Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: aktorzy

  1. Czy Michał “Misiek” Koterski jest dobrym wzorem dla katolików?

    Możliwość komentowania Czy Michał “Misiek” Koterski jest dobrym wzorem dla katolików? została wyłączona

    Pan Michał “Misiek” Koterski od kilku lat jest przedstawiany w mass mediach – także, a może głównie, w tych katolickich – jako osoba, która po latach trwania w nałogach narkomanii i pijaństwa, wróciła do więzi z Bogiem i dziś może służyć wręcz jako przykład dobrego życia dla innych katolików. W niniejszym tekście chciałbym jednak wskazać na pewne ciemne aspekty życia pana Koterskiego, które wciąż mają miejsce. Zaznaczam, iż nie czynię tego, by kwestionować szczerość nawrócenia tego człowieka (to czy coś takiego miało miejsce w jego życiu, ostatecznie wie tylko Bóg). Nie sugeruję zatem przez poniższe wywody, że “Misiek” Koterski nie znajduje się w czymś, co tradycyjna teologia katolicka zwie “łaską uświęcającą” albo, iż jego nawrócenie jest czysto pokazową zagrywką, która ma przyciągnąć uwagę mass mediów do jego osoby. Cieszy mnie też to, że ów człowiek zerwał z wieloletnim uzależnieniem od alkoholu i narkotyków – w ten czy inny sposób jest to Bożą łaską daną temu człowiekowi, z powodu której należy się radować. Mimo jednak tych wszystkich powyższych zastrzeżeń uważam, że ktoś musi powiedzieć, iż “Król jest (częściowo) nagi“. Przedstawianie bowiem aktualnego życia pana Michała Koterskiego tak jakby nie wzbudzało już ono żadnych krytycznych uwag, może bowiem przynieść niemało szkody duszom katolików. Mam (co prawda niewielką, ale jednak) nadzieję, iż ktoś z otoczenia owego aktora przeczyta ten tekst i dla dobra również jego, odważy się przynajmniej zasugerować niektóre z krytycznych uwag poniżej przeze mnie czynionych.

    ***

    Pierwszą rzeczą, jaką należy poddać krytyce w związku z publiczną aktywnością p. Michała “Miśka” Koterskiego jest fakt, iż już od czasu deklarowanej przez siebie zmiany życia wystąpił on przynajmniej w jednym, w pewnych swych aspektach propagującym niemoralność, filmie fabularnym. Chodzi mi w tym miejscu o produkcję pt. “Swingersi” (2020, reżyseria Andrejs Ēķis). Film ten jest niemoralny po pierwsze dlatego, że w życzliwy sposób przedstawia się w nim – przynajmniej stałe – związki homoseksualne. Stałość relacji o charakterze homoseksualnym nie czyni ich jednak miłymi w oczach Boga, nawet jeśli są one mniejszym złem w porównaniu do rozwiązłości praktykowanej przez znaczną część sodomitów. Po drugie: chociaż wbrew pozorom jego fabuła nie zmierza do usprawiedliwiania przypadkowego seksu z przypadkowymi partnerami, a raczej kieruje uwagę widzów w stronę doceniania stabilności, a może i nawet wierności w ramach trwałego związku, to aby widz mógł dojść do tego wniosku, naraża się go na obcowanie z całą masą obsceniczności, bezwstydu i nieskromności. O ile więc można powiedzieć, iż w tym konkretnym aspekcie przesłanie tego filmu jawi się jako w miarę poprawne, to osiągnięto je za pomocą niedopuszczalnych moralnie środków wyrazu. Pomijając już bowiem to, że mnogość nieprzyzwoitych scen i dialogów tu zawartych może w raczej łatwy sposób przywieść do grzechu widzów, to w wypadku samych aktorów odgrywanie takich scen po prostu musi oznaczać popełnianie czegoś, co jest materią ciężkiego grzechu (Więcej na ten temat w tekście: “Grzech w pracy aktora”). W tym filmie widzimy wszak, jak pan Koterski rozebrany jest do obcisłych slipów, wykonuje różne obsceniczne gesty i pozy, a także w niedwuznaczny sposób obściskuje się z kobietą, która nie jest jego żoną. Nie jest zaś tak, iż dobry cel usprawiedliwia zastosowanie złych ze swej natury środków wyrazu. Tytułem analogii: niedozwolone moralnie byłoby nakręcenie filmu mającego potępiać znęcanie się nad zwierzętami poprzez umieszczenie w nim scen, które od aktorów wymagałaby nie tyle pozorowanego, ile rzeczywistego męczenia zwierząt. Podobnie na potępienie zasługuje kręcenie filmu, który co prawda w jednym ze swych wątków sceptycznie odnosi się praktykowania rozwiązłości seksualnej, ale jednocześnie wymaga się, by grający w nim aktorzy w rzeczywisty, a nie tylko udawany sposób popełniali w nim pewne nieczyste czyny.

    Dla kontrastu z postępowaniem p. Koterskiego, a także co najmniej publicznie nie poddających krytyce tego aspektu jego życia niektórych z księży i świeckich aktywistów katolickich (np. ks. Dominik Chmielewski, Marcin Zieliński) warto przypomnieć historię jednego z włoskich aktorów, który swego czasu został nawrócony przy udziale św. Pio z Pietrelciny (1887-1968). Chodzi mianowicie o Carla Campaniniego (1906-1984), który przyjął praktykę polegającą na tym, że przed przyjęciem roli w danym filmie prosił o przesłanie mu scenariusza i gdy po przeczytaniu takowego znajdował w nim choćby jedno dwuznaczne wyrażenie oświadczał:

    Ja, jako syn duchowy Ojca Pio, tej części nie akceptuję” (Patrz: O. Marcellino IasenzaNiro, „Ojciec” Święty Pio z Pietrelciny. Misja ocalenia dusz. Świadectwa, San Giovanni Rotondo 2006, s. 105).

