Możliwość komentowania Czy “Fame MMA” jest gorsze od “tradycyjnych” pojedynków? została wyłączona
Swego czasu, gdy krytykowałem boks zawodowy przyrównując go do potępionych przez tradycyjną moralność katolicką pojedynków, odpowiadano mi, iż analogia ta nie jest właściwa, gdyż w pojedynkach chodziło o obronę honoru i dobrego imienia, a w boksie chodzi o coś innego. Do dziś twierdzę, że zatem pod pewnymi względami publiczne i komercyjne walki bokserskie są gorsze od pojedynków, gdyż ochrona honoru i dobrego imienia są wartościami ważniejszymi niż dostarczanie publiczności rozrywki płynącej z widoku dwóch bijących się osób.
Tymczasem jednak zaszła w naszej kulturze pewna znacząco zmiana, o której można moim zdaniem mówić, iż jak żywo przypomina – pod kątem intencji, a przynajmniej kreowanego medialnie przekazu – dawniej potępiane przez Kościół katolicki pojedynki. Otóż zauważmy to, pod jakim kątem są promowane owe przeróżne gale “freakfightowe”, “Fame MMA”, etc. Mianowicie, dobiera się do nich ludzi, którzy mają być znani ze wzajemnie do siebie żywionej niechęci lub nawet wrogości, następnie nakręca się wokół tego atmosferę obustronnej nienawiści (obrzucanie się obelgami, wyzwiskami, pomówieniami, itp.), czego finałem jest mniej lub bardziej krwawa walka na ringu. Pomijając więc rozważania, czy ta cała otoczka jest szczera czy sztucznie kreowana, to w świat ma iść przekaz, iż walka toczy się tu niejako o obrażony honor, dumę i dobre imię. Przy tym ta otoczka prawdopodobnie jest o wiele bardziej sprymityzowana i zdziczała niż “tradycyjne” pojedynki, gdyż w “naszych” patogalach biorą udział często osoby, które można by wręcz zaliczać do marginesu społecznego (byli albo aktualni przestępcy, pijacy, kobiety obnoszące się z rozpustą, itp), a dawniej zaś pojedynkowali się mężczyźni należący do tzw. wyższych sfer. Okoliczność ta najpewniej przekładała się na ich większą słowną ogładę i przynajmniej pozory okazywania jakiegoś tam szacunku wobec przeciwnika. Pod tym konkretnym względem współczesne walki w rodzaju „freak fight” czy „Fame MMA” są gorsze od „tradycyjnych” pojedynków, gdyż przynajmniej w swej warstwie słownej i emocjonalnej promują bardziej zdegenerowane i barbarzyńskie wzorce zachowań. Oczywiście, to nie znaczy, że owe „freak fighty” w każdym swym aspekcie są bardziej niemoralne od dawniejszej wersji pojedynków – w tych pierwszych zabicie przeciwnika zdarza się o wiele, wiele rzadziej niż w tych drugich. Jednak i ten fakt nie przesądza o rzekomej moralnej dopuszczalności tego typu walk. Wedle wszak Katechizmu św. Piusa X:
“Pojedynkowanie się jest również zakazane w takim przypadku, gdy nie ma ryzyka utraty życia, ponieważ zakazane jest nie tylko zabijanie, ale również dobrowolne zadawanie ran samemu sobie, albo innym” (tamże: cz. III, V Przykazanie, pyt. 9).
***
Choć „freak fighty” – przynajmniej w dosłownym sensie – nie istniały w czasach, gdy Magisterium Kościoła potępiało pojedynki, to kwestią mądrości i roztropności jest umieć wyciągać logiczne wnioski z tradycyjnego nauczania odnośnie współczesnych zjawisk, które nie zostały w nim literalnie ujęte. Myślę, że jedną z takich logicznych konkluzji jest właśnie to, iż skoro „tradycyjne” pojedynki zostały potępione, to na taką negatywną ocenę zasługują też widowiska w rodzaju „freak fightów”. Nawet wszak jeśli nie są one tak krwawe jak dawniejsze pojedynki, to w takich aspektach jak promowanie nienawiści, wulgarności i prymitywizmu, są one już od nich gorsze.
*** Grafika wykorzystana została w artykule za portalem TVP Sport. Ze względu na chrześcijańskie poczucie skromności i przyzwoitości pozwoliliśmy sobie na jej częściowe zamazanie.
Możliwość komentowania Krwawe sporty a kryminalna przestępczość została wyłączona
Większość spośród argumentów wysuwanych w obronie krwawych sportów jest łatwa do obalenia już na “pierwszy rzut oka”. Bo co np. za znaczenie ma argument, iż ludzie czynią to “w pełni dobrowolnie” (grać w filmach porno też można na tej zasadzie)? Czy też jaką wartość mają wybiegi typu: “Ranienie się w tych sportach jest tylko efektem ubocznym” (Czy śmierć, dajmy na to, zarżniętego przeze mnie kurczaka jest tylko efektem ubocznym tego, iż chciałem w ten sposób ugotować sobie rosół?).
Obalałem wyżej wymienione i inne argumenty w obronie krwawych sportów wielokrotnie. Przyznam jednak, że do jednego z argumentów wysuwanych w ich obronie nie odnosiłem się zbyt często. Być może dlatego, że wydawał się mi on relatywnie dość mocny. To oczywiście nie znaczy, że wydawał on się mi na tyle silny, by móc zaburzyć generalną ocenę krwawych sportów. Co to, to nie. Jako jednak, że z jednej strony wydawał mi się on mocny, a z drugiej i tak nie wpływał na generalną ocenę wspomnianego zjawiska, nie chciałem się zbytnio nim zajmować. Tym razem jednak zamierzam to uczynić.
Chodzi mianowicie o tezę mówiącą, że “wielu młodych ludzi” wskutek zaangażowania się w uprawianie krwawych sportów odciąganych jest od podejrzanych klimatów ulicznych (przestępczość, handel narkotykami, używki), ucząc się w ten sposób samodyscypliny, kanalizując nadmiar energii na bardziej konstruktywne cele, etc.
Cóż, można na to odpowiedzieć?
Po pierwsze: przejście od np. ślepej ulicznej przemocy do uprawiania krwawych komercyjnych i publicznych walk na ringu, w klatce czy oktagonie, jest może dla wielu ludzi jakimś krokiem w dobrym kierunku, ale i tak nie stanowi przejścia od pełnienia zła do pełnienia cnót. W takim wypadku mamy przejście od większego zła do mniejszego zła. Na jakimś poziomie można się nawet z tego cieszyć, ale nie należy tego pochwalać ani do tego aktywnie zachęcać. Coś takiego można porównać do sytuacji polegającej na tym, że jakiś dotychczas bardzo rozwiąźle żyjący mężczyzna (czyli praktykujący mniej lub bardziej przypadkowy seks) postanawia zaangażować się w stałą, acz niemałżeńską relację seksualną z kobietą, w ramach to której będzie on okazywał jej wierność, szacunek i troskę. Czy taką przemianę można będzie nazwać “dużym krokiem w dobrym kierunku”? Myślę, że tak. Jednakże i tak nie będzie to jeszcze w tej sferze przejście od pełnienia zła do praktykowania cnót. Inną sprawą jest to, że na płaszczyźnie indywidualnego poradnictwa i prowadzenia takich ludzi (np. w ramach spowiedzi) można nawet zastanawiać się, czy nie będzie roztropne tymczasowe zaniechanie upominania takowych za to, że jeszcze nie porzuciły takiego zła na 100 procent. Jak wszak w swej 19-wiecznej “Teologii moralnej dla plebanów i spowiedników” pisał kardynał Thomas Marie Joseph Gousset:
Lecz, nie bacząc na przypadki, o którycheśmy wspomnieli, czy godzi się penitenta wywodzić z dobrej wiary, gdy błąd jego jest niepokonalny, jeżeli zwłaszcza nie ma nadziei, aby usłuchał rady mu danej; jeżeli się przewiduje, jeżeli wnosi się rozsądnie, że te rady będą dlań więcej szkodliwe niż pożyteczne? Nie można, według zdania, jakiego się trzymali po większej części teologowie, a w szczególności św. Alfons de Liguori. “Zdanie pospolite i prawdziwe naucza, mówi ten sławny nauczyciel, że jeżeli penitent jest w nieświadomości niepokonalnej, czy to świecki czy duchowny, a nie ma nadziei dobrego skutku, owszem roztropnie wnosić można, że upomnienie więcej zaszkodzi niż pomoże, wtenczas spowiednik może i powinien je opuścić, zostawiając penitenta w jego dobrej wierze”(Cytat za: Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 31.)
