Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: niewolnictwo

  1. Czy niewolnictwo powinno być przywrócone?

    Możliwość komentowania Czy niewolnictwo powinno być przywrócone? została wyłączona

    To, co potocznie zwykliśmy zwać niewolnictwem – a więc instytucję polegającą na tym, iż porywano niewinnych ludzi z miejsca ich zamieszkania, następnie sprzedawano, by na końcu pozostawić ich nieograniczonej lub prawie nieograniczonej władzy panów – oczywiście było wewnętrznie złe. To nie znaczy, iż każdy “pan” (w sensie: właściciel niewolników) działający w ramach tego niemoralnego systemu sam postępował źle. Nie wszyscy bowiem z owych “panów” musieli korzystać z przysługujących im “uprawnień”, a więc np. gwałcić swe niewolnice, okrutnie bić za błahostki niewolników czy obciążać ich nadmiernymi pracami. To nie zmienia jednak faktu, iż same prawne oraz zwyczajowe uregulowania tego systemu był wewnętrznie złe. I jak się wczytać w Biblię, złożyć w kawałeczki poszczególne jej wypowiedzi na ów temat, to wychodzi właśnie nam mniej więcej taka właśnie sugestia. Prawo Mojżeszowe nakazywało wszak karać śmiercią porywaczy oraz handlarzy ludźmi (Wj 21,16), a także surowo karać tych z pośród właścicieli niewolników, którzy doprowadzili do ich zabicia (Wj 21, 20), zakazywało nadmiernego bicia niewolników ( Wj 21, 26). W wypadku, gdy u Izraelity ukrył się jakiś uciekający przed swym panem niewolnik, istniał zakaz wydawania go jego dotychczasowemu właścicielowi, a ów uciekinier mógł sobie wybrać miejsce, gdzie zechce żyć i „gdzie będzie czuł się dobrze”. To prawo zostało zakończone słowami: „Nie będziesz go dręczył” (Powt. Prawa 23, 16 – 17). Stary Testament przewidywał też, iż hebrajscy niewolnicy mieli być uwalniani co 7 lat, zaś niehebrajscy co 50 lat (Wj 21, 2; Pwt. Prawa 15, 12 – 15, Kpł 25, 10). Nowy Testament z kolei do grzeszników zalicza – obok np. homoseksualistów, rozpustników, kłamców, krzywoprzysiężców – handlarzy ludźmi (1 Tm 1, 10). Oczywiście w Nowym Testamencie są wezwania, aby niewolnicy byli posłuszni nie tylko łagodnym, ale także surowym panom (patrz: 1 P 2, 18), co jednak nie oznacza samo w sobie pochwalania złego traktowania niewolników, ale stanowi raczej zachętę do cierpliwego znoszenia złego traktowania ze strony innych ludzi (por. 1 P 2, 19-23).

    Dobrze się więc stało, iż taka wewnętrznie zła instytucja została prawnie zakazana i nie ma praktycznie szans na jej restaurację. Władze cywilne bowiem są od tego, by karać zło i złych (patrz: Rz 13, 3-4) oraz “uwalniać uciśnionego z rąk ciemięzcy” (Jr 22, 3).

    Można jednak wyobrazić sobie takie formy znaczącego ograniczania wolności innych osób, które pod pewnymi względami będę przypominały to, co potocznie zwaliśmy niewolnictwem, a jednak nie będę wewnętrznie złe. W dużej mierze wciąż coś takiego w ramach naszej kultury i cywilizacji istnieje. Ot, choćby możliwość zamknięcia przestępców i obciążenia ich przymusową pracą. W takiej sytuacji można powiedzieć, iż przestępcy są “niewolnikami państwa”. Międzynarodowe konwencje wojenne wciąż dopuszczają bodajże też możliwość narzucenia przymusowej pracy jeńcom wojennym. Zdrowy rozsądek łatwo przyjmuje owe ograniczenia wolności pewnych osób za godziwe i sprawiedliwe, gdyż zasadzają się one nie na arbitralnej decyzji o narzucaniu takich ograniczeń, ale ich sedno sprowadza się do narzucenia pewnych form karnej odpowiedzialności za własne niemoralne zachowania (przestępczość, udział w niesprawiedliwej wojnie). Choć tak bycie więźniem, jak i jeńcem wojennym, może słabiej kojarzyć się z niewolnictwem, ze względu na to, iż wykonawcą kary jest tu instytucja publiczna (państwo), a nie jednostki prywatne, to nietrudno sobie wyobrazić sytuację polegającą na tym, iż państwo przekazywałoby pewnych przestępców czy jeńców wojennych osobom prywatnym. Na przykład, złodziej który okradł daną rodzinę, musiałby dla niej przez pewien czas przymusowo pracować. Czy to byłoby samo w sobie niesprawiedliwe? Oczywiście, że nie. Czy kojarzyłoby się to w silniejszy sposób z tym, co historycznie utożsamialiśmy z niewolnictwem? Jasne, że tak. Czy taka sytuacja sprzyjałaby nadużyciom popełnianym wobec ukaranej w ten sposób osoby? Tak, sprzyjałaby, ale koszarowanie ludzi w więzieniach też sprzyja licznym nadużyciom, a nie postulujemy likwidacji więzień.

    Sytuacja polegająca więc na tym, że pewni ludzie dokonujący niemoralnych wyborów byliby przekazywani przez władze cywilne w ramach kary osobom prywatnym, zapewne przez wielu byłaby nazwana “niewolnictwem”, ale byłoby to wtedy “sprawiedliwe niewolnictwo”. Oczywiście, przy zastrzeżeniu, iż władza takiej prywatnej osoby nad tak ukaranym człowiekiem byłaby ściśle ograniczona (np. nie wolno byłoby seksualnie molestować tak ukaranego, cielesne karcenie takowego byłoby ściśle limitowane, istniałyby ograniczenia co do czasu jego pracy).

    Jak zatem podejść do trudności polegającej na tym, iż przez wieki Magisterium Kościoła i tradycyjna teologia rozróżniały pomiędzy “sprawiedliwym” a “niesprawiedliwym niewolnictwem” (por. Deklaracja św. Oficjum z dnia 20 czerwca 1866 roku), a współczesna doktryna katolicka potępia niewolnictwo jako “wewnętrznie złe” (por. Jan Paweł II, encyklika “Veritatis splendor”, n. 80)? Cóż, myślę, że – przynajmniej póki Magisterium nie dokona w tej kwestii bardziej szczegółowych rozróżnień i wyjaśnień – można tę trudność interpretować w kategoriach raczej pozornej niż rzeczywistej sprzeczności. Rzecz może się bowiem sprowadzać do odmiennych definicji pojęcia “niewolnictwo”. Przez “niewolnictwo” może tu być rozumiana właśnie nieograniczona lub prawie nieograniczona władza jednego człowieka nad drugim, ale już niekoniecznie pewne daleko idące, jednakże sprawiedliwe ograniczenia wolności innych osób.

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:

    Czy niewolnictwo jest wewnętrznie złe?

    Czy chrześcijaństwo popierało niewolnictwo?

    Konfederacja walczyła o ocalenie niewolnictwa

    Obrazek umieszczony przy powyższym artykule zostały wykorzystany za następującym źródłem internetowym: https://historyreclaimed.co.uk/slavery-its-all-bad/

  2. Czy niewolnictwo jest wewnętrznie złe?

    Możliwość komentowania Czy niewolnictwo jest wewnętrznie złe? została wyłączona

    Papież Jan Paweł II w swej encyklice “Veritatis splendor” nauczał, iż niewolnictwo należy zaliczać do czynów wewnętrznie złych (a więc zawsze zakazanych):

    Dzięki świadectwu rozumu wiemy jednak, że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby, stworzonej na Jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są „wewnętrznie złe” (intrinsece malum): są złe zawsze i same z siebie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że „istnieją akty, które jako takie, same w sobie, niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot”. Sam Sobór Watykański II, mówiąc o szacunku należnym ludzkiej osobie, wymienia wiele przykładów takich czynów: „Wszystko, co godzi w samo życie, jak wszelkiego rodzaju zabójstwa, ludobójstwa, spędzanie płodu, eutanazja i dobrowolne samobójstwo; wszystko, cokolwiek narusza całość osoby ludzkiej, jak okaleczenia, tortury zadawane ciału i duszy, wysiłki w kierunku przymusu psychicznego; wszystko, co ubliża godności ludzkiej, jak nieludzkie warunki życia, arbitralne aresztowania, deportacje, niewolnictwo, prostytucja, handel kobietami i młodzieżą, a także nieludzkie warunki pracy, w których traktuje się pracowników jak zwykłe narzędzia zysku, a nie jak wolne, odpowiedzialne osoby; wszystkie te i tym podobne sprawy i praktyki są czymś haniebnym; zakażają cywilizację ludzką, bardziej hańbią tych, którzy się ich dopuszczają, niż tych, którzy doznają krzywdy i są jak najbardziej sprzeczne z czcią należną Stwórcy” (tamże, n. 80 – podkreślenie moje MS).

