Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: ks. Franciszek Spirago

  1. O prymacie wiary nad poznaniem rozumowym i zmysłowym

    Możliwość komentowania O prymacie wiary nad poznaniem rozumowym i zmysłowym została wyłączona

    “Wiara chrześcijańska różni się zatem 1) od spostrzegania zmysłami, jako to wzrokiem i słuchem itp., 2. od pojmowania rozumem, np. że 2 x 2 = 4, a nadto pewniejszą jest niż jedno i drugie razem. Zmysły bowiem jak i rozum MOGĄ NAS MYLIĆ. Bóg jednak nie. Ileż to razy myli nas np. oko pokazując nam słońce jako małą tarczę, lub gdy widzimy przedmioty we wodzie, pozornie załamane; szyny kolejowe zdają się w oddaleniu razem zbiegać; jadąc pociągiem, mniemamy, że stoimy w miejscu, podczas gdy drzewa i inne przedmioty uciekają w stronę przeciwną. Podobnie jak oko, może nas mylić i rozum, osłabiony przez grzech pierworodny. Wiara jest dla nas dalekowidzem, przez który lepiej widzimy, niż gołym okiem; jest nam jasnem światłem słonecznem w przeciwieństwie do mdłego światła lampy rozumu.”

    Ks. Franciszek Spirago, “Katolicki Katechizm Ludowy. Część Pierwsza: Nauka Wiary“, Mikołów -Warszawa 1906, s. 50 (Podkreślenie moje – MS).

    Ps. Tytuł cytowanego fragmentu pochodzi od redakcji.
    Ps. 2. Grafika dołączona została do powyższego tekstu za następującym linkiem internetowym: https://www.ncregister.com/features/why-faith-and-reason-go-together

  2. O posłuszeństwie władzy i granicach tego posłuszeństwa

    Leave a Comment

    Katechizm Soboru Trydenckiego:

    Bo jeżeli źli są urzędnicy albo przełożeni, nie ich się złości bojemy, ale onej mocy Boskiej, którą w nich być uważamy, tak, iż (co jest rzecz bardzo dziwna) chociażby nam nieprzyjaciółmi byli i na nas się gniewali się, chociażby najmniej litości w nich nie znać było, jednak co słuszna przyczyna nie jest, czemubyśmy z wielką pilnością im posłuszni być nie mieli, gdyż i Dawid wiele dobrego Saulowi czynił, chociaż on się gniewał, co pokazuje onemi słowy: (Psalm 119). Lecz jeżeliby co niegodziwego i złośliwego rozkazali, więc słuchani w tem być nie mają, ponieważ to nie według onej mocy swej, ale z niesprawiedliwości i z złego umysłu czynią„ [1].

     

    Ks. Piotr Skarga SJ:

    Nie doznana rzecz, póki chrześcijanom Pan Bóg dawał panów pogańskich, aby im się kiedy Święci Męczennicy mocą bronili, albo na ich urzędników rękę podnieśli i lud burzyli. Znali w nich z Apostołem moc i urząd Boski, i źle a niewinnie rozlewających krew ich czcili, i byli posłuszni tam, gdzie jawnego grzechu w ich rozkazaniu nie było, chociaż z największą szkodą, żalem i utratą majętności i zdrowia swego„ [2].

     

    Leon XIII, encyklika „Diuturnum illud”:

    Jeden jest tylko powód uwalniający ludzi od posłuszeństwa, mianowicie gdyby żądano od nich czegoś przeciwnego prawu naturalnemu albo Bożemu, tam bowiem, gdzie zachodzi pogwałcenie prawa natury lub woli Bożej, zarówno sam rozkaz, jak wykonanie go byłoby zbrodnią. (…) 