Po drugie: czy na pewno wiemy, ilu ludzi porzuca kryminalny czy patologiczny tryb życia na rzecz uprawiania krwawych sportów, a ilu równolegle praktykuje obie ścieżki życia? A gdyby miało się okazać, że tak naprawdę większa część z takich osób i tak popełnia przestępstwa albo popada w jakieś nałogi? Wszak o nazwiska znanych pięściarzy czy zawodników MMA i Gromda, którzy również w czasie trwania swych sportowych karier mieli problemy z prawem (albo też są o to mocno podejrzewani) nie trudno, np. Dawid Kostecki, Krystian Kuźma, Michał Materla, Mamed Khalidow, Avantdil Khurtsidze, Mike Tyson. Do tego punktu można jeszcze dodać to, iż ci mężczyźni, którym nie udaje się osiągać wielkich sukcesów w owych sportach (a takich jest przecież większość), często są angażowani przez gangsterów do roli ich współpracowników (jako ochroniarze, osoby wymuszające haracze, etc.).
Po trzecie: wpływ krwawych walk na ogół społeczeństwa jest jeszcze w dużej mierze nieznany i niezbadany. Nie wiemy więc, czy np. na jednego – w pewnym sensie pozytywnie – zmienionego pięściarza nie przypada, dajmy na to, dwóch czy trzech mężczyzn, którzy wskutek oglądania takich widowisk stali się bardziej agresywni, impulsywni, brutalni. A gdyby ta moja nieśmiale zarysowana hipoteza miała się okazać prawdą, to wówczas nawet patrząc na ten problem czysto utylitarystycznie to gra okazałaby się niewarta świeczki. Kilka tysięcy młodych ludzi może by wyszło wszak na “prostą”, ale więcej byłoby przez nich zdeprawowanych.
Po czwarte: warto zastanowić się, dlaczego świat przestępczy tak bardzo lgnie do krwawych sportów? Wszak gangsterzy, mafiosi i alfonsi często obstawiają walki, siadają w pierwszych rzędach przy ringach i klatkach, a także kumplują się ze znanymi pięściarzami i zawodnikami MMA. Czy równie często jednak tego typu persony można zobaczyć na festiwalach pieczenia ciast, koncertach muzyki klasycznej albo pokazach latania motolotni?
Wielu spośród Świętych Pańskich jest mniej lub bardziej znanych (choć i tak często niesłuchanych i nienaśladowanych). Proste przykłady takich znanych Świętych to choćby: Pio z Pietrelciny, Faustyna Kowalska, Franciszek z Asyżu. Istnieją jednak też prawie nieznani Święci, jak np. św. Almachiusz (nazywany też Telemachiuszem). W przypadku św. Almachiusza fakt, iż do dziś pozostaje on zapomnianym świętym wydaje się jawić wręcz jako historyczna niesprawiedliwość, jeśli zważy się na to, jak istotny wpływ wywarł przykład jego życia na naszą kulturę.
Jak wszyscy wiemy, w starożytnym pogańskim imperium Rzymu przez całe wieki popularną rozrywkę stanowiły walki gladiatorów. Co prawda, pierwszy pro-chrześcijański cesarz rzymski, Konstantyn Wielki w roku 326 ne. ich zakazał, ale owe odbywały się jeszcze długi czas, po tym jak zostały prawnie zabronione. Pod wpływem Kościoła i chrześcijaństwa zasięg owej rozrywki ulegał stopniowemu ograniczeniu, jednak duża część społeczeństwa wciąż była spragniona tego krwawego widowiska. Jednym z silniejszych bodźców, które sprawiły, iż walki gladiatorów na trwałe zniknęły z naszej kultury i historii była właśnie postawa wspomnianego wyżej świętego Almachiusza. Człowiek ten był pustelnikiem, który jednak w 391 (lub 404) roku naszej ery przywędrował do Rzymu. Opatrzność sprawiła, iż w czasie swej wędrówki Almachiusz był akurat świadkiem rozgrywających się na arenie walk gladiatorów. Wzburzony tym widokiem święty wbiegł na scenę, gdzie odbywała się ta krwawa impreza, próbując przeszkodzić gladiatorom w ich specyficznej pracy polegającej na wzajemnym biciu, a czasami nawet zabijaniu się. Wedle jednej z dwóch wersji tego co działo się potem, Almachiusz został zamordowany przez tłum, który rozwścieczony był tym, iż ktoś przeszkadza im w napawaniu się ich ulubioną rozrywką. Odwaga Almachiusza nie poszła jednak na marne. Krótko po jego męczeńskiej śmierci walki gladiatorów całkowicie ustały w mieście Rzymie, zaś w 440 roku naszej ery przestały być organizowane w jakiejkolwiek części rzymskiego Imperium. I tak przez prawie 16 wieków, aż do dziś dnia owa rozrywka nigdy już nie powróciła. A wszystko to za sprawą nieznanego i skromnego pustelnika o imieniu Almachiusz.
Choć walki gladiatorów przynajmniej w swej pełnej brutalnej oraz krwawej krasie istotnie nigdy nie powróciły do naszej kultury, nie znaczy to, że dziś nie potrzebujemy chrześcijan w rodzaju św. Almachiusza. Od dłuższego czasu popularnością cieszą się wszak sporty, które można by nazwać gladiatorstwem w wersji soft. A więc nie leje się w nich tyle krwi i nie pada w nich tyle trupów co na rzymskich arenach, jednak podobnie jak w przypadku walk gladiatorów chodzi w nich o czynienie z przemocy i brutalności rozrywki dla publiczności. Chodzi mi oczywiście o boks zawodowy i MMA. Czy znajdą się więc nowi Almachiusze, którzy położą kres tym co prawda złagodzonym, ale jednak wciąż krwawym rozrywkom?
Myślę, iż dla w miarę nieuprzedzonych umysłów powinno być jasne, że kara chłosty posiada sporo zalet w stosunku do kary osadzenia w więzieniu. Jest ona wszak tania, prosta w wykonaniu i wychowawcza, czego niestety zbyt często nie da się powiedzieć o wsadzaniu przestępców do więzienia. Po głębszym zastanowieniu można też łatwo dojść do wniosku, iż rzekoma “barbarzyńskość” owej sankcji karnej blednie, gdy porówna się ją z możliwymi i realnie nierzadko występującymi szkodami, które wywołuje w osadzonych pobyt w więzieniu. Demoralizacja, coraz głębsze wdrażanie się kryminalną mentalność, recydywa, odzwyczajanie się od normalnego życia w społeczeństwie – to główne, choć nie jedyne minusy związane z wymierzaniem kary więzienia, o których trudno mówić w przypadku chłosty, która choć bolesna, to trwa krótko, ale mimo to może skutecznie zniechęcać przed ponownym łamaniem prawa. Choć więc jest to nierealny postulat, prawdopodobnie należałoby przywrócić karę chłosty.
Ostatnio spotkałem się jednak z argumentem, iż owa sankcja karna jest sprzeczna z jedną z wypowiedzi Magisterium Kościoła, gdyż ma ona stanowić karę okaleczenia, które to ma być moralnie złe w sytuacji, gdy dokonuje się je ze względów pozamedycznych. Coś takiego czytamy wszak w punkcie 477 zatwierdzonego przez papieża Benedykta XVI Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego:
“(…) Amputacje i okaleczenia ciała osób są moralnie dozwolone tylko przy wskazaniach medycznych o charakterze ściśle leczniczym“.
