Możliwość komentowania Św. Alfons Liguori: Jak powinien zachować się spowiednik wobec grzeszników recydywistów? została wyłączona
Recydywiści natomiast są to ci, którzy po spowiedzi upadli na nowo w ten sam lub prawie ten sam sposób, bez poprawy. Jak powszechnie się uczy, nie mogą oni otrzymać rozgrzeszenia przez znaki zwyczajne, to znaczy przez samą spowiedź i powiedzenie, że żałują i postanawiają poprawę. Wynika to z rozporządzenia 50 potępionego przez Innocentego XI, ponieważ zaciągnięty nawyk i powtarzające się upadki w przeszłości i bez żadnej poprawy wzbudzają poważne podejrzenie, że żal i postanowienie, które penitent czyni, nie są prawdziwe. Toteż należy im odłożyć rozgrzeszenie na pewien czas, aż zauważy się jakiś roztropny znak poprawy. W tym miejscu trzeba się użalić nad wielkim upadkiem, do jakiego prowadzą liczni źli spowiednicy, którzy rozgrzeszają bez różnicy tych recydywistów. Ci ostatni bowiem, widząc, że zawsze z taką łatwością są rozgrzeszani, gubią wstręt do grzechu i dalej gniją w złych nawykach aż do śmierci. Niektórzy uczeni dopuszczają, że recydywista może być rozgrzeszony od razu za pomocą zwyczajnych znaków nawet trzeci i czwarty raz, ale ja nigdy nie mogłem zgodzić się z tą opinią. Nałogowiec bowiem, który upadł ponownie po jednej choćby spowiedzi bez poprawy, jest już prawdziwym recydywistą i wzbudza uzasadnione podejrzenie, że nie jest odpowiednio dysponowany. (…)
Oby Bóg sprawił, że spowiednicy będą rozgrzeszać recydywistów tylko wówczas, gdy ci wykazują się znakami nadzwyczajnymi! Zło polega na tym, że większość, by nie powiedzieć znakomita większość spowiedników powszechnie rozgrzesza recydywistów bez różnicy, bez znaku nadzwyczajnego, bez napomnienia ich i bez wskazania im przynajmniej jakiegoś środka do poprawy. I z tego właśnie naprawdę bierze się (a nie z rozgrzeszenia dysponowanych) powszechny upadek tak wielu dusz.
Św. Alfons Maria de Liguori, “Praktyczny przewodnik dla spowiednika aby dobrze sprawował swoją posługę“, Kraków 2010, ss. 88-89, 97-98.
Doświadczenie uczy bowiem, że na gołosłownych obietnicach i postanowieniach w żadnym razie polegać nie można. Każdy mówi, że ma żal, że się poprawi. Kapłan wierzy i daje rozgrzeszenie. Ale co się dzieje zaraz po złożeniu tych obietnic, po zadeklarowaniu tych postanowień? Już po kilku dniach widzimy te same grzechy i te same występki! Same przyrzeczenia nie są więc wystarczającym dowodem mocnego postanowienia poprawy. Chrystus mówi, że drzewo poznaje się po owocach – także prawdziwą skruchę poznaje się po zmianie postępowania. Nie wystarczy opłakiwać grzechy – trzeba je porzucić i unikać wszystkiego, co na nowo może nas doprowadzić do upadku. A zatem trzeba mieć postanowienie tak mocne, że wolelibyśmy raczej wszystko wycierpieć, niż powrócić do tych samych grzechów. Tak jest. Skoro po spowiedzi widać mało poprawy, to należy stąd wnosić, że była ona złalub nawet świętokradzka. Ach, gdyby na trzydzieści absolucji jedna była dobra, świat zaraz by się zmienił! Nie można więc dawać rozgrzeszenia tym, u których nie widać dostatecznych oznak skruchy (…).
Według powszechnej nauki Ojców fałszywa i zwodnicza jest pokuta tych, u których nie widać żadnej poprawy. Sobór Trydencki pozwala dać rozgrzeszenie tylko tym, którzy z grzechów powstają, swoich upadków z przeszłości nienawidzą, a wreszcie stanowczo postanawiają się poprawić i zacząć nowe życie. Można często słyszeć niesprawiedliwe zarzuty przeciw co surowszym spowiednikom, że burzą zasady wiary, że wtrącają grzeszników do piekła, że jest rzeczą nieroztropną wymagać od penitentów za wiele. Najmilsi! Tak rozumieję przeważnie ci, którzy nie zasługują na łaskę rozgrzeszenia (…). Bo co wynika z rozgrzeszania niepoprawnych penitentów? Cały łańcuch świętokradztw! Skoro po ciężkich grzechach z takąłatwością otrzymałeś rozgrzeszenie, to spodziewasz się, że i później tak będzie i dalej pogrążasz się w występkach. I przeciwnie – gdyby ci wtedy odmówiono rozgrzeszenia, byłbyś się przeraził, wszedłbyś w siebie i uznał swoją moralną nędzę i nieszczęście. A tak twoje życie składa się z szeregułatwych rozgrzeszeń i ponownych upadków. Naprawdę łatwe otrzymanie rozgrzeszenia nie jest żadnym dobrodzieństwem; jest raczej okrucieństwem. Święty Cyprian naucza, że spowiednik powinien trzymać się przepisów Kościoła i rozgrzeszać tylko wtedy, kiedy pokutnik okazuje wyraźne oznaki poprawy i przemiany życia.
