajemy sobie sprawę z tego, że niemała część mniejszości niemieckiej popierała Hitlera, a niekiedy nawet dokonywała aktów dywersji w walczącej z najazdem III Rzeszy Polsce. Jeśli więc jakaś mniejszość narodowa zasługiwałaby na wygnanie, to byliby to z pewnością Niemcy z czasów II wojny światowej. A jednak wspomniani wyżej pasterze Kościoła uznali to za niesprawiedliwość. I wcale nie tak trudno jest uznać słuszność ich oceny. Nie wszyscy bowiem Niemcy popierali Hitlera, a ci którzy tak czynili, również nie robili tego w równej mierze. Byli Niemcy, którzy z wrogością odnosili się do Polaków ( i wygnanie takich było sprawiedliwe), ale istnieli też pośród nich tacy, którzy do Polaków odnosili się bez niechęci, a nawet życzliwie (i takim należałoby dać szansę pozostać w naszym kraju).
Idźmy dalej. Papież św. Jan XXIII w punkcie 25 encykliki “Pacem in terris” nauczał:
“Każdemu człowiekowi winno też przysługiwać nienaruszalne prawo pozostawania na obszarze swego własnego kraju lub też zmiany miejsca zamieszkania“.
Być może ktoś w tym miejscu będzie próbował argumentować, że członkowie mniejszości etnicznej nie są u siebie, czyli “we własnym kraju”, więc nie można mówić o tym, by im takie nienaruszalne prawo przysługiwało, jednak uważam takie tłumaczenie za co najmniej wysoce problematyczne. Czy bowiem można mówić o często mieszkających od setek lat w danym kraju mniejszościach narodowych, etnicznych czy religijnych, że ich dotychczasowe miejsce pobytu nie było “ich krajem”? Poza tym, w tej samej encyklice św. Jan XXIII w odniesieniu do sposobu traktowania przez władze cywilne mniejszości narodowych nauczał:
“W związku z tym trzeba stwierdzić otwarcie, że wszelka działalność skierowana przeciwko tym grupom narodowościowym, a mająca na celu ograniczanie ich siły i rozwoju, jest poważnym pogwałceniem obowiązków sprawiedliwości. (…) [n. 95].
Kolejnym dokumentem kościelnym, w którym już jasno potępia się “deportacje” jest “Gaudium et spes” Soboru Watykańskiego II:
Ponadto wszystko, co godzi w samo życie, jak wszelkiego rodzaju zabójstwa, ludobójstwa, spędzanie płodu, eutanazja i dobrowolne samobójstwo; wszystko, cokolwiek narusza całość osoby ludzkiej, jak okaleczenia, tortury zadawane ciału i duszy, wysiłki w kierunku przymusu psychicznego; wszystko co ubliża godności ludzkiej, jak nieludzkie warunki życia, arbitralne aresztowania, deportacje, niewolnictwo, prostytucja, handel kobietami i młodzieżą; a także nieludzkie warunki pracy, w których traktuje się pracowników jak zwykłe narzędzia zysku, a nie jak wolne, odpowiedzialne osoby: wszystkie te i tym podobne sprawy i praktyki są czymś haniebnym; zakażając cywilizację ludzką, bardziej hańbą tych, którzy się ich dopuszczają, niż tych, którzy doznają krzywdy, i są jak najbardziej sprzeczne z czcią należną Stwórcy. (n. 27).
Co ciekawe, papież św. Jan Paweł II w punkcie nr 80 swej encykliki “Veritatis Splendor” zacytował powyższy fragment z nauczania Vaticanum II jako przykład wyliczenia czynów, które tradycyjna teologia moralna nazywa “wewnętrznie złymi”, a więc takimi, których nie ma się moralnego prawa czynić nigdy i nigdzie.
***
Na powyższe wywody można jednak wysunąć trzy kontrargumenty:
Po pierwsze: nawet osoby kanonizowane przez Kościół czasami popierały wypędzenia całych społeczności żydowskich z danego kraju, a więc nie mogło to być moralnie złe. Po drugie: być może Magisterium Kościoła potępiając deportacje, przyjmuje inne rozumienie tego słowa, niż jest ono przyjęte powszechnie lub przez świat naukowy.
Po trzecie: nauczanie zawarte w encyklikach papieskich a nawet w dokumentach Soboru Watykańskiego II nie jest nieomylne, a więc mamy prawo go nie słuchać.
Na pierwszy z kontrargumentów odpowiadam w ten sposób, iż nie każda z norm naturalnego prawa moralnego jest w sposób oczywisty i jasny dostrzegalna dla ludzi dobrej i szczerej woli, a nawet i świętych pańskich. Coś, co należy do tzw. drugorzędnych aspektów naturalnego prawa moralnego może być – bez złej woli – w mniej wyraźny sposób dostrzegalne nawet dla świętych. Na przykład rozwody, poligamia i ponowne małżeństwa są obiektywnie złe, ale jako że ich potępienie zawiera się w owych drugorzędnych zasadach naturalnego prawa moralnego, nawet Bóg tolerował je w cywilnym prawodawstwie jakie dał Żydom, a co się z tym wiąże również niektórzy święci Starego Testamentu mogli nie tylko nie dostrzegać niegodziwości tych rzeczy, ale nawet sami je praktykować. Przykładowo, Dawid był wielkim Bożym mężem i świętym Starego Zakonu, a pomimo to był poligamistą i nic nie wiemy o tym, by żałował właśnie z tego tytułu. Podobnie, niegodziwość moralna deportacji nie jest prawdą, która została wyraźnie objawiona przez Boga, ani też nie należy do tych elementów naturalnej moralności, które dostrzega się na pierwszy rzut oka. Zło przymusowych wygnań całych grup ludności jest konkluzją wynikłą z innych bardziej podstawowych zasad moralnych (wspomniane wyżej: “Nie kradnij”) i dopiero z biegiem czasu Magisterium Kościoła w bardziej wyraźny sposób rozeznało tę prawdę. Również więc niektórzy święci Nowego Przymierza mogli – szczerze i bez złych intencji – pomylić się w moralnej ocenie zasadności poszczególnych deportacji.
Na drugi z argumentów odpowiadam: to prawda, że nie zawsze i nie w 100 procentach teologiczne definicje danych uczynków zgadzają się z potocznym ich rozumieniem, ale gdy nie ma ku temu poważniejszych podstaw należy zakładać, że Magisterium Kościoła przez dany czyn rozumie jego bardziej powszechne czy naukowe znaczenie. Tymczasem, np. w Encyklopedii PWN przez “deportację” rozumie się:
deportacja [łac.], zesłanie, przymusowe, połączone z pozbawieniem lub ograniczeniem wolności, przesiedlenie osób do innego rejonu kraju lub usunięcie ich poza granice państwa, gł. ze względów polit., na podstawie decyzji władz administracyjnych.
Zresztą nawet gdyby założyć, iż nauczanie katolickie przez “deportacje” nie rozumie dokładnie i w 100 procentach tego jak się to pojęcie wykłada współcześnie to i tak duża część owego rozumienia może tu być wspólna. I nie widać powodu, dlaczego akurat najbardziej jaskrawe i skrajne formy deportacji, jakimi są wygnania całych grup etnicznych i/lub religijnych miały by być przez doktrynę katolicką nie rozumiane właśnie jako potępiane przez nią “deportacje”.
Na trzeci z argumentów odpowiadam: nawet, gdyby deklaracje Magisterium potępiające deportacje nie miało charakteru per se nieomylnego, to i tak ciągle należałyby one do tych wypowiedzi Kościoła, którym katolik powinien okazywać tzw. posłuszeństwo serca i rozumu. Poza tym, o ile w przypadku niektórych aspektów posoborowego Magisterium istotnie zachodzi poważna trudność w pogodzeniu ich treści z poprzednią, wielowiekową doktryną katolicką, to w odniesieniu do potępienia deportacji nie zachodzi taka trudność. Nie było wszak powszechnego i zwyczajnego nauczania Kościoła, w którym akty wygnania całych grup ludności zostałyby pochwalone i uznane za moralnie dobre. Nawet więc, jeśli Magisterium Kościoła przez wieki milczało odnośnie moralnej oceny takich działań, to ich potępienie w XX wieku można uznać za przykład prawidłowego rozwoju katolickiej doktryny. A więc takiego rozwoju, w którym wydobywa się na światło dzienne pewne logicznie nasuwające się konkluzje doktrynalne z nauczanych już wcześniej zasad – nie zaś rzekomego “rozwoju doktryny” sprowadzającego się do formułowania tez sprzecznych z poprzednim nauczaniem.
Ponadto, nawet gdyby miało się ostatecznie okazać, że Magisterium Kościoła było zbyt surowe w swej ocenie deportacji (np. nazywając je “wewnętrznie złymi”) to i tak nie musiałoby to oznaczać automatycznej pochwały owej praktyki.
***
Wszystko co powyżej napisałem nie oznacza, iż nie uznaję moralnego prawa władz cywilnych do poddawanie szczególnej kontroli tych spośród mniejszości narodowych, których znaczna część członków okazała się nielojalna, zdeprawowana czy wroga wobec głównego narodu zamieszkującego dane państwo. Myślę, że sprawujący władzę mają prawo to czynić poprzez bardziej uważne przyglądanie się zachowaniu danej mniejszości, wprowadzanie dla jej członków obowiązku podpisywania swego rodzaju deklaracji lojalności czy być może nawet tymczasowe, a motywowane szczególnymi wojennymi okolicznościami przesiedlenie jej do obozów internowania (jak to uczynił rząd USA w czasie II wojny światowej w stosunku do zamieszkujących ten kraj Japończyków).
Tak więc w stosunku do mniejszości niemieckiej zamieszkującej nasz kraj po 1945 roku uważam, iż należało z polskiej ziemi wygnać tych Niemców, którzy w bardziej ochoczy sposób popierali Hitlera i prowadzoną przez niego wojnę (należeli do NSDAP, ochotniczo zaciągali się do SS, itp). Niemcom, którzy tego nie czynili trzeba było dać szansę na pozostanie w naszym kraju poprzez zaproponowanie im podpisania potępienia dla niesprawiedliwej wojny prowadzonej przez ich kraj oraz zadeklarowania lojalności wobec polskiego państwa. Gdyby podpisania takich deklaracji odmówili, wtedy moralnie sprawiedliwe byłoby ich wygnanie z Polski. Wspomnianych wyżej Niemców, którzy w bardziej ochoczy sposób popierali Hitlera i prowadzoną przez niego wojną (członków NSDAP, ochotników SS) należało nie tylko wygnać ale jeszcze dodatkowo ukarać. Myślę też, że adekwatną karą byłoby dla członków NSDAP umieszczenie ich w jakimś obozie pracy na kilka lat, zaś każdego żołnierza SS (również takiego, który “tylko wykonywał rozkazy”) któremu udowodniłoby się bezpośrednie zabijanie osób niewalczących należałoby skazać na karę śmierci. Tym niemniej jednak wypędzenie w Polski ogółu Niemców bez dokonywania tym podobnych rozróżnień należy ocenić jako niesprawiedliwość im wyrządzoną.
Mirosław Salwowski
Źródło obrazka wykorzystanego w artykule: https://www.yadvashem.org/yv/en/exhibitions/communities/bratislava/deportations.asp
Możliwość komentowania “Okiem tradycjonalisty” promuje herezję etyki sytuacyjnej została wyłączona
Kilka tygodni temu pan Ludwik Wit opublikował na youtubowym kanale “Okiem tradycjonalisty” filmik zatytułowany “Miłość czy prawo?# Faryzeizm największą pokusą tradycjonalistów“. W tymże materiale pan Wit zarzucił niektórym tradycjonalistycznym katolikom, iż błędnie absolutyzują znaczenie Bożych przykazań, stawiając je ponad najwyższą zasadę miłości przez co w bardzo niebezpieczny sposób zbliżają się do judaizmu i faryzeizmu. Doceniam dobre intencje, którymi prawdopodobnie wspomniany wyżej autor kierował się przy nagrywaniu owego filmiku. Solidaryzuję się też z panem Witem w jego dziele zwalczania na polskiej prawicy wpływów liberalizmu i libertarianizmu. Nie mogę jednak pominąć milczeniem pewnych doktrynalnych błędów (a w zasadzie to nawet herezji) oraz przeinaczeń, których on się w tym filmie dopuścił. Niniejszym zamierzam wskazać, w czym pan Ludwik Wit błądzi.
