Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: obrzezanie

  1. Co sądzić o subkulturach młodzieżowych?

    Możliwość komentowania Co sądzić o subkulturach młodzieżowych? została wyłączona

    W czasach mej młodości (czyli z grubsza rzecz biorąc: latach 90-tych 20 wieku) wciąż popularnym zjawiskiem społecznym były młodzieżowe subkultury – wówczas najwięcej mowy było o tzw. skinach, punkach, metalowcach i może jeszcze “depeszach”. Choć dziś owe subkultury nie są już tak często spotykane jak niegdyś, warto chyba poświęcić kilka zdań próbie moralnej oceny owego zjawiska.

    ***

    Zacznijmy zatem od czegoś, co powinno być uznane za truizm. Otóż najpewniej każda z młodzieżowych subkultur zawiera w sobie – w różnym natężeniu – rzeczy tak dobre etycznie i słuszne doktrynalnie, jak i złe moralnie oraz błędne światopoglądowo. Ewentualnie, można tu mówić o rzeczach przynajmniej bliskich dobru i doktrynalnej słuszności. I tak np. pośród prawicowo nastawionych skinheadów za bliskie dobru rzeczy można by uznać większe tzw. homofobię oraz akcent kładziony na takie tradycyjne wartości jak porządek, dyscyplina a nierzadko też religia, jako złe moralnie i błędne doktrynalnie trzeba by ocenić takie powszechne pośród nich rzeczy jak rasizm czy samowolnie praktykowana przemoc. Z kolei, jeśli chodzi o bardziej lewicowo czy nawet lewacko nastawionych punków z uznaniem można by mówić o pewnego rodzaju przywiązaniu do szczerości, wrażliwości na los osób biednych i pokrzywdzonych; z drugiej strony potępić należy częste używanie przez nich narkotyków czy też negowanie moralnej dobroci istnienia władz cywilnych.

    Niezależnie jednak od tego, ile widzielibyśmy w subkulturach młodzieżowych z jednej strony pozytywnych, a z drugiej negatywnych elementów, to sama fundamentalna zasada ich funkcjonowania zasługuje na wyraźną krytykę. Chodzi mi mianowicie o to, że idea stojąca za powstawaniem subkultur sprowadza się do woli i intencji radykalnego i wyrazistego odróżnienia się od większej części narodu/społeczeństwa w ramach którego się żyje. I nie chodzi tu o tego typu odrębność od większości bliższych sobie ludzi, która jest niejako moralnie i światopoglądowo konieczna (np. większość mężczyzn uprawia rozpustę i upija się; my tego nie czynimy; większość kobiet ubiera się w bezwstydny i nieskromny sposób – my ubieramy się skromnie i wstydliwe). Tego typu zaakcentowanie własnej odmienności jest oczywiście etycznie dobre i godne pochwały. W subkulturach młodzieżowych chodzi jednak o to, by – np. na płaszczyźnie zewnętrznej, czyli w sferze ubioru i fryzur – niejako na siłę odróżniać od zwyczajów przyjętych przez większość. Innymi słowy, owa odmienność jest tu postrzegana jako wartość sama w sobie i praktykuje się ją również – a raczej nawet przede wszystkim – w kontrze czy alternatywie względem tych obyczajów większości, które nie są moralnie złe oraz błędne doktrynalnie.

    Być może, to co napisałem powyżej, nie będzie zrozumiałe dla wielu współczesnych ludzi, gdyż aktualnie dość duży nacisk kładzie się na kulturową różnorodność, oryginalność, a różne przejawy ekstrawagancji są raczej dowartościowywane niż krytykowane. Jednak Prawda w tym aspekcie wydaje się właśnie taka, iż jako chrześcijanie powinniśmy raczej dostosowywać się do zwyczajów społeczności, w której żyjemy – o ile nie są one niemoralne, obsceniczne, bezwstydne, pogańskie, bałwochwalcze, etc. Idea stojąca za istnieniem młodzieżowych subkultur przeczy tej zasadzie i dlatego zasługują one jako takie na przyganę.

    Poniżej postaram się w bardziej szczegółowy sposób wskazać na podstawy kryjące się za tą zasadą.

