Możliwość komentowania O moralności w polityce zagranicznej została wyłączona
Ktoś powiedział: “Państwa nie mają przyjaciół. Państwa mają interesy“. Nie zgadzam się z duchem tego stwierdzenia. Jest to bowiem duch, który każe patrzeć na politykę międzynarodową przez pryzmat cynizmu i zimnych kalkulacji, a nie moralności, cnót i zasad. Tymczasem i w polityce międzynarodowej pierwsze skrzypce powinno odgrywać wejrzenie na wolę Boga i Jego sprawiedliwość – z wiarą, że wszystko inne (dobra materialne, powodzenie w interesach) będzie nam wówczas dane. Biblia mówi wszak: Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane (Mateusz 6, 33); Sprawiedliwość wywyższa naród, a czyn haniebny pomniejsza narody (Przysłów 14, 34).
Owszem, często może nie być bardzo prostego i bardzo bezpośredniego przełożenia zasad moralnych, jakimi kierujemy się w życiu prywatnym na politykę zagraniczną – tym niemniej pewne najbardziej podstawowe normy cnotliwego postępowania powinny być i w niej zachowane. Poniżej postaram się wskazać na te z reguł moralnych, które winny być zachowywane przez rządzących także na płaszczyźnie postępowania z innymi narodami oraz państwami.
***
Tak też i w polityce międzynarodowej obowiązują takie zasady moralne jak:
1. Nie bije się ani nie zabija niewinnych, choćbyśmy mogli w ten sposób wiele zyskać. A więc rządzący nie mają moralnego prawa wszczynać niesprawiedliwych wojen, czyli napadać innych narodów po to, by zyskać w ten sposób więcej zasobów, pieniędzy, respektu pośród innych narodów albo też przejść do historii jako “sławni zdobywcy” etc. Kiedy zaś prowadzi się sprawiedliwą wojnę, to nie rozkazuje się swym żołnierzom posługiwania się na niej wewnętrznie złymi metodami, np. bezpośredniego zabijania niewalczących cywilów, gwałcenia kobiet. Powyższa reguła oznacza również, że nie popiera się w innych krajach (choćby nam wrogim) ruchów proaborcyjnych.
2. Nie kłamie się o swych bliźnich ani nie mówi się o nich nieprawdy (choćby i byli naszymi największymi wrogami). A zatem nie wolno mówić o nieprzyjaznych sobie rządach rzeczy nieprawdziwych choćbyśmy mogli w ten sposób osiągnąć większe dobro (np. bardziej zmobilizować swój naród do obrony).
3. Dotrzymuje się danych obietnic. Należy więc dotrzymywać podpisanych przez siebie traktatów, zobowiązań, umów międzynarodowych, etc. Jednymi z nielicznych wyjątków od tej zasady są sytuacje polegające na tym, iż w radykalny sposób zmieniły się okoliczności towarzyszące niegdyś podpisywaniu danej umowy, bądź też wypełnienie obietnicy, praktycznie rzecz biorąc, wiązałoby się z popełnieniem czegoś niemoralnego.
4. W miarę możności pomaga się biednym i słabszym, daje się im jałmużnę, itd. A więc np. wspiera się kraje w których panuje bieda, wysyła im się żywność, leki. Pomaga się także narodom dotkniętym katastrofami naturalnymi, etc.
5. Prowadzi się czyste i cnotliwe życie w sferze seksualnej. Ta zasada moralna w odniesieniu do polityki zagranicznej powinna oznaczać, iż np. nie zachęca się pracowników swego wywiadu do seksualnego uwodzenia dyplomatów innych państw oraz nie popiera się na terenie wrogich nam krajów ruchów pro-homoseksualnych, etc.
6. Nie okrada się swych bliźnich. Nie rabuje się więc innych krajów, płaci uczciwie za zagraniczne produkty, itp.
7. Wyznaje się wiarę w Pana naszego Jezusa Chrystusa. A więc w miarę możności popiera się prowadzenie misji chrześcijańskich w krajach niechrześcijańskich, a gdy pokojowe prowadzenie takich misji jest zagrożone w razie konieczności i, gdy jest to roztropne, wysyła się swych żołnierzy do obrony misjonarzy.
