Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: Mojżesz

  1. Czy poligamia jest wewnętrznie zła?

    Możliwość komentowania Czy poligamia jest wewnętrznie zła? została wyłączona

    Temat poligamii – czyli małżeństwa w ramach którego mężczyzna ma prawo mieć jednocześnie wiele żon – nie jest co prawda w sensie praktycznym ważnym dla zdecydowanej większości chrześcijan, ale stanowi dość istotne wyzwanie dla ukazywania wewnętrznej wiarygodności Pisma świętego oraz religii chrześcijańskiej. Z jednej bowiem strony księgi Starego Testamentu wydają się uwiarygadniać poligamię, z drugiej zaś prawie wszystkie wyznania chrześcijańskie są mniej lub bardziej zdecydowanie przeciwne tego rodzaju małżeństwom. Jaka jest więc prawda o poligamii? Czy jest ona wewnętrznie zła? A jeśli tak, to jak tłumaczyć fakt, iż ani Stary, ani nawet Nowy Testament w sposób bezpośredni i wyraźny, na żadnej ze swych stronic, nie zakazują ani nie potępiają tej praktyki? A może, poligamia mogła być moralnie dobra w czasach Starego Przymierza i dopiero okoliczności, w których przyszło żyć ludziom w erze Nowego Zakonu czynią ją zawsze lub prawie zawsze materią ciężkiego grzechu? Na te i tym podobne pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym artykule.

    Zaczynając od przyjrzenia się temu, co na temat poligamii ma do powiedzenia autorytatywne nauczanie katolickie, to muszę jasno stwierdzić, iż przynajmniej na tyle, na ile je znam, nie znajduje w nim odpowiedzi, czy jest ona wewnętrznie zła. Owszem, wszystkie z dokumentów kościelnych, z którymi się zapoznałem, potępiają ją, ale nie precyzują tego, czy czynią one to na zasadzie stwierdzenia jej wewnętrznego zła. Nakreślone przeze mnie wyżej rozróżnienie jest ważne, gdyż pewne rzeczy są – wedle doktryny katolickiej – złe „wewnętrznie”, a przez to moralnie naganne we wszelkich czasach, kulturach i okolicznościach. Jednak inne rzeczy mogą być złe „zewnętrznie” – to znaczy z powodu zwykle, choć nie zawsze towarzyszących im okoliczności. Na przykład, oglądanie pornografii jest zwykle „zewnętrznie” złe, ale nie jest ono „wewnętrznie” złe – a to dlatego, że bardzo trudno jest patrzeć na tego rodzaju materiały bez wywoływania przy tym seksualnej pożądliwości, jednak w pewnych szczególnych okolicznościach patrzenie na pornografię może być moralnie dozwolone: dobrym przykładem tego rodzaju sytuacji jest praca sędziego, policjanta czy prokuratora, przedstawiciele wszystkich tych zawodów czasami mają nawet obowiązek zapoznawania się z materiałami natury pornograficznej, a to w celu sprawiedliwego osądzenia lub rozeznania danej sprawy (powinni jednak przy tym starać się oddalać pożądliwe myśli i pragnienia, jakie zwykle rodzą się przy oglądaniu takich rzeczy). Tak więc, same stwierdzenia zawarte w kościelnych aktach Magisterium o tym, że poligamia „nie jest zgodna z prawem moralnym” (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2387); jest „zdrożnym obyczajem żydowskim” (patrz: Leon XIII, „Arcanum divinae sapientiae”); Chrystus potępił poligamię (patrz: Pius XI, „Casti Connubi”) nie rozstrzygają jeszcze w bardziej jednoznaczny sposób, czy poligamię należy uważać za wewnętrznie złą. Mogą one to znaczyć (a ściślej rzecz biorąc: sugerować), ale nie muszą.

    Mimo jednak tego, iż nie widzę w nauczaniu katolickim wyraźnego stwierdzenia, że poligamia jest wewnętrznie zła, a także faktu jakiegoś rodzaju przyzwolenia na istnienie takowej w ramach ksiąg Starego Przymierza, myślę, że istnieją pewnego rodzaju słabsze bądź silniejsze poszlaki na rzecz tezy, iż rzeczywiście może być ona rozpatrywana właśnie w tych kategoriach. Oto kilka takich „poszlak”:

    1. Poligamia na kartach Pisma świętego – choć nie jest wyraźnie potępiana – to jest często łączona z mniejszymi bądź większymi kłopotami. Jaskrawym tego przykładem jest historia króla Salomona, który od bycia najmądrzejszym człowiekiem na świecie przeszedł do czczenia fałszywych bóstw, a stało się to za przyczyną wielości pogańskich żon, które on poślubił (por. 1 Krl 11, 3-4). Innym biblijnym przykładem negatywnych konsekwencji poligamii jest historia Abrahama, Sary i Hagar (por. Rdz 16, 3). Otóż Sara nie mogąc dać Abrahamowi potomka, postanowiła przekazać niewolnicę Hagar jako swego rodzaju drugą żonę dla swego męża (z nadzieją, iż ta pocznie mu dziecię). I choć owa nadzieja została spełniona – Hagar poczęła Abrahamowi syna Izmaela – to jego narodziny doprowadziły do konfliktu pomiędzy Sarą a Hagar.