Podstawowym błędem pana Wita jest sugestia, iż nawet pośród tych Bożych przykazań, które zabraniają popełniania pewnych czynów, nie ma przykazań o charakterze bezwzględnym i absolutnym i każdy z tych moralnych zakazów może być złamany w imię okazania miłości naszym bliźnim. Autor kanału “Okiem tradycjonalisty” mówi wszak:
“Oczywiście przestrzeganie przykazań jest bardzo istotne i to zaznaczam. Natomiast nie są one prawem absolutnym, ponieważ w pewnych sytuacjach, gdzie miłość wymaga tego by któreś przykazanie warunkowo złamać to możemy je właśnie z miłości złamać.“
Pan Wit nie rozróżnia w tej swej wypowiedzi pomiędzy tzw. pozytywnymi przykazaniami (które nakazują czynienie czegoś – a od których owszem są pewne wyjątki), a tzw. negatywnymi przykazaniami, które zabraniają czynów wewnętrznie złych (np. cudzołóstwa, zabijania niewinnych, oszczerstwa, czczenia bożków) i od zakazu których nie ma absolutnie żadnych wyjątków (nawet w ekstremalnych okolicznościach). Na poparcie tego twierdzenia można przywołać wiele magisterialnych deklaracji Kościoła:
„Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która ją inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna lub konieczność działania, itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze i bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro (…) Okoliczności, a w tym także konsekwencje, są drugorzędnymi elementami czynu moralnego. Przyczyniają się one do powiększenia lub zmniejszenia dobra lub zła moralnego czynów ludzkich (np. wysokość skradzionej kwoty). Mogą one również zmniejszyć lub zwiększyć odpowiedzialność sprawcy (np. działanie ze strachu przed śmiercią). Okoliczności nie mogą same z siebie zmienić jakości moralnej samych czynów; nie mogą uczynić ani dobrym, ani słusznym tego działania, które jest samo w sobie złe” – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753-1754, 1756.
„(…)normy negatywne prawa naturalnego mają moc uniwersalną: obowiązująwszystkich i każdego, zawsze i w każdej okoliczności. Chodzi tu bowiem o zakazy, które zabraniają określonego działania semper et pro semper, bez wyjątku, ponieważ wyboru takiego postępowania w żadnym przypadku nie da się pogodzić z dobrocią woli osoby działającej, z jej powołaniem do życia z Bogiem i do komunii z bliźnim. Nikomu i nigdy nie wolno łamać przykazań, które bezwzględnie obowiązują wszystkich do nieobrażania w drugim człowieku, a przede wszystkim w samym sobie, godności osoby wspólnej wszystkim ludziom. (…) Z drugiej strony fakt, że tylko przykazania negatywne obowiązują zawsze i w każdej sytuacji, nie oznacza, że w życiu moralnym zakazy są donioślejsze od obowiązku czynienia dobra, na który wskazują przykazania pozytywne. Ma to następujące uzasadnienie: przykazanie miłości Boga i bliźniego ze względu na swą pozytywną dynamikę nie wyznacza żadnej górnej granicy, określa natomiast granicę dolną, którą przekraczając człowiek łamie przykazanie. Ponadto, to co należy czynić w określonej sytuacji, zależy od okoliczności, których nie można z góry dokładnie przewidzieć; natomiast istnieją zachowania, które nigdy i w żadnej okoliczności nie mogą uchodzić za działania właściwe – to znaczy za zgodne z ludzką godnością. Wreszcie, jest zawsze możliwe, że przymus lub inne okoliczności mogą przeszkodzić człowiekowi w doprowadzeniu do końca określonych dobrych działań; nie sposób natomiast odebrać mu możliwości powstrzymania się od zła, zwłaszcza jeżeli on sam gotów jest raczej umrzeć niż dopuścić się zła. (…) Kościół zawsze nauczał, że nie należy nigdy popełniać czynów zabronionych przez przykazania moralne, ujęte w formie negatywnej w Starym i Nowym Testamencie (…). Dzięki świadectwu rozumu wiemy (…), że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby stworzonej na jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są „wewnętrznie złe”: są złe zawsze i same w sobie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że << istnieją akty, które jako takie, same w sobie niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot>> (…) Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lub szczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalnie złe, same z siebie i same w sobie niezdatne do tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby (…). Tak więc okoliczności lub intencje nie zdołają nigdy przekształcić czynu ze swej istoty niegodziwego ze względu na przedmiot w czyn <<subiektywnie>> godziwy lub taki którego wybór można usprawiedliwić (…). Już w Starym Przymierzu spotykamy się z godnymi podziwu świadectwami wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Ich symbolem może być historia Zuzanny: dwaj niesprawiedliwi sędziowie, którzy grożą jej śmiercią ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom słyszą odpowiedź: << jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana>> (Dn 13, 22-23). Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje zazłe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. (…) Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia (…). Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty (…). wobec norm moralnych, które zabraniają popełniania czynów wewnętrznie złych, nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim <<nędzarzem>> na tej ziemi wobec wymogów moralnych wszyscy jesteśmy absolutnie równi (…) W określonych sytuacjach przestrzeganie Prawa Bożego może być trudne, a nawet bardzo trudne, nigdy jednak nie jest niemożliwe (…) Każdy z nas jest w stanie dostrzec, jak wielką wagę – nie tylko dla pojedynczych osób, ale dla całej społeczności – ma ponowne stwierdzenie powszechności i niezmienności przykazań moralnych, a w szczególności tych, które bez wyjątku i zawsze zakazują czynów wewnętrznie złych” – Jan Paweł II, „Veritatis splendor”, n. 52, 76, 80 – 81, 91 – 93, 96, 102, 115.
„W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” – Paweł VI, „Humanae vitae”, n. 14.
Nie wiem, czy pan Ludwik Wit jako tradycjonalistyczny katolik jest gotów uznać słuszność przytoczonego powyżej “posoborowego” Magisterium, więc przytoczę jeszcze poniżej “przedsoborowe” wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego Kościoła:
„Żadne bowiem trudności nie mogą znieść prawomocności przykazań Bożych, zabraniających czynów z natury swej złych” – Pius XI, „Casti connubii”.
„Fundamentalne obowiązki prawa moralnego opierają się na istocie i naturze człowieka, na jego podstawowych relacjach I dlatego obowiązują w przypadku każdego człowieka. Fundamentalne obowiązki prawa chrześcijańskiego w stopniu, w którym są one nadrzędne wobec prawa naturalnego, opierają się na istocie nadprzyrodzonego porządku ustanowionego przez Boskiego Zbawiciela. Z zasadniczych relacji między człowiekiem a Bogiem, człowiekiem a człowiekiem, mężem a żoną, rodzicami a dziećmi z zasadniczej wspólnoty relacji typowych dla rodziny, w Kościele i w Państwie wynika między innymi, że nienawiść do Boga, bluźnierstwo, bałwochwalstwo, porzucanie prawdziwej wiary, wyparcie się wiary, krzywoprzysięstwo, morderstwo, dawanie fałszywego świadectwa, oszczerstwo, cudzołóstwo i nierząd, przemoc małżeńska, samogwałt, kradzież i rabunek, odbieranie rzeczy niezbędnych do przeżycia, pozbawianie pracowników ich sprawiedliwej zapłaty (Jk 5,4), monopolizacja podstawowego pożywienia, niesprawiedliwe podwyżki cen, nieuczciwe bankructwo, niesprawiedliwe manewry spekulacyjne – wszystko to jest surowo zabronione przez Boskiego Prawodawcę. Nie są tu konieczne żadne badania. Niezależnie od sytuacji danej osoby, nie ma ona żadnego innego wyboru, jak tylko zachować posłuszeństwo. (…) Chrześcijanin nie może być nieświadomy faktu, że musi poświęcić wszystko, nawet własne życie, aby ocalić swoją duszę. Przypominają nam o tym wszyscy męczennicy. Męczenników jest bardzo wielu, również w naszych czasach. Matki Machabeuszy wraz ze swoimi synami święte Perpetua i Felicyta, wraz z ich nowo narodzonymi dziećmi; Maria Goretti i tysiące innych mężczyzn i kobiet, których czci Kościół – czy w obliczu sytuacji, w której się znaleźli, bezsensownie lub wręcz błędnie zaryzykowali krwawą śmierć? Nie, z pewnością nie, a w swojej krwi są oni najbardziej ewidentnymi świadkami prawdy przeciwko nowej moralności”. Pius XII, przemówienie Soyez les bienvenues do Katolickiej Światowej Federacji Młodych Kobiet, 18 kwietnia 1952 r., nr 11.
Warto przy tym zauważyć, że również tradycjonalistyczne Bractwo św. Piusa X podziela tak przedsoborowe, jak i posoborowe nauczanie Kościoła o istnieniu czynów wewnętrznie złych, których nie ma się moralnego prawa popełniać nigdy i nigdzie, nawet w ekstremalnych okolicznościach:
“(…) człowiek powinien raczej wybierać śmierć niż obrazę Boga poprzez choćby jeden popełniony świadomie grzech. (…) Można tolerować mniejsze zło, ale nigdy nie można go pozytywnie czynić. Oto nauka Kościoła! (…)Nie można dokonać choćby i najmniejszego grzechu w celu zbawienia nawet całego świata” – Biskup Bernard Tissier de Mallerais, “Komunikat Bractwa św. Piusa X” [1].
Ktoś może powie, że w przytoczonych wyżej wypowiedziach Magisterium dosłownie jest tylko mowa o tym, że pewnych czynów nie wolno popełniać “nawet dla ratowania własnego życia”, nie ma tam zaś literalnych stwierdzeń, iż nie wolno ich czynić “nawet dla ratowania życia innych osób”. Ten argument jest jednak niezwykle łatwy do obalenia. Nawet jeśli nie ma tam dosłownych sformułowań o tym, iż pewnych rzeczy nie wolno robić “nawet dla ratowania życia innych osób”, to jest w Magisterium pełno i konsekwentnie powtarzanych wyrażeń do tego analogicznych typu, że owych czynów nie wolno popełniać “nigdy i nigdzie”, “w żadnych okolicznościach”, że są one zakazane “zawsze i wszędzie”, że od ich zakazu “nie ma żadnych wyjątków”, że nawet “dla najpoważniejszych przyczyn”; dla “zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” nie ma się moralnego prawa ich dopuszczać. Ponadto, gdybyśmy mieli moralne prawo – dajmy na to np. cudzołożyć – by ocalić od śmierci innych niewinnych ludzi, to tym bardziej mielibyśmy prawo to robić, by ocalić od śmierci swoją własną osobę. W pewnym bowiem sensie, mamy prawo w pierwszym rzędzie troszczyć się o zachowanie własnych dóbr przed dobrami innych osób, np. nie mamy obowiązku ratować cudzego życia wówczas, gdy wiązałoby się to z wielkim ryzykiem narażenia swego własnego życia. Pozostając zatem na gruncie tradycyjnej moralistyki katolickiej, to gdyby można było popełniać wewnętrznie złe czyny dla ratowania innych ludzi, to, logicznie rzecz biorąc, tym bardziej można by to było czynić dla ratowania własnego życia. Tak jednak nie jest i nie będzie.
Celną uwagę na temat znaczenia absolutnych przykazań moralnych wygłosił w jednej ze swych książek pan Benjamin Wiker i warto aby zwolennicy etyki sytuacyjnej wzięli ją sobie do serca:
„Sugerując komuś, że niektóre czyny są w w swojej istocie tak złe i tak niemoralne, że nawet myślenie o nich kładzie się cieniem na naszej duszy, najczęściej otrzymujemy w odpowiedzi jakiś wymuszony uśmiech, po którym można się spodziewać wziętego na chybił trafił przykładu, który jakby zmusza siłą rzeczy do wyboru haniebnego czynu dla uniknięcia jeszcze bardziej okropnych konsekwencji. „A co jeśli terrorysta dałby ci do wyboru: jeśli nie zastrzelisz i nie obedrzesz ze skóry swojej babci, to my wysadzimy w powietrze Nowy Jork?” Oczywiście taka naiwna osoba zakłada, że jest bardziej moralne uratowanie całego miasta, nawet jeśli wymagałoby to zastrzelenia i obdarcia ze skóry naszej babci. U podstaw podobnego założenia leży oczywiście fakt, że nie ma czegoś takiego jak moralny absolut. Naiwni ludzie rzadko też są logiczni, bo jeśli rzeczywiście nie ma czynów z gruntu rzeczy niemoralnych, wówczas byłoby zasadne wysadzić w powietrze Nowy Jork, by uratować babcię”.
Benjamin Wiker, „Dziesięć książek, które zepsuły świat. Ponadto pięć innych, które temu dopomogły”, Warszawa 2008, s. 27-28.
