Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: Misiek Koterski

  1. Czy Michał “Misiek” Koterski jest dobrym wzorem dla katolików?

    Możliwość komentowania Czy Michał “Misiek” Koterski jest dobrym wzorem dla katolików? została wyłączona

    Pan Michał “Misiek” Koterski od kilku lat jest przedstawiany w mass mediach – także, a może głównie, w tych katolickich – jako osoba, która po latach trwania w nałogach narkomanii i pijaństwa, wróciła do więzi z Bogiem i dziś może służyć wręcz jako przykład dobrego życia dla innych katolików. W niniejszym tekście chciałbym jednak wskazać na pewne ciemne aspekty życia pana Koterskiego, które wciąż mają miejsce. Zaznaczam, iż nie czynię tego, by kwestionować szczerość nawrócenia tego człowieka (to czy coś takiego miało miejsce w jego życiu, ostatecznie wie tylko Bóg). Nie sugeruję zatem przez poniższe wywody, że “Misiek” Koterski nie znajduje się w czymś, co tradycyjna teologia katolicka zwie “łaską uświęcającą” albo, iż jego nawrócenie jest czysto pokazową zagrywką, która ma przyciągnąć uwagę mass mediów do jego osoby. Cieszy mnie też to, że ów człowiek zerwał z wieloletnim uzależnieniem od alkoholu i narkotyków – w ten czy inny sposób jest to Bożą łaską daną temu człowiekowi, z powodu której należy się radować. Mimo jednak tych wszystkich powyższych zastrzeżeń uważam, że ktoś musi powiedzieć, iż “Król jest (częściowo) nagi“. Przedstawianie bowiem aktualnego życia pana Michała Koterskiego tak jakby nie wzbudzało już ono żadnych krytycznych uwag, może bowiem przynieść niemało szkody duszom katolików. Mam (co prawda niewielką, ale jednak) nadzieję, iż ktoś z otoczenia owego aktora przeczyta ten tekst i dla dobra również jego, odważy się przynajmniej zasugerować niektóre z krytycznych uwag poniżej przeze mnie czynionych.

    ***

    Pierwszą rzeczą, jaką należy poddać krytyce w związku z publiczną aktywnością p. Michała “Miśka” Koterskiego jest fakt, iż już od czasu deklarowanej przez siebie zmiany życia wystąpił on przynajmniej w jednym, w pewnych swych aspektach propagującym niemoralność, filmie fabularnym. Chodzi mi w tym miejscu o produkcję pt. “Swingersi” (2020, reżyseria Andrejs Ēķis). Film ten jest niemoralny po pierwsze dlatego, że w życzliwy sposób przedstawia się w nim – przynajmniej stałe – związki homoseksualne. Stałość relacji o charakterze homoseksualnym nie czyni ich jednak miłymi w oczach Boga, nawet jeśli są one mniejszym złem w porównaniu do rozwiązłości praktykowanej przez znaczną część sodomitów. Po drugie: chociaż wbrew pozorom jego fabuła nie zmierza do usprawiedliwiania przypadkowego seksu z przypadkowymi partnerami, a raczej kieruje uwagę widzów w stronę doceniania stabilności, a może i nawet wierności w ramach trwałego związku, to aby widz mógł dojść do tego wniosku, naraża się go na obcowanie z całą masą obsceniczności, bezwstydu i nieskromności. O ile więc można powiedzieć, iż w tym konkretnym aspekcie przesłanie tego filmu jawi się jako w miarę poprawne, to osiągnięto je za pomocą niedopuszczalnych moralnie środków wyrazu. Pomijając już bowiem to, że mnogość nieprzyzwoitych scen i dialogów tu zawartych może w raczej łatwy sposób przywieść do grzechu widzów, to w wypadku samych aktorów odgrywanie takich scen po prostu musi oznaczać popełnianie czegoś, co jest materią ciężkiego grzechu (Więcej na ten temat w tekście: “Grzech w pracy aktora”). W tym filmie widzimy wszak, jak pan Koterski rozebrany jest do obcisłych slipów, wykonuje różne obsceniczne gesty i pozy, a także w niedwuznaczny sposób obściskuje się z kobietą, która nie jest jego żoną. Nie jest zaś tak, iż dobry cel usprawiedliwia zastosowanie złych ze swej natury środków wyrazu. Tytułem analogii: niedozwolone moralnie byłoby nakręcenie filmu mającego potępiać znęcanie się nad zwierzętami poprzez umieszczenie w nim scen, które od aktorów wymagałaby nie tyle pozorowanego, ile rzeczywistego męczenia zwierząt. Podobnie na potępienie zasługuje kręcenie filmu, który co prawda w jednym ze swych wątków sceptycznie odnosi się praktykowania rozwiązłości seksualnej, ale jednocześnie wymaga się, by grający w nim aktorzy w rzeczywisty, a nie tylko udawany sposób popełniali w nim pewne nieczyste czyny.