    Jak pisze – w nawiązaniu do sprawy Carla Campaniniego – Diane Allen, jedna z autorek opisujących życie św. Pio:

    Odrzucał także role w wielu filmach, ponieważ Ojciec Pio doradzał mu, by nigdy nie brał udziału w projektach o niemoralnej treści. Wyjaśnił, że ludzie, którzy robią takie filmy, będą musieli odpowiedzieć przed Bogiem za swoje czyny – dotyczyło to wszystkich bez wyjątku: producentów, aktorów, rzemieślników budujących scenografię, a nawet kasjerów sprzedających bilety”.

    Cytat za: Diane Allen, “Módl się, ufaj i nie martw się. Część druga. Nowe historie o ojcu Pio”, Kraków 2016, s. 227 – 228.

    Czyż nie widzimy szokująco głębokiej przepaści pomiędzy postawą Campaniniego i św. Pio z jednej strony, a zachowaniem p. Koterskiego i przyklaskujących mu księży oraz świeckich katolików? Campanini z inspiracji św. Pio odrzucał role filmowe, w których znajdowałoby się choć jedno dwuznaczne wyrażenie. Tymczasem, p. Koterski wziął udział w filmie, w którym nie tylko, że mówił, ale też czynił sprośne oraz niemoralne rzeczy (tj. obsceniczne pozy, obnażanie się do obcisłych slipów, obściskiwanie się z nieswoją żoną), przy czym jeszcze film ów propagował homoseksualizm.

    ***

    Ważne uwagi krytyczne należy odnieść nie tylko wobec zawodowego życia p. Michała Koterskiego, ale także względem tego, jak zachowuje się on w różnych innych sytuacjach publicznych.

    I tak np. w nagrywanym w kwietniu 2023 roku podcaście Onet.pl prowadzonym przez panów Kubę Wojewódzkiego i Piotra Kędzierskiego aktor ten z wielkim rozbawieniem nawiązywał do czynionej (przynajmniej niegdyś) przez siebie masturbacji, mówiąc, iż stracił dziewictwo z “Hanią Rączkowską”. Całość swego obscenicznego wywodu na ów temat p. Koterski ilustrował jeszcze czynionymi za pomocą ręki wulgarnymi gestami mającymi imitować męski onanizm (wszystko to można zobaczyć i usłyszeć mniej więcej pomiędzy minutą 29. 00 a 30. 16 poniższego linku). Co jak co, ale sposób i ton, w jaki “Misiek” wypowiadał się odnośnie swych doświadczeń z – będącym materią ciężkiego grzechu – występkiem masturbacji, w żaden, ale to żaden sposób, nie wskazuje na to, by on zań żałował.

    Na żartobliwych nawiązaniach do samogwałtu niestety nie kończą się “pozazawodowe”, a mający nieskromny i sprośny charakter, publiczne wybryki pana Michała Koterskiego. Wspomnieć wszak jeszcze można, chociażby o chwaleniu przez niego bardzo nieprzyzwoitego sposobu pozowania do zdjęć jego aktualnej partnerki życiowej Marceli Leszczak. Przy innych okazjach widzimy zaś, jak człowiek ten odziany tylko w krótkie spodenki obściskuje (w okolicach bioder) jeszcze mniej skromnie odzianą Marcelę, a także w obsceniczny sposób komentuje założony przez nią strój bikini (żartobliwie sugerując, iż inni mężczyźni będą mieć erekcję na ten widok).

    ***

    Jakie zatem wnioski należałoby wyciągnąć z powyższych wywodów? Otóż nie rozstrzygając tego, czy pan Michał “Misiek” Koterski jest w swym sumieniu winny któregokolwiek z grzechów ciężkich, na tzw. forum zewnętrznym należy go traktować jak jawnego grzesznika. Nawet jeśli bowiem jego sumienie co do takich rzeczy jak udział w niemoralnych filmach, onanizm, sprośność i rażąca nieskromność, byłoby w sposób niezawiniony błędne, ale szczere (co zwalnia, a przynajmniej łagodzi moralną odpowiedzialność za popełnianie niektórych obiektywnie złych czynów) to jako, iż nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić, a przykład, jaki pan Koterski daje innym, jest skandaliczny, należałoby go potraktować jako kogoś, kto zasługuje na publiczną krytykę, a także różne kanoniczne kary. Można to porównać do sytuacji deklarującego swój katolicyzm polityka, który jednocześnie popierałby legalność aborcji. Osoba taka mogłaby wszak to czynić z powodu swego błędnego, acz szczerego sumienia – wówczas nie traciłaby ona tego co teologia katolicka zwie łaską uświęcającą. Jednakże fakt, iż przez swą publiczną działalność taki człowiek dezorientowałby i deprawował wielu innych katolików, pociągałby za sobą niejako konieczność zastosowania wobec niego różnych środków dyscyplinarnych. Innymi słowy, pozostawiając ostateczny sąd nad jego sumieniem Bogu, Kościół może i powinien osądzać zewnętrzną, dostępną ludzkim oczom rzeczywistość działań tych czy innych ludzi. A rzeczywistość w przypadku pana Michała Koterskiego jest taka, iż jego różne działania i wypowiedzi są obiektywnie ciężko niemoralne, gorszące i skandaliczne. Może wynika to z jego błędnego, acz szczerego sumienia (wówczas może znajdować się on na drodze do Nieba), a może wynika z zawinionego błędnego sumienia (wtedy byłby on na drodze do piekła). Zadaniem władz kościelnych nie jest jednak roztrząsanie powyższej okoliczności. Zadaniem autorytetów kościelnych jest ochrona powierzonych sobie dusz przed skandalem i zgorszeniem. Jako więc, że pan Koterski jest osobą publiczną, która aktualnie wręcz obnosi się ze swym katolicyzmem, powinno się publicznie poddać stanowczej krytyce wyżej wymienione przeze mnie jego czyny. Duszpasterz, w którego pieczy pozostaje ów aktor, winien najpierw łagodnie próbować wytłumaczyć mu obiektywną błędność i niemoralność jego zachowań, dać czas na poprawę, a gdy to nie pomoże odmówić mu – jako “jawnemu grzesznikowi” – Komunii świętej. Należałoby tak postąpić nawet wówczas, gdyby skutkiem ubocznym owego prawidłowego działania miałaby być rozpacz pana Koterskiego i wynikający z niej powrót owego człowieka do narkomanii i alkoholizmu. Dobro całej społeczności jest wszak ważniejsze od dobra jednostki, a stawianie jako wzoru katolika osoby czyniącej tak niemoralne rzeczy zagraża właśnie temu pierwszemu. Pozwolę też sobie zauważyć, iż do zła narkomanii czy też nałogowego pijaństwa nie trzeba przekonywać większej części społeczności katolickiej, podczas gdy niemoralność onanizmu, nieskromności, sprośności czy brania udziału w złych filmach jest przez znaczną część katolików kwestionowana. Z perspektywy więc duszpasterskiej tak naprawdę niewiele “zyskuje” się na promowaniu pana Koterskiego (gdyż nie trzeba zbytnio przekonywać do tego, iż narkomania oraz alkoholizm są degradującego i złe), ale za to wiele można stracić (osłabiając i tak niezbyt wielkie wsparcie katolików dla niektórych z norm moralnych tyczących się cnoty czystości i skromności).

