Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: św. Grzegorz Wielki

  1. Korekta mego wcześniejszego stanowiska w kwestii definicji kłamstwa

    Możliwość komentowania Korekta mego wcześniejszego stanowiska w kwestii definicji kłamstwa została wyłączona

    Wedle tradycyjnie katolickiego nauczania moralnego nigdy i nigdzie nie ma się moralnego prawa kłamać. Standardową kontrą do tego założenia jest przywołanie sytuacji przysłowiowych „Żydów z piwnicy”, a więc wywód w rodzaju: „Jeśliby nie miało się prawa nigdy kłamać, to udzielając w czasie niemieckiej okupacji schronienia Żydom, w razie przeszukania i bycia zapytanym o to <Czy są tu Żydzi?> należałoby de facto wydać ich na śmierć, gdyż nawet gdyby nie powiedziało się w tej sytuacji prawdy, to samo milczenie byłoby jasną wskazówką dla przeszukujących, jak sprawy mają się w swej rzeczywistości. To jest całkowicie nieludzkie i absurdalne podejście do moralności!

    Tradycyjna teologia moralna dawała na tym podobne dylematy zasadniczo dwie odpowiedzi:

    I. Uznanie, iż literalne oraz świadome powiedzenie nieprawdy (celem wprowadzenia w błąd) w takich sytuacjach, jest równoznaczne z popełnieniem kłamstwa, a więc nie może to być uznane za moralnie dozwolone, gdyż dobry cel nie uświęca wewnętrznie złych środków (a kłamstwo jest takim środkiem). W tego typu okolicznościach należy raczej milczeć i zdać się na Bożą opatrzność.

    Powyższy sposób definiowania kłamstwa ma w ramach katolickiej teologii moralnej najdłuższą historycznie tradycję i był popierany przez tak wielkich teologów, jak chociażby św. Augustyn z Hippony, św. Tomasz z Akwinu czy papież św. Grzegorz Wielki.

    II. Uznanie, iż nawet literalne oraz świadome powiedzenie nieprawdy w tym podobnych sytuacjach stanowi nie tyle kłamstwo, ile moralnie dozwolone zastrzeżenie domyślne. Innymi słowy, nawet świadome użycie dosłownie nieprawdziwych formuł może nie być kłamstwem, jeśli z całokształtu okoliczności temu towarzyszących, odbiorca naszych słów, jest w stanie łatwo domyślić się, że nie podaje mu się prawdziwej informacji. Wówczas to nie mielibyśmy do czynienia z intencjonalnym wprowadzaniem kogoś w błąd za pomocą świadomie wyrażonej nieprawdy, a zatem nie byłoby to kłamstwo.

    Historycznie rzecz biorąc, najważniejszym przedstawicielem tym podobnego podejścia do tematu był 18-wieczny biskup, teolog i moralista, św. Alfons Maria Liguori, za którego stanowiskiem poszła większość późniejszych katolickich teologów moralnych.

    O ile zwyczajne oraz powszechne nauczanie Kościoła zdecydowanie zgadza się co do tego, iż kłamstwo jest zawsze i wszędzie niedozwolone (więc wypowiadanie przeciwnych temu formuł jest czymś co najmniej bardzo bliskim herezji), o tyle kościelne Magisterium do tej pory w zasadzie nie rozstrzygnęło tego, który z dwóch powyżej zarysowanych sposobów rozumienia kłamstwa powinien być przyjęty przez chrześcijan. Dlatego też, o ile odrzucić należy formułowanie zdań w rodzaju „Dla ratowania życia można, a nawet należy kłamać”, o tyle w ramach uprawnionej swobody opinii mieszczą się różne sposoby definiowania tego, czym jest kłamstwo. Ze swej strony chciałem zaś wyrazić pogląd, że powiedzenie typu „Nie ma Żydów w piwnicy” w sytuacji, gdy tacy w tej piwnicy rzeczywiście przebywają, nie jest kłamstwem, jednak nie opieram tej swej opinii na nakreślonej w punkcie 2 zasadzie „zastrzeżenia domyślnego”, a raczej odwołuję się do zasady mówiącej, iż niektóre osoby nie mają prawa znać pewnych prawdziwych informacji, przez co nawet intencjonalne wprowadzenie ich w błąd, nie musi być kłamstwem. Na poparcie takiego swego stanowiska przedstawiam poniższe argumenty:

    1. Bóg w wielu miejscach Pisma św. owszem potępia i zakazuje kłamstwa (por. Wj 23,7; Kol 3,9; Syr 7,14; Ef 4,25; Mdr 1,11; Prz 12,22; Ps 5,7; J 8, 44, Ap 21, 6), jednak Boży sposób rozumienia danych słów nie zawsze musi w 100 procentach zgadzać się z tym, jaka jego definicja utrwaliła się kulturowo i historycznie. Przykładowo, wedle naszego potocznego rozumienia kradzieżą jest wszelkie odbieranie pod przymusem komuś jego pieniędzy i innego rodzaju własności. Logicznym zatem wnioskiem z tego płynącym byłoby uznanie za kradzież także przynajmniej tych podatków, których pobieranie nie zostało każdorazowo uzgodnione z ich płatnikiem. Pan Bóg ma jednak chyba nieco inną definicję kradzieży, skoro z jednej strony potępia kradzież (por. Mt 19,18; Wj 20,15)), a z drugiej nigdy nie nazywa podatków (jako takich) kradzieżą, a nawet poleca ich płacenie (por. Rz 13,6-7, Mt 22,21). Nie można zatem wykluczyć, iż podobna rozbieżność pomiędzy Boskim a ludzkim definiowaniem pewnych spraw, tyczy się też kłamstwa.

    2. Na kartach Biblii znajdziemy przynajmniej kilka przykładów tego, jak dla ratowania życia niewinnych bądź walki z niesprawiedliwym najeźdźcą, pewni jej „pozytywni bohaterowie” wprowadzali w błąd odbiorców swych wypowiedzi i czynili to za pomocą literalnie nieprawdziwych sformułowań. Działo się tak chociażby w przypadku hebrajskich położonych (por. Wj 1,15-21), Rahab (Joz 2,1-6), Elizeusza (2 Krl 16,19) oraz Judyty (por. Sdz 10,11-13). Oczywiście, na ów argument można odpowiedzieć tak, jak czynili to św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu i św. Grzegorz Wielki, a więc stwierdzić, iż Bóg błogosławił tym osobom nie z powodu użycia przez nie owych nieprawdziwych słów, ale pomimo tego. Jednak samo Pismo święte nie doprecyzowuje – ani w jedną, ani w drugą stronę – czy rzeczywiście Stwórca udzielał tym osobom swego błogosławieństwa pomimo owej okoliczności. Co więcej, w Księdze Tobiasza, nawet Boży Anioł, na pewnym etapie swej ziemskiej misji, posługuje się wypowiedzianym przez siebie nieprawdziwym stwierdzeniem (Tb 5, 4-7; 14-19). O ile, można przyjąć, że nawet bogobojni i sprawiedliwi a opisani w Piśmie świętym ludzie mogli czynić coś będącego materią grzechu i nie być nawet za to przez Boga upomniani czy skarceni, o tyle co najmniej bardzo trudno byłoby przyjąć podobne tłumaczenie w odniesieniu do dobrych, będących na służbie Boga, aniołów.

