Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: kardynał Gousset

  1. “Archeologizm” nie jest herezją

    Możliwość komentowania “Archeologizm” nie jest herezją została wyłączona

    Cnota sprawiedliwości wymaga od uczniów Jezusa, by nie tylko oddawali to, co się komuś należy, ale też by w rozsądny i wyważony sposób formułowali wobec swych bliźnich zarzuty. A więc np. jeśli ktoś kogoś niesprawiedliwie zabił, to można go nazwać mordercą, ale jeszcze nie “ludobójcą”. Z kolei, jeżeli ktoś kogoś okradł, to stopień surowości i potępienia z jakim wypowiadamy się o tym czynie, winien być przystosowany do rozmiarów i okoliczności tej kradzieży, np. mniej surowo powinniśmy mówić o kradzieży kilku cukierków ze sklepu, a zdecydowanie ostrzej o okradaniu staruszek i bezdomnych (co oczywiście nie znaczy, że to pierwsze zachowanie się usprawiedliwia).

    Podobnie, na gruncie teologicznym i doktrynalnym powinniśmy uważać na to, co komu zarzucamy. Czym innym jest np. herezja, a czym innym zwykły błąd doktrynalny. Jeszcze czym innym są cenzury teologiczne w rodzaju “gorszące dla pobożnych uszu“, “skandaliczne“, “źle sformułowane“. Nieraz miesza się owe różne cenzury, nazywając wszystko co w ten czy inny sposób odbiega od doktryny katolickiej mianem “herezji” – tak się jednak robić nie powinno, gdyż określenie “herezją” opinii, która jest np. błędem czy zdaniem “źle sformułowanym” stanowi niesprawiedliwość wobec kogoś, kto wyznaje takie opinie. Jak trafnie to ujmuje kardynał Gousset w swej “Teologii moralnej”:

    Potrzeba nadto, aby by błąd był wprost przeciwny artykułowi wiary, inaczej błąd, jakkolwiek byłby ważny, nie byłby kacerstwem (czyli inaczej mówiąc herezją – przyp. moje MS). Dlatego też przy karach kościoła rozróżniamy twierdzenia heretyckie, od tych, które nie będąc heretyckiemi, trąca herezją, albo są przychylne herezji: twierdzenia błędne, to jest przeciwne pewnym wnioskom teologów, które choć powszechnie przyjęte w kościele, nie są przecież uważane za artykuły wiary. Wszelkie kacerstwo jest błędem; lecz nie każdy błąd jest kacerstwem” (Cytat za: Kardynał Gousset, Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników, Warszawa 1858, s. 146 – 147).

    Przykładem tego rodzaju niesprawiedliwego podejścia jest linkowany przeze mnie filmik pt. “Herezja, którą ZWODZĄ zwolennicy NEOKATECHUMENATU i NOWEJ MSZY – ARCHEOLOGIZM” yotubowego kanału “Okiem Tradycjonalisty”. Otóż występujący na nim p. Ludwik Wit, w jawny sposób nazywa tam tzw. archeologizm “herezją”, podczas gdy papież Pius XII, na którego on się powołuje, owszem skrytykował ów nurt myślowy, ale w żadnym miejscu nie nazwał go mianem “herezji”. Tenże Biskup Rzymu w swej encyklice “Mediator Dei” o “archeologizmie” pisze, co następuje:

    Jest zapewne rzeczą mądrą i godną pochwały powracać myślą i sercem do źródeł liturgii świętej. Badanie bowiem przeszłości nie mało przyczynia się do głębszego i dokładniejszego poznania znaczenia świąt i treści używanych formuł i świętych ceremonii. Natomiast nie jest rzeczą ani mądrą, ani godną pochwały wszystko i w każdy sposób cofać do starożytności. I tak, aby użyć przykładu, błądzi kto chce ołtarzom przywrócić pierwotny kształt stołu; kto chce wykluczyć czarny kolor z szat kościelnych; kto nie dopuszcza w kościele posągów i świętych obrazów; kto wymaga, aby wizerunek Zbawiciela przybitego na krzyżu tak był dostosowany, iżby na Jego ciele nie było znać okrutnych mąk, które poniósł; kto wreszcie gani i odrzuca wszelką muzykę polifoniczną, choćby nawet przystosowaną do przepisów wydawanych przez Stolicę Apostolską.

    Żaden z rozumnych katolików, w zamiarze powrotu do starych formuł uchwalonych przez dawne Sobory, nie może odrzucić orzeczeń, które Kościół pod natchnieniem i kierownictwem Ducha Świętego bardzo pożytecznie określił w nowych czasach i których trzymać się nakazał. Podobnie żaden rozumny katolik nie może odrzucać obowiązujących dzisiaj przepisów, by powrócić do spraw wywodzących się ze starożytnych źródeł Prawa Kanonicznego. Tak samo rzecz ma się z liturgią. Kto chce powrócić do starodawnych obrzędów i zwyczajów i odrzucać nowe, które z Opatrznościowego zrządzenia Bożego ze względu na zmienione warunki zostały wprowadzone, ten widocznie kieruje się nieroztropnym i niewłaściwym zapałem.

    Jest więc tu mowa o tym, że zwolennicy archeologizmu “błądzą” oraz kierują się “nieroztropnym” i “niewłaściwym zapałem”, ale o “herezji” nie ma w encyklice “Mediator Dei” ani słowa.

    Poza tym niezgodność danej opinii ze zwyczajnym – acz jeszcze nie powszechnym – nauczaniem Kościoła (czyli np. encykliką – jak miało to miejsce w przypadku krytyki archeologizmu) nie jest jeszcze herezją, ale zasługuje na mniej surowe cenzury teologiczne. Herezją jest występowanie przeciwko nieomylnemu nauczaniu Kościoła na temat prawd objawionych. Krytyka archeologizmu sformułowana przez Piusa XII nie ma zaś rangi nieomylnej wypowiedzi, a ponadto ze swej natury nie tyczyła się prawd objawionych. Trudno bowiem za prawdę objawioną – czyli taką, która została przekazana do śmierci ostatniego z apostołów (czyli ok. 100 roku po Chrystusie) – uznać twierdzenie, iż nie należy we wszystkich kwestiach liturgicznych powracać do chrześcijańskiej starożytności. Tak więc, chociaż katolicy nie mają zasadniczo prawa odrzucać owego nauczania Piusa XII, to odrzucanie takiego nauczania nie jest jednak jeszcze herezją. Tytułem analogii rozróżniającej pomiędzy herezją a innego rodzaju błędem, można podać kwestię kanonizacji świętych. Otóż wedle powszechnej opinii teologów papieskie kanonizacje są nawet nieomylne – jednak mimo nieomylnego ich charakteru, ich odrzucanie nie stanowi jeszcze herezji. A to dlatego, że choćby i uroczyste orzeczenia o świętości chrześcijan zmarłych już po erze zakończenia formułowania się publicznego Boskiego Objawienia nie tyczą się prawd objawionych – a zatem mimo swej nieomylności, nie jest to nauczanie w kwestii prawd objawionych. W tym wypadku zatem nawet odrzucanie nieomylnych aktów kościelnych nie jest herezją (ale stanowi innego rodzaju błąd). Tym bardziej więc nie jest herezją odrzucanie omylnych wypowiedzi papieskich (np. nauczania zawartego w encyklice “Mediator Dei”) nietyczących się prawd objawionych (ale kwestii ściśle uwarunkowanych historycznie, czyli np. rozwoju liturgii). Jakkolwiek byśmy więc nie zgadzali się z “archeologizmem” jest wymogiem uczciwości i sprawiedliwości powstrzymanie się od nazywania tego nurtu myślowego mianem “herezji”.

    Zwracam przy tej okazji uwagę na fakt, iż ten sam Ludwik Wit, który niesprawiedliwie i nieroztropnie nazywa archeologizm “herezją” sam formułował swe opinie na temat kłamstwa w sposób, który przynajmniej co do swego literalnego brzmienia jest sprzeczny z powszechną i zwyczajną doktryną Kościoła tyczącą się prawd objawionych, a więc zasługuje to na miano przynajmniej opinii “bliskiej herezji”. Więcej na ten temat można przeczytać w artykule: “Okiem tradycjonalisty” promuje herezję etyki sytuacyjnej.

    Mirosław Salwowski

    Źródło grafiki dołączonej do powyższego tekstu: Youtube.pl, kanał “Okiem Tradycjonalisty”

  2. Co apostazją jest, a co nią nie jest?

    Możliwość komentowania Co apostazją jest, a co nią nie jest? została wyłączona

    Przynajmniej w polskiej przestrzeni publicznej nagminne jest mówienie o “apostazji” jako zachowaniu polegającym na formalnym “wypisaniu się” z Kościoła katolickiego bez żadnego rozróżnienia na motywy stojące za takim aktem. W naszym kraju przyjęło się więc nazywać mianem apostatów również tych, którzy np. wypisali się z Kościoła katolickiego po to by przyjąć członkostwo w jakimś niekatolickim, ale wciąż zasadniczo chrześcijańskim związku wyznaniowym. Z drugiej zaś strony, nie mówi się w ten sposób zbyt często o tych ateistach czy agnostykach tak długo póki takowi swój ateizm czy agnostycyzm nie potwierdzą w czysto formalny sposób poprzez złożenie w danej katolickiej parafii pisemnego oświadczenia o rezygnacji z bycia członkiem Kościoła katolickiego. W niniejszym artykule chciałem pokazać, iż tego rodzaju definiowanie apostazji jest z gruntu błędne, a ponadto niesprawiedliwe.