    Dla kontrastu z postępowaniem p. Koterskiego, a także co najmniej publicznie nie poddających krytyce tego aspektu jego życia niektórych z księży i świeckich aktywistów katolickich (np. ks. Dominik Chmielewski, Marcin Zieliński) warto przypomnieć historię jednego z włoskich aktorów, który swego czasu został nawrócony przy udziale św. Pio z Pietrelciny (1887-1968). Chodzi mianowicie o Carla Campaniniego (1906-1984), który przyjął praktykę polegającą na tym, że przed przyjęciem roli w danym filmie prosił o przesłanie mu scenariusza i gdy po przeczytaniu takowego znajdował w nim choćby jedno dwuznaczne wyrażenie oświadczał:

    Ja, jako syn duchowy Ojca Pio, tej części nie akceptuję” (Patrz: O. Marcellino IasenzaNiro, „Ojciec” Święty Pio z Pietrelciny. Misja ocalenia dusz. Świadectwa, San Giovanni Rotondo 2006, s. 105).

    Jak pisze – w nawiązaniu do sprawy Carla Campaniniego – Diane Allen, jedna z autorek opisujących życie św. Pio:

    Odrzucał także role w wielu filmach, ponieważ Ojciec Pio doradzał mu, by nigdy nie brał udziału w projektach o niemoralnej treści. Wyjaśnił, że ludzie, którzy robią takie filmy, będą musieli odpowiedzieć przed Bogiem za swoje czyny – dotyczyło to wszystkich bez wyjątku: producentów, aktorów, rzemieślników budujących scenografię, a nawet kasjerów sprzedających bilety”.

    Cytat za: Diane Allen, “Módl się, ufaj i nie martw się. Część druga. Nowe historie o ojcu Pio”, Kraków 2016, s. 227 – 228.

    Czyż nie widzimy szokująco głębokiej przepaści pomiędzy postawą Campaniniego i św. Pio z jednej strony, a zachowaniem p. Koterskiego i przyklaskujących mu księży oraz świeckich katolików? Campanini z inspiracji św. Pio odrzucał role filmowe, w których znajdowałoby się choć jedno dwuznaczne wyrażenie. Tymczasem, p. Koterski wziął udział w filmie, w którym nie tylko, że mówił, ale też czynił sprośne oraz niemoralne rzeczy (tj. obsceniczne pozy, obnażanie się do obcisłych slipów, obściskiwanie się z nieswoją żoną), przy czym jeszcze film ów propagował homoseksualizm.

    ***

    Ważne uwagi krytyczne należy odnieść nie tylko wobec zawodowego życia p. Michała Koterskiego, ale także względem tego, jak zachowuje się on w różnych innych sytuacjach publicznych.

    I tak np. w nagrywanym w kwietniu 2023 roku podcaście Onet.pl prowadzonym przez panów Kubę Wojewódzkiego i Piotra Kędzierskiego aktor ten z wielkim rozbawieniem nawiązywał do czynionej (przynajmniej niegdyś) przez siebie masturbacji, mówiąc, iż stracił dziewictwo z “Hanią Rączkowską”. Całość swego obscenicznego wywodu na ów temat p. Koterski ilustrował jeszcze czynionymi za pomocą ręki wulgarnymi gestami mającymi imitować męski onanizm (wszystko to można zobaczyć i usłyszeć mniej więcej pomiędzy minutą 29. 00 a 30. 16 poniższego linku). Co jak co, ale sposób i ton, w jaki “Misiek” wypowiadał się odnośnie swych doświadczeń z – będącym materią ciężkiego grzechu – występkiem masturbacji, w żaden, ale to żaden sposób, nie wskazuje na to, by on zań żałował.