    3. Nawet będący zwolennikiem bardziej rygorystycznej definicji kłamstwa św. Tomasz z Akwinu usprawiedliwiał działania polegające na stosowaniu w czasie wojny tzw. forteli. Fortel, przypomnijmy zaś, polega na próbie wytworzenia fałszywego wrażenia poprzez używanie pewnego rodzaju znaków czy zewnętrznych zachowań (np. ustawianie makiet czołgów, przebieranie się w mundury wroga). Oczywiście, można próbować tłumaczyć takie działanie tym, iż intencją ma tu być raczej „ukrycie przed wrogiem informacji, aniżeli wprowadzenie go w błąd”, ale tego typu interpretacje są mało przekonujące. Rozsądnie jest po prostu założyć, że celem stosowania forteli wojennych jest wprowadzenie wrogów w błąd. I w tym miejscu dochodzimy do konkluzji, iż bardziej rygorystyczna definicja kłamstwa zawiera w sobie istotną niespójność, gdyż wedle niej kłamstwem jest celowe wprowadzanie w błąd nie tylko za pomocą świadomie fałszywych słów, ale także innych zewnętrznych znaków. Czym jednak jak nie jednym z rodzajów „innych zewnętrznych znaków” jest stosowanie forteli?

    4. Jeszcze większe – niż do rygorystycznej definicji kłamstwa – zastrzeżenia można podnieść wobec teorii „zastrzeżenia domyślnego” forsowanej przez św. Alfonsa Liguoriego. Nie chodzi mi o to, iż tej teorii nie da się w sposób pewny i niekontrowersyjny nigdy zastosować. Owszem da się. Na przykład, gdybym jako osoba rasy białej mówił komuś, iż w rzeczywistości jestem czarnym Afrykaninem, to nie popełniałbym w ten sposób kłamstwa – a przynajmniej nie czyniłbym tego względem osoby widomej i zdrowej psychicznie – gdyż każda taka osoba powinna w rozsądny sposób umieć rozpoznać, że ma tu do czynienia z ewidentnie nieprawdziwym przekazem z mej strony. Jednak w istocie rzeczy zastrzeżenie domyślne jest usprawiedliwiane w wielu innych, znacznie mniej oczywistych sytuacjach. Na przykład, jednym z bardziej „tradycyjnych” casusów mających usprawiedliwiać zastosowanie zastrzeżenia domyślnego była podawana sytuacja polegająca na tym, iż sługa mówił niechcianemu gościowi, że „Pana nie ma w domu” podczas gdy w rzeczywistości ów pan był w domu. Tłumaczenie braku kłamliwości tej sytuacji było mniej więcej takie: „To jest zwyczajowa odpowiedź dawana w tego typu sytuacjach, więc ów niechciany gość, jeśli jest tylko rozsądny i obyty w świecie, powinien sam się domyśleć, iż w rzeczywistości została przekazana mu informacja <Pana nie ma w domu dla ciebie> albo <Pan nie chce się teraz z tobą widzieć>”. Trudno nie oprzeć się jednak wrażeniu, iż tym podobne usprawiedliwienia stosowania zastrzeżenia domyślnego, opierają się na bardzo niejasnych, wieloznacznych i mglistych kryteriach odnoszących się do tego, co ma być w rzeczywistości „rozsądnym zwyczajem”, „obyciem w świecie”, etc. Co ważniejsze, i w tego typu wypadkach, trudno jest uciec od wrażenia, iż w rzeczywistości, zastosowanie zastrzeżenia domyślnego ma na celu wprowadzanie w błąd naszych bliźnich, nawet jeśli nie chce się tego otwarcie przyznać.

    ***

    Wobec nakreślonych wyżej trudności pewien czas temu doszedłem do konkluzji, że za prawdopodobną należy uznać taką definicję kłamstwa, która uznaje, iż nie jest takowym występkiem celowe wprowadzenie w błąd tych osób, które w sposób jasny i jednoznaczny, nie mają moralnego prawa do poznania danej informacji. Uważam, że jest to najbardziej logiczne i uczciwe intelektualnie wyjście z opisanych powyżej trudności. Z takim zdefiniowaniem kłamstwa mieliśmy już zresztą do czynienia w wersji Katechizmu Jana Pawła II obowiązującej w latach 1992-1998, acz owo dopowiedzenie „tego kto ma prawo ją znać” (prawdę) zostało z niej wykreślone. Czy jednak oznacza to potępienie lub skrytykowanie owej teorii? Nie sądzę, gdyż potępienia lub inny rodzaj krytyki tych czy innych błędów odbywa się w Kościele katolickim innymi drogami niż zwykłe nieujęcie danej formuły w definicji tego czy innego występku. Gdy Magisterium zamierza potępić dane twierdzenie, to po prostu w wydawanych przez siebie dokumentach podaje jego treść, a następnie wyraża mniej lub bardziej surową jego krytykę. Samo zaś wykreślenie z Katechizmu danej formuły wydaje się być raczej obniżeniem jej rangi z poziomu oficjalnego i autorytatywnego nauczania do prywatnej, acz ciągle swobodnej do wyznawania, opinii teologicznej.

    Takie moje stanowisko w tej sprawie, nie wyklucza jednak tego, iż wciąż mam wiele szacunku wobec bardziej rygorystycznej definicji kłamstwa: jest ona wszak najmocniej ugruntowaną historycznie definicją, a ponadto kładzie duży akcent na zaufanie do Bożej Opatrzności oraz istnienie czynów wewnętrznie złych, których nigdy i nigdzie nie mamy moralnego prawa się dopuszczać. Ciągle nie wykluczam, że właśnie ta definicja może być tą prawdziwą albo najbliższą prawdzie o kłamstwie, jednak na tym etapie mych dociekań i rozważań, doszedłem po prostu do wniosku, iż bardziej prawdopodobna jest teza, którą wyłożyłem powyżej. Jako też osoba, która przez pewien czas była zwolennikiem, a następnie była kojarzona z poparciem dla rygorystycznej definicji kłamstwa, wiem też, jak bardzo nieuczciwych intelektualnie metod jej zwalczania dopuszczali się ludzie będący jej przeciwnikami. Jako jedną z bardziej perfidnych metod w tym zakresie pozwolę sobie przytoczyć sugestie o tym, jakoby zwolennicy rygorystycznej definicji kłamstwa byli motywowani swym domniemanym antysemityzmem, czy sympatiami wobec nazizmu i III Rzeszy (w sensie: „Nie żałujesz losu Żydów ukrywanych w piwnicy, bo jesteś antysemitą i neonazistą”). Tego typu sugestie były oburzające, choćby zważywszy na fakt, iż od dziesiątek już lat sam zwalczam na prawicy antysemityzm, neonazizm oraz poglądy tych, którzy uważają, iż w czasie II wojny światowej należało wspierać III Rzeszę jako co najmniej „mniejsze zło”. Nieprawdziwe – w sensie: niepokrywające się z moimi rzeczywistymi przekonaniami oraz intencjami – były też twierdzenia/sugestie o tym, jakoby wspieranie rygorystycznej definicji kłamstwa miało oznaczać powiedzenie nieprawdy niesprawiedliwym prześladowcom (jeśli już chodziło o milczenie w takiej sytuacji) czy też oznaczało poparcie dla absolutnego posłuszeństwa nawet niegodziwym prawom. W tym miejscu chciałbym więc zaapelować do uczestników tym podobnych dyskusji teologicznych o zachowywanie większej dozy szacunku i domniemania dobrych intencji dla swych oponentów – może się wszak okazać, że nawet jeśli w danej sprawie jest się bliższym prawdzie, to nieuczciwe i niemoralne metody, jakimi się posługujemy – mocno utrudniają dojście do tej prawdy tym, z którymi polemizujemy.

