Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: Tertulian

  1. Dwie katolickie definicje kłamstwa

    Leave a Comment

    W nawiązaniu do mego ostatniego artykułu na temat kłamstwa: https://salwowski.net/2018/10/20/czy-powiedzenie-nieprawdy-niesprawiedliwemu-agresorowi-jest-czy-nie-jest-klamstwem/ jeszcze raz chciałbym przybliżyć i skonkretyzować  na czym polegają i czym się od siebie różnią dwie podstawowe katolickie definicje kłamstwa. A zatem:

     

    I. Pierwsza z nich to mająca za sobą najdłuższą historycznie tradycję teologiczną definicja autorstwa św. Augustyna z Hippony, wedle którego:

    kłamać jest to wyrażać bądź słowami, bądź innym znakiem, w zamiarze oszukania bliźniego, rzecz przeciwną tej, jaką zachowujemy w sercu swoim [1].

    Dziewiętnastowieczny teolog i apologeta katolicki, ks. Ambroise Guillois tak rozwija nauczanie owego Doktora Kościoła na ten temat:

    Kłamstwo jest to słowo, które mówimy, lub znak, który czynimy w zamiarze, aby bliźni uwierzył w rzecz zupełnie przeciwną tej, o jakiej myślimy. Istotą kłamstwa jest mówić, pisać lub czynić przeciw własnej myśli. Jeżeli twierdzimy o rzeczy jakiej, którą uważamy za prawdziwą, a ona taką nie jest, będzie to wówczas błąd, a nie kłamstwo. I przeciwnie, gdy twierdzimy, że rzecz jaka jest prawdziwą, która istotnie jest prawdziwą, wierzymy atoli, że jest fałszywą, wówczas dopuszczamy się kłamstwa, mówiąc nawet prawdę. Kłamstwo więc nie czerpie swojej złości z prawdy lub fałszu tego co mówimy, ale z obłudy serca kłamcy, który chce przekonać mową lub odpowiednimi jej znakami o tym, czego sam nie myśli, i wmówić w bliźniego to, czemu sam nie wierzy. Kłamstwo jest to słowo które mówimy lub znak, który czynimy w zamiarze oszukania bliźniego [2].

    A zatem mówiąc w skrócie: kłamstwem jest przekazanie za pomocą słów lub znaków czegoś co samemu uważa się za nieprawdę w celu wprowadzenia naszego bliźniego w błąd.

    Wedle takiego rozumienia kłamstwa nie jest tym grzechem np. wyznanie na scenie przez aktora aktorce gorących ku niej uczuć, gdyż nawet jeśli owe słowa nie są prawdą to aktor ten w oczywisty sposób nie składa owych deklaracji po to, by kogokolwiek wprowadzić w błąd. Inną sprawą jest, to że aktorskie rzemiosło niesie wiele innych niebezpieczeństw w sferze duchowej i moralnej, ale to jest odrębny temat.

    Nie każdy też żart, w którym opowiada się jakąś fikcyjną historię jest kłamstwem. Jak nauczał św. Augustyn:

    Nieuważane są za kłamstwo, pewne żarty, w których jawnie się okazuje ze sposobu, w jakim je wyrażamy, że nie mamy zamiaru oszukiwać, nawet mówiąc nieprawdę [3].

    Wspomniany już wyżej ks. Ambroise Guilloise rozwija i precyzuje tę kwestię:

    Stąd wynika, że jeśli kto mówi dla śmiechu, rzecz fałszywą z taką miną i powierzchownością, że bliźni nie może być zwiedzionym, ani oszukanym, albo rzecz tak dalece niepodobną do prawdy, że nikt jej wierzyć nie zechce, na przykład, że uszedł pieszo dwadzieścia mil na godzinę, byłoby to nie kłamstwem, ale niedorzecznością, marną gadaniną [4].

    Wedle św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu i większości katolickich moralistów kłamstwem jest zdefiniowany wyżej sposób wprowadzania w błąd, również wówczas, gdy ma on na celu ratowanie życia niewinnych, a nawet wieczne zbawienie dusz. Św. Augustyn pisał:

    „Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: Nie będę ani donosicielem ani kłamcą. Biskup Thagaste, imieniem Firmus wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa?” [5].

    Z kolei św. Tomasz z Akwinu pisał:

    „Nie wolno mówić kłamstwa, nawet by ocalić kogoś z jakiegokolwiek niebezpieczeństwa”.

    O ile jednak kwestia tego co rozumiemy pod pojęciem kłamliwych słów jest jasna, jako mniej jednoznaczne jawi się to, co w bardziej szczegółowym sensie oznaczają “znaki” za pomocą, których również możemy skłamać. Tertulian tak to wyjaśnia:

    Pisałem, powiadają, ale nie wyrzekłem ani jednego słowa. Ale czyliż nie jest mówieniem pisanie? Czyliż nie można wydać głosu bez poruszenia ust? Zachariasz, pozbawiony przez jakiś czas daru mowy, czyliż jednak nie rozmawiał sam z sobą, a przezwyciężając opór swojego języka, zastąpił go mową rąk, na wyrażenie myśli swojego serca … mówi pisząc [6].

    A zatem pod pojęciem znaku należy rozumieć pisanie, gestykulację rękoma czy też np. kiwnięcie głową.

    Zasadnie jednak można spytać się, czy pod pojęciem kłamliwych znaków trzeba też rozumieć dajmy na to pozorowane ruchy armii w czasie wojny albo choćby przybranie tzw. pokerowej miny podczas gry w karty? Teolog moralny z XIX wieku kardynał Gousset powołując się na św. Tomasza z Akwinu pisze, iż podobne działania nie są kłamstwem:

    W czasie wojny wolno używać podejścia, na przykład wydawać rozkazy publicznie do podchodów, ruchów wojsk, mając na myśli, wcale co innego. Takowe udawanie, zwodzenie, nie jest kłamstwem, gdyż właściwie nie jest to kłamać,, ukrywać przed nieprzyjacielem to, co się ma zrobić, aby go zbić z prawdziwego toru [7].

    Oczywiście, ktoś może w tym miejscu zaprotestować, iż rozróżnienie na kłamliwe znaki w rodzaju pisma, ruchów ręką czy kiwnięcia głową i niekłamliwe znaki typu pozorowane ruchy wojska jest nielogiczne i niekonsekwentne. Cóż, nie wiem w tej chwili, czy przyznać słuszność takiej obiekcji, jednak po prostu takie jest mniej więcej tradycyjnie katolickie rozróżnienie w tej sferze. Nie twierdzę, iż nie wymaga on dalszych badań, dociekań, a być może też pewnych poprawek oraz korekt.

