W dniu dzisiejszym sąd skazał Jerzego Owsiaka na karę nagany i zapłatę 130 złotych kosztów sądowych za to, iż na organizowanym przez siebie “Przystanku Woodstock” publicznie używał on wulgarnych słów. Należy pochwalić ten wyrok. Obowiązujące wciąż w Polsce prawo mówi wszak jasno:
„Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany” (artykuł 141 Kodeksu wykroczeń, podkreślenie moje – MS).
Wszyscy są równi wobec prawa, więc fakt, iż pan Owsiak jest zasłużonym społecznikiem oraz osobą publicznie znaną i cenioną przez wielu obywateli naszego kraju nie powinien wpływać na egzekwowanie względem niego przepisów prawa. Wulgaryzmy nie są niczym dobrym. Takie słowa barbaryzują naszą wrażliwość, podsycają agresję, a także wzmacniają rozerotyzowanie naszego życia społecznego (gdyż większość z wulgarnych określeń tyczy się dziedziny seksualnej). Myślę też, że prawna karalność takiego słownictwa mieści się co najmniej w duchu (jeśli nie wprost w literze) tradycyjnego nauczania Kościoła, wedle którego: “zbacza państwo od zasad i przepisów prawa naturalnego, kiedy tak wyuzdaną daje wolność… czynom niegodziwym, że bezkarnie można umysły odwodzić od prawdy i serca od cnoty„(Leon XIII, „Immortale Dei”).
Dlatego słuszne jest, że prawo ciągle próbuje je ograniczać w przestrzeni naszego życia społecznego. Szkoda tylko, iż w ostatnich 30 latach wulgarna mowa zaczęła zdobywać w Polsce coraz większą popularność, a władze cywilne, jeśli w ogóle, to bardzo rzadko egzekwowały stosowny przepis Kodeksu wykroczeń zabraniający używania wulgaryzmów w miejscu publicznym. Dzisiejszy wyrok jest więc dobrym wyłomem w owej nieszczęsnej tolerancji naszych władz względem rozprzestrzeniania się tego plugawego zwyczaju. Szkoda tylko, iż sąd orzekł tu bardzo łagodną karę – wszak wulgaryzmy nie zostały tutaj wypowiedziane w tramwaju wobec 30 osób, ale ich świadkiem było kilkaset tysięcy młodych ludzi zgromadzonych na jednej z najbardziej popularnych imprez w naszym kraju. Moim zdaniem coś takiego powinno być ukarane najwyższą z przewidzianych sankcji finansowych, a więc grzywną w wysokości 1500 złotych oraz dodatkowo ograniczeniem wolności w postaci prac społecznych. W każdym jednak razie dobrze, iż do opinii publicznej w Polsce poszedł jasny przekaz, że prawo zabraniające publicznego używania wulgaryzmów wciąż obowiązuje. Być może ktoś się dwa razy zastanowi zanim “rzuci mięsem” na ulicy i przynajmniej rzadziej będzie takowego języka publicznie używał. Oczywiście, to nie odchami naszego życia społecznego, ale może je przynajmniej trochę ukulturalni.
Wszystkiego powyższego nie mówię bynajmniej z pozycji stronniczego, nienawistnego względem pana Owsiaka prawicowca. Ten kto czytał bardziej uważnie moją publicystykę wie, iż broniłem tego człowieka i jego Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy przed moim zdaniem zbyt daleko posuniętymi, a przez to niesprawiedliwymi zarzutami. Może nie jestem fanem Jerzego Owsiaka, ale też nie jest on dla mnie uosobieniem wszelkiego zła. Po prostu, uważam prawo zabraniające wulgaryzmów w miejscu publicznym za słuszne prawo, a jednocześnie cenię zasadę równości obywateli wobec prawa. Dodam, iż ostatnio w Toruniu odbywała się demonstracja przeciwników promowania homoseksualizmu, gdzie niektórzy jej uczestnicy używali wulgarnego słownictwa. Mimo, że brałem aktywny udział w tej demonstracji, sam bym karał tych z jej uczestników, którzy postępowali w ten sposób. Nie dla łamania dobrego prawa i wulgaryzmów tak dla prawicy, jak i lewicy.