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:

    Dwie katolickie definicje kłamstwa

    Czy powiedzenie nieprawdy niesprawiedliwemu agresorowi jest czy nie jest kłamstwem?

    O różnicy pomiędzy kłamstwem a tzw. zastrzeżeniem domyślnym

    Ps. Obrazek dołączony został do artykułu za następującym linkiem internetowym:
    https://media.ascensionpress.com/2018/04/18/is-it-ever-morally-ok-to-lie/

  2. Politeizm i bałwochwalstwo powinny być kryminalizowane

    Możliwość komentowania Politeizm i bałwochwalstwo powinny być kryminalizowane została wyłączona

    Sobór Watykański II w chyba swym najbardziej kontrowersyjnym dokumencie “Dignitatis humanae” nauczał, iż ludzie mają naturalne prawo do bezkarności ze strony władz cywilnych w sferze religijnej (tak prywatnej, jak i publicznej), nawet gdy błądzą oni w tym zakresie i nie realizują moralnego obowiązku szukania Prawdy. Oczywiście, tenże sobór nie głosił przy tym, iż owo prawo do tak rozumianej wolności religijnej winno mieć charakter absolutny i nieograniczony. Jednym z ograniczeń dla owej wolności, o którym wspomina Sobór Watykański II, jest zachowywanie “sprawiedliwego ładu publicznego” (patrz: Dignitatis humanae”, n. 2). Innymi ze słusznych ograniczeń “prawa do wolności religijnej”, o których uczy deklaracja “Dignitatis humanae”, są: “normy prawne dostosowane do obiektywnego porządku moralnego”; “należyte strzeżenie moralności publicznej” (tamże: n. 7).

    O tym podobnych słusznych i sprawiedliwych ograniczeniach wolności religijnej wspomina też Katechizm Jana Pawła II w swym 2109 punkcie:


    Prawo do wolności religijnej nie może być w sobie ani nieograniczone (Por. Pius VI, breve Quod aliquantum), ani ograniczone tylko przez “porządek publiczny” pojmowany w sposób pozytywistyczny lub naturalistyczny (Por. Pius IX, enc. Quanta cura). Przynależny mu “słuszny zakres” powinna dla każdej sytuacji społecznej określać roztropność polityczna zgodnie z wymaganiami dobra wspólnego, a władza cywilna powinna go zatwierdzać według “norm prawnych dostosowanych do obiektywnego porządku moralnego” (Por. Sobór Watykański II, dekl. Dignitatis humanae, 7).

    W miarę oczywiste dla zdroworozsądkowo myślącego człowieka jest to, iż wolność religijna powinna być ograniczana w przypadku, gdy wykorzystywana jest ona np. do mordowania niewinnych, okradania czy gwałcenia swych bliźnich – z tym zgodzą się również liberałowie i libertarianie. Soborowa i posoborowa doktryna wydaje się jednak sugerować dalej idące – niż ochrona wolności poszczególnych jednostek – ograniczenia wolności religijnej, gdyż mówi ona o tym, że takowa musi być regulowana w sposób dostosowany do obiektywnego porządku moralnego, zaś porządek publiczny ją temperujący nie może być rozumiany na sposób pozytywistyczny i naturalistyczny. Można więc słusznie pytać, co w praktyce mogą oznaczać – owe aprobowane przez Sobór Watykański II i Katechizm Jana Pawła II sprawiedliwe ograniczenia wolności religijnej? Czy pewne formy religijności i duchowości na podstawie samych swych założeń nie powinny być przedmiotem ograniczeń, a nawet prawnych zakazów – nawet jeśli uznaje się za słuszny postulowany przez aktualne nauczanie Kościoła szeroki zakres wolności religijnej? W tym artykule zamierzam pokazać argumenty przemawiające za tym, iż wierzenia oraz kulty o charakterze politeistycznym (wiara w istnienie wielu bogów) i/lub bałwochwalczym (oddawanie boskiej czci martwym przedmiotom, zwierzętom, siłom natury lub ludziom) mogą być przedmiotem słusznym represji ze strony władz cywilnych i to nawet przy założeniu, iż deklaracja Soboru Watykańskiego II “Dignitatis humanae” jest w całej swej rozciągłości prawowierna oraz pozbawiona doktrynalnych błędów.

    ***

    Po pierwsze zatem zauważmy, iż gdy mowa jest o “obiektywnym porządku moralnym” to jego najbardziej oczywistym przejawem są normy Prawa Naturalnego. Te normy zaś są wypisane w sercach i rozumach wszystkich ludzi i nawet nie musiałyby być przedmiotem pouczeń ze strony zewnętrznego Boskiego Objawienia. Każdy człowiek wszak w swym sercu i rozumie rozpoznaje takie zasady moralne jak to, iż złe są kradzież, kłamstwo, zabijanie niewinnych, cudzołożenie albo zoofilia. Taka jest po prostu naturalna – wlana nam ludziom – przez Boga wiedza. I pewne, najbardziej podstawowe prawdy o charakterze religijnym zostały przez Boga zapisane w ludzkich sercach i rozumach. Do tychże poznawanych w sposób naturalny i rozumowy religijnych prawd należą zaś właśnie te, które sprzeciwiają się politeizmowi oraz bałwochwalstwu – a więc to, iż istnieje jeden Bóg i Stwórca, oraz że temu jedynemu Bogu i Stwórcy należy się najwyższa cześć. O tej naturalnej dla ludzi wiedzy pisał choćby św. Paweł Apostoł:

    To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy (Rzymian 1: 19-20).

    Idąc za tym apostolskim nauczaniem Sobór Watykański I w rozdziale 2 Konstytucji “Dei filius” nauczał na ów temat:

    Ta sama święta Matka Kościół utrzymuje i naucza, że Boga, początek i cel wszystkich rzeczy, na pewno można poznać z rzeczy stworzonych naturalnym światłem rozumu ludzkiego, „albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (por. Rzymian 1, 20).