„(…) Prawdziwy żal nie może niełączyć się z mocnym postanowieniem poprawy. Dowodem takiego mocnego postanowienia poprawy będzie przede wszystkim gruntowna zmiana życia(…). Drugim znakiem prawdziwie mocnego postanowienia poprawy jest staranne unikanie okazji do grzechu – a więc niemoralnych książek, widowisk, wszelkich balów, tańców, nieskromnych obrazów i piosenek (…)
Cytaty za: “Kazania Proboszcza z Ars”, Warszawa 2009, ss: 224 – 225, 226, 228 – 229, 214, 215.
Co w praktyce oznacza – będące jednym z warunków dobrej spowiedzi – „mocne postanowienie poprawy”? W jaki sposób możemy rozpoznać, iż nasze postanowienie poprawy rzeczywiście było „mocne”, nie zaś słabe lub chwiejne? Prawdopodobnie niejeden katolik zastanawiał się nieraz nad tego typu pytaniami. W odpowiedzi na nie warto przyjrzeć się pewnym, wyjętym z konkretnego życia, przykładom, a następnie porównać je z tym co na temat dobrego postanowienia poprawy mówi nauczanie katolickie.
„Lepiej umrzeć niż zgrzeszyć”
Przykład 1. Włodek pracuje, jako handlarz używanych samochodów. Jako, że szef każe mu “nieco koloryzować” prawdę o ich rzeczywistym stanie, Włodek jako katolik ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Zawsze na spowiedzi mówi więc, iż oszukuje swych klientów, żałuje z tego powodu, chciałby przestać to czynić lecz “nie może“, gdyż “nie ma innego wyboru“, w przeciwnym bowiem razie szef wyrzuciłby go z pracy, a o znalezienie nowej posady w obecnych czasach jest przecież ciężko.
Przykład 2. Zosia jest od kilku lat prostytutką, która dodatkowo ma na utrzymaniu dwójkę swych dzieci. Od pewnego czasu, czuje się ze swym zajęciem bardzo źle. Jest targana pomiędzy obrzydzeniem dla tego co robi, a potężnym strachem, iż w razie rzucenia prostytucji, nie będzie miała dać do jeść swym pociechom, a być może, Grzegorz, jej zawodowy “opiekun” na wieść o opuszczeniu przez nią zawodu, postanowi ją okrutnie zbić. Zosia spowiada się więc księdzu, mówiąc, że “gdyby tylko mogła” zerwała by ze swą profesją, ale na razie “musi to robić“, czekając na dogodniejsze czasy i okoliczności.
Przykład 3. Paweł w czasie prześladowań chrześcijan złożył hołd figurce hinduistycznego bożka Wisznu. Gdyby tego nie uczynił, najprawdopodobniej zginąłby w okrutnych męczarniach. Po latach wyznaje zapłakany na spowiedzi, że praktykował bałwochwalstwo dodając jednocześnie: “Bardzo tego żałuję, ale musiałem to uczynić“.
Przykład 4. Irek, przyszły pan młody wie, że jego kumple szykują mu “wieczór kawalerski“. Stałym elementem tego typu imprez jest upicie się z kolegami i obejrzenie występu striptizerki. Irek ma mieszane uczucia, co do tego, czy powinien zgodzić się na udział w tej zabawie – w końcu następnego dnia będzie odprawiał przedmałżeńską spowiedź, zaś za kilka dni stanie na ślubnym kobiercu ze swą wybranką, by przyrzec jej dozgonną miłość i wierność. Przyszły pan młody zwierza się więc swemu najlepszemu koledze Andrzejowi z tych dylematów. Andrzej mu odpowiada: “Stary, przecież to jeden taki wieczór w życiu! Musisz z nami zaszaleć po raz ostatni. Następnego dnia się wyspowiadasz i będzie kwita. Zresztą, może będziesz lekko podchmielony, a nie pijany, zaś na tancerkęłypniesz tylko jednym okiem, poza tym nie będziesz musiał z nią niczego robić. Brachu, nie odmawiaj nam, to byłoby niegrzeczne z twojej strony!”. Paweł ostatecznie wysłuchuje rady swego kumpla.