    2. Poligamia nie jest przez natchnionych i nieomylnych autorów Pisma świętego nigdy chwalona. Również, teza o tym, iż Bóg nakazał komukolwiek praktykowanie poligamii wydaje się być dość kontrowersyjna. To jest ważna uwaga i rozróżnienie, gdyż o ile Bóg może – w pewnym biernym i „niechętnym” sensie (o czym szerzej będzie mowa poniżej) – zezwalać na dokonywanie nawet niektórych wewnętrznie złych czynów, to nie jest możliwe, by Stwórca takie uczynki chwalił albo też rozkazywał ich popełnienie. Ktoś może na ten argument odpowiedzieć, że Bóg owszem nakazał praktykowanie poligamii w następującym przepisie Prawa Mojżeszowego:

    Jeśli jaki mąż będzie miał dwie żony, jedną kochaną, a drugą niekochaną, i one urodzą mu synów, a pierworodnym będzie syn niekochanej – to w dniu przekazywania dziedzictwa nie może za pierworodnego uznać syna kochanej, gdy pierworodnym jest syn niekochanej. Jeśli pierworodnym jest syn niekochanej, musi mu przyznać podwójną część wszystkiego, co posiada, gdyż on ma prawo do pierworództwa” (Pwt 21,15–17; por. 1 Sm 1,1nn).

    Czy jednak powyższe starotestamentowe prawo tyczyło się w swej istocie nakazu zawierania poligamicznych małżeństw? Otóż nie, jego sedno sprowadzało się do ochrony słusznych interesów syna „niekochanej żony”. Nie jest to jednak polecenie typu „Miej więcej żon aniżeli jedną”.

    Obrońcy tezy o braku wewnętrznego zła poligamii mogą powołać się jednak na inny z nakazów Starego Zakonu, a mianowicie na tzw. prawo lewiratu:

    Jeśli bracia będą mieszkać wspólnie i jeden z nich umrze, a nie będzie miał syna, nie wyjdzie żona zmarłego za mąż za kogoś obcego, spoza rodziny, lecz szwagier jej zbliży się do niej, weźmie ją sobie za żonę, dopełniając obowiązku lewiratu.” (Pwt 25, 5).

    Istotnie zakładając, iż praktyczne zastosowanie powyższego biblijnego prawa miało miejsce również w przypadku już żonatych braci zmarłego mężczyzny, to ów nakaz byłby jednoznaczny z poleceniem praktykowania bigamii bądź poligamii. W samym tekście owego przepisu nie ma zaś odniesienia, iż może on być aplikowany tylko w przypadku tych spośród braci, którzy byliby wówczas samotni (a więc byliby kawalerami bądź wdowcami). Z drugiej zaś strony – choć w świetle naszego naturalnego doświadczenia – takie założenie może wydawać się czymś mało wiarygodnym, to nie można jednak w sposób absolutny wykluczyć hipotezy, iż Bóg w swej opatrzności tak pokierował praktycznym zastosowaniem prawa lewiratu, iż zawsze ono trafiało na samotnych mężczyzn (czyli kawalerów i/lub wdowców). Jest to co prawda mało prawdopodobne, ale nie zawsze nasza ludzka logika musi odpowiadać drogom Boskiej opatrzności. Sam zaś kojarzę z Biblii tylko dwa konkretne przypadki zastosowania prawa lewiratu: tyczą się one Onana (Rdz 38, 8-9) i Boaza (księga Rut). W obu z nich nie ma informacji o tym, by Onan i Boaz byli w chwili zawierania małżeństwa lewirackiego związani z innymi kobietami: nie można więc wykluczyć założenia, iż mogli być oni wtedy samotnymi mężczyznami. Muszę jednak w tym miejscu uczciwie powiedzieć, iż nie sprawdzałem treści Biblii pod tym kątem szczegółowo, a więc gdyby któryś z czytelników tego artykułu wskazał konkretny fragment Pisma świętego, z którego by wynikało, iż małżeństwo lewirackie zostało zawarte przez jednocześnie już żonatego mężczyznę, to byłby jednoznaczny dowód na to, że de facto instytucja ta była Boskim nakazem zawierania bigamicznych bądź poligamicznych małżeństw: a więc nie mogłyby być one tym samym wewnętrznie złe.