Zanim przejdę do bardziej szczegółowego omówienia tematu, czy aby na pewno wszelka chłosta jest jednocześnie okaleczeniem ciała, pozwolę sobie otwarcie przyznać, iż wcale nie jestem pewien, czy przytoczony wyżej fragment Kompendium miał na celu potępienie okaleczeń ciała stosowanych jako kara względem przestępców. Wszak jeszcze w wydanym przez św. Jana Pawła II Katechizmie Kościoła Katolickiego (nr 2297) pisze co następuje:
„Bezpośrednio zamierzone amputacje, okaleczenia ciała (…) osób niewinnych są sprzeczne z prawem moralnym, poza wskazaniami medycznymi o charakterze ścisłe leczniczym” (podkreślenie moje MS).
Z powyższego fragmentu katechizmowego nauczania wynikałoby więc, iż pozamedyczne okaleczenia ciała osób niewinnych (a nie jakichkolwiek osób) są sprzeczne z moralnością. A więc nie jest wykluczone stosowanie kary okaleczenia wobec sprawców przestępstw. Papież Pius XI zaś w encyklice „Casti connubii” uznawał wręcz wprost, iż jest moralnie usprawiedliwione stosowanie takiej kary (wykluczając jednak z tego grona sterylizację i kastrację) w przypadku osób winnych popełnienia przestępstw:
„Urzędy publiczne nie mają żadnej bezpośredniej władzy nad członkami ciał podwładnych; zatem nie mogą one nigdy, czy to z przyczyn eugenicznych, czy jakichkolwiek innych, ani bezpośrednio naruszać, ani kaleczyć całości ciała, jeśli nie zaszedł wypadek winy lub przyczyna do wymierzenia krwawej kary” (podkreślenie moje – MS).
Istnieją więc dwie możliwe interpretacje punktu 477 Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego. Albo rzeczywiście potępia on wszelkie pozamedyczne okaleczenia jakichkolwiek osób i wówczas zrywa z poprzednio wyrażanym m.in. przez Piusa XI i św. Jana Pawła II tradycyjnym nauczaniem katolickim w tej sprawie. Albo też ujęta w nim formuła stanowi pewnego rodzaju przeoczenie autorów Kompendium, którego intencją nie było jednak odejście od poprzednio nauczanej doktryny.
Powróćmy jednak do naszego głównego tematu i zatrzymajmy się nad tym, czy aby na pewno kara chłosty jako taka i w każdym wypadku jest okaleczeniem? Otóż, uważam postawienie znaku równości pomiędzy oboma sankcjami karnymi za bardzo, ale to bardzo wątpliwe założenie. Nawet, gdyby bowiem przyjąć twierdzenie, iż Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego potępiało pozamedyczne okaleczenia również stosowane jako kara wobec przestępców to zauważmy, że ów dokument nie podaje nam żadnej bardziej precyzyjnej definicji tego, co należy uważać za “okaleczenie”. Oczywiście jasnym jest, iż okaleczenie stanowi np. odcięcie dłoni czy wyłupienie oka, ale czy np. wszelkie krwawe zranienie też należy do czegoś takiego zaliczyć? Jeśli tak, to wówczas należałoby potępić ogromną większość pojedynków bokserskich, gdzie zazwyczaj leje się tam mniej lub więcej krwi. Osobiście jednak, mimo, że jestem przeciwnikiem boksu zawodowego, nie ganiłbym go pod zarzutem wzajemnego “okaleczania” biorących w nim udział ludzi. Po prostu, zdroworozsądkowym wydaje się mi wniosek, iż wszelkiego rodzaju krwawe zranienia nie są jeszcze “okaleczeniem”. Inną sprawą jest to, czy jako okaleczenie należałoby traktować tego rodzaju zranienia, które powodowałyby trwały albo dłuższy rozstrój zdrowia lub normalnego funkcjonowania tej czy innej części ciała (np. noga nie zostałyby co prawda ucięta, ale na tyle uszkodzona, iż do końca życia by ona “kulała”). Niektórzy mogą się też zastanawiać, czy okaleczeniem nie jest nawet tatuowanie się, gdyż pozostawia na ciele trwałe, widoczne i trudne do usunięcia zmiany.
Jednak na powyższe i inne pytania tyczące się szczegółowego zakresu definicyjnego pojęcia okaleczenia nie znajdziemy odpowiedzi w Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego. W takim razie osobiście opowiadałbym się za w miarę zdroworozsądkową definicją “okaleczenia”. A więc za “okaleczenie” należałoby uznać amputację lub taki rodzaj zranienia ludzkiego ciała, który powoduje jego trwały rozstrój lub poważne naruszenie funkcjonowania danej części ciała (np. człowiek będzie w skutek tego kulał, niedosłyszał, etc). Nie uznawałbym jednak za okaleczenie tego rodzaju ran fizycznych, które nawet jeśli wiążą się z przelewaniem krwi i pozostawieniem na ciele skazanego blizn to nie powodują u niego powyżej wskazanych skutków. Oczywiście, są takie rodzaju chłosty, które mogą powodować okaleczenie skazańca, ale chłosta wykonana z umiarem, przy kontroli lekarskiej oraz za pomocą niezbyt ciężkiego czy ostrego narzędzia zwykle nie powinna skutkować takim okaleczeniem. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż umiar w wymierzaniu kary chłosty był nakazany przez Boga w Prawie Mojżeszowym, gdzie skazanej na taką sankcję osobie nie można było wymierzyć chłosty większej niż 40 razy uderzeń:
“O ile winowajca zasłuży na karę chłosty, każe go sędzia położyć na ziemi i w jego obecności wymierzą mu chłostę w liczbie odpowiadającej przewinieniu. Otrzyma nie więcej niż czterdzieści uderzeń, aby przez mnożenie razów ponad tę liczbę chłosta nie była nadmierna i nie został pohańbiony twój brat w twoich oczach” (Pwt 25, 2-3).
Jak więc widać, także Bóg rozróżniał pomiędzy chłostą o charakterze przesadnym czy mającym na celu znęcanie się nad skazanym (jak to nieraz niegdyś było praktykowane przez pogan) od chłosty dokonywanej z umiarem i troską o to, by nie powodowała ona u skazanego jakichś bardziej daleko idących uszkodzeń czy zaburzeń funkcjonowania jego organizmu.
Podsumowując, nawet gdyby przyjąć (dyskusyjną wedle mnie tezę), iż Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego potępiło stosowanie kary okaleczenia także wobec przestępców to i tak nie ma żadnych bardziej poważnych powodów, by sądzić, iż autorzy tego dokumentu chcieli w ten sposób potępić także dokonywaną z umiarem chłostę.
„Jeśli będziesz twierdził, że stadion jest wspomniany w Piśmie Świętym, oczywiście przyznam ci rację (Por. 1 Kor 9, 24). Lecz nie zaprzeczysz, że to co dzieje się na stadionie, jest niegodne twego wejrzenia: te kułaki, kopniaki, policzkowanie, wszelkiego rodzaju ręczne zniewagi oraz zniekształcenia twarzy ludzkiej, czyli podobizny Boga (…) Oczywiście i ów <artysta od kułaków> odejdzie bezkarnie! Czy od Boga w chwili stworzenia otrzymał bowiem takie blizny od rzemieni, takie stwardnienia od uderzeń pięścią, takie guzy na uszach? Czy po to Pan Bóg dał mu oczy, żeby je stracił skutkiem bicia? (…)” [1].
Biskup Tihamer Tóth:
„Powtarzam: Kościół występuje nie przeciwko pielęgnowaniu ciała, ale przeciwko jego chwastom. Czyż mu wolno zabrać głosu? Nie wolno mu mówić, kiedy 80 000 ludzi z wykrzywioną przez namiętność i zdenerwowanie twarzą, rycząc i tupiąc nogami, śledzi któremu z dwóch bokserów wpierw złamie się nos, spuchnie twarz i oczy, i w ekstazie wyczekuje, który z nich pierwszy straci przytomność pod ciosami?!” [2].
