Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: św. Faustyna Kowalska

  1. Czy Maryja ratuje upartych grzeszników po ich śmierci?

    Możliwość komentowania Czy Maryja ratuje upartych grzeszników po ich śmierci? została wyłączona

    W ostatnich tygodniach w katolickich mass mediach dość dużo pisało się o rozmaitych błędach mających być udziałem założyciela ruchu “Wojownicy Maryi” ks. Dominika Chmielewskiego. Z pewną częścią tej krytyki nie zgadzam się i jestem raczej skłonny przyznawać rację owemu prezbiterowi. Przykładowo, tak jak ks. Dominik uważam, że w różnych bajkach i programach dla dzieci znajdują się treści złe oraz niebezpieczne i dobrze jest przed nimi przestrzegać. Zgadzam się również z nim odnośnie tego, iż pewne nurty w psychologii są na płaszczyźnie duchowej oraz światopoglądowej bardzo podejrzane. Dystansuje się nawet od wykpiwania jego sugestii odnoszących się do tego, iż pewne zwierzęta (konkretnie: koty) mogą znajdować się czasami pod silnym wpływem demonicznym: skoro bowiem i nasz Pan Jezus Chrystus pozwolił, by wychodzące z wcześniej opętanego człowieka demony weszły w stado świń (patrz: Marek 5: 1-13), to tym podobnej możliwości nie można wykluczyć w odniesieniu i do innych gatunków zwierząt. Wszystko to jednak nie wyklucza tego, iż w wypowiedziach ks. Dominika Chmielewskiego rzeczywiście znajdują się pewne doktrynalne błędy. Ponadto, jeden z tych błędów, jeśli brać go na poważnie, może okazać się, praktycznie rzecz biorąc ,bardzo niebezpieczny dla dusz. Niniejszym chciałbym zwrócić uwagę mych szanownych Czytelników na ten – właśnie potencjalnie niezwykle groźny błąd – ks. Dominika Chmielewskiego. Otóż prezbiter ten pisząc o wstawienniczej mocy Najświętszej Maryi Panny, twierdzi, że w odniesieniu do jednego ze zmarłych (miał być nim Józef Piłsudski), mimo że na Sądzie Bożym miał zapaść już odnośnie niego wyrok wiecznego potępienia, to jednak Matka Boża miała wyprosić u Boga Ojca zmianę tego wyroku.

    Zanim jednak przejdę do szczegółowego omówienia bardzo poważnej błędności sugestii ks. Chmielewskiego, pragnę zaznaczyć, iż w żaden sposób nie wypowiadam się w tym artykule na temat ani samego Józefa Piłsudskiego, ani też nawet nie twierdzę, iż pewne poważnie złe czyny w wykonaniu tego człowieka wiązały się u niego z zaciągnięciem winy grzechu ciężkiego. Ocena tych rzeczy rzecz jasna bowiem zdecydowanie wykracza poza moje zdolności poznawcze. To, co zamierzam poddać krytyce w tym artykule, to sama zasada i sposób myślenia o maryjnej pobożności, która wyłania się z wywodów ks. Dominika Chmielewskiego.

    A zatem wracając do słów założyciela “Wojowników Maryi” w swej książce “Kecharitomene” pisze on rzecz następującą :

    Świadkiem takiej demonstracji mocy wstawiennictwa Maryi była św. Faustyna, która widziała sąd nad Józefem Piłsudskim. Widziała, że wyrok zapadł jeden – potępienie. Świadomy wyroku Piłsudski stał się bardzo smutny i w tym momencie Faustyna zobaczyła, jak stanęła przy nim Matka Boża, która wstawiła się za nieszczęśnikiem u Ojca, który zmienił wyrok na ciężki czyściec. Zobaczcie, wyrok zapadł, zdawałoby się nieodwracalny – potępienie, lecz stanęła Maryja i wyprosiła Piłsudskiemu zbawienie. Dlaczego Maryja wyprosiła mu zbawienie? Być może dlatego, że Józef Piłsudski nie wiedząc o tym, nosił w swoim mundurze medalik Matki Bożej, który w tajemnicy wszyła mu mama. Ale czy to mu wystarczyło? Było coś jeszcze – nieustanne Różańce jego matki, które były gromadzone przez całe życie Józefa Piłsudskiego na ten moment, kiedy ważyły się losy jego wieczności, kiedy stanął przed Bogiem. Jestem pewien, że jego mama, modląc się za swojego syna, naprawdę ufała, że bez względu na to co robi jej syn, zostanie zbawiony, bo oddała go Matce Bożej, choć on sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
    Patrz: Ks. Dominik Chmielewski, Kecharitomene. Odkryj Jej niesamowity sekret i wejdź w swoje przeznaczenie!, Wydawnictwo Sumus, Zielonka 2018, s. 165-166.

    Na samym początku mego krytycznego wywodu pozwolę sobie zauważyć, iż ks. Chmielewski, choć powołuje się tu na św. Faustynę Kowalską, nie podaje w swej książce żadnego przypisu czy innego rodzaju odesłania, które miałoby wskazywać na to, iż owa święta rzeczywiście coś takiego napisała bądź powiedziała. Czy mamy więc w tak ważnej zarówno doktrynalnie, jak i praktycznie kwestii wierzyć ks. Dominikowi na słowo? Gdy zajrzymy bodajże do słynnego “Dzienniczka” świętej siostry Faustyny Kowalskiej, to owszem znajduje się tam fragment, który często interpretowany jest jako odnoszący się do Józefa Piłsudskiego oraz jego śmierci. Sęk jednak w tym, że gdy czyta się słowa w nim zawarte, nie ma tam żadnej sugestii, jakoby wyrok wiecznego potępienia na Piłsudskiego już zapadł, ale został zmieniony przez wstawiennictwo Maryi. Ściśle rzecz biorąc, to nie ma tam nawet mowy o tym, by Maryja miała się wstawiać za Józefem Piłsudskim. Co więcej, sama Faustyna nie wyraża w nim pewności, iż owa osoba nie została potępiona na wieki, ale sugeruje tam tylko swoje przypuszczenie na ów temat. Pozwolę sobie na przytoczenie owego fragmentu z pism św. Faustyny:

    Pewnej chwili dnia 12 maja 1935 r. wieczorem, natychmiast po położeniu się do łóżka zasnęłam, ale jeżeli prędko zasnęłam, to jeszcze szybciej zostałam obudzona (…). Wtem ujrzałam pewną duszę, która oddzielała się od ciała wśród okropnych męczarni. O Jezu, pisząc to, drżę cała, po zobaczeniu okropności świadczących przeciwko tej duszy.

    Zobaczyłam wychodzące jakby z błotnistej przepaści dusze dzieci małych i nieco większych, koło 9 lat. Te dusze były odrażające i okropne, podobne do najbardziej przerażających potworów, do rozkładających się zwłok. Lecz te zwłoki żyły i świadczyły przeciwko konającej duszy. A dusza, którą widziałam w agonii jest duszą, którą świat czcił i uwielbiał, czego rezultatem jest próżnia i grzech. Wreszcie na koniec wyłoniła się jakaś niewiasta, która w czymś podobnym do fartucha niosła łzy, i ta niewiasta świadczyła wiele przeciwko tej duszy. O, straszna chwilo, w której trzeba będzie ujrzeć swe czyny w ich istocie i nędzy. Żaden z tych czynów nie będzie zapomniany i będą towarzyszyć wiernie przed sądem Bożym. Brak mi słów i porównań, aby wyrazić rzeczy tak okropne, i, chociaż wydaje mi się, że ta dusza nie będzie potępiona, to jednak jej męki nie różnią się niczym od męczarni w piekle. Jedyną różnicą jest to, że się w pewnej chwili skończą.

    Por. Św. s. M. Faustyna Kowalska, “Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej”Warszawa 2007, s. 196-197, n. 424-426.

    Ksiądz Dominik Chmielewski albo zatem widzi w pismach św. Faustyny Kowalskiej to, czego tam nie ma, albo miał na myśli jakieś inne źródło mające się odnosić do jej wizji na temat śmierci marszałka Piłsudskiego. Owego jednak domniemanego źródła on nie podaje, przez co utrudnia faktograficzną weryfikację merytorycznej poprawności swoich twierdzeń na temat objawień siostry Faustyny.

    ***

    Na czym jednak polega konkretnie błędność i wielkie niebezpieczeństwo tych przytoczonych powyżej twierdzeń założyciela “Wojowników Maryi”? Otóż – w zamierzony bądź niezamierzony sposób (mam nadzieję, że to drugie) promuje on coś, co św. Ludwik Grignon de Monfort zaliczał do fałszywych form maryjnej pobożności, a nawet nazywał wprost mianem “szatańskiej zuchwałości”:

    Czciciele zuchwali to grzesznicy, pozostający niewolnikami swych namiętności, lub miłośnicy świata, którzy pod pięknym mianem chrześcijan i czcicieli Maryi ukrywają pychę i skąpstwo, nieczystość lub niesprawiedliwość, złość, obmowę lub przekleństwo. Pod pozorem, że są czcicielami Matki Najświętszej, trwają spokojnie w złych nałogach, nie zadając sobie najmniejszego trudu, by się poprawić. Wmawiają sobie, że Pan Bóg im przebaczy, że nie umrą bez spowiedzi i że nie będą potępieni, ponieważ odmawiają Różaniec, poszczą w soboty, należą do Bractwa różańcowego, do Szkaplerza lub Sodalicji i noszą medalik Matki Bożej (…). Nie ma w chrześcijaństwie nic tak godnego potępienia, jak ta szatańska zuchwałość. Bo czyż może ktoś mówić szczerze, że kocha i czci Najświętszą Pannę, jeśli swymi grzechami kłuje, przebija, krzyżuje i znieważa bezlitośnie Jezusa Chrystusa, Jej Syna? Gdyby Maryja przez swe miłosierdzie ratowała z reguły tego rodzaju ludzi, to wprost popierałaby zbrodnię i dopomagała w ukrzyżowaniu i znieważaniu swego Syna. Któż ośmieliłby się coś podobnego przypuścić?.

    Patrz: Św. Ludwik Maria Grignon de Monfort, „Traktat o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, Toruń 1996, s. 115 – 117.