    3. Bóg owszem – w pewnym sensie – pozwolił na praktykowanie poligamii, ale uczynił to w ramach nie swego ściśle moralnego prawa, ale tego co można nazwać „karno-cywilną częścią Prawa Mojżeszowego”. Prawa zaś karne i cywilne mają to do siebie, iż mądry i roztropny władca, może w ich obrębie niechętnie zezwalać (czyli mówiąc bardziej tradycyjnym językiem: tolerować) na popełnianie niektórych wewnętrznie złych czynów. Takie zezwolenie/tolerancja jest wówczas udzielane po to, by zapobiec powstaniu większego zła bądź osiągnąć jakieś większe dobro. Można więc powiedzieć, iż dobre prawa czasami mogą/powinny tolerować wewnętrznie złe czyny. Przykładowo osobiście uważam, iż najlepszym prawem byłyby przepisy zakazujące i karzące dokonywanie aktów cudzołożnych i homoseksualnych, ale z drugiej strony nie w każdych okolicznościach byłoby roztropne ustanawianie takich restrykcji, przez co czasami jest lepiej na płaszczyźnie prawnej tolerować takie czyny, starając się w inny sposób je ograniczać. I podobnie mogło być z przyzwoleniem Prawa Mojżeszowego na istnienie poligamii: sam fakt jej prawnego tolerowania nie musiał oznaczać, że nie jest ona wewnętrznie zła, ale mógł mieć na celu zapobieżenie jakiemuś większego złu bądź ocalenie większego dobra. Nie byłoby to wówczas sprzeczne z tymi stwierdzeniami Pisma świętego, w których oświadcza się, iż Bóg „nikomu nie zezwolił grzeszyć” (Syr 15, 20), gdyż jak to zostało już wyżej nakreślone, należy rozróżnić pomiędzy prawnym a ściśle moralnym zezwoleniem na popełnianie danych czynów. Jeśli zaś chodzi o prawa tolerujące dane grzechy, to może mieć tu zastosowanie następujące biblijne stwierdzenie:

    Dlatego dopuściłem u nich prawa, które nie były dobre, i nakazy, według których nie mogli żyć.” (Ez 20, 25).

    4. Argumentem za moralną dobrocią poligamii nie jest fakt, iż praktykowali ją również generalnie sprawiedliwi mężowie Starego Testamentu (czyli np. Abraham, Mojżesz, Dawid). Nie każdy bowiem czyn owych ludzi został spisany przez biblijnych autorów po to, by dano nam przezeń przykład do naśladowania. I chociaż można założyć, iż owi czcigodni patriarchowie oraz królowie Starego Zakonu nie zaciągali nawet osobistej winy grzechu w związku z czynioną przez siebie poligamią, to okoliczność takowa nie czyniłaby jeszcze owego zwyczaju czymś moralnie właściwym. Należy wszak rozróżnić pomiędzy czymś, co tradycyjna teologia moralna zwie „grzechem materialnym” a „grzechem formalnym”. To pierwsze występuje wówczas, gdy czynimy coś, co jest obiektywnie złe, ale nie mamy przy tym czy to świadomości czy/i dobrowolności. Wówczas co prawda dochodzi do moralnego nieporządku, ale dana osoba nie jest winna w swym sumieniu popełnienia grzechu. To drugie – czyli „grzech formalny” następuje zaś wówczas, gdy oprócz obiektywnego naruszenia tej czy innej normy moralnej, w grę wchodzi też świadomość i/lub dobrowolność jej złamania: wtedy ciąży na naszym sumieniu wina grzechu. Jako że przynajmniej na kartach Starego Testamentu prawda o wewnętrznym złu poligamii nie została nam jeszcze objawiona, możemy założyć, iż tacy występujący tam sprawiedliwi mężowie jak Abraham, Mojżesz czy Dawid, biorąc sobie więcej niż jedną żonę równocześnie popełniali właśnie „grzech materialny” nie zaś „grzech formalny”.

    Przy tej okazji warto także zauważyć, że stwierdzenie jednego z biblijnych autorów o tym, że Bóg „dał” Dawidowi wiele żon i był gotów dać mu ich jeszcze więcej (por. 2 Sm 2, 18), także nie przemawia za brakiem wewnętrznego zła poligamii. Otóż w języku natchnionych autorów Pisma świętego zwroty mówiące, iż Bóg komuś coś „dał” mogą być czasami czymś analogicznym do tego co w naszej kulturze zwie się „skrótami myślowymi”. Innymi słowy, mogą one pomijać pewne ważne rozróżnienia, a tylko w bardzo zwięzły sposób informować o danej rzeczywistości. Ujmując zaś to bardziej teologicznie, to biblijne frazy w rodzaju „Bóg dał …” nie muszą w każdym przypadku ich użycia oznaczać, że dana sytuacja była wyrazem pozytywnej Bożej woli – mogą one czasami po prostu znaczyć, iż Bóg w swej opatrzności pozwolił na zaistnienie danego stanu rzeczy. Słuszność takiej interpretacji widać choćby na przykładzie poniższego fragmentu Biblii:

    To mówi Pan: Oto Ja wywiodę przeciwko tobie nieszczęście z własnego twego domu, żony zaś twoje zabiorę sprzed oczu twoich, a oddam je twojemu współzawodnikowi, który będzie obcował z twoimi żonami – wobec tego słońca” (2 Sm 12,11 – podkreślenie moje MS).