    Mirosław Salwowski

    ___

    Przeczytaj też:

    Grzech w pracy aktora

    Czy katolik może być aktorem?

    Czy ufać “katocelebrytom”?

    ___

    Obrazek wykorzystany w tym tekście został za następującym źródłem internetowym: https://www.urzadzamy.pl/salon/misiek-koterski-pochwalil-sie-jak-mieszka-z-marcela-najbardziej-uroczy-jest-pokoj-syna-aa-K6Zn-pgRd-bd8z.html

  2. Neal McDonough: “Nie zamierzam całować innej kobiety”

    Leave a Comment

    Jak informuje portal Deon.pl aktor Neal McDonough znany m.in., z takich produkcji filmowych jak: “Gotowe na wszystko”, “Raport mniejszości” i “Captain America” odmówił swego czasu wzięcia udziału w scenie, w której musiałby całować kobietę nie będącą jego żoną (konkretnie sławną aktorkę Virginię Madsen). Ta decyzja kosztowała go stratę roli w serialu telewizyjnym, milion dolarów oraz poważne kłopoty ze znalezieniem pracy przy kręceniu innych filmowych widowisk. Jak sam powiedział w wywiadzie udzielonym “Closer Weekly”: Nie mogłem znaleźć pracy, bo wszyscy uważali mnie za religijnego fanatyka“.

     

    Powyżej opisana sytuacja pokazuje dwie rzeczy. Po pierwsze wskazuje na mądrość Ojców Kościoła, która w chrześcijaństwie była z pewnymi niuansami akcentowana gdzieś aż do początków XX wieku. Mianowicie, bardzo trudno jest być jednocześnie zawodowym aktorem i dobrym chrześcijaninem. Ludzie wykonujący rzemiosło aktorskie są bowiem wręcz nieustannie kuszeni do bezpośredniej i formalnej współpracy w propagowaniu przeróżnych grzechów, od występków przeciw cnocie czystości i wstydliwości zaczynając na takich nieprawościach i fałszywych doktrynach jak czary, libertynizm, okultyzm, kłamstwo, bunt przeciwko prawowitej władzy kończąc. Między innymi z tych też względów Ojcowie Kościoła, Święci i kościelne synody w ciągu wieków gorliwie odradzały (a czasami nawet wprost zakazywały) wykonywania takiego zawodu. I paradoksalnie rzecz biorąc historia Neala McDonougha tylko potwierdza słuszność ich przestróg w tym zakresie. Skoro bowiem nawet ów mający już ugruntowaną w swym zawodzie pozycję aktor miał poważne problemy ze znalezieniem pracy w swym fachu po tym jak odmówił całowania nieswojej żony to co powiedzieć np., o młodych ludziach, którzy dopiero zaczynają uprawiać te rzemiosło? Przecież, im, jeśli tylko będą chcieli postępować jako aktorzy po chrześcijańsku, będzie o wiele, wiele trudniej opierać się propozycjom grania z filmach promujących czy usprawiedliwiających tego lub innego rodzaju zło. I podkreślam w tym miejscu, że nawet, gdyby jakiemuś aktorowi udało się zachować swój zawód odmawiając udziału w scenach mniej lub bardziej erotycznych (a casus McDonougha pokazuje, że jest to trudne nawet dla aktorów posiadających już swą silną pozycję) to jeszcze by nie oznaczało, że taki człowiek nie będzie miał już żadnych innych dylematów w wykonywaniu swego fachu. Wszak można np. samemu nie całować czy nie obściskiwać się na planie filmowym, ale grać w produkcji, gdzie i tak rozpusta będzie pokazywana w korzystnym świetle. Ba, nawet jeśli by zrezygnowało się w udziału w filmach, w których seksualne nieprawości są usprawiedliwiane, to przecież wiele innego rodzaju grzechów jest promowanych przez filmowy przemysł. 

     

    Drugą obserwacją, którą należy tu poczynić jest to, iż postawa Neala McDonougha w tej konkretnej kwestii powinna być zawstydzającą lekcją dla naszych “katocelebrytów”w rodzaju Małgorzaty Kożuchowskiej czy Radosława Pazury. Oni bowiem owszem może i dużo mówią o religii, ale gdy przychodzi co do czego, to i tak obściskują się z nieswoimi małżonkami na planie filmowym (vide: Małgorzata Kożuchowska) lub też zagrzewają swych kolegów po fachu do śmielszego rozbierania się na scenie (czynił tak jeszcze do niedawna Radosław Pazura w spektaklu “Goło i wesoło”). Neal McDonough pokazał im, że w imię wierności Panu Jezusowi i swej żonie można jednak schować do kieszeni powiedzonka w stylu: “Taki mam zawód” albo “Gram, jak mi każą. Jestem przecież aktorem“.