    Na żartobliwych nawiązaniach do samogwałtu niestety nie kończą się “pozazawodowe”, a mający nieskromny i sprośny charakter, publiczne wybryki pana Michała Koterskiego. Wspomnieć wszak jeszcze można, chociażby o chwaleniu przez niego bardzo nieprzyzwoitego sposobu pozowania do zdjęć jego aktualnej partnerki życiowej Marceli Leszczak. Przy innych okazjach widzimy zaś, jak człowiek ten odziany tylko w krótkie spodenki obściskuje (w okolicach bioder) jeszcze mniej skromnie odzianą Marcelę, a także w obsceniczny sposób komentuje założony przez nią strój bikini (żartobliwie sugerując, iż inni mężczyźni będą mieć erekcję na ten widok).

    ***

    Jakie zatem wnioski należałoby wyciągnąć z powyższych wywodów? Otóż nie rozstrzygając tego, czy pan Michał “Misiek” Koterski jest w swym sumieniu winny któregokolwiek z grzechów ciężkich, na tzw. forum zewnętrznym należy go traktować jak jawnego grzesznika. Nawet jeśli bowiem jego sumienie co do takich rzeczy jak udział w niemoralnych filmach, onanizm, sprośność i rażąca nieskromność, byłoby w sposób niezawiniony błędne, ale szczere (co zwalnia, a przynajmniej łagodzi moralną odpowiedzialność za popełnianie niektórych obiektywnie złych czynów) to jako, iż nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić, a przykład, jaki pan Koterski daje innym, jest skandaliczny, należałoby go potraktować jako kogoś, kto zasługuje na publiczną krytykę, a także różne kanoniczne kary. Można to porównać do sytuacji deklarującego swój katolicyzm polityka, który jednocześnie popierałby legalność aborcji. Osoba taka mogłaby wszak to czynić z powodu swego błędnego, acz szczerego sumienia – wówczas nie traciłaby ona tego co teologia katolicka zwie łaską uświęcającą. Jednakże fakt, iż przez swą publiczną działalność taki człowiek dezorientowałby i deprawował wielu innych katolików, pociągałby za sobą niejako konieczność zastosowania wobec niego różnych środków dyscyplinarnych. Innymi słowy, pozostawiając ostateczny sąd nad jego sumieniem Bogu, Kościół może i powinien osądzać zewnętrzną, dostępną ludzkim oczom rzeczywistość działań tych czy innych ludzi. A rzeczywistość w przypadku pana Michała Koterskiego jest taka, iż jego różne działania i wypowiedzi są obiektywnie ciężko niemoralne, gorszące i skandaliczne. Może wynika to z jego błędnego, acz szczerego sumienia (wówczas może znajdować się on na drodze do Nieba), a może wynika z zawinionego błędnego sumienia (wtedy byłby on na drodze do piekła). Zadaniem władz kościelnych nie jest jednak roztrząsanie powyższej okoliczności. Zadaniem autorytetów kościelnych jest ochrona powierzonych sobie dusz przed skandalem i zgorszeniem. Jako więc, że pan Koterski jest osobą publiczną, która aktualnie wręcz obnosi się ze swym katolicyzmem, powinno się publicznie poddać stanowczej krytyce wyżej wymienione przeze mnie jego czyny. Duszpasterz, w którego pieczy pozostaje ów aktor, winien najpierw łagodnie próbować wytłumaczyć mu obiektywną błędność i niemoralność jego zachowań, dać czas na poprawę, a gdy to nie pomoże odmówić mu – jako “jawnemu grzesznikowi” – Komunii świętej. Należałoby tak postąpić nawet wówczas, gdyby skutkiem ubocznym owego prawidłowego działania miałaby być rozpacz pana Koterskiego i wynikający z niej powrót owego człowieka do narkomanii i alkoholizmu. Dobro całej społeczności jest wszak ważniejsze od dobra jednostki, a stawianie jako wzoru katolika osoby czyniącej tak niemoralne rzeczy zagraża właśnie temu pierwszemu. Pozwolę też sobie zauważyć, iż do zła narkomanii czy też nałogowego pijaństwa nie trzeba przekonywać większej części społeczności katolickiej, podczas gdy niemoralność onanizmu, nieskromności, sprośności czy brania udziału w złych filmach jest przez znaczną część katolików kwestionowana. Z perspektywy więc duszpasterskiej tak naprawdę niewiele “zyskuje” się na promowaniu pana Koterskiego (gdyż nie trzeba zbytnio przekonywać do tego, iż narkomania oraz alkoholizm są degradującego i złe), ale za to wiele można stracić (osłabiając i tak niezbyt wielkie wsparcie katolików dla niektórych z norm moralnych tyczących się cnoty czystości i skromności).