    ***

    Wbrew potocznie przyjętemu w naszym kraju i publicznym dyskursie rozumieniu apostazji, w ramach tradycyjnej teologii katolickiej wyraźnie rozróżnia się pomiędzy przestępstwem apostazji (jako całkowitym porzuceniem religii chrześcijańskiej) a przestępstwem herezji (jako kwestionowaniem tylko niektórych prawd wiary katolickiej przy jednoczesnym uznawaniu innych jej prawd). Żyjący w XIX wieku, kardynał Thomas Gousset w napisanej przez siebie “Teologii moralnej dla plebanów i spowiedników” tak to ujmował:

    Apostazja (odstępstwo) zasadza się odstąpieniu chrześcijaństwa: jest to opuszczenie zupełne wiary chrześcijańskiej. Różni się więc od kacerstwa (czyli herezji – przyp. moje MS) w tem, że odstępca odrzuca wszystkie artykuły wiary, gdy tymczasem kacerz niektórych się tylko zapiera, nie przestając wyznawać chrześcijaństwa.

    Odstępstwo pociąga za sobą te same kary kościelne co i kacerstwo; a ponieważ zdaniem naszem bezbożnicy nieuznający Boga (Ateiści), lub zaprzeczający Opatrzności boskiej (Deiści), powinni być umieszczeni pomiędzy odstępcami, więc i oni ulegający wyłączeniu i innym karom kościelnym wymierzonym w kacerzy“.

    Cytat za: Kardynał Gousset, “Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1870, s. 147 – 148.

    W jednym z umieszczonych przez siebie przypisów kardynał Gousset powoływał się na konferencje Anżerskie (d’Angers), gdzie w wykładzie Dekalogu napisane zostało:

    Opuszczenie zupełne, jakie osoba ochrzczona popełnia względem wiary Jezusa Chrystusa, aby wyznawać żydostwo, pogaństwo, mahometanizm, ateizm, albo deizm” (Conf. II quest 4). Cytat jw., s. 148, przypis 1.

    Inny z “przedsoborowych” katolickich autorów, a mianowicie ks. Jan Szymeczko, tak rozróżnia pomiędzy apostazją a herezją:

    Ad 3. Herezja.

    Heretycy wierzą w Boga i Jego Objawienie, ale albo odrzucają niektóre prawdy objawione, albo je opatrznie tłumaczą, np. luteranie, kalwiniści itp. Herezja uwłacza Bogu, gdyż człowiek czyni się sędzią prawd danych przez Boga i według swego uznania jedne przyjmuje, a drugie odrzuca.

    Ad. 4. Apostazja

    Apostazja, czyli odstępstwo od wiary chrześcijańskiej. Ten grzech popełniają ludzie ochrzczeni i wychowani w wierze chrześcijańskiej, przechodzący na jakąś religię niechrześcijańską, np. judaizm, mahometanizm lub pogaństwo.

    Ks. dr Jan Szymeczko, “Etyka katolicka”. Wydawnictwo “Te Deum”, Warszawa 2001, s. 84.

    Pozwolę sobie też zacytować jednego z polskich wykładowców prawa kanonicznego, a mianowicie ks. Franciszka Bączkowicza, który w ten sposób pisze o zarysowanych już wyżej rozróżnieniach:

    522. 1. Apostatą jest ochrzczony, który całkowicie odstępuje od wiary chrześcijańskiej (…)

    Apostatą więc staje się tylko ten, kto: a) przez chrzest przyjął wiarę chrześcijańską (a zatem nie jest katechumenem), b) od wiary całkowicie odstępuje czyli odrzuca podstawowe prawdy wiary chrześcijańskiej, jak istnienie Boga, bóstwo Chrystusa Pana, objawienie nadprzyrodzone, lub o nich pozytywnie wątpi. Odstąpienie od wiary musi być rzeczywiste, wewnętrzne, a nie pozorne tylko, zewnętrzne, dla oka lub dla żartu; kto jednak zewnętrznie od wiary odstępuje, o tym przypuszcza się, że czyni to także wewnętrznie; dlatego też w zakresie zewnętrznym uważa się go za apostatę. (…)

    Przestępstwo apostazji zostaje dokonane dopiero wówczas, gdy wewnętrzne odstąpienie od wiary zostaje wyjawione w jakikolwiek sposób na zewnątrz, np. słowem, pismem lub czynem, chociażby nawet tajnie. Wewnętrzna apostazja jest grzechem, lecz nie przestępstwem (…)

    523. 2. Heretykiem jest ochrzczony, który zachowując nazwę chrześcijanina, świadomie i dobrowolnie (pertinaciter) prawdzie objawionej przez Boga i wszystkim do wierzenia podanej przeczy lub o niej powątpiewa (…).

    Heretykiem jest przeto ten, kto religię chrześcijańską przez chrzest przyjętą wprawdzie zatrzymuje (gdyby ją bowiem całkowicie odrzucił, byłby apostatą), lecz a) przeczy jakiejś prawdzie objawionej, tj. zawartej w Piśmie św. lub w Tradycji, a przez Kościół wszystkim do wierzenia podanej jako od Boga objawionej czy to przez uroczyste orzeczenie papieża lub soboru powszechnego, czy to przez zwyczajne a powszechne nauczanie Kościoła, albo o prawdzie objawionej powątpiewa czyli pozytywnie sądzi, że jest ona wątpliwą: dubius in fide infidelis est; oraz b) rzeczy lub powątpiewa uporczywie (pertinaciter), tj. wiedząc, że Kościół czy to przez uroczyste orzeczenie, czy też przez powszechne nauczanie podaje tę prawdę do wierzenia jako od Boga objawioną (…)

    Do zaistnienia przestępstwa herezji konieczną jest rzeczą by wewnętrzne zaprzeczanie bądź powątpiewanie zostało wyjawione w jakikolwiek sposób na zewnątrz, np. słowem, pismem lub czynem, chociażby nawet tajnie; wewnętrzna herezja jest grzechem, lecz nie przestępstwem.

    Do istoty herezji nie należy, by heretyk przyłączył się do związku heretyckiego. (…)

    Ks. Franciszek Bączkowicz C.M., “Prawo Kanoniczne. Podręcznik dla duchowieństwa”, Tom Trzeci, Wydanie Trzecie (Rok Wydania 1958), Wydawnictwo Diecezjalne św. Krzyża w Opolu, ss. 479, 480-481.

    ***

    Jak więc dobitnie i jasno wynika ze wszystkich zacytowanych katolickich źródeł:

    1. Herezja nie jest tym samym co apostazja.

    2. Aby mówić o apostazji niezbędne jest porzucenie przez ochrzczonego wiary przynajmniej w te prawdy, które stanowią o rdzeniu religii chrześcijańskiej, np. zanegowanie boskości Chrystusa Pana, istnienia nadprzyrodzonego Bożego Objawienia.

    3. O apostazji można mówić w przypadku przyjęcia z gruntu niechrześcijańskich wierzeń czy przekonań, np. judaizmu, islamu, deizmu, agnostycyzmu czy ateizmu.

    4. Do zaistnienia kanonicznego przestępstwa apostazji nie jest konieczne składanie formalnego aktu “wypisania się” z Kościoła katolickiego. Apostatą (w sensie nie tylko grzechu, ale również przestępstwa kanonicznego) można zostać przez samo uzewnętrznienie (choćby niepubliczne i znane niewielu osobom) swych fundamentalnie niechrześcijańskich przekonań w kwestiach religijnych.

    Tytułem przykładu, heretykiem ale nie apostatą jest dajmy na to były wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Mike Pence, który po tym jak został ochrzczony i wychowany jako rzymski katolik przystąpił do ewangelikalnych chrześcijan. Apostatą nie jest też były prezydent Brazylii Jair Bolsonaro, który wychowany jako katolik dał się później ponownie ochrzcić w jednym z protestanckich zborów, a także zawarł małżeństwo w protestanckim zborze. Z kolei już apostazji a nie herezji dopuszcza się pan Janusz Korwin-Mikke (dalej JKM), który ochrzczony i katechizowany jako rzymski katolik od wielu lat publicznie określa się mianem deisty. I nie zmienia tego stanu rzeczy fakt, iż JKM nigdy nie poszedł do lokalnej rzymsko-katolickiej parafii by złożyć oświadczenie o swej rezygnacji z bycia katolikiem. Do popełnienia kanonicznego przestępstwa apostazji wystarczy bowiem samo aprobatywne mówienie innym o swych fundamentalnie niechrześcijańskich przekonaniach – i to nawet w sytuacji gdy owe mówienie nie nabiera jeszcze charakteru publicznego. Tymczasem JKM o swym deizmie mówił nie tylko wielokrotnie, ale również publicznie. Jedyną wątpliwość jaką tu można mieć jest to, czy JKM dopełnił wszystkich znamion potrzebnych do zaciągnięcia automatycznej ekskomuniki za apostazją – gdyż jedną z takowych jest konieczność bycia świadomym sankcji karnych grożących za ów czyn/przekonania. Gdyby miałoby się więc okazać, że JKM nie jest świadomy, iż za apostazję grozi automatyczna ekskomunika to nie dopuściłby się on jeszcze kanonicznego przestępstwa w tym względzie, jednakże coś co stanowi materię owego występku z pewnością jest jego udziałem.

