Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: Cel nie uświęca środków

  1. O moralności w polityce zagranicznej

    Możliwość komentowania O moralności w polityce zagranicznej została wyłączona

    Ktoś powiedział: “Państwa nie mają przyjaciół. Państwa mają interesy“. Nie zgadzam się z duchem tego stwierdzenia. Jest to bowiem duch, który każe patrzeć na politykę międzynarodową przez pryzmat cynizmu i zimnych kalkulacji, a nie moralności, cnót i zasad. Tymczasem i w polityce międzynarodowej pierwsze skrzypce powinno odgrywać wejrzenie na wolę Boga i Jego sprawiedliwość – z wiarą, że wszystko inne (dobra materialne, powodzenie w interesach) będzie nam wówczas dane. Biblia mówi wszak: Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane (Mateusz 6, 33); Sprawiedliwość wywyższa naród, a czyn haniebny pomniejsza narody (Przysłów 14, 34).

    Owszem, często może nie być bardzo prostego i bardzo bezpośredniego przełożenia zasad moralnych, jakimi kierujemy się w życiu prywatnym na politykę zagraniczną – tym niemniej pewne najbardziej podstawowe normy cnotliwego postępowania powinny być i w niej zachowane. Poniżej postaram się wskazać na te z reguł moralnych, które winny być zachowywane przez rządzących także na płaszczyźnie postępowania z innymi narodami oraz państwami.

    ***

    Tak też i w polityce międzynarodowej obowiązują takie zasady moralne jak:

    1. Nie bije się ani nie zabija niewinnych, choćbyśmy mogli w ten sposób wiele zyskać. A więc rządzący nie mają moralnego prawa wszczynać niesprawiedliwych wojen, czyli napadać innych narodów po to, by zyskać w ten sposób więcej zasobów, pieniędzy, respektu pośród innych narodów albo też przejść do historii jako “sławni zdobywcy” etc. Kiedy zaś prowadzi się sprawiedliwą wojnę, to nie rozkazuje się swym żołnierzom posługiwania się na niej wewnętrznie złymi metodami, np. bezpośredniego zabijania niewalczących cywilów, gwałcenia kobiet. Powyższa reguła oznacza również, że nie popiera się w innych krajach (choćby nam wrogim) ruchów proaborcyjnych.

    2. Nie kłamie się o swych bliźnich ani nie mówi się o nich nieprawdy (choćby i byli naszymi największymi wrogami). A zatem nie wolno mówić o nieprzyjaznych sobie rządach rzeczy nieprawdziwych choćbyśmy mogli w ten sposób osiągnąć większe dobro (np. bardziej zmobilizować swój naród do obrony).

    3. Dotrzymuje się danych obietnic. Należy więc dotrzymywać podpisanych przez siebie traktatów, zobowiązań, umów międzynarodowych, etc. Jednymi z nielicznych wyjątków od tej zasady są sytuacje polegające na tym, iż w radykalny sposób zmieniły się okoliczności towarzyszące niegdyś podpisywaniu danej umowy, bądź też wypełnienie obietnicy, praktycznie rzecz biorąc, wiązałoby się z popełnieniem czegoś niemoralnego.


    4. W miarę możności pomaga się biednym i słabszym, daje się im jałmużnę, itd. A więc np. wspiera się kraje w których panuje bieda, wysyła im się żywność, leki. Pomaga się także narodom dotkniętym katastrofami naturalnymi, etc.


    5. Prowadzi się czyste i cnotliwe życie w sferze seksualnej. Ta zasada moralna w odniesieniu do polityki zagranicznej powinna oznaczać, iż np. nie zachęca się pracowników swego wywiadu do seksualnego uwodzenia dyplomatów innych państw oraz nie popiera się na terenie wrogich nam krajów ruchów pro-homoseksualnych, etc.


    6. Nie okrada się swych bliźnich. Nie rabuje się więc innych krajów, płaci uczciwie za zagraniczne produkty, itp.

    7. Wyznaje się wiarę w Pana naszego Jezusa Chrystusa. A więc w miarę możności popiera się prowadzenie misji chrześcijańskich w krajach niechrześcijańskich, a gdy pokojowe prowadzenie takich misji jest zagrożone w razie konieczności i, gdy jest to roztropne, wysyła się swych żołnierzy do obrony misjonarzy.

    ***

    Oczywiście, wszystko powyższe wydawać się może całkowicie nierealistyczną bajeczką i rzecz jasna historia polityki zagranicznej podałaby nam masę przykładów tego, w jaki sposób rządzący nie przestrzegali owych moralnych reguł. Jednak fakt bardzo częstego nieprzestrzegania pewnych zasad moralnych nie oznacza jeszcze, iż nie są one możliwe do praktycznej realizacji. Poza tym prawdopodobnie gdyby przyjrzeć się w sposób bardziej szczegółowy postępowaniu co bardziej świątobliwych i chrześcijańskich władców, to zobaczylibyśmy przykłady przestrzegania przez nich przynajmniej części z tych zasad. Ot, np. król Francji, św. Ludwik IX upierał się przy tym, iż złożona przez niego muzułmańskim wrogom obietnica, iż zapłacony zostanie za jego głowę okup w wysokości dwustu tysięcy lirów (był bowiem u nich przez pewien czas w niewoli), będzie skrupulatnie zrealizowana. Zaiste, piękny to był przykład dotrzymywania przez owego świętego monarchę danego słowa – choć wielu mogłoby to skrytykować jako przykład wręcz skrajnej głupoty.

    Mirosław Salwowski

    ___
    Obrazek został dołączony do artykułu za następującym źródłem internetowym: https://studioopinii.pl/tag/polityka-zagraniczna

  2. Męczennicy moralnego absolutyzmu

    Leave a Comment

    Papież Jan Paweł II w swej wiekopomnej encyklice “Veritatis Splendor” nauczał między innymi:

    Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia (…). Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty (tamże, n. 91).

    Choć wielu katolików stosunkowo dobrze zna przykłady tych Świętych Pańskich, którzy woleli umrzeć niż dopuścić się – choćby pozorowanego – grzechu bałwochwalstwa, postacie i czyny Świętych, którzy oddali życie (bądź byli gotowi je oddać) w obronie innych z absolutnych zasad moralnych (lub tego co im się wydawało  taką zasadą) często już nie są tak akcentowane. Warto więc w tym miejscu przypomnieć o tych postaciach.

    Święta Zuzanna – jej postać opisywana jest na kartach biblijnej księgi Daniela (Dn 13, 1-64)). Była ona kuszona przez dwóch starszych sędziów do popełnienia z nimi grzechu cudzołóstwa. Kiedy odmówiła ich naleganiom, ci, zagrozili jej, że pod fałszywym zarzutem skażą ją na śmierć. Zuzanna miłując bardziej Boga niż swe życie odpowiedziała im:  jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana (Dn 13, 22-23). Nikczemne zamiary lubieżnych starców zostały szczęśliwie w porę zdemaskowane, w skutek czego Zuzanna uniknęła przedwczesnej śmierci. Pozostaje jednak ona żywym wzorem tego, że należy raczej umrzeć niż dopuścić się jakiekolwiek grzechu nieczystości. Można powiedzieć, iż za jej przykładem poszły już takie nowotestamentowe i chrześcijańskie męczennice jak bł. Karolina Kózkówna, bł. Laura Vicuña czy św. Maria Goretti, które również wolały cierpieć nawet do oddania swego życia, aniżeli choćby biernie ulec nieczystym zamiarom napastujących ich mężczyzn. Jak o św. Zuzannie pisał Jan Paweł II:

    Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje za złe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga (“Veritatis splendor”, n. 91).

    Święty Antym z Nikomedii –  żyjący na przełomie III i IV wieku biskup w czasie prześladowań chrześcijan za czasów Dioklecjana ugościł mających pojmać go żołnierzy. Ci przejęci dobrocią Antyma chcieli puścić go wolno, mówiąc jednak swym przełożonym, iż nie zdołali znaleźć  biskupa. Na tę ich propozycję ów święty odpowiedział, że woli umrzeć męczeńską śmiercią aniżeli zachęcać kogokolwiek do kłamstwa. Rezygnując z takiego sposobu swej obrony Antym został doprowadzony przed oblicze rzymskich władz, a następnie ścięty.

    Święty Firmus – jego postawa została opisana przez św. Augustyna z Hippony w traktacie “De mendacio”. Prawdopodobnie około 297 roku do domu Firmusa przybyli cesarscy żołnierze z zapytaniem, czy nie przechowuje poszukiwanego człowieka? Na co on odrzekł, że ani kłamać nie może, ani wydać nieszczęśliwca. W skutek takiej, a nie innej odpowiedzi, Firmus musiał wiele wycierpieć od rzymskich władz. Ta postawa owego świętego została pochwalona i dana za wzór przez św. Augustyna:

    Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: Nie będę ani donosicielem ani kłamcąBiskup Thagaste, imieniem Firmus wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa?

    Błogosławiony Fernando Saperas – to męski naśladowca św. Zuzanny. W czasie hiszpańskiej wojny domowej (1936-1939) był on klaretyńskim zakonnikiem. Na terenach kontrolowanych przez komunistyczne, socjalistyczne i anarchistyczne bojówki los katolickich księży, zakonników i zakonnic był nie do pozazdroszczenia. Fernando był jednym z tych zakonników, którzy przebrani w cywilne ciuchy ukrywali się wówczas przed wściekłością lewackich bojówkarzy. Pewnego dnia Fernando został jednak przez nich zatrzymany. Początkowo raczej nic nie zapowiadało późniejszego dramatycznego końca tej historii, jednak przebrany za cywila zakonnik wzbudził podejrzenia bojówkarzy tym, iż nie chciał słuchać opowiadanych przez nich sprośnych dowcipów. Zaczęli go wówczas pytać, czy nigdy nie współżył seksualnie z kobietą. Na to Fernando odrzekł, iż jest zakonnikiem. Owe wyznanie wzbudziło wściekłość lewackich bojówkarzy, którzy chcąc złamać jego cnotliwe nastawienie, zawieźli go następnie do domu publicznego, próbując biciem zmusić Fernanda do skorzystania z usług jednej z pracujących tam prostytutek. Zakonnik jednak cały czas się modlił i odpowiadał swym oprawcom, iż woli umrzeć aniżeli zgrzeszyć.  Ich okrucieństwo było tak wielkie, że w końcu same prostytutki zaczęły płakać i litować się nad losem naszego błogosławionego. Po 15 godzinach bezskutecznego bicia, zastraszania i molestowania klaretyna, lewaccy bojówkarze zawieźli go na cmentarz Tárrega w Léridzie gdzie wykuli mu oczy, a następnie rozstrzelali.

    Święty Paschalis Baylón – ten żyjący w latach 1540 – 1592 pasterz owiec, a następnie franciszkański zakonnik był gotów umrzeć niż dopuścić się kradzieży. Otóż, pewnego dnia jeden mężczyzna namawiał go do tego, by ukradł dla niego z sąsiedniego pola parę kiści winogron. Gdy Paschalis nie chciał tego uczynić, ów zagroził, że w razie dalszej odmowy po prostu go zabije. Nasz święty odparł jednak na to, że woli umrzeć niż bezprawnie wziąć coś do nie należy do niego. Ostatecznie, Paschalis uszedł z tej “przygody” z życiem, jednak swym postępowaniem dowiódł tego, iż są sytuacje, w których nawet dla ratowania siebie nie należy popełniać kradzieży.

    Święty Karol Lwanga (1860 – 1886) wraz z towarzyszami – był wodzem plemienia Nagweya oraz przełożonym paziów na dworze bugandyjskiego króla Mwangi.  Wraz ze swymi towarzyszami zginał spalony na stosie, po tym jak odmówił swemu królowi wykonania z nim aktów sodomii.

    Błogosławiony Franciszek Jägerstätter (1907 – 1943) – ostatnie lata jego życia przypadły na czasy II wojny światowej. Będąc  Austriakiem był on postrzegany przez władze III Rzeszy jako Niemiec, który powinien służyć swemu krajowi na froncie wojennym. Początkowo Franciszek przyjął wezwanie do Wermachtu, do którego został wcielony w 1940 roku. Po kilku miesiącach służby został on jednak zwolniony do domu, gdzie w międzyczasie coraz bardziej uświadamiał sobie, wielką moralną problematyczność tak walczenia po stronie Hitlera, jak i składania mu przysięgi bezwzględnej wierności oraz posłuszeństwa (co było wymagane od żołnierzy niemieckiej armii). Gdy więc w 1943 roku Franciszek został ponownie powołany do Wermachtu zdecydowanie odmówił złożenia przysięgi na absolutną wierność wodzowi III Rzeszy. Jednocześnie jednak zadeklarował, iż jest gotów służyć w jednostkach sanitarnych. Nie był to jednak wyraz pacyfizmu z jego strony, ale po prostu nie chciał brać aktywnego udziału w wojnie, którą po starannym badaniu i rozeznaniu uznał za niesprawiedliwą. W skutek takiej swej postawy Franciszek trafił do więzienia. Nie zmienił swej decyzji nawet mimo tego, iż do jej zmiany namawiali go księża i biskupi powołując się przy tym na miłość do ojczyzny oraz zapewnienie odpowiedniej egzystencji żonie oraz dzieciom. Franciszek Jägerstätter umarł 9 sierpnia 1943 roku po tym jak został ścięty gilotyną.

    Święta Joanna Beretta-Molla (1922 – 1962) – gdy była w ciąży z czwartym dzieckiem wykryto u niej chorobę nowotworową. W tej sytuacji lekarze doradzali jej przerwanie ciąży, albowiem donoszenie takowej stanowiło zagrożenia dla życia tak kobiety, jak i poczętego dziecięcia. Joanna odmówiła jednak tym naleganiom, postanawiając urodzić swe czwarte dziecko. W tydzień później święta umarła w skutek poporodowych powikłań.