    Mirosław Salwowski

    ___

    Przeczytaj też:

    Grzech w pracy aktora

    Czy katolik może być aktorem?

    Czy ufać “katocelebrytom”?

    ___

    Obrazek wykorzystany w tym tekście został za następującym źródłem internetowym: https://www.urzadzamy.pl/salon/misiek-koterski-pochwalil-sie-jak-mieszka-z-marcela-najbardziej-uroczy-jest-pokoj-syna-aa-K6Zn-pgRd-bd8z.html

  2. Grzech w pracy aktora

    Możliwość komentowania Grzech w pracy aktora została wyłączona

    W jakim stopniu aktorzy w filmach są odpowiedzialni za grzechy, które są ukazywane w odgrywanych przez nich scenach? Zapewne wszyscy lub prawie wszyscy pobożni katolicy zgodziliby się z twierdzeniem, iż materią grzechu jest występowanie w filmach o charakterze jawnie pornograficznym, w których to na planie dochodzi do rzeczywistych aktów seksualnych polegających np. na penetracji genitalnej, oralnej czy analnej. Jednak prawdopodobnie niewielu pobożnych katolików byłoby skłonnych wysuwać podobną konstatację wobec aktorów grających przykładowo:
    a) w filmach w przychylny sposób przedstawiających pewne fałszywe doktryny i/lub niemoralne zachowania, nawet, gdy owe życzliwe prezentowanie tych rzeczy nie musi w sposób konieczny wiązać się z realistycznymi obrazami tych czy innych grzechów. Można np. wyobrazić sobie film pokazujący w sympatycznym świetle grzechy homoseksualne, jednak jednocześnie bez ukazywania scen stosunków seksualnych bądź innego typu czynności seksualnych dokonywanych pomiędzy osobami tej samej płci.
    b) w filmach, które niekoniecznie przedstawiają w życzliwy sposób różne niemoralne zachowania, ale które wymagają od zaangażowanych w nie aktorów rzeczywistego, a nie tylko symulowanego czy pozorowanego, wykonywania pewnych czynności o charakterze erotycznym, nieposuwających się jednak w swym natężeniu do aktów mających charakter stosunku seksualnego. Mam tu ma myśli np. pocałunki polegające na dotykaniu się wzajemnie językami (czyli tzw. francuskie pocałunki), głaskanie przez mężczyznę okolic kobiecych piersi, leżenie osób płci przeciwnej obok siebie w samej bieliźnie przy jednoczesnym dotykaniu się. Jak zaznaczyłem wcześniej, takie sceny mogą pojawiać się również w filmach, które niekoniecznie przedstawiają te czy inne grzechy w sympatyczny dla nich sposób. Mogą one znajdować się również w tych widowiskach, których ostateczna konkluzja zmierza do krytyki albo i nawet potępienia pokazywanych w ten sposób grzechów.

