Czy chrześcijanin powinien dążyć do bogactwa?
W swych tekstach nieraz zwracałem uwagę na różne aspekty czegoś, co można nazwać “konserwatywnym leczeniem katolickich kompleksów wobec świata“. Owo zjawisko polega na tym, iż niektóre środowiska katolickie chcąc jednocześnie pozostać w granicach ortodoksji i tradycyjnej moralności, próbują przekonać ludzi “z tego świata”, że katolicyzm nie jest i nie był taki zacofany i “obciachowy“, jak wskazywałby na to obraz kreowany przez jego przeciwników. W tym duchu robi się więc i nagłaśnia akcje pokazujące np. jak to katoliczki potrafią się malować, seksownie ubierać i chodzić w szpilkach (aby przekonać “światowców”, że katoliczki nie chodzą bynajmniej w długich sukniach i powyciąganych swetrach). Temu mają służyć też różne publikacje nagłaśniające rozmaite postacie ze świata popkultury. Owi aktorzy/aktorki, piosenkarze/piosenkarki, sportowcy/sportsmanki, którzy przyznają się do wyznawania wiary katolickiej, mają uświadamiać ludziom zdystansowanym do Kościoła, iż można być katolikiem, a jednocześnie być sławnym i podziwianym człowiekiem sukcesu.
W tym nurcie “katolickich pokazów mody“, “ewangelizacyjnych dyskotek” oraz “katolików odnoszących sukcesy w świecie popkultury” mieści się też walka z utożsamianiem katolicyzmu z biedą i niechęcią do bogactwa i bogaczy. Mało kto lubi być biednym, wielu chciało by być bogatymi. Szczególnie dziś, jesteśmy ciągle kuszeni do tego by piąć się po szczeblach kariery, oraz mieć coraz więcej pieniędzy i dóbr, które można za nie kupić. Reklamy wciąż podszeptują: “Kup sobie nowego I-phona“; “Posiądź najnowszy model samochodu, po co masz jeździć starym autem“, “Zaciągnij pożyczkę w banku, by było cię stać na więcej“. W tym świetle religia, która gloryfikuje materialne ubóstwo musi więc jawić się rzeszom ludzi jako zniechęcająca i odstręczająca. Łatwo zatem rodzi się pokusa, by zdjąć z chrześcijaństwa owe odium sympatii do biedy i niechęci do bogactwa, przekonując, iż takie utożsamienie jest czystym mitem, a katolik ma pełne prawo dążyć do maksymalnego powiększenia stanu swego posiadania (oczywiście z poszanowaniem zasad moralnych). Czy jednak aby na pewno nie jest to pokusa i pułapka? A może rzeczywiście nie ma niczego niebezpiecznego i wstydliwego w dążeniu do bogactwa, sam Pan Jezus był bogaczem, a chrześcijaństwo tak naprawdę bardziej przychylnie patrzy na bogatych niż biednych? Przyjrzyjmy się zatem bliżej argumentacji stojącej za tą “katolicką teologią sukcesu” porównując ją z Pismem świętym i Tradycją Kościoła.
“Bogaćcie się” czy “zadowalajcie się tym co macie”?
Rzucającą się w oczy cechą “katolickich teologów sukcesu” jest głoszenie tezy, iż nie ma niczego podejrzanego w dążeniu do bycia bogatym. Oczywiście nie twierdzi się przy tym, że do bogactwa można dążyć “po trupach“, wszelkimi sposobami czy też, że czymś dobrym jest pokładanie swych nadziei w ilości posiadanych dóbr … Co to, to nie. W tym przypadku zachowane zostają tradycyjnie chrześcijańskie przestrogi o tym, by nie przywiązywać swego serca do bogactwa i nie dążyć do niego w niemoralny sposób. Nie zmienia to jednak faktu, iż samo postawienie sprawy w sposób: “Nie ma nic podejrzanego w dążeniu do bycia bogatym” jest bardzo dwuznaczne i kontrowersyjne. Nie mówiąc już o wypowiedziach radykalnych zwolenników “katolickiej teologii sukcesu” w stylu: “Katolik powinien być bogatym” lub “Katolik zobowiązany jest być bogatym“, które niestety daje się coraz częściej słyszeń.