     

    II. Jako drugą katolicką definicją kłamstwa można podać tę ukutą w XVI wieku przez niektórych moralistów, która, zachowując podstawowe augustyniańskie rozumienie kłamstwa, jednocześnie łagodzi owo poprzez położenie akcentu na tzw. zastrzeżenie myślne (lub domyślne). Wedle tej koncepcji kłamstwo jest owszem absolutnie zakazane, jednak nie jest kłamstwem taki sposób wyrażania się, który choć dwuznaczny, a nawet literalnie nieprawdziwy, jest przez odbiorcę owej wypowiedzi łatwy do rozpoznania właśnie jako dwuznaczny lub nieprawdziwy, a to z powodu przyjętego w danym kręgu kulturowym zwyczaju lub sposobu mówienia. Ks. Ambroise Guillois tak wyjaśnia ową opinię teologiczną:

    Są wszakże okoliczności, w którym wolno używać wyrażeń dwuznacznych; na przykład, ktoś powodowany ciekawością, zadaje ci pytanie, na które nie możesz odpowiedzieć wyraźnie i stanowczo, bez narażenia się na nieprzyzwoitość lub przykrość; z drugiej zaś strony, twoje milczenie byłoby dostatecznym do objawienia twojej myśli: w takim razie możesz odpowiedzią dwuznaczną powściągnąć natręctwo tego, kto cię zapytuje (…) są wszakże niektóre wyrażenia, nie będące prawdziwymi dosłownie, używać ich wszakże można, ponieważ przyjęte są przez zwyczaj, i znaczenie ich jest wiadome. Służący mówi, że nie masz pana w domu, chociaż jest rzeczywiście: czy kłamie? Nie, ponieważ nie oszukuje tego do kogo mówi. Czyliż nie wiadomo, że słowa te znaczą: że pan nie chce się z kim widzieć, że nie przyjmuje gości? Znaczenie takiej odpowiedzi jest wiadome; nikt się nie omyli na nim; nie masz tu zatem kłamstwa. Prosisz przyjaciela o pożyczenie pieniędzy; ponieważ wie on, że lubisz za nadto wydatki, odpowiada ci: Nie mam, a jednak ma pieniądze. Czy dopuszcza się kłamstwa? Nie, ponieważ słowa, które mówi, nie mogą cię oszukać, i znaczą tylko, według przyjętego zwyczaju: Nie mam pieniędzy, które bym chciał lub mógł ci pożyczyć [8].

    Zwolennikiem takiego rozumienia kłamstwa i zastrzeżenia domyślnego był św. Alfons Maria Liguori, doktor Kościoła i patron katolickich moralistów. Ów święty rozciągał zastosowanie zastrzeżenia domyślnego nawet na zeznania składane w sądzie pod przysięgą wówczas, gdy m.in. treść owych zeznań mogła by ujawnić tajemnicę, której obiecało się strzec, kiedy przestępstwo będące przedmiotem procesu wydawało się być pozbawione winy, albo też sąd dokonujący przesłuchania działał poza granicami prawa.

    Oczywiście, powyższe definiowanie kłamstwa musi logicznie prowadzić do wniosku, że w takim razie trudno za kłamstwo uznać przekazywanie czegoś, co uważa się za nieprawdę w sytuacji, gdy w grę wchodzi obrona życia niewinnych ludzi.

    Z drugiej strony warto zaznaczyć, że zbyt szerokie rozumienie zastrzeżenia myślnego zostało potępione przez papieża bł. Innocentego XI, który odrzucił jako błędne i skandaliczne następujące twierdzenia:

    Jeżeli ktoś, czy sam, czy wobec innych, czy pytany, czy z własnej woli, czy dla zabawy lub w jakimkolwiek innym celu, zaprzysięga, że nie zrobił tego, co w istocie zrobił, lub inną drogę nie tę na której to zrobił, lub cokolwiek dodanego prawdziwego, nie kłamie w rzeczy samej, ani jest krzywoprzysiężcą. Słuszna przyczyna użycia dwuznaczników, ilekroć potrzebne to potrzebne lub korzystne dla ocalenia ciała, honoru, dla zachowania majątku lub jakiegokolwiek innego czynu cnoty, tak że wtedy ukrycie prawdy uważa się za konieczne i dogodne [9].

    Warto też wspomnieć, iż Katechizm Soboru Trydenckiego zdecydowanie odrzuca nie tylko twierdzenie, jakoby zeznając w sądzie wolno było kłamać, ale też stwierdza, że nie godzi się tam zatajać prawdy:

    Powinien świadek każdy nie tylko fałszywie nie świadczyć, ale i prawdy nie taić. Bo jako Augustyn S. powiada: Kto zatai prawdę, a kto kłamstwo powie, obydwa winni; ów iż pomóc bliźniemu nie chce, a ten iż szkodzić chce. Bywa, iż czasem godzi się prawdę zamilczeć, ale nie u sądu. Bo, gdzie Sędzia świadectwo od kogo swoim porządkiem odbiera, tam winien prawdę każdy zawsze powiedzieć. W czym potrzeba świadków ostrzegać, aby nie spuszczając się na pamięć swoją, nie twierdzili tego zapewne, czego dobrze nie pamiętają [10].

     

    A zatem podsumowując:

    1. Wedle zgodnego nauczania katolickich moralistów nigdy i nigdzie nie ma się prawa kłamać. Ta doktryna jest podtrzymywana także przez Magisterium Kościoła.

    2. Katoliccy moraliści różnią się jednak co do tego, w jakich szczegółowych okolicznościach życiowych mamy do czynienia z kłamstwem. Historycznie rzecz ujmując większość moralistów katolickich była zdania, że z kłamstwem mamy do czynienia również w sytuacji przekazywania tego, co uważa się za nieprawdę w celu ratowania życia niewinnych ludzi. Z wywodów mniejszości katolickich moralistów (którzy jednak w ostatnich 200 latach zdobyli przewagę) można jednak wysnuć wniosek, iż nieprawda nie jest wówczas kłamstwem.

    3. Z pewnością kłamstwem nie są żarty po których sposobie opowiadania da się łatwo poznać, iż ich celem nie jest przekazywanie prawdziwej historii. Jasno o tym mówi nawet autor bardziej surowej definicji kłamstwa, czyli św. Augustyn z Hippony.

    4. Oczywistość stanowi też wniosek, że kłamstwem nie jest gra aktorów na scenie czy też opowiadanie dzieciom bajek na dobranoc (o ile w przypadku bajek jasno mówi się, że czytamy w danej chwili bajkę, a nie np. podręcznik do historii). Celem tych działań nie jest bowiem wprowadzanie kogoś w błąd. Każdy rozsądny widz wie bowiem, iż gra aktorska jest grą aktorską, a nie pokazem “reality show”. Również dzieci zwykle dostrzegają różnicę pomiędzy bajkami a prawdziwymi historiami.

    5. Kłamać można nie tylko za pomocą słów, ale także takich znaków jak pismo, ruchy ręką czy też skinięcie głową. Wedle będącego jednak zwolennikiem bardziej rygorystycznej definicji kłamstwa św. Tomasza z Akwinu do tego czynu nie należy zaliczać wojskowych forteli w rodzaju pozorowanych ruchów wojsk, etc.