    W niniejszym artykule chciałem spróbować odpowiedzieć na powyższe pytania, mając na względzie to, iż wielu pobożnych oraz konserwatywnych katolików jest skłonnych bronić tego rodzaju zachowań aktorów w filmach, kierując się tym, iż w przemyśle filmowym funkcjonuje relatywnie niemało aktorów nieraz gorliwie przyznających się do wiary katolickiej, którzy jednak na swym koncie mają występy w tego typu filmach i scenach (np. Małgorzata Kożuchowska, Radosław Pazura, Michał “Misiek” Koterski, Maciej Musiał, Mel Gibson, Jim Cavialez). Wspomniani aktorzy są przez wiele środowisk katolickich postrzegani jako osoby mogące uczynić wiele dobra przez to, iż z racji swego zawodu i popularności docierają do milionów ludzi, co prawdopodobnie jest przyczyną tego, że głosy krytyczne w rodzaju poniższego mego artykułu nie chcą być ani wysłuchiwane, ani nawet brane pod uwagę. Rzeczywiste lub hipotetyczne dobro, jakie może stać się udziałem tego typu ludzi, nie może zwalniać nas od powinności krytycznego myślenia i trzeźwej oceny tego, czy aby na pewno wszystkie z podejmowanych przez nich zachowań zawodowych są moralnie dobre czy chociażby “moralnie obojętne”. Stąd też jest mój poniższy artykuł. Wyjaśniam jednocześnie, iż przy jego pisaniu w dużej mierze inspirowałem się tekstem pt. “Sin in the Movies”, który pochodzi z anglojęzycznego tradycjonalistycznie katolickiego bloga o nazwie “Unam Sanctam Catholicam”. Część ze sformułowań ujętych w tym mym artykule może być więc w związku z tym dosłownym lub prawie dosłownym powtórzeniem formuł zawartych w owym tekście, do którego link też podaję.

    ***

    Pierwszym argumentem, który należy usunąć z drogi, jest standardowa wymówka wysuwana w obronie aktorów, twierdząca, że ​​„oni tylko grają” i dlatego aktorzy w filmie nie ponoszą odpowiedzialności za wszystko, co odegrają. Coś takiego nie może być uznane za satysfakcjonującą odpowiedź, wszak doprowadzając jej logikę do ostatecznej konsekwencji, to taką samą wymówkę można by znaleźć dla aktorów w filmach pornograficznych. Oczywiście większość powiedziałby, że istnieje różnica między filmem porno a typami grzesznych zachowań przedstawionych w “zwyczajnych” filmach. To rodzi dobre pytanie – jaka jest różnica między faktycznymi stosunkami seksualnymi pokazanymi w filmie pornograficznym a czynnościami erotycznymi ukazywanymi w filmach, gdzie grają „szanowani”, przyznający się do wiary katolickiej aktorzy? Czy moralnie dozwolone jest, aby robili oni w tej sferze wszystko, co tylko nie będzie faktyczną penetracją seksualną?
    Ale zanim dojdziemy do odpowiedzi, warto wyodrębnić różne sposoby przedstawiania grzechu w filmie.

    ***

    Przede wszystkim mamy grzechy, które można niewinnie symulować, to znaczy grzechy, które można pozorować, ale bez ich faktycznego popełniania. Dzieje się tak, gdy aktor wydaje się robić w filmie coś grzesznego, co w rzeczywistości byłoby grzechem w prawdziwym życiu, ale co ze względu na sytuację, okoliczności, etc., nie jest faktycznie zachowaniem będącym materią grzechu. Przykładem może być napad na bank przedstawiany w filmach. Gdyby ktoś robił to, co jest symulowane w takich filmach w prawdziwym życiu, byłby to poważny grzech; jednak samo odegranie sceny napadu na bank nie jest grzechem. Powody tego są oczywiste: aktor tu bowiem nie okrada nikogo, ale odgrywa scenariusz, ponieważ ludzie, których “okrada“, nie są prawdziwymi pracownikami banku, ale innymi aktorami, którzy „w nim uczestniczą”, ponieważ pieniądze, które kradnie, nie są prawdziwymi pieniędzmi, ale fałszywkami, gdyż “bank” nie jest nawet często faktycznie bankiem, ale innego rodzaju budynkiem. Ponadto, w rzeczywistości naprawdę nic nie zostało skradzione, ponieważ wszystko wraca na swoje miejsce po zakończeniu sesji zdjęciowej. Reasumując tę część naszych rozważań: nie można powiedzieć, że aktor jest winny rzeczywistego napadu na bank. To samo można powiedzieć o scenach, w których ktoś zostaje „zabity” na ekranie – nikt tak naprawdę nie jest zabijany, ani nie ma w tym związku z jego złością lub nienawiścią. Tego rodzaju grzechy zatem jak kradzież, rabunek czy morderstwo można symulować bez faktycznego ich popełniania. Trudno zatem byłoby mówić, iż sam fakt odgrywania przez aktorów scen pokazujących takie nieprawości, czyniłaby ich winnymi rzeczywistego ich popełniania.