W całym Piśmie świętym trudno jest bowiem znaleźć polecenia czy zachęty wzywające do bogacenia się (oczywiście ciągle mówi się tu o bogactwie w sensie materialnym, a nie duchowym czy moralnym). Można za to powiedzieć, iż Biblia dość sceptycznie patrzy na samo dążenie do bogactwa:
“O bogactwo się nie ubiegaj i odstąp od swojej rozwagi (…)” (Przyp 23, 4);
“Ten, kto złoto miłuje, nie ustrzeże się winy, a ten, kto goni za zyskami, przez nie zostanie oszukany.” (Syr 31, 5) ;
“nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym” (Przyp 30, 8).
Do tego dochodzi jeszcze wielokrotne akcentowanie w Piśmie świętym zagrożeń i niebezpieczeństw związanych nie tylko z pokładaniem zaufania w dobrach doczesnych, ale też samym faktem bycia bogatym i dążeniu do osiągnięcia takowego stanu. I tak możemy wyczytać tam, iż:
“Bardzo wielu zgrzeszyło dla zysku, a ten, kto stara się wzbogacić, odwraca oko” (Syr 27, 1);
“ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” ( 1 Tym 6, 9 –10);
“Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wnijść do Królestwa niebieskiego” (Mt 19, 24);
“Błogosławiony bogacz, którego znaleziono bez winy, który nie gonił za złotem.Któż to jest? Wychwalać go będziemy, uczynił bowiem rzeczy podziw wzbudzające między swoim ludem. Któż poddany pod tym względem próbie został doskonały?” (Syr 31, 8 – 10).
W tej świętej Księdze możemy też przeczytać następujące wezwania:
“Postępowanie wasze niech będzie wolne od zachłanności na pieniądze: zadowalajcie się tym, co macie.“(Hbr 13, 5);
“Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni!” (1 Tym 6, 8 – 10);
“Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną” (Mt 6, 19 – 20).
Oczywiście to nie znaczy, że bogactwo jako takie jest złe. Nie oznacza to także, iż każdy bogacz ma się pozbyć całego swojego majątku i żyć jak biedak. Z drugiej strony prawdą jest wszak, iż w tej samej Biblii podane mamy przykłady ludzi bogatych, a zarazem sprawiedliwych, pobożnych i moralnych (np. Hiob, Dawid, Józef, Zacheusz, Abraham), zaś samo bogactwo jest czasami ukazywane jako Boże błogosławieństwo i owoc dobrego życia: “Owocem pokory jest bojaźń Pańska, bogactwo, szacunek i życie”(Przyp 22, 4); “Koroną mądrych jest bogactwo” (Przyp 14, 24).
Jaki jest więc problem w “katolickiej teologii sukcesu”? Rzecz nie w tym, że mówi się: “katolik może być bogaty“. Przestrzeganie moralności chrześcijańskiej w zakresie zdobywania dóbr doczesnych (pracowitość, skromne życie i wynikająca z tego oszczędność, rozwaga i uczciwość w prowadzeniu interesów) mogą (choć nie muszą) owocować bogactwem. I nie ma nic nieprawego w tym, jeżeli w ten sposób zostało się majętnym. Problem polega jednak na wyznaczaniu przed katolikami celu: “Macie się bogacić“. Coś takiego bowiem stanowi przysłowiowe “stawianie karocy przed woły“. Bogactwo materialne może być wszak owocem chrześcijańskiego życia, to nie jest jednak równoznaczne z tym, iż powinno być ono jednym z jego celów. Poza tym, jak już wspomniałem nie ma takiej normy moralnej: “Bogać się” jest za to: “zadowalaj się tym co masz“. Poplecznicy “katolickiej teologii sukcesu” powołują się jednak w swych wywodach na te stwierdzenia Pisma świętego w których człowiek jest wezwany do “panowania nad ziemią” oraz “pomnażania swych talentów” jako dowodu na to, iż rzeczywiście zasada “Bogać się człowieku” jest objawiona przez Pana Boga. Takie stawianie sprawy jest jednak klasycznym błędem interpretacyjnym polegającym na przedkładaniu mniej jasnych fragmentów Pisma świętego ponad jego bardziej jasne i oczywiste sformułowania. W istocie rzeczy bowiem ani “panowanie nad ziemią” ani “pomnażanie swych talentów” nie musi wiązać się z byciem majętnym człowiekiem. Można rozwijać swe zdolności, a dochody mieć całkiem umiarkowane, a nawet skromne. Można ujarzmiać ziemię, a mimo to nie być bogaczem. Podobnie niektóre sformułowania z nauczania Kościoła mówiące o tym, że nie ma nic złego w dążeniu do polepszenia swego materialnego bytu, są zbyt pośpiesznie interpretowane jako udzielanie moralnego imprimatur dla stawiania sobie za życiowy cel bogactwa. Wszak pomiędzy “polepszaniem swego bytu“, a “dążeniem do bogactwa” może istnieć jeszcze cała masa opcji i stanów. Oba pojęcia nie są bowiem absolutnie ze sobą tożsame.