    Warto zresztą zauważyć, iż św. Ludwik Maria Grignon de Monfort nie był jedynym z kościelnych nauczycieli, którzy przestrzegali przed tym i podobnymi błędnym i zuchwałym pojmowaniem modlitewnego wstawiennictwa do Maryi i innych świętych pańskich. Poniżej pozwolę sobie zacytować kilka z wypowiedzi kościelnych autorytetów, które wskazywały na to niebezpieczeństwo:

    Ale to obacz, że nikomu inszemu nie jest pomocna przyczyna Panny Maryi, iedno tym, którzy rozkazania Pana Chrystusowego pilnie przestrzegają. Bo tak do służebników Panna mówi: Cokolwiek wam rozkaże, to czyńcie. Jakoby tak rzekła: Jużci się o was staram, jużci się za was przyczyniam: ale chcecie aby moja przyczyna miejsce miała, aby u Syna mojego ważna była: patrzcież tego pilnie, abyście zachowywali wolę świętą jego, a czynili wszystko, co on wam rozkazać raczy. Widzisz jako się te Matki Bożej słowa z onymi słowy Boga Ojca z nieba, nadobnie zgadzają. On woła: Tenci jest syn mój najmilszy, tego słuchajcie. A tu zasię Panna mówi: Cokolwiek wam rozkaże, to czyńcie.

    A tak i ty nędzny człowiecze, nie mniemaj abyś co u tej Panny uprosić, albo u Pana Boga otrzymać miał, jeśli że sprzeciwiasz się woli świętej tego, a grzechów twoich nie chcesz opuścić. Ale jeśli się nawrócisz, a będziesz naśladował przykazania jego, znajdziesz łaskę gotową i wspomożenie u niego i staniesz się uczestnikiem przyczyny Matki jego, której on nigdy wzgardzić nie może“.

    Ks. Jakub Wujek, “Wykład Pisma świętego. Postilla Catholica. Część pierwsza”, Komorów 1997, s. 130.

    Nie oglądajmy się więc na innych. Modlitwy  świętych mają wprawdzie wielką moc, ale tylko wtedy gdy się nawrócimy i staniemy się lepsi. Wszak i Mojżesz wybawił od Bożego gniewu swego brata i sześćset tysięcy ludzi (por. Pwt 9, 20), a nie mógł wybawić swej siostry, choć wina nie była taka sama – ona znieważyła Mojżesza (por. Lb 12), tamci zaś dopuścili się bezbożności. (…)

    Jeżeli będziemy opieszali nie znajdziemy ratunku dzięki pomocy innych, a jeśli będziemy czuwać, podołamy temu o własnych siłach, nawet prędzej sami niż przy pomocy innych. Bóg bowiem pragnie bardziej udzielić łaski nam samym niż innym dla nas; abyśmy byli otwarci starając się przebłagać Jego gniew i w ten sposób stawali się lepsi. Tak zmiłował się nad kobietą kananejską (por. Mt 15, 21 – 28; Mk 7, 24 – 30), tak wybawił cudzołożnicę (por. J 8, 1 – 11), tak łotra (por. Łk 23, 39 – 43), chociaż nie było żadnego pośrednika ani opiekuna.

    Mówię to nie dlatego, byśmy nie udawali się z prośbami do świętych, lecz abyśmy nie byli opieszali, i abyśmy nie powierzali naszych spraw wyłącznie innym, sami nie troszcząc się ani o nie nie dbając“.

    Św. Jan Chryzostom, “Homilie na Ewangelię św. Mateusza. Część pierwsza: homilie 1-40”,  Kraków 2000, ss. 74, 75.

    Żadnej, faktycznie, czci  Maryja nie pragnie bardziej i żadna nie przynosi Jej więcej radości, jak właściwe poznawanie i miłowanie Jezusa. Owszem, urządza się w kościołach celebracje dla wiernych, sięga się po uroczystą oprawę, ludzie się cieszą. Niemało to wszystko znaczy dla ożywienia pobożności. Jeśli jednak nie dołączy się do tego wola ducha, pozostanie bardziej formą, która stanowi jedynie zewnętrzną szatę religii. Na jej widok Panna (Maryja) słusznie mogłaby skierować do nas pełne wyrzutu słowa Chrystusa: <<Lud ten czci mnie wargami, a serce jego daleko jest ode Mnie>>. Takie nabożeństwo do Boga Rodzicielki jest autentyczne, które płynie z ducha (…) Niech więc każdy będzie przekonany, że jeśli pobożność, jaką ktoś deklaruje odnośnie do Przebłogosławionej Panny nie powstrzymuje go od grzechu albo nie rodzi postanowienia poprawy złych obyczajów, to (taka pobożność) jest nieautentyczna i fałszywa, nie przynosi bowiem naturalnego Jej owocu“.

    Papież św. Pius X, “Ad diem illud”.

    Ale nie sądźmy, że Marya ucieczką grzeszników w takiem rozumieniu, że uniewinnia grzechy i wszystko czyni sama, a nie wymaga pracy naszej. O, nie! Marya miłuje grzesznika, ale grzechem brzydzi się więcej aniżeli jakiekolwiek stworzenie. Marya tedy ucieczką w tem rozumieniu, iż pomaga grzesznikom do pokuty. Ktoby tedy ufając w pomoc Maryi, uparcie trwał w grzechach, tenby zawiódł się wielce. Przyczyną jego potępienia nie byłby brak pomocy ze strony Maryi, lecz nadmiar złości jego. Taki nie może skarżyć się, że ginie, bo podobny on do tonącego, który nie chce uchwycić liny, rzuconej mu by się ratował. Grzesznik potępiony nie może się skarżyć na brak pomocy, bo chociaż o pomoc prosi Maryę, jako matkę miłosierdzia, czyni ją raczej matką bolesną, grzechami swemi przyczyniając jej nowych boleści

    Patrz: Ks. Wojciech Andersz, Nauki katechizmowe ułożone na podstawie różnych autorów, Tom IV, Poznań 1910, s. 321.

    Mówiąc zaś bardziej ściśle to cytowany powyżej św. Ludwik M. G. de Monfort oraz inni kościelni nauczyciele potępiali nawet coś relatywnie mniej błędnego niż wizja wyłaniająca się z twierdzeń ks. Dominika Chmielewskiego. Zuchwali i fałszywi czciciele Maryi, o których wspomina św. Ludwik de Monfort, przynajmniej bowiem zakładali, że wyspowiadają się przed śmiercią i wkładali pewien trud w zewnętrzne praktykowanie tych czy innych praktyk pobożnościowych (poszczenie w soboty, odmawianie różańca, noszenie szkaplerza, etc.). Tymczasem, wedle ks. Chmielewskiego do ostatecznego ocalenia przed wiecznym potępieniem wystarczyło, iż matka Piłsudskiego odprawiała w jego intencji pewne zewnętrzne, a w pewnym miejscu nawet mające charakter magiczny (wszycie medalika do odzieży i to bez wiedzy zainteresowanego) praktyki i ten – bez względu na to co robił – i tak został na końcu zbawiony.

    Jeśli zaś chodzi o samo twierdzenie, iż Maryja mogła zmienić Boży wyrok zapadły na Sądzie szczegółowym, to jest ono tak skrajnie niedorzeczne i absurdalne, że szkoda na jego odparcie przywoływać większą ilość odpowiednich cytatów. Niech więc w tym miejscu wystarczy wypowiedź przywołanego już wyżej ks. Wojciecha Andersza:

    A wyrok ten rozstrzygnie sprawę na zawsze. Skoro P. Bóg ogłosi wyrok nikt go już cofnąć nie zdoła. Nie masz tam apelacyi do sądu wyższego. P. Bóg jest instancyą ostateczną, Sędzią najwyższym. < Jeden jest Najwyższy, Stworzyciel wszechmogący i Król możny a bardzo straszny, siedzący na stolicy Swojej i panujący Bóg>, mówi Mędrzec (Syr. 1, 8), św. Augustyn dodaje: <Tam już nie zajmą się nami święci, bo tam już nie ma czasu zmiłowania>. A anioł stróż? Ach i ten zawoła (Psal. 118, 137): <Sprawiedliwyś jest, Panie, i sąd Twój jest prawy>.

    Ks. Wojciech Andersz, Nauki katechizmowe ułożone na podstawie różnych autorów, Tom II, Poznań 1908, s. 125.

    ***

    Nie wiem, czy ksiądz Dominik Chmielewski zdaje sobie sprawę z tego, jak opłakane skutki dla życia duchowego – tak w jego w wymiarze doczesnym, jak i wiecznym – może mieć rozpowszechniane przez niego twierdzenie? Wszak logika tegoż konkretnego aspektu jego nauczania może w bardzo łatwy sposób niejednego człowieka prowadzić do myślenia i działania, które da się streścić w następujący sposób: “Nie muszę zmieniać swego życia, aby być zbawionym. Nie muszę się modlić ani nawet nawrócić w ostatniej chwili. Wystarczy, że będę miał oddaną maryjnej pobożności matkę, babcię albo żonę, która będzie zmawiać w mej intencji różańce i dodatkowo jeszcze nawet bez mej wiedzy wszyje mi do ubrania medalik z wizerunkiem Matki Bożej, a wówczas nawet jeśli na sądzie szczegółowym Bóg wyda na mnie wyrok potępienia, to i tak Maryja wyprosi u Stwórcy zmianę tego postanowienia“. Ufam, że ks. Dominik nie chce prowadzić swych Czytelników do tego typu wniosków, ale niestety taka jest prosta logika wypływająca z jego cytowanych wyżej twierdzeń. W ten sposób założyciel “Wojowników Maryi” może zaszkodzić niejednej duszy, a nawet w ostateczności przyczynić się do jej wiecznego potępienia. Kto bowiem myśli, że może na tym świecie żyć, jak chce, a ostatecznie jakaś jego “maryjna” krewna i tak wyprosi mu łaskę zbawienia, to najniechybniej po swej śmierci srogo się tym rozczaruje.