    Dodam, że nie ręczę tym samym za słuszność zawodowej postawy McDonougha w innych sferach, ale – jeszcze raz podkreślam – w tej konkretnej sprawie najprawdopodobniej ma on rację i powinien być traktowany jako wzór. Jeśli bowiem pocałunki, jakich wymagano od tego aktora na planie miały charakter seksualnie pobudzający to miał on ścisły obowiązek powstrzymać się od nich z osobą, która nie była jego żoną. Wynika to choćby z potępienia przez papieża Aleksandra VII i św. Oficjum tezy mówiącej, iż pocałunki, których szuka się dla występującej przy nich zmysłowej rozkoszy nie są grzechem śmiertelnym o ile tylko nie grozi przy nich niebezpieczeństwo osiągnięcia orgazmu (Patrz: Dekret Św. Oficjum z dnia 18 marca 1666 roku). Ba, nawet, gdyby dla tego aktora pocałunki, których od niego oczekiwano  nie byłyby osobiście  pobudzające seksualnie, to i tak formalnie współpracowałby on w złu wówczas, gdyby celem filmu, w którym miałby zagrać byłoby pokazywanie w korzystnym świetle tych czy innych obrażających Boga grzechów. 

     

    W kontekście tego wszystkiego warto zacytować świadectwo zmiany życiowej, jaka zaszła we włoskim aktorze komediowym Carlu Campaninim, pod wpływem św. Ojca Pio z Pietrelciny:

    Odrzucał także role w wielu filmach, ponieważ Ojciec Pio doradzał mu, by nigdy nie brał udziału w projektach o niemoralnej treści. Wyjaśnił, że ludzie, którzy robią takie filmy, będą musieli odpowiedzieć przed Bogiem za swoje czyny – dotyczyło to wszystkich bez wyjątku: producentów, aktorów, rzemieślników budujących scenografię, a nawet kasjerów sprzedających bilety (…) Ojciec Pio ostrzegał też Carla, by nigdy nie opowiadał nieprzyzwoitych żartów, ani nie używał wulgaryzmów. Jeśli więc w scenariuszu pojawiło się choć jedno przekleństwo, Carlo  nie brał pod uwagę udziału w projekcie. Reżyserzy i producenci nie rozumieli, dlaczego odrzuca tak lukratywne oferty. Gdy zapytali go o powód, on powiedział im po prostu, że jest duchowym synem Ojca Pio, a Ojciec ma bardzo wysokie standardy” (Cytat za: Diane Allen, „Módl się, ufaj i nie martw się. Część druga. Nowe historie o ojcu Pio”, Kraków 2016, s. 227 – 228).

    I na sam koniec, jeśli ktoś w odpowiedzi na powyższe uwagi i refleksje powie, że “przecież Karol Wojtyła (Jan Paweł II) był aktorem“, to warto od razu dodać, iż nie był on aktorem zawodowym, przez co miał znacznie większą swobodę w wyborze ról, jakie chciał grać od tych, którzy wykonują owe zajęcie jako swój sposób zarabiania na życie. Amatorskie aktorstwo, jakie on praktykował wiąże się więc ze znacznie mniejszym niebezpieczeństwem współpracy z różnymi grzechami aniżeli zawodowe, profesjonalne bycie aktorem.  Poza tym, ostatecznie rzecz biorąc, kanonizacja danego człowieka nie jest stwierdzeniem jego absolutnej bezgrzeszności, wszak jak nauczał Sobór Trydencki:

    w tym życiu śmiertelnym nawet święci i sprawiedliwi wpadają niekiedy w lekkie przewinienia i codzienne grzechy, zwane także powszednimi” (Tamże, „Dekret o usprawiedliwieniu”, rozdz. XI).

     

     

  3. Prezydent Duda przyznał order pani Kożuchowskiej. Czy to dobra decyzja?

    Leave a Comment

    Jak poinformowały nas o tym mass media, w dniu 11 listopada b. roku,  wśród osób odznaczonych przez prezydenta Andrzeja Dudę znalazła się znana aktorka i celebrytka, pani Małgorzata Kożuchowska. Kobieta ta uhonorowana została przez głowę naszego państwa Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za “za wybitne zasługi w pracy artystycznej i twórczej“.

    Można spytać, czy ta decyzja naszego prezydenta była słuszna i właściwa? Otóż mam ku temu duże wątpliwości. Abstrahując już wszak od stricte etycznej oceny zawodowej działalności pani Kożuchowskiej, a skupiając się na jej wartości artystycznej, to niby jakie to wybitne zasługi ma tu owa niewiasta? W jakim to filmie, który zapisałby się na trwale w historii polskiego kina brała udział ta pani? W “Killerze”, “Zróbmy sobie wnuka”, “M jak miłość”, “Rodzinka.pl”? Przecież wszystko to, produkcje klasy B, nie prezentujące sobą żadnej większej wartości artystycznej.

    A co powiedzieć o wkładzie moralnym, jaki wniosła pani Małgorzata Kożuchowska do naszej kultury? Dała ona wybitny przykład podwójnej moralności i religijnej hipokryzji. Z jednej bowiem strony obściskiwała się  przed kamerą nie ze swym mężem, świeciła głębokim dekoltem oraz przyjmowała obsceniczne pozy do aparatów foto, a także grała rolę liberalnie nastawionej matki. Z drugiej zaś strony, po tym wszystkim, jak gdyby nigdy nic wygłaszała religijne deklamacje o Bogu, modlitwie, różańcu czy Janie Pawle II.

