Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: Marcin Zieliński

  1. Czy Michał “Misiek” Koterski jest dobrym wzorem dla katolików?

    Możliwość komentowania Czy Michał “Misiek” Koterski jest dobrym wzorem dla katolików? została wyłączona

    Pan Michał “Misiek” Koterski od kilku lat jest przedstawiany w mass mediach – także, a może głównie, w tych katolickich – jako osoba, która po latach trwania w nałogach narkomanii i pijaństwa, wróciła do więzi z Bogiem i dziś może służyć wręcz jako przykład dobrego życia dla innych katolików. W niniejszym tekście chciałbym jednak wskazać na pewne ciemne aspekty życia pana Koterskiego, które wciąż mają miejsce. Zaznaczam, iż nie czynię tego, by kwestionować szczerość nawrócenia tego człowieka (to czy coś takiego miało miejsce w jego życiu, ostatecznie wie tylko Bóg). Nie sugeruję zatem przez poniższe wywody, że “Misiek” Koterski nie znajduje się w czymś, co tradycyjna teologia katolicka zwie “łaską uświęcającą” albo, iż jego nawrócenie jest czysto pokazową zagrywką, która ma przyciągnąć uwagę mass mediów do jego osoby. Cieszy mnie też to, że ów człowiek zerwał z wieloletnim uzależnieniem od alkoholu i narkotyków – w ten czy inny sposób jest to Bożą łaską daną temu człowiekowi, z powodu której należy się radować. Mimo jednak tych wszystkich powyższych zastrzeżeń uważam, że ktoś musi powiedzieć, iż “Król jest (częściowo) nagi“. Przedstawianie bowiem aktualnego życia pana Michała Koterskiego tak jakby nie wzbudzało już ono żadnych krytycznych uwag, może bowiem przynieść niemało szkody duszom katolików. Mam (co prawda niewielką, ale jednak) nadzieję, iż ktoś z otoczenia owego aktora przeczyta ten tekst i dla dobra również jego, odważy się przynajmniej zasugerować niektóre z krytycznych uwag poniżej przeze mnie czynionych.

    ***

    Pierwszą rzeczą, jaką należy poddać krytyce w związku z publiczną aktywnością p. Michała “Miśka” Koterskiego jest fakt, iż już od czasu deklarowanej przez siebie zmiany życia wystąpił on przynajmniej w jednym, w pewnych swych aspektach propagującym niemoralność, filmie fabularnym. Chodzi mi w tym miejscu o produkcję pt. “Swingersi” (2020, reżyseria Andrejs Ēķis). Film ten jest niemoralny po pierwsze dlatego, że w życzliwy sposób przedstawia się w nim – przynajmniej stałe – związki homoseksualne. Stałość relacji o charakterze homoseksualnym nie czyni ich jednak miłymi w oczach Boga, nawet jeśli są one mniejszym złem w porównaniu do rozwiązłości praktykowanej przez znaczną część sodomitów. Po drugie: chociaż wbrew pozorom jego fabuła nie zmierza do usprawiedliwiania przypadkowego seksu z przypadkowymi partnerami, a raczej kieruje uwagę widzów w stronę doceniania stabilności, a może i nawet wierności w ramach trwałego związku, to aby widz mógł dojść do tego wniosku, naraża się go na obcowanie z całą masą obsceniczności, bezwstydu i nieskromności. O ile więc można powiedzieć, iż w tym konkretnym aspekcie przesłanie tego filmu jawi się jako w miarę poprawne, to osiągnięto je za pomocą niedopuszczalnych moralnie środków wyrazu. Pomijając już bowiem to, że mnogość nieprzyzwoitych scen i dialogów tu zawartych może w raczej łatwy sposób przywieść do grzechu widzów, to w wypadku samych aktorów odgrywanie takich scen po prostu musi oznaczać popełnianie czegoś, co jest materią ciężkiego grzechu (Więcej na ten temat w tekście: “Grzech w pracy aktora”). W tym filmie widzimy wszak, jak pan Koterski rozebrany jest do obcisłych slipów, wykonuje różne obsceniczne gesty i pozy, a także w niedwuznaczny sposób obściskuje się z kobietą, która nie jest jego żoną. Nie jest zaś tak, iż dobry cel usprawiedliwia zastosowanie złych ze swej natury środków wyrazu. Tytułem analogii: niedozwolone moralnie byłoby nakręcenie filmu mającego potępiać znęcanie się nad zwierzętami poprzez umieszczenie w nim scen, które od aktorów wymagałaby nie tyle pozorowanego, ile rzeczywistego męczenia zwierząt. Podobnie na potępienie zasługuje kręcenie filmu, który co prawda w jednym ze swych wątków sceptycznie odnosi się praktykowania rozwiązłości seksualnej, ale jednocześnie wymaga się, by grający w nim aktorzy w rzeczywisty, a nie tylko udawany sposób popełniali w nim pewne nieczyste czyny.