    Skoro zatem wiedza o istnieniu jednego Boga jest naturalna, to jej zaprzeczanie (np. w postaci wiary w istnienie wielu bogów) jest sprzeczne z Prawem Naturalnym na tej samej zasadzie co zabijanie niewinnych, kłamstwo, cudzołożenie, oszustwo albo kradzież. Politeizm nie stanowi zatem występku w rodzaju herezji, która to polega na zaprzeczaniu niektórych prawd pochodzących z zewnętrznego Boskiego Objawienia (nikt wszak nie rodzi się z wiedzą np. o Prymacie Piotrowym, Rzeczywistej Obecności Jezusa w Eucharystii albo wieczystym dziewictwie Maryi Panny). O ile więc herezja też wiąże się z pewnego rodzaju niemoralnością, o tyle jej wyznawanie nie jest sprzeczne z naturalnym prawem moralnym. Politeizm oraz bałwochwalstwo jako takie i same w sobie nie zgadzają się z naturalną moralnością, z czego logicznym wnioskiem jest to, iż władze cywilne mają moralne prawo je ograniczać, zakazywać i represjonować na podobnych zasadach jak karze i zabrania się kradzieży, morderstwa, oszustwa, zoofilii i – niestety coraz rzadziej – cudzołóstwa oraz sodomii.

    Warto w tym miejscu zresztą zacytować uważanego przez niektórych za “prekursora wolności religijnej” Pawła Włodkowica, który choć bronił pewnych naturalnych swobód przysługujących również niechrześcijanom, to jednocześnie pisał na temat pogan:

    (…) “papież nie może ich karać, jeżeli nie grzeszą przeciw prawu naturalnemu, za przykładem Pana karzącego Sodomę i Gomorę, co omawia Innocenty i ogólnie uczeni (w c. 8 X Quod super hijs, 3, 34) i tam wyliczone są pewne wypadki, w których są przez papieża godziwie karani, mianowicie jeśli zajmują ziemie chrześcijan, jeśli przeszkadzają chrześcijanom w czczeniu prawdziwego Boga albo uciskają ich, jeśli nie dopuszczają kaznodziejów Ewangelii, albo jeśli między sobą nie pozwalają chrześcijanom żyć w spokoju, jeśli czczą bałwany, gdyż naturalne jest czcić jedynego Boga, Stworzyciela wszystkich, nie stworzenia” (patrz: Ludwik Ehrlich, “Pisma Wybrane Pawła Włodkowica”, Tom II, Instytut Wydawniczy PAX, 1966, s. 226-227. Podkreślenia moje – MS).

    Nie od rzeczy będzie też wspomnieć o tym, iż papież św. Grzegorz I Wielki, choć bronił dość daleko posuniętej swobody dla wyznawców judaizmu, to zarazem optował nawet za pośrednim przymuszaniem pogan do przyjęcia religii chrześcijańskiej. W jednym ze swych listów pisał on wszak:

    Do tego dochodzi inna jeszcze sprawa, nader smutna. Oto przez niedbałość, Czcigodny Bracie, dopuściłeś do tego, że wieśniacy, jakich ma kościół, dotychczas trwają w niewierności. I po cóż będę was zachęcał, byście obcych pociągali do Boga, skoro nie dbacie o to, by swoich odciągać od niedowiarstwa? Przeto musicie wszelkimi sposobami czuwać nad ich nawróceniem. Albowiem surowo będę karać tego biskupa na wyspie Sardynii u którego znajdę wieśniaka poganina. Jeśliby się znalazł wieśniak tak wiarołomny i uparty, że nie będzie chciał przyjść do Boga, należy go obłożyć tak wielką opłatą, aby przez jej ściąganie za karę zmuszony był wejść na prawą drogę” (List do Januariusza, biskupa miasta Calaris. Podkreślenie moje – MS).

    ***

    Po drugie: w Starym Testamencie Bóg niejednokrotnie nakazał sprawującym władzę karać właśnie grzechy politeizmu i bałwochwalstwa. Stwórca nakazywał zatem Żydom przykładowo: spalenie ogniem posągów bożków (Powtórzonego Prawa 7: 25-26); spustoszenie “świętych” gajów (Liczb 33: 51 – 52); zburzenie bałwochwalczych ołtarzy, potłuczenie pogańskich pomników, spalenie “świętych” drzew (Powtórzonego Prawa 12: 2- 3). Izraelscy zaś królowie, którzy w praktyce realizowali owe Boże nakazy, są przez autorów Pisma świętego nazywani tymi którzy “czynili to co prawe w oczach Pana” (np. Asa, Jozjasz).

    Fakty te są bardzo znamienne, gdyż mimo tego, że starotestamentowe prawa cywilne i karne nie obowiązują w sensie ścisłym chrześcijańskich władców, to już sam fakt istnienia w ich ramach Bożych nakazów represjonowania politeistów i bałwochwalców wskazuje na to, iż takie represje nie mogły być wewnętrznie złe, a co za tym idzie prawo do wolności religijnej nie może przysługiwać zwolennikom tego rodzaju błędów. Gdyby tak wszak miało być, to sam Bóg nakazywałby coś per se złego i niegodziwego, a to z jest z natury swej niemożliwe. Jak bowiem mówi Pismo święte: „Nikomu  nie przykazał On być bezbożnym i nikomu nie zezwolił grzeszyć” (Syrach 15: 19-20). Pius XII wykładał tę prawdę w następujący sposób:

    Przede wszystkim trzeba jasno stwierdzić, żadna ludzka władza (…) nie może wydać pozytywnego upoważnienia do nauczania lub czynienia tego, co byłoby wbrew religijnej prawdzie lub dobru moralnemu (…) Nawet Bóg nie mógłby dać takiego pozytywnego przykazania lub upoważnienia, gdyż stałoby to w sprzeczności z Jego absolutną prawdą i świętością” (Przemówienie „Ci resce”, podkreślenie moje – MS).

    ***

    Trzecim powodem dla którego należy uznać represjonowanie bałwochwalstwa i politeizmu za słuszne ograniczenie wolności religijnej jest to, iż sam Bóg swymi cudami potwierdzał słuszność np. niszczenia pogańskich bożków. Widać to na przykładzie św. Marcina z Tours, w którego żywocie czytamy o następującym zdarzeniu:

    Opowiem też, co się zdarzyło w wiosce Eduów, gdzie rozszalały wielki  tłum pogańskich chłopów napadł na Marcina podczas burzenia tamtejszej świątyni, a jeden z pogan, zuchwalszy od innych, dobywszy miecza zmierzał w jego stronę. On, odrzuciwszy płaszcz, nadstawił temu, który chciał go zabić, obnażoną szyję. Poganin nie zawahał się go uderzyć: lecz gdy podniósł wyżej prawicę, upadł przegięty do tyłu i porażony Bożym lękiem błagał o przebaczenie. Podobnym do tego było wydarzenie następujące: w czasie niszczenia bożków, ilekroć ktoś chciał go zranić nożem, w tym samym momencie broń była mu wytrącona z ręki i znikała. Wieśniakom zaś mówiącym mu, aby nie niszczył ich przybytków, pobożnym kazaniem zazwyczaj tak uśmierzał pogańskiego ducha, że po ukazaniu im prawdy oni sami wywracali swoje świątynie (Patrz: Sulpicjusz Sewer, “Pisma o św. Marcinie z Tours. Żywot, listy, dialogi“, Tyniec, s. 75 – 76; 79).

    W tej historii widzimy więc, iż Bóg w cudowny sposób ochraniał św. Marcina z Tours, gdy ten burzył pogańskie bałwany. Bóg jako będący samą Prawdą i Świętością nie mógłby jednak poświadczać swymi cudami działań będących wewnętrznie złymi. Wniosek jaki zatem płynie z tej historii jest taki, że represjonowanie politeizmu i bałwochwalstwa może być słuszne, godziwe oraz sprawiedliwe.