    Błogosławiony Benedykt Tshimangadzo Daswa – to odważny, a żyjący jeszcze nie tak dawno, bo w latach 1946 – 1990 katolik z RPA. Jako wierny uczeń Pana Jezusa: zwalczał bardzo rozpowszechnione wśród miejscowej ludności czary, uważając je za sprzeczne z wiarą i szkodliwe dla ludzi. Podkreślał, że tego rodzaju praktyki prowadzą nierzadko do zabijania niewinnych ludzi, oskarżonych o rzucanie czarów na innych. Potępiał też noszenie amuletów i talizmanów, mających chronić przed złem. Ta postawa doprowadziła go w końcu do męczeńskiej śmierci. Otóż na przełomie stycznia i lutego 1990 roku rodzinne strony Benedykta nawiedziły burze i silne deszcze, co przywiązana do zabobonów tamtejsza ludność uznała za działanie czarowników. Miejscowa starszyzna postanowiła zasięgnąć rady jednego z “uzdrowicieli” w tym celu nakładając na wszystkich mieszkańców podatek w wysokości 5 randów (waluta obowiązująca w RPA). Benedykt odmówił jednak uiszczenia daniny, która miałaby być bezpośrednio skierowana na ów cel, uzasadniając to tym, iż wyznawana przez niego wiara zakazuje mu współuczestniczenia w jakichkolwiek okultystycznych praktykach. Wywołało to wściekłość tubylców, którzy 2 lutego 1990 roku urządzili zasadzkę na przejeżdżającego samochodem Daswę. Początkowo Benedyktowi udało się zbiec przed swymi prześladowcami, jednak później sam się im poddał nie chcąc narażać na ryzyko tych u których znalazł schronienie. Nasz błogosławiony został zasztyletowany przez swych prześladowców, którzy następnie wrzucili jego martwe ciało do gotującej się wody.

    Mirosław Salwowski

  3. Dwie katolickie definicje kłamstwa

    Leave a Comment

    W nawiązaniu do mego ostatniego artykułu na temat kłamstwa: https://salwowski.net/2018/10/20/czy-powiedzenie-nieprawdy-niesprawiedliwemu-agresorowi-jest-czy-nie-jest-klamstwem/ jeszcze raz chciałbym przybliżyć i skonkretyzować  na czym polegają i czym się od siebie różnią dwie podstawowe katolickie definicje kłamstwa. A zatem:

     

    I. Pierwsza z nich to mająca za sobą najdłuższą historycznie tradycję teologiczną definicja autorstwa św. Augustyna z Hippony, wedle którego:

    kłamać jest to wyrażać bądź słowami, bądź innym znakiem, w zamiarze oszukania bliźniego, rzecz przeciwną tej, jaką zachowujemy w sercu swoim [1].

    Dziewiętnastowieczny teolog i apologeta katolicki, ks. Ambroise Guillois tak rozwija nauczanie owego Doktora Kościoła na ten temat:

    Kłamstwo jest to słowo, które mówimy, lub znak, który czynimy w zamiarze, aby bliźni uwierzył w rzecz zupełnie przeciwną tej, o jakiej myślimy. Istotą kłamstwa jest mówić, pisać lub czynić przeciw własnej myśli. Jeżeli twierdzimy o rzeczy jakiej, którą uważamy za prawdziwą, a ona taką nie jest, będzie to wówczas błąd, a nie kłamstwo. I przeciwnie, gdy twierdzimy, że rzecz jaka jest prawdziwą, która istotnie jest prawdziwą, wierzymy atoli, że jest fałszywą, wówczas dopuszczamy się kłamstwa, mówiąc nawet prawdę. Kłamstwo więc nie czerpie swojej złości z prawdy lub fałszu tego co mówimy, ale z obłudy serca kłamcy, który chce przekonać mową lub odpowiednimi jej znakami o tym, czego sam nie myśli, i wmówić w bliźniego to, czemu sam nie wierzy. Kłamstwo jest to słowo które mówimy lub znak, który czynimy w zamiarze oszukania bliźniego [2].

    A zatem mówiąc w skrócie: kłamstwem jest przekazanie za pomocą słów lub znaków czegoś co samemu uważa się za nieprawdę w celu wprowadzenia naszego bliźniego w błąd.

    Wedle takiego rozumienia kłamstwa nie jest tym grzechem np. wyznanie na scenie przez aktora aktorce gorących ku niej uczuć, gdyż nawet jeśli owe słowa nie są prawdą to aktor ten w oczywisty sposób nie składa owych deklaracji po to, by kogokolwiek wprowadzić w błąd. Inną sprawą jest, to że aktorskie rzemiosło niesie wiele innych niebezpieczeństw w sferze duchowej i moralnej, ale to jest odrębny temat.

    Nie każdy też żart, w którym opowiada się jakąś fikcyjną historię jest kłamstwem. Jak nauczał św. Augustyn:

    Nieuważane są za kłamstwo, pewne żarty, w których jawnie się okazuje ze sposobu, w jakim je wyrażamy, że nie mamy zamiaru oszukiwać, nawet mówiąc nieprawdę [3].

    Wspomniany już wyżej ks. Ambroise Guilloise rozwija i precyzuje tę kwestię:

    Stąd wynika, że jeśli kto mówi dla śmiechu, rzecz fałszywą z taką miną i powierzchownością, że bliźni nie może być zwiedzionym, ani oszukanym, albo rzecz tak dalece niepodobną do prawdy, że nikt jej wierzyć nie zechce, na przykład, że uszedł pieszo dwadzieścia mil na godzinę, byłoby to nie kłamstwem, ale niedorzecznością, marną gadaniną [4].

    Wedle św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu i większości katolickich moralistów kłamstwem jest zdefiniowany wyżej sposób wprowadzania w błąd, również wówczas, gdy ma on na celu ratowanie życia niewinnych, a nawet wieczne zbawienie dusz. Św. Augustyn pisał:

    „Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: Nie będę ani donosicielem ani kłamcą. Biskup Thagaste, imieniem Firmus wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa?” [5].

    Z kolei św. Tomasz z Akwinu pisał:

    „Nie wolno mówić kłamstwa, nawet by ocalić kogoś z jakiegokolwiek niebezpieczeństwa”.

    O ile jednak kwestia tego co rozumiemy pod pojęciem kłamliwych słów jest jasna, jako mniej jednoznaczne jawi się to, co w bardziej szczegółowym sensie oznaczają “znaki” za pomocą, których również możemy skłamać. Tertulian tak to wyjaśnia:

    Pisałem, powiadają, ale nie wyrzekłem ani jednego słowa. Ale czyliż nie jest mówieniem pisanie? Czyliż nie można wydać głosu bez poruszenia ust? Zachariasz, pozbawiony przez jakiś czas daru mowy, czyliż jednak nie rozmawiał sam z sobą, a przezwyciężając opór swojego języka, zastąpił go mową rąk, na wyrażenie myśli swojego serca … mówi pisząc [6].

    A zatem pod pojęciem znaku należy rozumieć pisanie, gestykulację rękoma czy też np. kiwnięcie głową.

    Zasadnie jednak można spytać się, czy pod pojęciem kłamliwych znaków trzeba też rozumieć dajmy na to pozorowane ruchy armii w czasie wojny albo choćby przybranie tzw. pokerowej miny podczas gry w karty? Teolog moralny z XIX wieku kardynał Gousset powołując się na św. Tomasza z Akwinu pisze, iż podobne działania nie są kłamstwem:

    W czasie wojny wolno używać podejścia, na przykład wydawać rozkazy publicznie do podchodów, ruchów wojsk, mając na myśli, wcale co innego. Takowe udawanie, zwodzenie, nie jest kłamstwem, gdyż właściwie nie jest to kłamać,, ukrywać przed nieprzyjacielem to, co się ma zrobić, aby go zbić z prawdziwego toru [7].

    Oczywiście, ktoś może w tym miejscu zaprotestować, iż rozróżnienie na kłamliwe znaki w rodzaju pisma, ruchów ręką czy kiwnięcia głową i niekłamliwe znaki typu pozorowane ruchy wojska jest nielogiczne i niekonsekwentne. Cóż, nie wiem w tej chwili, czy przyznać słuszność takiej obiekcji, jednak po prostu takie jest mniej więcej tradycyjnie katolickie rozróżnienie w tej sferze. Nie twierdzę, iż nie wymaga on dalszych badań, dociekań, a być może też pewnych poprawek oraz korekt.

     

    II. Jako drugą katolicką definicją kłamstwa można podać tę ukutą w XVI wieku przez niektórych moralistów, która, zachowując podstawowe augustyniańskie rozumienie kłamstwa, jednocześnie łagodzi owo poprzez położenie akcentu na tzw. zastrzeżenie myślne (lub domyślne). Wedle tej koncepcji kłamstwo jest owszem absolutnie zakazane, jednak nie jest kłamstwem taki sposób wyrażania się, który choć dwuznaczny, a nawet literalnie nieprawdziwy, jest przez odbiorcę owej wypowiedzi łatwy do rozpoznania właśnie jako dwuznaczny lub nieprawdziwy, a to z powodu przyjętego w danym kręgu kulturowym zwyczaju lub sposobu mówienia. Ks. Ambroise Guillois tak wyjaśnia ową opinię teologiczną:

    Są wszakże okoliczności, w którym wolno używać wyrażeń dwuznacznych; na przykład, ktoś powodowany ciekawością, zadaje ci pytanie, na które nie możesz odpowiedzieć wyraźnie i stanowczo, bez narażenia się na nieprzyzwoitość lub przykrość; z drugiej zaś strony, twoje milczenie byłoby dostatecznym do objawienia twojej myśli: w takim razie możesz odpowiedzią dwuznaczną powściągnąć natręctwo tego, kto cię zapytuje (…) są wszakże niektóre wyrażenia, nie będące prawdziwymi dosłownie, używać ich wszakże można, ponieważ przyjęte są przez zwyczaj, i znaczenie ich jest wiadome. Służący mówi, że nie masz pana w domu, chociaż jest rzeczywiście: czy kłamie? Nie, ponieważ nie oszukuje tego do kogo mówi. Czyliż nie wiadomo, że słowa te znaczą: że pan nie chce się z kim widzieć, że nie przyjmuje gości? Znaczenie takiej odpowiedzi jest wiadome; nikt się nie omyli na nim; nie masz tu zatem kłamstwa. Prosisz przyjaciela o pożyczenie pieniędzy; ponieważ wie on, że lubisz za nadto wydatki, odpowiada ci: Nie mam, a jednak ma pieniądze. Czy dopuszcza się kłamstwa? Nie, ponieważ słowa, które mówi, nie mogą cię oszukać, i znaczą tylko, według przyjętego zwyczaju: Nie mam pieniędzy, które bym chciał lub mógł ci pożyczyć [8].

    Zwolennikiem takiego rozumienia kłamstwa i zastrzeżenia domyślnego był św. Alfons Maria Liguori, doktor Kościoła i patron katolickich moralistów. Ów święty rozciągał zastosowanie zastrzeżenia domyślnego nawet na zeznania składane w sądzie pod przysięgą wówczas, gdy m.in. treść owych zeznań mogła by ujawnić tajemnicę, której obiecało się strzec, kiedy przestępstwo będące przedmiotem procesu wydawało się być pozbawione winy, albo też sąd dokonujący przesłuchania działał poza granicami prawa.

    Oczywiście, powyższe definiowanie kłamstwa musi logicznie prowadzić do wniosku, że w takim razie trudno za kłamstwo uznać przekazywanie czegoś, co uważa się za nieprawdę w sytuacji, gdy w grę wchodzi obrona życia niewinnych ludzi.

    Z drugiej strony warto zaznaczyć, że zbyt szerokie rozumienie zastrzeżenia myślnego zostało potępione przez papieża bł. Innocentego XI, który odrzucił jako błędne i skandaliczne następujące twierdzenia:

    Jeżeli ktoś, czy sam, czy wobec innych, czy pytany, czy z własnej woli, czy dla zabawy lub w jakimkolwiek innym celu, zaprzysięga, że nie zrobił tego, co w istocie zrobił, lub inną drogę nie tę na której to zrobił, lub cokolwiek dodanego prawdziwego, nie kłamie w rzeczy samej, ani jest krzywoprzysiężcą. Słuszna przyczyna użycia dwuznaczników, ilekroć potrzebne to potrzebne lub korzystne dla ocalenia ciała, honoru, dla zachowania majątku lub jakiegokolwiek innego czynu cnoty, tak że wtedy ukrycie prawdy uważa się za konieczne i dogodne [9].

    Warto też wspomnieć, iż Katechizm Soboru Trydenckiego zdecydowanie odrzuca nie tylko twierdzenie, jakoby zeznając w sądzie wolno było kłamać, ale też stwierdza, że nie godzi się tam zatajać prawdy:

    Powinien świadek każdy nie tylko fałszywie nie świadczyć, ale i prawdy nie taić. Bo jako Augustyn S. powiada: Kto zatai prawdę, a kto kłamstwo powie, obydwa winni; ów iż pomóc bliźniemu nie chce, a ten iż szkodzić chce. Bywa, iż czasem godzi się prawdę zamilczeć, ale nie u sądu. Bo, gdzie Sędzia świadectwo od kogo swoim porządkiem odbiera, tam winien prawdę każdy zawsze powiedzieć. W czym potrzeba świadków ostrzegać, aby nie spuszczając się na pamięć swoją, nie twierdzili tego zapewne, czego dobrze nie pamiętają [10].

     

    A zatem podsumowując:

    1. Wedle zgodnego nauczania katolickich moralistów nigdy i nigdzie nie ma się prawa kłamać. Ta doktryna jest podtrzymywana także przez Magisterium Kościoła.

    2. Katoliccy moraliści różnią się jednak co do tego, w jakich szczegółowych okolicznościach życiowych mamy do czynienia z kłamstwem. Historycznie rzecz ujmując większość moralistów katolickich była zdania, że z kłamstwem mamy do czynienia również w sytuacji przekazywania tego, co uważa się za nieprawdę w celu ratowania życia niewinnych ludzi. Z wywodów mniejszości katolickich moralistów (którzy jednak w ostatnich 200 latach zdobyli przewagę) można jednak wysnuć wniosek, iż nieprawda nie jest wówczas kłamstwem.