    Dla kontrastu z postępowaniem p. Koterskiego, a także co najmniej publicznie nie poddających krytyce tego aspektu jego życia niektórych z księży i świeckich aktywistów katolickich (np. ks. Dominik Chmielewski, Marcin Zieliński) warto przypomnieć historię jednego z włoskich aktorów, który swego czasu został nawrócony przy udziale św. Pio z Pietrelciny (1887-1968). Chodzi mianowicie o Carla Campaniniego (1906-1984), który przyjął praktykę polegającą na tym, że przed przyjęciem roli w danym filmie prosił o przesłanie mu scenariusza i gdy po przeczytaniu takowego znajdował w nim choćby jedno dwuznaczne wyrażenie oświadczał:

    Ja, jako syn duchowy Ojca Pio, tej części nie akceptuję” (Patrz: O. Marcellino IasenzaNiro, „Ojciec” Święty Pio z Pietrelciny. Misja ocalenia dusz. Świadectwa, San Giovanni Rotondo 2006, s. 105).

    Jak pisze – w nawiązaniu do sprawy Carla Campaniniego – Diane Allen, jedna z autorek opisujących życie św. Pio:

    Odrzucał także role w wielu filmach, ponieważ Ojciec Pio doradzał mu, by nigdy nie brał udziału w projektach o niemoralnej treści. Wyjaśnił, że ludzie, którzy robią takie filmy, będą musieli odpowiedzieć przed Bogiem za swoje czyny – dotyczyło to wszystkich bez wyjątku: producentów, aktorów, rzemieślników budujących scenografię, a nawet kasjerów sprzedających bilety”.

    Cytat za: Diane Allen, “Módl się, ufaj i nie martw się. Część druga. Nowe historie o ojcu Pio”, Kraków 2016, s. 227 – 228.

    Czyż nie widzimy szokująco głębokiej przepaści pomiędzy postawą Campaniniego i św. Pio z jednej strony, a zachowaniem p. Koterskiego i przyklaskujących mu księży oraz świeckich katolików? Campanini z inspiracji św. Pio odrzucał role filmowe, w których znajdowałoby się choć jedno dwuznaczne wyrażenie. Tymczasem, p. Koterski wziął udział w filmie, w którym nie tylko, że mówił, ale też czynił sprośne oraz niemoralne rzeczy (tj. obsceniczne pozy, obnażanie się do obcisłych slipów, obściskiwanie się z nieswoją żoną), przy czym jeszcze film ów propagował homoseksualizm.

    ***

    Ważne uwagi krytyczne należy odnieść nie tylko wobec zawodowego życia p. Michała Koterskiego, ale także względem tego, jak zachowuje się on w różnych innych sytuacjach publicznych.

