Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: Salwowski

  1. Czy można być “w niepełnej łączności z Kościołem”?

    Możliwość komentowania Czy można być “w niepełnej łączności z Kościołem”? została wyłączona

    Im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem bliższy konkluzji, iż wprowadzone przez Sobór Watykański II pojęcia “niepełnej łączności z Kościołem” – choć w sensie dosłownym i technicznym będące “nowością” – to w sensie oddawania głębi oraz niuansów kryjących się w tradycyjnej teologii katolickiej są bliższe Prawdy aniżeli niektóre z przedsoborowych formuł słownych, które literalnie wydawały się sprowadzać sprawę bycia w Kościele katolickim do zasady “Albo jesteś w Kościele, albo w nim nie jesteś: nie ma tu żadnej szarej strefy“.

    Uważam tak dlatego, gdyż w sensie ontologicznym chrzest jest “niezmywalnym” aktem, który włącza danego człowieka do Mistycznego Ciała Chrystusa, czyli Kościoła katolickiego. I choć owszem, różne grzechy ciężkie będą przeszkodą w owocowaniu owego chrztu, to jednak ten najgłębszy, “ontologiczny” wymiar chrztu – jego “niezmywalność” nie może być zniweczony przez żaden choćby najcięższy grzech – włączając w to grzechy przeciwko wierze i jedności Kościoła (tzn. apostazję, herezję i schizmę). Nawet jeśli dany ochrzczony pójdzie na wieczną mękę w piekle, to i tak będzie tam ciągle “ochrzczonym potępieńcem”.
    Ta prawda rodzi więc pytania o to, co w bardziej szczegółowy sposób rozumieć przez takie “tradycyjnie katolickie” sposoby wyrażania się jak: “bycie wyłączonym z Kościoła“; “przez ekskomunikę przestajesz być członkiem Kościoła“; “heretycy są poza Kościołem“? Oczywiście ciągle tu mówię o osobach ważnie ochrzczonych, a nie tych, którzy nie zostali ochrzczeni (ci są poza ciałem Kościoła, choć przy właściwym usposobieniu mogą należeć do duszy Kościoła).

    Myślę, że z pewną pomocą przychodzi tu rozróżnienie podane przez Katechizm Soboru Trydenckiego, gdzie odnośnie osób ekskomunikowanych podaje się analogię żołnierzy zbiegłych z armii. Czy można zaś powiedzieć, że dezerterzy jednocześnie są i nie są członkami swej armii? Owszem, są jej członkami, gdyż ciągle formalnie podlegają jej prawom. Ale nie są jej członkami, w tym sensie, że faktycznie nie żyją życiem swej armii, a także ciążą na nich sankcje karne przewidziane przez prawo danego kraju. Można pokusić się o jeszcze inne porównanie: czy skazani na więzienie przestępcy są członkami społeczeństwa przeciw któremu zgrzeszyli? Owszem, w pewnym sensie nimi ciągle są. Jednak z drugiej strony, jako osoby uwięzione, nie są pełnoprawnymi członkami tego społeczeństwa i przebywając w więzieniu, są niejako na jego marginesie. Jeszcze innym porównaniem może być tu sytuacja nieprzestrzegającego regulaminu ucznia. Gdy w pewnym momencie władze szkoły postanawiają zawiesić go w prawach ucznia, zabraniając mu przychodzić w określonym czasie na teren swej placówki, to można powiedzieć, że zarazem jest on, jak i nie jest członkiem tej szkolnej wspólnoty.
    I myślę, że właśnie w powyżej zarysowanych sensach należy mówić o ekskomunice jako “wyłączającej z Kościoła” karze: nie może ona cofnąć ontologicznego znaczenia ważnego chrztu, ale wyłączenie z Kościoła polega na tym, iż osoba ekskomunikowana pozbawiona jest dostępu do sakramentalnego życia Kościoła: dawniej zaś w przypadku tzw. klątwy większej prawnie była ona odcięta również od życia wspólnotowego (czyli chrześcijanom zabronione było utrzymywanie nawet więzi społecznych i towarzyskich z taką osobą). Taka osoba zatem tak jednocześnie jest, jak i nie jest w Kościele katolickim.

    Ktoś jednak powie, że skoro np. Pius XII ( encyklice “Mystici Corporis”) rozróżniał pomiędzy ekskomunikowanymi, którzy przestają być w Kościele, a nieekskomunikowanymi, acz popełniającymi i niepokutującymi ciężkie grzechy chrześcijanami, którzy ciągle należą do Kościoła (acz są jego “martwymi członkami“) – a owi “ciężcy grzesznicy” też są pozbawieni dostępu do sakramentalnego życia Kościoła – to powyższe ujęcie kanonicznego statusu osób ekskomunikowanych wydaje się zamazywać owo rozróżnienie? Otóż niekoniecznie: ekskomunikowani zarazem “są i nie są w Kościele katolickim” będąc pozbawieni dostępu do jego życia sakramentalnego, ale ich niejako próg ponownego powrotu do owego życia jest znacząco wyższy niż w przypadku nieekskomunikowanych ciężkich, a nie pokutujących grzeszników. W przypadku bowiem ekskomuniki nie wystarczy sama dobra spowiedź, by być ponownie dopuszczonym do sakramentów – taki człowiek musi jeszcze specjalnie prosić prawowite władze kościelne (aktualnie: w zwyczajnym porządku rzeczy jest to Biskup danego miejsca) o zdjęcie z niego klątwy. W przypadku zaś kogoś,, kto popełnia ciężki grzech (który jednak nie jest zagrożony ekskomuniką), wystarczy szczere i dobre wyspowiadanie się u mającego jurysdykcję do spowiadania prezbitera – i wtedy taka osoba może przystępować do sakramentów. Jeśli zatem uwzględnimy tę poważną różnicę w kanonicznym traktowaniu z jednej strony ekskomunikowanych (np. za apostazję, herezję czy schizmę) z drugiej zaś nieekskomunikowanych acz ciężkich grzeszników – to rozróżnienie dokonane przez Piusa XII wciąż ma sens: nawet jeśli nie używał on zastosowanego przez Sobór Watykański II pojęcia “bycia w niepełnej jedności z Kościołem”.