Opcja preferencyjna na rzecz bogatych?
Naciąganie pewnych fragmentów Biblii przez zwolenników “katolickiej teologii sukcesu” widoczne jest też w ich próbach dowodzenia, jakoby Jezus Chrystus – nasz Pan i Zbawiciel – był osobą bogatą. Jako dowody na rzekomą majętność Pana Jezusa podaje się zatem następujące fakty oraz następujące po nich interpretacje:
1. Chrystus nosił na sobie nietkaną tunikę, o którą po Jego śmierci krzyżowej losy rzucali żołnierze – Jn 19, 23 – 24 (wniosek: taka szata była droga, a zatem musiał On być bogaty);
2. Zbawiciel dał się namaścić Marii bardzo drogim olejkiem – Jn 12, 3-6 (a zatem był majętny).
Cóż, chwila spokojnej refleksji pozwala ujrzeć przytoczone wyżej argumenty jako czyste domysły. Tak naprawdę nie mamy bowiem żadnych pewnych danych, które pozwalałaby stwierdzić, ile rzeczywiście kosztowała tunika, którą Pan Jezus miał na sobie. To zaś, że rzymscy żołdacy rzucali o nią losy niczego jeszcze nie dowodzi. Wszak w hazardzie nie zawsze stawką jest gra o fortunę (tym bardziej w dorywczej jego wersji, uprawianej w przerwach pomiędzy jedną a drugą pracą). A zresztą nawet, gdyby owa szata Pana Jezusa była bardzo droga, to przecież nie jest w żaden sposób wykluczone, iż była ona prezentem danym Mesjaszowi przez jednego z jego bardziej majętnych przyjaciół (gdyż takowych owszem też posiadał). Powoływanie się zaś na to, iż Pan Jezus dał sobie namaścić stopy cennym olejkiem nie wytrzymuje już krytyki wcale. Przecież owa maść nie była własnością Pana Jezusa, ale Marii, która Go nim uhonorowała.
W rzeczywistości istnieją silniejsze “biblijne poszlaki” wskazujące na to, iż Pan Jezus był materialnie ubogi. Po pierwsze: Zbawiciel urodził się w biednej rodzinie. Józef i Maryja złożyli ofiarę nakazaną ubogim, gdy przynieśli małego Jezusa do świątyni (Łk 2, 22 – 24; Kpł 5, 7, 12, 8). Sama zaś Matka Boża w swym wielkim hymnie “Magnificat” wydaje się bardziej utożsamiać z biednymi niż bogatymi mówiąc: “(Bóg) Głodnych syci dobrami, a bogaczy z niczym odprawia” (Łk 1, 53). Zbawiciel z kolei mówił o sobie: “Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie mógłby głowę położyć” ( (Łk 9, 58). Także sugestie, jakoby św. Piotr Apostoł był jakimś majętnym przedsiębiorcą nie zbyt pasują do słów, które on sam wypowiedział uzdrawiając chromego od urodzenia: “Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję. W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź” (Dz. Ap. 3, 6).