O. Bernard Häring:
„Dowody zaczerpnięte ze statystyki, że walka bokserska prowadzona do k.o. (knock out) pochłaniała i wciąż pochłania liczne ofiary z zdrowia, a nawet z życia, same już moralnie oceniły ten rodzaj sportu, nie mówiąc już o zdziczeniu zawodowych bokserów i widzów, którzy oklaskami i namiętnymi nawoływaniami zachęcają bokserów do uderzeń i ciosów niebezpiecznych dla życia. Powstrzymujemy się od takiej surowej oceny boksu amatorskiego, w którym wyklucza się brutalność i zagrożenie życia” [3]
O. Henryk Ćmiel:
„Natomiast inne formy sportu sprawiają wiele zakłopotania w ich ocenie, a nawet są wyraźnie potępiane. Tak jest przede wszystkim w przypadku boksu. Chrześcijańska moralność powinna wyraźnie dokonać oceny tego sportu. Nie jest czymś zgodnym z ludzką godnością, aby dwa indywidua biły się w sposób tak brutalny. W trudnych pojedynkach bokser nie tylko ryzykuje utratę własnego zdrowia i życia, ale liczy się również z możliwością poważnego zranienia swego przeciwnika i uderzenia go nawet w sposób śmiertelny. Około 20 % bokserów wcześniej czy później posiada nie dające się naprawić uszkodzenia mózgu, z zaburzeniami mowy i świadomości. Zdarzają się śmiertelne wypadki po zainkasowaniu ciosów. Nie ma racji usprawiedliwiającej niebezpieczeństwo tego rodzaju, ponieważ ani wysokie korzyści, ani oczekiwania publiczności – nie mogą usprawiedliwiać tego typu sportu. Również bokser pogrąża się w barbarzyństwie, jak pokazują nienawistne wypowiedzi, które czasami kieruje do przeciwnika”[4].
Przypisy:
1. Tertulian, „O widowiskach. O bałwochwalstwie”, Poznań 2005, s. 45, 50 – 51.
2. Bp Tihamer Toth, „Dzieła zebrane. Tom II. Dekalog”, Warszawa 2002, s. 360.
3. Bernard Haring, „Powszechne królewskie władztwo Boga. Teologia moralna szczegółowa. Część druga”, Poznań 1963, s. 189.
4. Henryk Ćmiel OSPPE, „Teologia moralna szczegółowa”, Częstochowa 2005, s. 588.
Jednym z najgłupszych “argumentów” wysuwanych w obronie komercyjnego mordobicia (czyli zawodowego boksu) jest twierdzenie: “Przecież to jest sport, więc nie można tego krytykować!”. Nie wiem, jak można ulegać tego typu sloganom. Czy bowiem fakt ujęcia danej czynności w pewne ramy zawsze w jakiś “magiczny” sposób ma zmieniać jej istotę? Większość z ludzkich zachowań mogłoby być praktykowanych w ramach sportu – to znaczy np. pod okiem trenera i z nastawieniem na osiąganie coraz lepszych wyników. Ale to nie oznacza, że od razu przez to staną się one moralnie dobre i to nawet wówczas, gdy ujmie się je w pewne granice łagodzące rozmiary ich niegodziwości. Można by np. ustanowić dyscyplinę sportową, której cechą byłoby zabijanie kotów na czas. Zwyciężałby ten, kto w krótszym czasie zabiłby więcej owych stworzeń, a przy tym nie mógłby tego czynić w zbyt okrutny sposób (np. zabronione byłoby wykłuwanie kotom oczu). Czy to, że takie rozrywkowe zabijanie kotów zostałoby nazwane sportem, a zakazane byłoby przy tym stosowanie zbytniego okrucieństwa czyniłoby takie zajęcie czymś dobrym? Oczywiście, że nie, bo nie należy zabijać zwierząt z błahych powodów i ujęcie tej czynności w ramy sportowe nie zmienia tej zasady. Można by też zrobić sport ze stosunków seksualnych. Taka dyscyplina sportowa polegałaby na osiąganiu większej ilości orgazmów krótkim czasie. I tu byłyby jednak pewne ograniczenia i nie można by czynić takich takich rzeczy np. z dziećmi czy zwierzętami. Czy nazwanie czegoś takiego sportem i ujęcie tego w pewne ograniczenia sprawiałoby, iż publiczne pokazy seksu stałyby się przez to moralnie dobre? Oczywiście, że nie, gdyż z tych intymnych czynności nie należy robić publicznej rozrywki.
Podobnie, samo nazwanie wzajemnego bicia się dwóch mężczyzn mianem “sportu” oraz ujęcie tego w pewne ramy (typu: “nie wolno bić w krocze”, etc) nie sprawia w “magiczny” sposób, iż bicie oraz ranienie swego bliźniego stanie się w ten sposób moralnie dobre. Nadal coś takiego będzie zasługiwało na negatywną ocenę etyczną, gdyż nie spełnione są w ten sposób warunki pozwalające na moralne usprawiedliwienie bicia się (czyli obrona konieczna, udział w wojnie sprawiedliwej). To zaś, że takie komercyjne mordobicie się będzie miało mniej zdziczałą formę niż np. uliczna bijatyka z udziałem noży i siekier sprawi co najwyżej, że boks zawodowy stanie się mniej złym niż inne przejawy bicia się – ale to nie znaczy, że będzie przez to czymś dobrym. Także fakt, że bokserzy robią to dobrowolnie nie znaczy, iż przez to zadawanie sobie ciężkich obrażeń na ringu jest czymś etycznie godziwym. Wiele z niemoralnych rzeczy można robić dobrowolnie. Na przykład, można dobrowolnie grać w filmach pornograficznych, upijać się bądź zażywać narkotyki – ale to nie znaczy, że takim razie rzeczy te są miłe w oczach Pana Boga.
W ostatnim programie Kuby Wojewódzkiego (nadawanym na antenie TVN) jednym z zaproszonych przez niego gości był znany polski pięściarz p. Tomasz Adamek. Jako, że człowiek ten uchodzi też za gorliwego katolika, a podczas rzeczonego programu poczynił też kilka uszczypliwych uwag wobec samego Wojewódzkiego, jeden ze znanych katolickich i prawicowych portali internetowych postanowił to wykorzystać, by znów pochwalić Adamka jako odważnego świadka wiary i prawdy. Czy jednak w rzeczywistości jest nad czym się tu roztkliwiać?
Pomijając już szalenie wątpliwy moralnie zawód Adamka, jakim jest bicie się z innymi ludźmi dla rozrywki publiczności, a także zarzuty o konszachty z pół-światkiem mafijnym, jakie były wysuwane pod jego adresem przez część mass mediów (co akurat w tym biznesie jest rzeczą “normalną”) trzeba powiedzieć, iż jego zachowanie w programie Wojewódzkiego było bardziej go kompromitujące niż budujące. Tomasz Adamek pozwalał bowiem sobie tam na różne sprośne, bo tyczące się sfery seksualnej, aluzje i żarty. Kiedy zaś do studia telewizyjnego weszła skrajnie nieprzyzwoicie i bezwstydnie odziana niewiasta (zwana “Wodzianką”) pięściarz ów skomentował to w aprobatywny, a jednocześnie poniżający tę kobietę sposób mówiąc: “Jak powiadają górale: Zdrowa klacz“. Czy można więc widzieć jakąś większą wartość w tym, iż owszem Adamek zrobił Wojewódzkiemu przytyk, iż “sieje kit“, skoro sam uwiarygadnia jeden z najbardziej wstrętnych elementów telewizyjnego programu tego człowieka, jakim jest upowszechnianie pornograficznego wizerunku kobiety??? Jak w ogóle można mówić o kobietach per “klacz”? Jeśli Adamek nazywa niewiastę w ten sposób, to może sam powinien zostać określony mianem “zdrowego knura”?
Tomasz Adamek zbudował swą społeczną rozpoznawalność na dostarczaniu ludziom chorej, krwawej rozrywki. Teraz zaś pozwala sobie na poniżanie kobiet i sprośne żarty. Jak wiele rzeczy musi jeszcze zrobić, by katolicy zaczęli się zastanawiać, czy aby na pewno nadaje się on na “wzór wiary”?
Przeciwko zawodowym, publicznym i komercyjnym pokazom walk bokserskich oraz MMA można by podawać wiele argumentów. Myślę jednak, że jeden z nich jest bardzo ważny, a być może nawet podstawowy. Otóż, wedle tradycyjnej wykładni Bożego przykazania “Nie zabijaj” podawanej nam przez Magisterium Kościoła, zakazane jest nie tylko uśmiercanie kogoś, ale również ranienie bliźniego swego (lub siebie samego).