    Chociaż niewielu tzw. katolickich tradycjonalistów to podkreśla to takie, a nie inne potraktowanie niewolnictwa musi jawić się jako kontrowersyjne, gdyż ani Pismo święte, ani “przedsoborowa” doktryna Kościoła nie określała niewolnictwa jako wewnętrznie złego. Owszem, krytycznie wskazywano na liczne nadużycia owej instytucji i wzywano właścicieli niewolników do ich unikania. Owszem, papieże czasami potępiali handel niewolnikami oraz niesprawiedliwe pozbawienie wolności członków ludów na nowo odkrytych terenach, ale i to jeszcze nie było równoznaczne ze stwierdzeniem, iż np. posiadanie niewolników jest zawsze i wszędzie moralnie zakazane (a więc “wewnętrznie złe”). Jeszcze w XIX wieku Magisterium Kościoła i wybitni teolodzy katoliccy podtrzymywali twierdzenie, iż niewolnictwo nie jest wewnętrznie złe. Św. Oficjum w swym dokumencie z dnia 20 czerwca 1866 roku pisało:

    Sama niewola (…) nie jest w żadnym wypadku sprzeczna z prawem naturalnym i Bożym, i może być obecnych bardzo wiele sprawiedliwych tytułów dla poddaństwa (…) Rzeczywiście, tak jak niewolników można legalnie kupić, tak i oni mogą legalnie zostać sprzedani, ale całkowicie konieczne jest, aby sprzedający był prawowitym posiadaczem niewolnika i nie robił nic w sprzedaży, przez co życie, moralność lub wiara katolicka niewolnika, który ma zostać sprzedany, zostałyby naruszone (…)

    Odpowiedź na pytanie 16: Jak zauważono w odpowiedzi na powyższe pytania, istnieją pewne słuszne tytuły lub przyczyny, dzięki którym niewolnik może zostać legalnie pozbawiony wolności i prawowicie zatrzymany przez pana (…) Odpowiedź na pytania 18 i 19: Regularne prawo do ucieczki przysługuje niewolnikom, którzy zostali niesprawiedliwie sprowadzeni do niewoli; nie wolno uciekać niewolnikom, którzy przechodzą sprawiedliwe zniewolenie, chyba że są zachęcani przez pana do jakiegoś grzechu lub są traktowani nieludzko” (Por. Wikipedia English, Catholic Church and Slavery).

    Kardynał John H. Newman w swym liście do T. W. Alleisa z dnia 8 listopada 1863 roku stwierdzał, że pragnąłby likwidacji niewolnictwa, ale owa instytucja nie jest wewnętrznie zła, gdyż w przeciwnym razie św. Paweł Apostoł poleciłby Filemonowi natychmiastowe wyzwolenie wszystkich niewolników, których ten posiadał (co jak wiadomo – nie miało miejsca).

    W owym (19) stuleciu być może najbliżej do przyjęcia pozycji o wewnętrznie złym charakterze niewolnictwa był papież Leon XIII, ale nawet on, nie posunął się tak daleko. W swej encyklice “In Prulimis” nazywał on co prawda niewolnictwo “potworną przewrotnością” oraz “najhaniebniejszą zarazą”, ale z drugiej strony rozróżniał pomiędzy pogańskim a chrześcijańskim traktowaniem niewolników, a także (raczej aprobatywnie) przywoływał wywody katolickich teologów o tym, że: “panowie mają wprawdzie słuszne prawo do pracy niewolników, lecz wcale nie jest dozwolona owa sroga władza nad ich życiem ani okrutna surowość“. 

    ***

    Czy zatem nauczanie Jana Pawła II o domniemanym wewnętrznie złym charakterze niewolnictwa przeczy Pismu świętemu i tradycyjnej doktrynie katolickiej?

    Odpowiedź na powyższe pytanie w dużej mierze zależy od próby odnalezienia odpowiedzi na to, co Jan Paweł II rozumiał przez pojęcie niewolnictwa? Jest to bardzo ważna kwestia, gdyż nieporozumienia odnośnie właściwego rozumienia tych czy innych elementów doktryny katolickiej niejednokrotnie biorą się z tego, iż pod tym samym pojęciem (np. kłamstwo czy kradzież) poszczególni katolicy nieraz rozumieją inne treści. Czy dajmy na to, można powiedzieć, iż wedle nauczania katolickiego “Kradzież jest wewnętrznie zła”? Owszem, będzie to zgodne z prawdą. Jednocześnie jednak będzie także zgodne z prawdą, inne – pozornie sprzeczne z powyższą tezą – stwierdzenie, a mianowicie, iż: “Jest moralnie dozwolone, nawet wbrew woli właściciela, zabieranie jego prywatnej własności”. Wedle bowiem tradycyjnego nauczania Kościoła, oczywiście każda kradzież jest zła i zakazana (czyli wewnętrznie zła), ale nie każde zabranie czyjejś własności jest kradzieżą. Głodujący więzień z Auschwitz mógł np. samowolnie wziąć z pełnego jedzenia stołu niemieckiego oficera pętko kiełbasy i nie była to kradzież. Odmowa dania jedzenia takiemu człowiekowi była wszak niesprawiedliwością i brakiem miłosierdzia ze strony właściciela tej kiełbasy – a więc zgodnie z tradycyjnie katolicką definicją kradzieży – jej zabranie nie było rzeczywistą kradzieżą. Co innego jednak, gdyby taki głodujący więzień zabrał kawałek chleba innemu głodującemu – coś takiego byłoby kradzieżą i nie miałoby się moralnego prawa tego czynić nawet dla ratowania swego życia (Więcej na ten temat można przeczytać w tym artykule).

    Podobnie jest z kwestią niewolnictwa. Aby udowodnić Janowi Pawłowi II, iż potępiając ową instytucję jako wewnętrznie złą miał na myśli również to co Pismo św. Magisterium Kościoła oraz dawniejsi teolodzy tradycyjnie określali jako moralnie dozwolone i sprawiedliwe formy zniewolenia – należałoby właśnie to wykazać.

    Tradycyjna teologia katolicka rozróżniała zaś dwa aspekty niewolnictwa: jeden moralnie zakazany; drugi moralnie dozwolony. Otóż niewolnictwo traktowane jako nieograniczona lub prawie nieograniczona władza nad drugą osobą, posuwająca się do prawnego i/lub faktycznego odmawiania niewolnikom ich naturalnych praw i ludzkiej godności, było uważane za niemoralne i niesprawiedliwe. Jednak niewolnictwo rozumiane jako ograniczona władza nad pracą i miejscem przebywania drugiej osoby było traktowane jako mogące być zgodne z moralnością, sprawiedliwością oraz prawem naturalnym. W ramach takiego sprawiedliwego niewolnictwa mogło się mieścić też sprzedawanie i kupowanie niewolników, gdyż przez sprzedaż i kupno rozumiano tu (w sensie: tradycyjnie teologowie tak to wykładali) nie handlowanie godnością tych ludzi, ale kupno i sprzedaż pracy owych osób. Kardynał Gerdil (1718-1802) tak podsumowywał istotę tego nauczania:

    Niewolnictwo nie powinno być rozumiane jako przyznanie jednemu człowiekowi takiej samej władzy nad drugim, jaką ludzie mają nad bydłem. Dlatego błądzili ci, którzy w dawnych czasach odmawiali włączania niewolników do osób ; i wierzyli, że jakkolwiek barbarzyńsko pan potraktował swego niewolnika, nie naruszył żadnego prawa niewolnika. Albowiem niewolnictwo nie znosi naturalnej równości ludzi: stąd przez niewolnictwo rozumie się, że jeden człowiek podlega panowaniu drugiego w takim stopniu, w jakim pan ma wieczyste prawo do wszystkich tych usług, które jeden człowiek może słusznie wykonywać na rzecz drugiego; i pod warunkiem, że pan troszczy się o swojego niewolnika i traktuje go w sposób humanitarny (Comp. Instit. Civil., L, vii). (Cytat za: Catholic Encyklopedia. Ethical Aspect of Slavery).