    Ani więc pod względem artystycznym, ani moralnym, pani Kożuchowska nie reprezentuje wybitnych uzdolnień czy osiągnięć. Nie stanowi ona osoby, którą należałoby podziwiać, naśladować czy też stawiać za wzór innym. Nie jest ona więc kimś komu odznaczenia państwowe by się należały. Smutne jest więc to, że prezydent Andrzej Duda przyznał tej pani państwowy order, przez co w pewien sposób obniżył rangę tego odznaczenia, a także przynajmniej pośrednio uwiarygodnił bardzo wątpliwą etycznie postawę przez nią reprezentowaną.

  4. Czy katolik może być aktorem?

    Leave a Comment

    Niewiele, a właściwie prawie nic, mówi się dziś o zagrożeniach duchowych związanych z wykonywaniem zawodu aktora. Jest to odejście od tradycyjnej, wielowiekowej linii Kościoła, który odnosił się do tej profesji z co najmniej z wielką podejrzliwością i niechęcią. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa aktor, który chciał przyjąć chrzest, musiał bezwzględnie porzucić swe dotychczasowe zajęcie, co było potwierdzane przez orzeczenie synodu w Arles nakładające ekskomunikę na na wszystkich aktorów. Nawet jeśli później ta pierwotna surowa dyscyplina nieco zelżała to w praktyce i nauczaniu Kościoła niechęć względem tego rzemiosła była wciąż bardzo widoczna. Wszak jeszcze gdzieś do XIX stulecia, zmarłych aktorów i aktorki często nie chowało się na poświęconej ziemi, zaś w części kościelnych diecezji wykonawcy tego zawodu byli oficjalnie uważani za osoby “wyklęte” i “pozbawione czci“. W dziewiętnostowiecznych i dwudziestowiecznych (ale tych wydawanych raczej do lat 50-tych ub. wieku) podręcznikach apologetycznych, katechizmach i encyklikach bez trudu można znaleźć uwagi typu:

    Komedianci i aktorzy (…) co się bardzo często zdarza, na złe używają swej profesji, tak, iż grają utwory bezbożne lub wszeteczne” (Synod w Rheims z 1849 r.);

    Teatr niszczy zbyt często wiarę chrześcijańską i moralność wśród ludu (…) Moralnośc sceny jest zupełnie sprzeczna z moralnośćią Ewangelii (…) Aktorzy przedstawiają namiętności, by je rozbudza” (Ks. Franciszek Spirago, “Katolicki Katechizm Ludowy”);

    droga dla tych, którzy szukali uczciwej rozrywki kinie okazała się prawie całkowicie zamknięta” (Pius XI, “Viliganti cura”).

    To wszystko zmieniło się jednak w przeciągu ostatnich 50 lat historii Kościoła. Od niechęci względem aktorskiego rzemiosła pasterze Kościoła przeszli do swego rodzaju obłaskiwania popkultury. Aktorzy, którzy jeszcze 100 lat temu, w związku z granymi przez siebie rolami nie mieliby większych szans na bycie pochowanymi w poświęconej ziemi, dziś prowadzą kościelne gale honorowe i są ukazywani jako wzory odważnego wyznawania wiary w showbiznesie (czego przykładem jest choćby p. Małgorzata Kożuchowska albo jeszcze do niedawna Mel Gibson). Filmy zaś, które spokojnie należałoby uznać za promujące bezbożność, rozwiązłość czy inne grzechy potrafią zaś być polecane i chwalone nawet w katolickich publikacjach – czego przykładem może być książka “Ewangelia w Hollywood” wydana przez edycję św. Pawła, gdzie jako przykłady wartych polecenia obrazów podaje się np. “Zabawa w Boga” (bardzo sceptyczna wobec chrześcijaństwa produkcja) czy “Miasteczko Pleasantville” (w którym świat z czarno-białego staje się tym bardziej kolorowy, im bardziej rozwiązłe seksualnie obyczaje w nim panują). To zaś co było niegdyś katolicką normą (niechęć wobec aktorstwa) stało się dla olbrzymiej większości dzisiejszych katolików jedną z podejrzanych oznak purytanizmu. Nie znaczy to oczywiście, że współczesny świat katolicki nie widzi żadnych zagrożeń w wykonywaniu aktorskiego rzemiosła. Rzecz jasna, iż takowe wciąż dostrzega. Jednak sposób formułowania tych zastrzeżeń jest najczęściej tak ogólnikowy, że słuchający ich ludzie mogą odnieść wrażenie, jakoby poziom niebezpieczeństwa dla życia chrześcijańskiego związany z rzemiosłem aktorskim nie był większy niż np. w przypadku urzędników, piekarzy czy kierowców. Ot, zwyczajna praca możnaby pomyśleć i jeśli nie będzie się aktorem czy aktorką porno, to wszystko jest w porządku. A może to podejście do aktorskiego zawodu jest słuszne? Może rzeczywiście nie należy szczególnie negatywnie wyróżniać aktorów i aktorki pośród innych zajęć? Rozpatrzmy zatem specyfikę wykonywania owego rzemiosła i “na spokojnie” spróbujmy sobie odpowiedzieć, jak duże szanse istnieją by chrześcijanie mogli ten zawód wykonywać w sposób moralny i dobry?

    Alfonsi i prostytutki

    Jedną z rzucających się w oczy cech współczesnego kina, telewizji i teatru jest coraz śmielsze pokazywanie nań scen nagości, seksu (zmysłowych pocałunków oraz dalej posuniętych form intymnego zbliżenia) oraz nieskromności. Każdy kto decyduje się być zawodowym aktorem czy aktorką musi mieć więc świadomość, iż często będzie stykał się z propozycjami zagrania w takich scenach.