Gdy w 1939 roku na ekrany amerykańskich kin wchodził film “Przeminęło z wiatrem” spore kontrowersje wzbudziła okoliczność, iż użyto w nim jednego angielskiego przekleństwa “damn”. Obecnie w kasowych filmach i sporej części popularnej muzyki na porządku codziennym jest wulgarna mowa, a mimo to wzbudza to coraz mniej oporów.
Fakty te jasno pokazują, że w ciągu 70 lat, jakie minęły od premiery “Przeminęło z wiatrem” poziom społecznej akceptacji dla wulgaryzmów wzrósł bardzo znacząco. Nie jest zatem dziwne, iż w obronie używania wulgarnych słów zdążyła narodzić się już cała apologia. W zależności więc od stopnia osobistej akceptacji dla wulgaryzmów, “brzydkich wyrazów”, “przekleństw” vel “rzucania mięsem“, wysuwa się różne tłumaczenia. Jedni twierdzą, że tego rodzaju słowa są niejako konieczne dla rozładowania negatywnych emocji, zaś ich unikanie w takich sytuacjach jest wyrazem niedojrzałości i pewnego rodzaju zdziecinnienia. Jeszcze inni kojarzą wulgarną mowę z pewnego rodzaju wyrazem męskości, twierdząc, iż niezgoda na takową jest typowa dla wrażliwych panienek, a nie prawdziwych, twardych facetów. Wedle niektórych zaś, czasami, najlepszym sposobem na wyrażenie moralnego potępienia jakiegoś zachowania jest nazwania go jakimś wulgarnym określeniem. Inni z kolei, uważają “brzydkie wyrazy” za całkowicie naturalny składnik ludzkiej mowy, i w związku z tym usprawiedliwiają ich stosowanie również wówczas, gdy nie przemawia za tym stan nerwowości, gniewu czy złości. Ci zaś, którzy nie pochwalają wulgaryzmów jako elementu codziennej mowy, uważają je za niezbędne w pewnych określonych sytuacjach (jedną z takich okoliczności ma być np. dyscyplinowanie robotników budowlanych). Bez większej przesady można więc powiedzieć, iż akceptacja wulgarnej mowy stała się jednym z kanonów współczesnej obyczajowości. Czy jednak chrześcijanie powinni – choćby częściowo – ulegać tego rodzaju normom? W niniejszym tekście postaram się wykazać, iż wulgarna mowa zdecydowanie nie przystoi chrześcijanom, ani jako element ich codziennego języka, ani też, jako dostosowanie się do presji pewnych szczególnych okoliczności.
Ostry skalpel czy zardzewiały nóż?
Jednym z dowodów na rzecz tezy, iż wulgaryzmy są zawsze i zdecydowanie złe, jest przyjrzenie się z bliska ich definicji. Co wyróżnia słowa wulgarne od innych? Co decyduje, że dany wyraz zaliczamy już do języka wulgarnego, a inny jeszcze nie? Co pragniemy wyrazić “rzucając mięsem” swymi ustami? Odpowiedź na te pytania, powinna dać wiele do myślenia również tym, którzy chcieliby usprawiedliwiać używanie wulgaryzmów choćby i w szczególnych okolicznościach. Prawdą jest, iż nie istnieje coś takiego jak stały i niezmienny katalog wulgarnych wyrażeń. Niektóre ze słów, które uważane są za wulgaryzmy obecnie, przed paroma wiekami za takowe nie uchodziły. Z kolei te, które dziś traktowane są jako całkowicie normalne, niegdyś wchodziły w skład słownika wulgaryzmów. Przykładami tego rodzaju słów są wyrazy “d**a” i “kobieta“. Pierwsze z nich, niegdyś było zwyczajnym określeniem dziupli drzewa, dziś zaś jest wulgarnym określeniem tylnej części ludzkiego ciała. Słowo “kobieta” dawniej było