    ***

    Już w samym Piśmie świętym wydaje się, iż są zawarte pewne wskazówki i sugestie odnoszące się do wzmiankowanego tematu. Nasz Pan Jezus Chrystus ganił faryzeuszy i “uczonych w Piśmie” za to, iż:

    (…) Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów (patrz: Mt 23, 5).

    Widzimy zatem, iż Zbawiciel poddawał krytyce obyczaje polegające na pewnego rodzaju specjalnym wyróżnianiu się poprzez pewne elementy swego zewnętrznego wyglądu od reszty społeczności, w której się żyje.

    Z kolei – znany ze swych licznych misyjnych podróży skierowanych do rozmaitych społeczności – św. Paweł Apostoł tak pisał o swej postawie:

    Dla Żydów stałem się jak Żyd, aby pozyskać Żydów. Dla tych, co są pod Prawem, byłem jak ten, który jest pod Prawem – choć w rzeczywistości nie byłem pod Prawem – by pozyskać tych, co pozostawali pod Prawem. Dla nie podlegających Prawu byłem jak nie podlegający Prawu – nie będąc zresztą wolnym od prawa Bożego, lecz podlegając prawu Chrystusowemu – by pozyskać tych, którzy nie są pod Prawem. Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział. (1 Kor 9, 20-23).

    Można więc powiedzieć, że św. Paweł Apostoł przez swe powyższe słowa zasugerował zasadę, iż w tych sprawach, które nie są sprzeczne z prawdziwą religią i moralnością, należy dostosować się obyczajów narodu w ramach którego się żyje. Nawet jeśli nie jest to nieomylna interpretacja owego apostolskiego nauczania, to stanowi ona jedną z prawdopodobnych jego wykładni. Jako jeden z przykładów praktycznej realizacji tej nauki można wskazać postępowanie Pawła Apostoła polegające na tym, iż po to by nie gorszyć otaczających go w swym czasie Żydów poddał obrzezaniu swego pół-greckiego pochodzenia ucznia Tymoteusza (patrz: Dz 16, 3). A stało się to pomimo faktu, iż ten sam Paweł w jednym ze swych listów nauczał, że w ramach porządku Nowego Testamentu obrzęd obrzezania jest już nic nie znaczący (por. Ga 5, 1-12). Najwyraźniej więc św. Paweł Apostoł w tym wypadku zastosował sugerowaną przez siebie zasadę o dostosowywaniu się do obyczajów narodu w ramach którego się żyje, pracuje i funkcjonuje.

    ***

    Kiedy przyjrzymy się bliżej historycznej tradycji chrześcijańskiej, to w jej ramach jeszcze wyraźniej dostrzeżemy zasadę o której mowa jest w tym artykule.

    I tak, anonimowy wczesnochrześcijański autor w swym datowanym na 210 rok po Chrystusie “Liście do Diogneta” tak charakteryzował styl życia starożytnych uczniów Pana Jezusa:

    Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem. Nie mają bowiem własnych miast, nie posługują się jakimś niezwykłym dialektem, ich sposób życia nie odznacza się niczym szczególnym. Nie zawdzięczają swej nauki jakimś pomysłom czy marzeniom niespokojnych umysłów, nie występują, jak tylu innych, w obronie poglądów ludzkich. Mieszkają w miastach greckich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosują się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz nie do uwierzenia prawa, jakimi się rządzą ( podkreślenie moje – MS).

    Z kolei, św. Ambroży podawał następujące zasady odnoszące się do stroju:

    Okrycie ciała niech będzie naturalne i bez afektacji; proste, raczej niedbałe niż zbyt troskliwe; nie obładowane kosztownym i pstrym materiałem, lecz jak noszą wszyscy; wszystko ma być ładne, potrzebne i estetyczne (podkreślenie moje – MS).

    Św. Augustyn pisał zaś na ten temat:

    Zależnie od powszechnie przyjętego wśród ludzi obyczaju, należy unikać wszystkiego, co razi ten obyczaj, tak by żaden obywatel lub cudzoziemiec lekkomyślnie nie gwałcił tego, co zostało przyjęte jako obowiązujące zwyczajem ogółu obywateli miasta lub narodu, lub zatwierdzone prawem. Każda bowiem część nie harmonizująca z całością, do której należy, jest rażąca (patrz: “Wyznania II, c. 8, podkreślenie moje – MS).