    ***
    Czwartą przesłanką pozwalającą przypuszczać, że ograniczenia oraz zakazy wymierzone w politeistów i bałwochwalców mogą mieścić się w soborowej doktrynie o prawie do wolności religijnej, jest fakt, iż pogaństwo bardzo często prowadzi do przeróżnych wynaturzeń w tych moralnych relacjach, które tyczą się relacji międzyludzkich. Jeśli spojrzymy na samą treść politeistycznych wierzeń, to stanowią one najczęściej wielką lekcję perwersji, zboczeń i innych wynaturzeń. Opowieści o pogańskich bogach obfitują wszak o tym, jak te czy inne bóstwo cudzołożyło, mordowało, gwałciło, uprawiało seks ze zwierzętami, dokonywało aktów masturbacji, itp. Trudno się zatem dziwić, że nasiąknięci tym podobnymi chorymi fantazjami poganie naśladowali później swych bogów poprzez takie społeczne praktyki jak: składanie ofiar z ludzi, rytualna prostytucja, sakralne orgie, kanibalizm, wyrafinowanie tortury, krwawe walki gladiatorów, aborcje, sodomia czy gwałty. Można powiedzieć, iż politeistyczne i bałwochwalcze wierzenia są zarazem i w wielkiej mierze tradycyjną szkołą niemoralności oraz wynaturzeń, których upowszechnianie stwarza poważne ryzyko dla sprawiedliwego funkcjonowania ładu społecznego.

    ***

    Wszystko co powyżej piszę nie oznacza oczywiście, iż prawne zakazywanie oraz karanie politeizmu i bałwochwalstwa jest w każdych okolicznościach najlepszym rozwiązaniem. Rzecz jasna, niejednokrotnie lepsza może być – tradycyjnie rozumiana – tolerancja dla tych pogańskich wierzeń oraz praktyk. Tym nie mniej nie można powiedzieć, by władze cywilne nie miały moralnego prawa do ich represjonowania i że sam taki pomysł jest sprzeczny z nauczaniem Soboru Watykańskiego o prawie do wolności religijnej.

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:

    O niszczeniu pogańskich bożków

    Czy mamo prawo niszczyć (cudze) bożki, pornografię, okultystyczne przedmioty, itp?

    Czy dobrze jest niszczyć pomniki pogaństwa?

    Obrazek wykorzystany został w tekście za stroną internetową:

    https://www.lotussculpture.com/hindu-god-statues.html

  3. Czy powiedzenie nieprawdy niesprawiedliwemu agresorowi jest czy nie jest kłamstwem?

    Leave a Comment

    Ilekroć mówi się o tradycyjnym nauczaniu katolickim, wedle którego kłamstwo jest zawsze i wszędzie zakazane – a więc również dla ratowania życia swego i swych bliźnich – osoby kwestionujące ową zasadę przywołują jeden z klasycznych problemów, a mianowicie co czynić w przypadku “mordercy u drzwi”? Chodzi mianowicie o sytuację, gdy ktoś w niesprawiedliwy sposób czyha na czyjeś życie, my zaś chroniąc ową niesłusznie prześladowaną osobę zostaniemy spytani przez prześladowcę, czy np. w naszym domu znajduje ta osoba. Często przywołuje się tu przykład ukrywających się w czasie II wojny światowej Żydów. Czy ktoś, kto chronił w swym domu członków tego narodu, w razie przyjścia do niego niemieckich żołnierzy miał moralne prawo powiedzieć, im – z pełną świadomością nieprawdziwości swego oświadczenia – nie, nie ma u mnie żadnych Żydów?

     

    Ze swej strony, wiedząc, iż najpewniej bardziej skomplikuje, niż rozjaśnię odpowiedź na to pytanie, mogę skrótowo na nie odrzec w czterech poniższych punktach:

    1. Tak, wedle tradycyjnego nauczania katolickiego każde kłamstwo jest zakazane, również te dokonywane w celu ratowania niewinnych osób. Takie kłamstwo co prawda jest materią grzechu powszedniego, a nie śmiertelnego, więc nawet jeśli nie będzie się za nie żałować nie pójdzie się w wyniku tego do piekła, jednak nie zmienia to tego, iż Panu Bogu się ono nie podoba. Poparciem dla tej wydawałoby się surowej doktryny jest fakt, iż Pan Bóg w Swym Słowie wielokrotnie potępia kłamstwo, nigdy – przynajmniej bezpośrednio – nie rozróżnia pomiędzy kłamstwami zakazanymi a dozwolonymi (Patrz: Wj 23, 7; Syr 7, 14; Kpł 19, 11; Syr 20, 24 – 26; Mdr 1, 11; Ps 5, 7; Prz 12, 22; Kol 3, 9; Ef 4, 25; Jn 8, 44; Ap 22, 15).

    Jednym z papieży, który nauczał o absolutnym zakazie kłamstwa był św. Grzegorz Wielki:

    „Unikajmy troskliwie wszelkiego rodzaju kłamstwa. Są wprawdzie kłamstwa lekkie: na przykład skłamać, aby ocalić życie bliźniemu swemu. Wszelako ponieważ powiedziane jest w Piśmie świętym: (Ks. Mądrości 1:11), tudzież (Ps 5: 5-6); nie masz żadnej wątpliwości, że każdy chrześcijanin, który pragnie przyjść do doskonałości, unikać powinien owych kłamstw usłużnych, stronić troskliwie od wszelkiego rodzaju skrytości, nawet w przypadku, o którym wspomnieliśmy, z obawy, iżby chcąc ocalić życie doczesne bliźniego, nie zaszkodzić dobru żywota duchownego (…)”.

    2. Uznając słuszność treści ujętej w punkcie numer 1 renomowani teolodzy katolicy mniej więcej od 4 do 16 wieku twierdzili, iż kłamstwem jest świadome powiedzenie nieprawdy również w sytuacji, gdy za jego pomocą chroni się niewinnych przed śmiercią. Tego zdania byli choćby dwaj najwięksi teologowie katoliccy, czyli św. Augustyn z Hippony i św. Tomasz z Akwinu. Na poparcie takiej, a nie innej definicji kłamstwa przywoływali oni postawę niektórych Świętych Pańskich, jak np. św. Antyma, który wolał umrzeć niż w swej obronie doradzać kłamstwo (skłamać chcieli bowiem ścigający go żołnierze, po to by nie wydać go na śmierć ) czy św. Firmus, który pomagając pewnemu człowiekowi w ukrywaniu się, będąc męczony na torturach, odmówił tak udzielenia o nim informacji, jak i skłamania na ów temat.

    Te fragmenty Pisma świętego, które wydają się pokazywać w korzystnym świetle powiedzenie nieprawdy w przywołanych wyżej sytuacjach, czyli np. zachowanie hebrajskich położnych (Wj 1, 18 – 19) albo uczynek Rachab (Joz 2, 4-5) św. Tomasz z Akwinu i św. Augustyn z Hippony tłumaczyli rozróżniając w działaniach tych osób ich aspekt miłosierdzia okazanego swym bliźnim (co miało być pochwalane przez Boga) od niektórych ze sposobów, w jaki owe miłosierdzie zostało zrealizowane (czyli kłamstwa, które przez Boga nie było pochwalane).