***
Oczywiście, wszystko powyższe wydawać się może całkowicie nierealistyczną bajeczką i rzecz jasna historia polityki zagranicznej podałaby nam masę przykładów tego, w jaki sposób rządzący nie przestrzegali owych moralnych reguł. Jednak fakt bardzo częstego nieprzestrzegania pewnych zasad moralnych nie oznacza jeszcze, iż nie są one możliwe do praktycznej realizacji. Poza tym prawdopodobnie gdyby przyjrzeć się w sposób bardziej szczegółowy postępowaniu co bardziej świątobliwych i chrześcijańskich władców, to zobaczylibyśmy przykłady przestrzegania przez nich przynajmniej części z tych zasad. Ot, np. król Francji, św. Ludwik IX upierał się przy tym, iż złożona przez niego muzułmańskim wrogom obietnica, iż zapłacony zostanie za jego głowę okup w wysokości dwustu tysięcy lirów (był bowiem u nich przez pewien czas w niewoli), będzie skrupulatnie zrealizowana. Zaiste, piękny to był przykład dotrzymywania przez owego świętego monarchę danego słowa – choć wielu mogłoby to skrytykować jako przykład wręcz skrajnej głupoty.
Mirosław Salwowski
___ Obrazek został dołączony do artykułu za następującym źródłem internetowym: https://studioopinii.pl/tag/polityka-zagraniczna
Nie czynię żadnej tajemnicy z tego, iż w najbliższych wyborach parlamentarnych (które odbędą się 13. 10. 2019 r.) zamierzam zagłosować na ugrupowanie o nazwie “Konfederacja. Wolność i Niepodległość”. Nie ukrywam jednak też tego, że ów wybór będzie dla mnie pod pewnymi względami dość trudny, a to głównie z powodu mocno liberalnej ekonomicznie oraz wyraźnie antyimigranckiej retoryki tego komitetu wyborczego. Mimo to uważam ową decyzję za najlepszą tak moralnie jak i taktycznie w obecnych okolicznościach. Poniżej postaram się wytłumaczyć dlaczego.
Wybory polityczne a “mniejsze zło”
Niektórzy twierdzą, iż w sytuacji, gdy nie ma ugrupowań politycznych, które w 100 procentach reprezentowałyby dobre postulaty nie należy brać udziału w wyborach, gdyż zakazane jest popieranie czegoś co nazywamy mniejszym złem. Ludzie ci mają rację co do tego, iż nigdy nie należy czynić czegoś co jest w sensie moralnym mniejszym złem, ani też w żadnych okolicznościach nie powinno się mniejszego zła pochwalać lub usprawiedliwiać. Mimo to nie zgadzam się z ich stanowiskiem w kwestii nie chodzenia na wybory w sytuacji, gdy nie ma scenie politycznej ugrupowania, które we wszystkich swych postulatach było zgodne z nauczaniem katolickim. Czym innym jest bowiem czynienie, pochwalanie bądź usprawiedliwianie mniejszego zła (i to jest zawsze zakazane), a czym innym jego tolerowanie, a więc niechętne, bierne przyzwalanie na jego zaistnienie. Czy zaś głosowanie na ugrupowanie, które mówiąc potocznie nie jest w 100 procentach OK jest bardziej popieraniem czy tolerowaniem mniejszego zła? Otóż sądzę, że w sytuacji, gdy wyraża się jasno i jednoznacznie swój krytycyzm wobec tego co w tym ugrupowaniu jest złe, ale mimo to głosuje się nań ze względu na reprezentowane przez niego dobro, to zachowanie takie mieści się w ramach tradycyjnie pojmowanej tolerancji mniejszego zła. Można to porównać do sytuacji płacenia podatków, z których część szła na złe moralnie rzeczy (np. finansowanie pogańskiego kultu albo niemoralnych imprez w rodzaju igrzysk gladiatorów). Płacenie podatków w takich okolicznościach nie było popieraniem mniejszego zła, ale stanowiło tylko jego tolerowanie i dlatego też Pan nasz Jezus Chrystus oraz św. Paweł Apostoł polecali uiszczanie tej należności nawet w sytuacji, gdy wiązało się to z wyżej wymienionymi kwestiami (por. Mt 22, 21; Rz 13, 6-7).
Jeszcze innym przykładem tolerowania mniejszego zła może być rada dana nam przez patrona moralistów i spowiedników św. Alfonsa Liguoriego. Otóż ów doktor Kościoła uważał, iż jest moralnie dopuszczalne nawet – pewnego rodzaju – zachęcenie kogoś o kim wiadomym jest, że tak czy inaczej dopuści się grzechu, by zamiast większego grzechu popełnił grzech mniejszy. Przykładem takiej postawy w praktyce był czyn św. Maksymiliana Kolbe, który przekonał jednego z komendantów obozu w Auschwitz, by zamiast skazać na śmierć ojca i męża rodziny wysłał do komory głodowej jego własną osobę. W tym sensie postawa św. Maksymiliana Kolbe była właśnie aprobowaną przez św. Alfonsa Liguoriego formą tolerowania mniejszego zła. Kolbe zdawał bowiem sobie sprawę, że w tej sytuacji tak czy inaczej zginą niewinni ludzie, więc postanowił zachęcić jednego ze swych oprawców, by uczynił mniejsze zło, skazując na śmierć osobę samotną niż gotując taki los człowiekowi, który miał pod swą pieczą żonę i dzieci. Czy innym jednak by było, gdyby np. św. Maksymilian zgodziłby się samemu zabić jednego niewinnego, po to by uratować dajmy na to 1 000 innych niewinnych osób. Wtedy to byłoby już nie tylko tolerowanie mniejszego zła, ale jego aktywne czynienie i coś takiego w żadnych okolicznościach nie podobałoby się Bogu.