Podsumowując tę część naszych rozważań: owszem nie wszystkie Boże przykazania są absolutne. Te z owych przykazań, które mają charakter pozytywny, a więc coś nakazują, nie są absolutne i można ich nie wypełniać dla ważnych powodów. Na przykład, zasadniczo powinniśmy dawać biednym jałmużny, nie mniej jednak nie mamy zawsze takiego obowiązku, a czasami nawet nie powinniśmy tego robić. Podobnie, zasadniczo powinniśmy być posłuszni władzom cywilnym, ale istnieją od tego przykazania wyjątki. Nie mniej jednak istnieją też Boże przykazania, które zabraniają czynów wewnętrznie złych i od których zakazu nie ma żadnych, ale to żadnych wyjątków, nawet gdyby wydawało nam się, że ich złamanie będzie wyrazem miłości do bliźnich. Tak też, nie mamy moralnego prawa np. cudzołożyć, by ocalić niewinnego, czcić bałwany, by uchronić życie swoje i swych bliźnich, rozpowszechniać oszczerstw choćby i o naszych największych wrogach po to, by w ten sposób przynieść dobro naszemu narodowi.
***
Pan Ludwik Wit sugeruje, iż miłość do bliźniego może w niektórych okolicznościach nakazywać popełnianie nawet tych czynów, które tradycyjna moralistyka katolicka uznaje za wewnętrznie złe. Jest to jednak fałszywy i niekatolicki dylemat. Papież Jan Paweł II tak odpowiadał na ową trudność:
„Kiedy apostoł Paweł stwierdza, że przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego stanowi wypełnienie całego prawa (por. Rz 13, 8 – 10), nie osłabia znaczenia przykazań, ale raczej je potwierdza, ukazuje bowiem ich wymogi i ich powagę. Miłość Boga i miłość bliźniego jest nieodłączna od zachowywania przykazań Przymierza odnowionego przez krew Chrystusa i przez dar Ducha Świętego. Chrześcijanie szczycą się tym, że słuchają raczej Boga niż ludzi (por. Dz 4, 19; 5, 29), co gotowi są poświadczyć nawet męczeństwem, jak to uczynili święci i święte Starego i Nowego Testamentu, którzy zasłużyli sobie na to miano, ponieważ woleli oddać życie raczej niż dokonać jakiegoś czynu sprzecznego z wiarą lub cnotą (…)” (Jan Paweł II, „Veritatis splendor”, n. 76).
Nie jest więc tak, iż najwyższe przykazanie miłości może czynić dozwolonym coś, co w swej istocie jest zakazane i miłe Panu Bogu. Przeciwnie miłość do Pana Boga i bliźniego uzdatnia nas i umacnia do nienaruszania negatywnych zasad moralnych, choćby w najtrudniejszych okolicznościach.
Wspomnę w tym miejscu, że perspektywa, jaką prezentuje na te kwestie pan Wit, bynajmniej nie jest tradycyjnie katolicka, ale jako żywo przypomina wywody jednego z twórców tzw. etyki sytuacyjnej anglikanina Josepha F. Fletchera.
Człowiek ten w swej książce pt. “Situation Ethics. The New Morality” (“Etyka sytuacyjna. Nowa moralność”) otwarcie negował istnienie absolutnych i bezwarunkowych zakazów moralnych. Wedle niego, ani kłamstwo, ani cudzołóstwo, ani mord niewinnego, jak również żaden z innych czynów, które tradycyjnie uważano za niemoralne ze swej natury, nie są złe w swej istocie i dlatego nie można ich traktować jako zawsze nieprawych i niedozwolonych. Zło i dobro takich aktów zależy, w mniemaniu Fletchera, od intencji i okoliczności im towarzyszących. Jeśli np. cudzołożymy, lub kłamiemy z miłości do innych bliźnich, to czyny te są dobre. Jeżeli jednak czynimy to z nienawiści, to wówczas są one złe. W ten sposób autor “Situation Ethics” zakwestionował też jedność pomiędzy najwyższym prawem miłości a pozostałymi Bożymi przykazaniami. O ile bowiem tradycyjne prawowierne chrześcijaństwo uznawało, iż miłość do Boga i bliźniego będzie nas prowadzić do absolutnego i bezwarunkowego przestrzegania moralnych zakazów, o tyle Fletcher twierdził coś zupełnie odwrotnego. Wedle niego miłość nieraz koliduje z Bożym prawem i dlatego są sytuacje, w których prawdziwie pojmowana miłość będzie wymagała złamania negatywnych norm moralnych.
***
Pan Ludwik Wit w swej apologii etyki sytuacyjnej sięga po doświadczony sposób kwestionowania “absolutyzmu moralnego” i podaje przykład “Żydów w piwnicy”, których w czasie II wojny światowej należałoby chronić także za pomocą kłamstwa. Tak sformułowane stanowisko jest jednak niezgodne z wielowiekowym nauczaniem katolickim wyrażonym, chociażby w tych wypowiedziach:
„Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: Nie będę ani donosicielem ani kłamcą. Biskup Thagaste, imieniem Firmus wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa? (…) Nie uważane są za kłamstwa, pewne żarty, w których jawnie okazuje się ze sposobu, w jakim je wyrażamy, że nie mamy zamiaru oszukiwać, nawet mówiąc nieprawdę” (Św. Augustyn z Hippony) [2].
„Unikajmy troskliwie wszelkiego rodzaju kłamstwa. Są wprawdzie kłamstwa lekkie: na przykład skłamać, aby ocalić życie bliźniemu swemu. Wszelako ponieważ powiedziane jest w Piśmie świętym: (Ks. Mądrości 1:11),tudzież (Ps 5: 5-6); nie masz żadnej wątpliwości, że każdy chrześcijanin, który pragnie przyjść do doskonałości, unikać powinien owych kłamstw usłużnych, stronić troskliwie od wszelkiego rodzaju skrytości, nawet w przypadku, o którym wspomnieliśmy, z obawy, iżby chcąc ocalić życie doczesne bliźniego, nie zaszkodzić dobru żywota duchownego (…)” (Papież św. Grzegorz Wielki)[3].
„Nie wolno mówić kłamstwa, nawet by ocalić kogoś z jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.” (Św. Tomasz z Akwinu).
„Pismo św. Starego i Nowego Zakonu przestrzega nas przed kłamstwem. Czynią to i Święci, mówiąc, że nawet dla uratowania świata całego od zagłady nie należałoby kłamać. Choćby nawet przez kłamstwo można z piekła uwolnić potępionych i wprowadzić ich do nieba, nie wolnoby nam było tego uczynić. (…) Choćbyśmy mogli kogoś uchronić od śmierci kłamstwem, nie wolnoby go popełnić. (…) Dla ocalenia życia i majątku nie wolno zasmucać Boga, bo życie i majątek trwają do czasu, a Bóg i szczęśliwość duszy trwać będą na wieki” (Św. Jan Maria Vianney) [4].
„Nigdy nie można kłamać, ani w żartach, ani dla własnej korzyści, ani dla korzyści kogoś innego, gdyż kłamstwo zawsze jest złem samym w sobie” (Katechizm św. Piusa X) [5].
Dobra intencja (np. pomoc bliźniemu) nie czyni dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane (jak kłamstwo czy złorzeczenie). Cel nie uświęca środków (…) Kłamstwo jest ze swej natury godne potępienia. Jest profanacją słowa, które ma za zadanie komunikować innym poznaną prawdę. Dobrowolny zamiar wprowadzenia bliźniego w błąd przez wypowiedzi sprzeczne z prawdą narusza sprawiedliwość i miłość. Wina jest jeszcze większa, gdy intencja oszukania może mieć zgubne skutki dla tych, których odwraca od prawdy” (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753; 2485) [6].
Owszem, mniejszość teologów katolickich akceptuje tzw. zastrzeżenie domyślne w ramach, którego uważa się za dozwolone posługiwanie się pewnymi wyrażeniami dwuznacznymi, a czasami nawet nieprawdziwymi, o ile okoliczności czasu i miejsca pozwalają odbiorcy takich sformułowań łatwo domyśleć się, że nie ma on do czynienia z dosłownie prawdziwą informacją. Jednak i ci teolodzy nie nazywają tego kłamstwem, jednocześnie podtrzymując tradycyjne twierdzenie o tym, że uciekanie się do kłamstwa jest zawsze moralnie niedozwolone. Autor “Okiem tradycjonalisty” być może zdaje sobie sprawę z różnic pod względem bardziej szczegółowej definicji kłamstwa, które funkcjonowały w tradycyjnej moralistyce katolickiej, nie mniej jednak nic o nich nie wspomina i w swym filmiku po prostu potępia absolutny zakaz kłamstwa. Jest heretyckim sposobem mówienia mylenie kłamstwa z zastrzeżeniem domyślnym, tak jak heretyckim sposobem mówienia jest nazywanie kościelnych stwierdzeń nieważności mianem „kościelnych rozwodów”. Poza tym, gdyby pan Wit przychylał się do tej łagodniejszej definicji kłamstwa (która nie nazywa kłamstwem świadome mówienie nieprawdy w pewnych szczególnych okolicznościach), to i tak powinien mieć jako tradycyjny katolik szacunek dla bardziej rygorystycznej definicji kłamstwa, która historycznie była podtrzymywana przez większość teologów katolickich (w tym przez św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu). Jeszcze innymi słowy: pan Wit może twierdzić, iż świadome powiedzenie nieprawdy w sytuacji przysłowiowych już “Żydów w piwnicy” nie było kłamstwem, ale nie może on utrzymywać, że kłamstwo jest kiedykolwiek dozwolone. Jeśli używa on takiej terminologii, to wykracza tym samym poza granice katolickiej prawowierności. Poza tym autor “Okiem tradycjonalisty” powinien z szacunkiem odnosić się do tych, którzy twierdzą, że takie zachowanie byłoby kłamstwem i w związku z tym byłoby zakazane. Niestety u pana Wita okazywania takiego szacunku wobec tej bardziej “rygorystycznej” definicji kłamstwa nie widać. Sam osobiście, przychylam się do twierdzenia, iż wspomniane zachowanie nie byłoby jednak kłamstwem, nie mniej jednak szanuję pogląd tych, którzy twierdzili inaczej i zdaję sobie sprawę z tego, że moja opinia historycznie rzecz biorąc sytuowała się pośród mniejszości katolickich teologów.
***
Nie za bardzo wiem, co pan Ludwik Wit ma na myśli, mówiąc, iż zwolennicy tradycyjnego absolutyzmu moralnego traktują niczym “prawo” wypowiedzi tych świętych pańskich, którzy aprobowali udział w wojnie sprawiedliwej. Jak dla mnie to jest bardzo dziwne sformułowanie i odnoszę wrażenie, że pan Wit próbuje tutaj włożyć własne wyobrażenia o sposobie myślenia zwolenników moralnego absolutyzmu w ich głowy. Osobiście, akceptuję ideę wojny sprawiedliwej dlatego, że jest ona wyrażona na kartach Pisma świętego oraz Magisterium Kościoła i owszem można ją traktować jako wyraz miłości do swych bliźnich (choćby tych słabych oraz bezbronnych, których trzeba zbrojnie bronić przed niesprawiedliwą napaścią). Przy tej okazji pozwolę sobie zauważyć, że autor “Okiem tradycjonalisty” ponownie wydaje się nie widzieć ważnych rozróżnień obecnych w tradycyjnym nauczaniu katolickim odnoszącym się do Piątego Przykazania. Mówi on bowiem tak, jakby zabijanie niesprawiedliwych napastników było wyjątkiem od tego przykazania. Tymczasem Piąte Przykazanie w absolutny sposób zakazuje bezpośredniego i zamierzonego zabijania niewinnych osób – nie zaś wszelkiego zabijania złoczyńców. I także na wojnie sprawiedliwej zakazane jest takie bezpośrednie zabijanie niewinnych – choćby i za jego pomocą można by ocalić jeszcze większą liczbę niewinnych ludzi.