obraźliwym i nieprzyzwoitym określeniem rozwiązłej seksualnie niewiasty, współcześnie jednak stanowi jedno z normalnych i nie budzących negatywnych skojarzeń słów na oznaczenie płci pięknej. O zaliczeniu więc danych słów do katalogu wulgarnej mowy nie decyduje zatem ich leksykalna składnia, lecz wyraźnie oraz całkowicie negatywny ładunek, jakie, w sferze emocji, znaczeń i postaw, niosą one ze sobą. Możemy nie wiedzieć, iż określony wyraz jest zaliczany w danym kręgu kulturowym do wulgaryzmów, jednak, w zdecydowanej większości wypadków, po prostu to wyczuwamy. Odczuwamy to np. po barwie głosu mówiącego, okolicznościach temu towarzyszących, etc. Niezmiennymi i integralnymi cechami wulgarnej mowy są następujące elementy:
– Nawiązuje ona do sfery moralnego zła (najczęściej, choć, nie tylko, jest stosowana na określenie różnych form seksualnego nieporządku, tj. prostytucja, nierząd, cudzołóstwo, rozwiązłość, homoseksualizm oraz inne perwersje i zboczenia z tej dziedziny)
– Obficie czerpie z dziedziny, którą odbieramy jako wstydliwą bądź brzydką (pewna część wulgarnych wyrażeń powstała na określenie kału, moczu oraz procesu ich wydalania przez ludzki organizm)
– Gdy jest ona używana bezpośrednio w stosunku do innych ludzi, to zawsze ma na celu ich poniżenie, obrażenie, zranienie bądź złorzeczenie.
Reasumując: nieodłączną cechą wulgaryzmów jest dawanie wyrazu złu moralnemu bądź fizycznemu: złym czynom, myślom, pragnieniom, brzydocie, perwersji lub dewiacji. Co więcej, wulgarna mowa nie tylko jest stosowana na oznaczenie jakiejś nieprawości bądź ohydy, ale, niejako, sama w sobie, ma w sobie coś ze sfer, które opisuje. O ile, inne ze słów, mogą określać zło, jednak być od niego niezależne, o tyle wulgaryzmy, w pewien sposób, nierozerwalnie wiążą się z dziedzinami, które opisują. Mimo wszystko, inaczej brzmi, powiedzieć o kimś per “złoczyńco“, niż zwrócić się do kogoś wyrażeniem: “Ty kur***o“. Pierwsze, jest co prawda, także ostrym i dobitnym określeniem, jednak nie niesie ze sobą tego integralnego ładunku upodlenia i degeneracji, jaki instynktownie wyczuwamy w drugim z przytoczonych wyrazów. Innymi słowy: nie da się używać wulgaryzmów, nie niszcząc w ten sposób godności naszej mowy, lub też nie raniąc bliźnich. Choćby wypowiadało się je, w dobrych intencjach, zawsze niosą one ze sobą jakiś nieporządek. Rzecz nie jest więc w tym, iż wulgaryzmy są ostrym skalpelem, który ma precyzyjnie wycinać zło z naszego życia. Gdyby tak było, nie stanowiłyby one problemu. Wulgarna mowa nie jest jednak ostrym skalpelem, ale unurzanym w nieczystościach zardzewiałym nożem, którym nawet jeśli będzie chciało się usunąć jakąś chorą tkankę, to zamiast tego rozjątrzy się ranę i spowoduje nowe, groźniejsze obrażenia. Oczywiście i skalpelem można zaszkodzić organizmowi, jednak używając zardzewiałego, brudnego noża zaszkodzi mu się zawsze. Taka też jest różnica pomiędzy choćby i bardzo ostrymi słowami a wulgarną mową. Te pierwsze mogą szkodzić i ranić, o ile używamy ich w złych intencjach lub też nieostrożnie, bez większej rozwagi i umiaru. Te drugie, zawsze niszczą, ranią i upadlają, choćby i były wypowiadane w dobrych intencjach.