    A więc pasterze dusz idąc za przykładem Pawła Apostoła, usiłowali z największym naciskiem pouczać ludy, iż powinny “monarchom i władzom być uległe, rozkazów ich słuchać” (Tyt. 3, 1); podobnie modlić się do Boga za wszystkich ludzi, lecz szczególnie  za “królów i za tych, którzy piastują najwyższe godności, to bowiem zaleca nauka Zbawiciela Pana naszego” (1 Tym 2, 1-3). Pierwsi chrześcijanie postawili nam pod tym względem wzór znakomity; z największą niesprawiedliwością i okrucieństwem prześladowani przez pogańskich cesarzy, nigdy nie przestawali zachowywać się posłusznie i ulegle; wydawało się wprost, iż tamtych srogość chcą przemóc własną pokorą. Podobna skromność i niezłomna wola pozostawania wiernymi poddanymi wywierała tak silne wrażenie, iż zaćmić go nie mogły potwarze i złość wrogów (…) Inna sprawa była, gdy cesarze przez swoje dekrety lub pretorzy przez swoje groźby chcieli ich zmusić do sprzeniewierzenia się wierze chrześcijańskiej lub innym obowiązkom: w takich chwilach woleli zaiste odmówić posłuszeństwa ludziom niż Bogu. Wszakże i w podobnych okolicznościach dalecy byli od tego, aby jakikolwiek wszczynać bunt i majestat cesarski obrażać, a jednego tylko żądali, aby wolno im było swoją wiarę otwarcie wyznawać i być jej niezachwianie wiernymi. Poza tym nie myśleli o żadnym buncie, a na tortury szli tak spokojnie i ochoczo, że wielkość ich ducha brała górę nad wielkością zadawanych im mąk„ [3].

     

    Katechizm św. Piusa X:

    Tak, należy przestrzegać wszystkich praw, które są stanowione przez władze świeckie, zgodnie z nakazem i i przykładem, który dał nam nasz Pan Jezus Chrystus, o ile jednak nie są one sprzeczne z prawem Bożym” [4].

     

    Katechizm Kościoła Katolickiego n.1903, 2242:

    Jeśli sprawujący władzę ustanawiają niesprawiedliwe prawa lub podejmują działania sprzeczne z porządkiem moralnym, to rozporządzenia te nie obowiązują w sumieniu. (…)Obywatel jest zobowiązany w sumieniu do nieprzestrzegania zarządzeń władz cywilnych, gdy przepisy te są sprzeczne z wymaganiami ładu moralnego, z podstawowymi prawami osób i ze wskazaniami Ewangelii” [5}.

     

    Kardynał Thomas-Marie-Joseph Gousset

    Na tej to zasadzie ojcowie i pasterze kościoła, ustawnie skłaniali wiernych do płacenia podatków, nauczając ich, że nie można być nigdy nieposłusznym prawom krajowym, chyba gdyby wymagały rzeczy sprzecznych z moralnością i religią, lub były oczywiście niesprawiedliwymi. Na przypadek wątpliwości, należy przechylać się na korzyść prawodawcy i oświadczyć się za prawem” [6].

     

    Ks. Ildefons Bobicz:

    Prawo niesprawiedliwe nie jest właściwie prawem i posłuch mu się nie należy. Zanim ludzie prawo wydali, w sercu każdego wypisane było już prawo boże. Jeżeli więc prawo ludzkie stoi w sprzeczności z prawem bożym, jest niesprawiedliwe i jako takie nie może obowiązywać. Więc cóż pozostaje? Chwycić za broń i przemocą prawo zmienić? Nie! Nawet dla obalenia praw niesprawiedliwych w rzadkich tylko wypadkach wolno poddanym używać siły zbrojnej lub dopuszczać się gwałtów. Zazwyczaj dozwolony jest jedynie opór bierny, wiodący do ulepszenia praw drogą uczciwą i legalną.

