Czy surowość moralna jest “z ducha” niekatolicka?
Leave a CommentNiemal zawsze gdy przypominam tradycyjne nauczanie Ojców, Doktorów, Świętych i Papieży na takie tematy jak: tańce damsko-męskie, skromność stroju i zachowania, zgubność zbyt łatwego udzielania rozgrzeszenia, prawo władz cywilnych do karania części z grzechów przeciw czystości; spotykam się z zarzutem szerzenia jakichś purytańskich, kalwinistycznych czy nawet muzułmańskich postulatów. Przyzwyczaiłem się jednak już do tego, że gdy proszę o jakieś konkretne dowody na poparcie tych ciężkich zarzutów (np. przytoczenie potępienia lub choćby krytyki ze strony Magisterium Kościoła owych tez) to dosłownie nigdy ich nie dostaję. Nikt nigdy nie pokazał mi jakiejś papieskiej encykliki, bulli, orzeczenia św. Oficjum (dzisiejszej Kongregacji Nauki Wiary) czy też soborowego dekretu, w których napiętnowano by, lub choćby wyrażono sceptycyzm wobec stwierdzeń w stylu: „Tańce damsko-męskie zazwyczaj są bliską okazją do grzechu”;„Władze publiczne powinny karać i zakazywać niemałżeńskich związków seksualnych”; „Mężczyźni i niewiasty nie powinni kąpać się razem lub przebywać w stopniu prawie całkowitego negliżu w tym samym miejscu”; „Brak przemiany życia jest dowodem na to, iż prawdopodobnie skrucha penitenta była zwodnicza, fałszywa i w takim wypadku kapłan powinien wstrzymać się z udzieleniem rozgrzeszenia” (oczywiście nikt nie pokazał mi krytyki zdania, które co prawda nie brzmiałoby identycznie, lecz jego sens dał by się ująć w tych słowach).
Pomijam już fakt, że owe tezy są nie tylko „nie-potępionymi opiniami Ojców, Doktorów i Świętych”, ale wszystkie one należą do różnych szczebli nauczania Magisterium Kościoła. Ci więc, którzy próbują dowodzić błędności czy wręcz heretyckości owych prawd i zasad mają zatem duży problem z dowiedzeniem swych oskarżeń. Najczęściej zatem przeciwnicy zarysowanej powyżej „surowości moralnej” twierdzą, że co prawda tezy te nie zostały skrytykowane czy potępione przez Magisterium Kościoła, lecz wypływają one z „kalwinistycznej i purytańskiej mentalności”. Inaczej mówiąc są one „niekatolickie z ducha”. Cóż można powiedzieć, że jest to bardzo wygodny argument, gdyż zwalnia z konieczności konkretnego dowodzenia ciężkich zarzutów odwołując się za to do (praktycznie) bardzo często mglistych i nieprecyzyjnych pojęć typu „duch” i „mentalność”. Przypomina to postępowanie człowieka, który nie mogąc złapać swego przeciwnika na żadnym konkretnym złym słowie lub czynie, zaczyna mówić, że „coś jest z nim nie tak, bo mu źle z oczu patrzy”.
Argument czy „strzał w stopę”?
Przyznam jednak, że pomiędzy tymi wszystkimi niepoważnymi i pustymi oskarżeniami, jakie wysuwana są pod adresem „surowości moralnej” jeden wydaje się być na pierwszy rzut oka poważnym. Jest nim odwołanie się do utrwalonej praktyki z jednej strony społeczności katolickich, z drugiej zaś społeczności protestanckich. Faktem jest bowiem, iż w krajach tradycyjnie katolickich tańce i bale były przez wieki szeroko rozpowszechnione, stroje niewiast i mężczyzn cechowały się większą próżnością i zmysłowością, zaś władze cywilne rzadziej karały za cudzołóstwo, nierząd czy homoseksualizm, niż miało to miejsce w społeczeństwach protestanckich. Gdyby ująć ową obserwację w popularnie nasuwających się nam obrazach, moglibyśmy pokazać z jednej strony katolickie Rio de Janeiro z jego długą tradycją roztańczonego karnawału pełnego alkoholu i półnagich tancerek samby, z drugiej zaś strony purytańskie osady Nowej Anglii, gdzie żadnych tańców nie było, niewiasty odziewały się skromnie, zaś przyłapanych na cudzołóstwie czy pijaństwie zakuwano w dyby bądź chłostano. Czy jednak ów dowód z „praxis” katolickich narodów naprawdę jest poważnym argumentem? Trudno kwestionować ów argument na płaszczyźnie historycznej i socjologicznej.