    ***

    Na sam koniec dodam, iż osobiście niepokoi mnie jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Otóż tym podobną “szatańską zuchwałość” w odniesieniu do pobożności maryjnej swego czasu propagował także Paulo Coelho, który w swej książce pt. “Pielgrzym” przytaczał taką oto opowieść niejakiego Petrusa, który był jego duchowym przewodnikiem oraz autorytetem:

    Miałem przyjaciela, który zawsze chodził pijany, ale co wieczór odmawiał trzy zdrowaśki, ponieważ w dzieciństwie wpoiła mu to matka. Nawet kiedy wracał do domu kompletnie zalany, nawet nie wierząc w Boga, mój przyjaciel co wieczór klepał trzy zdrowaśki. Po jego śmierci, uczestnicząc w jednym z rytuałów Tradycji, zwróciłem się do ducha Starszych, pytając, gdzie przebywa mój przyjaciel. A duch powiedział, że zmarły miewa się doskonale, że otacza go światło. Choć w życiu zabrakło mu wiary, ocalił go wysiłek ograniczony do automatycznego odmawiania trzech modlitw, po prostu z poczucia obowiązku.

    Patrz: Paulo Coelho, „Pielgrzym”, Warszawa 2003, s. 66.

    Gdyby zaś ktoś nie wiedział, to przypominam, że twórczość Paulo Coelho charakteryzuje się tym, iż pod przykryciem pewnych katolickich oraz chrześcijańskich pojęć i skojarzeń przemyca on w swych książkach rozmaite błędy, herezje oraz nadużycia takie jak: synkretyzm religijny, okultyzm, spirytyzm, obojętność religijna, usprawiedliwianie rozpusty i masturbacji, wzywanie i słuchanie się rad demonów, ubóstwienie człowieka, panteizm, agnostycyzm, negowanie wieczystego dziewictwa Maryi Panny oraz pogaństwo. Osobiście podejrzewam zresztą, iż Paulo Coelho podczas pisania swych książek był bezpośrednio inspirowany przez demony – na co w pewien sposób wskazują wywody samego Coelho, który przyznawał się, że już po swym rzekomym “nawróceniu” doznawał rozmaitych nadzwyczajnych zdarzeń, np. miewał wizje. Fakt więc, że również Paulo Coelho propaguje coś, co św. Ludwik Grignon de Monfort nazywał “szatańską zuchwałością” w odniesieniu do Maryi, tym bardziej skłania do martwienia się o nakreślony wyżej aspekt nauczania ks. Dominika Chmielewskiego.

    Mirosław Salwowski

    ***

    Źródło obrazka wykorzystanego w artykule:
    https://www.radiomaryja.pl/informacje/tylko-u-nas-ks-d-chmielewski-sdb-nabozenstwo-niepokalanego-serca-maryi-musi-rozlac-sie-po-calym-kosciele-jesli-chcemy-widziec-owoce-obietnic-matki-bozej/

    Przeczytaj też:

    Czy “Katolickie memy” propagują szatańskie zuchwalstwo?

    15 herezji i błędów Paulo Coelho

  2. Na czym polega Boża nienawiść do “miłujących nieprawość”?

    Leave a Comment

    Zapewne jednymi z najbardziej trudnych fragmentów Pisma świętego są te z nich, które w jasny sposób wyrażają prawdę o tym, iż Bóg nienawidzi oraz brzydzi się nie tylko grzechem, ale również tymi ludzi, których na kartach tej Księgi określa się mianem “kochających nieprawość“, “przewrotnych” oraz “krwawych” i “podstępnych“. W Biblii czytamy wszak następujące:


    Bo Ty nie jesteś Bogiem, któremu miła nieprawość, złego nie przyjmiesz do siebie w gościnę. Nieprawi nie ostoją się przed Tobą. Nienawidzisz wszystkich złoczyńców, zsyłasz zgubę na wszystkich, co mówią kłamliwie. Mężem krwawym i podstępnym brzydzi się Pan” (Psalm 5, 6-7);

    Jednakowo Bogu są nienawistni i grzesznik, i jego grzech” (Mądrości 14, 9);

    „Bo Pan się brzydzi przewrotnym, a z wiernymi obcuje przyjaźnie. Przekleństwo Pana na domu bezbożnych, On błogosławi mieszkanie prawych” (Przysłów 3, 32 -33).

    „Pan bada sprawiedliwego i występnego, nie cierpi Jego dusza tego, kto kocha nieprawość”(Psalm 11, 5).

    Powyższe stwierdzenia Pisma św. są najczęściej ignorowane, gdyż wydają się być one nie do pogodzenia z innymi prawdami wyrażanymi na kartach tej świętej Księgi, a więc tymi mówiącymi o Bożej miłości do grzeszników oraz o tym, że Bóg z miłości do złoczyńców posłał Swego Jednorodzonego Syna, by poniósł śmierć za winy nas wszystkich. Te – w pewnym sensie słuszne uwagi – nie dają jednak żadnego rozsądnego wyjaśnienia podstawowego problemu, którym jest to, iż oba – wydawałoby się sprzeczne ze sobą stwierdzenia (o Bożej nienawiści i miłości do grzeszników) znajdują się nie w dwóch odrębnych od siebie księgach, ale zostały zawarte w jednej i tej samej Księdze, którą jest Pismo święte.

    Prócz ignorowania biblijnych stwierdzeń o Bożej nienawiści i obrzydzeniu względem “miłujących nieprawość” czasami są jednak podejmowane jakieś próby znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak jedna i ta sama Księga może łączyć ze sobą tak wydawałoby się przeciwstawne sobie prawdy, jak Boża miłość i nienawiść do złoczyńców. Poniżej pozwolę sobie nakreślić tego rodzaju próby, jednak już teraz nadmienię, iż wszystkie one są na gruncie prawowierności katolickiej niezwykle słabe.

    Czy Biblia się myli?

    Tak więc, pierwszą z prób wyjaśniania nakreślonego wyżej problemu jest twierdzenie/sugestia, jakoby osoby spisujące Pismo święte odnotowując fragmenty mówiące o Bożej nienawiści do złoczyńców kierowały się wówczas bardziej swymi niedoskonałymi, ludzkimi wyobrażeniami o Bożym charakterze, aniżeli objawioną im w tym względzie przez Ducha Świętego prawdą. Te wyjaśnienie jest jednak nie do pogodzenia z wiarą katolicką mówiącą nam, iż Pismo święte jest wolne od wszelkich błędów oraz, że wszystko co się w nim znajduje zostało stwierdzone przez Ducha Świętego. Katechizm św. Jana Pawła II uczy na temat w następujących słowach:

    Ponieważ wszystko, co twierdzą autorzy natchnieni, czyli hagiografowie, powinno być uważane za stwierdzone przez Ducha Świętego, należy zatem uznawać, że księgi biblijne w sposób pewny, wiernie i bez błędu uczą prawdy, jaka z woli Bożej miała być przez Pismo święte utrwalona dla naszego zbawienia” (n. 107).

    Z kolei papież Benedykt XV w encyklice „Spiritus Paraclitus” naucza:

    boskie natchnienie rozciąga się bez żadnego wyjątku i różnicy na wszystkie części pism biblijnych i żaden błąd nie może dotknąć natchnionego tekstu (…)” („Spiritus Paraclitus”).

    Czy Bóg się zmienił?

    Drugą z prób wyjaśnienia omawianego swego rodzaju przeciwstawianie obrazu Boga, jaki został nam przedstawiony w Starym Testamencie obrazowi Boga nakreślonemu w Nowym Testamencie. A zatem Bóg w Starym Przymierzu ma być pokazywany jako “gniewny oraz pomstliwy” za to Chrystus w Nowym Testamencie ukazuje nam Boga “miłosiernego, łaskawego i łagodnego”. I to wyjaśnienie nie wytrzymuje jednak próby ortodoksji, gdyż jego logika prowadzi do jawnie heretyckich wniosków. Albo bowiem musielibyśmy dojść tu do marcjonizmu to znaczy twierdzenia, iż Stary oraz Nowy Testament tak naprawdę nauczają o dwóch odmiennych od siebie Bóstwach. Albo też doszlibyśmy do stwierdzenia, że co prawda tak Stary jak i Nowy Testament uczą o jednym i tym samym Bogu, którego jednak charakter z czasem się w sposób radykalny zmieniał. To jednak nie zgadza się z tym, co na temat Bożego charakteru mówi choćby Księga Malachiasza (3: 6): “… Ja, Pan, nie odmieniam się” […]. Nie jest więc tak, iż Bóg zmienia się w Swych cechach charakteru albo też w Swych osobowych cechach. Przed 5000 lat Bóg był tak samo miłosierny jak dziś oraz istniał w trzech Osobach, a nie tylko jednej czy dwudziestu. Owszem, niektóre z zasad i praw ustanawianych przez Boga mogły się zmieniać i faktycznie się zmieniały w zależnie od pewnych czynników i okoliczności, np. kiedyś Bóg wymagał od członków wybranego przez Siebie ludu obrzezania, ale wymóg ten został przez Niego zniesiony przed prawie 2 000 lat. Nie należy jednak mylić zmiany niektórych Bożych wymagań ze zmianą Jego charakteru. Tytułem pewnej analogii: to, że ojciec stawiał nieco inne wymagania swemu synowi, gdy ten miał 6 lat niż gdy miał 16 lat nie oznacza, że jego charakter się zmienił. Taki ojciec może mieć ciągle te same cechy charakteru jednak wciąż pozostając w zgodzie z tymi swymi cechami może on w zależności od poziomu rozwoju swych dzieci w pewnych aspektach modyfikować wyznaczane im zasady postępowania. Warto zresztą dodać, iż nauczanie o niezmienności Boga jest jednym z dogmatów wiary katolickiej:

    Całą mocą wierzymy i bez zastrzeżenia wyznajemy, że jeden tylko jest prawdziwy Bóg, wieczny, nieskończony, niezmienny, niepojęty, wszechmocny i niewymowny, Ojciec i Syn, i Duch Święty: trzy Osoby, ale jedna istota, jedna substancja, czyli natura, całkowicie prosta” [Sobór Laterański IV, (1215): DS 800.] (podkreślenie moje – MS).