    3. Uznając słuszność absolutnego zakazu kłamstwa, niektórzy z cenionych teologów katolickich, zwłaszcza tych tworzących swe dzieła od XVI wieku ukuli doktrynę tzw. zastrzeżenia domyślnego. Wedle tejże doktryny kłamstwo co prawda jest zawsze i wszędzie zakazane, jednak czasami powiedzenie nawet świadomie i w sposób literalny tego, co nie jest prawdą, nie stanowi kłamstwa. Ma się dziać tak wówczas, gdy kontekst kulturowy danego miejsca i czasu sprawia, iż odbiorca naszej wypowiedzi powinien z łatwością domyślić się, że nie przekazujemy mu wówczas prawdziwej wiadomości. Zwolennicy tzw. zastrzeżenia domyślnego (wśród których nadmieńmy jest św. Alfons Maria Liguori, patron katolickich moralistów) w swych wywodach na ów temat twierdzili więc, iż nie jest kłamstwem np. powiedzenie przez służącego “Pana nie ma w domu” (mimo, że w tym czasie ów był w domu), gdyż w w ramach zwyczajów różnych narodów można łatwo się domyśleć, że celem podania tak brzmiącej odpowiedzi nie było informowanie o rzeczywistym stanie rzeczy, ale po prostu powściągnięcie zbytniej ciekawości danego interesanta. W sposób oczywisty można więc przenieść tę zasadę na sytuację ochrony niewinnych przed niesprawiedliwą agresją.

    Doktryna zastrzeżenia domyślnego powołuje się na zachowanie Pana Jezusa, który pytany przez uczniów o to, czy uda się na święto namiotów najpierw rzekł, że jeszcze na nie nie pójdzie, lecz później poszedł na owe, jednak uczynił to w ukryciu (Jn 7, 1- 10). Poza tym, przywoływane są tu niektóre z uczynków Świętych Pańskich. Na przykład, św. Atanazy ścigany przez żołnierzy miał powiedzieć im: Pośpieszcie się, a jeszcze zdążycie go złapać (wówczas, gdy ci żołnierze nie wiedząc, że mają z nim do czynienia pytali go, czy widział może Atanazego) . Z kolei św. Franciszek Asyżu pytany przez rozbójników, którą drogą udał się ścigany przez nich człowiek, wskazał im widocznym dla nich palcem fałszywy kierunek, jednocześnie wskazując ukrytym pod habitem palcem prawdziwy kierunek ucieczki tej osoby).

    4. Najnowsze wypowiedzi Magisterium Kościoła podtrzymują tradycyjne nauczanie o tym, iż kłamstwo jest “z natury swej godne potępienia” (a więc innymi słowy: “wewnętrznie złe”) i że w związku z tym nie można się do niego uciekać nawet w dobrych celach (patrz: Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2485; 1753), jednak jednocześnie widoczne jest w nich pewne rozchwianie co do tego, czy rację należy przyznać raczej zwolennikom podejścia opisanego w punkcie numer 2 czy w apologetom rozróżnień pomiędzy kłamstwem a zastrzeżeniem domyślnym, o których mowa w jest punkcie 3. W pierwszej bowiem wersji punktu numer 2483 Katechizmu Kościoła Katolickiego (opublikowanego w 1992 roku) mieliśmy następującą definicję kłamstwa:

    Kłamać oznacza mówić lub działać przeciw prawdzie, by wprowadzić w błąd, tego kto ma prawo ją znać. 

    Jednak zaledwie w 6 lat po opublikowaniu tej pierwszej wersji owego Katechizmu, czyli w 1998 roku, Kongregacja Nauki Wiary naniosła na jego treść kilkadziesiąt poprawek, wśród których jedna tyczyła się właśnie punktu 2483 i wykreślała zeń słowa: tego kto ma prawo ją znać. Od 1998 roku definicja kłamstwa ujęta w punkcie 2483 Katechizmu Kościoła Katolickiego brzmi:

    Kłamać oznacza mówić lub działać przeciw prawdzie, by wprowadzić w błąd (bez wcześniejszego dopowiedzenia: tego kto ma prawo ją znać – przyp. moje MS).

     

    A zatem podsumowując: wedle tradycyjnego nauczania katolickiego, które nie zostało zmieniono do dziś; kłamstwo jest zawsze złe i zakazane. Magisterium Kościoła szanuje i akceptuje jednak dwie szkoły jego szczegółowego definiowania, a więc bardziej rygorystyczną, której najbardziej znanymi reprezentantami są św. Augustyn z Hippony i św. Tomasz z Akwinu oraz bardziej łagodną, której najbardziej cenionym przedstawicielem jest św. Alfons Maria Liguori. Z czysto formalnego punktu widzenia można powiedzieć, że choć Kościół naucza, że kłamstwo jest absolutnie zakazane, to jednak akceptuje opinię, wedle której świadome powiedzenie nieprawdy po to by chronić niewinnego nie jest kłamstwem (choć jednocześnie też akceptuje przeciwną doktrynę). Wiem, że to może wyglądać nie tylko na ciężki paradoks, ale nawet pewną obłudę chcącą zjeść ciastko i jednocześnie je mieć. Ja jednak nic na to nie poradzę. Będąc świadomy słabości takiego postawienia sprawy, staram się jednak zarazem najlepiej, jak to w tym miejscu potrafię, przedstawić główne meandry tradycyjnej katolickiej teologii moralnej na ów temat.

    Sam zaś, nie mam bardziej jednoznacznego zdania odnośnie tego, która z tych dwóch szkół ma więcej racji. Na pewno definicja kłamstwa wyznawana przez św. Augustyna i św. Tomasza jest bardziej spójna, logiczna i stoi za nią też historycznie dłuższa tradycja teologiczna. To podejście stanowi też coś w rodzaju ochronnego muru przeciw próbom swoistego “majstrowania” przy definicji innych z absolutnych zasad moralnych (np. podejściem typu: Cudzołóstwo jest zawsze złe, ale nie każda pozamałżeńska czynna aktywność seksualna jest cudzołóstwem). Z kolei, szkoła której reprezentantem jest św. Alfons Liguori wychodzi na przeciw jak się wydaje naturalnym intuicjom moralnym, jak i stwarza mniej problemów z interpretacją takich wydarzeń z Pisma świętego jak: zachowanie położnych hebrajskich (Wj 1, 18-19), szczegóły zachowania się Rachab przy ukrywaniu przez nią żydowskich szpiegów (Joz 2, 4-5) czy też przedstawienie się archanioła Rafała jako człowieka (Tb 5, 13).