    3. Z pewnością kłamstwem nie są żarty po których sposobie opowiadania da się łatwo poznać, iż ich celem nie jest przekazywanie prawdziwej historii. Jasno o tym mówi nawet autor bardziej surowej definicji kłamstwa, czyli św. Augustyn z Hippony.

    4. Oczywistość stanowi też wniosek, że kłamstwem nie jest gra aktorów na scenie czy też opowiadanie dzieciom bajek na dobranoc (o ile w przypadku bajek jasno mówi się, że czytamy w danej chwili bajkę, a nie np. podręcznik do historii). Celem tych działań nie jest bowiem wprowadzanie kogoś w błąd. Każdy rozsądny widz wie bowiem, iż gra aktorska jest grą aktorską, a nie pokazem “reality show”. Również dzieci zwykle dostrzegają różnicę pomiędzy bajkami a prawdziwymi historiami.

    5. Kłamać można nie tylko za pomocą słów, ale także takich znaków jak pismo, ruchy ręką czy też skinięcie głową. Wedle będącego jednak zwolennikiem bardziej rygorystycznej definicji kłamstwa św. Tomasza z Akwinu do tego czynu nie należy zaliczać wojskowych forteli w rodzaju pozorowanych ruchów wojsk, etc.

     

    Przypisy:

    [1] Św. Augustyn z Hippony, “De mendacio”, Lib I.  Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 380.

    [2] Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 379 – 380.

    [3] Św. Augustyn z Hippony, “De mendacio”, Lib I. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 380.

    [4] Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 380.

    [5] Św. Augustyn z Hippony.  Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 382.

    [6] Tertulian, “Opera”. Cytat za:  Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 379.

    [7] Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 303.

    [8] Ks. Ambroży Guillois, s. 385 – 386; 387.

    [9] Cytat za: Kardynał Gousset, jw., s. 271.

    [10] Cytat za: „Katechizm rzymski z wyroku św. Soboru Trydenckiego ułożony, z rozkazu Piusa V, Papieża wydany, i od Klemensa XIII szczególniej zalecony. Tom I”, Warszawa 1827, s. 98.

     

     

     

     

  4. Czy powiedzenie nieprawdy niesprawiedliwemu agresorowi jest czy nie jest kłamstwem?

    Leave a Comment

    Ilekroć mówi się o tradycyjnym nauczaniu katolickim, wedle którego kłamstwo jest zawsze i wszędzie zakazane – a więc również dla ratowania życia swego i swych bliźnich – osoby kwestionujące ową zasadę przywołują jeden z klasycznych problemów, a mianowicie co czynić w przypadku “mordercy u drzwi”? Chodzi mianowicie o sytuację, gdy ktoś w niesprawiedliwy sposób czyha na czyjeś życie, my zaś chroniąc ową niesłusznie prześladowaną osobę zostaniemy spytani przez prześladowcę, czy np. w naszym domu znajduje ta osoba. Często przywołuje się tu przykład ukrywających się w czasie II wojny światowej Żydów. Czy ktoś, kto chronił w swym domu członków tego narodu, w razie przyjścia do niego niemieckich żołnierzy miał moralne prawo powiedzieć, im – z pełną świadomością nieprawdziwości swego oświadczenia – nie, nie ma u mnie żadnych Żydów?

     

    Ze swej strony, wiedząc, iż najpewniej bardziej skomplikuje, niż rozjaśnię odpowiedź na to pytanie, mogę skrótowo na nie odrzec w czterech poniższych punktach:

    1. Tak, wedle tradycyjnego nauczania katolickiego każde kłamstwo jest zakazane, również te dokonywane w celu ratowania niewinnych osób. Takie kłamstwo co prawda jest materią grzechu powszedniego, a nie śmiertelnego, więc nawet jeśli nie będzie się za nie żałować nie pójdzie się w wyniku tego do piekła, jednak nie zmienia to tego, iż Panu Bogu się ono nie podoba. Poparciem dla tej wydawałoby się surowej doktryny jest fakt, iż Pan Bóg w Swym Słowie wielokrotnie potępia kłamstwo, nigdy – przynajmniej bezpośrednio – nie rozróżnia pomiędzy kłamstwami zakazanymi a dozwolonymi (Patrz: Wj 23, 7; Syr 7, 14; Kpł 19, 11; Syr 20, 24 – 26; Mdr 1, 11; Ps 5, 7; Prz 12, 22; Kol 3, 9; Ef 4, 25; Jn 8, 44; Ap 22, 15).

    Jednym z papieży, który nauczał o absolutnym zakazie kłamstwa był św. Grzegorz Wielki:

    „Unikajmy troskliwie wszelkiego rodzaju kłamstwa. Są wprawdzie kłamstwa lekkie: na przykład skłamać, aby ocalić życie bliźniemu swemu. Wszelako ponieważ powiedziane jest w Piśmie świętym: (Ks. Mądrości 1:11), tudzież (Ps 5: 5-6); nie masz żadnej wątpliwości, że każdy chrześcijanin, który pragnie przyjść do doskonałości, unikać powinien owych kłamstw usłużnych, stronić troskliwie od wszelkiego rodzaju skrytości, nawet w przypadku, o którym wspomnieliśmy, z obawy, iżby chcąc ocalić życie doczesne bliźniego, nie zaszkodzić dobru żywota duchownego (…)”.

    2. Uznając słuszność treści ujętej w punkcie numer 1 renomowani teolodzy katolicy mniej więcej od 4 do 16 wieku twierdzili, iż kłamstwem jest świadome powiedzenie nieprawdy również w sytuacji, gdy za jego pomocą chroni się niewinnych przed śmiercią. Tego zdania byli choćby dwaj najwięksi teologowie katoliccy, czyli św. Augustyn z Hippony i św. Tomasz z Akwinu. Na poparcie takiej, a nie innej definicji kłamstwa przywoływali oni postawę niektórych Świętych Pańskich, jak np. św. Antyma, który wolał umrzeć niż w swej obronie doradzać kłamstwo (skłamać chcieli bowiem ścigający go żołnierze, po to by nie wydać go na śmierć ) czy św. Firmus, który pomagając pewnemu człowiekowi w ukrywaniu się, będąc męczony na torturach, odmówił tak udzielenia o nim informacji, jak i skłamania na ów temat.

    Te fragmenty Pisma świętego, które wydają się pokazywać w korzystnym świetle powiedzenie nieprawdy w przywołanych wyżej sytuacjach, czyli np. zachowanie hebrajskich położnych (Wj 1, 18 – 19) albo uczynek Rachab (Joz 2, 4-5) św. Tomasz z Akwinu i św. Augustyn z Hippony tłumaczyli rozróżniając w działaniach tych osób ich aspekt miłosierdzia okazanego swym bliźnim (co miało być pochwalane przez Boga) od niektórych ze sposobów, w jaki owe miłosierdzie zostało zrealizowane (czyli kłamstwa, które przez Boga nie było pochwalane).

    3. Uznając słuszność absolutnego zakazu kłamstwa, niektórzy z cenionych teologów katolickich, zwłaszcza tych tworzących swe dzieła od XVI wieku ukuli doktrynę tzw. zastrzeżenia domyślnego. Wedle tejże doktryny kłamstwo co prawda jest zawsze i wszędzie zakazane, jednak czasami powiedzenie nawet świadomie i w sposób literalny tego, co nie jest prawdą, nie stanowi kłamstwa. Ma się dziać tak wówczas, gdy kontekst kulturowy danego miejsca i czasu sprawia, iż odbiorca naszej wypowiedzi powinien z łatwością domyślić się, że nie przekazujemy mu wówczas prawdziwej wiadomości. Zwolennicy tzw. zastrzeżenia domyślnego (wśród których nadmieńmy jest św. Alfons Maria Liguori, patron katolickich moralistów) w swych wywodach na ów temat twierdzili więc, iż nie jest kłamstwem np. powiedzenie przez służącego “Pana nie ma w domu” (mimo, że w tym czasie ów był w domu), gdyż w w ramach zwyczajów różnych narodów można łatwo się domyśleć, że celem podania tak brzmiącej odpowiedzi nie było informowanie o rzeczywistym stanie rzeczy, ale po prostu powściągnięcie zbytniej ciekawości danego interesanta. W sposób oczywisty można więc przenieść tę zasadę na sytuację ochrony niewinnych przed niesprawiedliwą agresją.

    Doktryna zastrzeżenia domyślnego powołuje się na zachowanie Pana Jezusa, który pytany przez uczniów o to, czy uda się na święto namiotów najpierw rzekł, że jeszcze na nie nie pójdzie, lecz później poszedł na owe, jednak uczynił to w ukryciu (Jn 7, 1- 10). Poza tym, przywoływane są tu niektóre z uczynków Świętych Pańskich. Na przykład, św. Atanazy ścigany przez żołnierzy miał powiedzieć im: Pośpieszcie się, a jeszcze zdążycie go złapać (wówczas, gdy ci żołnierze nie wiedząc, że mają z nim do czynienia pytali go, czy widział może Atanazego) . Z kolei św. Franciszek Asyżu pytany przez rozbójników, którą drogą udał się ścigany przez nich człowiek, wskazał im widocznym dla nich palcem fałszywy kierunek, jednocześnie wskazując ukrytym pod habitem palcem prawdziwy kierunek ucieczki tej osoby).

    4. Najnowsze wypowiedzi Magisterium Kościoła podtrzymują tradycyjne nauczanie o tym, iż kłamstwo jest “z natury swej godne potępienia” (a więc innymi słowy: “wewnętrznie złe”) i że w związku z tym nie można się do niego uciekać nawet w dobrych celach (patrz: Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2485; 1753), jednak jednocześnie widoczne jest w nich pewne rozchwianie co do tego, czy rację należy przyznać raczej zwolennikom podejścia opisanego w punkcie numer 2 czy w apologetom rozróżnień pomiędzy kłamstwem a zastrzeżeniem domyślnym, o których mowa w jest punkcie 3. W pierwszej bowiem wersji punktu numer 2483 Katechizmu Kościoła Katolickiego (opublikowanego w 1992 roku) mieliśmy następującą definicję kłamstwa:

    Kłamać oznacza mówić lub działać przeciw prawdzie, by wprowadzić w błąd, tego kto ma prawo ją znać. 

    Jednak zaledwie w 6 lat po opublikowaniu tej pierwszej wersji owego Katechizmu, czyli w 1998 roku, Kongregacja Nauki Wiary naniosła na jego treść kilkadziesiąt poprawek, wśród których jedna tyczyła się właśnie punktu 2483 i wykreślała zeń słowa: tego kto ma prawo ją znać. Od 1998 roku definicja kłamstwa ujęta w punkcie 2483 Katechizmu Kościoła Katolickiego brzmi:

    Kłamać oznacza mówić lub działać przeciw prawdzie, by wprowadzić w błąd (bez wcześniejszego dopowiedzenia: tego kto ma prawo ją znać – przyp. moje MS).

     

    A zatem podsumowując: wedle tradycyjnego nauczania katolickiego, które nie zostało zmieniono do dziś; kłamstwo jest zawsze złe i zakazane. Magisterium Kościoła szanuje i akceptuje jednak dwie szkoły jego szczegółowego definiowania, a więc bardziej rygorystyczną, której najbardziej znanymi reprezentantami są św. Augustyn z Hippony i św. Tomasz z Akwinu oraz bardziej łagodną, której najbardziej cenionym przedstawicielem jest św. Alfons Maria Liguori. Z czysto formalnego punktu widzenia można powiedzieć, że choć Kościół naucza, że kłamstwo jest absolutnie zakazane, to jednak akceptuje opinię, wedle której świadome powiedzenie nieprawdy po to by chronić niewinnego nie jest kłamstwem (choć jednocześnie też akceptuje przeciwną doktrynę). Wiem, że to może wyglądać nie tylko na ciężki paradoks, ale nawet pewną obłudę chcącą zjeść ciastko i jednocześnie je mieć. Ja jednak nic na to nie poradzę. Będąc świadomy słabości takiego postawienia sprawy, staram się jednak zarazem najlepiej, jak to w tym miejscu potrafię, przedstawić główne meandry tradycyjnej katolickiej teologii moralnej na ów temat.

    Sam zaś, nie mam bardziej jednoznacznego zdania odnośnie tego, która z tych dwóch szkół ma więcej racji. Na pewno definicja kłamstwa wyznawana przez św. Augustyna i św. Tomasza jest bardziej spójna, logiczna i stoi za nią też historycznie dłuższa tradycja teologiczna. To podejście stanowi też coś w rodzaju ochronnego muru przeciw próbom swoistego “majstrowania” przy definicji innych z absolutnych zasad moralnych (np. podejściem typu: Cudzołóstwo jest zawsze złe, ale nie każda pozamałżeńska czynna aktywność seksualna jest cudzołóstwem). Z kolei, szkoła której reprezentantem jest św. Alfons Liguori wychodzi na przeciw jak się wydaje naturalnym intuicjom moralnym, jak i stwarza mniej problemów z interpretacją takich wydarzeń z Pisma świętego jak: zachowanie położnych hebrajskich (Wj 1, 18-19), szczegóły zachowania się Rachab przy ukrywaniu przez nią żydowskich szpiegów (Joz 2, 4-5) czy też przedstawienie się archanioła Rafała jako człowieka (Tb 5, 13).