    ***

    Powyższe rozróżnienia nie są tylko jakimiś mało znaczącymi doprecyzowaniami w zakresie terminologii i rozumienia poszczególnych słów oraz słówek. Rzecz bowiem w tym by sprawiedliwie oceniać naszych bliźnich, nie zarzucając im rzeczy w istocie swej cięższych niż ma to miejsce w rzeczywistości. Tak się zaś bowiem składa, iż na obiektywnej płaszczyźnie moralnej apostazja jest cięższym niż herezja występkiem. Gdy więc heretyka nazywa się też apostatą to tak naprawdę się go niesprawiedliwie oczernia. Tego rodzaju postępowanie można porównać do sytuacji, w której jakaś osoba winna tylko nierządu (popełnionego z dorosłą osobą) byłaby nazywana także pedofilem. Oczywiście, i taki nierząd należałoby ganić, ale nie usprawiedliwiałoby to fałszywego powiększania występków takiego człowieka. Warto w tym miejscu przypomnieć słowa św. Franciszka Salezego, który choć owszem twierdził, iż należy w jasny i głośny sposób ostrzegać przed religijnymi błędami, to jednak pisał również:

    (…) Strzeż się przypisywać bliźniemu niesprawiedliwie zbrodni i grzechów, nie ujawniaj ukrytych, nie powiększaj jawnych, nie tłumacz na złe dobrych uczynków. Nie zaprzeczaj temu, co w kimś poznałaś dobrego, nie przemilczaj tego ze złośliwości ani nie umniejszaj słowami, bo tym wszystkim obrażałabyś Boga, zwłaszcza wtedy, gdybyś oskarżała fałszywie i zaprzeczała prawdzie ze szkodą dla bliźniego. Byłby to podwójny grzech – to jest kłamstwo i zarazem szkodzenie bliźniemu. (Św. Franciszek Salezy, Filotea. Wprowadzenie do życia pobożnego, Klasztor Sióstr Wizytek, Kraków 2000, s. 190, Podkreślenie moje – MS).

    Mirosław Salwowski

    ***

    Źródło obrazka wykorzystanego w artykule:
    https://www.islamicity.org/4595/apostasy-a-crime-or-an-exercise-in-free-will/

  3. Czy w obronie wolno używać broni atomowej ?

    Możliwość komentowania Czy w obronie wolno używać broni atomowej ? została wyłączona

    Wyobraźmy sobie jeden z najbardziej pesymistycznych scenariuszy aktualnej sytuacji na froncie wojennym w Ukrainie. Otóż zniecierpliwiony brakiem znaczących sukcesów swych wojsk, prezydent Putin wydaje rozkaz zrzucenia bomby atomowej na jedno z ukraińskich miast. Wskutek tego aktu masowego morderstwa ginie dziesiątki, a może i nawet setki tysięcy cywili. Czy w takiej sytuacji, by zapobiec zwycięstwu Rosji, dowództwo NATO miałoby moralne prawo przyjść z pomocą Ukrainie poprzez odwetowy atak za pomocą broni jądrowej na jedno z rosyjskich miast? Coś, co potocznie zwie się “chłopskim rozumem” wydaje się nam podpowiadać odpowiedź twierdzącą. Wszak, rezygnacja z obrony Ukrainy przy pomocy odwetowego ataku jądrowego najprawdopodobniej zachęciłaby prezydenta Putina do wzmożenia swych agresywnych działań oraz dalszego używania bomb atomowych. W tym artykule postaram się jednak udowodnić, iż ów “chłopski rozum” się myli i użycie broni jądrowej przeciw miastom pełnym nie-walczących cywilów jest wewnętrznie złe, a przez to moralnie zawsze zakazane – nawet jeśli miałoby to zostać użyte w obronie niesprawiedliwie zaatakowanego kraju.

    ***

    Zacznijmy więc od tego, że bezpośrednie zabijanie niewinnych osób ludzkich – wedle tradycyjnego nauczania katolickiego – należy do czynów wewnętrznie złych. W nieomylny sposób o tej doktrynie przypomniał papież Jan Paweł II:

    „Istotnie, absolutna nienaruszalność niewinnego życia ludzkiego jest prawdą moralną bezpośrednio wynikającą z nauczania Pisma Świętego, niezmiennie uznawaną przez Tradycję Kościoła i jednomyślnie głoszoną przez jego Magisterium. Ta jednomyślność jest oczywistym owocem owego „nadprzyrodzonego zmysłu wiary”, wzbudzonego i umacnianego przez Ducha Świętego, który chroni od błędu Lud Boży, gdy „ujawnia on swą powszechną zgodność w sprawach wiary i obyczajów” (…)

    Dlatego mocą Chrystusowej władzy udzielonej Piotrowi i jego Następcom, w komunii z biskupami Kościoła Katolickiego, potwierdzam, że bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze aktem głęboko niemoralnym. Doktryna ta, oparta na owym niepisanym prawie, które każdy człowiek dzięki światłu rozumu znajduje we własnym sercu (por. Rz 2, 14-15), jest potwierdzona w Piśmie Świętym, przekazana przez Tradycję Kościoła oraz nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne.

    Świadoma i dobrowolna decyzja pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze złem z moralnego punktu widzenia i nigdy nie może być dozwolona ani jako cel, ani jako środek do dobrego celu. Jest to bowiem akt poważnego nieposłuszeństwa wobec prawa moralnego, co więcej, wobec samego Boga, jego twórcy i gwaranta; jest to akt sprzeczny z fundamentalnymi cnotami sprawiedliwości i miłości. „Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt zabójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wyrazić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przyzwalać”.

    Pod względem prawa do życia każda niewinna istota ludzka jest absolutnie równa wszystkim innym. Ta równość stanowi podstawę wszelkich autentycznych relacji społecznych, które rzeczywiście zasługują na to miano tylko wówczas, gdy są oparte na prawdzie i na sprawiedliwości, uznając i broniąc każdego człowieka jako osoby, a nie jako rzeczy, którą można rozporządzać. Wobec normy moralnej, która zabrania bezpośredniego zabójstwa niewinnej istoty ludzkiej, „nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim «nędzarzem» na tej ziemi: wobec wymogów moralnych jesteśmy wszyscy absolutnie równi” („Evangelium vitae”, n. 57).

    Skoro zaś bezpośrednie zabijanie niewinnych jest wewnętrznie złe, to nie mamy moralnego prawa dopuszczać się tego nawet w najbardziej ekstremalnych okolicznościach. O tej prawdzie uczył chociażby Paweł VI:

    „W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” („Humanae vitae”, n. 14).

    Tak więc, nawet gdyby za pomocą bezpośredniego zabicia “tylko” jednego niewinnego człowieka można było uratować od śmierci całą kilkumiliardową resztę ludzkiej populacji, nikt nie miałby moralnego prawa tego uczynić. Tak jest tradycyjne nauczanie Kościoła o aktach wewnętrznie złych.

    Sięgając zaś po jeszcze inny przykład, wyobraźmy sobie, iż na wioskę napada banda morderców i gwałcicieli. Dowodzący owymi rzezimieszkami stawia przed jednym z mieszkańców następujący dylemat: „Albo ty zabijesz jedno z niemowląt, a wówczas my zostawimy w spokoju całą wieś, albo w przeciwnym razie my wyrżniemy wszystkich mieszkańców, a kobiety dodatkowo przy tym zgwałcimy„. Jakkolwiek współczujemy ludziom znajdującym się w podobnych ekstremalnych i beznadziejnych sytuacjach, nie można przyznać racji tym, którzy byliby gotowi zabić to niemowlę. Nie wolno zamordować choćby jednego niewinnego, aby ocalić wszystkich pozostałych niewinnych.

    ***

    Można jednak spytać się, kto jest “niewinnym” na wojnie, a nawet jeśli pewne osoby powinny być w czasie wojennych działań traktowane jako “niewinne”, to co oznacza zwrot “bezpośrednie zabijanie”?

    Cóż, jako osoby niewinne na wojnie należy traktować tych ludzi, którzy nie biorą bezpośredniego albo przynajmniej bliskiego udziału w walce zbrojnej. Wybitny XIX-wieczny moralista katolicka, kardynał Thomas M.J. Gousset ujmował to tak:

    Prawa słuszności nie dozwalają także zabijać niewinnych. W tym razie za takich uważają się obywatele spokojni, dzieci, starcy, zakonnicy, słudzy religii, podróżni, wieśniacy nie będący pod bronią. Wtedy atoli mają prawo do względności, skoro nie biorą czynnego udziału w bitwie” ( Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 302). 

    Bezpośrednim zaś zabijaniem niewinnych jest branie sobie za cel śmiertelnego ataku takich ludzi. Jako jednoznaczne przykłady bezpośredniego zabijania tych osób można podać takie działania jak: Celowe strzelanie w główkę niemowlęcia; Zrzucenie bomb na przedszkole w którym nie było żadnych żołnierzy; Ostrzelanie rakietami spokojnej, a pozbawionej celów militarnych wioski.

    Oczywiście jednak wojna ma to do siebie, że w jej trakcie nieraz osoby walczące (czyli takie, które wolno bezpośrednio zabijać) są mocno zmieszane z osobami niewalczącymi i powstaje wówczas pytanie, czy ma się moralne prawo strzelać do walczących nawet wówczas, gdy prawdopodobnym, albo i pewnym skutkiem ubocznym takiego ostrzału będzie śmierć osób niewalczących? Na to pytanie można odpowiedzieć twierdząco. Wówczas jest to pośrednie, a nie bezpośrednie zabijanie niewinnych i jest to moralnie dozwolone na zasadzie tzw. podwójnego skutku. Przykładem takiej sytuacji może być walka w terenie zabudowanym, gdzie obok żołnierzy znajdują się także niewalczący cywile. Jeśli w sposób zamierzony nie strzela się do tych cywilów, ale ich śmierć może być efektem “zabłąkanej kuli”, to będzie moralnie prawowite prowadzenie walki zbrojnej w tych okolicznościach. Jednak i w takich warunkach należy uwzględnić proporcje i ryzyko niezamierzonego, a pośredniego zabicia niewalczących cywilów. Trudno np. uznać za dozwolone zrzucenie bomby na budynek z 200 cywilami po to, by zabić znajdujących się tam 3 żołnierzy – jeśli już to należałoby próbować zabić tych żołnierzy za pomocą ostrzału z karabinów. Tym bardziej zaś nie powinno się atakować szpitala pełnego osób chorych i rannych, jeśli znajdujący się tam żołnierze nie prowadzą działań ofensywnych, a znajdują się tam jedynie lub głównie po to, by chronić pacjentów przed atakiem. Atakowanie w takiej sytuacji szpitala można by w zasadzie uznać za tak naprawdę bezpośrednie zabijanie niewinnych.