    Oczywiście nie trzeba długich wywodów, iż, historycznie rzecz biorąc, to co było nazywane niewolnictwem zwykle na płaszczyźnie prawnej nie odpowiadało moralnym restrykcjom, jakie niewolnictwu stawiała tradycyjna moralistyka katolicka. Zazwyczaj pod mianem niewolnictwa rozumiano takie uregulowania prawne, które dawały właścicielom niewolników nieograniczoną lub prawie nieograniczoną władzę nad podległymi in niewolnikami. Panowie więc mogli np. nakładać na swych niewolników pracę ponad ich siły, arbitralnie wymierzać im niewspółmierne do rangi występków srogie kary, wykorzystywać seksualnie, sprzedawać do domów rozpusty, urządzać z nimi krwawe walki dla rozrywki publiczności, rozdzielać z rodzinami. Wszystkie te rzeczy były złe, niemoralne i niesprawiedliwe wobec niewolników. I prawodawstwo, które aprobowało taki sposób traktowania swych bliźnich, można śmiało nazwać “wewnętrznie złym”. To nie znaczy i tak jednak, że każdy właściciel niewolników działający w ramach tak wewnętrznie złego systemu prawnego, sam postępował wewnętrznie źle wobec podległych sobie osób. Tak jak fakt, iż prawo większości dzisiejszych państw pozwala matkom na zabijanie swych nienarodzonych dzieciątek (co jest wewnętrznie złe) nie sprawia, że dokładnie każda matka korzysta z owego “prawa”. O ile więc można powiedzieć, że historycznie istniejące regulacje prawne tyczące się niewolników prawie zawsze były wewnętrznie złe, to prawdopodobnie nie każdy właściciel niewolników z nich korzystał (a wtedy nie postępował wewnętrznie źle wobec swych niewolników).

    ***

    Czy więc przez wewnętrznie złe niewolnictwo Jana Paweł II rozumiał to, co historycznie rzecz biorąc, rzeczywiście je oznaczało? Czy może rozumiał on przez nie także to, co tradycyjni teologowie nazywali “sprawiedliwym niewolnictwem”? Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, gdyż papież ów potępiając jako wewnętrznie złe niewolnictwo, jednocześnie nie sprecyzował, co przez nie w sposób szczegółowy rozumie. Pewne światło na to, co ów papież mógł mieć na myśli, rzuca punkt numer 2414 promulgowanego przez niego Katechizmu, gdzie czytamy:

    Siódme przykazanie zakazuje czynów lub przedsięwzięć, które dla jakiejkolwiek przyczyny – egoistycznej czy ideologicznej, handlowej czy totalitarnej – prowadzą do zniewolenia ludzi, do poniżania ich godności osobistej, do kupowania ich, sprzedawania oraz wymiany, jakby byli towarem. Grzechem przeciwko godności osób i ich podstawowym prawom jest sprowadzanie ich przemocą do wartości użytkowej lub do źródła zysku. Św. Paweł nakazywał chrześcijańskiemu panu traktować swego chrześcijańskiego niewolnika “nie jako niewolnika, lecz… jako brata umiłowanego… w Panu” (Flm 16).

    Z powyższych słów można więc wywnioskować, że przez wewnętrznie złe niewolnictwo rozumie się “sprowadzenie (ludzi) przemocą do wartości użytkowej lub źródła zysku“. Takie podejście do sprawy nie wydaje się sprzeczne z tradycyjną doktryną katolicką, gdyż postępujący sprawiedliwie właściciel niewolników powinien widzieć w nich ludzi z ich naturalną godnością, a nie narzędzia do dostarczania mu zysków. Rzecz jasna, miał on prawo oczekiwać od nich pracy, ale nie tylko do tego powinna się zacieśniać jego relacja z tymi osobami. Pewien problem budzi jednak cytowane z Katechizmu stwierdzenie potępiające “kupowanie, sprzedawanie oraz wymianę (ludzi), jakby byli towarem”. Oczywiście, jeśli rozumieć te słowa jako potępienie kupowania, sprzedawania i wymiany ludzi z intencją sprowadzania ich tylko/lub głównie do wartości użytkowej, to jest to niemoralne. Jeśli jednak rozumieć owo kupowanie, sprzedawanie i wymianę jako odnoszącą się nie do osób niewolników jako takich, ale do ich pracy (w sensie: wycenia się tu wartość usług pracowniczych danej osoby) to wedle tradycyjnych teologów i dawniejszego Magisterium nie jest to samo w sobie niemoralne i złe. Co więcej, samo Pismo święte co najmniej zezwala na kupno i sprzedaż niewolników (patrz: Wj 21, 2; Kpł 25, 44; Wj 21, 7). Rzecz jasna, można się zastanawiać, czy owe biblijne przepisy w odniesieniu do handlu niewolnikami były aktami tylko Bożej tolerancji czy już może pozytywnymi nakazami czynienia danego zachowania, ale gdybyśmy mieli dojść do tej drugiej konkluzji (a więc, że były to pozytywne nakazy, a nie tylko Boża tolerancja), to wówczas należałoby stwierdzić, że samo kupowanie czy sprzedawanie niewolników nie było jeszcze wewnętrznie złe.

    Stwórca ze swej natury jako absolutnie dobry i święty nie może w pozytywny sposób zatwierdzać czegoś, co by było złe w swej istocie (a więc zawsze i wszędzie). Jak bowiem mówi Pismo święte: „Nikomu nie przykazał On być bezbożnym i nikomu nie zezwolił grzeszyć” (Syr 15, 19-20). Pius XII wykładał tę prawdę w następujący sposób:

    Przede wszystkim trzeba jasno stwierdzić, żadna ludzka władza (…) nie może wydać pozytywnego upoważnienia do nauczania lub czynienia tego, co byłoby wbrew religijnej prawdzie lub dobru moralnemu (…) Nawet Bóg nie mógłby dać takiego pozytywnego przykazania lub upoważnienia, gdyż stałoby to w sprzeczności z Jego absolutną prawdą i świętością” (Przemówienie „Ci resce”, podkreślenie moje – MS).

    Podkreślam, że sam nie mam w tej kwestii jasnej opinii, jednak podaję powyżej pewne wskazówki co do tego, jak można by próbować rozjaśnić ten problem (czyli spojrzenie na moralność sprzedaży i kupowania ludzi).

    Warto też dodać, że patrząc od strony zdroworozsądkowej nie wydaje się by samo kupowanie, a nawet sprzedawanie niewolników było wewnętrznie złe. Czy bowiem za moralnie zakazane uznalibyśmy kupno niewolnika w sytuacji, gdy coś takiego mogłoby go wybawić od dostania się w ręce okrutnego i niemoralnego pana? Podobnie, czy pan sprzedający swego niewolnika dlatego, że ów niewolnik zachowywał się u niego źle, deprawował innych, etc., na pewno postępował w sposób absolutnie niedopuszczalny?