***
Co do sugestii, jakoby zwolennicy tradycyjnego absolutyzmu moralnego w swym spojrzeniu na te sprawy naśladowali żydów, to również się pan Ludwik Wit tu się myli. Błędem faryzeuszy było rygorystyczne spojrzenie na niektóre z przykazań, które nie miały w Bożym zamiarze mieć charakteru rygorystycznego. I tego typu przykazaniem był starotestamentowy nakaz święcenia soboty (por Mk 2, 23-28). Z drugiej strony faryzeusze potrafili być zbyt łagodni jeśli chodzi o przestrzeganie innych przykazań (patrz: Mt 15, 3-6). Nasz Pan Jezus Chrystus nie ganił też dokładnie wszystkiego czego nauczali faryzeusze, ale potrafił nawet wzywać do okazywania posłuszeństwa ich nauczaniu z jednej strony przy jednoczesnym unikaniu naśladowania ich uczynków z drugiej (patrz: Mt 23, 1-3). Ponadto o ile Pan Jezus wskazywał na to, iż faryzeusze zbyt rygorystycznie traktowali Boże przykazanie świętowania szabatu, to nie czynił takich uwag w stosunku do wielu z innych przykazań. Biorąc zaś pod uwagę okoliczności kulturowe i historyczne, w których przyszło na tej ziemi działać Jezusowi to wszak nie trudno sobie wyobrazić tym podobnych Jego uwag w odniesieniu do rzekomo zbyt rygorystycznego traktowania dajmy na to Bożego przykazania zakazującego cudzołóstwa i innych nieczystych występków. Wszak, niegdyś kobiety pozbawione opieki mężczyzn były nieraz “zmuszane” przez życie do uprawiania prostytucji – w przeciwnym razie mogła im nawet grozić śmierć głodowa. Czy jednak widzimy na kartach Ewangelii Jezusa sugerującego, iż wolno uprawiać prostytucję wówczas, gdy jest to konieczne do przeżycia? Czy kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie (być może również prostytucji) Pan nasz Jezus Chrystus rzekł “Jeśli będziesz to czyniła po to by nie zginąć z głodu, to możesz to robić. Wszak nie człowiek jest dla Prawa, ale Prawo dla człowieka“? Oczywiście, Chrystus Pan nie przekładał narracji użytej przez siebie w odniesieniu do kwestii zasięgu obowiązywania przykazania święcenia szabatu do wszystkich innych przykazań. Co więcej, Pan Jezus Chrystus sugerował również, że pewnych rzeczy nie wolno czynić nawet dla ratowania własnego życia (Mt 10, 21-23), a w całym Piśmie świętym mamy przykłady oddanych Bogu mężczyzn i niewiast, którzy byli gotowi ponieść męczeńską śmierć niż złamać pewne z Bożych przykazań (np. Zuzanna – Dn 13: 22 – 23; Trzej hebrajscy młodzieńcy – Dn 3: 17 – 18; Matka i jej siedmiu synów – 2 Mch 7). Wszystkie te i tym podobne historie biblijne nie zostały spisane na próżno, ale Duch Święty natchnął autorów Pisma św. do ich utrwalenia po to by nas zbudować, poprawić i wychować ku prowadzeniu cnotliwego oraz sprawiedliwego życia (por. 2 Tm 3, 16).
Konkluzja jaka więc się w tym miejscu nasuwa jest taka, iż pan Ludwik Wit na własną rękę interpretuje Pismo święte, tak wyrywając jego niektóre fragmenty z szerszego kontekstu, jak i wykładając je wbrew powszechnemu i zwyczajnemu nauczaniu Kościoła.
Wracając zaś jeszcze do judaizmu to zakres przykazań, których nie wolno łamać nawet dla ratowania swojego życia jest w tej religii węższy niż w katolicyzmie i są nimi tylko trzy zakazy (bałwochwalstwa, cudzołóstwa i morderstwa), Tymczasem w katolicyzmie tego rodzaju czynów jest znacznie więcej. W jednym tylko cytowanym już powyżej przemówieniu Pius XII wymienia ich 21 (lub 22 – zależy jak liczyć).
***
Cała sprawa z filmikiem pana Ludwika Wita jest zatem więcej niż dziwaczna. W swej opinii chce on więc bronić tradycyjnych katolików przed mającymi im zagrażać “judaizacją” i faryzejskim spojrzeniem na moralność, ale sam popada przy tym w herezje głoszone przez jednego z anglikańskich uczonych (wspomnianego wyżej Josepha F. Fletchera), którego tezy były niejednokrotnie odrzucane przez tak “przedsoborowe” jak i “posoborowe” Magisterium Kościoła. Autor kanału “Okiem tradycjonalisty” wypowiada się tak, jakby chronił prawdziwą wizję katolickiej moralności, a jednocześnie wydaje się nie mieć kompletnego pojęcia o jednej z podstawowych kategorii katolickiej doktryny moralnej, czyli prawdzie zakładającej istnienie czynów wewnętrznie złych, a przez to zawsze oraz wszędzie zakazanych.
I powtarzam niniejszym, że pan Wit głosi w tym swym filmiku przynajmniej materialnie heretyckie tezy. Kwestionowanie wielowiekowego oraz powszechnego nauczania Kościoła w sprawach moralności również bowiem stanowi materię herezji.
Przyjrzymy się bowiem znaczeniu, w jakim herezję określa choćby kanon 751 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Jest tam mowa o tym, iż herezję stanowi odrzucanie bądź poddawanie w wątpliwość nauki, w którą należy wierzyć “wiarą Boską i katolicką”. Sobór Watykański I z kolei w rozdziale trzecim konstytucji “Dei Filius” przypomina:
“Wiarą Boską i katolicką należy wierzyć w to wszystko, co jest zawarte w słowie Bożym pisanym lub podanym i co Kościół jako objawione od Boga do wierzenia podaje bądź uroczystym wyrokiem, bądź też w zwyczajnym i powszechnym nauczaniu”.
Z połączenia tych dwóch wypowiedzi wynika więc, iż herezją jest kwestionowanie nauki, którą Kościół podaje do wierzenia za pośrednictwem swego uroczystego bądź też zwyczajnego i powszechnego nauczania. A Magisterium Kościoła uczy o tym, że objawione przez Boga zostały nie tylko pewne prawdy stricte religijne, ale do kategorii tej należą też zasady moralnego postępowania. Przedmiotem zaś powszechnego i zwyczajnego nauczania Kościół katolickiego jest istnienie czynów bezwzględnie zakazanych i wewnętrznie złych. Jak uczył Jan Paweł II:
“Istnienie szczegółowych norm moralnych odnoszących się do działania człowieka w świecie, których moc obowiązywania zawsze i w każdych okolicznościach wyklucza istnienie wyjątków, stanowi przedmiot odwiecznej nauki Tradycji i Magisterium Kościoła. Nauka ta nie może zostać poddana w wątpliwość przez teologa katolickiego” (Przemówienie z dń. 12. XII 1988 r.)
W wielokrotnie już tu cytowanej encyklice “Veritatis Splendor” Jan Paweł II przypominał też, iż Kościół “zawsze” występował przeciw moralności sytuacjonistycznej.
Co więcej zaś, można podać przykłady konkretnych wypowiedzi Magisterium Kościoła, w których pewne błędne wypowiedzi odnoszące się do postępowania na płaszczyźnie moralnej zostały zakwalifikowane jako właśnie „heretyckie”.
I tak np. Sobór w Konstancji potępił następujący pogląd:
„Każdy tyran może i powinien, w sposób dozwolony i słusznie, zostać zgładzony przez jakiegokolwiek swego wasala czy poddanego, także przy użyciu zasadzki, fałszywego pochlebstwa czy udawania miłości, bez względu na złożoną mu przysięgę albo zawarte z nim przymierze, bez czekania na wyrok czy polecenie jakiegokolwiek sądu” (Patrz: Sesja XVII, V, 2).
Ojcowie tego soboru uzasadnili napiętnowanie owego poglądu, w taki oto sposób:
„Pragnąc przeciwstawić się temu błędowi i usunąć go z korzeniami, święty synod, po dojrzałym namyśle ogłasza, orzeka i ustala, że doktryna tego rodzaju jest błędna w wierze i z punktu widzenia obyczajów, odrzucają i potępia jako heretycką, gorszącą, wywołującą niepokój i otwierającą drogę dla fałszu, oszustwa, kłamstwa, zdrady i wiarołomstwa. Ponadto ogłasza, orzeka i określa, że ci, którzy z uporem podtrzymują tę najbardziej zgubną doktrynę, są heretykami i jako tacy powinni być karani według prawnych sankcji kanonicznych.” (Patrz: Sesja XVII, V, 3, podkreślenia moje – MS).
Z kolei Sobór w Vienne tak wypowiedział się na temat tych, którzy broniliby uprawiania lichwy:
(…) Jeśli ktoś popadłby w taki błąd, że śmiałby z uporem twierdzić, iż uprawianie lichwy nie jest grzechem, postanawiamy, że powinien być ukarany jako heretyk, przy czym zobowiązujemy stanowczo miejscowych ordynariuszy i inkwizytorów niegodziwości herezji, aby występowali przeciw oskarżonym lub podejrzanym o tego rodzaju błąd tak samo, jak nie wahają się występować przeciw oskarżonym lub podejrzanym o herezję.” (podkreślenie moje – MS).
Kongregacja Nauki Wiary zaś w dokumencie o nazwie „Wyjaśnienie doktrynalne dotyczące końcowej części formuły <Wyznania wiary>” z dnia 29. 06. 1998 roku prawdę nauczania katolickiego głoszącą, iż: „bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest niezwykle poważnym wykroczeniem moralnym” zaliczała do rzędu tych prawd, które:
„(…) powinny być przez wszystkich wierzących przyjęte z wiarą teologalną. Dlatego gdyby ktoś uporczywie podawał je w wątpliwość lub odrzucał, podlegałby cenzurze herezji, zgodnie z odnośnymi kanonami Kodeksów kanonicznych”.
Nawet jeśli więc sytuacjonistyczna doktryna nie jest nazywana wprost mianem “heretyckiej”, to jasno wynika to z nauczania Magisterium. Odrzucanie nauki Kościoła, która w imię Jezusa jest “odwieczna” i była głoszona “zawsze” bezapelacyjnie stanowi herezję. Ergo, pan Ludwik Wit dopuścił się w swym filmiku głoszenia herezji – prawdopodobnie materialnej herezji, gdyż wynikającej z jego głębokiej niewiedzy odnośnie tego, co Magisterium Kościoła tradycyjnie głosiło na temat istnienia czynów wewnętrznie złych. W tym swym artykule wyłożyłem panu Witowi tę odwieczną doktrynę, a jeśli obawiając się, że pod wpływem jego lektury musiałby on zmienić swe zdanie na ten temat, nie przeczyta go nawet, to jego niewiedza może już nabrać charakteru zawinionego, a przez to zbliżającego go wówczas do popełnienia kanonicznego przestępstwa herezji formalnej.
Mirosław Salwowski
Źródło załączonego do tekstu obrazka: https://www.youtube.com/watch?v=vmBcWvynU48
Przypisy:
1. Cytat za: Zawsze Wierni, nr. 11/ 1996, s. 5.
2. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 382, 380. 3. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 384.
4. Cytat za, Bł. X. Jan Marya Vianney, „Kazania niedzielne i świąteczne”, Lwów 1906, tom I, s. 138 – 139, 140 – 141.
5. Cytat za: „Katechizm św. Piusa X. Vademecum katolika„, Sandomierz 2006, s. 109.
6. Cytat za: „Katechizm Kościoła Katolickiego„, Poznań 2002, s. 425; 568.
Możliwość komentowania Wszystko albo nic została wyłączona
Nie lubię zasady “Wszystko albo nic”. Często prowadzi ona bowiem do wybiórczej niesprawiedliwości w ocenieniu naszych bliźnich, dzieł kultury, idei czy programów politycznych. To, że np. nasz bliźni błądzi w kilku sprawach, nie musi od razu oznaczać, że ten człowiek jest po prostu zły albo też, iż nie ma on racji w żadnej sprawie.
Istnieją jednak sprawy, w których zasada “Wszystko albo nic” się sprawdza. Taką kwestią jest chociażby podejście do Pisma świętego. Albo traktujemy bowiem Biblię jako absolutnie nieomylną, albo też krok po kroku będziemy odmawiać jej Bożego autorytetu i natchnienia. Widzę to jak na dłoni w podejściu do Pisma świętego nie tylko liberalnych, ale i konserwatywnych katolików.
***
Zaczyna się więc od twierdzenia, iż Biblia jest nieomylna tylko w kwestiach wiary i moralności, nie zaś geografii, biologii czy historii. W obliczu rzeczywistych trudności oraz odmienności stylu w jakim autorzy biblijni wyrażali się na te tematy konserwatywni katolicy chętnie przyznają więc rację tezie, iż Pismo święte nie jest nieomylne w tych kwestiach. Myślą nawet przy tym, iż ocalą w ten sposób autorytet Biblii przed śmiesznością, a poza tym nie chcą uchodzić w oczach ludzi za jakichś szurów czy płaskoziemców.