Warto zresztą zauważyć, iż interpretację Biblii mówiącą o ubóstwie Pana Jezusa w pewien sposób wspiera nauczanie Katechizmu św. Piusa X, gdzie czytamy:
“Chrześcijanin powinien być zadowolony ze stanu ubóstwa wiedząc, że naszym największym dobrem jest czyste i spokojne sumienie, że naszym prawdziwym domem jest niebo i że sam Jezus Chrystus stał się ubogim z miłości do nas i obiecał specjalną nagrodę tym, którzy cierpliwie znosić będą ubóstwo” (tamże: cz. II, omówienie przykazania X, pyt. 4.).
Z kolei, w odniesieniu do Apostołów, papież, św. Leon Wielki nauczał czegoś takiego:
„Apostołowie, jako pierwsi po Chrystusie Panu dali przykład wielkodusznego ubóstwa. Porzucili wszystko bez wyjątku. (…) Porzuciwszy wszelkie swoje majątki i posiadłości, dzięki swemu świętemu ubóstwu stali się bogatymi w dobra wieczne. Jak świadczy przepowiadanie Apostołów, radowali się bardzo z tego, że nic nie mają na tym świecie, a wszystko mają w Chrystusie” (Kazanie „O błogosławieństwach”).
Czy się to zatem komuś podoba, czy nie, tradycyjne prawowierne chrześcijaństwo, w pewnym sensie faworyzuje raczej ubóstwo i ubogich, aniżeli bogactwo i bogatych. To religia, w której Bóg “wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa przyobiecanego tym, którzy Go miłują” (Jk 2, 5). Nie znaczy to, że wszyscy biedacy będą zbawieni, a wszyscy bogacze potępieni. Trudno jednak nie wysnuć wniosku, iż to jednak materialne ubóstwo jest stanem, w którym łatwiej podąża się do Nieba. Jak nauczał św. Nilus: “Ubogi jest jako okręt, który nie obładowany nazbyt dobytkiem doczesnym, nie może tak prędko zatonąć“. Warto w tym miejscu pamiętać też o nauczaniu Katechizmu Soboru Trydenckiego: “O chwałach zaś ubóstwa i wzgardzie bogactw, łatwo to może Pleban i w Piśmie świętym i Ojcach świętych zebrać i chrześcijanom opowiadać“. Co ciekawe, nawet świecka nauka wydaje się potwierdzać tę tradycyjną katolicką doktrynę. Psycholog Paul Piff w swej pracy pt. “Wyższa klasa społeczna czynnikiem sprzyjającym nieetycznemu zachowaniu” dowodzi, iż ludzie bogacąc się, stają się mniej etyczni, bardziej egoistyczni, bardziej odizolowani, mniej współczujący. Pisze on: “Ludzie zamożni znacznie częściej przedkładają własne dobro nad interes innych. Krótko mówiąc, jest bardziej prawdopodobne, że wykażą się cechami, które zwykle przypisujemy dupkom“.
Nie ma zatem co balansować na granicy ortodoksji, wymyślając nieistniejące normy o rzekomej powinności bogacenia się oraz na siłę zdejmując tradycyjne odium podejrzliwości względem bogatych. Nie ma co naciągać przy tym i przekręcać biblijne wersety, byle tylko dowieść, że Pan Jezus i Apostołowie byli bogaczami, próbując przy tym udowodnić światu, iż chrześcijańskim ideałem jest człowiek sukcesu mający rolexa na dłoni i 10 kart płatniczych w portfelu. Lepiej jest trzymać się prostej, jasnej, i tradycyjnej wykładni chrześcijańskiej. Jesteś biedny, znoś to cierpliwie i z radością. Masz co jeść, pić, w co się odziać i gdzie mieszkać? Ciesz się tym co tym co masz, kochaj Boga i bliźnich, a spotka cię wielki skarb w niebie. Przydarzyło ci ci się być bogatym? Dziękuj za to Bogu, nie przywiązuj jednak do tego swego serca i hojnie dziel się z biednymi.