    Zresztą, jeśli uważniej przypatrzymy się temu co naucza Nowy Testament to również znajdziemy w nim fragmenty, które swą wymową przypominają to co Stary Testament uczył o Bożej nienawiści do “miłujących nieprawość“. Jednym z dobitniejszych tego przykładów są słowa Pana Jezusa, które kieruje On do lokalnego kościoła w Laodycei:

    “Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust (Ap 3, 15 – 16). [Podkreślenie moje – MS].

    Warto w tym kontekście podkreślić, iż zwrot, który w polskim tłumaczeniu został przełożony jako “wyrzucić z mych ust” w bardziej dosłownym swym znaczeniu brzmi dosadniej, a mianowicie: “zwymiotować“, a nawet “wyrzygać“. A więc Chrystus Pan przestrzega nas, że możemy dojść do takiego momentu w swym życiu, iż będzie chciał On nas “wyrzygać“. Przyznajmy, że niezbyt pasuje do wręcz romantycznego pojmowania miłości Bożej, jaką tą wizją jesteśmy dziś często karmieni w kościołach. Jeśli już to Pan Jezus “wyrzygujący” niektórych ludzi bardziej współbrzmi z przywołanymi wyżej wersetami Starego Testamentu w których Bóg “brzydzi się” oraz “nie cierpi” niektórych rodzajów ludzi (Ps 11, 5; Prz 3, 32).

    Z kolei w Liście do Rzymian św. Paweł w aprobatywny sposób przytacza starotestamentową księgę Malachiasza, gdzie czytamy, iż Bóg Jakuba umiłował a Ezawa miał w nienawiści (por. Rz 9, 13; Ml 1, 2-3). W opisie zaś Sądu Ostatecznego czytamy, iż Pan nasz Jezus Chrystus rzeknie do potępionych: “Idźcie precz ode Mnie, przeklęci (…)” [patrz: Mt 25, 41] oraz:
    Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!” (Mt 7, 23). I w tym wypadku widzimy, iż słowa Chrystusa swą wymową pasują do nauczania Starego Testamentu wedle którego Bóg jest tym, który “złych nie przyjmie do siebie w gościnę”; “zsyła zgubę na wszystkich co mówią kłamliwie” zaś “Nieprawi nie ostoją się (przed Nim)” [por. Ps 5, 6-7].

    Czy Biblię należy rozumieć tylko niedosłownie?

    Kolejną próbą zaprzeczania nauczaniu Pisma św. na temat Bożej nienawiści jest popularne wśród katolików, acz zasadniczo niekatolickie twierdzenie o tym, jakoby Biblii “nie należało rozumieć dosłownie“. Oczywiście nie jest tak, iż dokładnie każde zdanie czy słowo zawarte w Piśmie świętym winno być rozumiane w dosłowny sposób jednak normalną regułą interpretacji tej Księgi jest właśnie rozumienie jej w taki sposób.

    Święty Tomasz z Akwinu nauczał wszak, iż: „Wszystkie rodzaje sensu Pisma świętego powinny się opierać na sensie dosłownym”  (Summa theologiae, I, 1, 10 ad 1). Papież Leon XIII potwierdził tę zasadę w swej encyklice „Providentissimus Deus”, gdzie uczył co następuje:

    Niech on [współczesny komentator] jednak z tego powodu nie sądzi, że ma drogę zamkniętą do posuwania się dalej w badaniu i wyjaśnianiu, a tym bardziej, gdy znajdzie się do tego słuszna przyczyna, – byle tylko szedł sumiennie za ową regułą, rozumnie przez św. Augustyna postawioną, a mianowicie, że należy jak najmniej odstępować od sensu literalnego i niejako właściwego, chyba że jakiś powód nie pozwoli go zatrzymać lub konieczność zmusi do opuszczenia go [Św. Aug., De Gen. ad litt. VIII, 7, [13].]. Tej reguły tym mocniej należy się trzymać, im większe jest niebezpieczeństwo pobłądzenia przy tak wielkim pożądaniu nowości i wolności zdań„ (podkreślenie moje – MS).

    Również Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie numer 116 powtarza wskazaną wyżej zasadę św. Tomasza z Akwinu, iż:

    Wszystkie rodzaje sensu Pisma świętego powinny się opierać na sensie dosłownym„.

    Poza tym również Tradycja Kościoła mówi o Bożej nienawiści do złoczyńców.

    Przykładowo, doktor Kościoła, św. Alfons Liguori w swym znamienitym dziele „Przygotowanie się do śmierci” stwierdza wprost:

    Bóg oświadczył wprost, że nienawidzi grzechu, a tym samym nienawidzi też tego, to go popełnia” [1] (podkreślenie moje – MS).

    Także Katechizm Soboru Trydenckiego naucza rzeczy następującej:

    Pan Bóg (…) ma w nienawiści wszystkich ludzi grzesznych, jako Dawid Prorok świadczy” [2]. Warto też dodać, iż niektóre z uznanych przez Kościół prywatnych objawień także mówi na ów temat w bardzo podobny sposób.

    Na przykład w objawieniach danych św. Brygidzie Wielkiej w odniesieniu do wróżbitów, czarownic oraz ludzi, którzy ich wspierają, czytamy takie słowa:

    Wszyscy oni – zarówno ci, którzy przeklętych wróżbitów i czarownice przetrzymują w swych domach i żywią ich, jak i  ci, którzy szukają u nich diabelskich porad i pomocy, jak wreszcie sami wróżbici i czarownice, obiecujący spełnić wspomniane życzenia – są przeklęci i znienawidzeni przez Boga. I jak długo będą trwać w tym stanie i takiej postawie, tak długo żadne natchnienie ani łaska Ducha Świętego nie spłynie na nich  i nie napełni ich serc. Jednakże ci, którzy by za to żałowali i pokornie oczyścili się, podejmując mocne postanowienie niewracania więcej do tych praktyk, dostąpią u Mojego Syna łaski i miłosierdzia” (podkreślenie moje – MS) [3].

    Co więcej, podobną myśl, jeśli uważnie się wczytać, można znaleźć nawet w objawieniach przekazanych św. Faustynie Kowalskiej, które wszak trudno jest oskarżać o niedocenianie prawdy o Bożym miłosierdziu. W jej słynnym już „Dzienniczku” możemy wszak przeczytać co następuje:

    Napisz: Jestem święty po trzykroć i brzydzę się najmniejszym grzechem. Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech, ale kiedy żałuje, to nie ma granicy dla mojej hojności, jaką mam ku niej. Miłosierdzie moje ogarnia ją i usprawiedliwia. Miłosierdziem swoim ścigam grzeszników na wszystkich drogach ich i raduje się serce moje, gdy oni wracają do mnie. Zapominam o goryczach, którymi poili moje serce, a cieszę się z ich powrotu. Powiedz grzesznikom, że żaden nie ujdzie mojej ręki. Jeżeli uciekają przed miłosiernym sercem moim, wpadną w sprawiedliwe ręce moje. Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję (się) w tętno ich serca, kiedy uderzy dla mnie. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty sumienia, przez niepowodzenie i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam przez głos Kościoła, a jeżeli udaremnią wszystkie łaski moje, poczynam się gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie i daje im, czego pragną” (podkreślenie moje – MS) [4].

    Czym zatem jest Boża nienawiść do złoczyńców?

    Jak więc pogodzić jednoczesne nauczanie Pisma świętego o tym, iż Bóg z jednej strony kocha złoczyńców, z drugiej zaś ich nienawidzi? Otóż, mimo pozornie wielkiej sprzeczności jaka wydaje się zachodzić pomiędzy tymi obiema biblijnymi doktrynami połączenie ich ze sobą w jedną całość jest łatwiejsze niż wielu sobie myśli. Sęk bowiem w tym, iż natchnieni przez Ducha Świętego autorzy biblijni, gdy używali tych czy innych słów lub zwrotów nie musieli ich rozumieć dokładnie w 100 procentach tak, jak rozumie się je dziś. Wszyscy wszak wiemy, iż niektóre słowa przynajmniej częściowo zmieniają z biegiem czasu znaczenie. Nasze potoczne rozumienie słowa “nienawiść” owszem często wyklucza jednoczesne darzenie miłością nienawidzonej osoby. Gdy mówimy bowiem o kimś, że go “nienawidzimy” to nierzadko mamy na myśli, iż ta osoba jest dla nas całkowicie “skreślona”, nie chcemy jej do końca swych dni znać, wykluczamy uczynienie dla niej czegokolwiek dobrego, pragniemy dla tego kogoś tylko zła, a nawet piekła. I rzecz jasna takie nasze ludzkie potoczne rozumienie nienawiści zakłada coś grzesznego i niegodziwego. Czy jednak Bóg jest związany naszym rozumieniem słowa “nienawiść”? Oczywiście, że nie, wszak jak On sam o Sobie mówi:

    Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi” (Iz 55, 9-9).

    Najlepszym zatem wyjaśnieniem omawianego problemu wydaje się konstatacja, iż Bóg w pewien (całkowicie znany Sobie) sposób, w Swym charakterze, łączy ze sobą z jednej strony miłość i życzliwość wobec bezbożnych, z nienawiścią i obrzydzeniem wobec nich. Boża miłość wobec złoczyńców polega na tym, że póki żyją oni jeszcze na tym świecie, Wszechmogący pragnie dla nich zbawienia, nie chcąc ich wiecznej śmierci oraz zguby (2 P 3, 9; Ez 33, 11).  Najwyższym tego wyrazem był Krzyż Chrystusa, gdzie Bóg Ojciec wydał swego Jednorodzonego Syna na odkupienie win wszystkich ludzi (por. 1 J 4, 8-9; Rz 8, 32). Innymi tego przejawami jest to, iż Bóg na różne sposoby wzywa i zachęca złoczyńców, by porzucili swe nieprawości i okazali skruchę. W sferze zaś bardziej doczesnej Bóg także w pewien sposób okazuje bezbożnym Swą życzliwość, sprawiając, że  „słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5, 45) – innymi słowy, Wszechmogący sprawia, iż (ogólnie rzecz biorąc) także źli i niesprawiedliwi mają co jeść, co pić, gdzie mieszkać, w co się ubrać, etc.