     

    Przypisy:

    [1] Św. Augustyn z Hippony, “De mendacio”, Lib I.  Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 380.

    [2] Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 379 – 380.

    [3] Św. Augustyn z Hippony, “De mendacio”, Lib I. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 380.

    [4] Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 380.

    [5] Św. Augustyn z Hippony.  Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 382.

    [6] Tertulian, “Opera”. Cytat za:  Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 379.

    [7] Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 303.

    [8] Ks. Ambroży Guillois, s. 385 – 386; 387.

    [9] Cytat za: Kardynał Gousset, jw., s. 271.

    [10] Cytat za: „Katechizm rzymski z wyroku św. Soboru Trydenckiego ułożony, z rozkazu Piusa V, Papieża wydany, i od Klemensa XIII szczególniej zalecony. Tom I”, Warszawa 1827, s. 98.

     

     

     

     

  2. Czego należy strzec się w popkulturze?

    Leave a Comment

    Czy można powiedzieć, że większa część z rozrywki oferowanej przez współczesne mass-media, nawet jeśli jest dość niskich lotów, nie stanowi dla dobra naszych dusz większego zagrożenia? Czy poza pornografią i jakąś ekstremalną przemocą można powiedzieć, iż duża część oferowanych dziś filmów, programów rozrywkowych czy też muzyki stanowi poważniejsze niebezpieczeństwo dla naszej wiary i moralności? Chociaż, powszechne jest (i to nie tylko wśród chrześcijan) narzekanie na niski, miałki i „jarmarczny” poziom współczesnej popkultury to z drugiej strony (zwłaszcza, gdy przechodzi się do poruszania kwestii bardziej konkretnych tworów tejże) nieraz można dojść do wniosku, iż za prawdziwe zagrożenia dla dobra duchowego uważa się tylko najbardziej skrajne odmiany niemoralności promowanej przez mass media (czyli np. jawną pornografię). Sam nieraz czytałem i słyszałem wywody w rodzaju: „Co złego jest w oglądaniu Kill Billa, South Parku, Family Guy, słuchaniu zespołu „Metallica„, a przyczepiać się do do tak niegroźnego serialu jak „Allo Allo” to może się naprawdę tylko jakiś obsesjonat„. Powszechność tego rodzaju wywodów i obrony często naprawdę bardzo obrazoburczych wytworów współczesnej popkultury (i to nawet wśród konserwatywnych katolików) wskazuje w istocie na to, iż duża część popularnej rozrywki jest dziś postrzegana jako zasadniczo niegroźna dla przeciętnego, w miarę normalnie ukształtowanego odbiorcy owych treści.
    Przyjrzyjmy się zatem pokrótce tradycyjnej postawie katolickiej  wobec tego, co niegdyś było odpowiednikiem współczesnej popkultury, oraz spróbujmy wyciągnąć z tejże jakieś konkretne wnioski wobec tego, co dziś jest nam oferowane w postaci filmów, muzyki i programów rozrywkowych.

                                                Złe widowiska psują nasze dusze
    Zacznijmy jednak od zgoła psychologicznej obserwacji (która tym nie mniej ma swe pewne podstawy w Piśmie świętym). To, na co patrzymy i czego słuchamy (czyli także rzeczy, którymi karmimy się w ramach obcowania z popkulturą), ma na nas mniejszy bądź większy wpływ. Jeśli to będą treści dobre, owe oddziaływanie będzie pozytywne i budujące, jeżeli zaś karmimy się treściami złymi, będzie to wpływ negatywny i szkodliwy. Trzeba jednak od razu zastrzec, iż takowe skutki stykania się z dobrą lub złą stroną popkultury nie zawsze będą takie same. Poza tym, to co oglądamy i czego słuchamy, jest jednym z ważnych, ale nie jedynym czynnikiem kształtującym nasz charakter i postawy w sferze wiary i moralności. Bardziej szczegółowe omówienie tego, co mam w tej chwili na myśli, wymagałoby zapewne dłuższego artykułu poświęconego tylko temu tematowi, jednak podam poniżej parę przykładów, aby to zilustrować.
    Jestem więc np. przekonany o tym, iż każdy człowiek, który jako jedną z rozrywek wybrał sobie oglądanie brutalnych i krwawych widowisk, z biegiem czasu pogorszy swe postępowanie albo nawet przynajmniej wewnętrzne nastawienie w sferze takich chrześcijańskich cnót i postaw jak łagodność, uprzejmość, unikanie przemocy (o ile ta nie jest naprawdę konieczna), miłość bliźniego, etc. Czy to oznacza, że każdy albo „prawie każdy” kto lubi patrzeć na rozlew krwi, prędzej czy później weźmie karabin albo nóż i zabije drugiego człowieka? Oczywiście, że nie. Zdecydowana większość z ludzi patrzących z upodobaniem na krwawe widowiska nie stanie się mordercami w sensie fizycznym. Jednych przed taką ekstremalną niegodziwością będą powstrzymywać inne czynniki, które nań wywierały wpływ, typu przykład nieskłonnych do jakiejkolwiek agresji rodziców, chodzenie do kościoła, życie w kraju, gdzie większość ludzi jest łagodnego usposobienia. Jeszcze innych przed czymś takim pohamuje strach przed ziemską karą, niepewność własnej siły w sferze psychologicznej i/lub fizycznej, brak okazji w rodzaju wojny czy anarchii kraju. Jednak tak czy inaczej, wszystkich miłośników krwawych rozrywek owa skłonność jakoś tam pogorszy. Raz będzie to – bicie słabszych kolegów w szkole, a innym razem po prostu ich wyzywanie albo też znęcanie się nad własnym domowym zwierzątkiem. Jedni staną się psychicznymi tyranami, którzy przy byle okazji będą krzyczeć na innych, niektórzy zaś nawet jeśli w większości sytuacji zachowają łagodne i uprzejme usposobienie, to jednak emocjonalna agresja będzie zdarzać się im częściej niż wtedy, gdyby przez lata nie obcowali z krwawą rozrywką.
    Coś podobnego, można by powiedzieć o obcowaniu z pornografią. Większość ludzi tak czyniących zapewne – z różnych względów – nie dopuści się gwałtu czy molestowania seksualnego, ale na każdym z nich odbije ona swe, mniejsze bądź większe, ale negatywne piętno. Raz będzie to nałogowa masturbacja, kiedy indziej przedwczesne pożycie, zdradzanie współmałżonka, korzystanie z usług prostytutek, a czasami może tylko bardziej natarczywe i natrętne nieczyste oraz pożądliwe myśli i fantazje.