    ***

    Sam jednak fakt, iż można z powodzeniem przedstawiać na ekranie niektóre grzechy bez ich realnego popełniania, nie oznacza jeszcze, że moralnie dozwolone jest aktorowi granie w jakichkolwiek filmach to w taki sposób pokazujących. Jeśli bowiem dane widowisko co prawda nie wymaga od aktora rzeczywistego popełnienia aktu kradzieży, ale jednocześnie np. kontekst całego filmu wskazuje na uniewinnianie czy pochwalanie takiego występku, to nie należy brać udziału w takiej produkcji jako aktor. Wchodzi tu bowiem w grę zasada absolutnego unikania tzw. formalnej współpracy ze złem. Po prostu nigdy i nigdzie, choćby i dla zapobieżenia większemu złu czy osiągnięcia większego dobra nie mamy moralnego prawa bezpośrednio uczestniczyć np. w pochwalaniu czy zachęcaniu do tej, czy innej nieprawości. Przykładowo zatem, jeśli dany aktor ma propozycję zagrania roli abortera w filmie, którego treść i fabuła wskazywałyby na usprawiedliwianie procederu zabijania nienarodzonych dzieci choćby i tylko w wyjątkowych okolicznościach, to powinien on bezwzględnie odmówić przyjęcia takiej roli. I głupio taki aktor tłumaczyłby się – gdyby zaakceptował ową propozycję – że przecież na ekranie nie dokona żadnej aborcji, a poza tym trzeba odróżnić prawdziwe życie, w którym jest on przeciwnikiem tej zbrodni od filmów, w których bierze udział w ramach swej zawodowej pracy.

    ***

    Oprócz grzechów, które można niewinnie symulować, mamy inny rodzaj zachowań aktorskich: grzechy, których zasadniczo rzecz biorąc nie można symulować bez ich rzeczywistego popełnienia. Są to grzechy, które albo popełniasz, albo nie, i jeśli próbujesz je zagrać, w rzeczywistości popełniasz je. Jedynym sposobem, aby ich nie popełnić, jest nieodgrywanie ich.
    Najbardziej oczywistym tego przykładem są niektóre z przedstawień seksualnych. Nie piszę tutaj o aktach pornograficznych, o których wszyscy wiemy, że są złe, ale o innych erotycznych działaniach – na przykład leżenie razem i dotykanie się będąc odzianymi tylko w bieliznę, symulowanie aktów seksualnych, całowanie się polegające na wzajemnym dotykaniu językami, obmacywanie przez mężczyznę kobiecych piersi, itp. Aktor nie może dajmy na to „udawać”, że dokonał z aktorką tzw. francuskiego pocałunku, nie robiąc tego. Gdyby pocałował on ją w policzek lub symulował “francuski pocałunek” przybliżając jedynie swą twarz do jej twarzy, a resztę zasugerowałaby odpowiednia praca kamery, to byłoby to moralnie dozwolone. Ale jeśli rzeczywiście namiętnie się całują, to faktycznie robią to, co jednocześnie jest ich aktorską grą.