    Jednak, tak czy inaczej: doktrynalnie niedopuszczalne jest mówienie: Kłamstwo może być czasami dozwolone. Jest to nieuprawniony i heretycki sposób formułowania myśli nawet wtedy, gdy w rzeczywistości ma się na myśli nie kłamstwo, ale dozwolone moralnie zastrzeżenie domyślne. To jakich słów używamy jest bowiem ważne, ale słowo kłamstwo jest zbyt negatywnie obciążone choćby przez treść samego Pisma świętego, aby było one wymieniane kiedykolwiek w jakimś pozytywnym kontekście. Podobnie, nie powinno się np. mówić o dopuszczalności kościelnych rozwodów nawet jeśli przez te sformułowanie rozumie się nie rozwody w sensie ścisłym, ale uprawnione stwierdzenia nieważności tego czy innego małżeństwa. Nie ma kościelnych rozwodów, choć czasami są kościelne stwierdzenia nieważności małżeństwa (nawet jeśli z pozoru obie rzeczy mogą wyglądać podobnie). Tak samo nie ma dozwolonych i uprawnionych kłamstw, nawet jeśli miałyby istnieć takie formy zastrzeżenia domyślnego, w ramach których można by świadomie mówić nieprawdę.

     

     

  5. Ks. Remigiusz Recław głosi błędy doktrynalne

    Leave a Comment

    Osobiście nigdy nie należałem do wrogów (czy choćby bardziej gorliwych krytyków) o. Remigiusza Recława. Nie oburzałem się nawet, wtedy gdy wielu mych znajomych katolickich “tradsów” rwało sobie włosy z głowy na niektóre z aspektów działalności prowadzonej przez niego charyzmatycznej grupy “Mocni w Duchu” (chodzi tu zwłaszcza o wykonywane tam od czasu do czasu tańce w czasie liturgii). Do dziś zresztą mam wobec o. Recława taką postawę. Można bowiem powiedzieć, że w sensie bardziej ogólnym jego działalność – kolokwialnie mówiąc – ani mnie ziębi ani grzeje. Innymi słowy, zdecydowaną większość z tego co mówi i czyni ten Ksiądz oceniam raczej pozytywnie, a te nieliczne jego słowa oraz czyny, które wzbudzały moje wątpliwości, nie gorszyły mnie na tyle, by robić wokół nich jakiś większy szum. W ostatnim jednak czasie niektóre z wygłaszanych przez o. Remigiusza Recława opinii przekroczyły tę moją krytyczną granicę tak, iż czuję się zobowiązany do zdecydowanego wskazania na ewidentną doktrynalną błędność, a nawet coś co można by nazwać mianem “bliskich herezji” poglądów tego Księdza. Mam tu na myśli głównie (choć nie tylko) słowa, które padły z ust ks. Remigiusza Recława w internetowym filmiku pt. “Czy każde kłamstwo jest grzechem? [Q&A] Remigiusz Recław SJ”. Adres internetowy do tego materiału to: https://www.youtube.com/watch?v=9Cr0xTxyD0E&t=16s

    Czy każde kłamstwo jest grzechem?

    Tak więc, ks. Recław bez wahania stwierdza, iż kłamstwo w celu ratowania życia niewinnych nie jest grzechem:

    W przypadku Żydów, czyli np. ukrywanie Żydów w czasie wojny i powiedzenie do Gestapo: <U mnie nie ma Żydów>; chociaż jest kłamstwem, nie jest żadnym grzechem. Jest ratowaniem człowieka. I tak to trzeba rozumieć” (minuta: 5. 29 – 5. 50).

    Tak sformułowana opinia jest w wyraźny sposób sprzeczna z wielowiekowym nauczaniem Ojców, Doktorów i Świętych Kościoła, których przykładowe wypowiedzi na ów temat podaję poniżej:

    „Nie trzeba mniemać, iż kłamstwo nie jest grzechem, skoro posługuje na korzyść cudzą (…) Czy kłamstwo może kiedykolwiek nie być złem? Czy może kiedykolwiek być dobrem? (…) Powinniśmy nienawidzieć powszechnie wszelkiego rodzaju kłamstwa, ponieważ nie ma żadnego, które przeciwnym nie byłoby prawdzie. Podobnie jak nie masz zgody pomiędzy światłem a ciemnością, między religią a bezbożnością, zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią: tak też nie ma żadnej godziwej umowy między kłamstwem a prawdą. O ile ta jest dla nas drogą, o tyle kłamstwem brzydzić się powinniśmy. Ale oto jest człowiek niewinny, któremu trzeba ocalić życie, oświadczając wbrew prawdzie, że nie wiemy gdzie się ukrył. Czy powiedzielibyście to samo w obecności najwyższego Sędziego, któryby wam zadał to pytanie? Czyliż nie jest większą odwagą i cnotą odpowiedzieć: Nie będę ani donosicielem ani kłamcąBiskup Thagaste, imieniem Firmus wezwany imieniem cesarza, o wydanie człowieka, który się ukrywał u niego, odpowiedział śmiało, że nie chce ani kłamać, ani wydać nieszczęśliwego, woląc raczej wycierpieć najsroższe męki, niżeli uczynić to, czego wymagają po nim, lub powiedzieć fałsz. (…) Gdy nas przymuszają do kłamania z powodu zbawienia wiekuistego jakiej osoby, na przykład gdy idzie o udzielenie jej sakramentu chrztu świętego, do kogoż wtedy mam się uciec, jeżeli nie do ciebie; o prawdo święta? Ale czy prawda może pozwolić dopuścić się kłamstwa? (…) Nie uważane są za kłamstwa, pewne żarty, w których jawnie okazuje się ze sposobu, w jakim je wyrażamy, że nie mamy zamiaru oszukiwać, nawet mówiąc nieprawdę” (Św. Augustyn z Hippony) [1].

    „Unikajmy troskliwie wszelkiego rodzaju kłamstwa. Są wprawdzie kłamstwa lekkie: na przykład skłamać, aby ocalić życie bliźniemu swemu. Wszelako ponieważ powiedziane jest w Piśmie świętym: (Ks. Mądrości 1:11), tudzież (Ps 5: 5-6); nie masz żadnej wątpliwości, że każdy chrześcijanin, który pragnie przyjść do doskonałości, unikać powinien owych kłamstw usłużnych, stronić troskliwie od wszelkiego rodzaju skrytości, nawet w przypadku, o którym wspomnieliśmy, z obawy, iżby chcąc ocalić życie doczesne bliźniego, nie zaszkodzić dobru żywota duchownego (…)” (Papież św. Grzegorz Wielki)[2].

    „Nie wolno mówić kłamstwa, nawet by ocalić kogoś z jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.” (Św. Tomasz z Akwinu).

    „Pismo św. Starego i Nowego Zakonu przestrzega nas przed kłamstwem. Czynią to i Święci, mówiąc, że nawet dla uratowania świata całego od zagłady nie należałoby kłamać. Choćby nawet przez kłamstwo można z piekła uwolnić potępionych i wprowadzić ich do nieba, nie wolnoby nam było tego uczynić. (…) Choć byśmy mogli kogoś uchronić od śmierci kłamstwem, nie wolnoby go popełnić. (…) Dla ocalenia życia i majątku nie wolno zasmucać Boga, bo życie i majątek trwają do czasu, a Bóg i szczęśliwość duszy trwać będą na wieki” (Św. Jan Maria Vianney) [3].

    „Nigdy nie można kłamać, ani w żartach, ani dla własnej korzyści, ani dla korzyści kogoś innego, gdyż kłamstwo zawsze jest złem samym w sobie” (Katechizm św. Piusa X) [4].

    Dobra intencja (np. pomoc bliźniemu) nie czyni dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane (jak kłamstwo czy złorzeczenie). Cel nie uświęca środków (…) Kłamstwo jest ze swej natury godne potępienia. Jest profanacją słowa, które ma za zadanie komunikować innym poznaną prawdę. Dobrowolny zamiar wprowadzenia bliźniego w błąd przez wypowiedzi sprzeczne z prawdą narusza sprawiedliwość i miłość. Wina jest jeszcze większa, gdy intencja oszukania może mieć zgubne skutki dla tych, których odwraca od prawdy” (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753; 2485) [5].

    W powyższych wypowiedziach widać wyraźnie, iż kłamstwo – choć może być w pewnych okolicznościach grzechem powszednim – jest zawsze zakazane i niemiłe Bogu. Jest ono zabronione nawet wówczas, gdy można przez nie pomóc bliźniemu, uratować kogoś od śmierci, a nawet – gdyby to było możliwe – uwolnić potępionych z piekła i wprowadzić ich do nieba. To nauczanie, nie jest teologiczną opinią tego czy innego świętego, ale stanowi powszechne i jednolite nauczanie Magisterium Kościoła co najmniej od V wieku aż do czasów nam współczesnych.

    O. Remigiusz popełnia również błędy logiczne w swej wypowiedzi. Kłamstwo oznacza bowiem świadome wprowadzanie w błąd za pomocą sprzecznych ze stanem faktycznym słów lub znaków, jednak kłamstwem nie jest niemówienie wszystkim wszystkiego, co się wie. Kościół naucza tak o absolutnym złu kłamstwa, jak i o powinności milczenia lub roztropności w mowie wówczas, gdy dana osoba nie ma prawa znać tej czy innej informacji:

    „Prawo do ujawniania prawdy nie jest bezwarunkowe. Każdy powinien dostosowywać swoje życie do ewangelicznej zasady miłości braterskiej. W konkretnych sytuacjach wymaga ona rozstrzygnięcia, czy należy ujawniać prawdę temu, kto jej żąda, czy nie.

    Miłość i poszanowanie prawdy powinny kierować odpowiedzią na każdą prośbę o informację lub ujawnienie prawdy. Dobro i bezpieczeństwo drugiego człowieka, poszanowanie życia prywatnego, dobro wspólne są wystarczającymi powodami do przemilczenia tego, co nie powinno być znane, lub do dyskrecji. Obowiązek unikania zgorszenia nakazuje często ścisłą dyskrecję. Nikt nie jest zobowiązany do ujawniania prawdy temu, kto nie ma prawa jej znać” (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2488 – 2489) [6].

    Być może zresztą ks. Recław nie rozróżnia pomiędzy kłamstwem, a roztropnym milczeniem lub tzw. zastrzeżeniem domyślnym, ale to niestety też niezbyt dobrze świadczy o poziomie doktrynalnej formacji, jaką on w tym aspekcie odebrał.  Takie podstawowe rozróżnienia powinien bowiem znać każdy katolicki teolog, ksiądz lub katecheta.

    Czy wszystko zależy od okoliczności?

    W przytoczonym filmiku ks. Remigiusza jest jednak jeszcze coś gorszego niż akceptacja tzw. usłużnego kłamstwa. Otóż, swe zdanie w tej sprawie uzasadnia on w całkowicie niekatolicki sposób twierdząc, iż “wszystko zależy od okoliczności”:

    “I to co wydaje mi się, że poznajecie, słuchając po kolei tych odcinków (zachęcam wracajcie do tych, których nie słuchaliście, nawet jak pytanie Cię do końca nie interesuje) to uczę Was, że wszystko zależy od okoliczności. Że nie ma czegoś takiego w obyczajach, w interpretacji prawa, że tak musi być i koniec, kropka, nie ma dyskusji (…) To jest betonowe myślenie. Klapki na oczach. I absolutnie nie o to chodzi. Miłość się dostosowuje. Żeby kochać bardziej”. (minuty: 1. 20 – 2.00).

    Istnieje wiele wypowiedzi Magisterium Kościoła, które wręcz bezpośrednio potępiają powyższy tok rozumowania o. Remigiusza Recława:

    „Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która ją inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna lub konieczność działania, itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze i bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro (…) Okoliczności, a w tym także konsekwencje, są drugorzędnymi elementami czynu moralnego. Przyczyniają się one do powiększenia lub zmniejszenia dobra lub zła moralnego czynów ludzkich (np. wysokość skradzionej kwoty). Mogą one również zmniejszyć lub zwiększyć odpowiedzialność sprawcy (np. działanie ze strachu przed śmiercią). Okoliczności nie mogą same z siebie zmienić jakości moralnej samych czynów; nie mogą uczynić ani dobrym, ani słusznym tego działania, które jest samo w sobie złe” – Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1753-1754, 1756.

    „(…) normy negatywne prawa naturalnego mają moc uniwersalną: obowiązują wszystkich i każdego, zawsze i w każdej okoliczności. Chodzi tu bowiem o zakazy, które zabraniają określonego działania semper et pro semper, bez wyjątku, ponieważ wyboru takiego postępowania w żadnym przypadku nie da się pogodzić z dobrocią woli osoby działającej, z jej powołaniem do życia z Bogiem i do komunii z bliźnim. Nikomu i nigdy nie wolno łamać przykazań, które bezwzględnie obowiązują wszystkich do nieobrażania w drugim człowieku, a przede wszystkim w samym sobie, godności osoby wspólnej wszystkim ludziom.  (…) Z drugiej strony fakt, że tylko przykazania negatywne obowiązują zawsze i w każdej sytuacji, nie oznacza, że w życiu moralnym zakazy są donioślejsze od obowiązku czynienia dobra, na który wskazują przykazania pozytywne. Ma to następujące uzasadnienie: przykazanie miłości Boga i bliźniego ze względu na swą pozytywną dynamikę nie wyznacza żadnej górnej granicy, określa natomiast granicę dolną, którą przekraczając człowiek łamie przykazanie. Ponadto, to co należy czynić w określonej sytuacji, zależy od okoliczności, których nie można z góry dokładnie przewidzieć; natomiast istnieją zachowania, które nigdy i w żadnej okoliczności nie mogą uchodzić za działania właściwe – to znaczy za zgodne z ludzką godnością. Wreszcie, jest zawsze możliwe, że przymus lub inne okoliczności mogą przeszkodzić człowiekowi w doprowadzeniu do końca określonych dobrych działań; nie sposób natomiast odebrać mu możliwości powstrzymania się od zła, zwłaszcza jeżeli on sam gotów jest raczej umrzeć niż dopuścić się zła. (…) Kościół zawsze nauczał, że nie należy nigdy popełniać czynów zabronionych przez przykazania moralne, ujęte w formie negatywnej w Starym i Nowym Testamencie (…). Dzięki świadectwu rozumu wiemy (…), że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby stworzonej na jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są „wewnętrznie złe”: są złe zawsze i same w sobie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że << istnieją akty, które jako takie, same w sobie niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot>> (…) Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lub szczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalnie złe, same z siebie i same w sobie niezdatne do tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby (…). Tak więc okoliczności lub intencje nie zdołają nigdy przekształcić czynu ze swej istoty niegodziwego ze względu na przedmiot w czyn <<subiektywnie>> godziwy lub taki którego wybór można usprawiedliwić (…).Już w Starym Przymierzu spotykamy się z godnymi podziwu świadectwami wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Ich symbolem może być historia Zuzanny: dwaj niesprawiedliwi sędziowie, którzy grożą jej śmiercią ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom słyszą odpowiedź: << jestem w trudnym ze wszystkich położeniu. Jeżeli to uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce , niż zgrzeszyć wobec Pana>> (Dn 13, 22-23). Zuzanna, która wolała <<niewinna wpaść>> w ręce sędziów, daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje za złe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. (…) Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia (…). Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty (…). wobec norm moralnych, które zabraniają popełniania czynów wewnętrznie złych, nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim <<nędzarzem>> na tej ziemi wobec wymogów moralnych wszyscy jesteśmy absolutnie równi (…) W określonych sytuacjach przestrzeganie Prawa Bożego może być trudne, a nawet bardzo trudne, nigdy jednak nie jest niemożliwe (…) Każdy z nas jest w stanie dostrzec, jak wielką wagę – nie tylko dla pojedynczych osób, ale dla całej społeczności – ma ponowne stwierdzenie powszechności i niezmienności przykazań moralnych, a w szczególności tych, które bez wyjątku i zawsze zakazują czynów wewnętrznie złych –  Jan Paweł II, „Veritatis splendor”, n. 52, 76, 80 – 81, 91 – 93, 96, 102, 115.