    ***

    Jak zatem w świetle podanych wyżej zasad i rozróżnień ocenić zrzucenie bomby atomowej dajmy na to na miasto składające się z 200 tysięcy niewalczących cywilów i 10 tysięcy gotowych do walki żołnierzy? Czy jeśli epicentrum zdetonowania takiej bomby przypadłoby na wojskowe koszary to można by to uznać za “tylko” pośrednie, a więc moralnie dozwolone w czasie wojny zabijanie niewinnych?

    Cóż, gdyby w danym mieście proporcje między osobami walczącymi a niewalczącymi były odwrotne do wyżej podanych – a więc byłoby tam 200 tysięcy żołnierzy i 10 tysięcy niewalczących cywilów – to prawdopodobnie można by uznać za moralnie dozwolone zrzucenie nań bomby atomowej. W sytuacji jednak, gdy proporcje między walczącymi a niewalczącymi są takie jak podane wyżej to próba usprawiedliwiania zrzucania tam bomby atomowej przypominałaby uznawanie za moralnie dopuszczalne uderzania kogoś młotkiem w głowę po to by zabić komara znajdującego się na tej głowie. Oczywiście, w miarę rozsądna osoba przynajmniej w szczery sposób nie uzasadniałaby popełnienia takiego czynu. Ktoś, kto mówiłby, że w celu zabicia komara na głowie drugiej osoby uderzył ją młotkiem, byłby albo osobą chorą psychicznie, albo jawnie kpiącą sobie z naszej inteligencji i rozsądku. A zatem nawet w sensie intencjonalnym jest czymś nie do uwierzenia, że osoba decydująca się na zaatakowanie miasta pełnego niewalczących cywili za pomocą broni jądrowej tak naprawdę chciałaby w ten sposób przede wszystkim zabić znajdującą się tam mniejszość żołnierzy. Po prostu żaden rozsądny przywódca nie będzie wykorzystywał niezwykle drogiej broni do zabijanie relatywnie niewielkiej ilości żołnierzy, w sytuacji gdy może to uczynić przy pomocy tańszych metod. Zakładając więc, że na czele danego państwa czy układu wojskowego nie stoi osoba chora psychicznie, trzeba przyjąć, iż rzeczywistym celem takiego ataku byłoby zabicie dużej ilości osób niewalczących, by w ten sposób wystraszyć wroga. Skoro jednak celem takiego byłoby masowe zabicie cywilów, to byłby to akt zamierzonego oraz bezpośredniego, a w dodatku masowego morderstwa niewinnych. Owszem, cel takiego aktu mógłby być dobry – powstrzymanie dalszego przelewu krwi – jednak środek doń użyty byłby wewnętrznie zły (w tym wypadku: bezpośrednie zabicie wielu niewinnych osób).

    Mniej więcej to samo, co ja stwierdzam powyżej, jest napisane w jednym z “przedsoborowych” podręczników teologii moralnej. Pozwolę sobie go zacytować w oryginale, czyli języku angielskim:

    1410. The Killing or Wounding of Non-Combatants.

    (a) The indirect killing of non-combatants (i.e., killing which is unintentional and unavoidable) is lawful, according to the rules given for double effect (see 103, 104). Hence, it is lawful to bombard the fortifications, arsenals, munition works, and barracks of a town, to sink passenger liners that are carrying arms or stores to the enemy, to cut off food supplies from a town or country in order to starve out its troops, although these measures will entail the deaths of some civilians as well as of combatants. Humanity requires, however, that an effort be made to spare the non-combatants, when possible, as by serving warning of attack, so that they may be removed to safety. When it is a question, however, of the use of modern weapons (the atom, hydrogen or cobalt bombs) on military targets in the vicinity of large cities, where it is foreseen that many thousands of civilians will be killed or severely wounded, then the principle of double effect seems to rule out the lawfulness of using such devastating weapons. The immediate evil effect, the slaughter of the innocents, could hardly be called incidental and only reluctantly permitted. Concretely, the inevitable results of the use of such weapons would have to be intended directly, if not as an end, at least as a means.

    (b) The direct killing of non-combatants (i.e., killing which is intentional) is unlawful and constitutes the sin of murder. Obliteration bombing, the dropping of H-bombs or atom bombs on a residential section of a city containing no military objectives, are of this character; for they are attacks on civilians. It can not be argued that such an attack would probably break down the morale of the citizens to such an extent that they would force their rulers to make peace and so save many thousands of lives. For this argument is based on the principle that a good end justifies evil means. Occasionally it is argued that modern “total” warfare demands that all citizens contribute to the war effort and that consequently everyone is a combatant. The argument can hardly be sustained, for Catholic doctrine insists that those whose participation is only remote and accidental are not to be classified as combatants. In a well-documented article on “The Morality of Obliteration Bombing,” by John C. Ford, S.J. (Theological Studies, V, 1944, pp. 261-309), the validity of the distinction between combatants and innocent non-combatants, even in the condition of modern war, is upheld. Fr. Ford shows that in an industrial city, as found in the United States, three-fourths of the population belong to the non-combatant category, and he lists more than a hundred trades or professions which, according to the natural law, exclude their members from the category of combatants. Direct attacks on such a population clearly would constitute unjustifiable killing or wounding of non-combatants.

    https://www.gutenberg.org/files/35354/35354-h/35354-h.html

    Warto też zauważyć, że używanie broni jądrowej przeciwko miastom zostało oficjalnie potępione tak przez Sobór Watykański II, jak i Katechizm Jana Pawła II:

    Wszelkie działania wojenne, zmierzające bez żadnej różnicy do zniszczenia całych miast lub też większych połaci kraju z ich mieszkańcami, są zbrodnią przeciw Bogu i samemu człowiekowi, zasługującą na stanowcze i natychmiastowe potępienie” 72 . Ryzykiem nowoczesnej wojny jest stwarzanie okazji posiadaczom broni masowej zagłady, zwłaszcza atomowej, biologicznej lub chemicznej, do popełniania takich zbrodni. – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2314; Gaudium et spes, n. 80.

    Dodajmy, iż powyższe nauczanie zostało sformułowane jako oczywiste nawiązanie do historycznie zaistniałych już wypadków zrzucenia bomb atomowych na całe miasta. Chodzi rzecz jasna o decyzję prezydenta USA Henry’ego Trumana o potraktowaniu w ten sposób Hiroszimy i Nagasaki. Nie zapominajmy zaś, że to Stany Zjednoczone zostały najpierw zaatakowane przez Japonię i, co więcej, patrząc na to od strony czysto zdroworozsądkowej można by usprawiedliwiać taką, a nie inną decyzję pana Trumana. Wszak, zniszczenie tych miast za pomocą bomb atomowych skłoniło władze Japonii do szybkiej kapitulacji i najpewniej zapobiegło o wiele większej liczbie ofiar śmiertelnych po obu stronach tej wojny w sytuacji, gdy miałaby ona być kontynuowana za pomocą bardziej “konwencjonalnych” metod. Mimo to jednak, Magisterium Kościoła de facto potępiło te działanie władz Stanów Zjednoczonych.

    ***

    Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że rezygnacja z użycia broni jądrowej przeciw miastom pełnym niewalczących cywilów może być uznana za szaleństwo, gdyż dałoby się wówczas olbrzymią przewagę naszemu wrogowi. Nie mniej jednak w życiu prawdziwie chrześcijańskim istnieją sytuacje, gdy zdrowy rozsądek i racjonalne kalkulacje powinny ustąpić wierze i zaufaniu do Boga. Jeśli taka będzie Boża wola, to zwycięży się i bez używania bomb atomowych, wszak jak mówi Pismo święte:

    Nie uratuje króla liczne wojsko ani wojownika nie ocali wielka siła.  W koniu zwodniczy ratunek i mimo wielkiej swej siły nie umknie. Oto oczy Pana nad tymi, którzy się Go boją, nad tymi, co ufają Jego łasce,  aby ocalił ich życie od śmierci i żywił ich w czasie głodu.  Dusza nasza wyczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą. W Nim przeto raduje się nasze serce, ufamy Jego świętemu imieniu” (Psalm 33: 16 – 17).

    A jeśli nie da się wygrać danej wojny bez masowego zabijania niewinnych, to najwidoczniej nie było Bożą wolą, abyśmy zwyciężyli.

    Mirosław Salwowski

    Źródło obrazka:

    https://wiadomosci.onet.pl/swiat/bron-atomowa-rosja-i-usa-zwiekszaja-liczbe-rakiet-bomb-i-glowic-nuklearnych/ecf8e73

    Przeczytaj też:

    Czy zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki było moralnie usprawiedliwione?

    O różnicy pomiędzy bezpośrednim a pośrednim zabiciem niewinnego.

    Na czym polega reguła “podwójnego skutku”?