                                                   Nie patrzeć na zło, nie słuchać o zbrodni
    Na część z powyższych obserwacji można by podawać dowody z różnych socjologicznych i psychologicznych badań, innym razem wydają się na to wskazywać pewne dość mocne poszlaki, ale dla mnie osobiście najmocniejszą przesłanką, która przekonuje, że treści jakimi się karmimy nie są bynajmniej obojętne dla naszego duchowego zdrowia, jest fakt, iż samo Pismo święte wskazuje nam na rangę tego problemu. Przyjrzyjmy się teraz poniżej nauczaniu Biblii na ów temat:

    Nie łudźcie się! <Wskutek złych rozmów psują się dobre obyczaje>” (1 Kor 15: 33).

    Nie będę zwracał oczu ku sprawie niegodziwej; w nienawiści mam przestępstwa: nie przylgną one do mnie. Serce przewrotne będzie ode mnie z daleka; tego, co jest złe, nawet znać nie chcę” (Ps 101, 3-4).

    Któż z nas wytrzyma przy trawiącym ogniu, któż z nas wytrwa wobec wieczystych płomieni? Ten, kto postępuje sprawiedliwie i kto mówi prawdę, Kto odrzuca zyski bezprawne i wzbrania się rękami przed wzięciem podarku, Kto zatyka uszy, BY NIE SŁUCHAĆ O ZBRODNI, i zamyka oczy, BY NA ZŁO NIE PATRZEĆ” (Iz 33, 14 – 15).

    W końcu, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli!” (Flp 4, 8).

    Zauważmy, że w przytoczonych wyżej Bożych napomnieniach mowa jest nie tylko o tym, by samemu nie czynić zła, ale także „by nie zwracać oczu ku sprawie niegodziwej„, „zamykać oczy by na zło nie patrzeć„, „zatykać uszy nie słuchać o zbrodni„, „mieć na myśli, to co jest jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym„. Pomyślmy szczerze i logicznie, czy da się te przestrogi pogodzić z beztroskim patrzeniem na pokazujące w obfity sposób zło filmy, widowiska i programy? Czy wzorem natchnionego Duchem Świętym króla Dawida i proroka Izajasza możemy powiedzieć, iż „nawet nie chcemy znać zła” oraz „nie słuchać o zbrodni”, gdy z odtwarzacza CD muzykę pełną wulgaryzmów bądź opowiadającą o czarach, wróżbach, szatanie, etc.?
    Czy można także obcując ze złymi wytworami popkultury stwierdzić: „To tylko rozrywka. To nie wywiera na mnie żadnego wpływu” wówczas, gdy na poważnie bierze się choćby takie z Bożych poleceń: „Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem” (Rz12: 9); „Bać się Pana – znaczy nienawidzić zła” (Prz 8, 13). Czy możliwym jest wszak szczerze nienawidzić i brzydzić się złem, a jednocześnie czynić sobie z oglądania i/lub słuchania przesiąkniętych nim widowisk rozrywkę?
    Nie ma się więc co łudzić i zwodzić, parafrazując jeden z przytoczonych powyżej wersetów Pisma świętego: „Złe widowiska psują nasze obyczaje„.
    Powyższe wywody odnośnie relacji pomiędzy życiem chrześcijańskim, a korzystaniem ze złych widowisk miały charakter bardziej ogólny, z którymi być może nawet dość libertyńsko nastawieni chrześcijanie ostatecznie mogliby się jakoś tam zgodzić (zastrzegając jednak ze swej strony, iż pod mianem niegodziwych widowisk rozumieją np. tylko jawną pornografię). Przejdźmy zatem do bardziej szczegółowych rozróżnień odnośnie tego, co w rzeczywistości jest tą złą albo przynajmniej niebezpieczną rozrywką, której w ramach popkultury winniśmy się strzec i unikać jej.

                                                     „Każdy kto pożądliwie patrzy na niewiastę”
    Z pewnością najbardziej ewidentnym i oczywistym przejawem złych treści w popkulturze jest pornografia (która przyjmijmy, że ukazuje seks lub daleko posunięte czynności seksualne) i erotyka (a więc nagość lub półnagość pokazywane w jawnie prowokacyjnym kontekście, np. taniec striptiz albo „go go”). Jeśli ktoś chce upierać się, że np. przedstawiona tu definicja erotyki jest błędna, może to czynić, ale nie zmienia to istoty rzeczy, a więc tego, iż obcowanie z takimi treściami po to, by dostarczyć sobie w ten sposób rozrywki albo zaspokoić swą ciekawość jest nie do pogodzenia z następującym nauczaniem naszego Pana i Zbawcy Jezusa Chrystusa:

    Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła. ” (Mt 5: 28).

    Pornografia i erotyka ze swej natury są ukierunkowane na wzbudzanie pożądliwości i przynajmniej na dłuższą metę nie da się z takowymi treściami obcować (w ramach rozrywki lub z ciekawości), nie tylko nie wzbudzając w sobie pożądliwych myśli, ale także nie grzesząc przeciw cnocie czystości w bardziej zewnętrzny sposób (np. masturbacją, cudzołóstwem, korzystaniem z usług prostytutek, etc.). Owszem, może się zdarzyć, iż ktoś w ramach obowiązków służbowych (czyli np. sędziowie, policjanci albo prokuratorzy)  będzie zmuszony do zapoznawania się z takimi materiałami, ale wówczas osoba taka winna to czynić w możliwie najkrótszy sposób, pilnie strzec się przy tym wywołania jakiejkolwiek nieczystej myśli oraz tym bardziej chronić swój umysł od możliwych negatywnych skutków obcowania z czymś takim poprzez modlitwę i zwracanie się do Boga.

                                                     „Odwróć swe oko od pięknej kobiety”
    Pismo święte podaje nam też następujące polecenie, które w dość łatwy sposób możemy zastosować do naszego wyboru rozrywki:

    Nie wpatruj się w dziewicę, abyś przypadkiem nie poniósł kar z jej powodu (…)Odwróć oko od pięknej kobiety, a nie przyglądaj się obcej piękności: przez piękność kobiety wielu zeszło na złe drogi, przez nią bowiem miłość namiętna rozpala się jak ogień” (Syr 9: 5, 8).