    W powyższym wersecie Bóg zapowiada, iż „odda” żony Dawida jego rywalowi i ten będzie z nimi „obcował”. Gdyby przyjąć, że zwroty typu „da”, „odda” zawsze oznaczają Boską aprobatę dla danego działania, znaczyłoby to, iż Bóg nie miał nic przeciwko cudzołożeniu innego mężczyzny z żonami Dawida (a w gorszym zaś wypadku nawet przeciw ich gwałceniu). Wiemy jednak z tego samego Pisma świętego, iż Bóg brzydzi się tak cudzołożeniem, jak i gwałceniem, więc przyjęcie takiej interpretacji zdaje się być bardzo pochopne i ryzykowne.

    5. Swego rodzaju opcją domyślną dla małżeństwa na kartach tak Starego, jak i Nowego Testamentu wydaje się być monogamia. Widać to chociażby w opisie ustanowienia przez Boga pierwszego małżeństwa, czyli związku Adama i Ewy nie zaś Adama i kilku kobiet – (por. Rdz 2, 18-24), na którą to prawdę powołał się Pan Jezus Chrystus nauczając o tym, iż małżeństwo nie powinno być rozbijane przez rozwody (patrz: Mt 19, 4). Także w innych fragmentach Pisma świętego, w których ukazywane jest piękno małżeńskich więzi, widzimy nawiązania raczej do monogamii aniżeli poligamii:

    Niech źródło twe świętym zostanie znajduj radość w żonie młodości. Przemiła to łania i wdzięczna kozica, jej piersią upajaj się zawsze, w miłości jej stale czuj rozkosz!” (Prz 5,18n).

    Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał, po wszystkie dni marnego twego życia” (Koh 9,9).

    Pan był świadkiem pomiędzy tobą a żoną twojej młodości, którą przeniewierczo opuściłeś. Ona była twoją towarzyszką i żoną twojego przymierza. (…) Wobec żony młodości twojej nie postępuj zdradliwie! Jeśli ktoś, nienawidząc, oddalił [żonę swoją] – mówi Pan, Bóg Izraela – wtedy gwałt pokrywał swoją szatą” (Ml 2,14–16).

    Proszę zauważyć, że we wszystkich wyżej cytowanych pochwałach małżeńskiej miłości i wierności, mowa jest o „żonie” (liczba pojedyncza), a nie „żonach” (liczba mnoga).

    PODSUMOWANIE

    Biorąc zatem pod uwagę wszystkie powyższe spostrzeżenia oraz rozważania uważam za prawdopodobną, opinię wedle której poligamia nigdy nie była nie tylko „ideałem”, ale nie była ona nawet przed nadejściem Nowego Przymierza zgodna z obiektywną moralnością. Jednocześnie jednak wielożeństwo nie było sprzeczne z tymi normami naturalnego prawa moralnego, które tradycyjna teologia zwie „pierwszorzędnymi”, a co za tym idzie bogobojni i sprawiedliwi mężowie Starego Zakonu, mogli być bez własnej winy, nie dostrzegać jej wewnętrznego zła. Bóg zaś w ramach ustanowionych przez Siebie praw cywilnych mógł ów stan rzeczy tolerować.

    Mirosław Salwowski

    ***
    Źródło obrazka załączonego do powyższego artykułu: themonastery.org

  2. Paszkwile, herezje i bluźnierstwa Stanisława Michalkiewicza

    Leave a Comment

    Na tej stronie pisałem już o tym, jak Pismo święte de facto było dyskredytowane przez pana Grzegorza Brauna, jednego ze znanych przedstawicieli prawicy katolickiej (patrz: https://salwowski.net/2018/12/27/grzegorz-braun-zniewaza-bohaterow-naszej-wiary/ ). Niedawno z pewnym zaskoczeniem przyjąłem fakt, iż inny znany konserwatywny publicysta, a mianowicie pan Stanisław Michalkiewicz poszedł w swych próbach podważania wiarygodności Biblii jeszcze dalej. Oto wszak w napisanym przez siebie tekście pt. “Filip de Villiers zdziera maski” (Tygodnik „Najwyższy Czas!”,  4 lipca 2019) pan Michalkiewicz sugeruje, iż jeden z fundamentalnych dla Starego Testamentu tekstów opisujących wyjście Hebrajczyków z ziemi Egiptu został zafałszowany na potrzeby “mitu założycielskiego Izraela”. Pisze on tam wszak co następuje:

    “W dzisiejszych czasach, a zresztą nie tylko w dzisiejszych, bo i w starożytnych, nie można się obejść bez tak zwanych „mitów założycielskich”. Na przykład mitem założycielskim Izraela była ucieczka z Egiptu, oczywiście podana w nader patetycznym sosie w Księdze Wyjścia. Jak pamiętamy, faraon uparł się, by Izraelitów z Egiptu nie wypuszczać, bo Najwyższy w tym celu specjalnie zatwardził mu serce. Czy zatwardził je faraonowi, na którym nie zrobiły wrażenia nawet plagi, czy też rozmiękczył je Izraelitom, którzy – być może – wcale nie chcieli z Egiptu uciekać w nieznane – tego oczywiście już się nie dowiemy. Warto jednak zatrzymać się nad jedną, ostatnią plagą, która zrobiła wrażenie nawet na złym faraonie. Chodzi oczywiście o zagładę wszystkich pierworodnych w ziemi egipskiej, których w ciągu jednej nocy wytracił Anioł Śmierci. Charakterystyczna jest przy tym wskazówka, jaką Izraelici, na polecenie Mojżesza udzielali Aniołowi Śmierci – gdzie ma zabijać, a gdzie nie. Jak pamiętamy, była to jucha barania, którą Izraelici posmarowali drzwi swoich domostw. Czy taka wskazówka była potrzebna Aniołowi, który chyba przecież i bez tego by wiedział, gdzie robić jatkę, a gdzie nie – czy też członkom specjalnego komanda morderców, którzy bez takiej wskazówki rzeczywiście mogliby narobić sporo zamieszania – tego oczywiście nie wiemy – ale warto w związku z tym zwrócić uwagę, że Izraelici pożyczyli od swoich egipskich sąsiadów kosztowności właśnie przed tą ostatnią plagą. Po co im te kosztowności były potrzebne – tajemnica to wielka, ale jeśli nawet, to wszystko układa się w scenariusz prowokacji. Mojżesz polecił pożyczyć jak najwięcej kosztowności, bo to miał być kapitał założycielski Ziemi Obiecanej, podobnie jak teraz „roszczenia” dotyczące „własności bezdziedzicznej”, zaś ostatnia plaga miała na celu zmuszenie Izraelitów do ucieczki – bo zanim faraon zostałby przekonany, że to Anioł, a nie jacyś nocni mordercy – to spadłaby niejedna głowa i potem nie miałby już kto uciekać. Nie było zatem wyjścia, jak dokonać Wyjścia – na szczęście z kosztownościami. Inna rzecz, że kiedy tylko podczas wędrówki coś szło nie tak, to zaraz Izraelici przeciwko Mojżeszowi „szemrali”, że jak tam w Egipcie było, to było, ale mieli pełną michę i w ogóle, a tu pustynia i zatracenie. Podobnie warto zwrócić uwagę, że kiedy Mojżesz zbyt długo namawiał się z Najwyższym na górze Synaj, Izraelici ze zrabowanych egipskich kosztowności ulali… złotego cielca, czyli egipskiego Apisa. Kiedy powracający Mojżesz to zobaczył, uległ atakowi furii i krzyknął: „kto z Panem – do mnie!” Kiedy zwolennicy Pana już go otoczyli, kazał im dziesiątkować czcicieli Złotego Cielca. Czy to nie byli przypadkiem członkowie komanda, które wykonało mokra robotę za Anioła Śmierci? (…)”

    Tak więc wedle pana Michalkiewicza prawdopodobną jest teza, jakoby w rzeczywistości pierworodnych synów Egiptu nie uśmiercił Boży Anioł (jak twierdzi Pismo święte), ale dokonali tego członkowie specjalnego żydowskiego komanda śmierci. Warto przy tym zwrócić uwagę na właściwy raczej dla młodocianych ateistów z Gimnazjum sposób w jaki ów prawicowy publicysta uzasadnia swą sugestię. Otóż, drzwi domostw, które miał ominąć niosący śmierć Anioł winny być oznaczone krwią zabitego w ofierze paschalnej baranka. Jednak przecież Anioł i bez takiego oznakowania wiedziałby w których domach mieszkają Hebrajczycy, a w których Egipcjanie … Stąd wniosek, że ta część biblijnej historii prawdopodobnie została sfałszowana na potrzeby “mitu założycielskiego Izraela” a zabicia pierworodnych synów Egiptu dokonali sami specjalnie do tego przeznaczeni Żydzi. Cóż, trudno o głębsze niezrozumienie znaczenia biblijnej relacji o tym, iż krew paschalnego baranka miała znaczyć domy Hebrajczyków po to, by Boży Anioł niosący śmierć je ominął. Była to oczywiście starotestamentowa zapowiedź Paschy Nowego Przymierza, a więc Ofiary Krzyżowej Bożego Baranka, czyli Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego przelana krew chroni nas od wiecznej śmierci. Nie wiem, czy pan Stanisław Michalkiewicz jest świadomy znaczenia tejże symboliki, jednak obiektywnie rzecz biorąc jego wywody na ów temat są paszkwilem uderzającym w prawdziwość Starego Testamentu.