Przykład 5. Adam od dłuższego czasu ma duże problemy z pożądliwością seksualną. Od pewnego momentu zaczął on zauważać, iż sięganie przez niego po pornografię oraz praktykowanie masturbacji, nasila się w weekendy, po tym, jak robi ze swymi kolegami “tradycyjną” rundę po klubach dla studentów, pubach i dyskotekach. Oglądane tam widoki (dziewczęta sugestywnie tańczące w bardzo nieskromnych strojach, puszczane z telewizyjnych bimów popularne teledyski) oraz typowe dla tego typu miejsc rozmowy, bynajmniej nie pomagają mu powstrzymać się przed sięgnięciem po “coś mocniejszego“. Adam jest jednak pobożnym katolikiem i zawsze spowiada się z czynionego przez siebie onanizmu oraz oglądania pornografii. Co więcej, w konfesjonale niezmiennie deklaruje, że nie chciałby już więcej tego robić: nie wiedzieć jednak czemu, nie ma on zbytniej determinacji by zaprzestać swych “tradycyjnych” weekendowych “obchodów” po studenckich klubach, pubach i dyskotekach.
Co łączy wyżej wymienione sytuacje? Choć różna jest powaga przykrości i negatywnych konsekwencji, jakie mogą spotkać ich bohaterów w razie odmowy angażowania w zarysowane w nich zło (ryzyko urażenia kolegów nie jest wszak tym samym co poważne niebezpieczeństwo bycia zabitym, pobitym bądź utracenia możności zapewnienia materialnej egzystencji swym dzieciom), przykłady powyższych zachowań spaja jedna cecha: z jednej strony mamy tu czynienia z żalem za grzechy, ba istnieje ze strony tych ludzi nawet jakaś chęć poprawy, wycofania się z czynionego przez siebie zła, jednakże owa skrucha nie jest na tyle mocna, by w sposób absolutny i bezwzględny zadeklarować, że pragnie się nie czynić już tych nieprawości nigdy i nigdzie więcej. W tych wszystkich aktach skruchy zawsze pojawia się jakiś warunek, jakieś ograniczenie co do stanowczości, z jaką chcemy zerwać ze złem. Innymi słowy: zawsze pojawia się tu jakieś “ale”. Tym “ale” jest chęć ratowania własnego życia, zdrowia, pozycji materialnej, dobrych relacji z kolegami lub też niechęć do całkowitego zerwania z tym wszystkim co prowadzi nas do złego.
Kolejnym zasadniczym pytaniem, jakie wiąże się z owymi casusami jest to, czy w ogóle można nazwać postawę ich bohaterów mianem “mocnego postanowienia poprawy“? Otóż, wedle nauczania katolickiego, owo nastawienie naszych bohaterów, tym określeniem zwane być nie może. Przyjrzyjmy się wszak, w jaki sposób „dobre postanowienie poprawy” jest definiowane przez Katechizm św. Piusa X:
„Postanowienie poprawy jest dobre gdy jest bezwarunkowe, powszechne i skuteczne.(…) Postanowienie poprawy jest bezwarunkowe, gdy nie ma w nim żadnych ograniczeń co do czasu, miejsca, ani osoby. (…). Postanowienie poprawy jest powszechne, to znaczy, że zamierzamy unikać wszelkich grzechów ciężkich, zarówno tych już popełnionych, jak również tych, które moglibyśmy popełnić. (…).Postanowienie poprawy jest skuteczne, gdy mamy mocną wolę, aby raczej utracić wszystko, niż popełnić na nowo grzech, unikaćniebezpiecznych okazji do grzechu, wykorzenić złe nawyki i wypełnić zobowiązania, które zaciągnęliśmy w następstwie naszych grzechów” (tamże, cz. IV, 61 – 65).
Postanowienie poprawy, by było „dobre” (innymi słowy „mocne”) musi być więc, m.in.; zakładać:
1. Brak jakichkolwiek ograniczeń i warunków co do jego spełnienia. Zastrzeżenia w rodzaju „zerwę z tym, ale od jutra”, „skończę z owym grzechem, jak dostanę inną pracę”, stanowią zatem pogwałcenie tego warunku.
2. Mocna wola „utracenia raczej wszystkiego, niż popełnienia na nowo grzechu”.Mamy więc pragnąć stracić WSZYSTKO (pracę, dom, przyjaciół, zdrowie, a nawet życie) aniżeli popełnić na nowo dany grzech śmiertelny. Jeśli zatem ktoś mówi, że „musiał” daną nieprawość uczynić, gdyż w przeciwnym razie, straciłby pracę, zdrowie lub życie, to oznacza, że ów delikwent tak naprawdę nie rozumie jeszcze czym jest prawdziwie, mocne i dobre postanowienie poprawy.