    Co więcej ów ojciec i doktor Kościoła wskazywał też, iż przesadne zaniedbania w odniesieniu do ubioru mogą być rzeczą naganną, a nawet zwodniczą:

    nie tylko blask i okazałość rzeczy zewnętrznych, lecz nawet pożałowania godny brud może być przedmiotem chełpliwości, tym niebezpieczniejszej, że zwodzi pozorem służby Bogu“.

    Nie od rzeczy będzie też w tym miejscu wspomnieć, iż także konkretnie w odniesieniu do stroju osób duchownych, kilka z soborów powszechnych przestrzegało przed uleganiem w tym względzie ekstrawagancji oraz przepychowi. Przykładowo Sobór Laterański IV nauczał w tej kwestii rzeczy następującej:

    Niech noszą odpowiednią tonsurę i uczesanie ; niech chętnie oddają się służbie Bożej oraz innym szlachetnym studiom. Niech noszą szaty wierzchnie zapięte, nie zwracające uwagi na siebie nadmierną krótkością ani długością. Niech nie używają sukna czerwonego ani zielonego, długich rękawic ani zdobionego haftem lub z długimi nosami obuwia, uprzęży, siodeł, pektorałów ani ostróg pozłacanych bądź inaczej nadmiernie zdobionych (Cytat za: “Dokumenty Soborów Powszechnych”, Tom II, Układ i opracowanie: Arkadiusz Baron, Henryk Pietras SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007, s. 255. Podkreślenie moje – MS). 

    Dodam, że wytłuszczone przeze mnie w powyższym cytacie słowa również sugerują, by nawet osoby duchowne swym strojem nie zwracały na siebie przesadnej uwagi innych ludzi.

    ***

    A zatem podsumowując: na jakiekolwiek z pozytywnych aspektów rozmaitych subkultur młodzieżowych by nie wskazywać, jako takie nie zasługują one na pochwałę, gdyż u samych podstaw ich istnienia leży fundamentalny – a sprzeczny z tradycyjnie chrześcijańskim pojmowaniem cnoty umiarkowania i skromności – błąd. Jest nim chęć epatowania własną odmiennością od większości społeczności, w której się żyje, niezależnie od tego czy odmienność ta dotyczy rzeczy dobrych, złych czy obojętnych moralnie. Takie zaś epatowanie i prowokowanie co najmniej bardzo trudno jest pogodzić z chrześcijańską pokorą, skromnością i umiarkowaniem.

    Pisząc to wszystko, bynajmniej nie sugeruję jednak jakichś bardziej ostrych form zwalczania młodzieżowych subkultur (np. zakazywania takowych przez władze cywilne). Stanowczość represjonowania czy ograniczania danych wad i występków powinna być bowiem uzależniona od rozmaitych okoliczności, a trudno jednoznacznie powiedzieć, czy i w jakim stopniu jakieś bardziej surowe traktowanie rzeczonego zjawiska społecznego, byłoby roztropne i rozsądne. Doceniając jednak te czy inne, konkretne dobre elementy subkultur młodzieżowych nie należy ich jako takich w sposób pozytywny dowartościowywać.

    Mirosław Salwowski

    Źródło grafiki wykorzystanej w tekście:
    https://pl.wikipedia.org/wiki/Punk

  2. Ja też jestem Żydem (duchowym)

    Leave a Comment

    Czy chrześcijanie powinni nazywać się Żydami? Zapewne, dla wielu same postawienie takiego pytania wyda się wręcz niedorzeczne, gdyż chrześcijanie to ludzie, którzy wierzą w Pana Jezusa jako Boga i Zbawiciela, a żydzi – w religijnym tego słowa znaczeniu – to ludzie, którzy nie uznają Chrystusa Pana, a za to ciągle wypatrują obiecanego Izraelowi przez proroków Mesjasza. Jeszcze inni, mogą powiedzieć, że mówienie o chrześcijanach, że są Żydami, jest pomieszaniem terminologii i zapewne ma celu promowanie tzw. judeochrześcijaństwa, w którym zamazywano by istotne różnice pomiędzy wiarą chrześcijańską, a współczesnym rabinicznym judaizmem.