    I tak np. w nagrywanym w kwietniu 2023 roku podcaście Onet.pl prowadzonym przez panów Kubę Wojewódzkiego i Piotra Kędzierskiego aktor ten z wielkim rozbawieniem nawiązywał do czynionej (przynajmniej niegdyś) przez siebie masturbacji, mówiąc, iż stracił dziewictwo z “Hanią Rączkowską”. Całość swego obscenicznego wywodu na ów temat p. Koterski ilustrował jeszcze czynionymi za pomocą ręki wulgarnymi gestami mającymi imitować męski onanizm (wszystko to można zobaczyć i usłyszeć mniej więcej pomiędzy minutą 29. 00 a 30. 16 poniższego linku). Co jak co, ale sposób i ton, w jaki “Misiek” wypowiadał się odnośnie swych doświadczeń z – będącym materią ciężkiego grzechu – występkiem masturbacji, w żaden, ale to żaden sposób, nie wskazuje na to, by on zań żałował.

    Na żartobliwych nawiązaniach do samogwałtu niestety nie kończą się “pozazawodowe”, a mający nieskromny i sprośny charakter, publiczne wybryki pana Michała Koterskiego. Wspomnieć wszak jeszcze można, chociażby o chwaleniu przez niego bardzo nieprzyzwoitego sposobu pozowania do zdjęć jego aktualnej partnerki życiowej Marceli Leszczak. Przy innych okazjach widzimy zaś, jak człowiek ten odziany tylko w krótkie spodenki obściskuje (w okolicach bioder) jeszcze mniej skromnie odzianą Marcelę, a także w obsceniczny sposób komentuje założony przez nią strój bikini (żartobliwie sugerując, iż inni mężczyźni będą mieć erekcję na ten widok).

    ***

    Jakie zatem wnioski należałoby wyciągnąć z powyższych wywodów? Otóż nie rozstrzygając tego, czy pan Michał “Misiek” Koterski jest w swym sumieniu winny któregokolwiek z grzechów ciężkich, na tzw. forum zewnętrznym należy go traktować jak jawnego grzesznika. Nawet jeśli bowiem jego sumienie co do takich rzeczy jak udział w niemoralnych filmach, onanizm, sprośność i rażąca nieskromność, byłoby w sposób niezawiniony błędne, ale szczere (co zwalnia, a przynajmniej łagodzi moralną odpowiedzialność za popełnianie niektórych obiektywnie złych czynów) to jako, iż nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić, a przykład, jaki pan Koterski daje innym, jest skandaliczny, należałoby go potraktować jako kogoś, kto zasługuje na publiczną krytykę, a także różne kanoniczne kary. Można to porównać do sytuacji deklarującego swój katolicyzm polityka, który jednocześnie popierałby legalność aborcji. Osoba taka mogłaby wszak to czynić z powodu swego błędnego, acz szczerego sumienia – wówczas nie traciłaby ona tego co teologia katolicka zwie łaską uświęcającą. Jednakże fakt, iż przez swą publiczną działalność taki człowiek dezorientowałby i deprawował wielu innych katolików, pociągałby za sobą niejako konieczność zastosowania wobec niego różnych środków dyscyplinarnych. Innymi słowy, pozostawiając ostateczny sąd nad jego sumieniem Bogu, Kościół może i powinien osądzać zewnętrzną, dostępną ludzkim oczom rzeczywistość działań tych czy innych ludzi. A rzeczywistość w przypadku pana Michała Koterskiego jest taka, iż jego różne działania i wypowiedzi są obiektywnie ciężko niemoralne, gorszące i skandaliczne. Może wynika to z jego błędnego, acz szczerego sumienia (wówczas może znajdować się on na drodze do Nieba), a może wynika z zawinionego błędnego sumienia (wtedy byłby on na drodze do piekła). Zadaniem władz kościelnych nie jest jednak roztrząsanie powyższej okoliczności. Zadaniem autorytetów kościelnych jest ochrona powierzonych sobie dusz przed skandalem i zgorszeniem. Jako więc, że pan Koterski jest osobą publiczną, która aktualnie wręcz obnosi się ze swym katolicyzmem, powinno się publicznie poddać stanowczej krytyce wyżej wymienione przeze mnie jego czyny. Duszpasterz, w którego pieczy pozostaje ów aktor, winien najpierw łagodnie próbować wytłumaczyć mu obiektywną błędność i niemoralność jego zachowań, dać czas na poprawę, a gdy to nie pomoże odmówić mu – jako “jawnemu grzesznikowi” – Komunii świętej. Należałoby tak postąpić nawet wówczas, gdyby skutkiem ubocznym owego prawidłowego działania miałaby być rozpacz pana Koterskiego i wynikający z niej powrót owego człowieka do narkomanii i alkoholizmu. Dobro całej społeczności jest wszak ważniejsze od dobra jednostki, a stawianie jako wzoru katolika osoby czyniącej tak niemoralne rzeczy zagraża właśnie temu pierwszemu. Pozwolę też sobie zauważyć, iż do zła narkomanii czy też nałogowego pijaństwa nie trzeba przekonywać większej części społeczności katolickiej, podczas gdy niemoralność onanizmu, nieskromności, sprośności czy brania udziału w złych filmach jest przez znaczną część katolików kwestionowana. Z perspektywy więc duszpasterskiej tak naprawdę niewiele “zyskuje” się na promowaniu pana Koterskiego (gdyż nie trzeba zbytnio przekonywać do tego, iż narkomania oraz alkoholizm są degradującego i złe), ale za to wiele można stracić (osłabiając i tak niezbyt wielkie wsparcie katolików dla niektórych z norm moralnych tyczących się cnoty czystości i skromności).