Z tego względu uważam też, iż w sytuacji, gdy wszystkie z biorących udział w wyborach komitetów wykazują mniej lub bardziej poważne wady i braki, należy głosować na ten z nich, który takowych ułomności ma najmniej lub też, którego wady i braki w praktycznym wymiarze nie będą mogły się zbyt rozwinąć i uaktywnić.
Dlaczego nie PiS i nie PSL+Kukiz?
Można by jednak zapytać, czemu nie głosować w takim razie na PiS albo PSL Koalicję Polską (czyli coś co na użytek tego artykułu nazwałem “PSL+Kukiz”), skoro w tych ugrupowaniach widać jeszcze relatywnie mniej lub bardziej mocne tendencje chrześcijańskie oraz konserwatywne? Najprostszą odpowiedzią na to pytanie jest stwierdzenie, iż porównując oba te komitety wyborcze z Konfederacją widać więcej ich wad oraz ułomności.
I tak np. PiS choć nie sposób odmówić mu wielu dobrych rzeczy, które uczynił w czasie swych rządów (np. znaczne ograniczenie legalności handlu niedzielnego, delegalizacja skrajnych postaci lichwy w postaci tzw. chwilówek, podniesienie płacy minimalnej, “uzusowienie” tzw. umów śmieciowych) to w kwestii obecnie najważniejszej, a więc poszerzenia prawnej ochrony życia nienarodzonych dzieci konsekwentnie stosuje obstrukcję, de facto nie godząc się na wprowadzenie bardziej sprawiedliwego prawa tego się tyczącego. Jeśli zaś chodzi o stosunek tego ugrupowania do ruchów LGBT to owszem w sferze werbalnej jego przedstawiciele nieraz słusznie je krytykują, jednak nie widać by przekładało się to na bardziej realne i prawne działania owej partii. W czasie 4 lat rządów PiS nie uchwalano żadnej ustawy, które choćby w małym stopniu ograniczała legalność pro-sodomickiej propagandy. Przeciwnie, znajdująca się w rękach PiS Telewizja Publiczna sama dokłada rękę do szerzenia się takiej propagandy (jak zresztą również innych form niemoralności) choćby poprzez emitowanie seriali, w których życzliwie pokazuje się pary sodomickie wychowujące razem dzieci.
A zatem podsumowując ocenę PiS-u można powiedzieć, iż partia ta czyni wiele dobrego w takich sprawach jak ochrona pracowników oraz osób ekonomicznie słabszych, jednak nie czyni nic albo nawet przeszkadza w postępie spraw moralnych i cywilizacyjnych, które aktualnie są pierwszą linią frontu pomiędzy siłami dobra i zła (aborcja oraz LGBT).
Jeśli chodzi zaś o PSL+Kukiz to owszem jest to ugrupowanie zajmujące w pewnych ważnych kwestiach relatywnie konserwatywne stanowisko. I tak np. połowa (procentowo znacznie większa niż w przypadku PiS) posłów tego ugrupowania głosowało przeciwko odrzuceniu projektu ustawy “Stop aborcji”, w którym zakazywano w sposób całkowity (albo “prawie całkowity” – zależy jak interpretować jeden z punktów tej ustawy) mordowania nienarodzonych dzieci. Z drugiej strony, w aktualnych okolicznościach antyaborcyjne skrzydło tego ugrupowania jest osłabione przez sojusz z resztkami klubu parlamentarnego Pawła Kukiza. Tak się bowiem składa, że tak większość z posłów, którzy zostali przy Kukizie (i którzy w związku z tym zwykle otrzymali “jedynki” na listach PSL KP) głosowało przeciwko ustawie “Stop aborcji”. Tak też w chwili obecnej trudno by było powiedzieć, iż w komitecie wyborczym PSL+Kukiz przeważa nurt opowiadający się za poszerzeniem prawnej ochrony życia dzieci poczętych.