    Warto też w sposób specjalny podkreślić słowa te słowa Jana Pawła II, w których odpiera on argument, wedle którego przykazanie miłości Boga i bliźniego mogłoby w pewnych konkretnych sytuacjach usprawiedliwiać łamanie tych Bożych przykazań, które zostały ujęte w formie negatywnej:

    Kiedy apostoł Paweł stwierdza, że przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego stanowi wypełnienie całego prawa (por. Rz 13, 8 – 10), nie osłabia znaczenia przykazań, ale raczej je potwierdza, ukazuje bowiem ich wymogi i ich powagę. Miłość Boga i miłość bliźniego jest nieodłączna od zachowywania przykazań Przymierza odnowionego przez krew Chrystusa i przez dar Ducha Świętego. Chrześcijanie szczycą się tym, że słuchają raczej Boga niż ludzi (por. Dz 4, 19; 5, 29), co gotowi są poświadczyć nawet męczeństwem, jak to uczynili święci i święte Starego i Nowego Testamentu, którzy zasłużyli sobie na to miano, ponieważ woleli oddać życie raczej niż dokonać jakiegoś czynu sprzecznego z wiarą lub cnotą (…)” (Jan Paweł II, “Veritatis splendor”, n. 76).

    Podsumowanie

    A zatem podsumowując: nie kwestionuję tego, iż zdecydowana większość z tego co mówi i czyni o. Remigiusz Recław jest dobra, budująca i pożyteczna. Co więcej, uważam, że przynajmniej część z ataków autorstwa tradycjonalistycznych katolików wymierzonych w jego osobę i dzieło jest niesłuszna albo przynajmniej mocno przesadzona. Nie zmienia to jednak faktu, iż ostatnimi czasy o. Recław posunął się w swych wypowiedziach do głoszenia ewidentnych błędów doktrynalnych albo przynajmniej tez, które zostały przez niego sformułowane w obiektywnie błędny sposób. Wbrew słowom ks. Remigiusza Recława należy podkreślić następujące prawdy:

    1. Nie, nie wszystko zależy od od okoliczności. Niektóre z Bożych zasad i przykazań obowiązuje zawsze i w każdych okolicznościach.

    2. Nie, kłamstwo nie jest dopuszczalne nawet dla ratowania życia niewinnych. Kłamstwo należy do tych Bożych zasad, których zakaz obowiązuje zawsze i w każdych okolicznościach.

    3. Nie, nie istnieje zasada jednej normy, czyli miłości, która w imię miłości pozwalałaby na łamanie wszystkich innych Bożych przykazań o ile tylko okoliczności by to nakazywały. Przykazanie miłości Boga i bliźniego wyraża się w poszczególnych Bożych przykazaniach, spośród których niektóre mają charakter absolutny i bezwarunkowy.

    4. Owszem, w katolickiej teologii moralnej akceptuje się tzw. zastrzeżenie domyślne w ramach, którego uważa się za dozwolone posługiwanie się pewnymi wyrażeniami dwuznacznymi, a czasami nawet nieprawdziwymi, o ile okoliczności czasu i miejsca pozwalają odbiorcy takich sformułowań łatwo domyśleć się, że nie ma on do czynienia z dosłownie prawdziwą informacją, jednak czegoś takiego nie nazywa się kłamstwem. Jest heretyckim sposobem mówienia mylenie kłamstwa z zastrzeżeniem domyślnym, tak jak heretyckim sposobem mówienia jest nazywanie kościelnych stwierdzeń nieważności mianem “kościelnych rozwodów”.

    Źle, że o. Remigiusz Recław podważa wielowiekowe nauczanie Kościoła – w tym zwłaszcza Jana Pawła II – na temat fundamentów moralności, wypowiadając się tak, jakby był zwolennikiem etyki sytuacyjnej.

    Mirosław Salwowski

    Przypisy:

    1. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej”, Wilno 1863, s. 382, 380.
    2. Cytat za: Ks. Ambroży Guillois, jw., s. 384.

    3. Cytat za, Bł. X. Jan Marya Vianney, „Kazania niedzielne i świąteczne”, Lwów 1906, tom I, s. 138 – 139, 140 – 141.

    4. Cytat za: „Katechizm św. Piusa X. Vademecum katolika„, Sandomierz 2006, s. 109.

    5. Cytat za: „Katechizm Kościoła Katolickiego„, Poznań 2002, s. 425; 568.

    6. Cytat za: „Katechizm Kościoła Katolickiego„ jw., s. 569.

  6. Czy masturbacja w celach medycznych jest moralnie dozwolona?

    Leave a Comment

    Czy męski onanizm jest dozwolony w takich dobrych celach jak leczenie/wykrywanie bezpłodności? A może jest on usprawiedliwiony także wówczas, gdy za jego pomocą można wykryć jakąś chorobę weneryczną? Powyższe pytanie pojawia się od czasu do czasu w różnych miejscach i nie zawsze odpowiedź na nie wydaje się być wszystkim jasna. Tymczasem, nie trzeba wielu wywodów, by pokazać, iż w świetle katolickiego nauczania żaden bezpośrednio zamierzony akt masturbacji nie jest dozwolony czy usprawiedliwiony w jakichkolwiek, choćby i najbardziej ekstremalnych okolicznościach. Dobry cel nie uświęca bowiem tych ze środków działania, które są wewnętrznie złe. Leczenie bezpłodnosci i chorób wenerycznych oczywiście jest jako takie dobre i godne poparcia, jednak masturbacja jest czynem poważnie i wewnętrznie złym, przez co nie może być ona usprawiedliwiona czy dozwolona ani w poniżej wymienionych ani w innych szlachetnych celach. Nawet, gdyby za pomocą jednego aktu onanizmu można było uratować cały świat od zagłady, nie można byłoby go i wtedy aprobować.

     

    Magisterium Kościoła w bardziej bezpośredni sposób odpowiadało już co najmniej kilka razy na powyżej zarysowane pytania. Święte Oficjum (dzisiejsza Kongregacja Nauki Wiary) w dokumencie z dnia 24 lipca 1929 roku w odpowiedzi na pytanie: “Czy godzi się powodować bezpośrednią masturbację dla uzyskania nasienia w celu wykrycia i ewentualnego leczenia zakaźnej choroby?” odpowiedziało: “Nie godzi się“. Z kolei, papież Pius XII w dniu 8 października 1953 roku w przemówieniu do uczestników XXVI Kongresu Włoskiego Towarzystwa Urologicznego stwierdził wyraźnie:

    bezpośrednie powodowanie masturbacji w celu uzyskania nasienia, nie jest godziwe, jakikolwiek byłby cel tego badania (podkreślenie moje – MS).

    Ponadto, Kongregacja Nauki Wiary w swej deklaracji “Persona humana” z dnia 29 grudnia 1975 roku zadeklarowała co następuje:

    zarówno Urząd Nauczycielski Kościoła wraz z niezmienną Tradycją, jak i zmysł moralny chrześcijan stanowczo stwierdzają, że masturbacja jest aktem wewnętrznie i ciężko nieuporządkowanym. Twierdzenie to bierze się z przeświadczenia, że bez względu na świadomy i dobrowolny motyw użycie władz seksualnych poza prawidłowym pożyciem małżeńskim w sposób istotny sprzeciwia się ich celowości (podkreślenie moje – MS).

     

    Warto poza tym zauważyć, iż nawet, gdyby nie było powyższych wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, to i tak łatwo byłoby udowodnić, że praktyki onanistyczne są zawsze niedopuszczalne moralnie. Z innych wypowiedzi Kościoła wynika bowiem jasno i niezbicie, iż istnieją akty, które są w każdych okolicznościach złe oraz zakazane, a jednym z takich aktów jest właśnie masturbacja.

  7. A co jeśli Pius XII i św. Jan XXIII kłamali w dobrej sprawie?

    Leave a Comment

    Częstym argumentem przeciw katolickiej nauce o absolutnym zakazie kłamstwa jest powoływanie się na przykład papieży Piusa XII i św. Jana XXIII, którzy w czasie II wojny światowej mieli ratować nękanych Żydów, między innymi, za pomocą wystawianych im fałszywych zaświadczeń chrztu. Sugeruje się więc, iż w ten sposób Kościół katolicki rzekomo zaakceptował używanie kłamstwa w obronie niewinnych osób. Ta sugestia jest jednak nieprawdziwa z kilku względów.

     

    PO PIERWSZE: tak naprawdę nie ma mocnych dowodów na rzecz tezy o tym, iż wymienieni wyżej papieże zachowywali się w ten sposób. Jak twierdzi bowiem William Doino Jr jeden z badaczy pontyfikatu Piusa XII, papież ów nigdy nie pochwalał używania kłamstwa w celu ratowania Żydów [1]. Owszem, wielu księży, zakonników i zakonnic w czasie II wojny światowej właśnie w ten sposób pomagało Żydom, ale nieznane są wypowiedzi czy działania Piusa XII, które wyrażały by jego otwartą aprobatę dla owych działań. Ba, jak wynika z wojennych archiwów Stolicy Apostolskiej Watykan ostrzegał jednego z tak postępujących księży, a mianowicie o. Piere Marie Benoit, iż dokonywane przez niego fałszowanie świadectw chrztu jest niewskazane tak ze względów moralnych, jak i praktycznych [2]. Wiele z innych działań o. Benoit majacych na celu ratowanie Żydów zyskiwało wprawdzie aprobatę i pochwałę Watykanu, ale akurat fałszowanie świadectw chrztu nie było przez Stolicą Apostolską pochwalane. To zaś, że Pius XII nie wydał otwartego zakazu takich praktyk było  zgodne z nauką Kościoła wedle której moralnie usprawiedliwione jest tolerowanie (ale nie czynienie czy pochwalanie) mniejszego zła w niektórych okolicznościach. Jeden z jego następców, a mianowicie bł. Paweł VI w swej encyklice “Humanae vitae” tak to wyjaśniał:

    W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw” (tamże, n. 14). 

    Nie można więc samemu czynić czegoś wewnętrznie złego by osiągnąć ten czy inny dobry cel, ale dozwolone jest tolerowanie takiego postępowania u innych, wówczas gdy roztropność nam to podpowiada. Pius XII nie chwaląc ani nie doradzając kłamania w celu ratowania Żydów wykazałby się właśnie taką roztropną tolerancją, nie zakazując otwarcie takiego postępowania swym podwładnym.

    Jak twierdzi przywołany wyżej William Doino Jr także względem papieża św. Jana XXIII (który w czasie wojny był jeszcze kardynałem Angelo Roncallim) nie ma mocnych dowodów na rzecz tezy, iż rzeczywiście ratował on Żydów za pomocą wydawania im fałszywych metryk chrztu. Wedle niego bowiem niektórzy ludzie mylą domniemane świadectwa chrztu mające być wydawane przez kardynała Roncalli z wizami wjazdowymi, świadectwami imigracyjnymi oraz dokumentami pokładowymi.

     

    PO DRUGIE: nawet, gdyby miało się okazać, iż Pius XII oraz św. Jan XXIII rzeczywiście kłamali w celu ratowania Żydów, to tak naprawdę niczego by to jeszcze nie zmieniało w oficjalnym nauczaniu Kościoła na temat absolutnego zakazu kłamstwa. Papieżom obiecano bowiem dar nieomylnego nauczania wówczas, gdy w sposób autorytatywy i uroczysty nauczają prawd wiary lub moralności, ale dogmatu o absolutnej bezgrzeszności papieży nie ma. Może być nawet tak, iż któryś z papieży pięknie i chwalebnie nauczałby o wierze i moralności, lecz w swym codziennym życiu często deptałby to swoje nauczanie. Fakt bardzo złego życia takiego papieża nie zmieniałby w ten sposób oficjalnego nauczania Kościoła.

    Ktoś jednak powie, że Pius XII był świątobliwym papieżem, a świętość Jana XXIII została już nawet uroczyście zadeklarowana przez Kościół. To prawda, jednak jak naucza Sobór Trydencki:

    w tym życiu śmiertelnym nawet święci i sprawiedliwi wpadają niekiedy w lekkie przewinienia i codzienne grzechy, zwane także powszednimi” (Tamże, “Dekret o usprawiedliwieniu”, rozdz. XI)[3].