Słowo Boże nie jest wulgarne
Zdrowy rozsądek podpowiada więc nam, iż wulgaryzmy zawsze niosą za sobą jakieś zło, zaś próba piętnowania nieprawości za ich pomocą, jest nie tylko bezcelowa, ale wręcz zaognia i powiększa problem, który chce się w ten sposób zwalczyć. Nie jest zatem dziwnym, iż naszemu naturalnemu obrzydzeniu, które – mniej lub bardziej świadomie – odczuwamy względem wulgaryzmów (nawet jeśli próbujemy je usprawiedliwiać) przychodzi z pomocą Boże Objawienie zawarte w Biblii i Tradycji Apostolskiej. W kontekście prób usprawiedliwiania stosowania wulgarnej mowy warto spojrzeć zwłaszcza na spisane Słowo Boże. Jakimi wyrażeniami się ono posługuje? W jaki sposób piętnuje nieprawości? Co mówi o tym, jaka powinna być nasza mowa, słowa i język? Odpowiedź na te pytania, w jasny sposób pokazuje, jaką postawę względem wulgaryzmów winni mieć chrześcijanie. Magisterium Kościoła naucza o absolutnej i całkowitej bezbłędności i nieomylności Biblii. Oznacza to, iż dokładnie każdy fragment Pisma świętego został spisany pod natchnieniem Ducha Świętego, w związku z czym nie mógł się tam zakraść żaden błąd zarówno co do treści jak i formy. Chociaż Biblia była pisana na przestrzeni tysięcy lat przez różnych ludzkich autorów, którzy posiadali rozmaite charaktery, usposobienia, a także posługiwali się nieraz odmiennymi formami literackimi, Pan Bóg uchronił każde z zapisanych w niej zdań od jakiegokolwiek błędu. Gdy przyjrzymy się treści Pisma świętego, jedną z rzeczy, które nas w niej uderzają, jest fakt, iż chociaż jest tam pełno jasnych i stanowczych potępień zła i złoczyńców, jednak w żadnym swym fragmencie spisane Słowo Boże nie posługuje się wulgarnym językiem. Wedle dzisiejszej apologii wulgaryzmów uzasadnionym byłoby użycie przez natchnionych autorów takowych słów. Wszak nieraz opisywali oni, lub piętnowali skrajne nieprawości. Jednakże, z ust naszego Pana Jezusa Chrystusa, apostołów, proroków i patriarchów, nie padło ani jedno wulgarne słowo, nawet wówczas, gdy piętnowali oni zło i złoczyńców. Biblia potępia różne grzechy językiem prostym, jasnym, dobitnym i stanowczym, a zarazem dostojnym, ale nigdy wulgarnym. Jaki jest tego powód? Najwyraźniej, wulgarność nie leży w naturze Boga. Pan Bóg zna inne sposoby dyscyplinowania ludzi o twardym karku, aniżeli obdarzanie ich wulgarnymi epitetami. Jeśli więc Najwyższy nie posługiwał się wulgaryzmami nawet w najbardziej skrajnych sytuacjach i dla potępienia najobrzydliwszych przejawów zła, to czy chrześcijanie winni sobie na to pozwalać? Ktoś może powiedzieć, że chrześcijanie też są tylko ludźmi. Owszem, jednak chrześcijanie w szczególny sposób powołani są do świętości. Fundamentalną zasadą świętości jest zaś naśladowanie Bożego usposobienia. “Bądźcie doskonali … jak doskonały jest wasz Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48). Jeżeli więc Panu Bogu obca jest wszelka wulgarna mowa, to nieznana i wstrętna winna być również ona nam chrześcijanom. Tytułem kontrastu warto zauważyć, iż wulgaryzmy, zaraz po bluźnierstwach, zdają się być ulubioną mową demonów. Każdy z doświadczonych egzorcystów może potwierdzić, jak w czasie wypędzania złych duchów z ciał opętanych ludzi, słychać potok nieprzyzwoitych, wulgarnych słów.
Mowa dobra, uprzejma, budująca czy wulgarna?