    Choć oczywistym jest, że nie może być mowy ani o zrównywaniu judaizmu, który rozwinął się po Chrystusie z chrześcijaństwem, ani też o lekceważeniu faktu, iż owa religia zawiera w sobie poważne błędy, zaś niektóre z jej obrzędów wraz z Ofiarą Pana Jezusa na Krzyżu straciły swą aktualność i znaczenie, myślę, iż można, a nawet w pewnych okolicznościach wskazane jest, by podkreślać to, że w pewnym ważnym znaczeniu tego słowa, chrześcijanie istotnie są Żydami.

    Otóż wedle Pisma świętego i tradycyjnej teologii katolickiej określenie “Żyd”, “Izraelita”, etc., jest nazwą wręcz czcigodną. Św. Paweł Apostoł w liście do Rzymian jasno sugeruje nawet, że to posłuszni Bogu chrześcijanie są prawdziwymi Żydami, nie zaś ci, którzy zostali w dzieciństwie obrzezani i wychowani w religii mojżeszowej: “Obrzezanie posiada wprawdzie wartość, jeżeli zachowujesz Prawo. Jeżeli jednak przekraczasz Prawo będąc obrzezanym, stajesz się takim, jak nieobrzezany. Jeżeli zaś nieobrzezany zachowuje przepisy Prawa, to czyż jego brak obrzezania nie będzie mu oceniony na równi z obrzezaniem? I tak ten, który od urodzenia jest nieobrzezany, a wypełnia Prawo, będzie sądził ciebie, który, mimo że masz księgę Prawa i obrzezanie, przestępujesz Prawo. Bo Żydem nie jest ten, który nim jest na zewnątrz, ani obrzezanie nie jest to, które jest widoczne na ciele, ale prawdziwym Żydem jest ten, kto jest nim wewnątrz, a prawdziwym obrzezaniem jest obrzezanie serca, duchowe, a nie według litery. I taki to otrzymuje pochwałę nie od ludzi, ale od Boga” (tamże: 2, 25 – 29). W Apokalipsie św. Jana czytamy z kolei, iż chrześcijanie doznają prześladowań ze strony “synagogi szatana“, której członkowie “zwą się Żydami, lecz nimi nie są” (tamże: 2, 9 – 10). Warto dodać, że słowa te Pan Jezus w Apokalipsie skierował do kościoła w Smyrnie, z którego wywodził się jeden z najznamienitszych męczenników, uczeń św. Jana – św. Polikarp. Św. Polikarp został zaś zabity między innymi przez ówczesnych wyznawców judaizmu. Idąc tokiem wskazanego w Biblii prawdziwego znaczenia słowa: “Żyd”, św. Tomasz z Akwinu objaśniał, iż wyraz ten oznacza człowieka, który należy do Ludu Bożego – a w Nowym Przymierzu owym ludem są ci, którzy uwierzyli w Pana Jezusa. Akwinata precyzuje przy tym, iż ci spośród żydów, którzy odrzucili Chrystusa i zwalczają Ewangelię są “żydami” niejako tylko “na zewnątrz” – czyli mówiąc językiem Pisma św. są “fałszywymi żydami“. Nie ma się zatem co dziwić Piusowi XI, który powiedział w nawiązaniu do chrześcijan: “w sensie duchowym jesteśmy semitami“.