Kiedy jednak już raz przyznało się prymat dociekań naukowców nad tym co mówią biblijni autorzy kusi konserwatywnego katolika, by w kwestionowaniu autorytetu Pisma świętego iść jeszcze dalej. Może taki katolik był w dzieciństwie w sposób emocjonalny i niesprawiedliwy bity przez rodziców (uderzany w twarz, wulgarnie wyzywany, etc.). Takie złe, trudne i wręcz traumatyczne doświadczenie utrudnia mu obiektywne spojrzenie na problematykę kar cielesnych jako takich. W sukurs przychodzą mu współcześni psycholodzy i pedagodzy, którzy twierdzą, że cielesne karcenie dzieci jest zawsze i wszędzie szkodliwe. Połączenie więc wcześniej przyjętego założenia o tym, że Biblia nie jest absolutnie nieomylna, z własnym osobistym i negatywnym doświadczeniem oraz wielkim zaufaniem do naukowców prowadzi takiego konserwatywnego katolika do kwestionowania nieomylności Pisma świętego również w kwestiach moralnych. Bo, czym jak nie kwestią moralną są biblijne pochwały cielesnego karcenia dzieci? Mimo to jednak konserwatywny katolik macha na nie ręką i stwierdza: “To tylko prymitywne wyobrażenia prymitywnych ludów na temat wychowania. My dziś wiemy na ten temat znacznie więcej niż ludzie przed tysiącami lat“.
Skoro zaś już w jednej kwestii moralnej zaprzeczyło się nieomylności Pisma świętego, konserwatywnego katolika zaczyna korcić, by nie dowierzać tej świętej Księdze w innych trudniejszych aspektach moralności. A jako coraz ciężej być “homofobem” we współczesnych czasach (w niektórych krajach można nawet trafić do więzienia!) to może i świadectwo Pisma świętego i na ten temat trzeba by zrelatywizować?!? Zaczyna się więc od powątpiewania, czy aby na pewno Bóg nakazał karać śmiercią za męskie czyny homoseksualne. W post-chrześcijańskich narodach nie karze się wszak już nie tylko śmiercią za te czyny, ale – z pewnymi chwalebnymi wyjątkami – nie karze się ich już w ogóle. Żadne konserwatywne ugrupowanie polityczne nie opowiada się ponadto za taką karalnością. A zatem dostosujmy swe spojrzenie na Biblię do panującej powszechnie mentalności i również w tej kwestii powiedzmy sobie: “To nie Bóg – tylko prymitywne wyobrażenia barbarzyńskich ludów o Bożej woli!“. Na tym się jednak nie kończy. Wokół widzimy coraz więcej ujawniających się “gejów” i lesbijek. Być może niektórych z nich nawet osobiście znamy i wydają się nam być całkiem fajnymi i porządnymi ludźmi. W większości post-chrześcijańskich krajów zalegalizowano już nawet homo-małżeństwa, a co za tym idzie, głupio jest odmawiać swym krewnym, przyjaciołom i znajomym uczestnictwa w takich uroczystościach. Słyszymy też coraz częściej o teologach, a nawet katolickich biskupach wspierających LGBT. Ba, słyszeliśmy nawet o bardzo dwuznacznych i mogących być łatwo w tym duchu interpretowanych wypowiedziach aktualnego papieża Franciszka! Coraz więc bardziej nieswojo czujemy się ze swym przekonaniem o wewnętrznym złu aktów homoseksualnych. Panująca kultura i być może też osobiste emocje nam to bardzo utrudniają. Gdzieś w naszych umysłach czai się więc już sugestia: “Skoro w jednej kwestii moralnej (karcenie cielesne dzieci) autorzy biblijni się mylili, to może i w sprawie homoseksualizmu również się mylili i nie przekazywali w ten sposób Bożej prawdy i woli?“. I tą też drogą może jeszcze nie większość, ale coraz bardziej rosnąca w szeregi mniejszość konserwatywnych katolików zaczyna relatywizować biblijne nauczanie na temat czynów homoseksualnych.
A gdy nie wierzymy już w nieomylność Biblii odnośnie spraw moralnych, to w końcu przestaniemy jej też ufać w sprawach wiary. Stąd prawdopodobnie wzięły się wywody różnych posoborowych teologów podważające np. wieczyste dziewictwo Maryi, cuda Chrystusa czy nawet Jego Zmartwychwstanie. No bo, czy nie jest niepoważnym wierzyć, że Maryja jako dziewica poczęła i porodziła Jezusa, skoro naukowcy mówią, iż dziewice nie poczynają, ani nie rodzą dzieci?! Przecież można zreinterpretować to nauczanie i powiedzieć, że wiernych sobie małżonków także powinno się określać mianem “dziewiczych”, a wówczas w tym sensie Maryja była i jest dziewicą. Cuda Chrystusa? Toć to też takie nienaukowe jest! Sprowadźmy więc je do jakichś baśni, metafor i symboli. Zmartwychwstanie Jezusa? Po co upierać się przy jego dosłownym i fizycznym sensie? Powiedzmy, że Chrystus zmartwychwstał duchowo w sercach swych zwolenników.
***
Wszystko co napisałem powyżej, nie ma celu podważania szacunku dla dociekań naukowców jako takich. Oczywiście, trzeba szanować ich pracę, ale wiedzieć też, iż nie są oni nieomylni i że mają oni swe ograniczenia jeśli chodzi o badanie pewnych spraw. Niektóre wnioski, jakie formułuje świat nauki, tak naprawdę zawsze zostaną raczej w kręgu domysłów, hipotez czy interpretacji aniżeli pewników lub swego rodzaju “dogmatów”. Nie spisywałem też powyższych wywodów po to, by sugerować, że wszyscy konserwatywni katolicy, którzy podważają absolutną nieomylność Pisma świętego czynią to z lęku przed otaczającą nas kulturą i/lub ulegają w ten sposób swym emocjom. Nie można jednak realistycznie patrząc, wykluczyć, iż w przypadku części z nich z takimi motywami mamy też do czynienia. Zdaję sobie też sprawę tego, że rzeczywiście istnieją w Piśmie świętym pewne trudności, które na pierwszy rzut oka wyglądają na zawarcie w nim błędów. Ale odpowiedzią na to, powinno być uznanie ograniczeń tak naukowych dociekań, jak i własnych rozumowych wywodów, a uznanie nad nimi prymatu Bożego Objawienia. Mogę wreszcie zgodzić się, iż czasami emocje wydają się nam przeszkadzać w akceptacji tej czy innej prawdy biblijnej. Rozumiem, że kochającemu rodzicowi trudno jest wymierzyć klapsa swemu dziecku – ale tym bardziej trudno mu będzie wydalić swego nadużywającego i znoszącego do domu narkotyki nastoletniego syna (mimo że rozum będzie mu podpowiadał, że jest to najlepsze rozwiązanie). W każdym razie Biblia jest tego typu Księgą, że gdy wyjmie się spod jej nieomylności choćby jeden fragment, to sukcesywnie zaczyna zawalać się cała jej konstrukcja. Dlatego też zgodnie tak z tym co samo Pismo święte o sobie mówi, jak i tradycyjną doktryną katolicką, brońmy wiary w absolutną nieomylność i bezbłędność tej Księgi.
Możliwość komentowania Jeszcze 3 uwagi o cielesnym karceniu chłopców została wyłączona
W swym poprzednim tekście skupiłem się na obronie biblijnego i tradycyjnie chrześcijańskiego podejścia do karcenia cielesnego dzieci (a zwłaszcza chłopców). Choć zawarłem w nim wiele spostrzeżeń i uwag tyczących się tego problemu, w międzyczasie uświadomiłem sobie, że pewne jego aspekty nie zostały tam albo wcale poruszone, albo też nie uczyniłem tego w dostateczny sposób. Tytułem zatem dopowiedzenia, w niniejszym artykule chciałbym dodać jeszcze trzy uwagi do mego poprzedniego tekstu.
Po pierwsze zatem: zaznaczam, iż nie jest moją intencją pochwalanie czy namawianie do łamania obowiązującego w naszym kraju prawa tyczącego się zakazu cielesnego karcenia dzieci. Korzystam jednak ze swego konstytucyjnego prawa do wolności słowa i wolności wyrażania przekonań religijnych, w efekcie czego poddaję krytyce owo prawo, jako przesadne oraz niesprawiedliwe, które dobrze byłoby znieść. Nie mówię zatem ani nie sugeruję rodzicom: “Dawajcie klapsy swym chłopcom, nawet jeśli jest to nielegalne” ale sugeruję im raczej: “Dążcie do zmiany niesprawiedliwego prawa, które w sposób wręcz absolutny zakazuje cielesnego karcenia dzieci“.
Po drugie: często jako argument przeciw cielesnemu karceniu dzieci wysuwane jest twierdzenie, iż takowe uczy, że silniejszy może bić słabszego. Tymczasem karcenie cielesne ma przede wszystkim uświadamiać karconemu powagę pewnych złych zachowań. A to, że ktoś karany może być słabszy od wykonującego karę, nie jest decydującym argumentem przeciw. Pojedynczy złoczyńcy też są słabsi od aparatu państwowego, który ich poddaje represji. Kiedy zaś jakiś słabowity gwałciciel dostanie lanie od umięśnionego sportowca o 2 metrach wysokości, to też nie znaczy, że mu się to lanie nie należało, mimo że przecież w tej konfrontacji fizycznej to on był słabszą stroną.
Po trzecie: choć argument z badań i dociekań naukowców i tak jest drugorzędny w stosunku do Pisma świętego (naukowcy nie są nieomylni, za to Biblia jest nieomylna), to warto by podrążyć temat w kierunku przyjrzenia się temu, jaką metodologię w swych badaniach na temat kar cielesnych przyjęli naukowcy? Można bowiem domniemywać, że zdecydowana większość z tych rodziców, którzy stosowali lub stosują takie formy karcenia, czyni to w nieprawidłowy sposób. A więc np. policzkuje swe dzieci, krzyczy na nie, wulgarnie je wyzywa. Tego rodzaju cielesne karcenie jest nadużyciem i nie ma co się dziwić, że dziecko mu poddawane będzie w przyszłości bardziej agresywne, emocjonalne, nadpobudliwe czy niesprawiedliwe w swych relacjach z bliźnimi. Mimo to jednak, jak mówi jedna z tradycyjnych sentencji: “Nadużycie nie znosi prawidłowego użycia“. Tytułem analogii: jeśli większość ludzi pijących alkohol upija się nim, to nie znaczy, że nie istnieją prawidłowe sposoby korzystania z alkoholu – a więc te, które naznaczone są umiarem i ostrożnością. Jeśli by zatem nawet 99 procent z rodziców stosujących cielesne karcenie czyniło to w sposób nieprawidłowy, to nie znaczy, że kary cielesne są wewnętrznie złe. Być może zatem psycholodzy i pedagodzy koncentrowali się na tych (domniemanych) 99 procentach rodziców, ignorując ów 1 procent z nich, którzy stosowali przysłowiowe klapsy w dobry sposób. Gdyby tak miało miejsce, to nie należałoby wtedy się dziwić, że owym naukowcom wychodziłoby wyniki sugerujące, iż wszelkie kary cielesne są zawsze i wszędzie szkodliwe. Tego rodzaju wnioski czy sugestie wynikałby jednak wtedy z przyjęcia błędnej metodologii owych badań i dociekań. Jednak nawet gdyby naukowe badania w dostateczny sposób uwzględniały ów domniemany 1 procent rodziców to i tak nie byłyby one nieomylne, a nad ich powagą stałby autorytet samego Boga, który przez swych proroków pochwalił cielesne karcenie chłopców.
Możliwość komentowania 10 uwag o cielesnym karceniu chłopców została wyłączona
Punkt 1. Pismo święte w niektórych księgach Starego Testamentu pochwala używanie “rózgi”w celu karcenia wykroczeń popełnianych przez dzieci płci męskiej (czyli chłopców). Biblijne fragmenty, w których takowy sposób karcenia jest pochwalany i przynajmniej doradzany to między innymi: Prz 13: 24; Prz 22: 15; Prz 23: 13 – 14 ; Prz 29: 15, Syr 30: 1. Zgodnie z nauczaniem katolickim całe Pismo święte jest natchnione przez Ducha Świętego oraz wolne od jakichkolwiek błędów (por: Sobór Watykański II, konst. Dei verbum 11). Nie można więc twierdzić bądź sugerować, iż biblijne rady tyczące się używania wobec chłopców rózgi stanowią wyraz prymitywnych przekonań ludzi ówczesnych czasów, których autorzy błędnie myśleli, że taka jest Boża wola na ten temat.