    Z kolei Boża nienawiść wobec złoczyńców i bezbożnych wyraża się w tym, że już na tej ziemi Bóg w szczególny sposób objawia im Swój gniew i przygotowuje im karę (Ps 11, 6; Syr 39, 28-31; Prz 16, 4), nie odpowiada na ich modlitwy (Prz 28, 9) oraz nie przyjmuje ich ofiar (Prz 21, 27). W pewien sposób, jeszcze za swego doczesnego życia, źli, bezbożni i niesprawiedliwi są też od Boga dalecy, są Jego wrogami (Ps 68, 21) i są Mu obrzydli (Ps 5, 7; Prz 3, 32) . W najwyższym zaś stopniu owa Boża nienawiść oraz obrzydzenie do występnych i bezbożnych spełnią się w karze wiecznego ognia, na którą owych ludzi skarze sam Pan Jezus, wyrażając w ten sposób względem nich Swój święty i sprawiedliwy gniew (por. 2 Tes 1, 5-9; Mt 25, 41-46; 1 Tes 4, 6; Jud 1, 14-16). 

    Podsumowanie

    Oczywiście można zgodzić się w tym, że ze względu na nasze potoczne rozumienie słowa “nienawiść” powinno się z dużą ostrożnością posługiwać tymi fragmentami Pisma świętego, które mówią o Bożej nienawiści względem “miłujących nieprawość”. Ta ostrożność nie powinna jednak przeradzać się w faktyczne ignorowanie czy cenzurowanie tego co w Słowie Bożym jest dla nas niezrozumiałe lub trudne do przyjęcia. Po prostu, jeśli Pismo święte i Tradycja Kościoła mówią o Bożej nienawiści do złoczyńców to trzeba to z pokorą przyjąć oraz dobrze zrozumieć, nie zaś traktować to, jako coś czego się wstydzimy i czego się wypieramy.

    Mirosław Salwowski

    Przypisy:

    1 . Cytat za: Św. Alfons Maria de Liguori, „Przygotowanie do śmierci„, Kraków 2011, s. 141.

    2. Cytat za: „Katechizm rzymski z wyroku św. Soboru Trydenckiego ułożony, z rozkazu Piusa V. Papieża wydany, i od Klemensa XIII szczególniej zalecony. Tom III”, Warszawa 1827, s. 197.

    3. Cytat za: Św. Brygida Wielka, „Objawienia i inne dzieła„, Kraków 2004, s. 338.

    4. Cytat za: Św. s. M. Faustyna Kowalska, „Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej„, Warszawa 2007, s. 575.

  3. “Przedsoborowe” oblicze pism i objawień św. Faustyny Kowalskiej

    Leave a Comment

    Postać i pisma świętej siostry Faustyny Kowalskiej zyskały aprobatę władz kościelnych po Soborze Watykańskim II. Również tematyka objawień danych tej świętej może wydawać się wręcz stricte “posoborowa”, gdyż koncentrują się one na miłości oraz miłosierdziu Boga i Chrystusa, niezbyt często wspominając o Bożej sprawiedliwości oraz Bożych karach. Czy jednak rzeczywiście można uznać św. Faustynę Kowalską za swoistą prekursorkę różnych “posoborowych” nurtów w duszpasterstwie kościelnym oraz teologii katolickiej? Otóż, niekoniecznie. Poniżej, wykażę bowiem, iż różne fragmenty pism tej świętej mogłyby być przez dużą część współczesnych duszpasterzy uznane za błędne, gorszące, a nawet skandaliczne.

    Zacznijmy od tego, iż św. Faustyna Kowalska rzeczywiście – z Bożego natchnienia – pisała przede wszystkim o miłosierdziu naszego Stwórcy i Zbawiciela. I nie ma w tym niczego niewłaściwego, gdyż inspirowani przez Boga ludzie mogą być pobudzani przez Niego do kładzenia akcentu na rozmaite kwestie wiary oraz moralności. Ktoś np. może być przez Boga powołany do szczególnej opieki nad ubogimi ludźmi, a kogoś innego ten sam Bóg pobudzi do prowadzenia duszpasterstwa osób bardziej finansowo majętnych. A przecież pomiędzy działalnością jednego i drugiego nie będzie – co do samej zasady – rzeczywistej sprzeczności. Podobnie, jednych świętych Bóg może powoływać, by mówili znacznie więcej o miłosierdziu, a innych pobudzać do bardzo częstego nauczania o Bożej sprawiedliwości oraz karach. I, mimo że pozornie rzecz biorąc, nauczanie takich świętych może wydawać się komuś wręcz opozycyjne wobec siebie, to – jeśli takowe nauczanie nie będzie polegało np. na całkowitym przemilczeniu czy zaprzeczaniu lub zniekształcaniu Bożej sprawiedliwości (oraz vice versa) – nie będzie pomiędzy obiema postawami prawdziwej sprzeczności.

    Piekło jest straszne i są w nim konkretni ludzie

    Tak właśnie należy postrzegać św. Faustynę Kowalską. Bóg powołał ją w szczególny sposób do mówienia o Swoim miłosierdziu, ale powołanie to nie polega w jej przypadku na przemilczaniu, zaprzeczaniu czy zniekształcaniu prawdy o Bożej sprawiedliwości, sądzie i karze.

    Jasnym tego przykładem jest chociażby fakt, iż w pismach św. Faustyny znajdujemy fragment mówiący nie tylko o istnieniu piekła:

    Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez Anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga; drugie – ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie – nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność; widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka jest ustawiczne, towarzystwo szatana; siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk, są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów, każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny, i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie, jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą; piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie jako tam jest.

    Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. (…) Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich. O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem.” (Cytat za: Św. s. M. Faustyna Kowalska,Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej”, Warszawa 2007, s. 295-296, n.741).

    Zauważmy, jak bardzo ta wizja św. Faustyny Kowalskiej różni się od “posoborowego” mówienia o piekle. Żadnych mrzonek typu: “Prawdopodobnie piekło jest puste” albo “Piekło to tylko i wyłącznie stan duszy polegający na świadomości braku obecności Boga”. Piekło widziane przez siostrę Faustynę to piekło opisane w Biblii oraz pismach Ojców Kościoła i innych świętych. Jest to więc piekło, w którym są konkretni ludzie, gdzie ogień jest zapalany przez gniew Boży i w którym istnieją zmysłowe (a nie tylko czysto duchowe) męki.

    “Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech”

    Co więcej, Pan nasz Jezus Chrystus mówi w pewnym momencie do siostry Faustyny, iż “nie może kochać duszy, którą plami grzech”, dotyka grzeszników różnymi utrapieniami, a w razie uporu z ich strony zaczyna się nawet na nich gniewać:

    Napisz: Jestem święty po trzykroć i brzydzę się najmniejszym grzechem. Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech, ale kiedy żałuje, to nie ma granicy dla mojej hojności, jaką mam ku niej. Miłosierdzie moje ogarnia ją i usprawiedliwia. Miłosierdziem swoim ścigam grzeszników na wszystkich drogach ich i raduje się serce moje, gdy oni wracają do mnie. Zapominam o goryczach, którymi poili moje serce, a cieszę się z ich powrotu. Powiedz grzesznikom, że żaden nie ujdzie mojej ręki. Jeżeli uciekają przed miłosiernym sercem moim, wpadną w sprawiedliwe ręce moje. Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję (się) w tętno ich serca, kiedy uderzy dla mnie. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty sumienia, przez niepowodzenie i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam przez głos Kościoła, a jeżeli udaremnią wszystkie łaski moje, poczynam się gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie i daje im, czego pragną” (Św. s. M. Faustyna Kowalska, “Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej”, Warszawa 2007, s. 575, n. 1728).

     

    Najpiękniejsze miasto w Ojczyźnie naszej … zniszczone jak Sodoma

    W pismach św. Faustyny Kowalskiej znajdujemy też fragmenty mówiące w jasny sposób o tym, iż Bóg gniewa się i zsyła na poszczególne społeczności kary w sferze doczesnej. Przykładowo, w pewnym momencie siostra Faustyna pisze:

    Widziałam gniew Boży ciążący nad Polską. I teraz widzę, że jeśliby Bóg dotknął kraj nasz największymi karami, to byłoby jeszcze Jego wielkie miłosierdzie, bo by nas mógł ukarać wiecznym zniszczeniem za tak wielkie występki” (Św. s. M. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej”, Warszawa 2007, s. 517, n. 1533).

    Jako swego rodzaju rozwinięcie i konkretyzację powyższej myśli można uznać inne z natchnień danych św. Faustynie, a mianowicie:

    Pewnego dnia powiedział mi Jezus, że spuści karę na jedno miasto, które jest najpiękniejsze w Ojczyźnie naszej. Kara ta miała być – jaką Bóg ukarał Sodomę i Gomorę. Widziałam wielkie zagniewanie Boże i dreszcz napełnił, przeszył mi serce„ (Św. s. M. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej”, Warszawa 2007, s. 46, n. 39).

    Co prawda, nazwa owego miasta nie została wymieniona przez siostrę Faustynę, ale wiemy przecież z historii, które z polskich miast zostało w czasie II wojny światowej w swej olbrzymiej części zniszczone. Była to Warszawa, osławiona w okresie międzywojennym przez duży poziom przestępczości, korupcji i rozwiązłości, które ją nękały. Warto zresztą dodać, iż w jednej ze swych konferencji ks. Sławomir Kostrzewa powoływał się na pewną zakonnicę, która osobiście znała siostrę Faustynę i która to twierdziła, iż święta ta miała mówić wprost o tym, że polskim miastem zniszczonym jak Sodoma będzie właśnie Warszawa.

    Karnawał oraz związany z nim nawał kar i grzechów

    Świętej Faustynie – przynajmniej pośrednio – było także dane poznać prawdę o wielkim niebezpieczeństwie różnych “światowych” rozrywek i zwyczajów, przed którymi współcześnie w Kościele niemal w ogóle się nie przestrzega. Zakonnica ta pisze bowiem:

    W ostatnie te dwa dni karnawału poznałam wielki nawał kar i grzechów. Dał mi Pan poznać w jednym momencie grzechy świata całego w dniu tym popełnione. Zemdlałam z przerażenia i pomimo że znam całą głębię miłosierdzia Bożego, zdziwiłam się, że Bóg pozwala istnieć ludzkości. I dał mi Pan poznać, kto podtrzymuje istnienie tej ludzkości: to są dusze wybrane. Kiedy dopełni się miara wybranych, świat istniał nie będzie” ( Św. s. M. Faustyna Kowalska, “Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej”, Warszawa 2007, s. 351, n. 926).