Obecność na listach wyborczych PSL KP Pawła Kukiza i najbardziej oddanych mu ludzi czyni też jeszcze bardziej dwuznaczną sprawę podejścia tego ugrupowania do prawnej legitymizacji związków partnerskich. Sam Kukiz niejednokrotnie bowiem opowiadał się za wprowadzeniem do polskiego prawa takiej instytucji. Politycy zaś PSL-u co prawda zdecydowanie sprzeciwiali się pomysłowi małżeństw homoseksualnych oraz adoptowania przez takowe pary dzieci, jednak jeśli chodzi o instytucję związków partnerskich ich deklaracje były już mniej jasne i jednoznaczne.
Do głosowania na PSL+Kukiz może też zniechęcać dość powszechna opinia odnosząca się do PSL jako partii mającej być ugrupowaniem, które potocznie zwie się “obrotowym” i “systemowym”. Chodzi tu o łatwość z jaką ugrupowanie to wchodziło w koalicje rządowe z rozmaitymi nieraz mocno różniącymi się od siebie partiami. Wielu dopatruje się w tejże cesze PSL-u nieuporządkowanej tendencji do przysłowiowych “stołków” oraz apetytu na publiczne pieniądze. Trudno tak naprawdę ocenić ile w takiej postawie PSL-u było dobrej odpowiedzialności za nasz kraj, a ile osobistej nieuczciwości poszczególnych jej działaczy. Tym nie mniej pewien cień na owe ugrupowanie okoliczność ta rzuca.
Wady i zalety Konfederacji
Przyjrzyjmy się zatem teraz jak na tle PiS oraz PSL+Kukiz prezentuje się Konfederacja?
Przede wszystkim Konfederacja jest o wiele bardziej klarowna jeśli chodzi o podejście do aborcji i LGBT.
I tak w kwestii poszerzenia prawnej ochrony życia nienarodzonych dzieci to trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości, iż ogromna większość czołowych działaczy tego ugrupowania opowiada się za takim prawem. Można tu co prawda mieć pewne wątpliwości co do Janusza Korwina-Mikke, który w różnym duchu wypowiadał się na ten temat, jednakże i tak większość z działaczy skupionych wokół Korwina popiera zaostrzenie zakazu aborcji.
Co do LGBT to wśród polityków Konfederacji często jest podnoszony postulat zakazu publicznego propagowania tego ruchu – co ani w PiS ani PSL+Kukiz nie zdarza się często (jeśli w ogóle miało to w tych kręgach miejsce). Ba, swego czasu jeden z liderów Konfederacji, pan Grzegorz Braun publicznie opowiedział się za prawnym zakazem czynów homoseksualnych jako takich – choć niestety później niektórzy z innych polityków tego ugrupowania sugerowali, iż była to tylko swoista ironia z jego strony. Tak czy inaczej, w kwestii LGBT Konfederacja zajmuje najbardziej tradycyjnie katolickie i konserwatywne stanowisko, do którego nie dorasta przekaz jaki w tym obszarze dają PSL+Kukiz czy nawet werbalnie krytykujący ruch pro-sodomicki politycy PiS-u.
W łonie Konfederacji dostrzegalne są również inne, jeszcze dalej idące przejawy konserwatyzmu obyczajowego. Przykładem tego jest choćby jeden z projektów przygotowanych przez pana Sławomira Mentzena, w którym proponuje się wprowadzenie prawa umożliwiającego zawieranie małżeństw prawnie nierozwiązywalnych. Co więcej jeden z czołowych polityków wspomnianego ugrupowania publicznie wypowiadał się w bardzo przychylnym duchu i tonie o pomyśle prawnej delegalizacji niewierności małżeńskiej (czyli cudzołóstwa). Nie waham się powiedzieć, iż jest to prawdziwy (oraz chwalebny) ewenement na polskiej scenie politycznej.
Oczywiście Konfederacja ma też swoje mniej lub bardziej poważne wady, których część poniżej wymienię. Tak się jednak składa, że w większości wypadków owe ułomności w obecnych okolicznościach politycznych i tak nie mogą być w zbytnym wymiarze realizowane w praktyce, przez co nawet, jeśli w niektórych punktach na płaszczyźnie teoretycznej są one większe niż w przypadku PiS lub PSL+Kukiz to de facto i tak wychodzi na to, że Konfederacja prezentuje mniej złe rzeczy niż inne komitety wyborcze.
Tendencja do skrajnego liberalizmu gospodarczego. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich polityków Konfederacji, ale nie da się nie zauważyć, iż retoryka tego komitetu wyborczego w kwestiach ekonomicznych przybiera ton nadawany przez korwinistów. Nie zawsze to jest złe, gdyż niektóre z postulatów liberalizmu ekonomicznego są godne rozważenia, jednak co do samego rdzenia takich poglądów to są one nie do pogodzenia z nauką katolicką. Nie waham się nawet twierdzić, że gdyby zrealizować pomysły Janusza Korwina-Mikke w obszarze gospodarczym to de facto oznaczałoby pełną legalizację jednego z wołających o pomstę do Nieba grzechów, którym jest wszak uciskanie ludzi ubogich. Z drugiej strony jednak nawet jeśli Konfederacja wejdzie do Sejmu to z pewnością nie będzie ona miała na tyle silnej reprezentacji, by wchodzący w jej skład korwiniści zdołali przeforsować na gruncie prawnym większość ze swych postulatów o charakterze ekonomicznym.