Wielu współczesnych teologów twierdzi bądź sugeruje, iż Biblia jest wolna od błędów tylko w sferze wiary i moralności albo też jest ona nieomylna tylko „w rzeczach odnoszących się do zbawienia”. Jest to pogląd błędny, niezgodny tak z „przedsoborowym” nauczaniem Kościoła, jak i prawidłowym rozumieniem nauczania ostatniego z soborów powszechnych. Jednak nawet gdyby przyjąć słuszność tych opinii, to i tak wychodziłoby na to, że biblijne rady tyczące się cielesnego karcenia chłopców są nieomylne i wolne od błędów. W oczywisty sposób tyczą się one bowiem moralności, a ponadto same o sobie mówią, że ich przestrzeganie ma związek ze zbawieniem duszy: Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz – nie umrze. Ty go uderzysz rózgą, a od Szeolu zachowasz mu duszę (Prz 23: 13-14 – podkreślenie moje MS).
***
Punkt 2. Próba dyskredytowania starotestamentowych rad tyczących się cielesnego karcenia chłopców za pomocą przywoływania innych “brutalnych” i “krwawych” przykazań Starego Testamentu jest błędna. Oczywiście, że takie polecane w Starym Testamencie sankcje karne jak: kara śmierci, chłosta czy obcięcie dłoni nie są same w sobie złe i choć wraz z nastaniem Nowego Przymierza prawno-karna część Mojżeszowego Prawodawstwa przestała obowiązywać w sensie ścisłym, to jednak i w naszych czasach nie są one jako takie niegodziwe, a rządzący mogą je zgodnie z prawem moralnym aplikować do ustanowionego przez siebie prawodawstwa, o ile roztropnie uznają, iż w danych okolicznościach sankcje takowe będą lepiej służyły ochronie społeczeństwa oraz poprawie karanych w ten sposób winnych.
***
Punkt 3. Choć jak to zostało już stwierdzone wyżej, nie wszystkie przykazania Starego Testamentu aktualnie obowiązują, to żadne z nich nie było samo w sobie złe. Przykładowo, nakaz obrzezania nie obowiązuje już chrześcijan, ale to nie znaczy, że Bóg w tym względzie polecał Żydom czynienie czegoś złego. Poza tym, o ile niektóre ze starotestamentowych przykazań straciły na swej aktualności wraz ze śmiercią i zmartwychwstaniem Pana Jezusa, to żaden fragment Nowego Testamentu nie uchyla ważności i aktualności starotestamentowych porad odnoszących się do cielesnego karcenia dzieci.
***
Punkt 4. Twierdzenie, iż biblijne rady tyczące się używania wobec chłopców “rózgi” nie powinny być interpretowane w dosłownym duchu, ale że są one pewnego rodzaju symbolem innych niemających charakteru fizycznego kar nie są przekonujące. Język Pisma świętego jest w tych miejscach daleki od poezji, metafor czy hiperbol. Poza tym, o ile protestanci mogą mieć kłopot z odróżnieniem tego, co w Biblii należy rozumieć dosłownie, a co symbolicznie, takiego kłopotu w wielu kwestiach nie powinni mieć katolicy, którym z pomocą w tym odróżnianiu przychodzą Ojcowie Kościoła, Święci Pańscy, Papieże, Sobory, zatwierdzeni teolodzy, etc. A prawda jest taka, że w tradycyjnej teologii katolickiej zawsze rozumiano rzeczone biblijne rady w duchu dosłownym, to znaczy jako pochwałę fizycznego karcenia dzieci wówczas, gdy swym złym postępowaniem na takowe karcenie zasłużą.
Również żydzi, którzy byli pierwszymi odbiorcami, biblijnych rad odnoszących się do cielesnego karcenia chłopców, rozumieli je w sposób dosłowny. Ten fakt rodzi zaś konkluzję, iż Bożą intencją było dosłowne ich rozumienie. Gdyby bowiem Bóg natchnął autorów Biblii do takiego formułowania rad na wzmiankowany temat, iż ich odbiorcy (starożytni żydzi) nie potrafiliby ich prawidłowo (tu: niedosłownie) zrozumieć, to byłoby to ze strony Boga oszustwo – Bóg jednak nigdy nie kłamie.
Niektórzy mogą w tym miejscu sugerować, że nie wszyscy święci pańscy popierali karcenie cielesne dzieci, przywołując postać św. Jana Bosco, który w prowadzonych przez siebie szkołach zakazał stosowania takich sankcji. Przykład tego jednego świętego nie przekonuje, gdyż po pierwsze nie wiemy, czy jego zakaz wynikał z krytycznego spojrzenia na takowe karcenie we wszelkich sytuacjach i okolicznościach, czy raczej odnosił się w ścisły sposób do kontekstu szkoły jako takiej. W tym drugim wypadku byłoby zaś to bardziej zrozumiałe, gdyż istnieje różnica pomiędzy karceniem cielesnym ze strony rodzica, a takowym dyscyplinowaniem ze strony osoby dla dziecka obcej, jaką jest nauczyciel. Osoba obca może mieć bowiem mniej hamulców przed nadużywaniem owej kary, a ponadto jej autorytet jest w oczach dziecka mniejszy niż autorytet rodzica. Dlatego stosowanie kar cielesnych przez nauczycieli w szkołach może być postrzegane jako mniej roztropne i mniej odpowiednie niż używanie takowych przez rodziców.
Na sam koniec tego punktu warto podkreślić, iż nawet papież Franciszek w aprobujący sposób wypowiedział się o stosowaniu kar cielesnych, o ile te są czynione z umiarem i miłością. Fakt ten jest wart zaznaczenia, gdyż Franciszek raczej nie słynie ze zbyt „fundamentalistycznej” interpretacji Biblii, ani też popierania rozwiązań „przemocowych” (patrz: jego sprzeciw wobec kary śmierci oraz pewnego rodzaju sceptycyzm wobec doktryny wojny sprawiedliwej). Warte zatem uwagi jest odnotowanie faktu, iż w odniesieniu do konkretnego zagadnienia cielesnego karcenia dzieci „de facto” podtrzymał on tak dosłowne rozumienie Pisma świętego, jak i wsparł on stosowanie rozwiązań „przemocowych”.
***
Punkt 5. Niektórzy sugerują, iż jest sprzeczne z charakterem Pana naszego Jezusa Chrystusa odwoływanie się do kar cielesnych, jednak bliższe przyjrzenie się Nowemu Testamentowi nie potwierdza tego założenia. Przykładowo w Dziejach Apostolskich czytamy, iż św. Paweł Apostoł oślepił Elimasa za sprzeciwianie się przez niego szerzeniu Ewangelii (Dz 13: 11). Można się spytać, czy ów Apostoł dokonał tego za pomocą jakichś czarodziejskich sztuczek czy może jednak uczynił to za wolą i z upoważnienia Pana Jezusa? Z kolei w Apokalipsie św. Jana Chrystus pisze, iż “rzuca na łoże boleści” fałszywą prorokinię Jezebel (Ap 2, 22). Inne fizyczne kary, za którymi z pewnością stoi aprobata Pana naszego Jezusa Chrystusa to np. ukaranie śmiercią Annaniasza i Safiry za to, iż próbowali oszukać na płaszczyźnie finansowej wczesną gminę chrześcijańską (Dz 5: 1-11) oraz zeżarcie przez robactwo Heroda za przyjmowanie przez niego bałwochwalczej czci mu okazywanej (Dz 12: 23 ). Jeśli więc ktoś dworuje sobie z wizji Boga, który np. za karę zsyła komuś ból zęba, to niech przyjmie do wiadomości prawdę, iż Bóg zsyłał o wiele boleśniejsze i dotkliwsze kary, a więc np. oślepienie czy śmierć.
***
Punkt 6. Negowanie słuszności biblijnych rad tyczących się kar cielesnych za pomocą twierdzeń w rodzaju “Biblia nie jest podręcznikiem do pedagogiki” jest niedorzeczne i równie dobrze można by w ten sposób negować biblijne zasady odnoszące się do homoseksualizmu, twierdząc, że “wszak Biblia nie jest podręcznikiem do seksuologii“.
***
Punkt 7. Twierdzenia naukowców (choćby i powszechne dla nich w swym czasie) mogą być błędne i ich autorytet nie powinien być stawiany wyżej niż Pismo święte. Ta uwaga tyczy się także popularnych współcześnie twierdzeń pedagogów i psychologów o tym, jakoby kary cielesne wobec dzieci były zawsze i wszędzie szkodliwe.
***
Punkt 8. Rzecz jasna aprobata dla karcenia cielesnego dzieci nie może przeradzać się w przyzwalanie na bicie dzieci bez umiaru, w emocjonalnym uniesieniu, przy akompaniamencie wulgarnych wyzwisk, itp. Przynajmniej zatem, gdy takowe dyscyplinowanie jest legalne (patrz: Pkt 10) winno odbywać się ono w sposób umiarkowany, niezagrażający ich zdrowiu, nieprzynoszący im jakichś trwałych szkód cielesnych, z jednoczesnym okazaniem im troski oraz miłości. Kary cielesne powinny być też stosowane przy poważniejszych wykroczeniach i po wyczerpaniu wcześniej stosowanych łagodniejszych sankcji.
***
Punkt 9. Jako że Pismo święte chwaląc cielesne karcenie dzieci mówi o tym tylko w stosunku do chłopców, dość prawdopodobną wydaje się być opinia, iż takowych kar nie powinno się stosować wobec dziewczynek. Za słusznością takowej opinii wydają się też przemawiać pewne naturalne różnice w psychologicznej, emocjonalnej i fizycznej strukturze chłopców i dziewczynek wyrażające się w większej kruchości, słabości oraz delikatności tych drugich.
***
Punkt 10. Kontrowersyjną kwestią jest to, czy w sytuacji, gdy władze danego kraju zakazują wszelkiego cielesnego karcenia dzieci, rodzice mogą lub powinni być posłuszni takiemu prawu. Z jednej bowiem strony, jak mówi Pismo święte „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29), z drugiej zaś takowe nieposłuszeństwo wobec władz cywilnych, zasadniczo rzecz biorąc tyczy się sytuacji, gdy rządzący polecają nam łamanie jakichś Bożych zakazów (np. nie cudzołóż, nie okłamuj bliźniego, nie kłaniaj się bożkom, nie zabijaj niewinnych) lub Bożych nakazów (np. głoś Dobrą Nowinę o Chrystusie, wspomagaj biednych jałmużną). W ramach moralności naturalnej i chrześcijańskiej prócz Bożych zakazów i nakazów można jednak też wyodrębnić coś, co można nazwać „Bożymi radami”. Do takich Bożych rad zaliczyć można np. nadstawienie drugiego policzka, wyzbycie się własnego majątku. Myślę też, że jest dozwolone bycie posłusznym tym niesprawiedliwym prawo władz cywilnych, które zmuszają nas do niewdrażania jakiejś Bożej rady w życie – zwłaszcza wtedy, gdy efektem takiego nieposłuszeństwa miałoby być jakieś większe zło. Nie wiem, czy w stosunku do słów Pisma świętego chwalących cielesne karcenie chłopców należy mówić raczej o Bożych „radach”, aniżeli Bożych „nakazach”, ale gdyby uznać, że mamy do czynienia z tymi pierwszymi, to sądzę, że byłoby moralnie dozwolone zrezygnowanie przez rodziców z takowego sposobu karania, wówczas, gdy nieposłuszeństwo mogłoby się skończyć czymś, co dla rozwoju dziecka byłoby prawdopodobnie gorsze w skutkach (np. uwięzieniem rodzica, odebraniem rodzicom praw opiekuńczych nad dzieckiem). W każdym razie, nawet jeśli roztropne jest bycie posłusznym takim ludzkim zakazom, to prawa zabraniające cielesnego karcenia chłopców – jeśli wywodzą się one z przekonania o nieodłącznym moralnym złu takich form dyscypliny – są niesłuszne i niesprawiedliwe.