    A więc nawet osobom świętym mogą zdarzać się grzechy powszednie. Kłamstwo zaś w celu ratowania niewinnych bez wątpienia jest materią grzechu powszedniego, a nie śmiertelnego, nie należałoby się więc zbytnio dziwić temu, iż jakiś Święty Pański mógł się go w pewnych nadzwyczajnych okolicznościach dopuścić. W rzeczywistości, w żywotach Świętych możnaby znaleźć bardziej problematyczne zachowania aniżeli kłamstwo w obronie niewinnych. Przykładowo, jeden z niemieckich cesarzy, św. Henryk II sprzymierzył się z pogańskimi Wieletami w zbrojnej walce przeciw chrześcijańskiej Polsce – za co był zresztą napominany przez innego świętego, a mianowicie św. Brunona z Kwerfurtu. Św. Apollonia chcąc okazać swą pogardę wobec bałwochwalstwa sama rzuciła się w przygotowany dla niej ogień. Jeden z cenionych katolickich moralistów, kard. Gousset tak wyjaśniał podobne przypadki:

    Jeżeli niektórzy męczennicy, zadali sobie śmierć rzucając się w płomienie, na które ich skazano lub wyzywając dzikie zwierzęta, które na pastwę ich wystawiono, to można rzecz, iż to czynili (…) z gorliwości dla religii, sądząc mylnie, lecz w dobrej wierze, że mogą tak działać dla zawstydzenia tyranów” [4].

    Skoro więc nawet w przypadku wrzucania się w ogień niektórzy ze świętych mogli mylić się w dobrej wierze, to tym bardziej niektórzy z nich mogli mylnie lecz w szczerości swego sumienia sądzić, iż mogą kłamać, by ratować niewinnych od śmierci. Inną jednak sprawą jest to, czy takie przypadki Świętych rzeczywiście istniały. Ale nawet, gdyby miały one miejsce, to jak to już wyżej zostało wskazane i tak nie zmieniałoby to niczego w oficjalnej doktrynie Kościoła.

     

    Przypisy:

    [1] Patrz: William Doino Jr, “Did Pius XII Lie to Save Jews“, http://www.thepublicdiscourse.com/2011/02/2662/

    [2] Patrz: William Doino Jr, jw.

    [3] Cytat za: “Breviarium fidei. Wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła“, Poznań 2007, s. 189.

    [4] Cytat za: Kardynał Gousset, “Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników“, Warszawa 1858, s. 304.

  8. Brawarystyczne “Zawsze Wierni”

    Leave a Comment

    Niegdyś byłem stałym czytelnikiem “Zawsze Wierni” – pisma wydawanego przez Bractwo św. Piusa X w Polsce. W domu posiadam pięćdziesiąt trzy numery owego magazynu z lat 1996 – 2009. Swego czasu postanowiłem przejrzeć swe prywatne archiwum “Zawsze Wierni” pod kątem promowanych tam zasad moralności chrześcijańskiej. Interesowała mnie zwłaszcza odpowiedź na pytanie, jak redaktorzy tego pisma odnoszą się do różnych kwestii obyczajowych, które także w środowiskach tradycjonalistycznych i konserwatywnych wzbudzają niemało kontrowersji?

    A więc, jaki winien być stosunek rzymskich katolików do etyki sytuacyjnej (czyli np. poglądu, wedle, którego można czynić mniejsze zło, po to, by osiągnąć większe dobro lub ustrzec się większego zła)? Czy zasady skromności w ubiorze i zachowaniu są niemal całkowicie zdeterminowane przez panującą w danym miejscu kulturę lub klimat i w związku z tym nie należy próbować ustalać zasad, które sztywno miałyby obowiązywać (np. poza bardzo ogólnymi wskazówkami, nie mówić, jaką długość winny być kobiece sukienki, etc.)? Czy mieszane płciowo plaże są dziś czymś całkowicie normalnym dla katolików? Czy katolicy mogą słuchać rocka, heavy-metalu i kapel w rodzaju AC/DC? Czy damsko-męskie tańce są rozrywką, której niebezpieczeństwo, w najgorszym wypadku jest nikłe, a więc są one czymś zupełnie normalnym?

    Jak zatem redakcja “Zawsze Wierni” odpowiada na wyżej postawione pytania? Poniżej przedstawiam odpowiedź w postaci wypisu różnych fragmentów z tekstów publikowanych na łamach tego pisma.

    “(…) człowiek powinien raczej wybierać śmierć niż obrazę Boga poprzez choćby jeden popełniony świadomie grzech. (…) Można tolerować mniejsze zło, ale nigdy nie można go pozytywnie czynić. Oto nauka Kościoła! (…) Nie można dokonać choćby i najmniejszego grzechu w celu zbawienia nawet całego świata” – Biskup Bernard Tissier de Mallerais, “Komunikat Bractwa św. Piusa X”, ZW, nr. 11/ 1996, s. 5.

    Ojciec Pio, siedząc w otwartym konfesjonale, przez okrągły rok dbał o to, aby kobiety i dziewczęta, które się u niego spowiadały, nie przystępowały do spowiedzi w zbyt krótkich spódnicach. Czasem nawet przyprawiał o łzy taką, która po paru godzinach oczekiwania w kolejce została odesłana z powodu nieprzyzwoitego ubioru (…) <Kobiety, których ubiór cechuje próżność, nigdy nie przyobleką życia Jezusa Chrystusa. Co więcej, tracą one piękno swej duszy, gdy to bożyszcze wkroczy do ich serca>” – O. Jean OFMCap, “Ojciec Pio przeciwnikiem reformy liturgii”, ZW, nr. 28/ 1999, s. 70.

    Dzisiaj bożkami nie są już Zeus czy Wenus. Prawdziwymi bogami dzisiejszych czasów stała się telewizja, piosenkarze, gwiazdy sportu, muzyka rockowa, film … Musimy być wobec nich tak stanowczy, jak pierwsi chrześcijanie wobec fałszywych bożków. <Nie może być zgody pomiędzy światłem a ciemnością>. Żadnej zgody. (…) pozbądźcie się telewizora. Wyrzućcie go na śmietnik. Tam jest jego miejsce. (…) – SS. Dominikanki, “Telewizja – wróg publiczny nr I”, ZW, nr 37/ 2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 6, s. XVII – XVIII.

    12 stycznia 1930 roku, papież Pius XI nakazał opublikowanie instrukcji na temat skromności strojów. W instrukcji tej przypomniał zalecenia zawarte w liście Kongregacji ds. Duchowieństwa z 1928 roku: <Przypominamy, że strój nie może być nazwany przyzwoitym, jeśli posiada dekolt większy niż na szerokość dwóch palców mierząc od szyi, jeśli nie zakrywa ramion co najmniej do łokci i nie sięga przynajmniej trochę poniżej kolan. Ponadto, niedopuszczalna jest odzież z materiałów przeźroczystych oraz rajstopy w kolorze cielistym, sugerującym, że nogi są nagie> (…) Wielu katolików wydaje się w ogóle nie zainteresowanych, a nawet wrogo ustosunkowanych do standardów skromności. Czy możemy pozwolić, by nasze przywiązanie do Tradycji przykrywało zakorzenione złe nawyki?” – “Maryjny wzorzec skromności”, cz. I, ZW, nr 41/ 2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 10, s. VIII – IX, XII.

    Pod tym względem nie możemy dość silnie wyrazić Naszego ubolewania nad zaślepieniem tak wielu niewiast różnego wieku i stanu, które, odurzone chęcią podobania się, nie zdają sobie zupełnie sprawy, że ich bezwstydne ubiory nie tylko budzą wstręt u każdego szlachetniejszego człowieka, ale ponadto obrażają Boga. Nie dość bowiem, że w takich strojach, przed którymi wiele z nich dawniej ze wstrętem by się odwracało, jako zbyt przeciwnych skromności chrześcijańskiej, pokazują się publicznie, lecz nie boją się tak ubrane wstępować w progi świątyń i brać udziału w nabożeństwach, a nawet przystępować do Uczty Eucharystycznej i w ten sposób rozsiewać ohydne podniety zmysłowe tam, gdzie przyjmuje się Boskiego Twórcę czystości. Pomijamy tutaj tańce, jedne gorsze od drugich, które niedawno przedostały się od ludów barbarzyńskich do zwyczajów narodów kulturalnych, a będące najskuteczniejszym środkiem do pozbycia się wszelkiej wstydliwości” – Benedykt XV, “Obowiązek tercjarzy dzisiejszej doby zapobiegania złu:, ZW, nr 41, 2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 10, s. XXII.

    ” – Skromność musi być zachowywana bez kompromisu. – Należy unikać używania tkanin o kolorach cielistych. – Naprawdę skromny ubiór ma rękawy sięgające przynajmniej do łokci i zakrywające ciało poniżej kolan. Niekiedy tolerowane mogą być rękawy sięgające połowy ramienia. – Prawdziwie skromny ubiór zakrywa w całości górną część ciała: ramiona, biust i plecy, poza wcięciem koło szyi nie przekraczającym dwóch cali (szerokość dwóch palców) poniżej dekoltu z przodu i takiego samego z tyłu. Prawdziwa skromność wymaga zakrycia ciała, nawet po zdjęciu żakietu, peleryny czy szala.(…)Trzeba też zwrócić uwagę na ubiory, które zakrywają ciało w stopniu wystarczającym, niemniej pozostają nieskromne ze względu na krój, który czyni je bardzo sugestywnymi. Obcisłe, przylegające do ciała stroje są absolutnie nie do przyjęcia. Równie niedopuszczalne są bluzki zbyt luźne przy dekolcie i odsłaniające ciało. Szanujące się kobiety unikają elastycznych T-shirtów i obcisłych sukienek, które wymagają wysokich rozcięć. T-shirty, nawet te o kolorach ciemnych, projektowane są na ciało męskie, uwypuklają więc nadmiernie kształty kobiety. Rozcinane spódnice, tak bardzo dziś modne, często sięgające poniżej kolan, a nawet do kostek, nie zakrywają dostatecznie ciała podczas chodzenia lub siedzenia. Sugestywne rozcięcia często sięgają powyżej kolan i czynią taki strój podwójnie nieprzyzwoitym. Kobieta skromna ubiera się zawsze w suknie stosownie zakrywające ciało i nie przyciągające zbytniej uwagi. (…) Teologia moralna uczy, że klatka piersiowa, plecy, ramiona i nogi są <mniej przyzwoitymi> częściami ciała, tzn. spojrzenie na te części ciała łatwiej pobudza zmysłowość niż na inne, np. twarz, stopy czy ręce. Tak więc mężczyźni nie mogą chodzić z odsłoniętym torsem, ramionami czy plecami odsłoniętymi. Zasada ta wyklucza noszenie przez nich koszulek bez rękawów i posiadających wycięcia obnażające brzuch czy klatkę piersiową. Stroje takie jak koszulki siatkowe, przez które widać ciało, naruszają zasady, o których pisaliśmy odnośnie tkanin przeźroczystych. (…)Wielu mężczyzn nosi w lecie szorty zamiast długich spodni, usprawiedliwiając to upałami. Katolicy powinni jednak pamiętać, że moralność nie zmienia się wraz z pogodą. Będziemy się jeszcze zastanawiać, kiedy noszenie szortów jest dopuszczalne, ale w zwykłych okolicznościach, w życiu społecznym, kiedy kontakty z kobietami są częste, stanowczo zaleca się noszenie zawsze długich spodni. Wyjątek czyni się jedynie dla małych chłopców do okresu dojrzewania. Jednak rodzice muszą dbać, żeby dzieci nie przyzwyczaiły się do traktowania wyjątku jako reguły.” – “Maryjny wzorzec skromności, cz. II, ZW, nr 42/ 2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 11, s. X, XI, XIII.

    Jeśli zależy wam na waszych rodzinach i waszych dzieciach, jeśli tego do tej pory nie zrobiliście – wyeliminujcie z waszego życia telewizję” – Ks. Peter Scott, “Jeśli zależy wam na waszych dzieciach…“, ZW, nr 42/2001, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 11, s. XX.

    Zgodnie ze słowami papieża, dziewczęta nie powinny uczestniczyć w pokazach sportowych. (…)Zawsze, gdy Kościół katolicki wypowiadał się na temat pływania czy kąpieli, jak zwykło się to nazywać, potępiał on niezmiennie wspólne kąpiele kobiet i mężczyzn. Oparte jest to na teologii moralnej, która uczy, że spoglądanie na nieskromne części ciała płci przeciwnej jest grzechem ciężkim, chyba, że wydarzy się niespodziewanie, jest przelotne lub trwa tylko chwilę. Wszystkie bez wyjątku stroje kąpielowe noszone dziś przez kobiety i mężczyzn są nieprzyzwoite. Nie tylko nie okrywają już one dostatecznie ciał pływaków, ale wręcz eksponują je bezwstydnie na każdej plaży i w basenie publicznym. Jest to już raczej publiczne eksponowanie nagości, która jedynie udaje skromność. Każdy katolik, który chce uniknąć upału, udając się na publiczną plażę, powinien oddalić się od tych, którzy praktykują ów pogański kult słońca. Nie może zaakceptować wszechobecnej mody na obnażanie się. Pływające grupy nie mogą nigdy składać się z osób obu płci. Jeśli tak jest, to stanowi to gwarantowane zagrożenie dla czystości. W każdym przypadku mężczyźni powinni nosić spodenki sięgające do połowy uda i T-shirt jakiegoś rodzaju. Panie powinny nosić kuloty i bluzkę z materiału, który nie staje się przeźroczysty po zamoknięciu. Reguły te stosują się oczywiście również do sportów wodnych. ” – “Maryjny wzorzec skromności”, cz. III, ZW, nr 43/ 2001, dodatek “Rodzina Katolicka” nr 12, s. XI – XII.