    Widzicie więc drodzy bracia, jak źle, jak nie po chrześcijańsku, postępują ci, którzy dla byle powodu, a nieraz i bez powodu, bądź w pismach, bądź na wiecach, bądź w rozmowach prywatnych odgrażają się rządowi i nawołują współobywateli do buntów i zamieszek. Prawy katolik nie będzie dawał tym podżegaczom posłuchu, nie będzie należał do żadnej partii wywrotowej, nie przyłoży ręki do gwałtów i rozruchów ulicznych. Bóg sam rozsądzi sprawę naszą, a sprawiedliwość wcześniej czy później zatryumfuje. Znane są dzieje legii tebańskiej. W III w. po Chrystusie legia ta wysłana w celu prześladowania chrześcijan, nie wykonała rozkazu, ponieważ był bezbożny, ale też nie podniosła rokoszu przeciwko swej władzy, co przecież było jej łatwe, gdyż liczyła w swych szeregach do 6. 600 jednomyślnych i uzbrojonych żołnierzy. Wszyscy woleli umrzeć śmiercią męczeńską, niż czynnie przeciwstawić się prawowitej władzy” [7].

     

    Ks. Franciszek Spirago:

    Obowiązki masze względem panującego są następujące: Posłuszni mamy być wszelkim sprawiedliwym ustawom, ogłoszonym w jego imieniu, mamy mu być wiernymi, okazywać mu szacunek, wspierać go modlitwą, daninami pieniężnymi i daniną krwi.

    Ustaw państwa przestrzegać mamy, nie z obawy przed zagrożoną karą, lecz ze względu na Boga (Rzym. 13, 5). albowiem rozkazy zwierzchności świeckiej są rozkazami Boga (Rzym 13, 2). Zważmy, jak ochoczo usłuchali Marya i Józef rozkazu cesarza Augusta i poszli do Betlejem, aby dać się zapisać (Łuk. 2). Tylko jeśli prawo świeckie nakazuje coś, czego zakazuje Bóg, wtedy postąpić trzeba według słów Apostoła (Dz. Apost. 5, 29). Trzej młodzieńcy w piecu gorejącym posłuszni byli przede wszystkim Bogu, podobnie i bracia Machabejscy; również postąpił święty Maurycy i pułk zwany legią Tebańską (286). Panującemu dochować mamy wierności, zwłaszcza w razie wojny. Dlatego każdy żołnierz musi składać przysięgę na wierność swemu panującemu. Wzorem bohaterskiej wierności dla swego władcy jest Andrzej Hofer, który za czasów wojen napoleońskich bronił dzielnie i skutecznie swego kraju przeciw Francuzom (r. 1809). Nigdy nie wolno powstawać przeciw prawowitemu i sprawiedliwemu panującemu, nawet choćby tenże był tyranem; bo kto sprzeciwia się zwierzchności, sprzeciwia się rozporządzeniu Boga (Rzym. 13, 1). Uległymi być mamy nie tylko dla władcy dobrotliwego, ale i dla złego ( 1 Piotr 2, 18). Źli władcy są zwykle karą Boga za grzechy narodów (Św. Augustyn). Jeśli panujący jest tyranem, to najlepszą radą jest udawać się do Boga o pomoc. A udzieli jej Bóg niezawodnie, lecz tylko jeśli naród wyrzeknie się grzechu (Św. Tomasz z Akwinu)” [8].

     

    Bł. Franciszek Jägerstätter

    Nie wolno nam także zapominać, że powinniśmy być posłuszni władzy świeckiej, nawet wówczas, gdy jest to niezmiernie trudne. Należy okazywać wierne posłuszeństwo świeckim władcom i przełożonym, mimo częstego wrażenia, że jesteśmy traktowani przez władzę niesprawiedliwie. (…) Przykazania boskie mówią nam wprawdzie, że powinniśmy okazywać posłuszeństwo także zwierzchności świeckiej, nawet jeśli nie jest natury chrześcijańskiej, ale tylko do momentu, gdy nie narzuca nam nic złego. Bogu należy się większe posłuszeństwo niż człowiekowi” [9].