O tej zasadzie nauczał chociażby papież Leon XIII w liście “Pastoralis offici” z dnia 12 września 1891 roku:
“Obydwa rodzaje prawa Bożego, zarówno to, które rozpoznajemy w świetle naturalnego rozumu, jak też to, które zostało obwieszczone w księgach spisanych pod Bożym natchnieniem, wyraźnie zakazują, aby nikt poza publiczną sprawą sądową nie pozbawiał kogokolwiek życia, ani go ranił, chyba że został zmuszony do tego koniecznością obrony samego siebie” (podkreślenie moje – MS).
Także Katechizm św. Piusa X uczy o tym w następujących słowach:
“zakazane jest nie tylko zabijanie, ale również dobrowolne zadawanie ran samemu sobie, albo innym” (tamże: cz. III, V Przykazanie, pyt. 9).
Choć więc w boksie i MMA statystycznie rzecz biorąc do wypadków śmiertelnych dochodzi rzadko i nie można powiedzieć, że ich celem jest zabijanie się przeciwników na ringu, to sporty te są nie do obronienia w świetle faktu, iż wzajemne ranienie się w trakcie takowych jest nie do uniknięcia. Bicie się bowiem pięściami po głowie i innych częściach ciała, po prostu musi powodować różnego rodzaju (w tym krwawe) zranienia. I nie jest to bynajmniej “efekt uboczny” tych sportów, gdyż owe właśnie na tym polegają. Innymi słowy, normalnym, a nie nadzwyczajnym, skutkiem bicia się dwóch silnych i dorosłych mężczyzn będą poniesione przez nich krwawe rany lub poważne, wewnętrzne uszkodzenia. I nie jest to bynajmniej sytuacja porównywalna ze skaleczeniem się nożem w trakcie krojenia marchewki czy też zwichnięciem sobie nogi w skutek pracy na budowie.
Oczywistym jest też, że boks zawodowy oraz MMA nie jest ranieniem innych na mocy wyroku sądowego, czy też na podstawie “bycia zmuszonym do tego koniecznością obrony samego siebie”. Powody, dla których organizowane są pokazy tych walk są bowiem błahe, gdyż chodzi w nich o dostarczenie publiczności dość prymitywnej, by nie powiedzieć, że barbarzyńskiej rozrywki (co jest zresztą kolejnym ważnym powodem, dla którego trzeba te sporty ganić). Nawet zaś, jeśli bokserzy i zawodnicy MMA czują się zmuszeni do czynienia swego fachu poprzez “ekonomiczną konieczność”, brak innych zawodowych umiejętności, etc., to kryterium owe nie może być porównywane z bezpośrednią koniecznością obrony siebie przed niesprawiedliwą agresją fizyczną (która czyni moralnym zabicie lub zranienie napastnika). Nikt (lub prawie nikt) nie musi bowiem stawać do walki na ringu, by bronić swego życia i wystarczy po prostu odmówić bicia się z przeciwnikiem, by zachować swe życie i cielesną integralność. Poza tym, lepiej jest żebrać o chleb na ulicy, aniżeli zarabiać pieniądze poprzez bezpośredni udział w dostarczaniu społeczeństwu tej chorej i krwawej rozrywki.
Tajemnicą Poliszynela jest to, iż w naszych czasach istnieje silna tendencja kulturowa w kierunku ograbienia mężczyzn z ich męskości, czyli ich maksymalnego zniewieścienia. Pacyfizm, metroseksualność, zacieranie różnic pomiędzy zawodami oraz zajęciami typowo męskimi i typowo damskimi – to jeden z najbardziej oczywistych wyrazów owego błędnego nurtu. Całkowicie zrozumiałym jest zatem, iż środowiska prawicowe i konserwatywne w odpowiedzi na ów zniewieściający mężczyzn prąd, często z sympatią patrzą na różne krwawe sporty walki w rodzaju boksu czy MMA. Wszak co byśmy o tych sportach nie powiedzieli, to jasnym jest, że stanowią one pewnego rodzaju ucieleśnienie marzeń, pragnień i tęsknot zawartych w męskiej naturze (twarda walka, odwaga, siła, etc). Gdy zważymy jeszcze na fakt, iż różni przedstawiciele owych sportów nieraz gorliwie deklarują swe przywiązanie do chrześcijaństwa (w Polsce jest tak w przypadku Tomasza Adamka i Grzegorza Proksy), to owa sympatia staje się tym bardziej zrozumiała.
Musimy jednak być ostrożni, jeśli chodzi o szukanie właściwej odpowiedzi na rozmaite lewicujące tendencje kulturowe, społeczne czy polityczne. Wszak dobrą odpowiedzią na zniewieścienie mężczyzn albo homoseksualizm nie jest tzw. machism, zaś opozycja względem komunizmu nie powinna nas pchać w objęcia nazizmu. Nie ukrywam, iż uważam fascynację krwawymi sportami w rodzaju boksu zawodowego i MMA za właśnie tego rodzaju błędną reakcję na nurt kulturowy dążący do zniewieścienia mężczyzn. W tym tekście pragnę ustosunkować się do argumentów wysuwanych w obronie tych sportów walki, udowadniając, iż ich obrona najczęściej opiera się sofistyce, przekręcaniu oczywistych i zdroworozsądkowych definicji różnych zachowań, zaś istota boksu i MMA jest zła i bezbożna.
Klątwa na pojedynki
Rozrywkowe eksploatowanie przemocy, a także lekkomyślne narażenie własnego i cudzego zdrowia i życia nie jest problemem tylko naszych czasów. W ciągu wieków chrześcijaństwo nieraz musiało się mierzyć z tego rodzaju postawami i zawsze odpowiadało nań zdecydowanie negatywnie. Jedną z ulubionych rozrywek starożytnego pogańskiego Rzymu były zawody gladiatorów. Polegały one na publicznej walce ze sobą uzbrojonych w miecze, tarcze, topory i tym podobne narzędzia przeciwników. Częstym (chociaż nie jedynym) efektem tego sportu była śmierć pokonanych. Nieraz walki te kończyły „zaledwie” rany i uszkodzenia ciała odnoszone przez gladiatorów. Istotą walk gladiatorów nie była więc zawsze rywalizacja na śmierć i życie, ale dostarczanie Rzymianom chorej rozrywki polegającej na karmieniu ich widokiem przelewanej krwi, zadawanych ran i obrażeń. Starożytni chrześcijanie brzydzili się jednak tego rodzaju rozrywką, gorliwie od niej stroniąc i jej unikając. Gdy chrześcijaństwo zdołało dostatecznie mocno ugruntować się w Cesarstwie Rzymskim, walki gladiatorów zostały prawnie zakazane, zaś zwyczaj ich odbywania nigdy już nie powrócił (w swej dawnej formie). Skłonność człowieka do czynienia z przemocy rozrywki nie umarła jednak wraz ze śmiercią pogańskiego Rzymu. Kilka wieków po upadku tegoż imperium, w chrześcijańskiej już Europie, popularne stały się turnieje rycerskie. Polegały one na walce ze sobą rycerzy. Rozrywka ta, choć nie epatowała brutalnością w takim samym stopniu, co dawne walki gladiatorów, jednak i tak została uroczyście potępiona przez magisterium Kościoła. Sobór Laterański II w ten sposób wypowiedział się o rycerskich turniejach: “Całkowicie zabraniamy, aby odbywały się owe przeklęte jarmarki czy targi, na których mają zwyczaj spotykać się rycerze i walczyć ze sobą dla popisywania się swoją siłą oraz chwalenia lekkomyślną brawurą, co często prowadzi do ludzkiej śmierci i naraża na niebezpieczeństwo dusze” (kanon 14). Inną formą lekceważącego narażania własnego i cudzego życia na niebezpieczeństwo był zwyczaj odbywania pojedynków przez skłóconych ze sobą mężczyzn. Przez wieki więc, najczęściej (choć nie zawsze) w imię obrażonego honoru, przy dość szerokiej aprobacie społecznej i prawnej, po uprzednim uzgodnieniu miejsca i sposobu walki, odbywały się pojedynki. Kościół katolicki niezmiennie potępiał ten zwyczaj. Chyba najbardziej stanowcze i surowe wystąpienie ze strony Kościoła przeciw pojedynkom, miało miejsce na Soborze Trydenckim. Ojcowie tego soboru nazwali pojedynki mianem “wprowadzonych przez diabła“; “przynoszących zgubę duszom“, które powinny być “wyplenione ze świata chrześcijańskiego“. Prócz tych dobitnych określeń, Sobór Trydencki zagroził karą ekskomuniki uczestnikom pojedynków, tym którzy je organizują, a także ich widzom. Zagrożeni tą sankcją zostali również wszyscy władcy tolerujący pojedynki w swych granicach (tamże: sesja 25, rozdz. 