    Katoliccy rodzice pilnować muszą, by do ich domu nie miały przystępu mody czy zwyczaje obrażające moralność katolicką. (…) Telewizja niszczy życie rodzinne, wprowadza do świątyni katolickiego domu nieczystość, kult pieniądza i bezsensowną przemoc.” – “Pięć rad dla katolickich rodzin”, ZW, nr 45/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 13, s. XIII.

    “(…) nie waham się twierdzić, że dziś telewizja stała się jednym z największych niebezpieczeństw tak dla jednostek, jak i dla całego społeczeństwa, szczególnie zaś dla rodzin. Nie tylko liczne współczesne programy telewizyjne depczą określone przez Piusa XII zasady, ale wręcz sama telewizja jest per se środkiem rozpowszechniania zła i bliską okazją do grzechu. Katechizm katolicki poucza, że człowiek musi unikać bliskich okazji do grzechu, bo <kto miłuje niebezpieczeństwo, w nim zginie>” – Ks. Karol Stehlin, “Telewizja – niebezpieczeństwo dla rodzin”, cz. I, ZW, nr 45/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 13, s. XV.

    Telewizja jako taka musi zostać wyeliminowana całkowicie.” – “Problemy katolickich rodzin we współczesnym świecie. Wywiad z księdzem Jakubem Doranem FSSPX”, ZW, nr 46/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 14, s. VI.

    przez telewizję wielu ludzi odeszło od Boga, porzuciwszy życie zgodne z chrześcijańskimi cnotami. (…)Poprzez telewizję fala pornografii przekroczyła progi domów i rodzin. Stacje telewizyjne prawie bez przerwy prezentują filmy gloryfikujące przestępstwa, brutalność, perwersję i nieczystość. Wystarczy jeden program, podczas jednego wieczora, aby można było zobaczyć (a często także popełnić!) ciężkie grzechy przeciw wszystkim dziesięciu przykazaniom Bożym. (…) Popatrzmy na Hollywood: reżyserzy, scenarzyści, aktorzy i aktorki kręcąc filmy i programy telewizyjne starają się sprowadzić odbiorcę na swój własny poziom moralności (a raczej niemoralności), by usprawiedliwić w ten sposób swoje bezbożne życie. Słusznie nazywa się ich misjonarzami zła!” – Ks. Karol Stehlin, “Telewizja – niebezpieczeństwo dla rodzin”, cz. II, ZW, nr 46/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 14, s. XIII, XIV.

    Telewizja jest grabarzem rodzin; pochwala cudzołóstwo i przedstawia kobietę jedynie jako obiekt namiętności.” – Ks. Franciszek Schmidberger, “Dziewięć argumentów przeciwko telewizji”, ZW, nr 47/ 2002, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 15, s. XVI.

    “(…) <naturalizm tego świata będzie dusił w nich ducha nadprzyrodzoności tak długo, dopóki nie wyrzucą one (mowa o rodzinach i domach tradycyjnych katolików – przyp. moje MS) swych telewizorów, nie wyrzekną się muzyki rockowej, gier video, nieskromnych strojów, żeby wspomnieć jedynie najpopularniejsze światowe rozrywki>. Słowa twarde, ale jakże prawdziwe! Stanowczo zbyt często usiłujemy wchodzić w kompromisy z duchem tego świata, pozostawiając sobie na otarcie łez którąś z jego przyjemności, pomimo świadomości, że nie jest to miłe Bogu. Ile to razy usprawiedliwiamy nasze małe niewierności i powolny zanik katolickiej atmosfery naszych domów rozmaitymi spektakularnymi akcjami w obronie Wiary i Tradycji!” – Ks. Karl Stehlin, “Editioral”, ZW, nr 47/ 2002, s. 3.

    Muzyka rockowa należy definitywnie do obozu szatana. Bądźmy konsekwentni. Pamiętam, jak zatrzymałem się kiedyś i tradycyjnej katolickiej rodziny. Dzieliłem wówczas sypialnię z ich 15 -letnim synem. Na ścianie, ku mojej radości, wisiał piękny obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa. Zerknąłem jednak później na kasety magnetofonowe leżące na biurku i byłem zszokowany, widząc kasety AC/DC, jedną z nich ze słynną piosenką <Hell ain’t a bad place to be> (Piekło nie jest takim złym miejscem). To doskonały przykład tego, co nie powinno się zdarzyć w katolickim domu.” – “Katolicki dom”, cz. II, ZW, nr 50/ 2003, dodatek “Rodzina Katolicka”, s. XII.

    “(…) dzisiejsza moda kobieca nakazuje nosić duże dekolty, obcisłe spodnie, obcisłe, krótkie spódnice, Niedawno jeszcze ten sposób ubioru charakterystyczny był dla kobiet o złej reputacji, wabiących swych klientów do grzechu. Jak to możliwe, że moda ta przyjęła się obecnie w katolickich rodzinach? Czy nie bulwersuje nas fakt, że osoby tak ubrane, ku smutkowi Nieba, uciesze szatanów oraz zgorszeniu niewinnych dusz, mają czelność przychodzić do kościoła, a nawet podchodzić do balasek? Co najbardziej szokujące: znaczna część ludzi (wśród nich niestety niektórzy z naszych wiernych) uważa to za coś absolutnie normalnego i dopuszczalnego (…) Tak wielu katolików myśli niestety, że owa kwestia mody jest nieistotna i być może moglibyśmy się z nimi zgodzić, gdyby tylko Matka Boża, św. Paweł, święci papieże i tak wielu innych świętych nie przywiązywało do tej kwestii tak wielkiego znaczenia, co wskazuje, że nie jest ona błahostką.(…) muzyka rockowa jest zła, ponieważ i ona sama, i związane z nią tańce są bezpośrednim i dobrowolnym pobudzaniem namiętności i okazją do wszelkiego rodzaju nieczystości.” – Ks. Jakub Emily FSSPX, “Najświętsza Maryja Panna i skromność”, ZW, nr 56/ 2004, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 24, s. V, VI, VII.

    Święty Ojciec Pio nie tolerował nieskromnych strojów: sukni z głębokim dekoltem, krótkich, obcisłych spódnic.” – “Ojciec Pio – surowy strażnik skromności”, ZW, nr 56/ 2004, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 24, s. VIII.

    Ponieważ skromność jest cnotą, wykracza poza czas i miejsce, Kościół podał szczegółowe reguły, by pomóc wiernym praktykować ją we wszelkich okolicznościach. Bądźmy wdzięczni Jego Ekscelencji ks. Biskupowi Bernardowi Fellayowi za przypomnienie nam tych zasad, o których niekiedy zapomina się latem: <W żadnym przypadku nie wolno ubierać się nieskromnie. Sukienka, która nie zakrywa kolan kobiety, kiedy ona siedzi, absolutnie nie może być uważana za przyzwoitą. Również spódnica rozcięta czy przeźroczysta, odsłaniająca nogi powyżej kolan, nie może być uważana za skromną ani przyzwoitą. Podobnie nie jest przyzwoity żaden obcisły strój męski czy kobiecy, który podkreśla kształty ciała. Odnośnie do dekoltu i obnażonych ramion kardynał wikariusz Piusa XI pisał: <Ani suknia, która posiada dekolt głębszy niż dwa palce mierząc od szyi, ani taka, która nie zakrywa ramion co najmniej do łokci, nie mogą być uważane za przyzwoite>” – “Skromność obowiązuje zawsze i wszędzie”, ZW, nr 62/ 2004, dodatek “Rodzina Katolicka”, nr 27, s. VI.

    Przekazałem jednak, co o tańcach naucza Kościół – że są niebezpieczne, że stanowią okazję do grzechu, a w wielu <nowoczesnych> formach z całą pewnością są grzeszne” – Ks. Edward Wesołek, “Jego głowa stała się zapłatą za taniec”, ZW, nr 127, s. 37.

    Reasumując, redakcja “Zawsze Wierni” piórami reprezentatywnych dla Bractwa św. Piusa X autorów jak: bp Bernard Fellay (przełożony generalny FSSPX), bp Tissier de Mallerais (sekretarz generalny FSSPX), ks. Karl Stehlin (przełożony dystryktu środkowo-europejskiego FSSPX), ks. Franz Schmidberger (przełożony FSSPX w l. 1982 – 1994), ks. Peter Scott (wieloletni przełożony dystryktu FSSPX na Stany Zjednoczone), ks. Jakub Emily (przełożony dystryktu FSSPX na Wielką Brytanię – d0 2003 roku) oraz innych księży i sióstr zakonnych, twierdzi, iż:

    – nie wolno czynić najmniejszego grzechu, nawet, gdyby za jego pomocą można było uratować cały świat
    – muzyka rockowa jest zła, należy definitywnie do obozu szatana i jest czymś, do należy wyrzucić z domu
    – kasety zespołów w rodzaju AC/DC stanową doskonały przykład tego, co nie powinno znajdować się w tradycyjnie katolickich domach
    – telewizja stanowi bliską okazję do grzechu, która winna być wyrzucona i całkowicie wyeliminowana z życia rodzinnego
    – wspólne kąpiele mężczyzn i kobiet są zwyczajem godnym potępienia
    – wszystkie, bez wyjątku, współczesne stroje kąpielowe kobiet i mężczyzn są nieprzyzwoite i bezwstydne
    – dziewczęta nie powinny uczestniczyć w publicznych pokazach sportowych
    – niewiasty powinny ubierać się w sukienki lub spódnice, które zakrywają ich kolana (również wówczas, gdy siedzą), ramiona, biust i plecy, poza wcięciem koło szyi nie przekraczającym dwóch cali (szerokość dwóch palców) poniżej dekoltu z przodu i takiego samego z tyłu (z zastrzeżeniem, że niekiedy mogą być tolerowane rękawy sięgające połowy ramienia)
    – prawdziwie skromny strój niewieści nie tylko zakrywa wymienione wyżej części ciała, ale także nie podkreśla ich przez krój, etc.
    – mężczyźni nie powinni nosić koszulek bez rękawów i posiadających wycięcia obnażające brzuch czy klatkę piersiową, a także koszulek siatkowych
    – w zwyczajnych okolicznościach mężczyźni powinni nosić długie spodnie, nie zaś szorty
    – Kościół naucza, iż tańce stanowią okazję do grzechu, są niebezpieczne, a wielu swych nowoczesnych formach z całą pewnością są grzeszne.

    Wniosek wydaje się być jeden: moralność promowana (przynajmniej jeszcze do nie tak dawna) przez “Zawsze Wierni”, biskupa Bernarda Fellaya i innych reprezentatywnych księży Bractwa św. Piusa X jest: “surowa”, “rygorystyczna” i “brawarystyczna”. A mówiąc językiem otwartych wrogów tejże moralności: “jansenistyczna”, “purytańska” i “kalwinistyczna”.

  9. Czy można zgrzeszyć nie opierając się seksualnej przemocy?

    Leave a Comment

    Kościół katolicki wyniósł do chwały ołtarzy wiele z niewiast, a także niektórych z mężczyzn, którzy w obliczu wymierzonej w nich przemocy o charakterze seksualnym woleli ponieść śmierć, niż w ten czy inny sposób zgodzić się na wspomniane działania napastujących ich osób. W kontekście tych Świętych Pańskich mówi się, iż “woleli raczej umrzeć niż zgrzeszyć“. Jednak, czy jest słusznym przywoływanie tej zasady w sytuacji seksualnej agresji, czyli wymuszania na ofierze biernej uległości wobec żądzy napastnika? Więcej, czy taka seksualna przemoc nie zwalnia z wszelkiej moralnej winy tych, którzy ustępując takowej godzą się, nie tylko biernie ulegać czyjejś erotycznej pożądliwości, ale nawet podejmują pewne aktywne działania o charakterze seksualnym? Czy więc stawianie za wzór innym chrześcijanom osób, które wolały umrzeć niż biernie lub aktywnie ulegać seksualnym napastnikom, nie jest niepotrzebnym zachęcaniem do zbędnych skrupułów w sytuacji gwałtu czy molestowania? Czy nie jest może też pewnego rodzaju krzywdzeniem tych spośród ofiar przemocy seksualnej, które być może nie w 100 procentach opierały się takiej agresji?

    Form seksualnej agresji może być wiele. Począwszy od najbardziej brutalnej z nich, czyli wymuszenia za pomocą fizycznej siły uległości w tej sferze (gwałt), poprzez wykorzystywanie w tym celu gróźb, szantażu, czyjejś zależności albo nieświadomości. Nie ulega żadnej wątpliwości, że wszystkie z tych działań są szczególnie ohydne i zasługują na bardzo surowe ukaranie (nie wyłączając w najbardziej ich skrajnych wypadkach także kary śmierci). Nie powinno też podlegać dyskusji to, iż jeśli mielibyśmy mówić o jakimkolwiek grzechu po stronie osoby, która w jakimś stopniu godzi się na stosowaną wobec siebie seksualną przemoc, to grzech takiego człowieka jest z pewnością jakieś 1000 razy mniejszy od grzechu tego, który tę agresję inicjuje i stosuje. W żadnym więc wypadku nie można stawiać jakiekolwiek stopnia równości pomiędzy seksualnym napastnikiem a ofiarą jego agresji, nawet jeśli w pewnym wymiarze po to, by uniknąć jakiegoś cierpienia taka ofiara w lekkim stopniu przyzwoliłaby na działania swego oprawcy. To są rzeczy zupełnie nieporównywalne, tak jak np. nie można porównywać zabijania i torturowania staruszek w celu ich ograbienia z kradzieżą jednego cukierka w sklepie. Nie mniej jednak, trzeba sobie też jasno powiedzieć, że mogą być sytuacje, w których brak oporu przed seksualną napaścią, a tym bardziej aktywne współdziałanie z wymuszającym na nas coś w tej sferze agresorem, jest grzechem.