     

    Przypisy: 

    1. Cytat za: „Katechizm Rzymski”, Jasło 1866, s. 399.

    2. Cytat za: Ks. Piotr Skarga, „Żywoty Świętych Starego i Nowego Zakonu„, tom II, Petersburg 1862, s. 206.

    3. Patrz: Leon XIII, Encyklika “Diuturnum illud (O władzy politycznej”, Warszawa 2001, s. 12, 14, 15-16.

    4. Patrz: „Katechizm św. Piusa X. Vademecum katolika„, Sandomierz 2006, s. 100.

    5. Patrz: „Katechizm Kościoła Katolickiego„, Poznań 2002, s. 452, 520 – 521.

    6. Patrz: Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników„, Warszawa 1858, s. 61.

    7. Patrz: Ks. Ildefons Bobicz, “Wykład codziennego pacierza i katechizmu. Przykazania Boże i kościelne“, t. II, Lwów 1937, s. 220 – 221.

    8. Patrz: Ks. Franciszek Spirago, “Katolicki katechizm ludowy. Część druga: Nauka obyczajów“, Mikołów-Warszawa 1906, s. 202 – 203.  

    9. Cytat za: Erna Putz, “Boży dezerter. Franz Jägerstätter 1907 – 1943“, Warszawa 2008. s. 300 – 301.

  3. Czy ufać “kato-celebrytom”?

    Leave a Comment

    Skłonność części środowisk katolickich do nagłaśniania i reklamowania tych znanych postaci ze świata „show-businessu”, które otwarcie przyznają się do wiary chrześcijańskiej, aż rzuca się w oczy. Co rusz, na tym czy i innym katolickim portalu albo w gazecie, można przeczytać o „gwiazdach” kina, telewizji, estrady i sportu, które „nie wstydzą się Jezusa”, gdyż otwarcie mówią o swej wierze w Chrystusa, o tym, że się modlą, chodzą do kościoła, czytają Biblię albo encykliki Jana Pawła II. Wedle zapewnień niektórych katolickich mediów gorliwymi katolikami (albo chrześcijanami) jest niemało aktorów (np. Małgorzata Kożuchowska, Radosław Pazura, Jerzy Stuhr), piosenkarzy (Krzysztof Krawczyk, bracia z Golec uOrkiestra), sportowców (Robert Lewandowski), a szczególnie pięściarzy (Tomasz Adamek, Grzegorz Proksa), a nawet laureatek konkursów piękności (Stefania Fernandez). Można by więc powiedzieć: „Wspaniale. Mamy tylu swoich ludzi w popkulturze! Ewangelizacja show-businessu idzie w najlepsze, Alleluja, chwała Panu!”.

    Czytając teksty poświęcone owym „kato-celebrytom” czasami ma się wręcz wrażenie, iż ich autorzy byliby gotowi nosić na rękach daną „gwiazdę” za każde wypowiedziane przez nich zdanie typu: „Wierzę w Jezusa”, „Chodzę w niedzielę do kościoła” albo „Modlę się na różańcu”. Można doceniać dobre intencje tych, którzy nagłaśniają tego typu postacie. Najprawdopodobniej chodzi wszak o to, by pokazać katolikom, iż można odnieść sukces w świecie popkultury, a jednocześnie „pozostać tam sobą”, robiąc na jej terenie „dobrą robotę”. A jeśli można przy tym jeszcze zarobić dużo pieniędzy, być sławnym i cenionym, to tym lepiej. Czy katolik ma być wszak zawsze biednym cierpiętnikiem, „szarą myszką”, która na tym świecie ma zawsze „przechlapane”? Czy jednak rzeczywiście wysyp różnych osobistości z pop-kulturowego światka przyznających się do katolicyzmu albo chrześcijaństwa jest znakiem prawdziwej nadziei? Czy naprawdę większość z tych ludzi, którzy są stawiani dziś za wzór katolików albo chrześcijan, rzeczywiście daje swą publiczną zawodową działalnością jasne i jednoznaczne świadectwo wiary w Pana Jezusa i zaufania, jakie winniśmy Mu okazywać?