    Tradycyjny absolutyzm moralny przeciw etyce sytuacyjnej (pytania i odpowiedzi)

    Weigel’s Terrible Arguments

    Two Unsuccessful Arguments for Bombing Hiroshima and Nagasaki

  4. Maseczki – czy mamy moralny obowiązek je nosić?

    Możliwość komentowania Maseczki – czy mamy moralny obowiązek je nosić? została wyłączona

    Od dnia 27 lutego b. roku weszło w życie rozporządzenie Rady Ministrów nakazujące zakrywanie ust i nosa tylko za pomocą maseczek. Jest to dość irytująca decyzja naszych rządzących, gdy zważy się na fakt, iż nie dość, że takie zasłanianie twarzy w miejscach publicznych jest uciążliwe, to zlikwidowano tym samym możliwość używania w tym celu takich zamienników maseczek jak przyłbice, chusty, kominy czy szaliki. Wielu katolików zdaje się kwestionować moralną powinność stosowania się do tego prawa, podając przy tym różnego rodzaju argumenty, poczynające się od sugerowania nielegalności rządowych rozporządzeń na ów temat, a kończące się na dawaniu do zrozumienia, iż ich przestrzeganie jest nawet i niemoralne. Poniżej postaram się w pewien sposób odpowiedzieć na takie argumenty oraz wykazać, iż dobrzy chrześcijanie powinni być posłuszni nakazowi noszenia maseczek w większości z publicznych miejsc.

    ***

    Zacznijmy od tego, iż na dzień dzisiejszy prawo nakazujące zasłanianie ust i nosa jest – w przeciwieństwie do niektórych innych restrykcji antycovidowych – ustanowione w legalny, gdyż konstytucyjny sposób. Owszem, jeszcze kilka miesięcy temu taki obowiązek nie był legalnie ustanowiony, gdyż nie istniała ustawa na to pozwalająca. To się jednak zmieniło po uchwaleniu ustawy z dnia 28 października 2020 roku, której art. 46 b pozwala na wydawanie rozporządzeń nakazujących zakrywanie ust i nosa w pewnych miejscach oraz okolicznościach. W odróżnieniu zatem np. od zakazów prowadzenia pewnych form działalności gospodarczej rząd nie działa w sprawie maseczek w sposób samowolny oraz sprzeczny z konstytucją naszego kraju. Od strony więc prawno-legalnej sytuację mamy jasną i jednoznaczną: nakaz noszenia maseczek jest legalny, gdyż ustanowiony na podstawie konstytucji, która w przypadku ograniczeń swobód i wolności obywatelskich zezwala na wprowadzanie takowych tylko na podstawie ustawy.

    ***

    Nie wszystkie jednak prawa – choćby i były uchwalone w pełni legalny oraz konstytucyjny sposób – muszą być przez ten sam fakt zgodne z moralnością oraz sprawiedliwością. A jeśli takie prawa są przeciwne moralności i sprawiedliwości, to nie zawsze są one obowiązujące w sumieniu.

    Mówiąc zaś bardziej precyzyjnie: jeśli rządzący nakazują nam popełnienie czegoś, co jest materią grzechu, to mamy nawet obowiązek okazania nieposłuszeństwa. Przykładowo, król danego kraju może wydać prawo nakazujące wszystkim obywatelom oddawanie mu boskiej czci albo też popełnianie cudzołóstwa. Oczywiście, w takiej sytuacji jedyną moralnie właściwą opcją będzie odmowa podporządkowania się takim rozkazom, choćby i miało się to dla nas wiązać z krwawym męczeństwem. O takiej sytuacji nauczał chociażby papież Leon XIII w encyklice “Diuturnum illud”:

    „Jeden jest tylko powód uwalniający ludzi od posłuszeństwa, mianowicie gdyby żądano od nich czegoś przeciwnego prawu naturalnemu albo Bożemu, tam bowiem, gdzie zachodzi pogwałcenie prawa natury lub woli Bożej, zarówno sam rozkaz, jak wykonanie go byłoby zbrodnią. (…)“.

    Jeśli z kolei, dane prawo co prawda nie nakazuje nam czynienia czegoś złego, ale nakłada na nas niesprawiedliwe ograniczenia oraz obciążenia, to mamy czasami prawo (choć niekoniecznie obowiązek) niebycia tu posłusznymi, acz z drugiej strony takie rzeczy jak roztropność czy chęć uniknięcia większego zła mogą czynić mniej lub bardziej wskazanym okazywanie posłuszeństwa tego rodzaju niesprawiedliwym prawom. Przykładowo, niegdyś prawo wielu krajów pozwalało właścicielom niewolników na srogie i okrutne obchodzenie się z nimi (np. chłostanie za nieproporcjonalnie lekkie do tej kary przewinienia, obciążanie zbyt ciężką pracą). Czymś dobrym i chwalebnym było podejmowanie starań na rzecz zmiany tego porządku rzeczy, jednak to nie znaczy, iż wskazane było, aby każdy niewolnik traktowany w ten sposób na własną rękę buntował się przeciwko takiemu traktowaniu. Takie samowolne buntowanie się mogło bowiem nieraz owocować większym złem i chaosem. Prawdopodobnie dlatego więc, Pismo święte zalecało niewolnikom bycie posłusznym swym panom:


    Niewolnicy! Z całą bojaźnią bądźcie poddani panom nie tylko dobrym i łagodnym, ale również surowym. To się bowiem podoba [Bogu], jeżeli ktoś ze względu na sumienie [uległe] Bogu znosi smutki i cierpi niesprawiedliwie.  Co bowiem za chwała, jeżeli przetrzymacie chłostę jako grzesznicy? – Ale to się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia.  Do tego bowiem jesteście powołani. Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami. On grzechu nie popełnił, a w Jego ustach nie było podstępu. On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie (1 Piotr 2, 18-23).

    Poza tymi dwoma wypadkami – a więc, gdy ludzkie władze zmuszają do popełnienia jakiegoś grzechu lub gdy nakładają jakieś niesprawiedliwe obciążenia – zasadniczo rzecz biorąc, należy być posłusznym wszystkim prawom wydawanym przez rządzących. Jak naucza choćby o tym Katechizm św. Piusa X:

    Tak, należy przestrzegać wszystkich praw, które są stanowione przez władze świeckie, zgodnie z nakazem i i przykładem, który dał nam nasz Pan Jezus Chrystus, o ile jednak nie są one sprzeczne z prawem Bożym”. [Patrz: „Katechizm św. Piusa X. Vademecum katolika„ Sandomierz 2006, s. 100].

    Co więcej, aby móc być nieposłusznymi prawom ustanawianym przez władze cywilne nie wystarczy mieć jakieś wątpliwości, czy aby na pewno są one sprawiedliwe. Przeciwnie, w wypadku takich wątpliwości należy słuszność przyznawać raczej władzom cywilnym, o czym pisał w swej XIX-wiecznej “Teologii moralnej dla plebanów i spowiedników” kardynał Thomas-Marie-Joseph Gousset:

    W powątpiewaniu czy prawo jest niesprawiedliwe uważać należy, czy rzecz nakazana jest uczciwa lub nie; przypuszczenie jest na korzyść rozkazującego. (…) Na tej to zasadzie ojcowie i pasterze kościoła, ustawnie skłaniali wiernych do płacenia podatków, nauczając ich, że nie można być nigdy nieposłusznym prawom krajowym, chyba gdyby wymagały rzeczy sprzecznych z moralnością i religią, lub były oczywiście niesprawiedliwymi. Na przypadek wątpliwości, należy przechylać się na korzyść prawodawcy i oświadczyć się za prawem. [Patrz: Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, ss. 51, 61].

    ***

    A zatem każdy katolik utrzymujący, iż aktualnie obowiązujące w naszym kraju prawo nakazujące zasłanianie maseczką ust i nosa nie obowiązuje w sumieniu, powinien pokazać, że bez wątpliwości ów przepis albo nakazuje czynienie czegoś moralnie złego, albo przynajmniej nakłada jakieś jawnie niesprawiedliwe ograniczenia. Czy można jednak udowodnić, że noszenie maseczek w miejscach publicznych jest materią jakiegoś grzechu? Cóż, trudno będzie to uczynić zważywszy na to, że nie tylko sam zdrowy rozsądek podpowiada nam, że coś takiego nieraz może być wskazane (np. troska o bezpieczeństwo swoje lub innych bliźnich), ale sam Bóg polecił przynajmniej w jednym miejscu zasłanianie pewnym osobom części twarzy. Chodzi mianowicie o chorych na trąd, którym w Starym Przymierzu nakazywano “zasłanianie brody” (patrz: Kapłańska 13, 45). Gdyby jednak zasłanianie części twarzy było czymś ze swej natury niemoralnym, to Bóg nie mógłby wydać takiego polecenia, gdyż Jego absolutna dobroć i świętość by Mu na to nie pozwalały. Jak mówi wszak Pismo święte:

    Oczy Jego patrzą na bojących się Go – on sam poznaje każdy czyn człowieka. Nikomu On nie przykazał być bezbożnym i nikomu nie zezwolił grzeszyć” –  Syrach 15, 19-20.

    Ponadto, wedle objawień prywatnych danych bł. Annie Katarzynie Emmerich sama Najświętsza Maryja Panna zakrywała w pewnych okolicznościach i sytuacjach twarz:

    Zasłona, odsunięta w tył głowy, ułożona była w poprzeczne fałdy, gdy Maryja rozmawiała z mężczyznami, ściągała ją na twarz. Także rąk nie odkrywała w obecności obcych, tylko gdy była sama” [patrz: Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich, “Żywot i bolesna męka Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi wraz z tajemnicami Starego Przymierza”, Wrocław 2009, s. 887].