    Jednak, tak czy inaczej: doktrynalnie niedopuszczalne jest mówienie: Kłamstwo może być czasami dozwolone. Jest to nieuprawniony i heretycki sposób formułowania myśli nawet wtedy, gdy w rzeczywistości ma się na myśli nie kłamstwo, ale dozwolone moralnie zastrzeżenie domyślne. To jakich słów używamy jest bowiem ważne, ale słowo kłamstwo jest zbyt negatywnie obciążone choćby przez treść samego Pisma świętego, aby było one wymieniane kiedykolwiek w jakimś pozytywnym kontekście. Podobnie, nie powinno się np. mówić o dopuszczalności kościelnych rozwodów nawet jeśli przez te sformułowanie rozumie się nie rozwody w sensie ścisłym, ale uprawnione stwierdzenia nieważności tego czy innego małżeństwa. Nie ma kościelnych rozwodów, choć czasami są kościelne stwierdzenia nieważności małżeństwa (nawet jeśli z pozoru obie rzeczy mogą wyglądać podobnie). Tak samo nie ma dozwolonych i uprawnionych kłamstw, nawet jeśli miałyby istnieć takie formy zastrzeżenia domyślnego, w ramach których można by świadomie mówić nieprawdę.

     

     

  4. “Odwróć oko od pięknej kobiety, a nie przyglądaj się obcej piękności”

    Leave a Comment

    Prawdopodobnie, wszyscy bardziej świadomi chrześcijanie znają słowa Pana Jezusa przestrzegające przed pożądliwym patrzeniem na kobietę jako czymś co jest grzechem cudzołóstwa w sercu (Mt 5, 28). Najpewniej też znaczna część bardziej pobożnych chrześcijan akceptuje te słowa, co prawda jako trudne, lecz słuszne napiętnowanie tych nieczystych myśli, które są świadome oraz dobrowolne. W Biblii znajdują się jednak jeszcze trudniejsze i dalej idące w tej kwestii napomnienia, których, jak się zdaje,  wielu chrześcijan nie zna i nie akceptuje. Chodzi mi w tym miejscu głównie o następującą wypowiedź ze starotestamentowej księgi “Mądrość Syracha”:

    Nie wpatruj się w dziewicę, abyś przypadkiem nie poniósł kar z jej powodu (…) Odwróć oko od pięknej kobiety, a nie przyglądaj się obcej piękności: przez piękność kobiety wielu zeszło na złe drogi, przez nią bowiem miłość namiętna rozpala się jak ogień” (Syr 9: 5, 8).

    W podobnym duchu utrzymany jest zresztą inny fragment Pisma św., a mianowicie wyznanie św. Hioba, który mówi:

    “Zawarłem z oczami przymierze, by nawet nie spojrzeć na pannę” (Hi 31, 1).

    Dodajmy w tym miejscu tylko, iż św. Hiob jest w Biblii pozytywnym bohaterem więc powyższe jego słowa mogą być śmiało traktowane jako dobry przykład do naśladowania, a nie jako grzech, wypaczenie czy też skrupulancka przesada.

     

    Istnieje jednak problem z powyższymi biblijnymi radami i przestrogami. Przestrzegają one bowiem nie tylko przed pożądliwymi myślami czy spojrzeniami, ale odradzają one nawet tych spojrzeń, z którymi nie wiążą się jasne seksualne intencje. Czyż praktyczna ich realizacja nie czyniłaby z mężczyzn dziwaków, którzy musieliby chodzić z zamkniętymi oczami po ulicach miast? A co z młodymi mężczyznami, którzy chcą poznać kandydatki na swe przyszłe żony, skoro nie mogliby oni nawet niepożądliwie na nie patrzeć? A może powyższe biblijne rady tak naprawdę są tylko częścią tych starotestamentowych zasad, które nie obowiązują już chrześcijan? Wreszcie, czy takie rady nie sprowadzają mężczyzn do rzędu jakichś bezrozumnych zwierząt, których bardzo łatwo jest pobudzić i skusić do seksualnych grzechów?

     

    Zacznijmy od tego, iż nic nie wskazuje na to, by rada z 9 rozdziału Mądrości Syracha oraz przykład życia św. Hioba stanowiły ten element Starego Testamentu, który nie obowiązuje już chrześcijan. Owszem niektóre z praw, przykazań i przepisów Prawa Mojżeszowego nie wiążą w sumieniu uczniów Jezusa i chodzi o te z nich, które miały charakter ceremonialno-obrzędowy bądź karno-cywilny. Jednak omawiane starotestamentowe fragmenty odnoszą się bezpośrednio do moralności, a nie spraw obrzędowych czy tego w jaki sposób rządzący państwem powinni karać poszczególne grzechy. Są to więc wskazówki o charakterze moralnym i obyczajowym, a te mimo, że zawarte w Starym Testamencie są w ścisły sposób skierowane również do chrześcijan. Poza tym, gwoli ścisłości, to sam św. Hiob nie był Żydem związanym Prawem Mojżeszowym, więc to co czytamy o nim w Piśmie świętym, nie musi łączyć się z karno-cywilnymi i obrzędowymi elementami Starego Zakonu.

    Silnym argumentem przeciwko traktowaniu zasady unikania przyglądania się pięknym niewiastom jest też fakt, iż aprobatywne jej powtórzenia, a także praktyczne zastosowania, znajdujemy w nauczaniu Ojców Kościoła i przykładzie życia jacy dali nam Święci, którzy żyli już wszak w czasach Nowego Testamentu. Papież św. Grzegorz Wielki tak wszak komentował słowa z księgi Hioba 31, 1:

    Nie godzi się spoglądać na to, czego pożądać nie wolno. Bo jeśli będziesz na to spoglądał, to oko cię za sobą pociągnie i serce twe złupi. Dlatego też Hiob bardzo dobrze się pod tym względem uzbroił (…) Dlaczego? Bo Hiob bardzo dobrze wiedział, że przez oczy wchodzą złe myśli do serca, i że strzegąc oczu, drzwi zmysłów, ustrzeże zarazem i serce, i rozum” [1].

    Z kolei, św. Jan Chryzostom odnośnie postawy Hioba nauczał:

    “Któż się nie zdziwi, widząc, że ten wielki mąż, który się przeciwstawił szatanowi, odważnie z nim walczył i wszystkie jego podstępy i napady odparł, nie śmie spojrzeć na pannę? (…) Czyni tak, abyśmy poznali, jak potrzebna jest nam ostrożność w tych rzeczach, choćbyśmy nie wiem jak doskonali byli”[2].

    Doktor Kościoła, św. Alfons Maria Liguori uczy z kolei:

    Czy jest grzechem poglądać na kobiety? Tak, przyjacielu, gdy niewiasty są młode, poglądać na nie jest przynajmniej grzechem powszednim; a gdy spojrzenia się powtarzają, wtedy jest nawet niebezpieczeństwem grzechu śmiertelnego” [3].

    W objawieniach bł. Anny Katarzyny Emmerich czytamy zaś o następującej zdarzeniu, jakie miało mieć miejsce podczas posługi Pana Jezusa:

    Najpierw Jezus mówił ogólnie o obowiązkach stanu małżeńskiego, a szczególnie żon; zalecał im, by tylko mężowi patrzyły śmiało w oczy, a przed każdym innym spuszczały wzrok” [4].

    Co prawda, ostatnia z cytowanych wypowiedzi nie odnosi się bezpośrednio do kwestii patrzenia mężczyzn na niewiasty, ale poniekąd pokazując “drugą stronę medalu” sugerują też słuszność omawianej zasady.