    Syndrom Mela Gibsona

    Po serii obyczajowych skandali, jakich dopuścił się w ostatnich latach Mel Gibson, część katolickich publicystów, działaczy i pisarzy, którzy swego czasu, prześcigali się w kreowaniu go na ostatni przyczółek chrześcijaństwa w Hollywood, prawdopodobnie chciałaby zapomnieć o tym fragmencie swej publicystycznej aktywności. Niedługo po tym bowiem, jak Gibson nakręcił „Pasję” – co trzeba jasno przyznać jeden z najlepszych i najbardziej poruszających filmów o Panu Jezusie – świat zaczęły obiegać informacje o jego niemoralnych ekscesach. Dowiedzieliśmy się zatem o tym, jak Mel Gibson, po pijaku, głupio i wulgarnie wyzywał policjantów oraz rzucił swą żonę dla rosyjskiej kochanki Oksany (po czym i tę, swą nałożnicę obrzucał niewybrednymi, obscenicznymi epitetami). Mniejsza jednak o, co prawda, niemoralne, ale należące do prywatnej sfery życia Gibsona, wybryki. Zanim jeszcze na światło dzienne wyszły informacje o tychże obrzydliwościach, aktor ów, jak już wspomniałem, był często ukazywany niczym nieskazitelny obrońca tradycyjnych chrześcijańskich wartości w zdegenerowanym światku hollywoodzkich gwiazd. Nie byłoby niczym zdrożnym, gdyby rozróżniano pomiędzy tym, co w swej działalności zawodowej Gibson zrobił dobrego (np. filmem „Pasja”), a tym, co uczynił złego lub bardzo wątpliwego. Tymczasem jednak, najczęściej ignorowano lub wręcz usprawiedliwiano nieprawe produkcje, w których ów brał udział. To nic, że Mel Gibson brał udział w filmach, które:

    – promowały pogaństwo, okultyzm i panteizm, w tendencyjny sposób przekręcając przy tym fakty historyczne („Pocahontas”, gdzie swego głosu do animowanej postaci Johna Smitha udzielił Gibson);

    – w celach rozrywkowych eksploatowały przemoc oraz pokazywały wolny seks, jako fajną zabawę (np. wszystkie części „Zabójczej broni”, „Godzina zemsty”);

    – w dosadny sposób pokazywały sceny seksu (np. „Tequila sunrise”);

    – przedstawiały cudzołóstwo jako wzniosłe romantyczne uczucie oraz gloryfikowały zbrojną rebelię przeciw prawowitym władzom, dodatkowo w nieprawdziwy sposób pokazując tło historycznych zdarzeń będących ich kanwą (vide: „Waleczne serce”, „Patriota”);

    …. ważne, że z jego ust padło wiele katolickich i konserwatywnych deklaracji, nakręcił „Pasję”. Poza tym, przecież on jest aktorem i w ramach jego zawodu mieści się granie różnych postaci w rozmaitych filmach … I w ten sposób chwalcy Mela Gibsona obudzili się z przysłowiową „ręką w nocniku”. Starannie nadmuchiwany przez nich balon z napisem „Mel obrońcą chrześcijańskich wartości w Hollywood” z hukiem pękł po nakłuciu go przez ujawnione fakty z jego życia, pozostawiając po sobie odór smutku, wstydu, niesmaku i zażenowania. Dlaczego piszę o Melu Gibsonie w kontekście promowania postawy różnych „kato-celebrytów”? Powód tego jest prosty: powinniśmy uczyć się na błędach, nie zachłystując się wyznaniami wiary gwiazd pop-kultury, ale realnie weryfikując wypowiadane przez nich słowa, w świetle ich czynów. W przeciwnym razie, nawet jeśli nie skończy się to na potężnym smrodzie wstydu, zniesmaczenia i zażenowania (tak jak ma to miejsce w przypadku Gibsona), de facto będziemy usprawiedliwiać religijną dwulicowość i hipokryzję, zamiast propagować dobre wzorce.

    Panu Bogu ogarek, a diabłu świeczkę

    Przyjrzyjmy się wszak dokładniej zawodowej działalności „gwiazd” popkultury, które przez część katolickich i konserwatywnych środowisk są promowane jako pozytywne przykłady życia wiarą w „show-businessie”.