3. Wola unikania „bliskich okazji do grzechu”. Jeżeli ktoś widząc, że dane sytuacje, rzeczy czy osoby, zazwyczaj prowadzą go do grzechu, mimo to nie ma determinacji, by trzymać się od nich z daleka, dowodzi tym samym tego, że pozostaje raczej w dyspozycji do popełniania tego zła, aniżeli do zerwania z nim.
Należy zaznaczyć, iż powyższe warunki nie są elementami tzw. żalu doskonałego (który co prawda bardzo dobrze jest żywić, ale brak go nie wyklucza możności uzyskania rozgrzeszenia przy spowiedzi). Doskonały żal zakłada, iż pragniemy porzucić grzech z miłości do Pana Boga. Aby otrzymać w sposób ważny absolucję wystarczy jednak mieć tzw. żal niedoskonały, który charakteryzuje się żałowaniem za popełnione przez siebie nieprawości z obawy przed Bożą karą lub też z powodu obrzydzenia, jakie mamy względem grzechu. W tym tekście jest mowa o „dobrym postanowieniu poprawy”, które jest czymś innym, niż „żal doskonały”. Nie są to żadne „wygórowane”, „przesadnie surowe” czy „idealistyczne” kanony dobrej skruchy. Po prostu, jeśli w chwili spowiedzi nie ma w nas woli nie popełniania grzechów ciężkich, nigdy, nigdzie i w żadnych okolicznościach, to nie ma mowy o wypełnieniu warunku zwanego „mocnym postanowieniem poprawy”.
Skrucha prawdziwa czy zwodnicza?
Nieraz dzieje się tak, iż mimo powtarzanych spowiedzi, ludzie tkwią ciągle w tych samych ciężkich nieprawościach. „Nudzi mnie przystępowanie do spowiedzi. Ciągle mówić o tych samych grzechach …”. Tego rodzaju deklaracje często słyszy się w kontekście sakramentu pokuty. Czy jest więc możliwe, by szczerze żałować za popełnione przez siebie grzechy, pragnąć nigdy już ich więcej nie popełniać (do tego stopnia, iż wolałoby się umrzeć niż zgrzeszyć), być zdeterminowanym unikać bliskich okazji prowadzących do zła – a mimo to przez wiele lat wciąż powracać do dawnych grzechów, czyniąc je, nawet w odstępie dwóch lub trzech dni od ostatniej spowiedzi? Prawdopodobnie niejeden katolik zastanawiał się nieraz nad tego typu pytaniami. Zobaczmy co na ów temat mówi św. Jan Maria Vianney, jeden z najbardziej doświadczonych spowiedników:“Doświadczenie uczy bowiem, że na gołosłownych obietnicach i postanowieniach w żadnym razie polegać nie można. Każdy mówi, że ma żal, że się poprawi. Kapłan wierzy i daje rozgrzeszenie. Ale co się dzieje zaraz po złożeniu tych obietnic, po zadeklarowaniu tych postanowień? Już po kilku dniach widzimy te same grzechy i te same występki! Same przyrzeczenia nie są więc wystarczającym dowodem mocnego postanowienia poprawy. Chrystus mówi, że drzewo poznaje się po owocach – TAKŻE PRAWDZIWĄ SKRUCHĘ POZNAJE SIĘ PO ZMIANIE POSTĘPOWANIA. Nie wystarczy opłakiwać grzechy – trzeba je porzucić i unikać wszystkiego, co na nowo może nas doprowadzić do upadku. A zatem trzeba mieć postanowienie tak mocne, że wolelibyśmy raczej wszystko wycierpieć, niż powrócić do tych samych grzechów. Tak jest. SKORO PO SPOWIEDZI WIDAĆ MAŁO POPRAWY, TO NALEŻY STĄD WNOSIĆ, ŻE BYŁA ONA ZŁA LUB NAWET ŚWIĘTOKRADZKA. Ach, gdyby na trzydzieści absolucji jedna była dobra, świat zaraz by się zmienił! Nie można więc dawać rozgrzeszenia tym, u których nie widać dostatecznych oznak skruchy (…).” „WEDŁUG POWSZECHNEJ NAUKI OJCÓW FAŁSZYWA I ZWODNICZA JEST POKUTA TYCH, U KTÓRYCH NIE WIDAĆ ŻADNEJ POPRAWY. Sobór Trydencki pozwala dać rozgrzeszenie tylko tym, którzy z grzechów powstają, swoich upadków z przeszłości nienawidzą, a wreszcie stanowczo postanawiają się poprawić i zacząć nowe życie. Można często słyszeć niesprawiedliwe zarzuty przeciw co surowszym spowiednikom, że burzą zasady wiary,że wtrącają grzeszników do piekła, że jest rzeczą nieroztropną wymagać od penitentów za wiele. Najmilsi! TAK ROZUMIEJĄ PRZEWAŻNIE CI, KTÓRZY NIE ZASŁUGUJĄ NA ŁASKĘ ROZGRZESZENIA (…).” „Bo co wynika z rozgrzeszania niepoprawnych penitentów? Cały łańcuch świętokradztw! Skoro po ciężkich grzechach z taką łatwością otrzymałeś rozgrzeszenie, to spodziewasz się, że