19). Co warte podkreślenia, nauka katolicka potępiła pojedynki, również w wypadku, gdy ich zamiarem lub skutkiem nie była śmierć jednego z walczących, a tylko zadanie sobie ran (tzw. starcie “do pierwszej krwi”). Katechizm św. Piusa X deklarował: “Pojedynkowanie się jest również zakazane w takim przypadku, gdy nie ma ryzyka utraty życia, ponieważ zakazane jest nie tylko zabijanie, ale również dobrowolne zadawanie ran samemu sobie, albo innym” (tamże: cz. III, V Przykazanie, pyt. 9). Jak widać więc, decydującym elementem, dla którego magisterium Kościoła uznało zwyczaj pojedynkowania się za niemoralny, nie był zamiar uśmiercenia przeciwnika. Co więcej, za formę niemoralnego pojedynku uznano nie tylko umówioną walkę człowieka z człowiekiem ze względów honorowych, ale również również fizyczne starcie (dla błahych powodów) człowieka ze zwierzęciem. Dowodzi tego akt potępienia hiszpańskiej “Corridy” przez papieża św. Piusa V. Papież ten zabraniając bowiem tego rodzaju walki z bykami i innego rodzaju dzikimi zwierzętami, zaliczył je do kategorii, uznanych przez ojców Soboru Trydenckiego, za “zgubne” i “diabelskie” pojedynków. Biorąc zatem pod uwagę kościelne potępienie rozrywkowych walk człowieka ze zwierzętami jako jednej z form pojedynku, nie sposób twierdzić, iż z pojedynkiem (wedle intencji magisterium Kościoła) mamy do czynienia tylko wówczas, gdy jedna z jego stron została w jakiś sposób urażona i w ten sposób pragnie się zemścić na swym przeciwniku. Niedorzecznością byłoby wszak utrzymywać, iż hiszpańscy torreadorzy walczyli na arenie z bykami, gdyż te uraziły ich honor. Motywami “Corridy” były chęć wykazania przez torreadorów własnej zręczności, odwagi, zdobycie przez nich sławy jako pogromcy groźnych zwierząt oraz zabawianie publiczności widokiem walki i powolnego zabijania byka. I tego rodzaju widowisko zostało uznane przez św. Piusa V za jeden z rodzajów potępionego przez Sobór Trydencki pojedynku.
Nie ma co się dziwić, iż wszystkie te rozrywki i sporty zostały odrzucone przez Kościół, gdyż w sposób radykalny nie zgadzają się one z tym, co na temat używania fizycznej siły i przemocy tradycyjnie uczy chrześcijaństwo. Ks. Ambroży Guillois (w swym obdarzonym pochwałami bł. Piusa IX oraz licznych kardynałów i biskupów) „Wykładzie historycznym, dogmatycznym, moralnym, liturgicznym i kanonicznym wiary katolickiej” tak streszcza ową naukę: „Piątym przykazaniem Bóg nam zakazuje: 1-e zabijać, kaleczyć, ranić lub uderzać bliźniego. (…) Nigdy nie wolno zabijać lub ranić bliźniego, wyjąwszy wojnę sprawiedliwą; – lub we własnej obronie przeciw temu, kto niesłusznie napada na nas; – lub, gdy wykonywamy wyrok sprawiedliwości” (Wilno 1863, s. 236, 238). Wojna sprawiedliwa, obrona konieczna, wymierzanie sprawiedliwości – nie ma tu nic o biciu i ranieniu się z innymi ludźmi dla rozrywki, przyjemności, emocji bądź pieniędzy.
Czy walki pięściarzy i zawodników MMA są pojedynkami?
Czy coś łączy współczesny zawodowy boks i MMA z wymienionymi wyżej, a rozeznanymi, jako zdecydowanie złe przez tradycyjne chrześcijaństwo, rozrywkami i zwyczajami?
Czy zatem walki pięściarzy i MMA mają coś wspólnego z pojedynkami? One są jedną z form pojedynku. Jeżeli dwoje (lub więcej) ludzi umawia się na wzajemną bójkę (vel bijatykę), to mamy właśnie do czynienia z pojedynkiem. Kwestią drugorzędną w tym momencie jest to, czy ludzie ci będą bić się ze sobą za pomocą mieczy, szabli, kijów, toporów albo pięści. Decydujący nie jest tu również motyw umówionej walki, taki jak: chęć powetowania obrażonej dumy, zabawa, zarabianie pieniędzy czy też dostarczenie rozrywki publiczności. Istotą pojedynku nie jest też to, czy ludzie decydują się bić ze sobą na śmierć i życie, czy też tylko w zamiarze zadania sobie ran. Jeżeli bijesz się z kimś w ramach zaplanowanej i umówionej wcześniej walki, to coś takiego zwykło nazywać się pojedynkiem (dziś określa się to także mianem “ustawki”). Jest to z góry zaaranżowana bijatyka – a więc pojedynek.
To, że zawodowi bokserzy biją się dziś z odmiennych powodów, aniżeli większość pojedynkując się osób w dawnych czasach, nie czyni ich procederu lepszym. Jeśli już, to dostarczenie publiczności chorej formy relaksu, jest znacznie gorszym powodem do wzajemnego bicia się, aniżeli chęć obrony urażonej dumy. W pewnym sensie więc, większość dawnych pojedynków stała na zdecydowanie wyższym poziomie niż dzisiejszy boks oraz MMA, gdyż motywacje im przyświecające były szlachetniejsze i bardziej wzniosłe.
Fakt, iż zdecydowana większość zawodowych walk pięściarskich i MMA nie kończy się śmiercią, także nie stanowi moralnego usprawiedliwienia dla tych sportów. Boże przykazanie zakazuje bowiem nie tylko zabijania siebie lub innych, ale też niepotrzebnego zadawania sobie lub innym ran lub okaleczeń (o czym naucza choćby cytowany wyżej ustęp z Katechizmu św. Piusa X).
Ring jak arena
Czy zawodowy boks i MMA przypomina starożytne walki gladiatorów? Owszem na ringach ginie zdecydowanie mniej ludzi, aniżeli na arenach, lecz czy uderzającym podobieństwem je łączącym, nie jest czynienie rozrywki z przelewu krwi dla publiczności? Gdzie ma przebiegać granica, do której w porządku jest czynić zabawę z brutalności? Czy mamy dojść do momentu, w którym organizowane będą walki na kije bejsbolowe, kastety albo łańcuchy? A może doczekamy się „reality shows”,w których główną atrakcją będą transmisje na żywo z kibicowskich ustawek?
Czyż zamiast twierdzić, iż moralnie usprawiedliwione jest relaksowanie się widokiem okładających się pięściami i/lub kopiących się mężczyzn, tłumacząc, że przecież “oni się tylko biją, a nie zabijają” nie powinniśmy jasno stwierdzić, że czerpanie przyjemności z oglądania tego, jak dwóch facetów za pomocą pięści, łokci i nóg łamie sobie nosy, wybija zęby, rozcinana wargi i łuki brwiowe, jest po prostu chore, wstrętne oraz obrzydliwe?
Pomijając zaś, powyższe oczywiste i uderzające podobieństwa boksu zawodowego i MMA z pojedynkami oraz walkami gladiatorów, jasnym jest, że sport ten w żadnej mierze nie spełnia kryteriów, dla których bicie się z drugim człowiekiem może być moralnie uprawomocnione. Umówiona z góry walka, której celem jest zarabianie pieniędzy i zabawienie widowni, nie stanowi bowiem przypadku uzasadnionej obrony siebie lub innych przed czyjąś agresją. Nikt tu nikogo nie napada na ulicy, wymuszając w ten sposób konieczność użycia fizycznej siły. Owszem, walczący na ringu pięściarz albo zawodnik MMA, w pewnym sensie, broni się przed uderzeniami przeciwnika, ale jest to efekt z góry zaaranżowanej i umówionej sytuacji, nie zaś wymuszona nagłą napaścią reakcja na czyjąś agresję. Boks zawodowy i MMA nie są więc moralnie uzasadnionym przypadkiem obrony własnej, tak samo jak nie są nimi tzw. ustawki, czyli z góry aranżowane walki piłkarskich kibiców.