Owszem, tradycyjnie katolickie kraje często pod niejednym względem odznaczały się mniejszą „surowością moralną” aniżeli miało to miejsce w społecznościach protestanckich. Jednak poważne i konsekwentne traktowanie owego faktu jako argumentu na rzecz tezy, iż „surowość moralna jest z ducha protestancka i niekatolicka” może okazać się przysłowiowym „strzałem w stopę” tradycyjnej moralności katolickiej. Gdy przyjrzymy się wszak bliżej różnym aspektom życia moralnego w społecznościach katolickich i protestanckich, zauważymy, iż w tych pierwszych mniejsza surowość obyczajów dominowała nie tylko w takich kwestiach jak tańce, bale, ubiory czy też karanie przez władze pewnych przejawów niemoralności. Na podstawie konkretnych danych i faktów można pokazać, iż w społecznościach katolickich jeszcze na długo przed Soborem Watykańskim II, rozprzestrzenianie się i popularność pewnych grzechów i złych tendencji społeczno-politycznych oraz religijnych były wyraźnie większe niż w krajach o większości protestanckiej. Niniejszym pozwolę sobie na wskazanie trzech takich płaszczyzn: niemoralności seksualnej, przestępczości i poparcia dla ruchów radykalnie lewicowych oraz przeróżnych synkretycznych mieszanek religijnych.
Rozwiązłość „z ducha katolicka”?
A więc, jeśli chodzi o rozwiązłość seksualną zwłaszcza w katolickich krajach Ameryki Łacińskiej (ale także we Włoszech) od dawna upowszechniła się kultura i mentalność bardzo sprzyjająca różnym formom rozwiązłości seksualnej. W Ameryce Łacińskiej zdecydowana większość dzieci pochodziła z nieprawego łoża (w XIX-wiecznym Ekwadorze takich dzieci było nawet 75 procent), istniało (i wciąż istnieje) szeroko rozwinięte przyzwolenie na cudzołóstwo w wykonaniu mężczyzn .
W zastraszających rozmiarach szerzyła się tam prostytucja (np. w latach 50-tych XX wieku, w liczącym wówczas 520 tysięcy kolumbijskim mieście Cali istniało 2600 domów publicznych z 13 000 zatrudnionych tam prostytutek, co daje ok. 5 procent całej żeńskiej populacji tego miasta). Ideałem latynoskiego mężczyzny od dawna stanowi tzw. machos, a więc osobnik, który z założenia źle traktuje swą żonę (zdradza ją i bije), a wyznacznikiem prawdziwej męskości dla niego jest posiadanie licznych kochanek, wizyty w domach publicznych, itp.
Z kolei w USA, w 1947 roku, stan katolickiej mniejszości tego kraju, katolicki biskup John F. Noll (zwany ze względu na swą gorliwość dla wiary katolickiej “krzyżowcem”) podsumował w następujących słowach:
„Prawie całe zło w społeczeństwie przeważa tam gdzie my [rzymscy katolicy] żyjemy my, a nie gdzie żyją protestanci (…). Tylko 7.000.000 członków protestanckich kościołów żyje w pięćdziesięciu największych miastach kraju, ale 20.000.000 katolików. Osiemdziesiąt procent protestantów mieszka na wsi. I to w tej wiejskiej Ameryki, życie rodzinne jest najzdrowszym a współczynnik rozwodów jest nadal niski. Z drugiej strony, tam gdzie żyje większość katolików, połowa małżeństw kończy się rozwodem. Tam też skupiają się wielkie centra kin, brudne czasopisma, tawerny i salony hazardu”.
Niestety także, jeśli chodzi o częsty smutny i tragiczny owoc rozwiązłości seksualnej jakim jest aborcja, statystki pokazują, iż przynajmniej w USA, częściej jest ona popełniana przez katoliczki aniżeli protestantki. Według Instytutu Alana Guttmachera protestanckie niewiasty stanowiące ok. 54 procent ludności USA dokonują 37 % wszystkich morderstw na nienarodzonych dzieciach, za katoliczki, których jest tam 31 procent są odpowiedzialne za 31 procent aborcji. Wychodzi zatem na to, iż prawdopodobieństwo zabicia swego nienarodzonego dziecięcia przez nielatynoskie katoliczki jest o 29 procent większe niż przez protestantki. Gdy weźmie się pod uwagę katoliczki latynoskiego pochodzenia to ów wskaźnik jest wyższy o 33 procent.