    Mirosław Salwowski

    ___

    Przeczytaj też:

    Grzech w pracy aktora

    Czy katolik może być aktorem?

    Czy ufać “katocelebrytom”?

    ___

    Obrazek wykorzystany w tym tekście został za następującym źródłem internetowym: https://www.urzadzamy.pl/salon/misiek-koterski-pochwalil-sie-jak-mieszka-z-marcela-najbardziej-uroczy-jest-pokoj-syna-aa-K6Zn-pgRd-bd8z.html

  2. W obronie Marcina Zielińskiego

    Możliwość komentowania W obronie Marcina Zielińskiego została wyłączona

    Postać charyzmatyka Marcina Zielińskiego wzbudza liczne kontrowersje w co bardziej konserwatywnych kręgach katolickich. Wiele z zarzutów kierowanych w jego stronę mniej lub bardziej otwarcie oscyluje wokół oskarżania go o herezję, bycie kimś w rodzaju protestanckiego konia trojańskiego, itp. Ze swej strony napiszę jednak kilka zdań w obronie Marcina Zielińskiego. Zanim jednak przejdę do sedna mej jego obrony, chciałbym wyjaśnić, iż:
    1. Nie bronię Marcina Zielińskiego (dalej MZ) dlatego, że go osobiście znam. Bo w zasadzie go, nie znam. Osobiście widziałem MZ tylko raz i przez relatywnie krótki czas. Co prawda zrobił on na mnie dobre wrażenie (czyli człowieka ujmującego swą skromnością oraz pewnego rodzaju naturalną, szczerą prostotą) ale to nie byłby jeszcze powód, by angażować się jego obronę. A to choćby dlatego, że zwykle większość ludzi “zyskuje przy pierwszym poznaniu”.
    2. Nie bronię MZ dlatego, żebym był jakimś szczególnym sympatykiem tego co zwie się dziś charyzmatyczną duchowością. Oczywiście widzę w niej plusy, ale widzę też rzeczy wątpliwe albo i wręcz wprost negatywne. Tymi rzeczami wątpliwymi lub negatywnymi są chociażby: nauczanie niewiast w owych wspólnotach (wyraźnie sprzeczne z Pismem świętym, patrz: 1 Tm 2, 12 – 14; 1 Kor 14, 34 – 35) brak nakrycia głowy przez osoby płci pięknej w czasie modlitw (wyraźnie sprzeczne z Pismem świętym, patrz: 1 Kor 11: 5-16) , brak tłumaczenia modlitwy językami (wyraźnie sprzeczne z Pismem świętym, patrz: 1 Kor 14, 5-28), akcent kładziony na szukanie cudów oraz cudowności.
    3. Nie twierdzę, że wszystko co głosi i/lub MZ na pewno jest godne pochwały. Wręcz przeciwnie, może to źle zabrzmi, ale niestety doświadczenie życiowe nauczyło mnie tego, iż w zasadzie w przypadku każdego księdza, publicysty czy działacza katolickiego można zakładać, że znajdzie się w jego nauczaniu/publicystyce czy praktyce duszpasterskiej rzeczy błędne albo co najmniej bardzo dwuznaczne. Ta uwaga dotyczy w zasadzie wszystkich nurtów w Kościele, począwszy od charyzmatyków, a skończywszy na tradsach.