    ***

    Ktoś może jednak do powyższej uwagi wnieść obiekcję polegającą na tym, iż nie wszyscy aktorzy i nie wszystkie aktorki muszą odczuwać podniecenie seksualne nawet wówczas, gdy rzeczywiście dotykają się językami, obmacują swe rejony erogenne czy też leżą obok siebie w samej bieliźnie. Innymi słowy, niektórzy z aktorów i aktorek mogą być tak przyzwyczajeni do praktykowania podobnych form bliskości cielesnej, które dla większości ludzi prawdopodobnie oznaczałyby podniecenie genitalne.
    Co można odpowiedzieć na ten argument? Cóż, niektóre osoby wykonujące zawód prostytutki także mogą być na tyle przyzwyczajone lub w pewien sposób “zobojętniałe”, iż wykonywanie przez nie tych czy innych czynności seksualnych nie będzie dla nich osobiście wiązało się z odczuwaniem genitalnego podniecenia. Czy w takim wypadku powiemy zatem, iż męskie lub żeńskie prostytutki nie czynią czegoś obiektywnie występnego, gdyż nie odczuwają wówczas seksualnego podniecenia? Oczywiście, że nie, a to choćby dlatego, że jakby nie patrzeć specyfika dokonywanych przez te osoby czynności jest ukierunkowana na wzbudzanie w drugiej stronie seksualnego napięcia. Podobnie, nawet jeśli dajmy na to aktor nie odczuwa przy danych czynnościach erotycznych seksualnego napięcia to skąd ma on mieć pewność, że aktorka z którą to czyni, takiego podniecenia też nie przeżywa podczas odgrywania takiej sceny? Przeciwnie, jeśli już, to w najlepszym wypadku powinien on być co do tego bardzo niepewny.
    A nawet, gdyby przyjąć – wedle mnie – bardzo nierealistyczny scenariusz, wedle którego para aktorów nie odczuwałaby żadnego, ale to żadnego napięcia seksualnego w czasie kręcenia sceny przedstawiającej np. francuski pocałunek, to pozostałyby do rozważenia jeszcze dwa pytania: a) jak tego typu sceny wpływają na moralność zwłaszcza młodych widzów?; b) czy można założyć, że do niczego złego nie dojdzie po kręceniu takich scen?
    Jeśli na pytanie zawarte w punkcie “a” odpowiemy sobie, iż jest bardzo prawdopodobne, iż sceny realistycznie pokazujące francuskie pocałunki bądź obmacywanie przyczyniają do obniżania moralności zwłaszcza młodych widzów to mamy wtedy do czynienia z ich deprawowaniem, a to wszak na pewno nie jest dobrze.
    Jeśli zaś na pytanie zawarte w punkcie “b” odpowiemy, że jest prawdopodobne, iż nawet jeśli w momencie kręcenia danej sceny nie było się podnieconym seksualnie, to jednak np. wspomnienie jej nakręcania często doprowadzało do popełniania rzeczy nieczystych w późniejszym czasie, to mamy wówczas do czynienia z czymś, co w tradycyjnej teologii moralnej nazywa się bliską okazją do grzechu. A to też nie jest właściwa sytuacja.

    ***

    Warto wreszcie zastanowić się, co np. normalny mąż powiedziałby do swej żony, gdyby nakrył ją z innym mężczyzną w sytuacji typowej dla aktorów i aktorek wykonujących na planie filmowym różne czynności seksualne, oprócz samej tylko penetracji? Czy więc gniew tego męża ustąpiłby po tłumaczeniach żony o tym, że przecież zarabia ona w ten sposób pieniądze? Gdyby dał się w ten sposób przekonać do jej moralności, to słusznie uznalibyśmy go za degenerata gotowego kupczyć ciałem swej małżonki. Jest zatem strasznym zaślepieniem sytuacja, w której mężowie akceptują występowanie swych żon w tzw. scenach łóżkowych pod pretekstem, że przecież “taki mają zawód“.

    ***

    Wszystko powyższe jest ważnym argumentem na rzecz tezy, iż nieroztropna była z jednej strony rezygnacja z tradycyjnie chrześcijańskiego sceptycyzmu względem aktorskiego rzemiosła, z drugiej zaś strony niejednokrotnie ochocze i bezkrytyczne otwarcie się środowisk katolickich na “świadectwa wiary” ze strony znanych aktorów i aktorek. Nie popadając bowiem w przesadę, którą byłoby absolutne potępianie zawodu aktora, trzeba realistycznie zdawać sobie sprawę z poważnych i często występujących niebezpieczeństw związanych z tym zajęciem. Ochocze zaś wynajdywanie w środowisku aktorskim osób deklarujących swe przywiązanie do wiary katolickiej, by później je promować oraz nagłaśniać, poskutkowało tym, iż tym bardziej nie chciano brać pod uwagę tradycyjnie chrześcijańskiej ostrożności i przestróg w tym względzie. Jeszcze bowiem okazałoby się, iż wszystkie albo przynajmniej prawie wszystkie z przypadków aktorów i aktorek w ten sposób nagłaśnianych trzeba by poddać jednak bardziej krytycznej ocenie i refleksji. Stąd więc najprawdopodobniej nieliczne krytyczne głosy na ten temat ignoruje się lub próbuje przykryć powiedzonkami w rodzaju: “To jest ich zawód“; “Trzeba odróżnić aktorską grę od prawdziwego życia“, które jednak przy bliższej ich konfrontacji z zasadami moralności chrześcijańskiej okazują się być niezwykle słabymi i powierzchownymi.


    Mirosław Salwowski