Radykalnie antyimigracyjna retoryka. Wielu działaczy Konfederacji wywodzi się ze środowisk, które przed kilku laty napędzały i inspirowały agresywną i nierzadko wulgarną kampanię skierowaną przeciwko imigrantom oraz uchodźcom. Ta kampania de facto sprowadzała się wówczas do zniesławiania ogółu przybyszów, jako band leni, nierobów oraz potencjalnych terrorystów oraz próbowała zniechęcać władze naszego kraju do przyjmowania imigrantów i uchodźców w jakichkolwiek, choćby i małych ilościach. Dzisiejsze antyimigracyjne hasła podnoszone przez polityków Konfederacji nie są może już tak radykalne, jak te sprzed kilku laty, jednak pozostaje wciąż kwestią otwartą czy krytycznie odnoszą się oni do do antyimigranckiej histerii wówczas rozpętanej?
Obsesyjna niechęć do Żydów. Co prawda nie dotyczy ta wada raczej większości polityków Konfederacji, ale nie da się ukryć, iż przynajmniej jeden z jej liderów (to znaczy pan Grzegorz Braun) oraz jeden ze znanych publicystów ją popierających (czyli pan Stanisław Michalkiewicz) wykazują silne tendencje do chorej, obsesyjnej niechęci wobec Żydów, która przeradza się nawet w wygłaszanie opinii bliskich herezji lub wręcz jawnie heretyckich bo kwestionujących albo prawość bohaterów Starego Testamentu albo też podważających wiarygodność Starego Testamentu. Należy tą zdegenerowaną odmianę podejrzliwości wobec Żydów odróżnić od zdrowej, tradycyjnie chrześcijańskiej ostrożności wobec tego narodu, która wynika ze świadomości faktu, iż swego czasu większość Żydów odrzuciła lub nie poznała Jezusa Chrystusa jako swego Pana i Zbawcy. W związku z tym też kolejne pokolenia Żydów były wychowywane w mniejszej bądź większej niechęci wobec chrześcijaństwa. Zdrowa podejrzliwość wobec Żydów jest świadoma tych faktów, ale zarazem godzi wiedzę na ich temat z miłością wobec tego narodu, a także docenieniem tego, co ów przyniósł światu dobrego i co wciąż jest w nim zasługujące na pochwałę.
Na pocieszenie można jednak powiedzieć, iż nic nie wiadomo, aby tak pan Grzegorz Braun, jak i Stanisław Michalkiewicz postulowali przekształcanie swej werbalnej obsesji wobec Żydów w jakieś realne prawne akty prześladowań i niesprawiedliwości czynionych wobec członków tego narodu. Ponadto, w naszym kraju istnieje niewielka ilościowa społeczność żydowska, a ewentualna obecność Grzegorza Brauna w polskim sejmie i tak nie mogłaby w rzeczywisty sposób wpłynąć na np. uchwalenie w polskim prawodawstwie jakichś niesprawiedliwych krzywdzących Żydów ustaw.
Podsumowanie
A zatem reasumując: wszystkie komitety wyborcze aktualnie startujące w wyborach mają swe zalety i wady. Poddając jednak poszczególne z nich bardziej dokładnej refleksji nasuwa się konkluzja, iż to właśnie oddanie głosu na ugrupowanie “Konfederacja. Wolność i Niepodległość” będzie stanowiło akt wsparcia większego dobra oraz tolerowania mniejszego zła. To co bowiem jest dobre w Konfederacji jest obecne z niej w stopniu bardziej wyrazistym niż w innych ugrupowaniach (stosunek do aborcji i LGBT, a także niektóre z innych elementów konserwatyzmu obyczajowego). To co zaś jest z Konfederacji złe albo wątpliwe moralnie i doktrynalnie w praktyce – nawet jeśli ugrupowanie to wejdzie do Sejmu – w większości wypadków, nie będzie mogło być zrealizowane na drodze prawnej.
Z tych więc powodów 13 października 2019 roku oddam swój głos na Konfederację oraz zachęcam do tego innych.