    Z powszechnego doświadczenia wiemy, iż zabawy karnawałowe tradycyjnie obfitują w tańce damsko-męskie, nieskromne stroje oraz nadużywanie alkoholu. Ilu jednak współczesnych księży przestrzega – poza pijaństwem (bo o tym grzechu owszem jeszcze się dość często wspomina) – przed takimi rzeczami? Ba, ilu duchownych nawet bez ostrzegania przed tymi konkretnymi rozrywkami, uczula w jakiś szczególny sposób na to, iż czas karnawału jest szczególnie niebezpiecznym dla życia moralnego okresem roku?

    Jak zatem widać, św. Faustyna Kowalska – delikatnie mówiąc – nie za bardzo nadaje się na bycie patronką wykrzywionej i zniekształconej “posoborowej” wizji Bożego miłosierdzia. Mówi wszak ona o piekle jako stanie oraz miejscu, w którym konkretni ludzie doznają strasznych mąk polegających również na tym, iż znajdujący się tam a zapalany przez Boży gniew ogień dotyka naszych zmysłów. Mówi ona także o tym, iż ludzie grzechy ściągają na nas gniew Boga oraz Jego kary. Jednym zdaniem nie da się tego w żaden sposób pogodzić z twierdzeniami tych, którzy mówią, iż “Bóg nikogo nie karze oraz nie gniewa się na grzeszników”, oraz można, a nawet należy mieć nadzieję, że piekło jest puste.

     

    Nota od redakcji: Po raz pierwszy powyższy artykuł ukazał się na portalu Fronda.pl: http://www.fronda.pl/a/z-ambony-strzeleckiej-salwowskiego-sw-faustyna-nie-bedzie-patronka-katolikow-otwartych,125821.html

  4. Jaki jest duch karnawału?

    Leave a Comment

    Nie jest do końca pewne skąd pochodzi karnawał. Wiadomo, iż zwyczaj urządzania różnego rodzaju zabaw, przed rozpoczynającym się czterdziestodniowym “Wielkim Postem”, był już znany w średniowieczu. Nierzadko mówi się jednak, że pierwotne pochodzenie karnawału może sięgać czasów znacznie wcześniejszych. Wedle niektórych kulturoznawców prawzorem dzisiejszego karnawału były obchodzone jeszcze za pogańskich czasów święta, które za pomocą – nieraz bardzo zmysłowych i orgiastycznych – imprez – czciły początek nowego roku i odradzanie się przyrody (jednym z nich były starożytne rzymskie Saturnalia). Tak jak część innych pogańskich zwyczajów, praktyk i przekonań, również owe zmysłowe zabawy, miały przetrwać czasy nadejścia chrześcijaństwa. “Saturnalia”, wedle tej koncepcji, ostały się więc zastąpione “karnawałem”, jednak sam sposób ich celebrowania, polegający na oddawaniu się różnego rodzaju uciechom, przyjemnościom i rozrywkom, miał się zasadniczo nie zmienić. Choć różne pierwotnie pogańskie święta i uroczystości, w ciągu stuleci, w miarę skutecznie zostały oczyszczone z ich złych (np. bałwochwalczych) konotacji, to można zadać sobie pytanie, czy i na ile (przyjmując tezę o pogańskich korzeniach karnawału za prawdziwą) udało się to uczynić w odniesieniu do karnawału?

    Samba, “Boeufgras” i złoty cielec

    Gdy przyjrzymy się bliżej temu, w jaki sposób odbywają się największe, a przez to najbardziej reprezentacyjne, zabawy karnawałowe na świecie, to można mieć ku temu duże wątpliwości.

    Jednym z najbardziej ewidentnych przykładów w tym względzie jest osławiony karnawał w Rio de Janeiro. Jego najbardziej rozpoznawalną wizytówką są parady szkół samby, których pewna część składa się z niemal całkowicie nagich tancerek przystrojonych tylko w barwne pióra i cekiny. Owe pochody roznegliżowanych i wijących się w zmysłowym tańcu niewiast wydają się być tylko wierzchołkiem góry nieprawości, jaka – szczególnie w ostatnich dniach przed Wielkim Postem – dokonywana jest w Rio de Janeiro. Wszakże nie bez powodu, władze tego miasta w tym czasie rozprowadzają wśród uczestników karnawału w Rio miliony prezerwatyw. Pouczający jest też widok ulic i wzgórz tego miasta w poranek kończący zabawy karnawałowe. Miejsca te są usiane tysiącami leżących ciał osób płci obojga i różnego wieku. Nie są to jednak ofiary karabinowych strzałów, lecz upici do nieprzytomności ludzie odsypiający w ten sposób libację ostatnich dni. Absolutnej rzadkości nie stanowią też prawdziwie krwawe ofiary karnawałowych zabaw w Rio. W 1982 roku, ponad 16 000 osób zostało w tym czasie rannych w wyniku bójek i wypadków, zaś przeszło 240 poniosło na ich skutek śmierć. W ostatnich dniach karnawału w Rio de Janeiro staje się też wręcz światową stolicą homoseksualizmu. Warto wspomnieć, że już w 1984 r. przy gorliwym poparciu władz tego miasta, zorganizowano swoisty maraton prawie 20 tańców karnawałowych z udziałem homoseksualistów.

    Innym, znanym na świecie karnawałem jest rokrocznie odbywające się w Nowym Orleanie “Mardi Gras”. Gdyby nie huragan “Katrina” to owe miasto zapewne znane byłoby głównie z powodu wielkiego rozmachu z jakim odbywają się tam karnawałowe imprezy. Mało kto jednak zwraca uwagę na prawdziwie bałwochwalczy charakter “Mardi Gras”. Otóż jednym z głównych symboli tego festiwalu jest figura, wielkiego tłustego byka (zwanego “Boeuf Gras”, czyli “Tłuszcz wołowy”), która jest wówczas przystrojona w wieńce, paciorki i koraliki, obnoszona po ulicach Nowego Orleanu i pozdrawiana przez tysiące uczestniczących w zabawie ludzi. W Piśmie świętym czytamy, iż figura “złotego cielca” (czyli w dosłownym tłumaczeniu “młody byk”) była czczona przez zbuntowanych wobec Mojżesza Żydów. Dodatkowo, ów “złoty cielec” był otaczany przez nich czcią w trakcie zmysłowych zabaw i uczt, jakim się oni oddawali w czasie, gdy Mojżesz poszedł na górę Synaj po Dekalog (Wj. 32, 1-8). Innym fragmentem, w którym postać byka pojawia się jako przedmiot kultu, jest opis rządów króla Jeroboama próbującego zastąpić wiarę w jedynego prawdziwego Boga pogańskim bałwochwalstwem. W tym celu ów władca nakazał sporządzenie dwóch cielców ze złota i ogłoszenie Żydom: “oto bogowie twoi, którzy cię wyprowadzili z ziemi egipskiej” (1 Krl 12, 28). W przytaczanych wyżej wypadkach wizerunek byka oraz cześć mu okazywana były wyrazem buntu przeciw prawdziwemu Bogu oraz oddawania się grzesznym żądzom w miejsce poddawania swej woli Bożym poleceniom. Czy można przypuszczać, by – wychowani bądź co bądź w kulturze wciąż zawierającej niemało odniesień do biblijnej i chrześcijańskiej symboliki oraz światopoglądu – organizatorzy “Mardi Gras” nie wiedzieli, albo przynajmniej nie przypuszczali, co oznacza wytwarzanie atmosfery kultu wokół wizerunku byka. A gdy wspomnimy fakt, iż karnawałowy festiwal w Nowym Orleanie dosłownie obfituje w takie grzechy jak: nierząd, rozpusta, homoseksualizm, prostytucja, bezwstyd, pijaństwo czy kradzież, to możliwość przypadkowego obrania postaci byka na jednego z patronów “Mardi Gras” wydaje się być zredukowana do minimum. Tak jak za czasów Mojżesza dzikiej, pozbawionej granic zabawie, towarzyszyło kłanianie się złotemu cielcowi, tak orgii nieprawości “Mardi Gras” patronuje “Boeufgras”, pozdrawiany za pomocą okrzyków i wzniesionych rąk przez uczestników tego festiwalu.

    Dobra zabawa czy przyzwolenie dla grzechu?

    Karnawał w Rio i Nowym Orleanie nie są oczywiście jedynymi przykładami tego, w jaki sposób ów czas jest wykorzystywany na dawanie większej swobody przeróżnym grzechom. Można by wszak jeszcze wspomnieć choćby o znaczeniu liczby “11”, która uznawana jest za symbol karnawału w Kolonii (rozpoczyna się on w tym mieście zawsze 11. 11 o godz. 11. 11 i trwa aż do środy popielcowej). Liczba ta symbolizuje wszak nadmiar, nieporządek i grzech. Można by też nadmienić, iż zabawy karnawałowe zazwyczaj wiążą się z organizowaniem damsko-męskich tańców i balów, które tradycyjnie były uważane przez Ojców, Doktorów i Świętych Kościoła katolickiego za będące zazwyczaj bardzo niebezpiecznymi i prowadzącymi do grzechu.

    Również fakt, iż maski stały się swoistym symbolem zabaw karnawałowych jest znamienny, by nie powiedzieć symboliczny. Otóż, w dawniejszych czasach, bale maskowe cieszyły się chyba jedną z najgorszych opinii i uważano, że nieprzyzwoitość jest z nimi nierozłącznie związana. To przekonanie miało swe częściowe uzasadnienie w symbolice związanej z przywdziewaniem maski, która zakłada ukrywanie swej tożsamości co z kolei ułatwia robienie rzeczy, których nie czyni się w innych okolicznościach.