    Branie udziału w takich scenach wiąże się jednak z poważnym problemem moralnym. Nawet bowiem jeśli owe sceny są bardziej pozorowane niż rzeczywiste, to istnieje przy nich duże ryzyko wystąpienia u grających weń podniecenia seksualnego. Tradycyjna moralistyka katolicka uczy zaś, że nawet same pocałunki, którym nie towarzyszy “chęć całkowitego spełniania” (a więc mówiąc bardziej współczesnym językiem tzw. orgazmu), jeśli szuka się w nich erotycznej przyjemności stanowią grzech śmiertelny. Pytanie, jakie powinni zatem postawić sobie ludzie od których w ramach zawodu wymaga się grania w erotycznych scenach jest następujące: czy będę w stanie opanować cielesną przyjemność, która w naturalny sposób wypływa z różnych form intymnego zbliżenia oraz nie szukać w tym rozkoszy??? Niektórzy aktorzy twierdzą, iż “są już wyćwiczeni” biorąc udział w takich scenach, tak, że nie tylko nie szukają w nich erotycznej przyjemności, ale nawet jej mimowolnie nie odczuwają (przez co intymność seksualna, którą odgrywają jest w ich wypadku całkowicie pozorowana, a nie rzeczywista). Nawet jeśli przyjmiemy, iż takie zapewnienia są szczere, pozostaje jeszcze kwestia tego w jakim celu kręcone są owe sceny i jak będzie na nie reagował widz po drugiej stronie ekranu. Nie ma wszak co się łudzić, iż gros scen erotycznych jest tworzonych po to by uczynić dane widowisko bardziej atrakcyjnym dla odbiorcy, by przykuć jego uwagę i zabawić go w ten sposób. Nie ma też wątpliwości, iż zwłaszcza młode aktorki (a także piosenkarki) praktycznie z samej zasady są wykorzystywane seksualnie przez “showbiznes”. Nie mam tu na myśli bynajmniej popularnych plotek, iż “droga na ekran wiedzie przez łóżko“, gdyż takowe trudno jest zweryfikować. Chodzi o to, że im dana aktorka czy piosenkarka jest młoda i atrakcyjna fizycznie, tym częściej każe jej się pozować do zdjęć w radykalnie bezwstydnych strojach przyjmując przy tym obsceniczne pozy i gesty, przedstawiających nieskromne tańce bądź sceny intymnych zbliżeń. Takie podejście kreatorów współczesnej popkultury jest po prostu handlem ciałem i seksem, a bezpośredni w nim udział (np. poprzez granie w takich scenach) jest zawsze moralnie niedozwolony niezależnie od tego czy osobiście czerpie się czy nie z takiej aktywności seksualną przyjemność.

    Jeszcze inną kwestią jest też to, iż osoby wykonujące zawód aktora nieraz nakłaniane są do łamania innych zasad moralnych, a więc np. używania wulgarnej mowy, mówienia sprośnych żartów czy też przebierania się w stroje płci przeciwnej (albowiem scenariusz danego filmu przewiduje takowe dialogi i sceny). Wszystkie te rzeczy są jednak niemiłe Bogu i zostały wyraźnie zganione w Piśmie świętym. Nieprzyzwoite, nawiązujące do seksualnej nieczystości i bezwstydu są dla uczniów Pana Jezusa “niestosowne”, jak uczy nas list do Efezjan (tamże: 5: 4). Przebieranie się w stroje płci przeciwnej jest zaś w oczach Boga wprost “obrzydliwością” (Powtórzonego Prawa 22: 5), a “szkodliwa mowa” (w greckim języku oznacza ten wyraz mowę “zgniłą” lub “rozkładającą się”)  ma nie wychodzić z naszych ust (Efezjan 4: 29).  Czy rzeczy “niestosowne” i “obrzydliwe” mają nagle stać się OK, wówczas, gdy można za ich pomocą zarabiać pieniądze?

    Jeśli jednak katolik czy katoliczka odmówi grania w tego rodzaju scenach może stracić nie tylko rolę w danym filmie, a co się z tym wiążę przewidzianą zań finansową gażę. Konsekwencje tego mogą być jeszcze dalej idące. Odmowa udziału w danej scenie może oznaczać de facto zerwanie wcześniej podpisanego kontraktu, co z kolei będzie oznaczać konieczność wypłacenia przez zrywanego dużego odszkodowania finansowego. Poza tym, aktor czy aktorka “wybredzający” w ten sposób, szybko zyskają opinię ludzi na których w przemyśle filmowym “nie można liczyć“, gdyż mogą w każdej chwili odmówić zagrania danej roli ze względu na swe moralne obiekcje. W następstwie tego reżyserzy i producenci będą coraz niechętniej obsadzać tak nastawionych ludzi w swych produkcjach. Efektem tego zaś będzie coraz częstszy brak okazji do zarobkowania przez takich aktorów.

    Inną kwestią, która w pewnych aspektach jest jeszcze ważniejsza, niż udział w scenach erotycznych, jest sprawa przesłania, jakie niesie za sobą ogromna większość filmów, seriali telewizyjnych i widowisk teatralnych. Duża część tworów popkultury, w swym, ujmijmy to, głównym przekazie – mniej lub bardziej otwarcie – gloryfikuje i usprawiedliwia różne przejawy nieprawości. Innymi słowy pod pozorami miłości, przyjaźni, dobra oraz radości życia wiele filmów i widowisk w swym centralnym przekazie pochwala bądź uniewinnia rozmaite grzechy i obrzydliwości. Nie wspominając już o niemoralności seksualnej, której prawie wszystkie wyrazy (poczynając od nieskromnych tańców i “zwykłego” nierządu, poprzez cudzołóstwo, prostytucję, homoseksualizm, kończąc aż nawet po kazirodztwo i zoofilię, tradycyjnie zwaną “bestializmem”) zdażyły już zostać rehabilitowane w kasowych filmach i popularnych serialach. W dobrym świetle przedstawia się wszak także bezbożność i panteizm (np. “Złoty Kompas“, “Awatar“) pogańskie bożki (czego przykładem był film Disneya “Hercules“), zabijanie dzieci nienarodzonych (np. “Wbrew regułom“, “Vera Drake“) czary, magię, wzywanie duchów (np. “Pocahontas“, serial “Sabrina nastoletnia czarownica“), prywatną zemstę, kradzież i oszustwa (np. “Ojciec Chrzestny“, “Vabank“, “Ocean Elevens“), wulgarną mowę (np. “Psy” czy znaczna część polskich komedii) bluźnierstwa przeciw Pan Jezusowi oraz szydzenie z Bożych Aniołów (“Ostatnie kuszenie Chrystusa“, “Michael“, “Miasto Aniołów”).