Niedawno zakończona a mająca miejsce w Warszawie międzynarodowa konferencja na temat Bliskiego Wschodu wzbudziła liczne kontrowersje, zwłaszcza dlatego, iż jest ona w niektórych kręgach odbierana jako część przygotowań do nowej wojny, którą USA wraz z Izraelem mieliby wszcząć przeciwko Iranowi. Osobiście, podzielam część z podnoszonych w związku z tym obaw i odnoszę się z dużym sceptycyzmem co do roztropności i sprawiedliwości rozpoczynania takiej wojny. Nie wszystkie jednak z argumentów podnoszonych przez polskich przeciwników takiego zbrojnego konfliktu zasługują na uznanie. Ba, niektóre z nich są wręcz żenujące i skandaliczne. Przykładem, takiego skrajnie niewłaściwego rodzaju argumentacji jest wypowiedź związanego obecnie z “narodowo-wolnościową” koalicją pana posła Jacka Wilka. Otóż, w wypowiedzi umieszczonej na youtubowym kanale “Prawica Media” (tytuł filmiku: “Grzegorz BRAUN wkurzony o relacjach z USA! + WINNICKI i WILK i rozmowa w Sejmie! MEGA MOCNE WIDEO!“) polityk ów obok rozsądnie brzmiących uzasadnień przemawiających przeciwko ewentualnemu udziałowi Polski w wojnie przeciwko Iranowi pozwolił sobie też na następujące słowa:
“Teraz może być jeszcze gorzej, bo ja nie widzę żadnych powodów, żadnych korzyści, z tego, że stworzymy sobie wroga, z państwa, które do tej pory było nam względnie przyjazne – właściwie przyjazne – i nie będziemy mieli z tego żadnych korzyści. Jeżeli już mamy z kimś walczyć, tworzyć sobie nowego wroga, to te korzyści powinny być bardzo duże. Jeśli już … Liczy się interes. Natomiast ja nie widzę ich tutaj w ogóle (…)”.
Cóż, powyższe słowa posła Wilka brzmią niezwykle cynicznie i niechrześcijańsko. Wojna w tradycyjnie chrześcijańskiej perspektywie nie powinna być bowiem wszczynana z myślą o – w domyśle materialnych i finansowych – korzyściach oraz interesach. Jeśli Bóg ma daną wojną aprobować i błogosławić to jej celem powinna być obrona niewinnych ludzi przed zagrażającą ich życiu i zdrowiu opresją, nie zaś myślenie o tym ile na takich wojennych zmaganiach zarobimy pieniędzy. Bić się głównie z myślą o materialnych interesach jest rzeczą zdecydowanie niegodną chrześcijańskich państw i chrześcijańskich żołnierzy. Pomyślmy tylko, jakim mianem nazwalibyśmy człowieka, który powiedziałby: “Nie będę się z nikim bić, jeśli na tym nie zyskam dużych korzyści“? Najpewniej z odrazą powiedzielibyśmy, iż jest to cyniczny, pozbawiony honoru człowiek, który gotów jest przelewać czyjąś krew dla pieniędzy. Tymczasem, podobny sposób myślenia i wartościowania podsuwa nam poseł Jacek Wilk jeśli chodzi o patrzenie na międzynarodową politykę. Tymczasem, Bóg jest zainteresowany absolutnie każdą sferą naszego życia – również polityką oraz motywacjami dla których mamy bić się na tej czy innej wojnie.
Wśród wielu błędów i herezji znanej na całym świecie organizacji Świadków Jehowy znajduje się twierdzenie, jakoby wszystkie z ziemskich rządów – w sensie bardziej zasadniczym – były kierowane przez samego szatana. W jednej ze swych podstawowych publikacji “Czego naprawdę uczy Biblia?” (New York 2005) Świadkowie Jehowy piszą co następuje:
Jezus nigdy nie wątpił, że władcą tego świata jest Szatan. Pewnego razu Diabeł w jakiś niezwykły sposób pokazał mu “wszystkie królestwa świata oraz ich chwałę”. Potem obiecał: “Dam ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi cześć” (Mateusza 4: 8, 9; Łukasza 4: 5, 6). Pomyśl: Czy ta propozycja byłaby dla Jezusa autentyczną pokusą, gdyby Szatan nie panował nad tymi królestwami? Jezus nie zaprzeczył, że rządy światowe należą do Szatana, a z pewnością by to zrobił, gdyby nie podlegały jego wpływom (tamże: s. 31 – 32).
Chociaż Świadkowie Jehowy nie są zbyt popularną grupą, wydaje się, iż w pewien sposób powyżej przytoczony ich pogląd jest podzielany przez wielu ludzi. Często mówi się wszak o polityce i sztuce rządzenia tak, jakby były one same w sobie złe i niegodziwe i nie można było takowych praktykować bez dopuszczania się takich czy innych grzechów. Popularne społecznie przekonanie o wręcz będącej taką ze swej natury “brudnej polityce” w istocie rzeczy niewiele więc różni się od poglądu Świadków Jehowy o tym, iż “wszystkie rządy na świecie należą do Szatana”. Warto więc bliżej przyjrzeć się temu ich poglądowi.