    ***

    Wszystko co zostało tu powyżej napisane, nie ma celu być apologią, pochwałą czy doradzaniem czegoś, co można by nazwać sprawiedliwymi formami niewolnictwa. Nawet bowiem hipotetyczne prawa, które “na papierze” zakazywałyby wszelkich niemoralnych czynów wobec niewolników, byłyby bardzo trudne do zrealizowania w praktyce i wielu właścicieli niewolników nawet pod ich panowaniem i tak najpewniej krzywdziłaby tych ludzi. Lepiej zatem, aby na świecie nie było nawet tego, to tradycyjni teologowie określali mianem “sprawiedliwego niewolnictwa”.

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:

    Kardynał Avery Dulles, Devolopment or Revelsal?

    Czy chrześcijaństwo popierało niewolnictwo?

    Źródło obrazka wykorzystanego w artykule:

    https://www.dw.com/en/how-are-gulf-countries-coming-to-terms-with-their-history-of-slavery/a-60686264

  3. Konfederacja walczyła o ocalenie niewolnictwa

    Leave a Comment

    Prawdopodobnie większość prawicowców i konserwatystów opowiada się za taką wizją historii amerykańskiej wojny secesyjnej, w której odłączonym od Unii stanom południowym nie chodziło o zachowanie i rozszerzanie instytucji niewolnictwa, ale o utrzymanie własnej “tradycji”, “stylu życia”, niezależności od rządu federalnego i odmiennego niż panującego na Północy modelu gospodarki. Obrońcy tych “neo-konfederackich” tez na ich poparcie przytaczają kilka okoliczności. Mówią więc, iż sam prezydent Lincoln był rasistą. Miało się to objawiać w tym, iż  zachęcał wyzwolonych Afroamerykanów z USA do emigracji do Afryki; był przeciwnikiem mieszanych rasowo małżeństw; a uchwalone przez niego prawo o abolicji niewolników z 1863 r. miało być tylko posunięciem typu “public relations”, gdyż obejmowało swym zasięgiem jedynie zbuntowane stany Południa, nie zaś te ze stanów Unii, w których niewolnictwo wciąż obowiązywało. Prezydent Lincoln w jednym ze swych listów pisał też, że gdyby było możliwie utrzymanie jedności Unii bez wyzwalania choćby jednego niewolnika, uczyniłby to. Z kolei na rzecz Konfederacji (dalej CSA) ma przemawiać to, że głównodowodzący jej armią, gen. Lee wyzwolił wszystkich swoich niewolników (rzekomo w przeciwieństwie do gen. Granta, który miał posiadać niewolników), a w zbrojne szeregi secesjonistów wstąpiło dziesiątki tysięcy Murzynów. Ponadto większość walczących dla CSA żołnierzy miała nie być posiadaczami niewolników. Obrońcy słuszności racji Południa podkreślają też brutalny sposób pacyfikacji niektórych rejonów CSA przez armię Unii, a czasami także powołują się na przykład papieża bł. Piusa IX, który uznał CSA za niepodległe państwo, a także z pewną dozą życzliwości odnosił się do jej prezydenta, gdy ów po wojnie secesyjnej został poddany uwięzieniu.

    Przyjrzyjmy się bliżej tej neokonfederackiej wizji i interpretacji przyczyn i przebiegu amerykańskiej wojny secesyjnej.

    Kość niezgody

    Patrząc na wojnę secesyjną od strony założycieli Konfederacji to nie da się zakwestionować tego, iż toczyła się ona w pierwszym rzędzie o możność zachowania i rozszerzania instytucji niewolnictwa. To dopiero po przegraniu przez Południowców owej wojny apologeci CSA zaczęli spychać na margines tę kwestię, mówiąc za to o chęci zachowania tradycyjnego stylu życia, niezależności i odmiennego typu gospodarki jako przyczynach secesji stanów południowych.  Jednak nawet w tej linii neokonfederackiej argumentacji można dostrzec w tej kwestii wyraźną niespójność. Z jednej strony mówi się bowiem, że CSA nie walczyło w obronie niewolnictwa, a czyniło to w celu utrzymania tradycyjnego stylu życia południowców. Można się w tym miejscu spytać, co było jednym z ważnych elementów owego tradycyjnego stylu życia? Czy czasem nie instytucja niewolnictwa? Historia mówi nam, że to właśnie niewolnictwo było owym tradycyjnym stylem życia, w którego imię  południowcy postanowili oderwać się od Unii. Idąc dalej, zapytajmy: co stało u podstaw gospodarki Południa? Co faktycznie kryło się pod chęcią zachowania “niezależności” od nacisków stanów północnych i rządu federalnego? Odpowiedź na te pytania jest jednoznaczna.  Zarówno wydarzenia poprzedzające secesję południowych stanów, konstytucyjne podwaliny CSA, jak i oficjalne oświadczenia jej czołowych przedstawicieli wskazują jednoznacznie, że głównym motorem powstania Konfederacji była chęć nie tylko utrzymania, ale i poszerzania instytucji niewolnictwa czarnych. Istotną częścią tak tradycyjnego stylu życia Południowców, jak i ich ówczesnej gospodarki oraz niezależności od Północy była właśnie instytucja niewolnictwa.

    Faktem jest, że na dziesiątki lat przed wybuchem wojny secesyjnej na Północy narastały tendencje abolicjonistyczne, co wywoływało wśród przywiązanych do tejże instytucji południowców coraz większe obawy. Bardzo kontrowersyjną i gorącą kwestią z tym związaną było to, czy niewolnictwo będzie mogło być wprowadzane na nowo przyłączanych do USA terytoriach. W latach 50. XIX wieku wszystkie amerykańskie debaty polityczne koncentrowały się wokół tego tematu. Ta sprawa stała się kluczowa w kampanii wyborczej 1860 roku. Prawdą jest, że Lincoln nie był radykalnym abolicjonistą. Podchodził on do niewolnictwa w sposób łagodny i umiarkowany. Uważał je za zło, które należy ograniczać, ale zarazem, przynajmniej póki nie zaistnieją odpowiednie warunki do jego całkowitej likwidacji, tolerować. W sprawie zakazu poszerzania niewolnictwa Lincoln był jednak nieugięty. Przyszły prezydent USA, w swej kampanii wyborczej jasno opowiadał się za prawem rządu federalnego do ograniczania niewolnictwa na nowych terytoriach. W swoim liście do Alexandara Stephensa (wiceprezydenta CSA), w przededniu wojny, pisał:

    Wy uważacie, że niewolnictwo jest słuszne i powinno być rozszerzone, a my uważamy, że jest niesłuszne i powinno być ograniczone [1].

    Właśnie fakt, że wybory prezydenckie wygrał zdecydowany zwolennik ograniczania niewolnictwa, stał się główną przyczyną buntu południowców i wszczęcia przez nich krwawej wojny domowej. Jasna jest w tym względzie konstytucja CSA, do której wpisano nie tylko “prawo” do posiadania niewolników, ale również umieszczono tam postanowienia, że niewolnictwo będzie mogło być ustanawiane bez przeszkód na nowo przyłączanych terytoriach. Niezwykle klarowne w tej mierze były też zapewnienia czołowych polityków Konfederacji. Wiceprezydent CSA Alexander Stephens w swoim słynnym przemówieniu, wygłoszonym w Savannah w stanie Georgia, 21 marca 1861 r. (więc wtedy, gdy już rozpoczął się proces secesji Południa) głosił, że rewolucja amerykańska została oparta na fałszywej przesłance, jaką jest równość ras. Dodawał przy tym, że:

    fundamentem naszego rządu jest z gruntu przeciwstawne przekonanie, a mianowicie wielka prawda, że Murzyn nie jest równy człowiekowi białemu. Niewolnictwo, czyli podporządkowanie rasie wyższej, jest dla niego naturalnym i normalnym stanem. Tak więc nasz rząd, pierwszy w historii świata, będzie opierał się na tej wielkiej, moralnej prawdzie [2].

    Senator H. Hammonde, inny z czołowych polityków Południa, deklarował z kolei:

    skała Gibraltaru nie jest tak mocno wrośnięta w swoje posady jak nasz system niewolnictwa [3].