    Aby zilustrować, kiedy może taka uległość czy aktywne współdziałanie być grzechem, poddajmy przykład z nieco innej dziedziny. Otóż wyobraźmy sobie sytuację z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy to pogańscy władcy próbowali zmuszać wyznawców Chrystusa do oddawania czci fałszywym bóstwom poprzez sypanie kadzidła przed wizerunkami takowych bożków. Wielu chrześcijanom, choć było z tego powodu męczonych i zabijanych, odmawiało podobnej rzeczy. Mogli oni sobie co prawda powiedzieć, że nie zgrzeszą poprzez okadzanie takich bałwanów, wszak w sercu się tym brzydzą, a są do tego przymuszani. Ci jednak, którzy tak tłumaczyliby swe bałwochwalstwo, w istocie rzeczy by grzeszyli, gdyż pewnych działań nie wolno czynić nawet dla ratowania swego (lub innych osób) życia. Mogła jednak zajść sytuacja, w której to kilku osiłków obezwładniłoby chrześcijanina, wcisnęłoby do jego dłoni garść kadzidła, a następnie za pomocą siły tak poruszałoby jego ręką, iż ta jego część ciała w sensie fizycznym i zewnętrznym wykonałaby akt bałwochwalstwa. Taki chrześcijanin mógłby się opierać i krzyczeć, by jego oprawcy tego nie robili, ale mógłby być po prostu fizycznie za słaby, by im w tym przeszkodzić. Oczywiście, w takim przypadku, choć bałwochwalstwo zostałoby dokonane dłonią tego chrześcijanina, nie byłby on za nie w żaden sposób odpowiedzialny, gdyż jego wola nawet w małym stopniu nie godziła się na dokonanie tego czynu. Mogłaby zaistnieć jednak jeszcze inna sytuacja: otóż, tak obezwładniony chrześcijanin w trosce o to, by nie być zbyt surowo potraktowanym, nie opierałby się zbytnio przytrzymującym go osiłkom, nie krzyczałby, by tego nie czynili, i choć jego dłoń byłaby fizycznie poruszana przez inne osoby, on w ten sposób w jakimś tam choćby i nieznacznym stopniu wyraził zgodę na ich działanie. Taki chrześcijanin niestety nie byłby całkowicie niewinny od grzechu bałwochwalstwa – chociaż ci, którzy go do tego by przymuszali byliby za nie odpowiedzialni tysiąckroć bardziej od niego.

    Istnieje duża analogia pomiędzy przywołanymi wyżej przypadkami bałwochwalstwa a różnymi modelami zachowania się w sytuacji agresji seksualnej. Ktoś np. może być namawiany do popełnienia nieczystości pod groźbą zadania mu śmierci lub innych poważnych cierpień. W takim wypadku ulegnięcie owym namowom będzie grzechem, mimo że byliśmy wtedy w sytuacji przymusowej. Nie można się wtedy usprawiedliwiać, że co prawda brzydziliśmy się w sercu, tym co czyniliśmy, ale robiliśmy to, by ocalić swoje życie albo zdrowie. Ktoś inny, może być fizycznie obezwładniony i pomimo prób oporu, krzyku i wołań o pomoc, zostanie zgwałcony. W takich okolicznościach ofiara w żaden sposób nie grzeszy, gdyż co prawda występny akt jej gwałciciela został dokonany za pomocą jej ciała, ale nie było w tym żadnego, choćby najmniejszego przyzwolenia woli ze strony ofiary. Jednak jeszcze ktoś inny, może w sytuacji bezpośredniej agresji seksualnej, nie opierać się jej zbytnio, nie krzyczeć, nie walczyć z całych swych sił, po to, by nie wywoływać w ten sposób tym większej furii i gniewu napastnika i nie narażać się na jeszcze bardziej okrutne traktowanie z jego strony. Wówczas to, nawet takie bierne przyzwolenie na agresję seksualną może być grzechem – choć oczywiście 1000 razy bardziej grzeszy człowiek, który taką napaść inicjuje i przeprowadza.

    To, co piszę powyżej, nie jest bynajmniej moją prywatną interpretacją, ale ma swe silne podstawy tak w Piśmie świętym, jak i tradycyjnej wykładni moralistów katolickich i papieży.

    W Księdze Powtórzonego Prawa 22:23-27 Bóg za pośrednictwem Mojżesza podaje przykłady dwóch sytuacji. W pierwszej nich  kobieta spotyka mężczyznę, który z nią seksualnie obcuje. Choć nie jest pewne, czy do tego obcowania nie doszło czasem na drodze gwałtu, kobieta ma być ukarana wraz z mężczyzną za to, iż nie krzyczała, będąc w tej sytuacji. Jednak w drugim przypadku opisane zostaje przestępstwo gwałtu, a będąca jego ofiarą niewiasta zostaje uwolniona od wszelkiej winy i odpowiedzialności, gdyż wyraźnie opierała się seksualnemu napastnikowi za pomocą krzyku i wzywania w ten sposób pomocy.

    Choć Prawo Mojżeszowe w jego częściach karno-cywilnych nie obowiązuje już w sposób ścisły chrześcijan, to i z powyżej przytoczonych zasad widzimy ważną lekcję – opieranie się gwałcicielowi jest istotną i polecaną przez Boga czynnością.

    Z kolei, w 13 rozdziale księgi Daniela czytamy o cnotliwej Zuzannie, którą dwaj niegodziwi starcy próbowali nakłaniać, by z nimi cudzołożyła, grożąc jej przy tym, iż w przeciwnym razie doprowadzą do skazania ją na śmierć. Zuzanna mogłaby się tłumaczyć, że przecież w tak ekstremalnej sytuacji, może bez grzechu ulec ich seksualnej żądzy, ale odpowiedziała ona: Jestem w trudnym ze wszystkich stron położeniu. Jeżeli to uczynię, zasługuję na śmierć; jeżeli zaś nie uczynię, nie ujdę waszych rąk.  Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce, niż zgrzeszyć wobec Pana» (Dn 13, 22 – 23). Święty Jan Paweł II w punkcie 91 swej  encykliki “Veritatis Splendor” tak komentuje postawę Zuzanny:

    daje (ona) świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje za złe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro. Wybiera dla siebie lepszą cząstkę: przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga. 

    Logiczny wniosek jest więc taki, iż gdyby Zuzanna postąpiła przeciwnie i uległa seksualnej agresji owych dwóch starców, to uczyniłaby coś co prawo Boże uznaje za złe.

    Warto też wspomnieć to co ks. Piotr Skarga pisał o tym, jak powinny zachowywać się osoby zagrożone gwałtem:

    (…) grzechu nie masz, gdzie woli nie masz, odejmując się i broniąc jak może. Jako Zuzanna w Piśmie Ś. uczyniła i Rypsyma w żywocie Grzegorza Ormiańskiego. Bo drugie milcząc, a nie broniąc się cicho przyzwalają i grzeszą Panu Bogu (…) O czystość zdrowie położyć, a drugiemu dać się zabić, rzecz jest święta, i dziesięciokroć umrzeć, aby raz P. Bóg rozgniewany nie był. (…) [1].

    Z kolei, ceniony XIX-wieczny teolog moralny, biskup Jean Baptiste’ A Bouvier odpowiadając na pytanie, co ma robić kobieta “wzięta siłą”, aby nie “być winną przed Bogiem” pisze co następuje:

    Powinna bronić się ze wszystkich sił – rękami, nogami, paznokciami, zębami – wszelkimi innymi środkami (…) Jeżeli ma nadzieję, że ktoś może przyjść jej na ratunek, powinna krzyczeć i wzywać pomocy  bliźniego; albowiem jeśli nie stawia oporu, który jest w jej mocy, to wydaje się przyzwalać [2].

    A zatem podsumowując, nie ma co się dziwić, iż Kościół do chwały ołtarzy wyniósł te niewiasty i tych mężczyzn, którzy w obliczu seksualnej przemocy woleli umrzeć, niż choćby w małym stopniu się na nią zgodzić. Istnieją bowiem sytuacje, w których nawet w okolicznościach wielkiego przymusu, przyzwolenie na działanie seksualnego napastnika może być grzeszne. A lepiej jest wszak umrzeć niż zgrzeszyć.

    Przypisy:

    [1] Cytat za: Ks. Piotr Skarga, „Żywoty Świętych Starego i Nowego Zakonu. Na każdy dzień przez cały rok. Wybrane z poważnych pisarzów i doktorów kościelnych”, tom II, Petersburg 1862, s. 591.

    [2] Cytat za: Jean Baptiste’ A Bouvier, “Tajemnice Konfesjonału. Podręcznik dla spowiedników“, Gdańsk 2015, s. 42.

  10. Czy Pius XII ganił prymasa Wyszyńskiego za potępienie Żołnierzy Wyklętych?

    Leave a Comment

    Znanym jest fakt, iż Episkopat Polski w swym zawartym z rządem PRL porozumieniu z dnia 14 kwietnia 1950 roku ganił zbrojną działalność ludzi, których dziś nazywa się “Żołnierzami Wyklętymi”. W dokumencie tym czytamy wszak:

    Kościół — zgodnie ze swymi zasadami — potępiając wszelkie wystąpienia antypaństwowe będzie przeciwstawiał się zwłaszcza nadużywaniu uczuć religijnych w celach antypaństwowych.

     Kościół katolicki, potępiając zgodnie ze swymi założeniami każdą zbrodnię, zwalczać będzie również zbrodniczą działalność band podziemia oraz będzie piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i antypaństwowej.

    Współcześnie, niektórzy z katolików pragną podważyć powagę powyżej cytowanych sformułowań autorstwa polskich hierarchów powołując się na dwie przesłanki. Pierwszą z nich jest sugestia, jakoby prymas Wyszyński (który stał również stał za owym porozumieniem) w trosce o swobodę działania Kościoła w Polsce czuł się przymuszony przez komunistów do podpisania potępienia aktywności “Żołnierzy Wyklętych”, jednak tak naprawdę się z ową ich przyganą  nie zgadzał. Drugim twierdzeniem mającym istotnie zrelatywizować kościelne potępienie “Wyklętych” jest powoływanie się na niechętne stanowisko, jakie wobec treści porozumienia miał zajmować sam papież Pius XII. Przyjrzyjmy się zatem tym dwóm punktom.

    A zatem, nie wiem, czy ci, którzy powołują się na pierwszą z wymienionych przesłanek, a więc to, iż prymas Wyszyński miał rzekomo tak naprawdę nie zgadzać się z treścią aprobowanego przez siebie porozumienia, jednak publicznie aprobować i promować je w dobrym celu, jakim było zapewnienie wolności Kościołowi, zdają sobie sprawę, że tak naprawdę zarzucają mu coś jeszcze gorszego. Otóż, wedle nauki katolickiej, dobry cel nie czyni usprawiedliwionym używanie złych ze swej natury środków. Jak uczył o tym choćby bł. Paweł VI w punkcie 14 encykliki “Humanae vitae”:

    „W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw”.

    Gdyby kardynał Wyszyński tak naprawdę uważał “Wyklętych” za godnych czci i naśladowania patriotów słusznie walczących z komunistami, jednak w dobrym celu publicznie określałby ich jako zasługujących na potępienie bandytów, to dopuszczałby się względem nich oszczerstwa. Oszczerstwo zaś jako szczególnie wstrętna odmiana kłamstwa jest zawsze zakazane i nie jest dozwolone w żadnych okolicznościach, choćby i można było za jego pomocą osiągnąć bardzo wiele dobra. Kardynał Wyszyński naruszałby więc w ten sposób jedną z fundamentalnych zasad katolickiego nauczania moralnego, a więc to, iż “cel nie uświęca środków”.

    Prymas Wyszyński bynajmniej zaś nigdy nie twierdził, iż porozumienie z rządem PRL było na nim przez komunistów wymuszone (choć nawet, gdyby było wymuszone, to i tak nie usprawiedliwiałoby to rzucania oszczerstw na kogokolwiek). Ten kościelny hierarcha podtrzymywał zaś swe stanowisko w tej sprawie, pisząc na przykład:

    Dlaczego prowadziłem do ‚Porozumienia’?
    Byłem od początku i jestem nadal tego zdania, że Polska, a z nią Kościół święty, zbyt wiele utraciła krwi w czasie okupacji hitlerowskiej, by mogła sobie obecnie pozwolić na dalszy jej upływ. Trzeba za każdą możliwą cenę zatrzymać ten proces duchowego wykrwawiania się, by można było wrócić do normalnego życia niezbędnego dla rozwoju Narodu i Kościoła, do życia normalnego, o które tak w Polsce ciągle trudno (Patrz: S. Wyszyński, Dzieła zebrane, t. 1, 1949-1953, Warszawa 1991. str. 247-265).

    Nic więc nie wskazuje na to, by kardynał Wyszyński potępił działalność “Żołnierzy Wyklętych” wbrew swemu wewnętrznemu o nich przekonaniu.

     

    Jak zaś ustosunkować się do tego, iż papież Pius XII miał być niechętny treści porozumienia z 14 kwietnia 1950 roku? To porozumienie miało 19 punktów i składało się z przeszło 1000 słów, obrońcy zaś “Wyklętych” powołują się na to, iż ówczesnemu papieżowi nie podobał się “propagandowy język tekstu” w nim użytego. Nie są oni jednak w stanie wskazać, iż Piusowi XII nie podobały się konkretnie 2 z 19 punktów potępiających działalność zbrojnego podziemia. Ba, nie wskazują nawet, które z punktów owego dokumentu budziły niechęć tego papieża. A może było tak, iż Piusowi XII z przeszło 1000 słów omawianego porozumienia nie podobało się tylko 50 lub 100 wyrazów, a z 19 znajdujących się tam punktów miał istotne zastrzeżenia tylko do jednego z nich (i to tego, które nie tyczyło się “Wyklętych”)? Zarzut, iż Piusowi XII nie podobał się “propagandowy język tekstu” to zdecydowanie za mało i za ogólnie, by twierdzić, że stawał on w ten sposób w obronie “Żołnierzy Wyklętych”. Ba, to nie jest nawet wątła poszlaka, by tak twierdzić.