    O co więc chodzi? Na pewno nie o to, że chrześcijanie powinni przez cały rok chodzić w workach pokutnych, pościć, posypywać swe głowy popiołem i unikać wszelkich przyjemności. Nie ma też nic złego w tym, iż przez pewien czas w roku je się nieco więcej, wykwintniej i smaczniej, czy też praktykuje się inne moralnie dozwolone rozrywki. Wszak jak mówi Księga Koheleta: “Jest czas płaczu i czas śmiechu” (tamże: 3, 4).

    Zdecydowanie źle się jednak dzieje, gdy pewne okresy w roku stają się pretekstem do większego pobłażania grzechom i dyspensą od powinności prowadzenia uświęconego życia. O ile bowiem można czasami nieco więcej i wykwintniej zjeść, o tyle nie ma ani jednego dnia w roku, choćby był to i “tłusty czwartek”, w którym obżeranie się przestawało być nieprawością w oczach Boga. O ile, wino jest dobrym, stworzonym przez Boga napojem, o tyle zawsze aktualne są Boże przestrogi przed nadmiarem w piciu alkoholu, a słowa “Biada tym, którzy są bohaterami w piciu wina” (Iz 5, 22) nie tracą na swym znaczeniu w karnawale. Podobnie, nie ma ani jednego dnia, ani nawet jednej minuty, w ciągu całego roku, w którym czymś niewinnym stawały by się nierząd, cudzołóstwo, rozpusta albo nieskromne i wyuzdane tańce. Choć to co piszę powyżej, powinno być dla każdego chrześcijanina oczywistością, to jednak wydaje się, iż sposób w jaki celebrowany jest karnawał sprzyja większemu przyzwoleniu na różne grzechy, jakie dokonywane są w tym czasie. Ten duch aprobaty dla nieprawości dostrzegają autorzy różnych komentarzy relacjonujący i opisujący czas karnawału. Na przykład, już w latach 80 tych XX wieku, tygodnik “Newsweek” pisał:

    W Nadrenii (…) swobodę karnawałową oficjalnie uznaje się za usprawiedliwienie niemal wszystkiego z wyjątkiem zabójstwa lub kierowania w stanie nietrzeźwym“.

    Pismo “Time” donosiło swego czasu, iż:

    sędziowie (w Monachium) nie uważają cudzołóstwa w okresie karnawału za powód do rozwodu“.

    Z kolei, profesor psychologii społecznej na Tulane University, Fred Koenig, tak opisuje duch panujący na “Mardi Gras”:

    Możesz być trochę bardziej pijany, trochę bardziej dziki, trochę bardziej prymitywny. W karnawale ludzie są bardziej tolerancyjni dla was. Nie ma wówczas normalnych zasad, a tradycyjne reguły są zawieszone“.

    Św. Faustyna o ostatnich dniach karnawału

    Na końcu warto przytoczyć to, co o okresie najbardziej nasilonych zabaw karnawałowych dane było poznać słynnej polskiej mistyczce, św. Faustynie Kowalskiej. Pisała mianowicie ona tak o tym czasie:

    W ostatnie te dwa dni karnawału poznałam wielki nawał kar i grzechów. Dał mi Pan poznać w jednym momencie grzechy świata całego w dniu tym popełnione. Zemdlałam z przerażenia i pomimo że znam całą głębię miłosierdzia Bożego, zdziwiłam się, że Bóg pozwala istnieć ludzkości. I dał mi Pan poznać, kto podtrzymuje istnienie tej ludzkości: to są dusze wybrane. Kiedy dopełni się miara wybranych, świat istniał nie będzie“(św. Faustyna Kowalska, “Dzienniczek”, n. 926, 9 luty 1937 r.).

    Warto również wskazać, jaką postawę wobec imprez karnawałowych miał bł, Piotr Jerzy Frassati. Otóż, w napisanej przez Teresę Jankowską biografii tego błogosławionego (“Człowiek rad ewangelicznych. Piotr Jerzy Frassati”, Warszawa 1998) czytamy:

    Starał się jak mógł, szerzyć to wszystko, co dla niego stanowiło dużą wartość. Pragnął, aby radość wypływająca z czystego sumienia, była także udziałem młodzieży z którą się stykał. W tym celu organizował np. w klubach katolickich grę w bilard, aby jego koledzy spędzając tam wolne chwile unikali nieodpowiedniego towarzystwa i okazji do złego. 

    Często z tego samego powodu proponował spędzenie w górach chrześcijańskiego karnawału. Wiązało się to dla niego z wyrzeczeniem i rezygnacją z wyprawy na kolejny szczyt” (Cytat za: jw., s. 116 – 117).

    Jak więc widać, bł. Piotr Jerzy Frassati musiał mieć mocno krytyczny stosunek do jego popularnego przebiegu, skoro w czasie jego trwania proponował swego rodzaju separację od reszty społeczeństwa, po to by unikać nieodpowiedniego towarzystwa i okazji do złego.

    Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, iż przez wiele wieków w kościelnym kalendarzu wyróżniano okres tzw. przedpościa, które przypadało właśnie na ostatnie dni karnawału i w których to dniach zachęcano wiernych do postu i pokuty między innymi w celu przepraszania Boga za liczne grzechy popełniane w tym czasie.

    Wiele wskazuje więc na to, iż karnawał wciąż czeka na prawdziwą chrystianizację. Jeśli ma on istnieć, to powinien być czasem dobrej, niewinnej i stroniącej od niebezpieczeństwa grzechu, umiarkowanej zabawy, radości i wesołości. Nie zaś okresem, w którym zawiesza się moralne standardy, po to, by po dniach hulanek, szaleństw i swawoli, iść do kościoła i dać sobie posypać głowę popiołem. Jak na razie jednak, karnawał jest bardziej czymś w rodzaju szatańskiej zemsty i parodii świętych okresów czasu go poprzedzających i po nim następujących (Boże Narodzenie oraz Wielki Post i święta Wielkiej Nocy). W ten sposób demony chcą bowiem zbrukać i upodlić ludzkie sumienia licznymi grzechami, tak by uczynić je niezdolnymi do owocnego przeżywania Wielkiego Postu i świąt Zmartwychwstania Pańskiego.

  5. Zniszczenie Warszawy było karą Bożą za jej liczne grzechy

    Leave a Comment

    Niedługo będziemy wspominać 73 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Do dziś toczą się burzliwe spory o jego zasadność i celowość, ale jedno jest pewne: efektem tego wydarzenia było niemal całkowite zniszczenie Warszawy oraz tragiczna śmierć ok. 200 tysięcy jej mieszkańców. Nie mam zamiaru w tym tekście rozważać tego, czy Powstanie Warszawskie miało sens, czy może było bezsensownym przelewem polskiej krwi.  Celem mojego wpisu jest zwrócenie uwagi na to, co najczęściej pomija się w rozważaniu kwestii związanych z tym wydarzeniem. Chodzi mi mianowicie o to, że końcowy efekt Powstania Warszawskiego, jakim było zniszczenie Warszawy, najprawdopodobniej stanowił karę Bożą dla tego miasta za rozliczne grzechy i nieprawości, które pleniły się na jego terenie, zwłaszcza w okresie międzywojennym.

    Sodoma Wschodu

    Kiedy wspomina się o owym zniszczeniu Warszawy najczęściej pojawiają się przy tym nazwiska dwóch polskich mistyczek – św. Faustyny Kowalskiej oraz Służebnicy Bożej Rozalii Celakówny. W sporządzanych jeszcze przed wybuchem II wojny światowej przez obie te niewiasty zapiskach niejednokrotnie pojawiają się  jasne przestrogi, iż gniew Boży zbliża się do Polski za liczne grzechy jej mieszkańców (zwłaszcza za rozpustę, nienawiść, aborcje i inne morderstwa). W pismach Celakówny po tym, jak wspomina się o nadchodzącej wojnie jako “strasznej Bożej karze za grzechy” autorka pisze wprost: “Warszawa to miasto gorsze niż Sodoma“. Z kolei Faustyna Kowalska w swym słynnym dziś “Dzienniczku” pisze tak:

    Pewnego dnia powiedział mi Jezus, że spuści karę na jedno miasto, które jest najpiękniejsze w Ojczyźnie naszej. Kara ta miała być – jaką Bóg ukarał Sodomę i Gomorę. Widziałam wielkie zagniewanie Boże i dreszcz napełnił, przeszył mi serce“.

    Ktoś powie, że powyższe aluzje i przestrogi nie są czymś w co chrześcijanie zobowiązani są wierzyć i uznawać za prawdę. Owszem. Jednak spokojne przyjrzenie się tak ich szerszemu kontekstowi historycznemu, jak i temu co na temat Bożych kar mówi Pismo święte oraz Tradycja Kościoła przekonuje raczej, iż były one logiczne i trafne. Dlaczego?

    Zacznijmy od tego, iż biblijne oraz katolickie nauczanie w bardzo jasny sposób naucza, iż niektóre (choć nie dokładnie wszystkie z nich) z doczesnych nieszczęść – a zwłaszcza katastrofy naturalne, epidemie i wojny – są Bożą karą za grzechy. Spośród wielu fragmentów Pisma świętego, które o tym mówią można wymienić choćby ten:

    “Tak mówi Pan: Oto ja sprowadzę nieszczęście na to miejsce i na jego mieszkańców, zgodnie ze wszystkimi słowami tej księgi, którą przeczytał król judzki. Za to, że mnie opuścili i spalali kadzidła innym bogom, drażniąc mnie wszystkim, co czynią ich ręce; toteż rozgorzał mój gniew na to miejsce i nie ochłonie” (2 Królewska 22: 16 – 17).

    Z kolei, papież św. Pius V w swej bulli “Cum Primum” nauczając o grzechach sodomii i symonii wyjaśniał:

    “Za przewiny te Bóg sprawiedliwie karze ludy i narody zsyłając na nie kataklizmy, wojny, głód i zarazę (…)”.