    Ktoś jednak może powiedzieć, iż dłuższe noszenie maseczki jest niemoralne, gdyż powoduje szkody dla zdrowia. Na ten argument można jednak odpowiedzieć na dwa sposoby. Po pierwsze: jest co najmniej dyskusyjne, czy w miarę prawidłowe noszenie maseczek powoduje jakieś szkody dla zdrowia. Tymczasem, jak to zostało już pokazane powyżej, aby móc być nieposłusznym prawu, jego niesprawiedliwy charakter powinien być oczywisty, zaś w razie wątpliwości należy być posłusznym przepisom wydawanym przez rządzących. Po drugie: nie każde powodowanie u siebie (czy innych) szkody na zdrowiu jest niemoralne. Jeśli przez taką szkodę na zdrowiu możemy osiągnąć większe dobro fizyczne lub dobro moralne, to może być to zgodne z wolą Boga. Przykładowo, wolno jest obciąć zgangrenowany palec po to, by ratować od gangreny resztą ludzkiego ciała. Podobnie, moralnie dozwolone jest skazanie złoczyńcy na karę chłosty w celu zniechęcenia go do popełniania przestępstw w przyszłości oraz ochrony społeczeństwa przed możliwymi naruszeniami prawa ze strony tego rodzaju osób.

    Czy da się więc może bez większej wątpliwości dowieść, iż co prawda przysłowiowe maseczki przynajmniej są jawnie niesprawiedliwym obciążeniem nakładanym na obywateli? I w tym wypadku, w najlepszym razie mamy do czynienia z bardzo dyskusyjnymi wywodami ich przeciwników na ów temat, którym można przeciwstawiać ogólnie słuszną zasadę o tym, że władze cywilne mają prawo wprowadzać ograniczenia niektórych swobód obywatelskich wówczas, gdy przemawia za tym ochrona ważniejszych dóbr.

    ***

    W mojej zatem opinii nie ma żadnych poważnych przesłanek, by twierdzić, iż – zasadniczo rzecz biorąc – ma się moralne prawo (czy tym bardziej obowiązek) okazywania nieposłuszeństwa przepisom prawnym nakazującym w większości miejsc publicznych zasłanianie ust i nosa za pomocą maseczek.

    Na samym zaś marginesie dodam, że dziwi mnie gorliwość z jaką niektórzy katolicy zwalczają obowiązek prawny noszenia maseczek, zwłaszcza gdy zestawi się ową żarliwość z niemal całkowitym milczeniem, jakie panuje w środowiskach katolickich wobec o wiele poważniejszych i oczywistych problemów moralnych. Kiedy to ostatnio np. w jakimś artykule umieszczonym na łamach konserwatywnych mass mediów dane nam było czytać o tym, że kasjer czy kasjerka przepuszczający przez taśmę takie produkty jak prezerwatywy, czy pisma porno dopuszcza się w ten sposób co najmniej bliskiej materialnej współpracy ze złem? W ilu wystąpieniach internetowych można usłyszeć, iż pracownik handlu powinien wybrać raczej utratę swej posady niż spełnianie poleceń swego szefa wówczas, gdy ten nakazuje mu okłamywanie i oszukiwanie klientów?

    Mirosław Salwowski

  5. Dwie katolickie definicje kłamstwa

    Leave a Comment

    W nawiązaniu do mego ostatniego artykułu na temat kłamstwa: https://salwowski.net/2018/10/20/czy-powiedzenie-nieprawdy-niesprawiedliwemu-agresorowi-jest-czy-nie-jest-klamstwem/ jeszcze raz chciałbym przybliżyć i skonkretyzować  na czym polegają i czym się od siebie różnią dwie podstawowe katolickie definicje kłamstwa. A zatem:

     

    I. Pierwsza z nich to mająca za sobą najdłuższą historycznie tradycję teologiczną definicja autorstwa św. Augustyna z Hippony, wedle którego:

    kłamać jest to wyrażać bądź słowami, bądź innym znakiem, w zamiarze oszukania bliźniego, rzecz przeciwną tej, jaką zachowujemy w sercu swoim [1].

    Dziewiętnastowieczny teolog i apologeta katolicki, ks. Ambroise Guillois tak rozwija nauczanie owego Doktora Kościoła na ten temat:

    Kłamstwo jest to słowo, które mówimy, lub znak, który czynimy w zamiarze, aby bliźni uwierzył w rzecz zupełnie przeciwną tej, o jakiej myślimy. Istotą kłamstwa jest mówić, pisać lub czynić przeciw własnej myśli. Jeżeli twierdzimy o rzeczy jakiej, którą uważamy za prawdziwą, a ona taką nie jest, będzie to wówczas błąd, a nie kłamstwo. I przeciwnie, gdy twierdzimy, że rzecz jaka jest prawdziwą, która istotnie jest prawdziwą, wierzymy atoli, że jest fałszywą, wówczas dopuszczamy się kłamstwa, mówiąc nawet prawdę. Kłamstwo więc nie czerpie swojej złości z prawdy lub fałszu tego co mówimy, ale z obłudy serca kłamcy, który chce przekonać mową lub odpowiednimi jej znakami o tym, czego sam nie myśli, i wmówić w bliźniego to, czemu sam nie wierzy. Kłamstwo jest to słowo które mówimy lub znak, który czynimy w zamiarze oszukania bliźniego [2].

    A zatem mówiąc w skrócie: kłamstwem jest przekazanie za pomocą słów lub znaków czegoś co samemu uważa się za nieprawdę w celu wprowadzenia naszego bliźniego w błąd.

    Wedle takiego rozumienia kłamstwa nie jest tym grzechem np. wyznanie na scenie przez aktora aktorce gorących ku niej uczuć, gdyż nawet jeśli owe słowa nie są prawdą to aktor ten w oczywisty sposób nie składa owych deklaracji po to, by kogokolwiek wprowadzić w błąd. Inną sprawą jest, to że aktorskie rzemiosło niesie wiele innych niebezpieczeństw w sferze duchowej i moralnej, ale to jest odrębny temat.

    Nie każdy też żart, w którym opowiada się jakąś fikcyjną historię jest kłamstwem. Jak nauczał św. Augustyn:

    Nieuważane są za kłamstwo, pewne żarty, w których jawnie się okazuje ze sposobu, w jakim je wyrażamy, że nie mamy zamiaru oszukiwać, nawet mówiąc nieprawdę [3].

    Wspomniany już wyżej ks. Ambroise Guilloise rozwija i precyzuje tę kwestię:

    Stąd wynika, że jeśli kto mówi dla śmiechu, rzecz fałszywą z taką miną i powierzchownością, że bliźni nie może być zwiedzionym, ani oszukanym, albo rzecz tak dalece niepodobną do prawdy, że nikt jej wierzyć nie zechce, na przykład, że uszedł pieszo dwadzieścia mil na godzinę, byłoby to nie kłamstwem, ale niedorzecznością, marną gadaniną [4].

    Wedle św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu i większości katolickich moralistów kłamstwem jest zdefiniowany wyżej sposób wprowadzania w błąd, również wówczas, gdy ma on na celu ratowanie życia niewinnych, a nawet wieczne zbawienie dusz. Św. Augustyn pisał:

    „Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: Nie będę ani donosicielem ani kłamcą. Biskup Thagaste, imieniem Firmus wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa?” [5].

    Z kolei św. Tomasz z Akwinu pisał:

    „Nie wolno mówić kłamstwa, nawet by ocalić kogoś z jakiegokolwiek niebezpieczeństwa”.

    O ile jednak kwestia tego co rozumiemy pod pojęciem kłamliwych słów jest jasna, jako mniej jednoznaczne jawi się to, co w bardziej szczegółowym sensie oznaczają “znaki” za pomocą, których również możemy skłamać. Tertulian tak to wyjaśnia:

    Pisałem, powiadają, ale nie wyrzekłem ani jednego słowa. Ale czyliż nie jest mówieniem pisanie? Czyliż nie można wydać głosu bez poruszenia ust? Zachariasz, pozbawiony przez jakiś czas daru mowy, czyliż jednak nie rozmawiał sam z sobą, a przezwyciężając opór swojego języka, zastąpił go mową rąk, na wyrażenie myśli swojego serca … mówi pisząc [6].

    A zatem pod pojęciem znaku należy rozumieć pisanie, gestykulację rękoma czy też np. kiwnięcie głową.

    Zasadnie jednak można spytać się, czy pod pojęciem kłamliwych znaków trzeba też rozumieć dajmy na to pozorowane ruchy armii w czasie wojny albo choćby przybranie tzw. pokerowej miny podczas gry w karty? Teolog moralny z XIX wieku kardynał Gousset powołując się na św. Tomasza z Akwinu pisze, iż podobne działania nie są kłamstwem:

    W czasie wojny wolno używać podejścia, na przykład wydawać rozkazy publicznie do podchodów, ruchów wojsk, mając na myśli, wcale co innego. Takowe udawanie, zwodzenie, nie jest kłamstwem, gdyż właściwie nie jest to kłamać,, ukrywać przed nieprzyjacielem to, co się ma zrobić, aby go zbić z prawdziwego toru [7].

    Oczywiście, ktoś może w tym miejscu zaprotestować, iż rozróżnienie na kłamliwe znaki w rodzaju pisma, ruchów ręką czy kiwnięcia głową i niekłamliwe znaki typu pozorowane ruchy wojska jest nielogiczne i niekonsekwentne. Cóż, nie wiem w tej chwili, czy przyznać słuszność takiej obiekcji, jednak po prostu takie jest mniej więcej tradycyjnie katolickie rozróżnienie w tej sferze. Nie twierdzę, iż nie wymaga on dalszych badań, dociekań, a być może też pewnych poprawek oraz korekt.