     

    Warto też zauważyć, iż w historii życia różnych Świętych Pańskich odnaleźć możemy praktyczne stosowanie nauczania z “Mądrości Syracha” i “Księgi Hioba”. Przykładowo, św. Franciszek Salezy miał nawet nie znać zbytnio twarzy jednej z odwiedzających go członkiń swej rodziny, gdyż kiedy inni ludzie mówili mu, iż jest ona piękna ten odpowiadał: “Podobno to prawda“.  Oczywiście, ktoś może w tym miejscu powiedzieć, iż podobne zachowania miały miejsce w przypadku osób duchownych, które były zobowiązane do zachowania dozgonnego celibatu. Czy jednak, jeśli weźmie się pod uwagę zasadę unikania pokus i okazji do grzechu, sytuacja osoby zobowiązanej do celibatu w bardzo radykalny sposób różni się od sytuacji kogoś kto znajduje się np. w związku małżeńskim? Przecież, tak bezżenny, jak i żonaty mężczyzna zobowiązani są do zachowania cnoty czystości właściwej ich stanowi, a co za tym idzie do unikania sytuacji i zachowań, które wystawiałyby na niebezpieczeństwo tę cnotę. Nie widać większego powodu dla którego beztroskie patrzenie na piękne kobiety miałoby być niebezpieczne dla duchownych, a bezpieczne dla mężczyzn pozostających w związku małżeńskim, a przez to zobowiązanych do zachowania wierności jednej kobiecie.

     

    Można jednak postawić pytanie, czy realizacja zasad z “Mądrości Syracha” i “Księgi Hioba” nie czyniłaby z mężczyzn dziwaków, którzy musieliby po ulicach chodzić ciągle ze spuszczonymi oczami? Otóż, warto zaznaczyć, iż wspomniane na początku tego artykułu słowa z “Mądrości Syracha” mówią bardziej o czymś, co można nazwać przyglądaniem się niewiastom, aniżeli o jakichś niecelowych pojedynczych spojrzeniach na tę czy inną kobietę. Jest tam bowiem napisane: “Nie wpatruj się w dziewicę” oraz “Nie przyglądaj się obcej piękności“. Chodzi więc raczej o dłuższe spojrzenia, coś co my współcześni nazwalibyśmy “zawieszaniem oka” czy nawet “podziwianiem piękna kobiet” aniżeli zwykłe krótkie spojrzenia na np. przechodzące po ulicy niewiasty. Poza tym mowa jest tam o przyglądaniu się pięknym i młodym kobietom, a nie jakimkolwiek niewiastom.

    Prawda, że z kolei w Księdze Hioba autor określa swe postępowanie tak, iż na pierwszy rzut oka wydaje się, że chodzi nawet o krótkie i pojedyncze spojrzenia na młode kobiety, jednak można ów krótki fragment interpretować w świetle dłuższego wywodu na ów temat, a więc wskazanego powyżej nauczania z “Mądrości Syracha”. Ponadto, nawet gdyby postawę św. Hioba traktować rzeczywiście jako deklarację unikania nawet krótkiego spoglądania na młode niewiasty to w odróżnieniu od zasad podanych w “Mądrości Syracha” mamy tam do czynienia z opisem indywidualnej postawy Hioba nie zaś nauczaniem ogólnych norm skierowanych do innych ludzi. Niewykluczone, że jakieś szczególne okoliczności w życiu Hioba sprawiały, że dobrym było dla niego rezygnowanie nawet z krótkich spojrzeń na młode kobiety. Nawet jeśli intencją Pisma św. nie byłoby pouczanie wszystkich innych mężczyzn, iż powinni wzorem Hioba czynić tak samo, to i tak płynęłaby z tego ogólna lekcja o tym, że należy uczciwie rozeznawać swe słabe punkty i zgodnie z tym rozeznaniem unikać tego co może być dla nas niebezpieczne.

     

    Czy jednak zasada dłuższego nieprzyglądania się ładnym i młodym kobietom nie ubliża mężczyznom kreując ich na jakichś seksualnych maniaków, których byle impuls może skusić do grzechów przeciw cnocie czystości? Cóż, tradycyjne doświadczenie chrześcijańskie uczy, że w tych kwestiach zwłaszcza mężczyznom “lepiej jest dmuchać na zimne“. Granica bowiem pomiędzy “podziwianiem piekna kobiet” a jawnie pożądliwymi myślami i spojrzeniami często nie jest zbyt szeroka i wyraźna, dlatego nie jest rzeczą bardzo trudną ją przekroczyć. Można powiedzieć, że tak jak np. w prawie drogowym zakazane jest nie tylko wkraczanie na jezdnię pełną samochodów, ale także poleca się nieprzekraczanie specjalnego pasa oddzielającego jezdnię od chodnika dla pieszych, tak Bóg w Swym Słowie rozsądnie zachęca mężczyzn do zachowania pewnej bezpiecznej odległości, jaka istnieje pomiędzy seksualną pożądliwością a patrzeniem na kobiety. Tym swego rodzaju pasem przygranicznym są właśnie beztroskie, ciekawskie i dłuższe spojrzenia na młode, atrakcyjne i ładne kobiety. Choć nie muszą być one od razu pożądliwe, to są na tyle grząskim gruntem, że rozsądnie jest ich unikać.

     

    Ktoś może wreszcie zapytać, jak zatem młodzi mężczyźni mają poznawać swe wybranki, skoro nie powinni się im przyglądać przed ślubem? Myślę, że w odpowiedzi na to pytanie warto uświadomić sobie to, iż w starożytnej kulturze hebrajskiej mężczyźni żenili się raczej szybko. Tak też, słowa z “Mądrości Syracha” w dużej mierze są skierowane już do żonatych mężczyn. Hiob zaś, który deklarował, iż “zawarł przymierze z oczyma swoimi, aby nawet nie spojrzeć na pannę” także miał już żonę. Powyższe okoliczności w mej opinii uprawdopodabniają interpretację, w myśl której zasada unikania dłuższego przyglądania się młodym i ładnym niewiastom choć ważna także w stosunku do nieżonatych mężczyzn, może być wobec nich aplikowana z nieco większą łagodnością niż w przypadku tych osobników płci męskiej, którzy mają już swe żony. Żonaty mężczyzna powinien wpatrywać się głównie w swoją żonę, a nie rozglądać się czy “podziwiać piękno” innych niewiast. Jest jednak bardziej zrozumiałe, iż młody mężczyzna szukający żony chce wizualnie ocenić fizyczne piękno otaczających go kobiet i również na tej podstawie wybrać sobie kandydatkę na żonę. Jednak, kiedy ów mężczyzna już to uczyni, a więc wybierze obiekt swych uczuć, również on nie powinien ciekawsko rozglądać się za innymi kobietami.

     

    Przypisy:

    [1] Cytat za: “Twoje życie duchowe” (w) “Miłujcie się” (Numer specjalny z 2002 roku), , s. 24.

    [2] Cytat za: jw., s. 24.

    [3] Cytat za: „Katechizm św. Alfonsa Liguoriego”, Miejsce Piastowe 1931, s. 93.

    [4] Cytat za: “Żywot i bolesna Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi wraz z Tajemnicami Starego Przymierza według widzeń  błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich”,  Wrocław 2009, s. 599.