    Ponadto, w tradycyjnie chrześcijańskiej perspektywie tak się właśnie bowiem mniej więcej rzeczy mają. Mamy prawdziwych Żydów – a zatem oddanych Bogu chrześcijan, Kościół Chrystusowy, który jest “Nowym Izraelem” i tych żyjących w czasach Starego Testamentu wyznawców religii mojżeszowej, którzy z nadzieją oczekiwali przyjścia zapowiedzianego Mesjasza. Mamy jednak też fałszywych Żydów, a więc tych, którzy bezprawnie się za nich podają, ale tak naprawdę odrzucając Pana Jezusa i walcząc z Ewangelią zrywają z najgłębszym sensem wiary swych praojców – Abrahama, Izaaka i Jakuba. Oczywiście nie jesteśmy żydami w sensie etnicznego pochodzenia, gdyż to nie ma znaczenia w więzi z Chrystusem i w tym sensie św. Paweł nauczał, że “nie ma już Żyda ani Greka” (Kol. 3, 11). Tym nie mniej w znaczeniu duchowym chrześcijanie są Żydami, gdyż należą do “Nowego Izraela“, “ludu prawdziwie obrzezanego” (Fil. 3, 3), obrzezanego nie z ręki ludzkiej lecz Chrystusowym obrzezaniem” (Kol. 2, 11). Wiara chrześcijańska jest zaś spełnieniem obietnic danych Abrahamowi, Izaakowi, Jakubowi, Dawidowi i innym patriarchom, prorokom i królom Starego Testamentu. Czy tego chcemy czy nie, tradycyjne chrześcijaństwo ma korzenie ściśle żydowskie. Jest to prawda warta szczególnego przypominania zwłaszcza po prawej stronie sceny ideowej i politycznej. Niektórzy z prawicowców i konserwatywnych katolików wypowiadają się i zachowują się tak, jakby chcieli jak najstaranniej wymazać z chrześcijaństwa ten jego aspekt. Słyszy się wszak raz po raz gorliwe zaprzeczenia w rodzaju “Pan Jezus nie był Żydem, gdyż jest Bogiem, a Bóg nie ma pochodzenia etnicznego bądź narodowościowego” (ale prawdę, że jako prawdziwy Człowiek miał w sobie żydowską krew, wychowywał się w rodzinie żydowskiej, praktykował żydowską religię i obrzędy, utożsamiał się z ludem Izraela skrzętnie przy tym pomija). Inni z kolei mówią: “Stary Testament jest całkowicie nieważny i nieaktualny” nieraz podszywając to stwierdzeniami sugerującymi, jakoby owa Księga była bardziej historycznym zapisem szowinistycznej mentalności dzikich plemion żydowskich, aniżeli prawdziwie natchnionym i nieomylnym Słowem Bożym, które uczy nas w co mamy wierzyć i jak postępować. Jeszcze inni, gdyby pisali historię chrześcijaństwa, to jego początki i źródła  usadowiliby na starożytnych rzymskich i greckich salonach, pismach pogańskich filozofów, w dumnie maszerujących legionach cesarskich, aniżeli pośród bliskowschodnich pustyń wypełnionych prostymi pasterzami owiec, kóz i wołów. Właśnie takim baśniom i bajaniom trzeba przeciwstawiać prawdę o żydowskich korzeniach chrześcijaństwa. Naszymi ojcami w wierze nie są Ciceron, Platon, Seneka, Marek Antoniusz czy Neron, ale Abraham, Jakub, Izaak, Dawid, Eliasz czy Elizeusz. Częścią Bożego Objawienia nie są pisma greckich i rzymskich filozofów, ale Stary Testament. Pan Bóg zaś rzeczy wielkie nie objawił dumnym arystokratom w zdobionych kunsztownie togach lecz prostaczkom, pasterzom kóz i robotnikom fizycznym. A historia, prawodawstwo i mentalność starotestamentowych Żydów mimo ich oczywistych wad, upadków i ciemnych stron (ukazywanych zresztą na kartach Starego Testamentu) jest wznioślejsza i szlachetniejsza niż dzieje oraz obyczajowość pogańskich Rzymian i Greków. Nie oznacza to pogardy i obrzydzenia dla całej grecko-rzymskiej spuścizny historyczno-kulturowej, gdyż niemało rzeczy z niej zostało zaadaptowanych i oczyszczonych przez chrześcijaństwo, ale trzeba mieć świadomość tego co w naszej cywilizacji jest jednym z fundamentów (żydowski Stary Testament), a co stanowi w niej dobry, ale niekonieczny dodatek (pewne elementy rzymskiego prawa, greckiej filozofii czy starożytnej sztuki i kultury).