    Zauważmy, że w odróżnieniu od poprzednio cytowanych słów Chrystusa o „pożądliwym patrzeniu na kobietę„, w wypadku tej Bożej przestrogi nie ma zastrzeżenia, iż powinno się unikać patrzenia na niewiasty wówczas, gdy równocześnie towarzyszy mu ewidentnie pożądliwa intencja. Jest owszem sugestia, iż często „piękność kobiety” prowadzi do zła i grzechu, jednak samemu patrzeniu przed którym przestrzega Bóg nie musi od razu towarzyszyć jakaś jawnie seksualna myśl albo pragnienie. Nie jest tu bowiem napisane „Nie wpatruj się w dziewicę pożądliwie” ale jest po prostu zostało powiedziane: „Nie wpatruj się w dziewicę„. Nie zostało tutaj też napisane: „nie przyglądaj się obcej piękności z pożądliwością”, ale po prostu: „nie przyglądaj się obcej piękności„. Najwyraźniej więc Bóg w tych Swych słowach przestrzega mężczyzn przed samym tylko „estetycznym podziwianiem piękna niewiast„, a nie tylko przed takim patrzeniem nań, którym towarzyszą rozbudowane i szczegółowe myśli na temat możliwych stosunków seksualnych albo, które wywołuje biologiczne podniecenie seksualne (czyli erekcję). Jeśli więc mówisz, iż „chcesz tylko zawiesić oko na tej kobiecie” albo też: „Nie patrzysz by się podniecić, ale bo kochasz patrzeć na piękne kobiety” to wiedz, że nawet jeśli nie wpadłeś jeszcze w samą przepaść, to jesteś już na śliskiej i niebezpiecznej drodze doń prowadzącej. Bóg zna bowiem zasady działania męskiego umysłu i serca i wie, że dla zdrowego mężczyzny patrzenie na piękną kobietę nie jest tym samym co podziwianie ślicznego górskiego krajobrazu i że to pierwsze będzie prowadzić nas w końcu (prędzej czy później) do jawnie seksualnych myśli, pragnień oraz spojrzeń.
    Powyższa interpretacja przytoczonego wyżej fragmentu Pisma świętego, nie jest tylko moją prywatną wykładnią, gdyż w nawiązaniu doń, jeden z doktorów Kościoła (a zarazem patron spowiedników i teologów moralnych), św. Alfons Liguori nauczał tak:

    Czy jest grzechem poglądać na kobiety? Tak, przyjacielu, gdy niewiasty są młode, poglądać na nie jest przynajmniej grzechem powszednim; a gdy spojrzenia się powtarzają, wtedy jest nawet niebezpieczeństwem grzechu śmiertelnego” [1].

    Zwróćmy też uwagę na to, iż w czasach i miejscu, gdy i gdzie Syrach z Bożego natchnienia przekazywał powyższe napomnienie, niewiasty ubierały się znacznie skromniej niż współcześnie (czyli np. w długie suknie, zasłony na głowie). Co więc można powiedzieć o przyglądaniu się kobietom, które nie tyle mają długie suknie, ale są odziane w minispódniczki, obcisłe leginsy czy bluzki z głębokim dekoltem albo nawet w samą tylko bieliznę lub plażowe bikini? Czy więc trudno jest wskazać w dzisiejszej popkulturze widowiska, w których łatwo jest narazić się na złamanie powyższych Bożych przestróg i napomnień? Czy np. patrzenie na pokazy mody, konkursy piękności, seriale w rodzaju „Słoneczny patrol” nie jest podeptaniem zasady, by „odwrócić swój wzrok od pięknej kobiety”? Albo czy oglądanie np. występów pięknych i atrakcyjnych piosenkarek da się pogodzić z tym, by „nie przyglądać się obcej piękności” (zwłaszcza dziś, gdy owe eksponują swe cielesny wdzięki, w sposób, którego nie powstydziłyby się nawet prostytutki)? Sądzę też, iż trudno jest normalnemu mężczyźnie oglądać zawody sportowe, w których biorą udział (głównie lub wyłącznie) młode i ładne niewiasty (np. kobieca piłka plażowa, kobiecy tenis, gimnastyka artystyczna) bez „podziwiania piękna” owych kobiet (tym bardziej, że delikatnie mówiąc strój używany do tych sportów pozostawia dużo do życzenia, jeśli chodzi o jego wstydliwość i skromność).
    Ktoś może powiedzieć, że cytowane wyżej Boże przykazanie jest niemożliwe do spełnienia, gdyż żyjąc na tym świecie nie jesteśmy w stanie nie widzieć pięknych niewiast. Na to zastrzeżenie możemy jednak dać odpowiedź, iż czym innym jest mimowolne, krótkie albo niezamierzone spostrzeganie pięknych kobiet, którego rzeczywiście, gdybyśmy chcieli unikać, musielibyśmy albo się oślepić albo zaszyć się gdzieś na pustyni. Syrach w imieniu Boga przestrzega jednak nie tyle przed samym widzeniem czy dostrzeganiem pięknych kobiet, ale raczej przed „wpatrywaniem się„, „przyglądaniem się” im, a więc czymś co nie jest kwestią przypadkowego spojrzenia, ale stanowi bardziej długotrwałą i poniekąd przemyślaną czynność (przemyślaną, w tym sensie, iż np. przy drugim czy trzecim spojrzeniu mogliśmy podjąć bardziej świadomą decyzję co do tego czy patrzeć dalej czy nie). Owszem, żyjąc zwyczajnie w społeczeństwie, możemy nie mieć wielkiego wyboru, by nie widzieć kobiecej piękności, ale zasadniczo mamy wybór, czy spojrzymy na ową piękność drugi lub trzeci raz, a tym bardziej możemy przecież zdecydować czy obejrzymy dany film lub program, w którym eksponuje się nie tylko piękne niewiasty, ale jeszcze przy tym owe piękno odziane jest w nieskromny, bezwstydny i nieprzyzwoity sposób.
    Ktoś inny może rzecz, że przy takim postawieniu sprawy, młody mężczyzna nie mógłby ocenić piękna i atrakcyjności swej przyszłej żony, co byłoby dość absurdalne. Sądzę jednak, że omawiana zasada bardziej tyczy się beztroskiego patrzenia na inne kobiety, aniżeli umiarkowanego podziwiania i dostrzegania atrakcyjności niewiasty, co do której ma się poważne matrymonialne plany. Czy innym jest chyba spojrzeć bez pożądliwości na swą skromnie, a zarazem gustownie odzianą narzeczoną, a czym innym jest wlepiać swój wzrok w piękności ze „Słonecznego patrolu”, nawet jeśli przy tym nie ma się erekcji. Każdy rozsądny człowiek chyba widzi lub wyczuwa tę różnicę.

                                                                      „Tańce nierządnic”
    Sobór Nicejski II przestrzegał także świeckich chrześcijan m.in., przed „patrzeniem na tańczące nierządnice„[2]. Co może być odpowiednikiem „tańczących nierządnic” w dzisiejszej popkulturze? Nie trzeba chyba wielu wywodów, by uznać za słuszne twierdzenie, iż wiele z eksponowanych dziś tańców ma wyraźnie obsceniczną i seksualną treść, przez co przywołują one na myśl skojarzenie z „tańczącymi nierządnicami”. Muzyczne teledyski, w których nieraz pełno jest półnagich, sugestywnie wywijających się młodych kobiet czy też programy w rodzaju „Taniec z gwiazdami”, gdzie pląsające ze sobą pary w swych tanecznych ruchach i pozach nieraz w jawny sposób naśladują różne czynności seksualne, to z pewnością jedne z ewidentniejszych przykładów dawniejszych „tańczących nierządnic„. Co prawda, możemy nie wiedzieć, czy modelki tańczące w wideoclipach 50 Centa, Snoop Dogga osobiście trudnią się dosłownie rozumianą prostytucją, ale czy nie jest zgodne przynajmniej z duchem Soboru Nicejskiego II nazwać ich pląsy „tańcem nierządnic”? Albo, czy naśladowania gry wstępnej albo wręcz ruchów frykcyjnych przez pary tańczące w „Tańcu z gwiazdami” nie można określić w ten sposób?