    Czy przedwojenna Polska, ze specjalnym uwzględnieniem Warszawy, mogła być obiektem szczególnego gniewu Bożego? Przyjrzyjmy się kilku faktom historycznym. Na tle ówczesnego świata, prawodawstwo Drugiej Rzeczpospolitej w pewnych swych punktach i aspektach mogło być uznane wręcz za będące w awangardzie “postępu” i liberalizmu. Podczas, gdy w większości krajów w tamtym czasie nielegalne i karalne były homoseksualizm, cudzołóstwo i prostytucja, w przedwojennej Polsce obrzydliwości te nie stanowiły przestępstwa ani nawet wykroczenia.  Od 1932 roku, nawet niektóre z aborcyjnych morderstw zostały w II RP zalegalizowane (wówczas, gdy ciąża pochodziła z gwałtu lub innego przestępstwa, kiedy zagrażała życiu lub zdrowiu matki). Choć dziś taki stopień dopuszczalności aborcji wydaje się wielu przejawem panowania konserwatywnie-chrześcijańskiego betonu, to jednak w latach 30-tych XX wieku stawiał nasz kraj w czołówce libertyńskiego podejścia do legalizacji aborcji.

    Tym niemoralnym prawom towarzyszył też dość niski poziom obyczajowości w Drugiej Rzeczpospolitej. Wskaźniki takich przestępstw jak morderstwa, ciężkie pobicia i kradzieże były w przedwojennej Polsce znacznie wyższe niż dziś. Szeroko rozprzestrzeniona była też korupcja i łapownictwo, zaś prostytucja przybierała w niektórych miastach rozmiary wręcz istnej plagi.  Jak to zaś zwykle bywa, różne naganne moralnie zachowania ogniskują się zwłaszcza w stolicach danych krajów. Nie inaczej było też w przypadku Warszawy, zwanej “Paryżem wschodu”. Miano to, stolica naszego kraju miała nie tylko ze względu na jej estetyczne piękno, ale także na rozkwitające w niej  życie nocne z setkami kabaretów, dancingów, teatrów, domów publicznych, kasyn i całym moralnym rozluźnieniem z tym związanym. Dość wspomnieć, iż stołeczna policja liczbę prostytutek szacowała na 25 tyś., niektórzy zaś twierdzą, że mogło być ich nawet kilka razy więcej. Nie trzeba chyba też mówić, iż ów “wielki luz” Warszawy przyciągał do niej różnej maści przestępców, zaś osoby parające się dokonywaniem “skrobanek” nie mogły narzekać na brak klientów. W przedwojennej Polsce zabito od 2. 000. 000 do 2. 600. 000. nienarodzonych dzieci. Warto zresztą zwrócić tu uwagę, iż w czasie II wojny światowej, mniej więcej tyle zostało zabitych osób narodowości polskiej.

    Trudno zatem nie podejrzewać, iż zniszczenie Warszawy oraz II wojna światowa, która tak tragicznie doświadczyła nasz kraj, były karą Boga za ogrom grzechów i nieprawości, który rozlewał się niczym wielka fala po przedwojennej Polsce.

    Czy Hitler był Bożym sługą?

    Już słyszę jednak pełne oburzenia głosy: “A więc co, to może Hitler był dobrym sługą Boga, skoro karał Polskę za jej grzechy?“; “Z tego wynika, że gwałcący w czasie Powstania Warszawskiego kobiety i zabijający małe dzieci SS-mani czynili dobro, wszak byli narzędziem Bożej pomsty!” albo “Co były winne polskie dzieci, którym niemieccy żołnierze strzelali dla zabawy prosto w głowę, chwaląc się później przed sobą: Ale to był celny strzał!“.

    Powyższe kontrowersje wynikają z pomieszania pewnych pojęć, a także są objawem nierozsądnej próby ogarnięcia ograniczonym ludzkim rozumem i logiką nieograniczonej mądrości Pana Boga. Fakt bowiem, iż wojna może być Bożą karą za grzechy, nie musi oznaczać, iż strona, która takową wojnę wszczyna jest popierana i błogosławiona przez Boga.  Jeśli dana wojna jest niesprawiedliwa (a taką oczywiście była agresja Hitlera), a metody na niej stosowane są zbrodnicze, to oczywiście jej inspiratorem nie jest Bóg, ale ludzka złośliwość i szatan wraz ze swymi demonami. Bóg w swej mądrości i wszechwiedzy potrafi jednak wykorzystać ku swym celom niepopierane przez siebie działania złych ludzi i demonów. Tę prawdę można zilustrować na przykładzie następującej analogii: żaden rozsądny rząd nie popiera piractwa drogowego, ale skoro już ono się zdarza, to nagłaśniając jego tragiczne efekty próbuje przekonać obywateli do większego poszanowania kodeksu drogowego.

    Z pewnością Bóg nie chciał zatem, by w czasie Powstania Warszawskiego kobiety były gwałcone przez SS-manów, a małe dzieci zabijane z zimną krwią przez strzał w głowę. Wszechmogący pozwolił jednak na te złe działania, by pokazać nam, że zło rodzi zło. I w tym sensie była to Jego kara, gdyż, jak to czasami bywa, mógł nawet w fizycznym sensie przeszkodzić złoczyńcom w czynieniu nieprawości, np. uderzając piorunem z nieba gwałciciela bądź mordercę. Można powiedzieć, że pozwalając na te okropności, Bóg mówił: “Słusznie płaczecie i oburzacie się na los zabijanych dzieci, dlaczego jednak wcześniej pozwalaliście, by poczęte dzieci były rozszarpywane w łonach swych matek? Ci, którzy teraz gwałcą wasze żony i córki, nie ujdą Mej kary, jednak podobna sromota zalegała wasze miasto przez wiele lat“.

    Nie jest też argumentem przeciwko widzeniu w zniszczeniu Warszawy kary za grzechy przywoływanie przykładu Abrahama, któremu Bóg obiecał, iż nie zniszczyłby Sodomy, jeśli znalazłby tam choćby i tylko 10 sprawiedliwych (Rodzaju 18, 20). Ów biblijny przykład nie jest bowiem jedynym przykładem Bożego sposobu karcenia. W Piśmie świętym przywołane są też zdarzenia, z których wynika, iż zsyłane przez Boga kary dotykały obok występnych i niesprawiedliwych także osoby niewinne. Jednym z takich wydarzeń było wytracenie przez Pańskiego Anioła wszystkich pierworodnych z Egiptu za to, iż Faraon nie chciał zgodzić się wypuścić Żydów ze swej niewoli (inną sprawą jest to, iż dla tych dzieci było to raczej błogosławieństwo niż kara, gdyż oszczędziło im życia w tym pogańskim i zdeprawowanym kraju).

    Dlaczego Warszawa, a nie Paryż czy Moskwa?

    Kiedy mówi się o tym, iż zniszczenie Warszawy mogło być karą za jej grzechy, często pojawiają się głosy w rodzaju: “Dlaczego zatem nie został ukarany np. Paryż, który zdawał się być jeszcze bardziej zdeprawowany aniżeli Warszawa? Albo, czemu podobny los nie dotknął Moskwy, skoro była ona wtedy światową stolicą komunizmu i ateizmu?“.

    Tego typu uwagi nie biorą jednak pod uwagę Bożej suwerenności wyrażającej się m.in. w tym, iż to Wszechmogący wie najlepiej kiedy i jak skarcić daną społeczność czy jednostkę. To On zna najlepiej nasze serca, naszą sytuację, okoliczności, a w związku z tym wie, ile czasu potrzebujemy na pokutę i jakie środki karne mogą być dla nas najlepsze. Tak więc, choć owszem nieprawości popełniane przed II wojną światową przez mieszkańców Paryża mogły się wydawać większe od tych czynionych przez ludzi z Warszawy, jednak być może Bóg odłożył ich ukaranie np. z tego powodu, iż ci pierwsi mieli mniej okazji usłyszeć wezwania do pokuty, przestrogi przed Bożą karą, etc., skoro już wtedy Francja była bardziej zeświecczonym i zlaicyzowanym krajem niż Polska. Przypomnijmy wszak, iż już od 1875 roku we Francji mocno ograniczano wpływy religii chrześcijańskiej na życie publiczne, co wyrażało się m.in. w usunięciu zakonników i zakonnic ze szkół państwowych, kapelanów z wojska, symboli religijnych z sądów i szpitali, w zniesieniu publicznych modlitw inaugurujących obrady parlamentu czy w transformacji opieki społecznej w instytucję zupełnie świecką. Tego rodzaju antykatolickich obostrzeń nie było w Polsce, w związku z czym Polacy mogli mieć więcej możliwości do słyszenia Bożej nauki niż Francuzi. W o wiele większym zaś stopniu odnosiło się to do mieszkańców Moskwy i Związku Sowieckiego, gdzie od czasów bolszewickiej rewolucji chrześcijaństwo było bardzo mocno prześladowane. Polacy grzeszyli jednak strasznie mimo, iż w międzywojennej Polsce życie kościelne rozkwitało, a Kościół katolicki był w pewien sposób uprzywilejowany. Przeciętny Polak czynił zło mimo, iż prawdopodobnie mógł częściej niż przeciętny Francuz słyszeć upomnienia przed grzeszeniem i obrażaniem w ten sposób Boga, nie mówiąc już o sytuacji mieszkańców Moskwy w tym względzie, gdzie większość kościołów i cerkwi została zniszczona, zamknięta albo przeznaczona na inne świeckie cele. Poziom świadomości w czynieniu nieprawości Polaków mógł być więc większy od tego, którym mogli się wykazać mieszkańcy Paryża albo Moskwy.

    Pokutujmy albowiem inaczej “wszyscy tak samo zginiemy”

    Wiele więc wskazuje na to, iż to rzeczywiście Warszawa była tym “najpiękniejszym miastem w naszej ojczyźnie”, które wedle św. Faustyny Kowalskiej miało zostać z Bożego wyroku “zniszczone niczym Sodoma i Gomora“.  Czy my Polacy wyciągniemy jednak z tej lekcji historii właściwe wnioski, czy może spróbujemy je zagłuszyć za pomocą szyderstw i kpin? Cóż, to już zależy od nas, ale pamiętajmy, że jeśli nie będziemy pokutować, “wszyscy tak samo  zginiemy” (Łukasz 13, 5). Obyśmy poszli śladem mieszkańców Niniwy, a nie Sodomy.