Choć sam fakt całkowitej nieobecności wulgaryzmów w spisanym Słowie Bożym daje nam mocne podstawy do stanowczego ich potępienia, istnieje w Piśmie świętym jeszcze niemało wersetów, których wydźwięk mniej lub bardziej sprzeciwia się używaniu wulgarnej mowy. W liście św. Jakuba Apostoła czytamy, iż język choć jest “małym członkiem” to jednak można go przyrównać do “małego ognia“, który “podpala wielki las“, Wedle nauczania tego Apostoła: “… język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia … (język) to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu. Przy jego pomocy wielbimy Boga i Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi” (tamże: 3, 5 – 10). Nasz Pan Jezus Chrystus przestrzega z kolei: “A powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu” (Mt 12, 35). Psalmista Dawid poucza zaś: “Powściągnij swój język od złego (…)” (Ps 34, 14). Św. Paweł naucza: “Mowa wasza niech zawsze będzie uprzejma (…)” (Kol 4, 6); “Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym. ” (Ef 4, 29); “A teraz i wy odrzućcie to wszystko: gniew, zapalczywość, złość, znieważanie, haniebną mowę od ust waszych! ” (Kol 3, 8). To prawda, że nie wszystkie z cytowanych wyżej fragmentów Biblii skierowane są wprost przeciw wulgarnym, nieprzyzwoitym słowom. Prawdą jest też, iż zło, które czynimy za pomocą języka (a które zostało potępione w przytoczonych wyżej wersetach) nie ogranicza się jedynie do wulgarnej mowy. By wiedzieć jednak, jakie stanowisko względem “brzydkich wyrazów” zajmuje spisane Słowo Boże wystarczy przypomnieć sobie, czym w istocie są wulgaryzmy. Wedle słownikowej definicji mową wulgarną są słowa powszechnie uważane za nieprzyzwoite. Wcześniej sygnalizowane było, iż w naturze wulgaryzmów tkwi nie tylko opisywanie zła, ale nierozerwalny z nim związek. Biorąc pod uwagę te dwie integralne cechy wulgarnej mowy, a więc nieprzyzwoitość i wewnętrzne ich zło, odpowiedź na pytanie odnośnie tego, czy spisane Słowo Boże piętnuje jej używanie jest prosta. Wszak, czy można za pomocą zawsze nieprzyzwoitej, ordynarnej i plugawej mowy, jaką są wulgaryzmy: błogosławić bliźniego (por. Jk 3, 9); być uprzejmym w słowach (por. Kol 4, 6); strzec swój język od złego (Ps 34, 14); budować innych oraz unikać każdego z ze szkodliwych i haniebnych słów (por. Ef 4, 29; Kol 3, 8)? Warto zresztą zauważyć, że grecki odpowiednik użytego w liście do Efezjan wyrazu “szkodliwa mowa” (tamże: 4, 29) dosłownie oznacza “zgniła” lub “rozkładająca się“. Czy można w lepszy sposób zobrazować rzeczywistość wulgarnego słownictwa, niż za pomocą przymiotników: “zgniłe” i “rozkładające się“???
Tradycja Kościoła przeciw wulgarnej mowie
Także drugie ze źródeł Bożego Objawienia, jakim Tradycja Apostolska nie pozostawia wątpliwości co do zdecydowanie negatywnej moralnie oceny wulgarnego języka. Fakt ten widzimy choćby na przykładzie nauczania zawartego w tzw. Konstytucjach Apostolskich. Dokument ten stanowi jeden z najstarszych zapisów wiary i praktyki życia pierwszych chrześcijan. W kilku miejscach tego tekstu znajdują się jasne wezwania do chrześcijan, by gorliwie unikali “szpetnych słów“, “wulgarnej mowy” oraz “przekleństw“. W powszechnym, odwiecznym nauczaniu Kościoła, potępienie wulgarnej mowy było przekazywane za pośrednictwem kazań, katechizmów oraz podręczników teologii moralnej. Przykładowo, przywoływany przez św. Alfonsa Liguoriego Wilhelm Paraldo nazywał nieprzyzwoite słowa mianem “szatańskich plwocin“. Z kolei św. Bernard nauczał na ów temat: “Człowiek wypowie tylko jedno słowo nieprzyzwoite i gubi nim wiele dusz, które je usłyszały“.
Wulgaryzmy koniecznością?