i później tak będzie i dalej pogrążasz się w występkach. I przeciwnie – gdyby ci wtedy odmówiono rozgrzeszenia, byłbyś się przeraził, wszedłbyś w siebie i uznał swoją moralną nędzę i nieszczęście. A tak twoje życie składa się z szeregu łatwych rozgrzeszeń i ponownych upadków. NAPRAWDĘ ŁATWE OTRZYMANIE ROZGRZESZENIA NIE JEST ŻADNYM DOBRODZIEJSTWEM; JEST RACZEJ OKRUCIEŃSTWEM. Święty Cyprian naucza, że spowiednik powinien trzymać się przepisów Kościoła i rozgrzeszać tylko wtedy, kiedy pokutnik okazuje wyraźne oznaki poprawy i przemiany życia.” „(…)Prawdziwy żal nie może nie łączyć się z mocnym postanowieniem poprawy. DOWODEM TAKIEGO MOCNEGO POSTANOWIENIA POPRAWY BĘDZIE PRZEDE WSZYSTKIM GRUNTOWNA ZMIANA ŻYCIA (…). Drugim znakiem prawdziwie mocnego postanowienia poprawy jest staranne unikanie okazji do grzechu – a więc niemoralnych książek, widowisk, wszelkich balów, tańców, nieskromnych obrazów i piosenek (…)” (Cytaty za: “Kazania Proboszcza z Ars”, Warszawa 2009, ss: 224 – 225, 226, 228 – 229, 214, 215).
Warto też przypomnieć w tym miejscu słowa Klemensa Aleksandryjskiego: „Nie wolno pozwolić sobie na zaplątanie się w te same grzechy, tak żeby musieć powtórnie dokonywać skruchy. Przecież taka częsta skrucha to raczej ćwiczenie się w grzechach oraz nabieranie do nich stałej dyspozycji z braku dyscypliny wewnętrznej. Częste żądanie przebaczenia za błędy, których dopuszczamy się często, to raczej pozór skruchy niż prawdziwa skrucha” .
Zużyta folia czy mocny pancerz?
Powyższe słowa św. Proboszcza z Ars i Klemensa Aleksandryjskiego mogą się wydawać bardzo surowe, a nawet okrutne i zniechęcające do korzystania ze spowiedzi. Tkwi jednak w nich wielka mądrość i roztropność. O ile bowiem, rzeczywiście nie można wykluczyć tego, iż nawet po dobrych spowiedziach ludzie będą czasami popadać w dawniej popełniane przez siebie grzechy ciężkie, o tyle już czymś bardzo mało prawdopodobnym wydaje się sytuacja polegająca na tym, że autentyczna skrucha nie zaowocuje znacznym i wyraźnym postępem w wykorzenianiu ze swego życia owych nieprawości. Wszak, wedle tradycyjnego nauczania Kościoła owocem dobrej spowiedzi i godnie przyjętej Komunii świętej jest „obrona przed ponownym popadnięciem w grzech” (Katechizm św. Piusa X, cz. IV, p. 123, pp 4) oraz „zachowanie nas od przyszłych grzechów śmiertelnych” (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1393, 1395).
Jesteśmy zatem bronieni i zachowywani przed popadaniem w ciężkie nieprawości. Nie oznacza to, że już nigdy z pewnością poważnie nie upadniemy – wszak ciągle będziemy mieć wolną wolę umożliwiającą nam wybranie zła, a i kuszenie ze strony ciała, świata i szatana nagle nie zniknie. Jednak – jeśli nasza skrucha była dobra – znacznie trudniej będzie nam ponownie popełniać te same grzechy, a co się z tym logicznie wiąże, ich częstotliwość ulegnie wyraźnemu zmniejszeniu. Próba godzenia notorycznego i wieloletniego praktykowania tych samych ciężkich nieprawości z możnością żywienia dobrego postanowienia poprawy tak naprawdę czyni z cudownej Bożej łaski coś w rodzaju starej, zużytej i słabej folii, która zostanie porwana i zniszczona przez co silniejszy poryw wiatru czy deszczu (są to pokusy oraz nasze wady i słabości). Boża łaska jest jednak żelazną zbroją i tarczą za pomocą, której możemy odpierać ataki złego, świata i ciała. Nie kwestionuję tego, iż w przypadku niektórych nałogowych grzeszników rzeczywiście dobra skrucha może współistnieć z wielką łatwością i dużą częstotliwością popadania nawet w ciężkie nieprawości. Sądzę jednak, że nie są to wypadki tak częste, jakby się nam by zdawało. W przypadku bardzo dużej części notorycznych złoczyńców, bardziej pilne zbadanie ich nastawienia do warunków spowiedzi, mogłoby wykazać, iż poważnie zaniedbują oni przynajmniej część z nich (np. ciągle angażują się w sytuacje będące bliskimi okazjami do zła, nie chcą “stracić raczej wszystkiego, aniżeli popełnić na nowo grzech“).