    Ba, nawet w filmach, które w swym głównym przesłaniu promują tradycyjne cnoty chrześcijańskie, zazwyczaj znajdują się jakieś poboczne wątki pokazujące te czy inne grzechy w co najmniej dwuznacznym, jeśli nie wprost w dobrym świetle. “Summa summarum” istnieje bardzo mało filmów i seriali, które w swym głównym lub przynajmniej pobocznych wątkach nie usprawiedliwiałyby czegoś niemiłego Panu Bogu. I znów powstaje pytanie, czy katolik/katoliczka może zgodzić się grać w takich filmach? Jeśli chodzi o te widowiska, które w swym głównym przesłaniu usprawiedliwiają zło, to odpowiedź może być tylko jedna: oczywiście, że nie może, gdyż w ten sposób dokonuje ze swej strony tzw. formalnej współpracy ze złem. Co do filmów uniewinniających nieprawości “tylko” w pobocznych swych wątkach odpowiedź powinna być chyba bardziej zniuansowana, zależna od tego, czy dany aktor osobiście występuje w danym wątku czy nie.

    Trudności, jakie cierpiałby zawodowy aktor lub aktorka konsekwentnie odmawiający grania w filmach usprawiedliwiających w swym głównym przesłaniu zło, byłyby jednak znacznie większe niż w przypadku opisanym w punkcie pierwszym. Taki aktor najprawdopodobniej skazany byłby na ciąglą wegetację na marginesie showbiznesu, gdyż prawie żaden reżyser czy producent nie chciałby go zatrudniać. Aby finansowo przetrwać w swej profesji musiałby zatem albo ulec pokusie grania w złych i rozwiązłych filmach albo też znaleźć sobie jakaś wąską niszę, w której mógłby pracować bez moralnych konfliktów. W praktyce oznaczałoby to pracę dla jakiejś chrześcijańskiej wytwórni filmowej albo chrześcijańskiego reżysera. Takich nisz jest jednak bardzo mało w świecie filmu. Człowiek zatem, który chciałby profesjonalnie trudnić się aktorstwem, jednocześnie mając zdecydowaną wolę odmawiania udziału w widowiskach o których mowa, musiałby zatem być gotowy na to, że przez długie okresy czasu nie będzie miał w swym zawodzie żadnego zarobku, dotkną go szyderstwa i upokorzenia ze strony znajomych z branży, a być może nawet popadnie w długi w związku z brakiem pieniędzy i zobowiązaniami finansowymi wynikającymi z zerwanych kontraktów. Zaiste mężczyzna lub niewiasta, którzy w samym punkcie startu swej aktorskiej działalności w pełni świadomie godziliby się na taką perspektywę, musieliby już wtedy być ludźmi o znamionach świętości, którzy swój zawód traktowaliby nie jako “normalną pracę” polegającą na zarabianiu pieniędzy, lecz raczej przede wszystkim, jako niezwykle ciężką misję ewangelizacyjną, w której często będzie się cierpieć głód, biedę, samotność i poniżenie. Jeśli jednak ktoś traktuje aktorstwo przede wszystkim właśnie, jako normalną pracę, to jest praktycznie pewne, iż prędzej czy później zacznie grać w złych i rozwiązłych filmach.

    “Zawód jak każdy inny?”

    Ktoś może jednak powiedzieć, że nie ma powodów, by w szczególny sposób odradzać aktorstwa jako rzemiosła szczególnie ryzykownego pod względem moralnym, gdyż w wielu innych pracach również można spotkać się z nakłanianiem, zachęcaniem czy nawet przymuszaniem do popełniania tych czy innych grzechów. Na przykład pracownicy sklepów, mogą być nakłaniani do oszukiwania klientów, fałszowania daty ważności towarów, etc. Poza tym towarzystwo w danej pracy może być deprawujące, gdyż np. większość osób w danym przedsiębiorstwie używa wulgarnej mowy, opowiada sprośne dowcipy i/lub śmieje się z nich, a na pracowniczych szafkach często widać plakaty z nagimi paniami.