    Dlaczego więc postanowiłem napisać tych parę słów w obronie MZ? A to dlatego, że dużą część z kierowanych przeciwko niemu zarzutów uważam za niesprawiedliwe albo będące na wyrost. A zatem;

    Po pierwsze: MZ nie jest heretykiem. Nawet bowiem jeśli czasami zdarza mu się wypowiedzieć coś błędnego, dwuznacznego albo i literalnie rzecz biorąc w swej treści heretyckiego to do bycia heretykiem to nie wystarcza. Aby rzeczywiście być heretykiem potrzebny jest do tego jeszcze upór przy wyznawaniu heretyckich twierdzeń. Innymi słowy, dana osoba musi dobrze wiedzieć, że dane nauczanie, które kwestionuje jest uroczystym (tzw. definicją dogmatyczną) lub powszechnym i zwyczajnym nauczaniem Kościoła, a mimo to się temu konsekwentnie nauczaniu sprzeciwiać. Dopiero ta wiedza połączona z uporem czyni z danego ochrzczonego heretyka, a nie sam fakt choćby i aprobatywnego wypowiedzenia heretyckiej opinii. Gdyby więc np. MZ powiedział: “Tak, wiem, że nauczanie Kościoła od wieków potępia seks przedmałżeński, ale ja się z tym nie zgadzam” to można by go bardzo mocno podejrzewać o bycie heretykiem. Ale, gdyby np. MZ pochwalał seks przedmałżeński nie wiedząc, że powszechne i zwyczajne nauczanie Kościoła uznaje je za grzech, to co prawda głosiłby on opinię w swej treści heretycką, jednak sam jeszcze by nie był heretykiem. Oczywiście to tylko hipotetyczny przykład, gdyż zarzuty doktrynalne wobec MZ nie tyczą się tego typu spraw. Chodzi jednak o to, że choć owszem można MZ wytykać niektóre sformułowania, które w swej treści są dwuznaczne, a może nawet jawnie błędne, jednak nie ma poważniejszych przesłanek by twierdzić, że tych dwuznacznym albo i błędnym sformułowaniom padającym z ust MZ towarzyszy wiedza, iż mogą one być sprzeczne z nauczaniem katolickim, a co za tym idzie upór by mimo to głosić je dalej. Co więcej, przykłady dwuznacznych, a może i błędnych wypowiedzi MZ dotyczą raczej kwestii bardziej skomplikowanych teologicznie oraz tych, które nie są na co dzień podnoszone w katechizacji bądź praktyce duszpasterskiej przesz co tym bardziej można domniemywać niezawiniony błąd u osób, które głoszą w tych sprawach jakieś podejrzanej ortodoksji opinie.

    Po drugie: moim zdaniem, złamaniem zasady domniemania dobrej wiary jest zarzucanie czy sugerowanie MZ, iż jego nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny ma charakter czysto zewnętrzny, pokazowy i mający tylko oddalać od niego zarzuty o popadnięcie w protestancką herezję. Czym jest wszak zasada dobrej wiary? To sformułowana przez św. Ignacego Loyolę, a w aprobatywny sposób cytowana przez Katechizm Kościoła Katolickiego sentencja o następującej treści:

    Każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli on rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością; a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc, mógł się ocalić (patrz: św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, 22; zobacz również; Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2478).