     

    II. Jako drugą katolicką definicją kłamstwa można podać tę ukutą w XVI wieku przez niektórych moralistów, która, zachowując podstawowe augustyniańskie rozumienie kłamstwa, jednocześnie łagodzi owo poprzez położenie akcentu na tzw. zastrzeżenie myślne (lub domyślne). Wedle tej koncepcji kłamstwo jest owszem absolutnie zakazane, jednak nie jest kłamstwem taki sposób wyrażania się, który choć dwuznaczny, a nawet literalnie nieprawdziwy, jest przez odbiorcę owej wypowiedzi łatwy do rozpoznania właśnie jako dwuznaczny lub nieprawdziwy, a to z powodu przyjętego w danym kręgu kulturowym zwyczaju lub sposobu mówienia. Ks. Ambroise Guillois tak wyjaśnia ową opinię teologiczną:

    Są wszakże okoliczności, w którym wolno używać wyrażeń dwuznacznych; na przykład, ktoś powodowany ciekawością, zadaje ci pytanie, na które nie możesz odpowiedzieć wyraźnie i stanowczo, bez narażenia się na nieprzyzwoitość lub przykrość; z drugiej zaś strony, twoje milczenie byłoby dostatecznym do objawienia twojej myśli: w takim razie możesz odpowiedzią dwuznaczną powściągnąć natręctwo tego, kto cię zapytuje (…) są wszakże niektóre wyrażenia, nie będące prawdziwymi dosłownie, używać ich wszakże można, ponieważ przyjęte są przez zwyczaj, i znaczenie ich jest wiadome. Służący mówi, że nie masz pana w domu, chociaż jest rzeczywiście: czy kłamie? Nie, ponieważ nie oszukuje tego do kogo mówi. Czyliż nie wiadomo, że słowa te znaczą: że pan nie chce się z kim widzieć, że nie przyjmuje gości? Znaczenie takiej odpowiedzi jest wiadome; nikt się nie omyli na nim; nie masz tu zatem kłamstwa. Prosisz przyjaciela o pożyczenie pieniędzy; ponieważ wie on, że lubisz za nadto wydatki, odpowiada ci: Nie mam, a jednak ma pieniądze. Czy dopuszcza się kłamstwa? Nie, ponieważ słowa, które mówi, nie mogą cię oszukać, i znaczą tylko, według przyjętego zwyczaju: Nie mam pieniędzy, które bym chciał lub mógł ci pożyczyć [8].

    Zwolennikiem takiego rozumienia kłamstwa i zastrzeżenia domyślnego był św. Alfons Maria Liguori, doktor Kościoła i patron katolickich moralistów. Ów święty rozciągał zastosowanie zastrzeżenia domyślnego nawet na zeznania składane w sądzie pod przysięgą wówczas, gdy m.in. treść owych zeznań mogła by ujawnić tajemnicę, której obiecało się strzec, kiedy przestępstwo będące przedmiotem procesu wydawało się być pozbawione winy, albo też sąd dokonujący przesłuchania działał poza granicami prawa.

    Oczywiście, powyższe definiowanie kłamstwa musi logicznie prowadzić do wniosku, że w takim razie trudno za kłamstwo uznać przekazywanie czegoś, co uważa się za nieprawdę w sytuacji, gdy w grę wchodzi obrona życia niewinnych ludzi.

    Z drugiej strony warto zaznaczyć, że zbyt szerokie rozumienie zastrzeżenia myślnego zostało potępione przez papieża bł. Innocentego XI, który odrzucił jako błędne i skandaliczne następujące twierdzenia:

    Jeżeli ktoś, czy sam, czy wobec innych, czy pytany, czy z własnej woli, czy dla zabawy lub w jakimkolwiek innym celu, zaprzysięga, że nie zrobił tego, co w istocie zrobił, lub inną drogę nie tę na której to zrobił, lub cokolwiek dodanego prawdziwego, nie kłamie w rzeczy samej, ani jest krzywoprzysiężcą. Słuszna przyczyna użycia dwuznaczników, ilekroć potrzebne to potrzebne lub korzystne dla ocalenia ciała, honoru, dla zachowania majątku lub jakiegokolwiek innego czynu cnoty, tak że wtedy ukrycie prawdy uważa się za konieczne i dogodne [9].

    Warto też wspomnieć, iż Katechizm Soboru Trydenckiego zdecydowanie odrzuca nie tylko twierdzenie, jakoby zeznając w sądzie wolno było kłamać, ale też stwierdza, że nie godzi się tam zatajać prawdy:

    Powinien świadek każdy nie tylko fałszywie nie świadczyć, ale i prawdy nie taić. Bo jako Augustyn S. powiada: Kto zatai prawdę, a kto kłamstwo powie, obydwa winni; ów iż pomóc bliźniemu nie chce, a ten iż szkodzić chce. Bywa, iż czasem godzi się prawdę zamilczeć, ale nie u sądu. Bo, gdzie Sędzia świadectwo od kogo swoim porządkiem odbiera, tam winien prawdę każdy zawsze powiedzieć. W czym potrzeba świadków ostrzegać, aby nie spuszczając się na pamięć swoją, nie twierdzili tego zapewne, czego dobrze nie pamiętają [10].

     

    A zatem podsumowując:

    1. Wedle zgodnego nauczania katolickich moralistów nigdy i nigdzie nie ma się prawa kłamać. Ta doktryna jest podtrzymywana także przez Magisterium Kościoła.

    2. Katoliccy moraliści różnią się jednak co do tego, w jakich szczegółowych okolicznościach życiowych mamy do czynienia z kłamstwem. Historycznie rzecz ujmując większość moralistów katolickich była zdania, że z kłamstwem mamy do czynienia również w sytuacji przekazywania tego, co uważa się za nieprawdę w celu ratowania życia niewinnych ludzi. Z wywodów mniejszości katolickich moralistów (którzy jednak w ostatnich 200 latach zdobyli przewagę) można jednak wysnuć wniosek, iż nieprawda nie jest wówczas kłamstwem.

    3. Z pewnością kłamstwem nie są żarty po których sposobie opowiadania da się łatwo poznać, iż ich celem nie jest przekazywanie prawdziwej historii. Jasno o tym mówi nawet autor bardziej surowej definicji kłamstwa, czyli św. Augustyn z Hippony.

    4. Oczywistość stanowi też wniosek, że kłamstwem nie jest gra aktorów na scenie czy też opowiadanie dzieciom bajek na dobranoc (o ile w przypadku bajek jasno mówi się, że czytamy w danej chwili bajkę, a nie np. podręcznik do historii). Celem tych działań nie jest bowiem wprowadzanie kogoś w błąd. Każdy rozsądny widz wie bowiem, iż gra aktorska jest grą aktorską, a nie pokazem “reality show”. Również dzieci zwykle dostrzegają różnicę pomiędzy bajkami a prawdziwymi historiami.

    5. Kłamać można nie tylko za pomocą słów, ale także takich znaków jak pismo, ruchy ręką czy też skinięcie głową. Wedle będącego jednak zwolennikiem bardziej rygorystycznej definicji kłamstwa św. Tomasza z Akwinu do tego czynu nie należy zaliczać wojskowych forteli w rodzaju pozorowanych ruchów wojsk, etc.

     

    Przypisy:

    [1] Św. Augustyn z Hippony, “De mendacio”, Lib I.  Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 380.

    [2] Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 379 – 380.

    [3] Św. Augustyn z Hippony, “De mendacio”, Lib I. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 380.

    [4] Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 380.

    [5] Św. Augustyn z Hippony.  Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 382.

    [6] Tertulian, “Opera”. Cytat za:  Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 379.

    [7] Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 303.

    [8] Ks. Ambroży Guillois, s. 385 – 386; 387.

    [9] Cytat za: Kardynał Gousset, jw., s. 271.

    [10] Cytat za: „Katechizm rzymski z wyroku św. Soboru Trydenckiego ułożony, z rozkazu Piusa V, Papieża wydany, i od Klemensa XIII szczególniej zalecony. Tom I”, Warszawa 1827, s. 98.

     

     

     

     

  6. O posłuszeństwie władzy i granicach tego posłuszeństwa

    Leave a Comment

    Katechizm Soboru Trydenckiego:

    Bo jeżeli źli są urzędnicy albo przełożeni, nie ich się złości bojemy, ale onej mocy Boskiej, którą w nich być uważamy, tak, iż (co jest rzecz bardzo dziwna) chociażby nam nieprzyjaciółmi byli i na nas się gniewali się, chociażby najmniej litości w nich nie znać było, jednak co słuszna przyczyna nie jest, czemubyśmy z wielką pilnością im posłuszni być nie mieli, gdyż i Dawid wiele dobrego Saulowi czynił, chociaż on się gniewał, co pokazuje onemi słowy: (Psalm 119). Lecz jeżeliby co niegodziwego i złośliwego rozkazali, więc słuchani w tem być nie mają, ponieważ to nie według onej mocy swej, ale z niesprawiedliwości i z złego umysłu czynią„ [1].

     

    Ks. Piotr Skarga SJ:

    Nie doznana rzecz, póki chrześcijanom Pan Bóg dawał panów pogańskich, aby im się kiedy Święci Męczennicy mocą bronili, albo na ich urzędników rękę podnieśli i lud burzyli. Znali w nich z Apostołem moc i urząd Boski, i źle a niewinnie rozlewających krew ich czcili, i byli posłuszni tam, gdzie jawnego grzechu w ich rozkazaniu nie było, chociaż z największą szkodą, żalem i utratą majętności i zdrowia swego„ [2].