    “Palestyński kacyk”, “żydowski królik”

    Na tym jednak nie koniec tym podobnych wynurzeń pana Michalkiewicza. Oto z artykule pt. “Oczyszczanie przedpola dla żydowskiej okupacji” publicysta ten wręcz pogardą wypowiada się o św. Dawidzie, królu Izraela (nazywa go wszak “żydowskim królikiem” oraz “palestyńskim kacykiem”) a także sugeruje, iż autor jednej z Ewangelii, a mianowicie św. Mateusz, uległ “żydowskiemu szowinizmowi”, gdy wywodził pochodzenie Pana Jezusa od rodu Dawida. W tekście tym czytamy wszak:

    “Sam pamiętam swoje zaskoczenie, kiedy córka powiedziała mi, że musiała uczyć się imion protoplastów 12 tak zwanych „pokoleń Izraela”, czyli naczelników tamtejszych koczowniczych rodów. Jeden z nich miał na imię Gad i jestem pewien, że musiało ono być znakomicie dobrane do charakteru jego nosiciela. Te żydowskie opowieści włączone zostały do nauki religii katolickiej dlatego, że gwoli przekonania starożytnych Żydów o autentyczności Jezusa z Nazaretu, jako Mesjasza, ewangelista św. Mateusz podał – trudno powiedzieć, czy autentyczny, czy też sprokurowany – bo przecież w tamtych czasach nie było żadnej dokumentacji stanu cywilnego – rodowód Jezusa, w którym dowodził, że pochodzi On z rodu żydowskiego królika Dawida. Na Żydach pewnie takie parantele robiły wrażenie i być może nadal robią, ale dlaczego miałyby robić na nas, którzy przecież żadnymi Żydami nie jesteśmy i palestyński królik Dawid wcale nie musi nam imponować, podobnie jak nie musi nam imponować murzyński król Kazondy, którego śmierć z powodu zapalenia się wypitej przezeń wódki, opisał Juliusz Verne w książce „Piętnastoletni kapitan”? Mniejsza zresztą już o nas, bo ważniejsze wydaje mi się przeświadczenie św. Mateusza, że wyprowadzenie rodowodu Jezusa, którego on sam uważał za Syna Stwórcy Wszechświata, od palestyńskiego kacyka, nie tylko przynosi Mu zaszczyt, ale w ogóle Go legitymizuje. Jedynym wyjaśnieniem, jakie przychodzi mi do głowy jest to, że i święty Mateusz nie był wolny od żydowskiego szowinizmu, który rzymski cesarz Klaudiusz w liście do Żydów aleksandryjskich określił, jako „chorobę świata cywilizowanego”. “

    Paszkwile, herezje, bluźnierstwa

    Wyżej cytowane twierdzenia pana Stanisława Michalkiewicza powinny być w zasadzie nazwane paszkwilami, bluźnierstwami oraz herezjami. Paszkwilami są one dlatego, że sugeruje się w nich, iż święci i natchnieni autorzy Biblii byli w rzeczywistości podłymi kłamcami wymyślającymi na potrzeby “mitu założycielskiego Izraela” bajki. Warto w tym miejscu zauważyć, iż Sobór Trydencki potępił podobne obchodzenie się z Pismem świętym:

    „Następnie [sobór] chce powstrzymać zuchwałość prowadzącą do profanacji słów i zdań z Pisma Świętego w: żartach, bajkach, czczej gadaninie, pochlebstwach, oszczerstwach, przesądach, bezbożnych i diabelskich przyśpiewkach, przepowiedniach i wróżbach, jak również w paszkwilach. Dla zniesienia tego rodzaju znieważania i pogardy poleca i nakazuje, aby w przyszłości nikt nie ośmielał się używać słów Pisma Świętego w takich i podobnych celach, wszyscy zaś zuchwalcy i gwałciciele Słowa Bożego, zostali ukarani przez biskupów zgodnie z prawem i wyrokiem sądu” (Dekret o wydaniu i korzystaniu z Ksiąg świętych, Sesja 4,  Rozdział II, 3).

    Bluźnierstwa pana Michalkiewicza polegają z kolei na tym, iż z wielkim lekceważeniem, jeśli nie wręcz pogardą wypowiada się on o biblijnym świętym, jakim był i jest król Dawid. Nauczanie katolickie głosi bowiem, iż z bluźnierstwem mamy do czynienia również wtedy, gdy obrażamy Świętych Pańskich:

    “Bluźnierstwo jest strasznym grzechem, który polega na użyciu słów lub na działaniach, które są zniewagą albo złorzeczeniem Bogu, Najświętszej Maryi Pannie, świętym albo rzeczom poświęconym Bogu” (Katechizm św. Piusa X, “O drugim przykazaniu Bożym”, p. 3).

    “Drugie przykazanie zabrania nadużywania imienia Bożego, to znaczy wszelkiego nieodpowiedniego używania imienia Boga, Jezusa Chrystusa, Najświętszej Maryi Panny i wszystkich świętych. (…) Zakaz bluźnierstwa rozciąga się także na słowa przeciw Kościołowi Chrystusa, świętym lub rzeczom świętym.” (…) [Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2146 i 2148].