    Powyższa sentencja św. Ignacego Loyoli jest poprzedzona uwagę autorów Katechizmu, w której czytamy:

    W celu uniknięcia wydawania pochopnego sądu każdy powinien zatroszczyć się, by – w takiej mierze, w jakiej to możliwe – interpretować w pozytywnym sensie myśli, słowa i czyny swego bliźniego (…) (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2478).

    Stosując powyższe katolickie nauczanie do MZ powinniśmy więc raczej ufać, iż jego zmiana w podejściu do Maryi jest autentyczna, a nie udawana. Nawet jeśli bowiem przez pewien czas, nabożeństwo do NMP nie było przez MZ akcentowane to ani nie znamy jego stanu umysłu ani też nie dostępne nam żadne jego ustne lub pisemne wypowiedzi, które dowodziłyby, iż zmiana która nastąpiła w jego nauczaniu oraz praktyce miałaby charakter czysto zewnętrzny i w swej istocie oszukańczy oraz uwodzicielski. Może więc zamiast zarzucać MZ oszukańcze i złe intencje po prostu przyjąć domniemanie jego dobrej wiary, a więc, że np. w miarę upływu czasu i być może pod wpływem krytycznych uwag szczerze przemyślał tą kwestię i szczerze doszedł do wniosku, iż wyznawana przez niego wiara katolicka wymaga kładzenia większego akcentu na okazywanie szczególnego szacunku wobec Najświętszej Maryi Panny.

    Po trzecie: niektórzy twierdzą/sugerują, że MZ “jest heretykiem, gdyż modli się z heretykami“. To powiedzenie papieża św. Agatona nie było jednak nawet w “przedsoborowej” doktrynie i praktyce Kościoła pojmowane w absolutny – a więc nie znający żadnych wyjątków – sposób. Owszem, zwyczajną zasadą postępowania było unikanie modlitwy z innowiercami, ale sam fakt takowej modlitwy nie konstytuował jeszcze zadeklarowania, iż osoba czyniąca w ten sposób jest heretykiem. Dopiero dłuższe, regularne uczęszczanie na innowiercze nabożeństwa czyniło w świetle dawnego prawa kanonicznego daną osobę “podejrzaną o herezję”, a więc jeszcze też nie heretyka w sensie ścisłym. Poza tym św. Oficjum w dekrecie z 1949 roku zezwoliło katolikom na pewne formy wspólnej modlitwy z chrześcijanami innych wyznań (chodzi o modlitwę “Ojcze nasz”). Sam zasadniczo zgadzam się z “przedsoborowym”, czyli powiedzmy sceptycznym podejściem do modlitw z innowiercami, a to głównie z powodu dwuznaczności z tego wynikających (nawet wszak wypowiadając te same słowa ich znaczeniu może być różne w ustach katolika oraz protestanta), ale nie byłbym taki szybki do nazywania heretykiem z tego tytułu MZ. Poza tym, należy jeszcze uwzględnić poziom świadomości katolików, którzy modlą się np. z protestantami. Jeśli więc np. posoborowi papieże, wielu dzisiejszych biskupów tak czyni, to tym bardziej można domniemywać, iż MZ czyni to w dobrej wierze, nie zaś w celu kwestionowania katolickiego nauczania.

    Po czwarte: niektórzy sugerują MZ bycie heretykiem ze względu na jego obecność na spotkaniach prowadzonych przez protestantów oraz jego pozytywne wyrażanie się o protestantach. Co więcej MZ ma nawet w pewnych aspektach stawiać katolikom protestantów jako wzór, więc sprawa wydaje się być dla niektórych tym bardziej podejrzana.