Miłosierdzie czy lekkomyślność?
Trudno się zatem dziwić, iż Magisterium Kościoła nieraz przestrzegało przed zbyt łatwym udzielaniem rozgrzeszenia. Bł. Innocenty XI i św. Oficjum dekretem z 5 marca 1679 roku potępili opinię, wedle której spowiadający kapłan powinien udzielić absolucji nawet takim penitentom, co do których nie istnieje prawie żadna nadzieja, że się poprawią, o ile ci ustnie zapewniają, iż żałują za swe grzechy i nie chcą do nich już powracać.
Katechizm św. Piusa X w odpowiedzi na pytanie „Których penitentów można uznać za źle przygotowanych do otrzymania rozgrzeszenia i którym NALEŻY Z REGUŁY ODMÓWIĆ ROZGRZESZENIA, albo należy je opóźnić?” naucza: „Następujących penitentów należy uznać za źle przygotowanych do otrzymania rozgrzeszenia: (…) 2. Tych, którzy poważnie zaniedbali rachunek sumienia i U KTÓRYCH BRAK OZNAK SKRUCHY I POKUTY (…)5. Tych, którzy nie podejmują środków koniecznych do poprawy ich złych nałogów. 6. Tych, którzy nie chcą unikać bliskiej okazji do grzechu” (tamże, cz. IV, p. 101). Ów kościelny dokument deklaruje też, iż: „Spowiednik, który opóźnia udzielenie rozgrzeszenia, gdyż nie dowierza, że penitent jest dobrze przygotowany, NIE JEST NADMIERNIE SUROWY, A NAWET PRZECIWNIE JEST NADER PRZYCHYLNY PENITENTOWI I POSTĘPUJE JAK DOBRY LEKARZ, który stara się użyć wszystkich dostępnych leków, nawet nieprzyjemnych i bolesnych, aby ratować życie swego pacjenta.” (tamże, cz. IV, p. 102).
Nie należy więc polegać tylko na ustnych zapewnieniach spowiadającego się o jego żalu i mocnym postanowieniu poprawy. Jeśli nie widać wyraźnych zmian w jego życiu, trzeba domniemywać, iż jego skrucha była zwodnicza, a nie prawdziwa, dlatego też odmówienie w takiej sytuacji rozgrzeszenia jest prawdziwym dobrodziejstwem, a nie okrucieństwem. Ciągłe zaś rozgrzeszanie tych, którzy wciąż wracają do swych starych, ciężkich grzechów, tak naprawdę bardziej zachęca ich do brnięcia w coraz to nowe upadki ( a to choćby z tego względu, iż wyrabia się w penitentach psychologiczny mechanizm „Jeśli tyle razy czyniłem ten sam grzech i zawsze otrzymywałem rozgrzeszenie, to i tym razem je otrzymam”). Można to zobrazować na przykładzie syna, który raz za razem niszczyłby darowany mu przez jego ojca samochód. Ów ojciec za każdym razem po zniszczeniu tego podarunku, szybko darowałby swemu synowi nowe auto. Czy jednak świadomość, że tak czy inaczej, za każdym razem w bardzo krótkim czasie otrzyma się nowy samochód, zachęca o większą dbałość o to, by dotychczasowemu autu nic się nie stało? Jeśli już, to bardziej inspiruje to do zuchwałości i nieodpowiedzialności w postępowaniu z darami taty.
Czy św. Paweł Apostoł był notorycznym grzesznikiem?
Wątpliwe jest powoływanie się na słowa Pana Jezusa o tym, iż mamy przebaczać swym bliźnim nie siedem lecz siedemdziesiąt siedem razy, jako argumentu przemawiającego za słusznością bardzo łatwego udzielania rozgrzeszenia.
Po pierwsze bowiem: te słowa naszego Pana odnoszą się bezpośrednio do relacji międzyludzkich, nie zaś władzy odpuszczania i zatrzymywania grzechów, jaka została powierzona władzom Kościoła. Chodzi w nich więc o to, że zawsze mamy wybaczać i życzyć dobrze wszystkim, nawet tym, którzy często grzeszą przeciw nam, nie wyłączając z tego kręgu tych, którzy są naszymi wrogami.