Praworządność „z ducha protestancka”?
Niestety także statystyki przestępczości w społecznościach katolickich nieraz są znacznie wyższe niż ma to miejsce w krajach tradycyjnie protestanckich. Wszyscy wiemy jak bardzo życie południowych Włoch od wieków naznaczone jest przez działalność mafii. Organizacja ta, będąc początkowo bardziej ruchem społecznej samoobrony przed francuską okupacją części Italii, z biegiem czasu zaczęła praktykować działalność stricte kryminalną, organizując rozboje, kradzieże, wymuszenia, porwania, morderstwa, hazard i prostytucję. Wraz z napływem mas imigrantów z Włoch do Stanów Zjednoczonych mafia zakorzeniła się też za oceanem, podbijając znacznie statystki przestępczości kryminalnej wśród tamtejszych katolików. Niestety także przybywający do USA imigranci z katolickiej Irlandii mieli na to swój spory wpływ (tworząc własne organizacje mafijne). Nie mogło to pozostać bez wpływu na wyznaniowe proporcje wśród więźniów osadzonych w karnych zakładach USA. I tak np. pomiędzy 1940 a 1946 rokiem, w więzieniach stanu Nowy Jork wśród osadzonych 50 procent stanowili rzymscy katolicy, podczas gdy w całym stanie było ich wówczas 27 procent. Podobne proporcje można było zauważyć w tamtym czasie na terenie całych Stanów Zjednoczonych. W ostatnich latach zaś, liczba katolików w USA jest szacowana na od 25 do 30 procent, ale jeśli chodzi o populację w amerykańskich więzieniach procent ów wynosi już 39 procent. Z pewnością jest to spowodowane faktem, iż współcześnie, drugie miejsce po Murzynach, w częstotliwości dokonywanych przestępstw, zajmują Latynosi, którzy najczęściej identyfikują się z katolicyzmem. Niestety owa nadreprezentacja katolików wśród przestępców w krajach o większości protestanckiej nie jest charakterystyczna tylko dla USA. W latach 50-tych 20 wieku, w Szkocji osób deklarujących wyznawanie wiary katolickiej było 15 procent, ale już w tamtejszych więzieniach odsetek ów sięgał 35-40 procent.
Gdy spojrzy się zaś na statystki przestępczości w tradycyjnie katolickich krajach Ameryki Łacińskiej nieraz ogarnia człowieka wręcz przerażenie. Poziom morderstw i bandytyzmu w takich państwach jak Meksyk, Wenezueli czy Brazylii nieraz przybierał rozmiary przypominające liczbę ofiar wojny domowej.
Jeden z bardzo oddanych ortodoksji katolickiej, autor popularnego na początku XX wieku „Katolickiego Katechizmu Ludowego”, ks. Franciszek Spirago, tak pisał o poziomie uczciwości i praworządności katolickich Włochów, porównując ów, co prawda z nie z krajami protestanckimi, ale analogicznym podejściem rozpowszechnionym na terenach muzułmańskich:
„Ci, którzy przebywali dłuższy czas wśród Mahometan, zapewniają, że u nich rozwinięte jest silniej poczucie uczciwości i rzetelności. Nie ma tam prawie nigdzie zamków u drzwi ani zasuwek. Natomiast najtrudniej może o rzetelność i uczciwość we Włoszech, zwłaszcza w części południowej kraju, na Sycylii i Sardynii. Nazwa <rozbójnik> (brygant) uchodzi tam za nieraz za zaszczytną, a rzemiosło rozbójnicze za cechę rycerskości (jak u nas pojedynek). Istnieją osobne rozgałęzione stowarzyszenia uprawiające rozbójnictwo jako rentowny interes. A gdy interes idzie dłuższy czas dobrze, dzielą się członkowie obfitym zyskiem i osiadają jako spokojni kapitaliści po wielkich miastach. W Sardynii istnieje nawet przysłowie: <Kto nie kradnie, ten nie jest mężczyzną>” (cytat za: „Katolicki Katechizm Ludowy”, cz. II, Mikołów – Warszawa 1906, s. 253).
Lewica, voo doo, santeria, macumba – katolickie?