       „Szatańskie śpiewy”, „pieśni poświęcone czartowi”, „pieśni namiętne”
    Przywołane wyżej orzeczenie Soboru Nicejskiego II przestrzegało też chrześcijan przed słuchaniem czegoś, co ojcowie owego soboru, nazwali „szatańskimi śpiewami”. Z kolei, Klemens Aleksandryjski, jeden z wybitniejszych nauczycieli kościelnych wczesnych wieków, nauczał:

    Precz od was, wszelkie pieśni, w których miłość światowa odgrywa rolę. Chrześcijanin nie zna innych pieśni, prócz poświęconych chwale Pana. Odstępuje mężczyznom pijanym i niewiastom rozpustnym pieśni zniewieściałe i rozwiązłe„[3].

    Jeden z Ojców Kościoła, św. Ambroży, uczył zaś:

    Idźmy, z pieśniami świętymi na ustach, nie powtarzajmy zaś pieśni poświęconych czartowi, Naszym pieśniom świętym towarzyszą wszelkie światłości niebieskie, myśl o Niebie, pokój duszy …; pieśniom światowym towarzyszy zaćmienie umysłu, namiętności bezwstydne i występne„[4].

    Bardziej uważny czytelnik, spostrzeże kilka kategorii pośród „pieśni”, których Ojcowie i nauczyciele Kościoła, zdecydowanie odradzali chrześcijanom, a były nimi:

    1. „Pieśni poświęcone czartowi„.

    Bezpośrednio w czasach, gdy formułowano te ostrzeżenia, najpewniej chodziło o pieśni, piosenki, w których poganie lub pozostający jeszcze pod wpływem dawnych pogańskich wierzeń, chrześcijanie, wspominali różnych bogów i boginie (albowiem w tradycyjnym języku chrześcijańskim pogańskie bożki były jednoznacznie utożsamiane z szatanem i jego demonami). Dziś co prawda, utwory muzyczne o charakterze ściśle pogańskim są raczej marginesem odsłuchiwanym w środowiskach skrajnej prawicy, jednak trudno zaprzeczyć temu, iż tematyka szatana, czarów, okultyzmu, etc.,  jest szeroko rozpowszechniona w pewnych nurtach muzycznych. Istotnie bowiem, zwłaszcza w gałęzi muzyki zwanej Heavy Metalem oraz jego pochodnymi, tematyka demoniczna jest na porządku dziennym. Widać to zresztą nie tylko w wyśpiewywanych słowach, ale także w wizualnym „image” tego gatunku. Okładki płyt i plakaty koncertów są tu pełne jasnych skojarzeń i odwołań do świata ciemności. Najczęściej, utrzymane w ciemnych, mrocznych bądź ognistych kolorach przedstawiają one rysunki głów demonów, ukrzyżowanych postaci, potwornych noworodków, szkieletów, pentagramów, czarnych świec, numerów 666, scen torturowanych ludzi oraz innych krwawych obrazów. I nawet jeśli nie zawsze coś takiego jest pokazywane w Heavy Metalu i i jego pochodnych w jawnie aprobatywnym duchu, to ciężko wytłumaczyć takie natężenie owych treści inaczej niż w kategoriach obsesyjnego zainteresowania demoniczną tematyką, za którą prawdopodobnie kryje się przynajmniej podświadoma fascynacja szatanem, demonami oraz tym co mroczne, ciemne i odrażające. W tym więc sensie i znaczeniu, duża część współczesnej muzyki może być określona językiem Ojców Kościoła jako „szatańskie śpiewy” i „pieśni poświęcone czartu„.

    2. „Pieśni namiętne„.

    W czasach pogańskich pieśni i piosnki nieraz miały w sobie różne odniesienia lub przynajmniej podteksty o charakterze erotycznym. W dużej mierze było to związane z faktem, iż kulty pogańskie często ubóstwiały płodność, seks oraz erotyczną zmysłowość. Gdy religia chrześcijańska stała się dominującą, tego typu utwory muzyczne przetrwały zwłaszcza w niektórych gałęziach tradycyjnej muzyki ludowej, gdzie różne pozostałości pogaństwa często przez wieki miały się jeszcze dość dobrze. W dzisiejszych czasach także nietrudno jest znaleźć odpowiednik dawnych „pieśni namiętnych”. Temat pozamałżeńskiego seksu i różnych pochodnych tego grzechu (np. fantazji erotycznych, bezwstydu) jest wszak często poruszany we współczesnej muzyce począwszy od skrajnie ordynarnych i wulgarnych popisów twórców w rodzaju „Gangu Albanii”, poprzez przypominające ludową przaśność teksty muzyków „Disco Polo”, a skończywszy na bardziej subtelnych, czy wręcz poetyckich tego opisach, jakie czasami można znaleźć pośród niektórych piosenkarzy nurtu pop. I choć różna jest siła rażenia wspomnianych wyżej sposobów opisywania grzechów nieczystości, chrześcijanie nie powinni mieć chyba większych wątpliwości, iż od wszystkich z nich powinni trzymać się z dala.
    Zapewne jednak, inną kwalifikację etyczną należało by dać tym utworom muzycznym, które w w subtelny sposób i bez dosadności opisują miłość pomiędzy mężczyzną a niewiastą i czynią to jeszcze w sposób sugerujący, iż miłość ta nie ma mieć charakteru występnego i grzesznego, ale ma prowadzić do życia w ramach dozgonnego, monogamicznego małżeństwa (np. teksty w rodzaju: „Chcę być z tobą już na zawsze„; „Będziemy ze sobą aż po kres dni„, „I ty tylko ty, będziesz moją panią” albo „Umówiłem się z nią na dziewiątą„). W wypadku takowej muzyki, nie widziałbym większego zagrożenia grzechem i sądzę, że odpowiednio miarkowana może być ona dobrą dla chrześcijan.

                                                          „Nieprzyzwoite dowcipy”
    Św. Paweł Apostoł w imieniu Chrystusa nauczał i przestrzegał:

    O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym, ani o tym, co haniebne, ani o niedorzecznym gadaniu lub nieprzyzwoitych żartach, bo to wszystko jest niestosowne. Raczej winno być wdzięczne usposobienie” (Ef 5, 4).

    Czyż powyższe słowa nie są dobrym opisem tego, co można usłyszeć i zobaczyć w wielu serialach komediowych i telewizyjnych kabaretach? Czy zawarte tam dowcipy często nie żerują na humorystycznych skojarzeniach z rozpustą, cudzołóstwem, nierządem, bezwstydem, a także różnymi zboczeniami i perwersjami seksualnymi? Czy swego rodzaju, przywołany przez św. Pawła Apostoła, test na przyzwoitość , zdałby choćby serial „Allo, Allo” albo programy Benny Hilla?