Po drugie zaś : Biblia naucza też, że nie należy nawet jadać z tymi, którzy zwą się naszymi braćmi, a jednocześnie są wszetecznikami, pijakami, oszczercami, bałwochwalcami, grabieżcami czy chciwcami (1 Kor 5, 11); iż tego kto grzeszy najpierw należy upomnieć w cztery oczy, później w obecności świadków, następnie donieść Kościołowi, a w przypadku niesłuchania Kościoła grzesznik taki ma być jak poganin i celnik (Mt 18, 17); należy stronić od każdego brata, który żyje nieporządnie (2 Tes 3, 6).
Innymi słowy, Pismo święte nakazuje, by uporczywie grzeszących chrześcijan po stosownych napomnieniach odsunąć od pełnej jedności z Kościołem (gdyż np. jadanie z kimś jest jest zewnętrznym wyrazem jedności z daną osobą). Taka też była wielowiekowa dyscyplina w Kościele. Chrześcijanie winni obrzydliwości typu cudzołóstwo, bałwochwalstwo, okultyzm czy morderstwo niewinnego, musieli nieraz pokutować przez wiele lat, zanim pasterze Kościoła udzielili im rozgrzeszenia.
Nie mniej dyskusyjne jest też powoływanie się na słowa św. Pawła Apostoła, w których ten określa swą postawę w słowach: „ Nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię” (Rzymian 7,15), jako rzekomym dowodzie na możność łączenia złego stylu życia z jednoczesnym szczerym pragnieniem odwrócenia się od grzechów ciężkich. W istocie bowiem życie tego „Apostoła pogan” było świadectwem wielkiej stałości w trwaniu i kroczeniu po raz obranej drodze i sugerowanie jakoby po swym nawróceniu mógł on przez dłuższy czas oddawać się jakimś ciężkim nieprawościom jest co najmniej bardzo kontrowersyjne. O co więc mogło chodzić św. Pawłowi w słowach, które napisał w przytoczonym wyżej fragmencie listu do Rzymian? Najbardziej prawdopodobną interpretacją tych słów jest to, iż miał on tu na myśli czyny, myśli, zaniechania, które tradycyjnie zwiemy „grzechami powszednimi”. Byłoby to jak najbardziej zgodne z postawą wielu innych Świętych, którzy choć sami po swym nawróceniu nie tkwili w ciężkich nieprawościach, to nieraz mówili o sobie w kategoriach bycia „największym grzesznikiem”. Im bardziej bowiem zbliżamy się do Boga, tym mocniej nienawidzimy i brzydzimy się własnymi, choćby i relatywnie małymi grzechami, coraz jaskrawiej widząc ich obrzydliwość i zło.
Jansenizm czy ortodoksja?
Krytyka bardzo łatwego (bo polegającego tylko na ustnych deklaracjach penitenta) rozgrzeszania często nazywana jest mianem „jansenistycznej”. Ten zarzut może wydawać się rzeczowy tylko pozornie. Owszem, janseniści w swoim czasie także poddawali krytyce tego rodzaju podejście do sakramentu pokuty, ale nie za to zostali oni potępieni przez Magisterium Kościoła. Pośród kilkudziesięciu tez jansenistów, które zostały uznane przez Stolicę Apostolską za błędne, heretyckie lub w najlepszym wypadku za nieroztropne i nierozważne, nie znajduje się opinia o treści: „Brak przemiany życia jest dowodem na to, iż prawdopodobnie skrucha penitenta była zwodnicza, fałszywa i w takim wypadku kapłan powinien wstrzymać się z udzieleniem rozgrzeszenia” (oczywiście nie ma tam też zdania, które co prawda nie brzmiałoby identycznie, lecz jego sens dał by się ująć w tych słowach). Wskazywanie zaś na to, że któryś z poglądów był podzielany przez jansenistów, a następnie twierdzenie, iż ktokolwiek powtarzający ową opinię dziś jest zwolennikiem jansenizmu jest tyle bezsensowne, co i głupie. Na takiej zasadzie można by wszak twierdzić, że np. sprzeciw wobec aborcji czy homoseksualizmu jest poglądem „fundamentalistycznie protestanckim”, gdyż przecież również wielu protestanckich fundamentalistów potępia te obrzydliwości. W przypadku zaś tematu o którym mowa oskarżenia o jansenizm są tym bardziej absurdalne, gdy zważy się na fakt, iż naukę o tym, iż należy wstrzymywać się z dawaniem rozgrzeszenia tym po których nie widać oznak skruchy i pokuty oraz, że kapłani podobnie czyniący postępują dobrze i właściwie, była promowana przez papieża św. Piusa X (vide: przywołany wyżej Katechizm jego autorstwa). Jest to niedorzeczne dlatego, iż św. Pius X bardzo mocno potępiał jansenizm, zwąc go „okropną herezją”. Podejrzewanie więc owego papieża, iż jednocześnie mógł on wyznawać i popierać stricte jansenistyczne błędy i herezje zakrawa na głupotę. Również kierowanie takich uwag pod adresem św. Proboszcza z Ars jest nie na miejscu. Co prawda już za życia św. Jana Vianneya niesprawiedliwie mu to zarzucano, lecz w trakcie procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego poddano szczegółowej analizie jego wypowiedzi i kazania. Gdyby znaleziono w nich ślady potępionych już wcześniej jansenistycznych błędów i herezji, wyniesienie go na ołtarze byłoby praktycznie niemożliwe.