    Małgorzata Kożuchowska: to istna „katoliczka numer 1” wśród polskich aktorów. Jak zapewnia modli się, chodzi do kościoła, czyta dzieła  Jana Pawła II i św. Teresy od Dzieciątka Jezus. W uznaniu tych deklaracji Kożuchowska jest zapraszana do prowadzenia programów katolickich, czytania fragmentów Pisma świętego i tekstów Świętych w kościołach (czyniła tak nawet na Mszy pogrzebowej Jana Pawła II) oraz innych „religijnych imprez” (prowadziła np. galę rozdania nagród „Totus tuus”). Cóż jednak możemy zobaczyć w filmach oraz na zdjęciach z jej udziałem? W serialu „Rodzinka” gra liberalną matkę, która nastoletniemu synowi daje prezerwatywy, a ze swym serialowym mężem oddaje się seksualnym pieszczotom na kuchennym stole, co zostaje wyraziście pokazane widzom. Podobne sceny nie są bynajmniej jakimś ewenementem w „artystycznym dorobku” tej pani. Nie chcę się nad tym szerzej rozwodzić, ale ujrzenie jej ubranej niczym prostytutka, pozującej do zdjęć w wulgarnych, obscenicznych pozach, obściskującej się i nieskromnie całującej z obcymi mężczyznami, etc., nie jest niestety niczym szokującym. Myliłby się ten, kto traktowałby to, jako epizod w jej zawodowej karierze, gdyż takie elementy przewijają się się tam ciągle. Nic nie wskazuje też na to, by, przynajmniej jak na razie, Kożuchowska postanowiła zrezygnować z tego elementu swego image. Wspomniany serial „Rodzinka” był wszak kręcony w 2011 r, zaś okładka tygodnika „Viva” na której aktorka ta prezentuje się w jawnie wyuzdanej pozie i stroju, oznaczona jest datą „22 czerwca 2011”.

    Radosław Pazura: kolejna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy polskiego katolicyzmu, będący jednym z ambasadorów akcji “Nie wstydzę się Jezusa” (która to kampania jest organizowana przez ultrakonserwatywnych katolików z “Krucjaty Młodych”). Jednocześnie jednak człowiek ten od kilku lat występuje w widowisku teatralnym “Goło i wesoło”, którego morałem jest to, iż faceci też mogą publicznie rozbierać się dla pieniędzy, dając przy tym wizualną rozkosz co bardziej napalonym kobietom. Konkretnie zaś mówiąc rola Pazury w owym “show” polega na tym, że dopinguje on tam swych kumpli opowiadanymi przez siebie obscenicznymi dowcipami do sprawnego i sugestywnie erotycznego zdejmowania na oczach kobiet majtek. Poza tym R. Pazura przebiera się w owym spektaklu za kobietę (w dodatku bardzo bezwstydnie i nieskromnie odzianą).

    Krzysztof Krawczyk: śpiewa kolędy, nagrywał płyty poświęcone Papieżowi – Polakowi, a poza tym pokazuje się z różańcem. To wystarczy by awansować na wzór „katolickiej gwiazdy”. Szkoda tylko, że na swych występach pozoruje się na mafijnego bossa i śpiewa w otoczeniu nieskromnie tańczących i w takowy sposób odzianych niewiast.

    Tomasz Adamek: otwarcie mówi o tym, że jest katolikiem, występuje w Radiu Maryja, a poza tym, przed każdą walką bokserską odmawia różaniec. Cóż zatem z tego, iż walki w których bierze udział nie polegają bynajmniej na obronie niewinnych, słabych i bezbronnych przed agresją, ale ich istotą jest dostarczanie publiczności krwawej rozrywki?