Boks i MMA jak piłka nożna?
Wielu w obronie zawodowego boksu powołują się na przykład innych dyscyplin sportowych, w których zawodnicy także doznają różnego rodzaju zranień i okaleczeń, a pomimo tego, nikt nie twierdzi, że są one moralnie złe. Porównanie to jest o tyle chybione, iż jednej z zasad piłki nożnej nie stanowi wzajemne kopanie się graczy po nogach czy brzuchach. Prawdą jest, że w skutek “faulów” piłkarze nieraz doznają ciężkich zranień, jednakże czyny te są złamaniem zasad regulaminu tego sportu. Nie da się tego porównać z walką pięściarzy na ringu, której celem jest zaaplikowanie przeciwnikowi na tyle mocnych ciosów i uderzeń, by ów został znokautowany, albo przynajmniej sędziowie orzekli jego przegraną. Poza przypadkami szybkiego wycofania się jednego z pięściarzy z walki, nie jest możliwym, by dwoje silnie okładających siebie pięściami mężczyzn, nie wyrządziło sobie w ten sposób poważnych, krwawiących ran.
Równie błędne są próby usprawiedliwiania tych krwawych sportów poprzez odwoływanie się do liczby ofiar wypadków drogowych. To prawda, że rokrocznie – zwłaszcza na polskich drogach – śmierć lub rany – ponosi znacznie więcej osób niż w wyniku walk pięściarskich i MMA. Podobną rzecz można jednak powiedzieć o przestępczości kryminalnej, w efekcie której rokrocznie w Polsce ginie o 5-6 razy mniej ludzi niż w wypadkach drogowych. Nikt jednak nie będzie ośmielał się twierdzić, że skoro moralnie aprobujemy jazdę samochodem to powinniśmy usprawiedliwiać też bandytyzm (bo mniej jest w związku z nim zabitych i rannych).
Rany „efektami ubocznymi” krwawych sportów?
Częstym argumentem wysuwanym w obronie zawodowego boksu i MMA jest też twierdzenie, jakoby celem owych walk „nie było zranienie przeciwnika, ale pokonanie go w walce na punkty”. Jeszcze inni mówią, iż walki pięściarskie „nie są biciem się, lecz wzajemnym punktowaniem”. Ilekroć słyszę owe opinie, tylekroć zachodzę w głowę, jak daleko może posunąć się sofistyka i chęć „odwracania kota ogonem”. Boks zawodowy i MMA nie polegają na celowym zadawaniu ran? To może też walenie z całej siły głową w mur, też nie polega na roztrzaskiwaniu sobie głowy, ale jego istotą jest testowanie siły i odporności muru? Myśląc takimi kategoriami, kopanie leżącego na ulicy psa, też należałoby nazwać mianem „nie polegającego na zadawaniu mu ran, ale którego celem tego działania jest danie upustu swym nerwom (ranienie psa jest tu tylko działaniem ubocznym głównego aktu, którym jest rozładowanie napięcia nerwowego)”. A może śmierć kurczaka w wyniku odcięcia mu łba siekierą (w celu przyrządzenia z niego rosołu) też jest tylko „ubocznym efektem” głównej czynności polegającej na przyrządzaniu zeń potrawy?
Dobrowolność danego zachowania nie zawsze oznacza jego moralną dobroć
Bardzo słabym punktem w argumentacji obrońców owych krwawych sportów jest przywoływanie okoliczności, iż ludzie biorący w nich udział czynią to dobrowolnie i bez przymusu. I cóż z tego? W filmie porno albo orgii seksualnej też można brać udział całkowicie dobrowolnie, ale nie będzie to przecież znaczyło, że przez to samo czyny te staną się moralnie dobre i prawowite. Nie wszystko, co jest czynione dobrowolnie i bez przymusu, automatycznie staje się przez to godziwe. Tradycyjna moralność chrześcijańska piętnuje wiele zachowań, których czynienie jako takie nie wiąże się z naruszaniem czyjejś wolności. Zwolennikom takiej opinii pomyliło się chyba chrześcijaństwo z libertynizmem.
Podziw dla odwagi, bohaterstwa, męstwa?
Niektórzy mówią, że w pokazach walk bokserskich i MMA nie chodzi o sycenie się widokiem krwi, ale o docenienie odwagi, determinacji i sportowych umiejętności pięściarzy. Ciekawym jest to, iż niegdyś w podobny sposób broniono krwawych walk gladiatorów. Twierdzono zatem, iż owe krwawe igrzyska są manifestacją takich tradycyjnych cnót rzymskich jak odwaga, waleczność, męstwo, honor. W domyśle zakładało to stwierdzenie w rodzaju „Ależ my nie patrzymy na walki gladiatorów po to by upajać się widokiem rozlewanej krwi, lecz by celebrować i podziwiać cnoty i wartości, które legły u podstaw potęgi Rzymu”. W tej perspektywie oglądanie boksu i MMA jawi się niczym zamiłowanie do filmów wojennych, na które lubimy patrzeć nie tyle ze względu na krwawe sceny w nich zawarte lecz z powodu historii i przesłania, które nam one pokazują (poświęcenie dla innych, walka w obronie ojczyzny, gotowość cierpienia w imię ideałów).
Cóż można odpowiedzieć na owe argument? Zakładając nawet szczerość tego rodzaju zapewnień, to różnica pomiędzy filmami wojennymi, a krwawymi sportami jest taka, iż w tych pierwszych krew leje się „na niby”, a w tych drugich rany są jak najbardziej prawdziwe. By cenić czyjąś odwagę i waleczność, nie jest konieczne zachęcać kogoś do przelewania krwi na ringu.
Praktycznie rzecz biorąc jednak, bardzo trudno jest rozdzielić zachwyt np. nad odwagą i wytrwałością pięściarzy od podziwiania rozlewu krwi, która jest przecież istotą boksu i MMA. Czy możliwe jest z lubością patrzeć na pokazy boksu i MMA, nie relaksując się jednocześnie eksponowaną tam agresją? Podobnie jak trudne jest patrzeć na pornografię nie relaksując się eksponowanymi tam obscenicznymi scenami, a skupiać za to uwagę np. na pięknie wnętrz i plenerów…
Gorliwi chrześcijanie? I co z tego?!
Jak zatem odnieść się do faktu żarliwej religijności niektórych pięściarzy? Być może ludzie ci są szczerzy i naprawdę nie widzą niczego zdrożnego w łączeniu modlitwy do Pana Jezusa z biciem się dla pieniędzy i rozrywki innych. W porządku obiektywnym tego rodzaju sport jest jednak zły i niemoralny i niczego nie zmieni tu odmawianie modlitw przed jego pokazami. Czy fakt, iż w wielu gabinetach wróżek oraz okultystów znajdują się obrazy Chrystusa i Maryi, uświęca dokonywane przez nich obrzydliwości? Czy modlitwy “Madonny” przed jej wyuzdanymi i bezwstydnymi koncertami czyniły z nich pokazy skromności i niewinności? Czy modlitwa odmówiona przed cudzołóstwem sprawi, iż czyn ten ze złego przemieni się w dobry? Jako chrześcijanie nie powinniśmy być na tyle naiwni, by nie wiedzieć, że tego rodzaju modlitwy mogą być bardziej miłe diabłu, aniżeli Bogu, gdyż za ich pomocą próbuje się uwiarygodnić to, co jest złe, bezbożne i niemoralne.
Kościół nie potępił boksu i MMA?