    Nie lekceważąc jednak tym i podobnych zagrożeń związanych z wykonywaniem różnych prac zawodowych, mimo wszystko trudno jest je postawić na równi z niebezpieczeństwem grzechu, jakie niesie za sobą praktykowanie rzemiosła aktorskiego. Wydaje się bowiem, że inna jest tu skala, natężenie i rodzaj moralnego ryzyka. I tak np. owszem, nieraz słyszy się, iż pracownicy sklepów nakłaniani są do oszukiwania klientów (albo pomocy w tym oszustwie), ale trudno jest powiedzieć jak wielki jest to proceder – czy tyczy się 30 procent, 60 procent, a może 90 procent lub więcej sklepów. Tymczasem, można z dużą dozą prawdopodobieństwa, graniczące wręcz z pewnością powiedzieć, że problem uczestnictwa aktorów w różnych niemoralnych scenach albo filmach mniej lub bardziej promujących różne grzechy i fałszywe doktryny dotyka przynajmniej 95 procent, jeśli nie więcej takich widowisk. Znalezienie zatem filmu, w którym aktor nie byłby nakłaniany do współuczestniczenia w czymś złym  graniczy przypomina szukanie igły w stogu siana. Ponadto, w przypadku pracy w sklepie, oszukiwanie klientów stanowi łamanie prawa, więc można przynajmniej próbować się bronić przed czymś takim powołując się na obowiązujące prawo – niestety jednak sianie niemoralności i błędów w filmach zazwyczaj nie jest nielegalne, stąd też aktorzy nie mogliby się bronić przed graniem w nich powołując się na ten argument. Jeśli zaś chodzi o porównanie pracy w miejscu, gdzie większość ludzi zachowuje się nieprzyzwoicie z aktorstwem to jest to zestawienie tym bardziej nietrafione. Można wszak nie śmiać się ze sprośnych dowcipów opowiadanych przez kolegów czy też upomnieć ich, gdy na swych szafkach wywieszają erotyczne zdjęcia. Innymi słowy, przebywając w takim środowisku można bardziej tolerować złe zachowanie innych, aniżeli je popierać czy w nim współuczestniczyć – wymaga to dość dużej siły charakteru, ale jest to możliwe. Jednak, jeden z zasadniczych problemów aktorstwa jest inny. Tam człowiek nie tylko słyszy czy widzi zło dokonywane przez innych, ale jeszcze ma w tym złu aktywnie współuczestniczyć.

    “Jan Paweł II był aktorem”

    Doprawdy, bardzo słabym argumentem na rzecz praktykowania aktorstwa jest czasami pojawiający się zwrot, iż “Jan Paweł II w młodości był aktorem”. To prawda, tyle tylko, że nie był on aktorem zawodowym, lecz amatorskim, a w związku z czym miał większą swobodę w dobieraniu widowisk w których chciał wziąć udział. Człowiek zajmujący się amatorsko tym rzemiosłem nie musi się wszak martwić tym, że w razie wynikającej z jego sumienia odmowy zagrania w tym czym innym widowisku straci zarobek pozwalający mu utrzymać się przez pół roku, nie będzie miał z czego opłacić czynszu albo dać jeść swym dzieciom. Być może zatem, młodemu Karolowi Wojtyle zdarzyły się nie grać w żadnych złych sztukach teatralnych. Poza tym, deklaracja Kościoła o jego świętości nie oznacza jeszcze, że ów papież w swym życiu nie popełnił ani jednego błędu czy grzechu. Przeciwnie, Sobór Trydencki nauczał, że nawet świętym (którzy w domyśle znajdowali się już na etapie daleko posuniętej pobożności i cnotliwości) ciągle zdarzało się popełniać przynajmniej grzechy powszednie (Dekret o usprawiedliwieniu, rozdział XI). Trudno zaś powiedzieć, czy Karol Wojtyła w swym młodzieńczym wieku miał już tak silną więź z Bogiem, iż zdarzało mu się bardzo rzadko popełniać grzechy powszednie. W końcu nawet św. Paweł Apostoł, który pisał do chrześcijan, aby byli “naśladowcami” (1 Koryntian 1: 11) wyznawał w innym miejscu, że “czyni to czego nienawidzi” (Rzymian 7: 15), zaś żyjącemu w czasach Starego Zakonu św. Dawidowi o którym Pismo poucza, iż był “człowiekiem według serca Bożego” ( 1 Samuel 13: 14) zdarzało się popełniać nawet tak ciężkie grzechy jak cudzołóstwo i morderstwo, a on sam przyznawał, że pewnych swych błędów i win może nawet nie dostrzegać (Psalm 19: 13).

    “Taki mam zawód?”

    Odpowiadając zatem na pytanie postawione w tytule tego artykułu, należy stwierdzić, iż w znaczeniu ściśle abstrakcyjnym i teoretycznym, katolik owszem może być aktorem. W sensie jednak praktycznym trudno sobie wyobrazić połączenie normalnego rozwoju aktorskiej kariery z twardym i konsekwentym trzymaniem się zasad moralności chrześcijańskiej. Taki człowiek wszak byłby nieustannie kuszony do ich łamania, wiedząc, iż w razie odmowy będzie cierpieć biedę oraz poniżenie. Warto zauważyć, iż niemal wszyscy aktorzy i aktorki działający w głównym, a nie jakimś marginalnym, niszowym nurcie popkultury, z którymi wiązano nadzieje co do dawania przez nich chrześcijańskiego świadectwa, stali się raczej dla chrześcijan zgorszeniem i złym przykładem. Nie ma się zatem co dziwić tradycyjnej przezorności Kościoła co do aktorskiego rzemiosła. Ta przezorność, nawet jeśli czasami wydawała się zbyt surowa, wyrządzała więcej dobra duszom (choćby potencjalnych aktorów i aktorek) niż dzisiejsze obłaskawianie ludzi showbiznesu pod pozorem “nie wylewania dziecka z kąpielą” oraz doceniania “ziaren dobra” obecnych w świecie filmu. Ta druga postawa praktycznie bowiem objawia się w przymykaniu oczu na fakt brania udziału przez pewnych aktorów i aktorki w nieprawych widowiskach, przez co de facto daje się zielone światło dla grzeszenia całym rzeszom katolików (skoro aktorzy mogą współdziałać ze złem bo “taki mają zawód”, dlaczego Kowalski nie miałby kłamać w pracy, kiedy mu szef tak każe czynić?). Oczywiście, nie można sformułować bezwzględnej i absolutnej normy moralnej: “Nie będziesz aktorem“. Tym nie mniej jednak każdy, kto decyduje się na wybór takiej pracy musi zdawać sobie jasno sprawę z ogromu szczególnych niebezpieczeństw z nią związanych. A w razie pojawienia się konfliktu sumienia nie będzie mógł się usprawiedliwiać słowami: “Taki mam zawód“.