    Herezją są zaś wywody wspomnianego wyżej prawicowego publicysty dlatego, iż poddają one w wątpliwość odwieczne, a także uroczyste nauczanie Kościoła o Boskim natchnieniu i absolutnej bezbłędności Pisma świętego:

    Albowiem wszystkie Księgi, które Kościół przyjął za święte i kanoniczne, tak w całości, jak we wszystkich swych częściach, zostały napisane pod natchnieniem Ducha Świętego.
     Takie jest stare i stałe przekonanie Kościoła, zdefiniowane nadto na Soborze Florenckim i Trydenckim, a ostatnio potwierdzone i wyraźniej sformułowane na Soborze Watykańskim [I], który orzekł w sposób bezwzględny, że Księgi Starego i Nowego Testamentu w całości i we wszystkich swych częściach, jako zostały wyliczone dekretem tego samego Soboru (Trydenckiego) i jako znajdują się w starych wydaniach Wulgaty łacińskiej, należy przyjmować za święte i kanoniczne. „Kościół zaś uważa je za święte i kanoniczne nie dlatego, iż były ułożone ludzkim tylko staraniem, a potem powagą Jego zostały potwierdzone, ani dlatego tylko, że zawierają Objawienie Boże bez błędu, lecz dlatego, że napisane pod natchnieniem Ducha Świętego Boga mają za Autora”[Conc. Vat. I, Sess. III, cap. 2, De revel.]. (…)

    Takie było nauczanie Ojców, które zawsze uważali za rzecz pewną. „Ponieważ, mówi św. Augustyn, oni (tj. święci pisarze) pisali to, co im On sam (tj. Bóg ) pokazał i powiedział, nie można powiedzieć, że On sam nie pisał; gdyż członki pisały to, co poznały od dyktującej głowy”[Św. August, De cons. Evang. I, 35 [54]]. A święty Grzegorz Wielki oświadcza: „Jest rzeczą niepotrzebną badać, kto te rzeczy napisał, skoro wierzy, się mocno, że Autorem Księgi jest Duch Święty. Ten bowiem to napisał, kto dyktował rzeczy mające być napisane; ten napisał, kto był inspiratorem całego dzieła”[Św. Grzeg. W, Moral. in 1. lob praef. 1, 2.]. Wynika z tego, że ci, co sądzą, iż w ustępach autentycznych Ksiąg świętych może znajdować się jakiś błąd, ci z pewnością albo zniekształcają katolickie pojęcie Bożego natchnienia, albo samego Boga czynią sprawcą błędu.

    Wszyscy Ojcowie i Doktorowie byli jak najmocniej przekonani, że Księgi Boże w tej formie, w jakiej wyszły spod pióra świętych pisarzy, są w zupełności wolne od wszelkiego błędu (…) Wszyscy wyznawali jednomyślnie, że Księgi te, tak w całości jak i w swych częściach, są jednako dziełem natchnienia Bożego, i że sam Bóg, mówiąc przez świętych autorów, nie mógł bezwzględnie powiedzieć niczego, co by odbiegało od prawdy”. (Leon XIII, „Providentissimus Deus”).

    Pomiędzy zdrową a chorą podejrzliwością wobec Żydów

    Na sam koniec warto zauważyć, iż istnieje duża różnica pomiędzy zdrową, tradycyjnie chrześcijańską podejrzliwością wobec Żydów, a zdegenerowaną i chorą podejrzliwością względem nich. Ta, pierwsza wynika ze świadomości faktu, iż swego czasu większość Żydów odrzuciła lub nie poznała Jezusa Chrystusa jako swego Pana i Zbawcy. W związku z tym też kolejne pokolenia Żydów były wychowywane w mniejszej bądź większej niechęci wobec chrześcijaństwa. Zdrowa podejrzliwość wobec Żydów jest świadoma tych faktów, ale zarazem godzi wiedzę na ich temat z miłością wobec tego narodu, a także docenieniem tego, co ów przyniósł światu dobrego i co wciąż jest w nim zasługujące na pochwałę.

    Zdegenerowana i chora podejrzliwość wobec Żydów cechuje się zaś m.in. obsesją na ich punkcie, co z kolei wiąże się z doszukiwaniem się u nich za wszelką cenę zła i niegodziwości. Niestety tego rodzaju antysemicka podejrzliwość posuwa się nawet do atakowania Pisma świętego, a zwłaszcza Starego Testamentu, jako żydowskich wytworów pełnych zmyślonych i okrutnych opowieści oraz szowinistycznych bajek. Jak widać takiemu zdegenerowanemu antysemityzmowi ulegają w naszym kraju niektórzy z prawicowych publicystów i polityków. Czego dobrymi przykładami są właśnie Grzegorz Braun oraz Stanisław Michalkiewicz.

    Mirosław Salwowski

  3. “Judeo-chrześcijańskie fundamenty Europy”. Czy jest się na co oburzać?

    Leave a Comment

    Po prawej stronie Internetu zawrzało, gdy aktualny Prezydent naszego kraju wspomniał  o “prawdziwym, judeo-chrześcijańskim fundamencie” Europy. Przykładowo Wojciech Sumliński nazwał te słowa “bełkotem PAD” a Robert Winnicki napisał, co następuje:

    “Cywilizacja europejska to fundamenty rzymskie, greckie i chrześcijańskie.
    Judeo-chrześcijaństwo”? Egzotyczny wymysł ludzi mających słabe pojęcie o swoich korzeniach albo zbyt sparaliżowanych polit-poprawnością by nazywać rzeczy po imieniu.”