Możliwość komentowania Szczepionki na Covid-19 można przyjmować z czystym sumieniem (reszta to skrupulantyzm) została wyłączona
W środowiskach co bardziej konserwatywnych i tradycyjnych katolików bardzo popularne wydają się być twierdzenia lub sugestie mające dowodzić rzekomej niemoralności albo przynajmniej wysokiej kontrowersyjności etycznej szczepionek, jakie podawane są w celu ochrony przed zarażeniem się Covid-19. Osobiście, nie ukrywałem, że zdecydowanie nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy, czemu dałem swój wyraz między innymi przez publikację artykułu pt. Czy moralnie dozwolone jest przyjmowanie szczepionek pochodzących z abortowanych płodów ludzkich?. Tekst ten był w dużej mierze przytoczeniem wywodów sekretarza generalnego Bractwa św. Piusa X, ks. Arnauda Sélégny. Nie ukrywam, że i dziś zamierzam pójść na łatwiznę i ten poniższy artykuł oprzeć w głównej mierze na tekście innego autora, a mianowicie amerykańskiego filozofa i jednego ze współczesnych tomistów, dr. Edwarda Fesera. Człowiek ten niedawno opublikował na swym blogu wedle mnie kapitalny artykuł, w którym z jednej strony obala rzekomą niemoralność przyjmowania wspomnianych wyżej szczepionek, z drugiej zaś krytykuje próby ustawowego zmuszania ludzi do ich przyjmowania. Tekst ten nosi tytuł “The Catholic middle ground on Covid-19 vaccination” i można go w całości przeczytać pod tym linkiem. Jako że w tym konkretnym artykule zamierzam się skupić na polemice z tezą o rzekomej moralnej niedopuszczalności przyjmowania szczepionek przeciw Covid-19 przytoczę obszerne fragmenty tekstu dr. Fesera odnoszące się konkretnie do tego aspektu zagadnienia. Niektóre ze sformułowań użytych przez autora tego artykułu pozwolę sobie pominąć albo też zastąpić innymi wyrażeniami. Zaznaczam też, że w tym tekście nie zamierzam wypowiadać się na temat medycznych zagrożeń związanych ze szczepionkami przeciw Covid-19: chodzi mi tylko o polemikę z błędną tezą zakładającą, iż fakt wykorzystywania przy ich testowaniu (albo i nawet produkcji) linii komórkowych uzyskanych w wyniku aborcji czyni ich przyjmowanie czymś niemoralnym.
Gwoli ścisłości i precyzji część tego tekstu, w której – po pewnych niezbyt wielkich poprawkach – przytaczam artykuł dr. Edwarda Fesera znajduje się pomiędzy znakiem “trzech gwiazdek”, jakie poniżej zamieszczam.
***
Rozważmy zatem główne argumenty tych, którzy twierdzą, że katolicy są moralnie zobowiązani do odmowy szczepień:
1. Czy wykorzystanie płodowych linii komórkowych w opracowywaniu szczepionek nie czyni ich niemoralnymi?
Niektórzy katolicy, w tym pewni prominentni duchowni i komentatorzy katoliccy, twierdzili, że przyjmowanie szczepionek jest z natury złem, ponieważ zostały one opracowane przy użyciu linii komórkowych pochodzących z płodów abortowanych kilkadziesiąt lat temu. To doprowadziło niektórych innych katolików do kryzysu sumienia. Chcieliby przyjąć jedną ze szczepionek – czy to dlatego, że obawiają się Covid-19, czy dlatego, że odmowa szczepienia może kosztować ich pracę, możliwość chodzenia do szkoły itp. – ale powiedziano im, że ciężko by zgrzeszyli, gdyby tak postąpili. Wspomniani duchowni i komentatorzy nalegali, że wiara katolicka wymaga od nich w tej sprawie nawet heroicznego sprzeciwu, jeśli trzeba – podobnego do oporu wczesnych chrześcijańskich męczenników, którzy odmawiali składania ofiar pogańskim bogom.
Nie można zbyt mocno podkreślać, że to twierdzenie jest fałszywe, a Kościół oficjalnie je odrzucił , tak że żaden katolik nie ma prawa oskarżać innych o grzech z powodu przyjęcia szczepionki . Odnoszące się do tego zasady moralne są jasne, mają znamię niezaprzeczalnej ortodoksji i od dawna stosowane są w katolickiej teologii moralnej. Jak konsekwentnie nauczali św. Paweł Apostoł, św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, św. Alfons Liguori oraz Tradycja i Magisterium Kościoła, nie jest wewnętrznie złym czerpanie korzyści z dobra, które jest wynikiem jakichś złych czynów z przeszłości.
Na przykład św. Paweł Apostoł nauczał, że spożywanie mięsa składanego w ofierze bożkom nie jest niemoralne samo w sobie (patrz:1 Koryntian 8:1). Św. Augustyn uczył, że nie jest niczym złym korzystanie z przysięgi, którą poganin składa fałszywym bogom. Św. Tomasz z Akwinu pisał, że jest moralnie dozwolone pożyczanie od pożyczkodawcy, który zarabia na lichwie. Coś może być jako takie dobre nawet jeśli korzyść wynikła z tego działania stała się efektem wcześniejszego złego moralnie działania innych osób. To, że pewien kawałek mięsa był zaangażowany w ciężki grzech bałwochwalstwa, nie czyni w żaden sposób z samego mięsa , ani z jego jedzenia, czegoś moralnie złego. To, że pewne pieniądze zostały zarobione na lichwie i są ci one pożyczane w lichwiarski sposób, nie czyni złym tego, że ty pożyczasz te pieniądze. Innym przykładem może być tu wiedza medyczna, która została zdobyta w wyniku bardzo niemoralnych eksperymentów prowadzonych przez nazistowskich naukowców. To, że wiedza została zdobyta w zły sposób, nie czyni samej tej wiedzy , ani korzystania z niej, złem.
Coś podobnego można powiedzieć o szczepionkach przeciw Covid-19 i sposobie ich opracowywania. Na przykład szczepionki Pfizer i Moderna miały być testowane przy użyciu linii komórkowych pochodzących z aborcji dokonanych kilkadziesiąt lat temu. Ale to nie czyni samych szczepionek i ich zażywania złymi (tę kwestię dr. Edward Feser omawiał szerzej w jednym ze swych wcześniejszych postów). To, czego naucza św. Tomasz z Akwinu, odnosi się do szczepionek nie mniej niż do innych przykładów:
Zgodzić się z kimś w niegodziwości to jedno; inną rzeczą jest wykorzystanie czyjejś niegodziwości dla dobra. Albowiem ten, kto aprobuje, aby inny czynił nieprawość i kto być może nakłania do tego drugiego, zgadza się z drugim w niegodziwości, a to zawsze jest grzechem śmiertelnym. Ale ten, kto zamienia zło, które inny wyrządza, na jakieś dobro, wykorzystuje zło drugiego dla dobra, a nawet Bóg w ten sposób wykorzystuje grzechy ludzi i wyprowadza z grzechów dobro. I tak też jest dozwolone, aby ludzie wykorzystywali grzech drugiego dla dobra . ( O złu , q. XIII, a. 4, ad 17, przekład Regana )
Tych, którzy są zainteresowani szczegółami rozumowania moralnego, o którym tutaj mowa (takimi jak stosowność zasad dotyczących podwójnego skutku, daleka współpraca materialna w wykroczeniach itp.), zachęcamy do zapoznania się z artykułem ks. Sullivana i Pereira, a także broszurą prof. Roberto De Mattei „O moralności szczepień”. (broszura De Mattei była przez pewien czas dostępna do bezpłatnego pobrania od wydawcy, niestety aktualnie wydaje się, że nie istnieje odsyłający do niej link). Ale odnośne zasady moralne są znowu starożytne, a ich zastosowanie do uzasadnienia stosowanie szczepionek mających bardzo odległy związek z przeszłymi aborcjami jest od dziesięcioleci popierane przez ortodoksyjnych katolickich teologów moralnych. W tym miejscu doprecyzuję tylko, to co już jest widoczne w przytoczonej wyżej wypowiedzi św. Tomasza z Akwinu. A więc, w zasadzie wyrażającej zgodę na czerpanie pewnego rodzaju korzyści z grzechu innych osób nie chodzi o to, że ów grzech się w sposób pozytywny aprobuje. Gdyby wszak dana osoba chcąca zgrzeszyć w ten czy inny sposób przyszła do nas i powiedziała nam o swym zamiarze, mówiąc, że odniesiemy z tego jakąś korzyść, my nie mielibyśmy żadnego moralnego prawa pochwalić czy zachęcić jej do zrealizowania tego bezbożnego postępku. Jeśli już jednak dany grzech zaistniał bez naszej zachęty, pochwały czy nakazu, to nie jest wewnętrznie złe, odnieść z niego jakieś korzyści.
Samo Magisterium Kościoła oficjalnie potwierdziło to rozumowanie w co najmniej trzech dokumentach. Uczyniło to w dokumencie z 2005 roku przygotowanym za pontyfikatu Jana Pawła II oraz w dokumencie z 2008 roku wydanym za pontyfikatu Papieża Benedykta XVI. Trzeci i najnowszy dokument po prostu odnosi do szczepionek przeciw Covid-19 zasady nauczane już we wcześniejszych dokumentach odnośnie do innych szczepionek, których produkcja miała odległy związek z przeprowadzeniem aborcji. O ile mi wiadomo, większość osób wyrażających sceptycyzm wobec najnowszego dokumentu Watykanu (czyli tego z grudnia 2020 roku) nie zgłaszała sprzeciwu wobec wcześniejszych w momencie ich ukazania się, mimo że wyrażane w nich zasady są takie same.
Moralna dopuszczalność szczepionek przeciwko Covid-19 została potwierdzona przez wielu wybitnych ortodoksyjnych katolickich teologów moralnych w oświadczeniach wydanych przez Ethics and Public Policy Center oraz National Catholic Bioethics Center. Zostało to potwierdzone przez wybitnych tradycjonalistycznych katolików, takich jak Roberto de Mattei, ks. Johna Hunwickego , ks. Richarda Cipollę i ks. Arnauda Sélégny, sekretarza generalny Bractwa św. Piusa X. Potwierdził to prof. Josef Seifert i prof. Adrian Vermeule, znani ze swojej obrony katolickiej prawowierności. Zostało to potwierdzone przez arcybiskupa Georga Gänsweina i samego papieża emeryta Benedykta XVI. Oczywiście żadna z tych osób nie jest nieomylna, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że byłoby absurdem przypuszczać, że duchowni i myśliciele tacy jak wyżej wymienieni – z których wszyscy mają długoletnią reputację ortodoksji, zagorzałego sprzeciwu wobec aborcji i swej zdolności do przeciwstawiania się popularnym opiniom – wszyscy oni w jakiś sposób sprzedają się aborcyjnemu przemysłowi, liberalizmowi, czy cokolwiek innego, o co zarzuca się katolickim obrońcom szczepionek. Zajmują oni takie, a nie inne stanowisko w sprawie szczepionek Covid-19, ponieważ po prostu wynika one bezpośrednio z tradycyjnej katolickiej teologii moralnej. Tylko tyle i aż tyle.
Niektórzy twierdzą, że grzech aborcji jest tak poważny, że nawet bardzo odległy związek między szczepionkami a aborcją, która miała miejsce kilkadziesiąt lat temu, wystarczy, by uznać korzystanie z nich za niemoralne. Jednakże waga grzechu sama w sobie nie wpływa na rozważane rozumowanie moralne. Na przykład, jak czytamy w “Encyklopedii Katolickiej”, „samo w sobie bałwochwalstwo uważa się za największy z grzechów śmiertelnych”. A jednak św. Paweł Apostoł miał rację, nauczając, że spożywanie mięsa ofiarowanego bożkom nie jest niczym złym, pomimo jego bardzo bliskiego związku z ciężkim grzechem bałwochwalstwa i pomimo pisania swych pouczeń w czasie, gdy grzech ofiarowania mięsa bożkom był (w przeciwieństwie do naszych współczesnych realiów) nadal bardzo częsty. Oczywiście św. Paweł Apostoł uściślił swoje nauczanie, nalegając również, by chrześcijanie unikali wywoływania zgorszenia – poniżej wrócimy do tego aspektu. W tej chwili chodzi o ciężar grzechu, czy to bałwochwalstwa, aborcji czy czegokolwiek innego. Ciężkość danego występku sama w sobie nie oznacza, że niemoralne jest czerpanie korzyści z czegoś, co jest w niewielkim stopniu powiązane z grzechem.
2. Czy katolik może lekceważyć oświadczeń Kongregacji Nauki Wiary (KNW) w tej sprawie, ponieważ oświadczenia te nie są nieomylne?