    Podobne słowa można powiedzieć o innych „katolickich celebrytach”?  Stefania Fernandez – wygrała konkurs polegający m.in. na prezentowaniu swych wdzięków w stroju kąpielowym milionom widzów. Twierdzi, iż tytuł „Miss świata” zdobyła dzięki wstawiennictwu Matki Bożej, co wystarczyło niektórym zachwyconym tym portalom i gazetom katolickim nagłośnić jej postać. Szkoda tylko, że mało kto zadawał sobie pytanie, czy Maryja, która rzekoma miała wspomagać Stefanię w jej trudach pokazywania swego ciała całemu światu, sama wystąpiła by w tego rodzaju widowisku? Robert Lewandowski z kolei “nie wstydzi się Jezusa”, ale nie wstydzi się też brać udziału w reklamowych imprezach pisma “Playboy”, a także pozować ze swą żoną pół-nago do publicznie ukazujących się zdjęć.

    Cóż zatem widzimy w przypadku większości „kato-celebrytów”? Konsekwentne i jasne ewangelizowanie popkultury czy raczej bezwstydne cudzołożenie z jej obrzydliwościami i ohydami, maskowane chrześcijańskimi słowami oraz gestami? Czyż publiczna działalność tych osób nie jest raczej urzeczywistnieniem słów Pisma świętego o tym, iż w dniach ostatnich ludzie „będą okazywać pozór pobożności, ale wyrzekną się jej mocy” (2 Tymoteusz 3, 5), jawnym pogwałceniem biblijnych przestróg przed tym, by nie łączyć światła z ciemnością, Chrystusa z Beliarem (2 Koryntian 6, 14 – 15)? Czyż to nie właśnie do takiej postawy odnosi się jedno z naszych tradycyjnych przysłów, które na tą okazję winno się jednak strawestować jako raczej: „Panu Bogu ogarek, a diabłu świeczkę”?

    Taki mają zawód?

    Powie ktoś może, iż pastwię się nad tymi ludźmi, bezlitośnie wytykając im ich wady i upadki, a przecież „któż z nas jest bez grzechu”? To prawda, że wszyscy jesteśmy grzeszni, każdemu z nas też zdarza się być niekonsekwentnym, iść na daleko posunięte kompromisy z nieprawościami i dawać swym życiem „antyświadectwo”. Tyle, że nie każdy z nas jest kreowany przez katolickie media na wzór oddania chrześcijańskim cnotom. Mieć współczucie, a nawet pewnego rodzaju wyrozumiałość dla czyjejś słabości i grzeszności to jedno, ale wyróżniać, nagłaśniać oraz nagradzać czyjąś postawę to drugie. W tym drugim przypadku, daje się bowiem rzeszom „zwykłych katolików” sygnał, iż tak honorowane postaci są godne naśladowania. A jakiż to przykład do naśladowania daje nam większość „kato-celebrytów”? Jeśli ci za to dobrze zapłacą, to wal bliźniego po twarzy i tułowiu ku uciesze gawiedzi, rozbieraj się przed kamerą przyjmując przy tym wulgarne pozy, dawaj obmacywać się obcym mężczyznom, otaczaj się nieskromnie odzianymi i tańczącymi panienkami, bierz udział w produkcjach usprawiedliwiających grzech; a po wszystkim (lub przed) odmów różaniec, pójdź do kościoła, powiedz, że wierzysz w Pana Jezusa, a Matka Boża pomaga ci w twej pracy i już zostaniesz uznany za wzór dobrego katolika. Można by powiedzieć, ci katolicy doprawdy nie są frajerami. O ile wszak „zwykły katolik” nieraz czyni źle, po to by zarobić przysłowiowych „parę groszy”, ci szmacą się przynajmniej za duże pieniądze, sławę, oklaski tłumów i zdjęcia na okładkach poczytnych magazynów. A później narzekaj czcigodny kardynale, biskupie, księże proboszczu, katolicki dziennikarzu, na to, że miliony katolickich owieczek żyją na co dzień pogańskim i światowym życiem, że robią co chcą, myśląc, iż zmówienie „codziennego paciorka” i pójście w niedzielę do kościoła, wszystko załatwi … „Taki mają zawód” – mówią niektórzy, gdy pod nos podtyka się im konkretne fakty z zawodowego dorobku rozmaitych „kato-celebrytów”. Cóż, jeśli to ma być usprawiedliwienie i moralne uzasadnienie dla tego co w ramach swej pracy oni wyprawiają, to bądźmy konsekwentni. Wśród prostytutek, sutenerów oraz aktorów i aktorek porno też pewno znajdzie się jakiś procent osób, które przyznają się do wiary katolickiej, a może nawet modlą się i chodzą do kościoła. Niechaj ich oblicza zdobią okładki katolickich magazynów, a że robią to co robią? Cóż „taki mają zawód”… Wróżki i wróżbici również trudnią się swym fachem zazwyczaj dla pieniędzy, a podobno nieraz mają w swych gabinetach obrazy Pana Jezusa i Matki Bożej. Cóż „taki mają zawód” a „pecunia non olet”, doceńmy to, że nie wstydzą się swego przywiązania do katolicyzmu i niech poprowadzą galę rozdania nagród „Totus tuus”.