    Czy jednak naprawdę jest na co się tu oburzać? Owszem, wyrażenie “judeo-chrześcijańskie” może być w pewien sposób dwuznaczne, jeśliby przyjąć, iż sugeruje ono jakąś równorzędność religii chrześcijańskiej i współczesnego rabinicznego judaizmu. Jednak wcale nie musi ono być rozumiane w ten sposób. Termin “judeo-chrześcijański” może być wszak też wykładany na bardziej normalną i tradycyjnie katolicką modłę. Rzecz bowiem w tym, iż korzenie religii chrześcijańskiej rzeczywiście są żydowskie. Nie można temu zaprzeczać. Chrześcijaństwo jest wypełnieniem starożytnego judaizmu, a żyjący przed Wcieleniem Syna Bożego Żydzi w rodzaju Mojżesza, Abrahama, Jozuego, Eliasza, Dawida, Elizeusza są naszymi wspaniałymi ojcami i braćmi w wierze. Warto zresztą w tym miejscu zauważyć, iż katolicka Litania do Wszystkich Świętych zawiera prośby o wstawiennictwo modlitewne skierowane do takich wymienionych z imienia proroków i patriarchów Starego Zakonu jak Abraham, Mojżesz, Eliasz, Jan Chrzciciel oraz Józef. Ba, nie ma błędu nawet w określaniu chrześcijan mianem “Żydów Nowego Testamentu”, wszak jak pisali o tym apostołowie św. Paweł i św. Piotr:

    “Bo Żydem nie jest ten, który nim jest na zewnątrz, ani obrzezanie nie jest to, które jest widoczne na ciele, ale prawdziwym Żydem jest ten, kto jest nim wewnątrz, a prawdziwym obrzezaniem jest obrzezanie serca, duchowe, a nie według litery. I taki to otrzymuje pochwałę nie od ludzi, ale od Boga” – Rz 2, 28-29.

    Strzeżcie się psów, strzeżcie się złych pracowników, strzeżcie się okaleczeńców. My bowiem jesteśmy prawdziwie ludem obrzezanym – my, którzy sprawujemy kult w Duchu Bożym i chlubimy się w Chrystusie Jezusie, a nie pokładamy ufności w ciele. – Flp 3, 2-3.

    Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła, wy, którzyście byli nie-ludem, teraz zaś jesteście ludem Bożym, którzyście nie dostąpili miłosierdzia, teraz zaś jako ci, którzy miłosierdzia doznali” – 1 P 2, 9-10.

    Praktycznie nie da się więc wymazać z chrześcijaństwa odniesień do starożytnego judaizmu. A skoro nie da się mówić o religii chrześcijańskiej bez takich odniesień, to, konsekwentnie rzecz biorąc, nie należy takowych związków ignorować w stosunku do chrześcijańskiej cywilizacji Europy. Takie zresztą religijno-cywilizacyjne odniesienie do starożytnego judaizmu było przez wieki obecne w katedrze Notre Dame (w kontekście której Prezydent Duda wspomniał o “judeo-chrześcijańskich” fundamentach Europy), gdyż aż do czasów rewolucji francuskiej w tym kościele obecne były figury królów starożytnego Izraela, jako tych władców, którzy mieli być poprzednikami w sukcesji monarchów francuskich.

    We wskazanych wyżej znaczeniach nie jest więc chyba semantycznym nadużyciem od czasu do czasu wspomnieć o “judeo-chrześcijaństwie”.

    Na sam zaś koniec tego artykułu pozwolę sobie na jedną refleksję. Otóż ci, których mierzi określenie “judeo-chrześcijański”, nieraz jakby w kontrze do takowego podkreślają, że Europa została zbudowana na “fundamencie chrześcijaństwa, Rzymu i Grecji”. Nie zamierzam się spierać z tym sformułowaniem, ani też kwestionować tego, iż również w spuściźnie pogańskiego Rzymu oraz pogańskiej Grecji były rzeczy dobre, a przez to godne adaptacji przez chrześcijańską Europę. Czy jednak nie jest zastanawiające bezkrytyczne akcentowanie owej zbitki pojęciowej (chrześcijaństwo, Grecja, Rzym) z jednej strony, z drugiej zaś wręcz nieskrywane obrzydzenie dla używania terminu “judeo-chrześcijaństwo”? Przecież w starożytnym Rzymie i Grecji było o wiele więcej zła niż w historii starożytnego Izraela, nie mówiąc już o tym, że Stary Testament jest absolutnie bezbłędną i nieomylną częścią Bożego Objawienia, czego nie da się wszak powiedzieć o pismach pogańskich filozofów Rzymu oraz Grecji, gdzie rzeczy prawdziwe nieraz mocno wymieszane są z diabelskimi zwiedzeniami.