                                                „Nie patrz na to ani nie słuchaj takich rzeczy”

    Starożytne pismo chrześcijańskie, powstałe już w I wieku po Chrystusie: „Didache, czyli nauka dwunastu apostołów” zwane także „pierwszym Katechizmem” pośród różnych moralnych pouczeń podawało też następujące:

    Dziecko moje, nie zajmuj się wróżbami, ponieważ to skłania do bałwochwalstwa, ani zaklęciami, ani astrologią, ani oczyszczeniami, nie patrz na to ani nie słuchaj takich rzeczy , wszystko to bowiem daje początek bałwochwalstwu” (Tamże, III, 4) [5].

    Widzimy zatem, iż uczniowie, nie tylko nie powinni zajmować się okultyzmem, ale nawet nie powinny patrzeć ani słuchać takich rzeczy? Jak tę zasadę można przenieść na grunt współczesnej popkultury? W najbardziej oczywisty sposób można ją zastosować do różnych programów telewizyjnych, w których jak najbardziej prawdziwe wróżki i wróżbici oferują i przedstawiają widzom swe nikczemne praktyki. Sądzę jednak, iż przeróżne filmy i seriale, w których główną rolę odgrywają osoby mające parać się okultyzmem, także da się podciągnąć przynajmniej pod ducha cytowanej wyżej zasady. Nawet jeśli bowiem w drugim wypadku mamy do czynienia z pozorowanymi, a nie rzeczywistymi aktami okultyzmu, to cel takich widowisk jest podobny – często chodzi w nich wszak o zainteresowanie ludzi owymi niecnymi rzeczami i przedstawienie takowych z sympatią.

    Poza tym myślę, iż tzw. horrory, w których aktywność diabelska jest często głównym punktem odniesienia, a także, gdzie celem jest przestraszenie w ten sposób widza (i paradoksalnie rzecz biorąc dostarczenie mu w ten sposób perwersyjnej rozrywki) są sprzeczna z pouczeniem Pana Jezusa:

    „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10: 28).

    Katechizm Soboru Trydenckiego nauczał zaś, iż wiara:

    Napomina też nas i ku temu, abyśmy się nie bali, gdzie się bać nie trzeba, ale żebyśmy bali się jednego Boga, w którego mocy i my sami jesteśmy i wszystkie rzeczy nasze zostają” [6].

    Skoro więc mamy bać się tylko Boga (ewentualnie ziemskich zwierzchności ustanowionych przez Boga do karania grzechu – jak naucza list do Rzymian w 13 rozdziale), to czy powinnyśmy dobrowolnie wprowadzać się za pomocą „horrorów” w stan, w którym boimy się straszydeł tam pokazanych?

                                                         Przemoc na ekranie

    Jest znanym faktem głęboka niechęć i obrzydzenie starożytnych chrześcijan do krwawych widowisk, które były popularną rozrywką w dawnym Imperium Rzymskim. Przypomnijmy, że owe widowiska polegały na tym, iż szkoleni do tego gladiatorzy ku uciesze publiczności walczyli ze sobą przy pomocy różnych niebezpiecznych narzędzi, w efekcie zadając sobie śmierć lub poważne rany. Poza walkami gladiatorów, popularną rozrywką tamtych czasów były też walki bokserskie oraz zapasy.

    Jaką lekcję dla współczesności możemy wyciągnąć z odrzucenia przez pierwszych chrześcijan owych form rozrywki?

    Rzucającą się na pierwszy plan analogią wydają się dzisiejsze publiczne i komercyjne walki bokserskie i MMA. Co prawda, realnie tam pokazana przemoc nie przybiera aż tak ekstremalnych form, jak dawniejsze walki gladiatorów, jednak zgodnie z zasadą, iż „nie należy patrzeć na to, czego nie chce się czynić” (Tertulian) i od tego rodzaju rozrywek powinnyśmy się ze wstrętem odwracać. Nie tylko bowiem zabijanie człowieka jest potępione przez Boga, ale także dobrowolne zadawanie mu ran (chyba, że istnieją naprawdę bardzo ważne powody, by kogoś zabić lub zranić). Publiczne walki pięściarskie i MMA są zaś oczywistym naruszeniem moralnej reguły zabraniającej ranienia swych bliźnich bez ważnej ku temu przyczyny. Stąd zaś logiczny wniosek, iż nie powinno się na takie rzeczy patrzeć.

    Nieco bardziej skomplikowaną kwestią jest sprawa co prawda pozorowanej, ale nieraz także w widowiskowy sposób przemocy pokazywanej w różnego rodzaju filmach. Ktoś wszak mógłby powiedzieć, iż skoro tak naprawdę zamiast krwi leje się tam keczup, to moralny problem czerpania rozrywki z patrzenia na realnie dokonującą się przemoc, takowych widowisk się nie tyczy.  Jest to chyba jednak zbyt łatwe usprawiedliwianie tego typu filmów. Czy bowiem można usprawiedliwiać czynienie głównej atrakcji ze scen choćby i pozorowanego, ale wymyślnie pokazanego rozlewu krwi? A jeśli nie da się tego moralnie uprawomocnić, to czy da się uzasadnić oglądanie czegoś takiego dla rozrywki?

    Oczywiście, nie każdy sposób pokazywania w filmach przemocy ma celu ekscytowanie nią widza. Czasem coś takiego, służy raczej podkreślaniu wagi ludzkiego cierpienia, czy też po prostu jest odwzorowaniem ukazanych w danej produkcji historycznych wydarzeń (jak np. w filmach wojennych). Istnieje jednak taki sposób pokazywania i pozorowania przelewu krwi, iż naprawdę nie ma większych wątpliwości, iż jego celem jest podniecanie nim publiczności. Co wszak powiedzieć np. o filmach słynnego Tarantino, gdzie krew rozbryzguje się w nienaturalnie wielkich ilościach, sceny walk są spowalniane tak by trwały dłużej, a jeden człowiek potrafi sam zabić dziesiątki innych?  Trudno wszak mówić tu o podkreślaniu wagi ludzkiego cierpienia czy choćby o „odwzorowywaniu realiów” skoro tego typu sceny praktycznie nie miałyby szans zaistnieć w rzeczywistości.

                                                             Podsumowanie

    Powyższe wyliczenie możliwych złych i niebezpiecznych treści, z którymi można zetknąć się w ramach obcowania z popkulturą z pewnością nie jest wyczerpujące. Ta niepełność owego wywodu, częściowo wynika z tego, iż w tym opracowaniu starałem się trzymać norm określonych już wcześniej przez Pismo święte i Tradycję Kościoła, a nie wszystkie ze złych rzeczy, jakie dziś możemy spotkać w mass mediach, były bardziej bezpośrednim problemem w czasach, gdy owe zasady i reguły były formułowane (albo przynajmniej nie zawsze bezpośrednio piętnowano te rzeczy). Tak czy inaczej widać jednak,  iż w świetle przytoczonych kryteriów lwia część współczesnej popkultury nadaje się na śmietnik, a nie na rozrywkę dla chrześcijan.