    Dobrze wczytajmy się w te deklaracje. To nie jest żaden umiarkowany sceptycyzm wobec niewolnictwa. Nie jest to chęć jego łagodnego i stopniowego ograniczania. Jest to po prostu fanatyczne opowiadanie się za niewolnictwem, motywowane gruboskórnym rasizmem. Dodajmy, że deklaracje secesji poszczególnych stanów południowych, które weszły w skład CSA także akcentowały kwestię obrony niewolnictwa, przed abolicjonistycznymi zakusami Północy.

    Czy Lincoln był rasistą?

    A co z przytoczonymi wyżej faktami tyczącymi się prezydenta Abrahama Lincolna mającymi dowodzić, iż był on rasistą żywiącym uprzedzenia względem rasy czarnej? Cóż, Lincoln też był dzieckiem swych czasów i prawdopodobnie był do pewnego stopnia rasistą. Są jednak różne stopnie rasizmu. Rasizm, który odmawia ludziom różnych ras prawa do zawierania wspólnych małżeństw, jest nieprawidłową postawą, ale czymś jeszcze gorszym jest widzenie miejsca Murzynów w roli przymusowych robotników dla białych panów. Rasista, który nie chce, by czarnoskórzy brali udział w wyborach, ma wątpliwe poglądy, ale kontrowersja z tym związana nie dorównuje deprawacją instytucji, w ramach której można bezkarnie gwałcić niewolnice i w celach handlowych oraz komercyjnych rozdzielać całe rodziny. Pomysł, by wysłać wyzwolonych Murzynów do Afryki, można uznać za dyskusyjny, ale chyba lepszym poglądem jest powiedzieć: “Niech Czarni żyją wolni, ale z dala od naszego kraju” od apologii instytucji w ramach, której owi Czarni mogli być niewoleni, okrutnie bici za nieraz błahe przewinienia, wykorzystywani seksualnie (w przypadku kobiet) oraz rozdzielani ze swymi rodzinami. Abraham Lincoln nawet jeśli był rasistą, to był w nim w znacznie mniejszym stopniu niż politycy CSA.

    Prawdziwe są też wypowiedzi Lincolna o tym, iż gdyby mógł zachować jedność Unii bez wyzwalania niewolników zrobiłby to. Czy jednak zmieniają one coś w przyczynach secesji stanów południowych? Niczego one tu nie zmieniają, gdyż w oczach Południowców Lincoln mimo swych umiarkowanych i ostrożnych wypowiedzi w kwestii zniesienia niewolnictwa i tak był dla nich fanatycznym abolicjonistą, który tylko czyha na ich “wolność” (do ciemiężenia innych ludzi). Dla prezydenta Lincolna kwestia niewolnictwa być może i stała w drugim rzędzie po sprawie ocalenia jedności Unii, ale to nie znaczy, że nie była dla niego ona w ogóle ważna. Tym bardziej zaś nie oznacza to, iż przywódcy CSA za najważniejszy swój cel nie stawiali sobie obrony niewolnictwa – owszem stawiali i tysiąckrotne mantrowanie współczesnych neokonfederatów temu zaprzeczające tego nie zmieni, a dowodem na to są liczne ustne i pisemne deklaracje liderów Konfederacji na ów temat.

    Lee, Grant i czarni Konfederaci

    A co z twierdzeniem neokonfederatów, iż głównodowodzący wojskami CSA gen. Robert E. Lee był przeciwnikiem niewolnictwa, za to dowódca wojsk Unii gen. Grant posiadał niewolników? Otóż mamy tu do czynienia z manipulacją faktami. Generał Grant owszem miał na własność jednego niewolnika, którego jednak w 1859 roku uwolnił mimo, iż był wówczas w poważnych tarapatach finansowych i mógł owego niewolnika z korzyścią dla siebie sprzedać. Generał Robert E. Lee  zaś w liście do swej żony nazywał niewolnictwo “moralnym i politycznym złem” jednak nie było to zbytnio widoczne w jego praktycznych działaniach. Lee uwolnił wprawdzie będących pod jego kuratelą niewolników w 1862 roku, ale był to z jego strony akt realizacji woli poprzedniego ich właściciela Georga Custisa, który ustanowił gen. Lee wykonawcą swojego testamentu – w testamencie zaś zadeklarował, iż jego niewolnicy mają być uwolnienie w ciągu 5 lat po jego śmierci. Ponadto, wedle zeznań niektórych ze świadków wolą Custisa było uwolnienie części z niewolników natychmiast po jego śmierci – czego Lee nie uczynił. Generał Lee nakazywał też karać chłostą uciekających z tej plantacji niewolników (owi niewolnicy uciekali zaś dlatego, iż nie mogli doczekać się realizacji woli swego pana). Podczas zaś kampanii pod Gettysburgiem gen. Lee nie sprzeciwiał się temu, gdy jego żołnierze porywali wolnych czarnych farmerów po to, by sprzedać ich później w niewolę. Poza tym nawet, gdyby ktoś chciał zaliczać generała Roberta Lee do zdecydowanych przeciwników niewolnictwa to i tak niewiele to wnosi do tematu, gdyż Lee nie był politykiem CSA, nie współtworzył konstytucji stanów Południowych, ani nie redagował ich politycznych oraz ideowych deklaracji. Zresztą gwoli ścisłości gen. Lee był przeciwnikiem decyzji o secesji stanów południowych z Unii, jednak mimo to – z powodu swego lokalnego patriotyzmu – postanowił oddać swe wojskowe talenty na służbę CSA.

    Co się zaś tyczy Czarnych w armii Konfederacji to takowych zaczęto tam dopuszczać dopiero pod koniec wojny secesyjnej, czyli w marcu 1865 roku. Wcześniej takie pomysły były torpedowane przez polityków Południa. Czarni w armii CSA nie odegrali zresztą większej militarnej roli. Nawet zaś, gdyby uznać, że część Murzynów zgłaszała akces do armii Konfederacji nie z powodu udzielanej im obietnicy wyzwolenia z niewoli, ale ze szczerego przywiązania do tradycji i kultury Południa to nie byłoby w tym jeszcze niczego bardzo unikatowego. Podobne precedensy są wszak już historii znane – na przykład w niemieckim Wehrmachcie łącznie służyło 150 tysięcy osób mających pochodzenie żydowskie. To jednak nie zmienia faktu, iż III Rzesza była państwem skrajnie i drapieżnie antysemickim. Również to, iż większość żołnierzy CSA miała nie być właścicielami niewolników, także niewiele tu zmienia. Większość niemieckich żołnierzy także mogła w swym życiu nie skrzywdzić Żyda, ale to nie znaczy, że polityka III Rzeszy nie była ukierunkowana na krzywdzenie Żydów. Poza tym, nawet jeśli większość żołnierzy Konfederacji nie miała swych niewolników, to nie oznacza, że na pewno nie popierali owej instytucji.

    Czy gen. Sherman był zbrodniarzem?

    Neokonfederaci często akcentują fakt, iż jeden z dowódców Unii, generał William T. Sherman w 1864 roku stosował taktykę spalonej ziemi. Polegało to na paleniu wszystkich zasobów, plonów rolnych i innych zapasów, które znajdowały się na drodze jego armii; miało to zapobiec zaopatrywaniu się konfederatów w potrzebne materiały na tych terenach. Cóż, nie jestem teraz w stanie powiedzieć, czy – uwzględniając specyfikę owej wojny – coś takiego było moralnie naganne, ale nawet, gdyby ocenić owe taktykę jako nadużycie, to jeszcze by nie rozstrzygało, która ze stron owego konfliktu prowadziła sprawiedliwą wojnę. Zwykle wszak w wojnach każda ze stron dopuszcza się mniejszych bądź większych nadużyć, a nawet zbrodni. Takie rzeczy oczywiście trzeba potępiać niezależnie od tego, która strona wojny coś takiego czyni, ale ich występowanie nie decyduje jeszcze o tym, kto w takiej wojnie miał rację, a kto jej nie miał. Przykładowo, w czasie II wojny światowej wszystkie ze stron dopuszczały się zbrodni, gwałtów i nadużyć, ale to nie znaczy, że co do istoty żadna ze stron nie prowadziła w niej sprawiedliwej i słusznej walki. Wracając zaś do taktyki spalonej ziemi gen. Shermana, to o ile można ją uznać za kontrowersyjną, warto zaakcentować, iż ów dowódca Unii zabronił swym żołnierzom posuwania się dalej, czyli mordowania cywilów i gwałcenia kobiet.