Wyludnione konfesjonały?
W kontekście krytyki zbyt łatwego udzielania rozgrzeszania (a także jasnego przypominania takich warunków spowiedzi jak wola „utraty raczej wszystkiego niż popełnienia na nowo grzechu” ) czasami pojawia się sugestia, iż tego rodzaju postawa doprowadziłaby do wyludnienia konfesjonałów i kościołów. Cóż, doświadczenie pokazuje, że wyludniają się raczej te wspólnoty i kościoły, które „obniżają poprzeczkę” zasad i wymagań, zaś w silę rosną społeczności mające image „wymagających”, „surowych” i „fundamentalistycznych” (dobrym tego przykładem jest islam będący najszybciej rozwijającą się religią świata). Temu kto jednak upiera się przy tej opinii, polecam pochylenie się nad słowami św. Pio z Pietlerciny: „Lepsza mała ilość przekonanych niż tłumy bez wiary”. Cóż wszak z tego, iż zatrzymałoby się w kościołach miliony obrońców aborcji poprzez to, iż złagodziłoby się negatywne stanowisko względem tej zbrodni? Jeśli ci ludzie chcą dalej zdążać do piekła i potrzebują kościołów, gdzie nie będą słyszeć kazań będących dla nich wyrzutem sumienia, to najwyraźniej pomylili oni adresy. Jeżeli pewni notoryczni złoczyńcy chodzą do spowiedzi po to, by „czuć, iż mają czyste sumienie”, zarazem jednak nie chcąc „raczej umrzeć niż zgrzeszyć” oraz unikać bliskich okazji do grzechu, to najwyraźniej pomylili konfesjonał z kozetką u jakiegoś freudystycznego psychoanalityka (ten drugi na pewno znajdzie lepsze wytłumaczenie dla łączenia ciągłego grzeszenia ze szczerą wolą poprawy). Parafrazując św. Pio: „Podpis spowiednika nie jest im potrzebny, by przyjęto ich do piekła”.
Owoce dobrego drzewa
Ten artykuł nie ma w swym zamierzeniu zastępować indywidualnego prowadzania poszczególnych penitentów przez spowiadających ich księży. Oczywiście istnieje niemało niuansów i sytuacji granicznych związanych z poruszanymi tu problemami, które wymagają ustaleń i wyjaśnień w konfesjonale. Nie zmienia to jednak faktu, iż są pewne obiektywne i uniwersalne zasady, których powinien trzymać się zarówno penitent jak i spowiednik. Nie można wszak np. powiedzieć, że ksiądz może dawać rozgrzeszenie tym, którzy popełniają ciężkie nieprawości i deklarują, że chcą je dalej czynić. Te obiektywne kanony i zasady nie są kwestią, która może podlegać większym modyfikacjom w ramach indywidualnej spowiedzi. Zamierzeniem powyższego artykułu było po prostu przypomnienie tej ich części, która pomimo swej jasności i oczywistości wydaje się być dziś zapomniana i lekceważona. Celem tego tekstu nie jest również zniechęcanie ludzi do częstego spowiadania się czy przyjmowania Komunii świętej. Z pewnością obie te praktyki – jako takie – są dobre i godne polecenia. Chodzi jedynie o to, byśmy spowiadali się dobrze oraz potrafili odróżniać owoce dobre od złych. Dobrym owocem z pewnością nie jest zaś wieloletnie trwanie w tych samych ciężkich i poważnych nieprawościach, ciągłe ich powtarzanie i wracanie do nich. Dobrym owocem jest gruntowna zmiana życia, porzucenie i niewracanie do grzechów dawniej popełnianych, unikanie bliskich okazji do grzechu. Im szybciej to sobie uświadomimy, tym prędzej nasze spowiedzi mogą stać się dobre, owocne i wspaniałe. Ale przedtem trzeba mieć odwagę, by powiedzieć, iż „Król jest nagi”.