Jeśli naprawdę “wszystkie rządy należą do Szatana”, to co począć z licznymi wypowiedziami Pisma świętego mówiącymi o tym, że to Bóg jest źródłem i przyczyną ziemskich rządów? Biblia naucza wszak:
Nadstawcie uszu, wy którzy rządzicie narodami […] albowiem od Boga dana wam jest potęga, a od Najwyższego władza wasza (Mdr 6,2-3).
Na czele każdego narodu Bóg postawił przywódcę (Syr 17, 14).
Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga. (…)Albowiem rządzący nie są postrachem dla uczynku dobrego, ale dla złego. A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. Jest ona bowiem dla ciebie narzędziem Boga, [prowadzącym] ku dobremu. Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno nosi miecz. Jest bowiem narzędziem Boga do wymierzenia sprawiedliwej kary temu, który czyni źle. Należy więc jej się poddać nie tylko ze względu na karę, ale ze względu na sumienie. Z tego samego też powodu płacicie podatki. Bo ci, którzy się tym zajmują, z woli Boga pełnią swój urząd (Rz 13, 1, 3- 6).
Czy więc Pismo święte sobie przeczy mówiąc z jednej strony, iż władze ziemskie zostały ustanowione przez Boga, z drugiej zaś podając, iż wszystkie królestwa należą do szatana? Oczywiście, że nie. Przytoczone bowiem fragmenty Biblii o Bożym pochodzeniu ziemskich władz są autorstwa natchnionych Duchem Świętym proroków i apostołów, gdzie w pozytywny sposób uczy się o tym, jaka jest Boża prawda. Słowa zaś o tym, iż “wszystkie królestwa świata należą do Szatana” są biblijnym opisem kuszenia tego, który jak Pan Jezus powiedział “w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (Jn 8, 44). Celem tego fragmentu Pisma św. nie było więc pokazywanie Prawdy o pochodzeniu i naturze ziemskich władz, ale przytoczenie zachowania i sposobu kuszenia największego wroga Boga i ludzkich dusz, czyli szatana. Dlaczego więc Świadkowie Jehowy lekceważą jasne wypowiedzi Bożych proroków i apostołów na wzmiankowany temat, a absolutyzują znaczenie zapisanych w Biblii słów szatana? Przecież powinni oni wiedzieć, że szatan jest kłamcą i ojcem kłamstwa, a jego ulubioną taktyką zwodzenia jest mieszanie prawdy i kłamstwa, po to by doprowadzić ludzi do uwierzenia kłamstwu? Owszem, Chrystus Pan w momencie owego diabelskiego kuszenia nie zaprzeczył tym słowom szatana, ale też nie potwierdził ich słuszności. Poza tym, celem Jezusa nie było tu raczej prowadzenie teologicznych debat z szatanem, ale zamanifestowanie Bożej chwały i danie nam przykładu tego, jak walczyć z pokusami. Nasz Pan i Zbawca w innej sytuacji zresztą potwierdził, iż ludzkie władze pochodzą od Boga mówiąc przesłuchującemu Go Poncjuszowi Piłatowi: “Nie miałbyś nade mną żadnej władzy, gdyby ci nie była dana z góry” (J 19,11). Czyż nie jest więc niemalże szatańską teologią powtarzać za starodawnym kusicielem i wrogiem Boga oraz człowieka, iż “wszystkie królestwa świata należą do Szatana” jednocześnie lekceważąc albo przynajmniej bardzo pomniejszając liczne deklaracje Bożych proroków, apostołów oraz samego Jezusa mówiące coś zupełnie innego?
Oczywiście, to wszystko nie oznacza, że w takim razie ziemscy władcy są w swej misji rządzenia narodami bezgrzeszni, nieomylni i doskonali. Nie znaczy to też, iż należy być zawsze i we wszystkim posłusznym ziemskim rządzącym. Ba, można nawet powiedzieć, iż bywali tacy konkretni władcy, których prawdopodobnie większość z działań i decyzji była obiektywnie niegodziwa, a czasami zbrodnicza. To jednak nie przeczy temu, iż nad poszczególnymi krajami i narodami różni ludzie sprawują rządy – co do zasady, a nie wszystkich szczegółowych ich decyzji – z woli i ustanowienia Bożego, a nie szatańskiego. Co więcej – choć faktycznie jest to trudne – można uczestniczyć w rządzeniu – dochodząc przy tym do świętości, co pokazuje różne przykłady tak z samego Pisma świętego (np. Józef Egipski, Mojżesz, Dawid, Jozjasz, Daniel), jak i z historii chrześcijaństwa (np. św. Ludwik IX, św. Edward Wyznawca, św. Stefan Węgierski).