    Szkoda też, iż neokonfederaci nie są zbyt skłonni do mówienia o tych poczynaniach armii CSA, które z całą pewnością można zaliczyć do kategorii autentycznych zbrodni wojennych. Przykładowo, rutynowym traktowaniem przez Konfederatów branych do niewoli czarnych jeńców walczących po stronie Unii było ich mordowanie albo odsprzedawanie jako niewolników. Inną zbrodnią wojenną w wykonaniu armii CSA było wymordowanie w kwietniu 1864 roku załogi Fortu Pillow, po tym jak owa złożyła już broń. Ofiarę tej rzezi padły też kobiety i dzieci z przylegającego do fortu obozu [4]. Drastycznym nadużyciem ze strony armii CSA była też sprawa obozu jenieckiego dla żołnierzy Unii znanego jako Andersonville. Na stosunkowo małym (10 hektarów) i częściowo bagnistym obszarze stłoczono tam bowiem 30 tysięcy jeńców (pierwotnie miało ich być 10 tysięcy), nie dając im nawet namiotów. Większość jeńców nie miała tam spodni, bluz a niektórzy nawet bielizny. W lecie z upału i braku wody umierało tam do 100 osób dziennie. Dla porównania w uważanym za najgorszy obozie jenieckim w Elmirze, który był przeznaczony dla żołnierzy CSA na przeszło dwukrotnie większym, bo 25 hektarach obszaru skoncentrowano mniej niż 10 tysięcy jeńców i wszyscy z nich mieszkali w barakach[5].

    Czy Pius IX poparł CSA?

    Jako, że pośród konserwatywnych i tradycjonalistycznych katolików sympatie wobec Konfederacji są częste, nieraz z ich ust można usłyszeć argument, że papież bł. Pius IX jako jeden z nielicznych przywódców politycznych uznał niepodległość CSA, a gdy prezydent tego tworu Jefferson Davis przebywał w więzieniu, przesłał mu replikę korony cierniowej. Zacznijmy od tego, iż ten drugi gest nie musi być koniecznie interpretowany jako poparcie dla Davisa, gdyż można to też odczytywać jako ludzki i chrześcijański akt współczucia dla osoby uwięzionej. Czy bowiem fakt, iż np. Jan Paweł II odwiedził swego niedoszłego mordercę Ali Agcę w więzieniu, oznaczał, iż w ten sposób poparł jego wcześniejszy czyn? Co do pierwszego zaś posunięcia bł. Piusa IX to owszem można go interpretować jako pewnego rodzaju gest sympatii dla Konfederacji. Nie był to jednak akt nauczania Magisterium i w związku z tym katolicy nie muszą uważać, że owa decyzja Piusa IX była słuszna. Ta decyzja była aktem doczesnej władzy politycznej owego papieża, a nie realizację jego nauczycielskiej misji i urzędu. Podobnie, jak katolicy nie są zobowiązani twierdzić, że św. Jan Paweł II uczynił właściwie, zapraszając swego czasu liberalno-lewicowego prezydenta naszego kraju Aleksandra Kwaśniewskiego do symbolicznej przejażdżki “papamobile” (a podobne zaproszenia nie zdarzały się często, a może nawet wcale). Prawdopodobnym efektem tego zachowania Jana Pawła II było napędzenie wyborczych głosów prezydentowi Kwaśniewskiemu w wyborach prezydenckich, które odbyły się tego samego roku (2000) w Polsce.

    Obrona CSA to zły typ konserwatyzmu

    Podsumowując należy stwierdzić, iż konserwatywni obrońcy CSA manipulują i przeinaczają fakty historyczne (albo bezwiednie powielają manipulacje autorstwa innych osób), byle tylko dowieść fałszywej historycznie tezy, jakoby amerykańskie Południe w swym oderwaniu się od Unii nie miało na celu zachowania i rozszerzania instytucji niewolnictwa. Owszem, może w umyśle samego Abrahama Lincolna nie był to pierwszy cel wojny secesyjnej, ale już po stronie Konfederatów sprawa niewolnictwa była na tyle akcentowana i podkreślana, że jedynym racjonalnym wnioskiem jest stwierdzenie, iż była to główna przyczyna ich secesji od Unii. Wszelkie inne sprawy w rodzaju “zachowania kultury Południa”, “niezależności stanów od rządu federalnego” oraz “odrębności gospodarki stanów południowych” choć używane są dziś jako swego rodzaju zasłona dymna mająca przykryć kwestię niewolnictwa, tak naprawdę w rzeczywistości też obracały się wokół zachowania tej instytucji. Może i CSA było konserwatywne, ale jego obrona jest przykładem złego i błędnego konserwatyzmu, który w imię zachowania “tradycji”, “cywilizacji” i “kultury” broni czegoś moralnie nagannego, tylko dlatego, iż owa etycznie niewłaściwa rzecz weszła przez wieki ludziom w krew.

     

    Przypisy:

    1. Cytat za: Dinesh D’Souza, “Listy do młodego konserwatysty”, Poznań 2002, s. 161.

    2. Cytat za: Dinesh D’Souza, jw., s. 160.

    3. Cytat za: Dinesh D’Souza, jw., s. 160-161.

    4. Patrz: Zbigniew Lewicki, “Historia cywilizacji amerykańskiej. Era sprzeczności 1787 – 1865”, Warszawa 2010, Warszawa 2010, s. 680.

    5. Patrz: Zbigniew Lewicki, “Historia cywilizacji amerykańskiej. Era sprzeczności 1787 – 1865”, Warszawa 2010, s. 715 – 716.

     

     

     

     

  4. Czy chrześcijaństwo popierało niewolnictwo?

    Leave a Comment

    Częstym zarzutem, jaki jest stawiany Pismu świętemu i historycznemu chrześcijaństwu, jest tolerowanie czy wręcz nawet popieranie instytucji niewolnictwa. W tym kontekście przywołuje się niektóre z fragmentów Biblii, które nie dość, że nie potępiały niewolnictwa, to jeszcze je w pewien sposób sankcjonowały (np. ustanawiając przepisy tyczące obchodzenia się z niewolnikami), a nawet wzywały niewolników do posłuszeństwa swym panom. Takie spojrzenie na historię chrześcijaństwa ma dowodzić prawdziwości owego zarzutu, gdyż przez wieki różne wyznania chrześcijańskie nie dość, że nie negowały godziwości tej instytucji, to czasem nawet wydawały się aktywnie bronić jej moralnej prawowitości. Czy te zarzuty są uzasadnione?

    Czym jest niewolnictwo?

    Częstym źródłem nieporozumień i sporów jest używanie przez strony danego konfliktu tego samego słowa, przy jednoczesnym różnym i odmiennym jego rozumieniu. Jednym z tego przykładów może być choćby osławione i odmieniane dziś na wiele przypadków słowo „tolerancja”. Współcześnie jest ono utożsamiane z szacunkiem, a nawet wręcz poparciem, jakie należy okazywać danemu zachowaniu, podczas gdy w tradycyjnie chrześcijańskim znaczeniu oznaczało ono jedynie „cierpliwe znoszenie” czegoś co uważa się za złe, obrzydliwe i występne. Innym przykładem takiego odmiennego pojmowania tych samych wyrażeń może być powiedzenie: „Złem i bezprawiem jest to, co szkodzi innym”. Pod owym zdaniem mogą podpisać się zarówno liberałowie, jak i konserwatywni chrześcijanie, jednak jego rozumienie będzie – w dużym zakresie – odmienne. Otóż, podczas gdy liberałowie będą utożsamiać pojęcie „szkodzenia komuś” tylko z naruszaniem jego wolności i własności, chrześcijanie ów termin potraktują szerzej, wierząc w to, że każdy grzech tak naprawdę szkodzi innym (bezpośrednio albo pośrednio), a więc sam fakt nie naruszania przy jego popełnianiu czyjejś wolności, nie oznacza jeszcze, że ów tym samym nie szkodzi innym.