Często można spotkać się z zarzutem, iż skoro Magisterium Kościoła jawnie i bezpośrednio nie potępiło i nie zakazało krwawych sportów o których mowa, to chrześcijanie mają pełne prawo się nimi relaksować. Cóż, nie znam jakiegoś oficjalnego dokumentu kościelnego, w którym stwierdzono by wyraźnie „Boks zawodowy i MMA są złe”, ale nie jest mi znany też akt Magisterium Kościoła, w którym jasno i bezpośrednio napiętnowano by striptiz, taniec „go go” albo bycie chipendejlsem. I co miałoby niby z tego wynikać? Uznanie moralnego prawa do relaksowania się widokiem striptizu, tańca „na rurze” albo występami chipendejslów? Byłoby skrajnym absurdem twierdzić coś podobnego, gdyż stanowiło by to zaprzeczenie wszelkiej logiki tradycyjnych przestróg katolickich wymierzonych przeciw nieskromnym i wyuzdanym tańcom. Czy naprawdę więc tak trudno jest wyciągnąć konsekwentny i logiczny wniosek z tradycyjnego nauczania Kościoła odnośnie moralności używania siły fizycznej i zastosować go do etycznej oceny komercyjno-rozrywkowych walk na pięści? Naprawdę, nie trzeba bezpośredniej i wyraźnej deklaracji Magisterium Kościoła, by uznawać sikanie do basenu sąsiada i wyrzucanie tam śmieci za naruszenie szacunku dla czyjejś własności.
Nie ma zatem co się łudzić krwawe sporty w rodzaju boksu i MMA są złe, bezbożne i niemoralne i nie pomogą tu żadne wzniosłe deklaracje. Każdy z argumentów wysuwanych z ich obronie jest bardzo naciągany i nie wytrzymuje krytyki.
W różnego rodzaju mediach nie milkną echa obchodów 82 rocznicy powstania Obozu Narodowo-Radykalnego (w skrócie ONR), które w tym roku odbyły się w Białymstoku, a jednym z ich elementów była odprawiona przy tej okazji w jednej z tamtejszych katedr przez x. Jacka Międlara Msza św. Nie byłoby oczywiście w tym nic dziwnego, iż katolicki ksiądz sprawuje w kościele Mszę i głosi przy tej okazji kazanie, gdyby nie fakt, iż wnętrze owego kościoła przypominało halę jakiegoś politycznego zlotu, a wygłaszane przez ks. Międlara słowa brzmiały niczym przemówienie na partyjnym wiecu. Kazanie x. Jacka było splotem twierdzeń na ogólnym poziomie słusznych, ze sformułowaniami mocno przesadzonymi, fantazyjnymi, megalomańskimi, a także mającymi charakter czystej agitacji politycznej. Do tego ostatniego rodzaju stwierdzeń należy zaliczyć nawiązania do przedwojennej historii ONR, które były utrzymane w tonie samych pochwał i superlatyw. Warto więc przypomnieć kilka faktów na temat tego ruchu, o których ksiądz Jacek Międlar nie raczył wspomnieć.
ONR dawniej
1. Środowiska ONR-u postulowały pozbawienie wszelkich praw obywatelskich, a także własności prywatnej (i to bez odszkodowania) wszystkich mieszkających w Polsce Żydów, a następnie ich wyrzucenie z naszego kraju. Represje te miały tyczyć się wszystkich Żydów niezależnie od tego, czy byli oni wyznawcami judaizmu, ateizmu, agnostycyzmu czy może chrześcijaństwa. Aktywiści tego ruchu twierdzili wyraźnie, iż bycie przez Żyda wyznawcą religii chrześcijańskiej, nie może zmieniać przewidywanego dla nich w przyszłości losu oraz, że nie uznają oni podziału Żydów na “uczciwych i nieuczciwych”. Niektórzy zaś z publicystów ONR-u posuwali się nawet do twierdzeń, iż wobec Żydów należałoby zastosować “metody tureckie” (chodziło o masowe mordy, jakie na początku XX wieku zostały dokonane przez Turków na Ormianach).
2. Aktywiści jednego z dwóch odłamów pierwotnego ONR, a mianowicie RNR-Falanga dokonywali licznych krwawych napaści na innych obywateli Rzeczypospolitej (głównie Żydów i lewicowców), zaś ONR-owska prasa zwykle pisała o tych czynach w duchu przyzwolenia i aprobaty.
3. ONR charakteryzował się pogardą dla istniejącego w Polsce porządku i prawa, o czym świadczą wspomniane wyżej akty samosądów, a także sam fakt, iż pomimo rozwiązania tej organizacji przez władze naszego kraju, działała ona nadal nielegalnie w swych zmutowanych formach.
Oczywiście, ONR gorliwie powoływała się w swym programie i deklaracjach na Boga, katolicyzm i chrześcijaństwo, ale czy to coś zmienia w ocenie powyższych aspektów doktryny i praktyki tej organizacji. Ktoś kto jest pijakiem też może mówić, iż wierzy w Boga, chodzić codziennie do kościoła, etc., ale przecież to nie zmieni tego, iż czynione przez niego pijaństwo wciąż jest grzechem, nie podoba się Bogu i nie jest zgodne z nauczaniem katolickim.
ONR dziś
Reaktywowany po upadku PRL-u Obóz Narodowo-Radykalny choć już nie eksponuje w swej działalności tak skrajnego antysemityzmu, to jednak nigdy nie zdystansował się od takowego, głoszonego przez jego ideowych ojców. Nigdy liderzy ONR-u nie powiedzieli czegoś w stylu: “To było złe. Szanujemy i pragniemy kontynuować wiele z przedwojennego dziedzictwa, ale nie uważamy, że wszystko w nim było godne pochwały“. Jeśli już to, z ich ust można było słyszeń relatywizujące stwierdzenia w stylu: “Dziś problem żydowski nie jest aktualny tak jak kiedyś, ale w latach 30-tych to była wielka bolączka, stąd też radykalne przekonania i działania naszych poprzedników w tej kwestii“.
Ks. Międlar nie wspomniał też w swym kazaniu o kilku bardziej wątpliwych aspektach dzisiejszego ONR, a więc np.:
1. Promowaniu przez związane z tą organizacją portale komercyjnych pokazów krwawych sportów w rodzaju boksu zawodowego i MMA.
2. Akcjach propagandowych czynionych pod oficjalnym szyldem ONR, a pochwalających zbrodniczy czyn Eligiusza Niewiadomskiego, mordercy pierwszego prezydenta II Rzeczypospolitej Polskiej.
3. Propagowaniu przez te ugrupowanie prymitywnej i wulgarnej retoryki antyimigranckiej – na stronach związanych z ONR publikuje się nawet piosenki, w których nazywa się imigrantów “ciapatymi śmieciami”, “brudasami”, itp.
4. Promuje się ewidentnie bezwstydny i nieskromny styl ubierania się kobiet. Przykładowo, na głównej stronie internetowej ONR w galerii pokazane jest zdjęcie pokazujące młodą dziewczyną w obcisłej i krótkiej, znacznie powyżej kolan spódniczce, zaś na jednym z Marszów Niepodległości wieniec w imieniu tej organizacji niosły podobnie odziane niewiasty.
5. Promowanie kultu tzw. Żołnierzy Wyklętych, a więc ludzi, którzy bez upoważnienia jakiejkolwiek legalnej władzy postanowili zabijać i ranić swych bliźnich.
Czy zatem x. Jacek Międlar został słusznie ukarany przez władze kościelne? Oczywiście, że tak. Albowiem bezkrytyczne wspieranie i chwalenie ruchu politycznego, który miał i ma tyle – delikatnie mówiąc – wątpliwych aspektów – zasługuje bowiem na karę. A robienie z przestrzeni stricte sakralnej wiecu dla takiej organizacji tym bardziej wzmacnia słuszność sankcji wobec x. Międlara. I mało ważne jest, czy aby na pewno, polscy hierarchowie równie gorliwie zwalczają wypaczenia i nadużycia z “lewej strony” duchowieństwa. Ewentualny brak kar dla wypaczeń jednych nie usprawiedliwia wypaczeń innych. Poza tym teza, jakoby biskupi w Polsce byli bardziej surowi dla księży o konserwatywnych i prawicowych inklinacjach, zważywszy na to, iż do tej pory częściej i dotkliwiej byli karani duchowni znani raczej z innego rodzaju tendencji (ks. Lemański, ks. Adam Boniecki).