Niektórzy katolicy, którzy twierdzą, że szczepionki są wewnętrznie złe, przypuszczają, że nie są zobowiązani do zgadzania się z oświadczeniami Kongregacji Nauki Wiary w tej sprawie, ponieważ te oświadczenia nie są deklaracjami nieomylnymi. Jednak ci sami katolicy słusznie odrzucają tę racjonalizację sprzeciwu, gdy jest ona głoszona przez “postępowych” czy “liberalnych” katolików. I słusznie, gdyż Kościół naucza, że katolicy są zwykle zobowiązani do „przyzwolenia religijnego” nawet na nie-nieomylne, autorytatywne oświadczenia Magisterium.
Prawdą jest, że mogą wystąpić rzadkie przypadki, w których bardzo silne domniemanie zgody może zostać zignorowane, jak przyznaje instrukcja KNW Donum Veritatis i jak szczegółowo dr. Edward Feser omówił to w innym miejscu . Ale te warunki nie mają zastosowania w tym przypadku. Wydaje się, że niektórzy katolicy sądzą, że ponieważ papież Franciszek złożył doktrynalnie problematyczne oświadczenia w innych sprawach (takich jak np. kara śmierci), mogą odrzucić nauczanie KNW na temat szczepionek przeciwko Covid-19. Jednakże jest to błędny wniosek, a przypadki te nie są w żaden sposób podobne czy równoległe.
Kłopot z problematycznymi stwierdzeniami doktrynalnymi, o których mowa, polega na tym, że są one co najmniej dwuznaczne, tak że bardzo łatwo je interpretować jako sprzeczne z tradycyjnym nauczaniem Kościoła. Na przykład, wprowadzona przez papieża Franciszka poprawka do Katechizmu tycząca się kary śmierci, nie stwierdza wprost i jednoznacznie, iż takowa sankcja karna stanowi coś wewnętrznie złego, jednak Franciszek powiedział rzeczy, które bardzo mocno sugerują, że tak jest w rzeczywistości. Ponadto obecny papież nie odpowiedział na prośby o potwierdzenie tradycyjnego nauczania o tym, że kara śmierci może przynajmniej co do zasady być czymś moralnie prawowitym.
Oświadczenia KNW dotyczące szczepionek wcale tak nie wyglądają. Są one całkowicie proste i jednoznaczne, zostały wydane właśnie w odpowiedzi na prośby o wyjaśnienie i są zgodne z tradycyjnymi zasadami katolickiej teologii moralnej i dawnym nauczaniem Magisterium.
Co więcej, kiedy Donum Veritatis przyznaje, że mogą zaistnieć przypadki, w których wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego są otwarte na krytykę, to bardzo wyraźnie daje do zrozumienia, iż są to rzadkie przypadki. Ponadto dokument ten stwierdza, że wszelkie zastrzeżenia muszą być podnoszone z szacunkiem i dużą ostrożnością oraz że zarzutów tych nie można uzasadniać jedynie przekonaniem, że prawdziwość oświadczenia Urzędu Nauczycielskiego nie jest pewna lub że nie jest tak prawdopodobna, jak jakiś przeciwny pogląd. Donum veritatis nie daje zatem nikomu licencji, by po prostu nie zgadzać się z oświadczeniami KNW. Podobnie, niezgodne z duchem nauczania tego dokumentu jest traktowanie choćby i renomowanych duchownych czy komentatorów katolickich jako bardziej wiarygodnych i alternatywnych tłumaczy ortodoksji katolickiej niż Kongregacja Nauki Wiary.
Oto inny sposób, aby zobaczyć sens powyższych wywodów. Jeśli ktoś mówi: „Kara śmierci nie jest wewnętrznie zła”, nie sprzeciwia się temu co aktualnie na ten temat głosi Katechizm Kościoła Katolickiego. Rzeczywiście, taka osoba jest po prostu powtarza rzeczy, które papieże i Magisterium zawsze nauczali. Dla kontrastu, jeśli ktoś mówi: „Zażywanie jakiejkolwiek szczepionki mającej choćby odległy związek z jakąś przeszłą aborcją, takie jak szczepionki Covid-19, jest z natury złem”, to sprzeciwia się temu, czego nauczało Magisterium oraz – implicite – co w kwestiach współpracy ze złem nauczali tradycyjni teologowie.
Zrozumiałe jest, że wygłaszanie przez papieża Franciszka pewnych mocno dwuznacznych, a może i czasami otwarcie błędnych tez Kościoła skusiło niektórych katolików do zaprzeczenia ogólnej wiarygodności aktualnego Magisterium. Ale tej pokusie trzeba się oprzeć. Papież będzie musiał odpowiedzieć Chrystusowi za spowodowanie tej pokusy, ale będziemy musieli odpowiedzieć Chrystusowi, jeśli mu się poddamy.
3. Czy nie wywołujemy skandalu za pomocą szczepionek, nawet jeśli związek z aborcją jest odległy?
Jak już powyżej zauważono, chociaż św. Paweł Apostoł nauczał, że spożywanie mięsa ofiarowanego bożkom nie jest niczym złym, uczył także ówczesnych chrześcijan, aby unikali tego, gdy mogłoby to zgorszyć ich braci. Z tego samego powodu, czy nie powinniśmy unikać przyjmowania szczepionek przeciwko Covid-19, nawet jeśli nie jest to wewnętrznie złe, ponieważ zażywanie ich może wywołać skandal?
Nie ma jednak istotnej paraleli z przypadkiem, o którym mówił św. Paweł Apostoł. On miał bowiem na myśli chrześcijan, którzy nie wiedzieli, że spożywanie mięsa ofiarowanego bożkom nie jest niczym złym, i którzy, gdyby byli zachęcani do jego spożywania, mogliby zatem zrobić coś, co (błędnie) uważali za złe. I nigdy nie powinniśmy robić czegoś, co szczerze uważamy za złe, nawet jeśli mylimy się w tej ocenie. Jednak w przypadku przyjmowania szczepionek na Covid-19 katolicy mogą być pewni, że nie jest to złe, ponieważ sam Kościół autorytatywnie tak powiedział dokładnie, aby sumienia wiernych mogły być w tej sprawie spokojne.
Jednakże nadal może się wydawać, że istnieje inny rodzaj zgorszenia, o który musimy się martwić. Czyż niektórzy ludzie nie mogliby wszak dojść do wniosku, że mimo wszystko katolicy nie mogą być tak mocno przeciwni aborcji, jeśli chcą stosować takie szczepionki? Gdyby jednak wyciągnęli taki wniosek, rozumowaliby błędnie, ponieważ konkluzja taka stąd nie wynika. Równie dobrze można by powiedzieć, że św. Paweł Apostoł nie był tak bardzo przeciwny bałwochwalstwu, ponieważ pozwolił chrześcijanom jeść mięso ofiarowane bożkom; albo że św. Tomasz z Akwinu nie był tak bardzo przeciwny lichwie, ponieważ nauczał, że chrześcijanie mogą pożyczać pieniądze od lichwiarzy.
Kościół dał również jasno do zrozumienia, że katolicy powinni protestować przeciwko faktowi, że istnieją jakiekolwiek produkty, czy to szczepionki, czy cokolwiek innego, które mają choćby odległy związek z aborcją – nie dlatego, że używanie tych produktów jest złe, ale dlatego, że aborcja jest zła. I dlatego Kościół naucza również, że katolicy jako środek protestu powinni używać alternatywnych szczepionek, gdy tylko są one dostępne.
Należy jednak zauważyć, że w związku z tym nie ma nic szczególnego w szczepionkach Covid-19. Niektórzy katolicy nalegali, aby wszyscy odmówili stosowania szczepionek przeciwko Covid-19, jako środka protestu przeciwko aborcji. Jednak przed pandemią nie było podobnie powszechnego i żarliwego protestu przeciwko szczepionkom na odrę, świnkę, różyczkę, ospę wietrzną i zapalenie wątroby – pomimo faktu, że wiele takich szczepionek zostało również opracowanych z wykorzystaniem linii komórkowych pochodzących z abortowanych dzieci. Skąd więc fiksacja na szczepionkach Covid-19, tak jakby były one w jakiś sposób wyjątkowo podejrzane?
Ten podwójny standard sam w sobie grozi wywołaniem skandalu. Sprawia to wrażenie, iż ludzie, którzy odmawiają przyjęcia szczepionek Covid-19 w imię obrony życia, kłócą się w złej wierze – że są mniej zainteresowani protestem przeciwko aborcji niż znalezieniem przydatnej broni retorycznej do zastosowania przeciwko szczepionkom, których nie lubią z innych powodów (co może być dobrymi powodami, ale nie ma to znaczenia w kontekście tych naszych rozważań).
Istnieje również inne potencjalne źródło skandalu w tej fiksacji na temat rzekomo złego charakteru szczepionek Covid-19. Jak niedawno zauważył prof. Roberto De Mattei :
Przez wieki Kościół katolicki zawsze walczył z deformacjami swojej doktryny moralnej na obu skrajnościach. Z jednej strony laksyzm oznaczający negację absolutów moralnych w imię prymatu sumienia, z drugiej zaś rygoryzm oznaczający skłonność do tworzenia praw i nakazów, których nie przedstawia moralność katolicka .
Jako przykłady rygoryzmu przytoczyć można skłonność montanistów do fanatycznego poszukiwania męczeństwa nawet wtedy, gdy nie było to konieczne, oraz postawę donatystyczną odmawiającą uznania władzy grzesznych prałatów. Z błędnym rygoryzmem mamy do czynienia, gdy katolik przedstawia wymagającą, ale opcjonalną naukę teologiczną, praktykę duchową lub zasadę moralną, o której jest osobiście przekonany, jak gdyby obowiązywała ona wszystkich katolików. Rygoryzm jest szczególnie kuszącą przesadną reakcją, gdy Kościół i świat popadły w ostry laksyzm, jak ma to miejsce dzisiaj. Ale trzeba się temu oprzeć. Jak mówi De Mattei:
Tylko Kościół ma prawo określać prawo moralne i jego obowiązkowy charakter. Każdy, kto twierdzi, że zajmuje miejsce władzy kościelnej narzucając nieistniejące normy moralne, ryzykuje popadnięciem w schizmę i herezję, co niestety już miało miejsce w historii.
Duchowni i komentatorzy katoliccy, którzy twierdzą, że wszyscy katolicy muszą odmówić szczepień pod groźbą grzechu, którzy utrzymują, że oficjalny osąd Kościoła w tej sprawie należy zignorować, i którzy oskarżają innych katolików, którzy się z nimi nie zgadzają, o zdradziecki kompromis z wrogami Wiary są wyraźnie winni rygoryzmu w tym sensie. Rzeczywiście, są winni poważnego skandalu, ponieważ takie skrajne poglądy zachęcają do schizmy (bez względu na to, czy mają taki zamiar, czy nie). Ich wstręt i przerażenie wobec tchórzostwa, korupcji i heterodoksji wielu prałatów Kościoła są całkowicie zrozumiałe. Ale to nie usprawiedliwia ustanawiania siebie jako alternatywnego magisterium.
***
Na sam koniec dodam już od siebie, że radykalni antyszczepionkowcy nie dość, że szerzą szkodliwy skrupulantyzm (doszukując się grzechu tam gdzie go nie ma), to wydają się nieraz być wyjątkowo niekonsekwentni w swej “moralnej” gorliwości. W rzeczywistości bowiem można podać w życiu zawodowym i społecznym przykłady wielu sytuacji, w których występuje albo bliska materialna współpraca ze złem albo też można poważnie zastanawiać się, czy nie mamy już do czynienia z bezpośrednim udziałem w grzechu. Przykładem bliskiej materialnej współpracy ze złem może być sprzedaż pism pornograficznych, prezerwatyw i innych środków antykoncepcyjnych. W naszym kraju uczestniczy w tym procederze zapewne kilkaset tysięcy ludzi (ekspedientki, aptekarze, itp). Przykładem zaś czegoś, co może być już podejrzewane o bezpośrednie uczestnictwo w grzechu kłamstwa jest zaś podpisywanie przez pracowników fikcyjnych oświadczeń o przejściu szkolenia BHP. Nie słyszałem jednak, by tego rodzaju sytuacje były szeroko i publicznie omawiane przez duchownych oraz publicystów katolickich. Co więcej nawet na fali współczesnego “antyszczepionkowego” skrupulantyzmu ci, którzy go propagują, nie wydają się dostrzegać w swej gorliwości owych i tym podobnych, a przecież o wiele bardziej kontrowersyjnych niż przyjmowanie szczepionek aktów współpracy ze złem? Czy nie mamy tutaj więc do czynienia z czymś podobnym do “przecedzania komara, a połykania wielbłąda” (por. Mateusz 23: 23-26)?
Opracował w oparciu o wzmiankowany powyżej artykuł dr. Edwarda Fesera – Mirosław Salwowski