    Wydaje się, że tego rodzaju pomieszanie znaczenia pojęć stoi częściowo u źródła oskarżeń wysuwanych pod adresem Biblii i tradycyjnego chrześcijaństwa w sprawie niewolnictwa. Instytucja niewolnictwa może być bowiem definiowana na różne sposoby. Faktem jest, że przez wiele wieków niewolnictwo było rozumiane jako niemal absolutna władza jednego człowieka nad drugim człowiekiem i było to godne zdecydowanego potępienia. I tak przez wielką część istnienia starożytnego imperium rzymskiego niewolnicy w świetle obowiązującego prawa byli rzeczami należącymi do swych właścicieli. Ich los zależał w całości od woli ich panów. Mogli być oni bezkarnie i legalnie przez swych właścicieli poddani torturom, okrutnie zabici, molestowani seksualnie, zgwałceni, sprzedani do domu publicznego (najczęściej dotyczyło to kobiet), wykorzystywani do krwawych, morderczych walk, jako gladiatorzy (w przypadku mężczyzn), rozdzieleni z własną rodziną, by na starość (gdy nie nadawali się już do pracy) być wyrzuconymi z domu na ulicę. Dopiero na przełomie II i III wieku po Chrystusie rzymskie prawodawstwo zakazało stosowania względem niewolników niektórych z tych okrutnych praktyk. Niewiele lepiej prawny status niewolników wyglądał w czasach nowożytnych. Na południu Stanów Zjednoczonych jeszcze w XIX wieku pan mógł zgodnie z prawem zrobić ze swym niewolnikiem prawie wszystko, oprócz samowolnego zabicia go i ciężkiego okaleczenia w rodzaju odcięcia ręki czy wyłupienia oka. Nie trzeba długich wywodów, by wiedzieć, iż roszczenie sobie tego rodzaju władzy nad drugim człowiekiem jest zawsze moralnym bezprawiem i że władze cywilne powinny czegoś takiego zakazywać.

    Oprócz tak daleko posuniętej władzy jednego człowieka nad drugim może istnieć wiele prawowitych zależności, w których jedna strona będzie sprawować nad drugą dość daleko posuniętą (choć nie bezgraniczną i absolutną) kontrolę. Przykładem takiej dobrej zależności może być władza rodziców nad swymi dziećmi. Dzieci z racji swej niedojrzałości nie mają prawa swobodnie dysponować swym majątkiem (jeśli takowy posiadają); nie mogą brać udziału w wyborach (czy to aktywnie czy biernie); za wykonywanie różnych prac domowych rodzice nie są zobowiązani im płacić; ich wolność może być w przeróżny sposób ograniczana (np. rodzice mają prawo zakazać im korzystania z komputera, telewizji, wychodzenia z pokoju, wyjazdu na kolonie), a w razie popełniania przez nich ciężkich wykroczeń mogą być one nawet poddane umiarkowanym karom cielesnym (przynajmniej w bardziej normalnych czasach tak było). Innym z przykładów moralnie prawowitej zależności może być prawny statut osób, które ze względu na popełnione przez siebie przestępstwa trafiły do więzień. Niektóre z takich osób nie dość, że już nigdy nie odzyskają wolności, to jeszcze za wykonywaną przez siebie pracę nie będą otrzymywać żadnych pieniędzy, a tylko przysłowiowy „wikt i opierunek” w celi więziennej. W dawniejszych czasach, prawnie sankcjonowaną formą zależności była też instytucja małżeństwa. Mąż, który zdradzał żonę mógł być wszak prawnie ukarany (i vice versa, choć trzeba uczciwie przyznać, że praktycznie zdecydowanie częściej karano cudzołóstwo żon niż mężów), małżonkowie nie mogli się ze sobą rozwieść, by w świetle prawa zawrzeć nowy związek z kimś innym, zaś żona nieraz nie mogła podejmować różnych działań bez zgody swego męża (akurat ostatni z owych aspektów małżeńskiej zależności szedł często zbyt daleko). Jak widać, do dziś przetrwały pewnego rodzaju zależności (chodzi o sytuację prawną dzieci i więźniów), które są aprobowane tak w sensie prawnym i moralnym, mimo że ich istota polega na daleko posuniętym ograniczaniu wolności pewnych osób. Część radykalnych lewicowców i liberałów nazwałaby pewno owe podległości „ukrytymi formami niewolnictwa”, stąd też pojawiały się już rozmaite postulaty mające na celu „wyzwolenie dzieci spod opresywnej władzy rodziców”, a część z nich, o zgrozo, jest nawet praktycznie wcielana w życie (np. poprzez wprowadzanie prawnego zakazu tzw. klapsów czy też absurdalne przepisy mówiące, iż rodzice nie mają prawa „ingerencji w swobody religijne i światopoglądowe dziecka”).

    Problem polega na tym, iż wysuwający zarzut o „popieraniu przez Biblię niewolnictwa” nie uwzględniają faktu, że aprobowane przez Pismo święte niewolnictwo nie miało zarysowanego wyżej charakteru absolutnej władzy jednego człowieka nad drugim, ale było znacznie ograniczane przez różne nakazy i zakazy mające na celu temperowanie samowoli panów nad niewolnikami. I tak np. pan winny zabicia niewolnika miał być surowo ukarany (Wj 21, 20). Jeśli niewolnik w wyniku pobicia stracił choćby ząb miał być obdarzony wolnością (Wj 21, 26). Niewolnicy nie mogli pracować w szabasy i lata jubileuszowe (Wj 21, 10). Hebrajscy niewolnicy mieli być uwalniani z mocy prawa raz na siedem lat, przy czym aktowi owego uwolnienia miało towarzyszyć darowanie przez pana dotychczasowemu niewolnikowi jakiejś części swego majątku (Wj 21, 2; Powt. Prawa 15, 12 – 15). W wypadku, gdy u Izraelity ukrył się jakiś uciekający przed swym panem niewolnik, istniał zakaz wydawania go jego dotychczasowemu właścicielowi, a ów uciekinier mógł sobie wybrać miejsce, gdzie zechce żyć i „gdzie będzie czuł się dobrze”. Owe prawo zostało zakończone słowami: „Nie będziesz go dręczył” (Powt. Prawa 23, 16 – 17). Generalnie zaś biorąc, Pan Bóg nakazał w Piśmie świętym traktować niewolników w sposób dobry, sprawiedliwy i łagodny (Ef 6, 9; Kol 4, 1). Nie ma też w Biblii żadnych sugestii, jakoby pewne moralne (a często zarazem prawne) zakazy i nakazy nie odnosiły się do niewolników. Nie istnieją tam wszak zapisy typu: „Nie będziesz gwałcił niewiasty, ale swoją niewolnicę możesz zgwałcić”; „Nie będziesz sprzedawał swej córki za prostytutkę, ale z niewolnicy możesz uczynić płatną nierządnicę”, etc. Gdy zaś spojrzymy na Pismo święte w szerszym kontekście, to widać tam wielką Bożą troskę, by traktowano wszystkich w sposób równie sprawiedliwy, nie faworyzując nikogo ze względu na jego bogactwo czy biedę, bycie rodowitym Żydem czy też obcym przybyszem (Wj 22, 20; Wj 23, 6, 9; Kapł 19, 15, 33 – 34; Powt. Prawa 24, 17 – 18; 27, 19).

    Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, iż w czasach, gdy spisywane było Pismo święte niewolnikiem nie zostawało się z powodu należenia do danej rasy (jak to działo się pomiędzy XV a XIX wiekiem). Wówczas, niewolnikami stawali się np. dłużnicy, którzy z racji niemożności spłacenia swych finansowych zobowiązań sami decydowali się na służbę u swego wierzyciela; jeńcy wojenni; oraz osoby porywane przez handlarzy niewolników. Jeśli ktoś był potomkiem człowieka, który w ten sposób stał się niewolnikiem, automatycznie też dołączał do tego stanu. Pomijając okoliczność, iż rzymska, grecka i egipska odmiana niewolnictwa była niemoralna, gdyż legalizowała czynienie różnych nieprawości względem niewolników, pierwsze dwa z przytoczonych wyżej powodów uzyskania owego statusu społecznego można uznać za uzasadnione moralnie. Nie ma wszak zła w tym, iż ktoś nie mogąc zapłacić swych długów, sam decyduje się na taką formę odpracowania swych należności. Niewolnictwo zaś z racji bycia wcześniej jeńcem wojennym może być uznane za sprawiedliwą karę ponoszoną za udział w niesprawiedliwej wojnie (np. w wypadku, gdy brało się udział w napaści na dany kraj, dokonywało się masakr na ludności cywilnej, etc). Gdyby więc niewolnictwo dla takich ludzi nie oznaczało prawnej lub moralnej zgody na ich okrutne traktowanie, a jedynie byłoby równoznaczne, iż muszą oni świadczyć pracę na rzecz swych przełożonych (a więc nie mogą z własnej woli zmienić owej pracy na inną) oraz być im posłuszni w części innych sytuacji życiowych, w taki jednak sposób, który nie gwałciłby ich uległości względem Pana Boga (a więc nie nakazywano by im czynienia grzechu) albo ich podstawowych naturalnych praw (a więc np. prawa do założenia rodziny, opiekowania się własną rodziną, posiadania czegoś na własność), to taka sytuacja mogłaby być raczej moralnie do zaaprobowania.

    Dlaczego Biblia nie potępia niewolnictwa?

    W czasach, gdy słowo „wolność” jest odmieniane przez wszystkie przypadki, jakiekolwiek formy podległości jednych ludzi względem drugich budzą mniejszy bądź większy opór. Nic dziwnego zatem, iż współczesną liberalną mentalność może oburzać fakt niepotępiania przez Pismo święte niewolnictwa jako takiego. Zrozumiałym są zatem teologiczne próby „tłumaczenia” Biblii z owego faktu. Najczęstszym argumentem wysuwanym tu „w obronie Pisma świętego” jest twierdzenie, jakoby nakreślona tam postawa względem niewolnictwa nie była jego moralną aprobatą, ale jedynie tolerancją pewnego złego zwyczaju, udzielonym „ze względu na zatwardziałość serc” podobnie, jak to było uczynione przez Boga w stosunku do rozwodów i poligamii (na które starotestamentowe prawodawstwo przyzwalało).

    Niestety jednak powyższy sposób rozumowania ma swoje poważne braki, przez co jest mało przekonywający. Po pierwsze bowiem, Stary Testament tylko w negatywny sposób przyzwala na rozwody i wielożeństwo, nie nakazując ich przy tym, nie polecając, ani nie chwaląc. Przeciwnie, już w Starym Testamencie jest napisane, że „Bóg nienawidzi rozwodów” (Mal 3, 16). W Nowym Testamencie zaś rozwody zostały wyraźnie napiętnowane i moralnie zakazane. Czy się to jednak komuś podoba czy nie, czegoś takiego nie można powiedzieć o stosunku Pisma świętego do niewolnictwa. Nie ma tam stwierdzeń w rodzaju: „Bóg nienawidzi niewolnictwa”; „Obrzydliwością dla Boga jest posiadanie niewolników”; „Nie będziesz posiadał niewolników”. Podobnie w pismach Ojców Kościoła trudno jest znaleźć podobne potępienia niewolnictwa, jako takiego.

    Najbardziej więc chyba przekonywującym wyjaśnieniem braku potępienia przez Pana Boga niewolnictwa jest stwierdzenie, iż nie wszystkie jego formy są ze swej natury złe, niemoralne i niesprawiedliwe. Ze ścisłym uwzględnieniem wszystkich nakreślonych wyżej rozróżnień piętnujących zdegenerowane formy tej instytucji (które w historii niestety przeważały) można chyba uznać niewolnictwo za jedną z prawowitych form uległości i posłuszeństwa, którą jedni ludzie – w pewnych okolicznościach i ze względu na pewne racje – powinni okazywać względem innych ludzi ( tak jak dzieci względem rodziców, żony wobec mężów, a więźniowie wobec państwa).

    Warto jednak zaznaczyć, iż Pismo święte zakazuje i potępia porywanie ludzi w celu ich sprzedania, raz to nakazując karać śmiercią tak czyniących, innym razem zaliczając „handlarzy niewolników” do „postępujących bezprawnie”, „sprzecznie ze zdrową nauką” (1 Tym 1, 10). Innymi słowy, jedne z głównych historycznych podstaw niewolnictwa (choć nie samo niewolnictwo, jako takie), jakim było porywanie i handel niewolnikami zostały przez Pana Boga w Jego spisanym Słowie otwarcie napiętnowane jako „bezprawne” i zasługujące na śmierć.

    Chrześcijanie a niewolnictwo

    Można powiedzieć, iż zamieszanie pojęć odnośnie niewolnictwa wpłynęło też na historię stosunku chrześcijan do tejże instytucji w dziejach. Prawdą jest bowiem, iż ów stosunek nieraz odznaczał się pewną ambiwalencją. W Kościele katolickim bowiem z jednej strony kilku papieży nakładało ekskomuniki na handlarzy niewolników (jak np. św. Pius V) albo też potępiało samo niewolnictwo (jak Leon XIII). Z drugiej zaś strony nie brakowało biskupów, którzy pisali listy w obronie tej instytucji, a nawet św. Oficjum w swej deklaracji z 1866 roku stwierdziło, iż niewolnictwo jako takie „nie jest sprzeczne z prawem naturalnym”, o ile rozumiane jest tylko jako prawo dysponowania pracą danej osoby (co jest tak naprawdę właściwym postawieniem sprawy). Podobne rozterki przeżywały w swym czasie wyznania protestanckie, gdzie jedni ich reprezentanci potępiali niewolnictwo, a inni bronili go i uzasadniali, jako „zgodnego z Biblią”. Źródła tej historycznej ambiwalencji można dopatrywać m.in. właśnie w utożsamianiu biblijnego pojęcia niewolnictwa z np. nowożytnym niewolnictwem. Część chrześcijan mówiła: „Pismo święte nie potępia niewolnictwa, więc i my nie może tego czynić dzisiaj” , nie dostrzegając jednak faktu, iż im współczesna odmiana tej instytucji legalizowała i czyniła bezkarnym rozmaite nieprawości dokonywane względem niewolników – na co już Biblia nie przyzwala i co jest ze swej istoty wielką niesprawiedliwością i obrzydliwością. Innymi słowy: z faktu, iż z pewnych powodów wolność niektórych ludzi może być słusznie ograniczana przez innych ludzi, błędnie przechodzono do usprawiedliwiania stanu, w którym państwo zezwala na okrucieństwo, gwałcenie, molestowanie seksualne, rozdzielanie rodzin jednych ludzi przez drugich – co było normą w zdecydowanej większości historycznych odmian niewolnictwa. Oczywiście, faktycznie chrześcijanie broniąc owych niesprawiedliwych form niewolnictwa nie tylko kierowali się brakiem zrozumienia tej sytuacji, ale też zwykłym konformizmem, wygodnictwem i tchórzostwem, które paraliżowały ich do otwartego piętnowania zła.

    Z tego co zostało tu wyżej napisane nie należy wyciągać wniosku, że należy przywrócić instytucję niewolnictwa. Choć rozumiana i definiowane ono w odpowiedni sposób nie jest samo w sobie złe, to jednak historyczne doświadczenie pokazuje, iż zbyt często instytucja ta przeradzała się w legitymizację obrzydliwości popełnianych przez panów względem niewolników. To co, legalnie i bezkarnie czyniono względem niewolników w ciągu wieków, w imperium Rzymu, Grecji, Egipcie, południu USA, Brazylii i krajach arabskich, wołało o pomstę do Nieba i nie można było tego usprawiedliwiać faktem, iż istniała niegdyś biblijnie zaaprobowana forma niewolnictwa. Dlatego też dobrze stało się, iż z biegiem czasu niewolnictwo zostało prawnie zlikwidowane.