Oczywiście można w obronie “rzucania mięsem” odwołać się do zasady życiowej konieczności, stwierdzając, iż w pewnych sytuacjach są one tzw. złem koniecznym. Twierdzi się więc, że np. nie sposób jest utrzymać dyscyplinę wśród robotników budowlanych bądź żołnierzy bez używania względem nich wulgarnych słów. W tych kręgach ludzie mają bowiem – w pewnym sensie – nie rozumieć innego języka niż wulgaryzmy. Tego rodzaju usprawiedliwienia wulgarnej mowy są ułomne z paru ważnych powodów. Po pierwsze: wydają się one nie uwzględniać zasady zaufania do Bożej opatrzności. Czy Pan Bóg zabraniając wulgaryzmów nie przewidział, iż nieraz będą zdarzać się sytuacje rzeczywiście trudne, w których wydawać będzie się nam, że jedynym rozsądnym wyjściem będzie ich wypowiedzenie? Z całą pewnością wszechwiedzący Bóg to przewidział, a jednak mimo to, stanowczo zakazał wulgarnej mowy. Powinniśmy więc wierzyć i ufać, że ów Boży zakaz jest mądry, zasady, słuszny i pożyteczny w każdej sytuacji, a nie szukać własnych rozwiązań, wówczas, gdy wierność przykazaniom Pana wydaje się nam być niepraktyczna, nieżyciowa i nierealistyczna. Bóg jest dobrym i wiernym Panem, dlatego też unikanie tego, czego On zabronił, zawsze wychodzi nam na dobre i zawsze przynosi błogosławione owoce. Wszechmogący i wszechpotężny Pan zna inne sposoby zaprowadzania dyscypliny, porządku i karności, aniżeli wulgarność. Bożym planem nie jest to, byśmy w jakiejkolwiek sytuacji byli w swej mowie wulgarni, wstrętni i odrażający. Po drugie: przedstawianie wulgarnej mowy, jako zła koniecznego do osiągnięcia dobrych celów, wydaje się sprzeciwiać jednej z fundamentalnych zasad tradycyjnej moralności chrześcijańskiej, która głosi, iż “dobry cel nie usprawiedliwia czynów złych ze swej natury“.
Jak wykorzenić wulgarną mowę?
Choć każdy człowiek w ten czy inny sposób wyczuwa, iż wulgaryzmy są rzeczą złą (jednakże na poziomie wartościowania różnych zachowań część ludzi próbuje je usprawiedliwiać), zapewne nieraz doświadczaliśmy tego, iż całkowite zerwanie z nimi, jest tak naprawdę rzeczą bardzo trudną. Być może nieraz przyłapywaliśmy się na tym, że co prawda unikaliśmy wypowiadania nieprzyzwoitych słów ustami, jednak tak czy inaczej pojawiały się one w naszych myślach. Zapewne mieliśmy wówczas nieodparte wrażenie rozdźwięku pomiędzy naszymi słowami a myślami. Nie jest to niczym dziwnym, gdyż na przykładzie wulgarnej mowy bardzo wyraźnie widać, iż każda z nieprawości rodzi się w naszym sercu. Wulgaryzmy mają swe korzenie i wyrażają ducha nierządu, cudzołóstwa, rozwiązłości i zboczeń seksualnych, goryczy, zgorzknienia, złorzeczenia, narzekania, pogardy i nienawiści względem bliźnich i Bożego stworzenia. By prawdziwie i całkowicie się od nich odciąć, musimy z Bożą pomocą, pielęgnować w swych sercach wartości i cnoty przeciwne tym złym tendencjom i pragnieniom naszych serc. Zamiast umiłowania różnych form nieczystości, musimy kochać czystość, wstydliwość i skromność, w miejsce podlewania narzekania, złości i zgorzknienia, winniśmy pielęgnować dziękczynienie, ufność i radość, zaś złorzeczenie, pogardę i nienawiść zastąpić miłością, szacunkiem i delikatnością. Wówczas coraz mniej wulgarnych słów będzie pojawiać się nie tylko na naszych ustach, ale również w naszych myślach.