    Ewangelizacja popkultury?

    Kościół tradycyjnie był ostrożny względem aktorskiego rzemiosła i tym podobnych zajęć (a więc takich, których istotą jest dostarczanie szerszej publiczności rozrywki). Przez wieki aktorów i aktorki ekskomunikowano, wzbraniano im wstępu do kościelnej wspólnoty, a gdy skończyli swój żywot nie chowano ich na poświęconej ziemi. Nawet później, gdy owa dyscyplina względem nich zelżała, na ów zawód patrzono ciągle z dużym dystansem i podejrzliwością. Jeszcze na początku XX wieku, znany katolicki autor, ks. Franciszek Spirago pisał:

    Teatr niszczy zbyt często wiarę chrześcijańską i moralność wśród ludu. I nie dziw. Scena wymaga zapełnionej sali i oklasków tłumu, i by to osiągnąć stara się schlebiać namiętnościom ludzkim. Stąd też pochodzi, że myśli i dążność wielu sztuk teatralnych jest moralnie złą. Występek (zwyczajnie nieprawa, grzeszna miłość) przybiera się na scenie w nęcącą, powabną szatę, cnotę traktuje się pogardliwie, jako coś przestarzałego, nieraz wyszydza się nawet sługi Boże i obrzędy Kościoła. Moralność sceny jest zupełnie sprzeczna z moralnością Ewangelii. Także sama gra, nieskromne stroje aktorek, gesty i spojrzenia, sposób mówienia, wszystko to działa zgubnie na umysł widza: nieznacznie, ale pewnie sączy mu jad trucizny do serca. Aktorzy przedstawiają namiętności, by je rozbudzać (…)”.

    Choć tradycyjna postawa Kościoła może nam się wydawać dziś nieco zbyt surowa i przesadna, to trudno odmówić jej przezorności i zdrowego rozsądku. Pewno aktorstwa i inne rzemiosła, których istotą jest zadowalanie rozrywkowych gustów publiczności nie są same w sobie złe, ale z natury rzeczy trudno jest w nich ustrzec się poważnych niebezpieczeństw. Im do większego kręgu publiczności chce się dotrzeć, tym trudniej jest wtedy powstrzymać się schlebianiu najniższym gustom. Nie znaczy to, że ewangelizacja pop-kultury jest niemożliwa. I dziś można by wskazać przykłady aktorów i reżyserów, którzy tworzą dużo dobrych, chrześcijańskich w swym przesłaniu dzieł, stroniąc przy tym zarazem od angażowania się w złe, rozwiązłe czy bezbożne przedsięwzięcia. Działalność takich ludzi należy też promować i nagłaśniać. Jak do tej pory jednak, bardziej reklamuje się te postacie świata pop-kultury, które faktycznie asymilują się nawet z jej najbardziej obrzydliwymi elementami. W ten sposób to nie my ewangelizujemy popkulturę, ale popkultura antyewangelizuje nas.