    Cóż, co do uczestnictwa w spotkaniach prowadzonych przez protestantów to przynajmniej częściowo odpowiedziałem na ten zarzut w punkcie trzecim. Jeśli chodzi o docenianie pewnych pozytywnych rzeczy u protestantów, a nawet -w pewnym sensie i aspektach stawianie ich za wzór dla katolików – to nie jest to samo w sobie złe ani błędne. To jest po prostu kwestia sprawiedliwego traktowania swych bliźnich oraz intelektualnej uczciwości. Jeśli wczytać się bardziej uważnie w “przedsoborowe” źródła to i tam dostrzeżemy docenianie pozytywów nie tylko wśród protestantów, ale i żydów oraz muzułmanów. Ot, choćby w wydanych w 1909 roku “Naukach katechizmowych ułożonych na podstawie różnych autorów” ich autor ks. Wojciech Andersz z jednej strony utyskuje na zaniedbywanie właściwego sposobu czczenia dnia niedzielnego przez katolików, a z drugiej tak pisze o tym, w jaki sposób swe świąteczne dni traktują protestanci i żydzi:

    Pamiętajcie o tem, że niedziela jest dniem Pańskim, więc poświęćcie ją P. Bogu całkowicie, bo woła na nas (Exod. 35, 2): <<Dzień siódmy świętym wam będzie!>>. Bierzmy sobie pod tym względem za przykład żydów, którzy mimo wrodzonej im chciwości szanują szabaty i pewnie źle na tem nie wychodzą! Bierzcie sobie za przykład Anglików! Naród to najbogatszy, albo też niedzielę usiłują święcić jak najdokładniej (Cytat za: “Nauki katechizmowe ułożone na podstawie różnych autorów”, Tom III, O Przykazaniach, Poznań 1909, s. 430).

    Jak więc widać pochwały, a nawet stawianie za wzór katolikom sposobu postępowania innowierców zyskały swe “przedsoborowe” imprimatur. Ktoś może jednak powie, że tego rodzaju wywody de facto zaprzeczają nauce o tym, iż to w Kościele katolickim jest pełnia Prawdy oraz środków zbawienia? Otóż, niekoniecznie. Ktoś może bowiem mieć do dyspozycji 5 000 zł i lepiej je wykorzystać niż ten kto ma pod ręką 10 tysięcy złotych. To nie będzie znaczyło, że właściciel 5 tysięcy złotych był bogatszy od tego kto miał kwotę dwukrotnie od niego większą.

    Po piąte: to, że w nauczaniu i praktyce MZ mogą znajdować się twierdzenia lub rzeczy błędne nie musi od razu przekreślać całej reszty jego działalności oraz nauczania. Owszem, czasami jeden błąd może być tak silny w swym oddziaływaniu, iż zatruje on resztę pierwotnie zdrowej całości, ale nie zawsze tak jest. Pismo św. z jednej strony oczywiście przestrzega przed “odrobiną zakwasu, która zakwasza całe ciasto” (por: 1 Kor 5, 6), ale z drugiej strony to samo Pismo np. w Apokalipsie św. Jana udziela zasadniczo albo przynajmniej w dużej części pochwały niektórym lokalnym kościołom mimo, że jednocześnie wskazuje na pewne nadużycia w nich występujące (patrz: Ap 2, 12-17; 2, 18-23). Również z praktyki i nauczania Kościoła możemy wysnuć wniosek, iż nie zawsze jeden czy choćby i kilka błędów są wystarczające do tego, by przekreślać całą resztą. Ot, choćby Orygenes i Tertulian są często aprobatywni cytowani przez Ojców, Doktorów i papieży Kościoła mimo, że przecież w ich nauczaniu oraz praktyce duszpasterskiej znajdowały się błędy. To nie oznacza oczywiście, że należy te błędy lekceważyć – przeciwnie należy je wykazywać oraz korygować, ale nie każdy błąd ma tą samą siłę oddziaływania. Należy roztropnie rozeznać pomiędzy błędami, które da się skorygować przy jednoczesnym docenieniu reszty nauczania i praktyki błądzącego, a błędami, które zakażają i czynią śmiertelnie chorym cały organizm. Innymi słowy, trzeba rozróżniać pomiędzy rybą, z której trzeba starannie wyjmować ości, by nie pokaleczyć nimi swego przełyku, a szklanką soku z kroplą lub kroplami trucizny. Niekiedy błąd jest taką ością w rybie, a niekiedy kroplą trucizny.

    Mirosław Salwowski