    Gdyby jednak, ktoś chciał jeszcze bronić zasadności zabawiania się przy pomocy przytoczonych widowisk, przywołując cytowane już wyżej slogany w rodzaju: „Mi to nie szkodzi” polecam wzięcie sobie do serca jedno z następujących pouczeń Ojców i nauczycieli Kościoła:

    „Podobnie czemuż by wolno było patrzeć na to, co hańbą jest czynić? Czemuż by to, co kala człowieka wychodząc z ust, nie miało go kalać, gdy wchodzi doń przez oczy i uszy? Przecież oczy i uszy są sługami ducha, nie może więc on sam okazać się czysty, jeżeli jego słudzy są nieczyści! A więc masz zakaz uczęszczania do teatru, płynący z zakazu bezwstydu” – Tertulian [7].

    Cóż tedy, powiesz, jeśli nie patrzę pożądliwie? Jak mnie o tym przekonasz? Kto się nie wstrzymuje od patrzenia, nawet celowo to czyni, jak może pozostać czysty? Czy twe ciało z kamienia lub z żelaza? Przyobleczony jesteś w ciało, w ludzkie ciało, które łatwiej od siana zapala się od pożądliwością. Cóż wspominać teatr? Na rynku spotykając się z kobietami, często doznajesz poruszeń. A ty siedząc w górze, gdzie jest tyle podniet do szpetności, gdzie patrząc na niewstydliwie wchodzącą kobietę z odkrytą głową, ubraną w złociste szaty, o delikatnych i miękkich ruchach, śpiewającą śliskie pieśni, wypowiadającą nieprzyzwoite słowa, tak bezwstydnie się zachowującą, jak tylko możesz w myśli pojąć, nachylasz się, by spojrzeć, i śmiesz mówić, że nic ludzkiego nie odczuwasz? Czy ciało twe z kamienia lub z żelaza?” – św. Jan Chryzostom [8].

    Niby teksty pisane kilkanaście wieków temu, a jakże aktualnie brzmią – nieprawdaż?

     

    Przypisy:

    1Cytat za: „Katechizm św. Alfonsa Liguoriego”, Miejsce Piastowe 1931, s. 93.

    2Cytat za: „Dokumenty Soborów Powszechnych”, Kraków 2005, tom II, s. 379.

    3Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 278.

    4Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 278.

    5Cytat za: „Pierwsi świadkowie. Pisma Ojców Apostolskich„, Kraków 1998, s. 34.

    6Cytat za: „Katechizm Rzymski”, Jasło 1866, s. 23.

    7 Tertulian, „O widowiskach. O bałwochwalstwie„, Poznań 2005, s. 44-45.

    8 Św. Jan Chryzostom, „Homilie i kazania wybrane”, Warszawa 1971, s. 177 – 178.

  3. O boksie zawodowym (i innych krwawych sportach)

    Leave a Comment

    Tertulian:

    „Jeśli będziesz twierdził, że stadion jest wspomniany w Piśmie Świętym, oczywiście przyznam ci rację (Por. 1 Kor 9, 24). Lecz nie zaprzeczysz, że to co dzieje się na stadionie, jest niegodne twego wejrzenia: te kułaki, kopniaki, policzkowanie, wszelkiego rodzaju ręczne zniewagi oraz zniekształcenia twarzy ludzkiej, czyli podobizny Boga (…) Oczywiście i ów <artysta od kułaków> odejdzie bezkarnie! Czy od Boga w chwili stworzenia otrzymał bowiem takie blizny od rzemieni, takie stwardnienia od uderzeń pięścią, takie guzy na uszach? Czy po to Pan Bóg dał mu oczy, żeby je stracił skutkiem bicia? (…)” [1].

    Biskup Tihamer Tóth:

    „Powtarzam: Kościół występuje nie przeciwko pielęgnowaniu ciała, ale przeciwko jego chwastom. Czyż mu wolno zabrać głosu? Nie wolno mu mówić, kiedy 80 000 ludzi z wykrzywioną przez namiętność i zdenerwowanie twarzą, rycząc i tupiąc nogami, śledzi któremu z dwóch bokserów wpierw złamie się nos, spuchnie twarz i oczy, i w ekstazie wyczekuje, który z nich pierwszy straci przytomność pod ciosami?!” [2].

    O. Bernard Häring:

    „Dowody zaczerpnięte ze statystyki, że walka bokserska prowadzona do k.o. (knock out) pochłaniała i wciąż pochłania liczne ofiary z zdrowia, a nawet z życia, same już moralnie oceniły  ten rodzaj sportu, nie mówiąc już o zdziczeniu zawodowych bokserów i widzów, którzy oklaskami i namiętnymi nawoływaniami zachęcają bokserów do uderzeń i ciosów niebezpiecznych dla życia. Powstrzymujemy się od takiej surowej oceny boksu amatorskiego, w którym wyklucza się brutalność i zagrożenie życia” [3]

    O. Henryk Ćmiel:

    „Natomiast inne formy sportu sprawiają wiele zakłopotania w ich ocenie, a nawet są wyraźnie potępiane. Tak jest przede wszystkim w przypadku boksu. Chrześcijańska moralność powinna wyraźnie dokonać oceny tego sportu. Nie jest czymś zgodnym z ludzką godnością, aby dwa indywidua biły się w sposób tak brutalny. W trudnych pojedynkach bokser nie tylko ryzykuje  utratę własnego zdrowia i życia, ale liczy się również z możliwością poważnego zranienia swego przeciwnika i uderzenia go nawet w sposób śmiertelny. Około 20 % bokserów wcześniej czy później posiada nie dające się naprawić uszkodzenia mózgu, z zaburzeniami mowy i świadomości. Zdarzają się śmiertelne wypadki po zainkasowaniu ciosów. Nie ma racji usprawiedliwiającej niebezpieczeństwo tego rodzaju, ponieważ ani wysokie korzyści, ani oczekiwania publiczności – nie mogą usprawiedliwiać tego typu sportu. Również bokser pogrąża się w barbarzyństwie, jak pokazują nienawistne wypowiedzi, które czasami kieruje do przeciwnika”[4].

     

    Przypisy:

    1. Tertulian, „O widowiskach. O bałwochwalstwie”, Poznań 2005, s. 45, 50 – 51.

    2. Bp Tihamer Toth, „Dzieła zebrane. Tom II. Dekalog”, Warszawa 2002, s. 360.

    3. Bernard Haring, „Powszechne królewskie władztwo Boga. Teologia moralna szczegółowa. Część druga”, Poznań 1963, s. 189.

    4. Henryk Ćmiel OSPPE, „Teologia moralna szczegółowa”, Częstochowa 2005, s. 588.