     

    Leon XIII, encyklika „Diuturnum illud”:

    Jeden jest tylko powód uwalniający ludzi od posłuszeństwa, mianowicie gdyby żądano od nich czegoś przeciwnego prawu naturalnemu albo Bożemu, tam bowiem, gdzie zachodzi pogwałcenie prawa natury lub woli Bożej, zarówno sam rozkaz, jak wykonanie go byłoby zbrodnią. (…) 

    A więc pasterze dusz idąc za przykładem Pawła Apostoła, usiłowali z największym naciskiem pouczać ludy, iż powinny “monarchom i władzom być uległe, rozkazów ich słuchać” (Tyt. 3, 1); podobnie modlić się do Boga za wszystkich ludzi, lecz szczególnie  za “królów i za tych, którzy piastują najwyższe godności, to bowiem zaleca nauka Zbawiciela Pana naszego” (1 Tym 2, 1-3). Pierwsi chrześcijanie postawili nam pod tym względem wzór znakomity; z największą niesprawiedliwością i okrucieństwem prześladowani przez pogańskich cesarzy, nigdy nie przestawali zachowywać się posłusznie i ulegle; wydawało się wprost, iż tamtych srogość chcą przemóc własną pokorą. Podobna skromność i niezłomna wola pozostawania wiernymi poddanymi wywierała tak silne wrażenie, iż zaćmić go nie mogły potwarze i złość wrogów (…) Inna sprawa była, gdy cesarze przez swoje dekrety lub pretorzy przez swoje groźby chcieli ich zmusić do sprzeniewierzenia się wierze chrześcijańskiej lub innym obowiązkom: w takich chwilach woleli zaiste odmówić posłuszeństwa ludziom niż Bogu. Wszakże i w podobnych okolicznościach dalecy byli od tego, aby jakikolwiek wszczynać bunt i majestat cesarski obrażać, a jednego tylko żądali, aby wolno im było swoją wiarę otwarcie wyznawać i być jej niezachwianie wiernymi. Poza tym nie myśleli o żadnym buncie, a na tortury szli tak spokojnie i ochoczo, że wielkość ich ducha brała górę nad wielkością zadawanych im mąk„ [3].

     

    Katechizm św. Piusa X:

    Tak, należy przestrzegać wszystkich praw, które są stanowione przez władze świeckie, zgodnie z nakazem i i przykładem, który dał nam nasz Pan Jezus Chrystus, o ile jednak nie są one sprzeczne z prawem Bożym” [4].

     

    Katechizm Kościoła Katolickiego n.1903, 2242:

    Jeśli sprawujący władzę ustanawiają niesprawiedliwe prawa lub podejmują działania sprzeczne z porządkiem moralnym, to rozporządzenia te nie obowiązują w sumieniu. (…)Obywatel jest zobowiązany w sumieniu do nieprzestrzegania zarządzeń władz cywilnych, gdy przepisy te są sprzeczne z wymaganiami ładu moralnego, z podstawowymi prawami osób i ze wskazaniami Ewangelii” [5}.

     

    Kardynał Thomas-Marie-Joseph Gousset

    Na tej to zasadzie ojcowie i pasterze kościoła, ustawnie skłaniali wiernych do płacenia podatków, nauczając ich, że nie można być nigdy nieposłusznym prawom krajowym, chyba gdyby wymagały rzeczy sprzecznych z moralnością i religią, lub były oczywiście niesprawiedliwymi. Na przypadek wątpliwości, należy przechylać się na korzyść prawodawcy i oświadczyć się za prawem” [6].

     

    Ks. Ildefons Bobicz:

    Prawo niesprawiedliwe nie jest właściwie prawem i posłuch mu się nie należy. Zanim ludzie prawo wydali, w sercu każdego wypisane było już prawo boże. Jeżeli więc prawo ludzkie stoi w sprzeczności z prawem bożym, jest niesprawiedliwe i jako takie nie może obowiązywać. Więc cóż pozostaje? Chwycić za broń i przemocą prawo zmienić? Nie! Nawet dla obalenia praw niesprawiedliwych w rzadkich tylko wypadkach wolno poddanym używać siły zbrojnej lub dopuszczać się gwałtów. Zazwyczaj dozwolony jest jedynie opór bierny, wiodący do ulepszenia praw drogą uczciwą i legalną.

    Widzicie więc drodzy bracia, jak źle, jak nie po chrześcijańsku, postępują ci, którzy dla byle powodu, a nieraz i bez powodu, bądź w pismach, bądź na wiecach, bądź w rozmowach prywatnych odgrażają się rządowi i nawołują współobywateli do buntów i zamieszek. Prawy katolik nie będzie dawał tym podżegaczom posłuchu, nie będzie należał do żadnej partii wywrotowej, nie przyłoży ręki do gwałtów i rozruchów ulicznych. Bóg sam rozsądzi sprawę naszą, a sprawiedliwość wcześniej czy później zatryumfuje. Znane są dzieje legii tebańskiej. W III w. po Chrystusie legia ta wysłana w celu prześladowania chrześcijan, nie wykonała rozkazu, ponieważ był bezbożny, ale też nie podniosła rokoszu przeciwko swej władzy, co przecież było jej łatwe, gdyż liczyła w swych szeregach do 6. 600 jednomyślnych i uzbrojonych żołnierzy. Wszyscy woleli umrzeć śmiercią męczeńską, niż czynnie przeciwstawić się prawowitej władzy” [7].

     

    Ks. Franciszek Spirago:

    Obowiązki masze względem panującego są następujące: Posłuszni mamy być wszelkim sprawiedliwym ustawom, ogłoszonym w jego imieniu, mamy mu być wiernymi, okazywać mu szacunek, wspierać go modlitwą, daninami pieniężnymi i daniną krwi.

    Ustaw państwa przestrzegać mamy, nie z obawy przed zagrożoną karą, lecz ze względu na Boga (Rzym. 13, 5). albowiem rozkazy zwierzchności świeckiej są rozkazami Boga (Rzym 13, 2). Zważmy, jak ochoczo usłuchali Marya i Józef rozkazu cesarza Augusta i poszli do Betlejem, aby dać się zapisać (Łuk. 2). Tylko jeśli prawo świeckie nakazuje coś, czego zakazuje Bóg, wtedy postąpić trzeba według słów Apostoła (Dz. Apost. 5, 29). Trzej młodzieńcy w piecu gorejącym posłuszni byli przede wszystkim Bogu, podobnie i bracia Machabejscy; również postąpił święty Maurycy i pułk zwany legią Tebańską (286). Panującemu dochować mamy wierności, zwłaszcza w razie wojny. Dlatego każdy żołnierz musi składać przysięgę na wierność swemu panującemu. Wzorem bohaterskiej wierności dla swego władcy jest Andrzej Hofer, który za czasów wojen napoleońskich bronił dzielnie i skutecznie swego kraju przeciw Francuzom (r. 1809). Nigdy nie wolno powstawać przeciw prawowitemu i sprawiedliwemu panującemu, nawet choćby tenże był tyranem; bo kto sprzeciwia się zwierzchności, sprzeciwia się rozporządzeniu Boga (Rzym. 13, 1). Uległymi być mamy nie tylko dla władcy dobrotliwego, ale i dla złego ( 1 Piotr 2, 18). Źli władcy są zwykle karą Boga za grzechy narodów (Św. Augustyn). Jeśli panujący jest tyranem, to najlepszą radą jest udawać się do Boga o pomoc. A udzieli jej Bóg niezawodnie, lecz tylko jeśli naród wyrzeknie się grzechu (Św. Tomasz z Akwinu)” [8].

     

    Bł. Franciszek Jägerstätter

    Nie wolno nam także zapominać, że powinniśmy być posłuszni władzy świeckiej, nawet wówczas, gdy jest to niezmiernie trudne. Należy okazywać wierne posłuszeństwo świeckim władcom i przełożonym, mimo częstego wrażenia, że jesteśmy traktowani przez władzę niesprawiedliwie. (…) Przykazania boskie mówią nam wprawdzie, że powinniśmy okazywać posłuszeństwo także zwierzchności świeckiej, nawet jeśli nie jest natury chrześcijańskiej, ale tylko do momentu, gdy nie narzuca nam nic złego. Bogu należy się większe posłuszeństwo niż człowiekowi” [9].

     

    Przypisy: 

    1. Cytat za: „Katechizm Rzymski”, Jasło 1866, s. 399.

    2. Cytat za: Ks. Piotr Skarga, „Żywoty Świętych Starego i Nowego Zakonu„, tom II, Petersburg 1862, s. 206.

    3. Patrz: Leon XIII, Encyklika “Diuturnum illud (O władzy politycznej”, Warszawa 2001, s. 12, 14, 15-16.

    4. Patrz: „Katechizm św. Piusa X. Vademecum katolika„, Sandomierz 2006, s. 100.

    5. Patrz: „Katechizm Kościoła Katolickiego„, Poznań 2002, s. 452, 520 – 521.

    6. Patrz: Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników„, Warszawa 1858, s. 61.

    7. Patrz: Ks. Ildefons Bobicz, “Wykład codziennego pacierza i katechizmu. Przykazania Boże i kościelne“, t. II, Lwów 1937, s. 220 – 221.

    8. Patrz: Ks. Franciszek Spirago, “Katolicki katechizm ludowy. Część druga: Nauka obyczajów“, Mikołów-Warszawa 1906, s. 202 – 203.  

    9. Cytat za: Erna Putz, “Boży dezerter. Franz Jägerstätter 1907 – 1943“, Warszawa 2008. s. 300 – 301.