Gdy przyjrzymy się historii takich katolickich krajów jak Włochy, Francja, Hiszpania, nie mówiąc już nawet o Ameryce Łacińskiej, to zauważymy też, iż ugrupowania komunistyczne i socjalistyczne cieszyły się tam wsparciem dużej części społeczeństwa. Na przykład, we Włoszech przez dziesiątki lat tamtejsza partia komunistyczna otrzymywała w wyborach od 30 do 50 procent oddanych głosów. Nieraz zaś bywało tam tak, iż nawet zatwardziali komuniści uważali się za gorliwych katolików, regularnie chodzili na Msze święte i korzystali z sakramentów. Z kolei w wielu krajach Ameryki Łacińskiej komuniści nie objęli rządów tylko dlatego, że nie pozwalały im na to przewroty tamtejszych, opanowanych przez prawicę armii. Trudno tą występującą w tych tradycyjnie katolickich krajach skalę poparcia dla komunizmu i socjalizmu nawet porównać z często znikomym wsparciem, na jakie radykalna lewica mogła liczyć w krajach tradycyjnie protestanckich. Przykładowo, w USA czy Wielkiej Brytanii, nigdy nie działała silna partia o charakterze stricte komunistycznym lub socjalistycznym (wszak, mimo wszystko, trudno byłoby nazwać Demokratów czy brytyjskich Labourzystów tym mianem).
Co prawda, w historycznie protestanckich krajach Skandynawii od lat władzę sprawują partie mające zwące siebie „socjaldemokratycznymi”, ale i tak trudno jest tu o jakieś analogie, gdyż w rzeczywistości jest (i dawniej też było) tam mało ludności (w Szwecji np. mieszka niespełna 10 milionów osób, a we Włoszech dla porównania przeszło 60 milionów; Norwegia liczy sobie niespełna 5 milionów mieszkańców, a Brazylię zasiedla 150 milionów ludzi). Poza tym, skandynawskie partie socjaldemokratyczne trudno by było nazwać mianem ugrupowań stricte socjalistycznych czy komunistycznych. Wychodzi więc na to, że przez dziesiątki lat, w sporej części krajów tradycyjnie katolickich sympatia dla komunizmu i socjalizmu była o wiele większa, aniżeli w krajach tradycyjnie protestanckich.
W USA zaś katolicy częściej niż protestanci popierają Partię Demokratyczną (której politycy często wspierają legalność aborcji i homoseksualnych „małżeństw”). Przykładowo, w 2008 roku pro-aborcyjny i pro-homoseksualny Barack Obama otrzymał przeszło 54 procent głosów katolików (jest to o kilka procent więcej niż wśród protestantów). Tradycyjnie w stanach, których żyje procentowo najwięcej katolików (np: Kalifornia, stany Nowej Anglii) tradycyjnie głosują na demokratów, podczas gdy stany typowo protestanckie (jak Kansas, Alabama, Arizona i inne) na ogół głosują na republikanów.
Także różne formy synkretyzmu i okultyzmu jak voo doo, santeria czy macumba, rozpowszechniły się o wiele bardziej na terenach katolickich (Brazylia, Haiti, Kuba, Luizjana), aniżeli w krajach protestanckich. W Meksyku popularny jest nawet kult „Santa Muerte” („Świętej śmierci”). Wyznawcy owego kultu – często mordercy, handlarze narkotyków i prostytutki – wierzą, iż czczona przez nich postać (wspomniana „Święta śmierć”) zapewni im ochronę i opiekę. Na obrazach „Santa Muerte” często przedstawiana jest w sposób przypominający Najświętszą Marię Pannę: charakterystyczna suknia, figura, tyle, że zamiast twarzy Matki Bożej jest tam czaszka i szkielet trupa).
Oczywiście wszystkie wspomniane wyżej fakty nie oznaczają, że rozwiązłość, aborcja, kryminalna przestępczość, socjalizm, komunizm, okultyzm czy różne formy religijnego synkretyzmu są tradycyjnie katolickie, a stanowczy sprzeciw wobec nich stanowi wyraz purytańskiej, kalwinistycznej czy nawet muzułmańskiej mentalności. Widać jednak, iż często stosowany argument powołujący się na popularność pewnych obyczajów czy przekonań w krajach katolickich jako na dowód ich katolickości jest bezsensowny, bezużyteczny i stosowany konsekwentnie musi prowadzić na manowce. Któż bowiem ośmieliłby się twierdzić , iż przytoczone wyżej obrzydliwości są tradycyjnie katolickie tylko dlatego, że od dawna są mocno zakorzenione wśród narodów katolickich?