W kontekście różnych wyborów politycznych przed którymi nieraz musimy jako obywatele stawać, bardzo często pojawia się twierdzenie, iż oddając swój głos na danego polityka “wybiera się mniejsze zło”. Mówiący tak mają bowiem świadomość tego, iż człowiek, którego oni wybrali wyznaje niejeden błędny pogląd, odznacza się niejedną wadą charakteru, jednak jego kontrkandydat był jeszcze gorszy pod tym względem. Twierdzenie zatem, iż wybiera się w ten sposób mniejsze zło, jest więc zrozumiałym sposobem myślenia. Tym nie mniej, jest to jednak również bardzo niebezpieczny sposób mówienia i powinno się takowej formuły słownej unikać.
Po pierwsze bowiem; wybiera się człowieka, a nie jakiś abstrakt, czynność, zachowanie, konstrukt filozoficzny. Gdyby ktoś zamiast morderstwa niewinnego popełnił cudzołóstwo, to mógłby pisać o tym, że “wybrał mniejsze zło” (co oczywiście byłoby i tak niedopuszczalne i niemiłe Bogu), ale niezwykle dziwne jest pisanie o wybieraniu mniejszego zła w sytuacji, gdy wybieramy nie określone zachowanie, ale określonego człowieka. Człowiek zaś to nie “mniejsze” czy “większe zło”. Każdy człowiek ma w sobie tak pewne cnoty, jak i pewne wady, błędy oraz grzechy. Owszem, jak ktoś się uprze może mówić ze względu na te wady, błędy i grzechy, że wybierając danego człowieka, “wybrał mniejsze zło“, ale czy taka osoba będzie konsekwentna i np. w odniesieniu do wyboru swego współmałżonka też powie: “Wybrałam/wybrałem mniejsze zło” (bo przecież ów na pewno jakieś grzechy i wady posiadał)? Czy może jednak powie: „Wybrałem/wybrałam Aśkę/Janka”?
Mówienie zatem w kontekście konkretnych ludzi, że wybiera się w ten sposób “mniejsze zło” jest co najmniej dziwaczne i filozoficznie problematyczne.
Po drugie; skoro mówi się, że wybiera się w – dajmy na to – w wyborach prezydenckich “mniejsze zło” to sugeruje się w ten sposób, że jakiś inny kandydat mógłby być ideałem. Co oczywiście, praktycznie jest niemożliwe. Każdy człowiek w mniejszym bądź większym zakresie błądzi i grzeszy i dotyczy to również choćby najbardziej chrześcijańskich oraz konserwatywnych polityków i działaczy społecznych.
Po trzecie i co najważniejsze; mówienie, iż “wybierze się mniejsze zło” jest bliskim herezji sposobem mówienia. Być może co do istotnej treści, którą dany człowiek ma na myśli wypowiadając takie słowa nie kryje się tu zasadniczy błąd, jednak już same używanie takiej formuły jest zwodnicze i miesza ludziom w głowach. Zgodnie z nauczaniem katolickim NIGDY nie mamy bowiem moralnego prawa CZYNIĆ mniejszego zła. Mamy moralne prawo TOLEROWAĆ mniejsze zło, ale nie je osobiście czynić. Papież Paweł VI tak referował tradycyjne nauczanie katolickie na ów temat: „W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” („Humanae vitae”, n. 14).
Kiedy jednak się ciągle słyszy o tym, że ktoś “wybierze mniejsze zło“, że czasami “trzeba wybrać mniejsze zło“, etc, łatwo wówczas nabrać przekonania i mentalności, iż rzeczywiście należy czynić coś mniej złego, by oddalić w ten sposób coś bardziej złego lub by osiągnąć większe dobro (czyli np. kłamać by utrzymać pracę, prostytuować się by nie głodować samemu lub by nakarmić swe dzieci, etc.). Takie przekonanie jest jednak herezją. Co innego jest samemu czynić mniejsze zło, a co innego jest je znosić/tolerować u innych. W kontekście zaś wyborów prezydenckich jeżeli już ktoś chce koniecznie używać wobec ludzi podobnego języka, to niech nie mówi, że “wybiera mniejsze zło“, ale że “toleruje mniejsze zło“. Czyli wybiera kandydata, który wedle niego ma więcej dobrych cech i poglądów, a te jego złe cechy i poglądy ze smutkiem znosi, czyli toleruje, bo i tak nie ma większych możliwości, by je zmienić.
Szanujmy więc język i pojęcia, bo używając takowych w niewłaściwy sposób, można łatwo namieszać ludziom w głowach i co gorsza skłaniać ich do niemoralnego postępowania w życiu osobistym.