    Innym aspektem, dla którego uważam, iż pojęcie “niepełnej jedności z Kościołem” lepiej oddaje różne niuanse tradycyjnej teologii katolickiej jest fakt, iż również tradycyjni teologowie uznawali, że niekatolicy którzy pozostają “w dobrej wierze” oraz przygotowujący się do przyjęcia chrztu świętego katechumeni należą – wprawdzie nie do ciała – ale już do duszy Kościoła owszem należą. Czyż zaś nie jest lepszym, gdyż bardziej precyzyjnym określeniem przynależności takich ludzi do Kościoła określenie, iż są oni “w niepełnej jedności z Kościołem” aniżeli po prostu mówieniu o nich, że “są poza Kościołem”?

    ***
    Świadom pewnych napięć i trudności w pogodzeniu ze sobą niektórych elementów “przed” i “posoborowego” nauczania Kościoła katolickiego przestrzegam zatem przed zbyt pochopnym wyrokowaniem, iż mamy do czynienia z rzeczywistymi, a nie pozornymi sprzecznościami w ramach takowego Magisterium. Istota rzeczy czasami nie leży w tym, czy dosłownie dany termin językowy był niegdyś w użyciu. Sedno sprawy sprowadza się niekiedy do tego, czy jakieś jego słowne ekwiwalenty znajdowały się w katolickiej teologii. Nie sposób wszak wykazać, iż np. w Biblii mamy do czynienia z dosłownymi terminami typu “Trójca Święta”, “Unia Hipostatyczna” albo “Czyściec” – jednak same idee wskazujące na te prawdy, zostały w Piśmie św. mniej lub bardziej wyraźnie ujęte. Podobnie, trudno by – do pewnego momentu czasowego – wykazać, że w tradycyjnej teologii używano dosłownych wyrażeń typu “Niepokalane Poczęcie Maryi” albo “Homousios” – to jednak nie oznacza, że nigdy i nigdzie wcześniej nie używano terminów w inny sposób mogących wyrażać te prawdy. Być może zatem nie ma rzeczywistego napięcia pomiędzy nauczaniem Soboru Watykańskiego II o możliwości bycia w “niepełnej jedności z Kościołem” a brakiem używania tego terminu przez bardziej tradycyjnych teologów (czyli tych piszących przed Vaticanum II).
    Mirosław Salwowski

    ***
    Obrazek do powyższego tekstu został zaczerpnięty za następującym źródłem:
    https://ancientinsights.wordpress.com/2020/05/08/noahs-ark-as-the-church-in-genesis/

  2. Leon XIII o absolutnej nieomylności Pisma świętego

    Możliwość komentowania Leon XIII o absolutnej nieomylności Pisma świętego została wyłączona

    Wprawdzie mogły przytrafić się kopistom pewne błędy przy przepisywaniu rękopisów: wszakże tak sądzić można dopiero po dokładnym zbadaniu i przyjmować błędy tylko w tych miejscach, w których ich istnienie zostało należycie udowodnione. Może się też zdarzyć, że właściwy sens jakiegoś fragmentu jest niejasny; w tym wypadku do rozwikłania trudności wiele pomogą dobre reguły interpretacji.

    Natomiast bezwzględnie nie wolno ograniczać natchnienia do niektórych tylko części Pisma św., albo przyjmować, że pobłądził sam święty autor. Nie można także tolerować zapatrywania tych, którzy, chcąc uniknąć powyższych trudności, nie wahali się wcale przyjąć zdania, że natchnienie Boże rozciąga się jedynie do rzeczy wiary i obyczajów i do niczego poza tym; błędnie bowiem sądzą, że prawdziwości sensu nie tyle należy szukać w tym, co Bóg powiedział, ile raczej w motywach, dla których rzeczy te powiedział. Albowiem wszystkie Księgi, które Kościół przyjął za święte i kanoniczne, tak w całości, jak we wszystkich swych częściach, zostały napisane pod natchnieniem Ducha Świętego.

    125. Takie jest stare i stałe przekonanie Kościoła, zdefiniowane nadto na Soborze Florenckim i Trydenckim, a ostatnio potwierdzone i wyraźniej sformułowane na Soborze Watykańskim [I], który orzekł w sposób bezwzględny, że Księgi Starego i Nowego Testamentu w całości i we wszystkich swych częściach, jako zostały wyliczone dekretem tego samego Soboru (Trydenckiego) i jako znajdują się w starych wydaniach Wulgaty łacińskiej, należy przyjmować za święte i kanoniczne. „Kościół zaś uważa je za święte i kanoniczne nie dlatego, iż były ułożone ludzkim tylko staraniem, a potem powagą Jego zostały potwierdzone, ani dlatego tylko, że zawierają Objawienie Boże bez błędu, lecz dlatego, że napisane pod natchnieniem Ducha Świętego Boga mają za Autora” (Conc. Vat. I, Sess. III, cap. 2, De revel.).

    Choć Duch Święty wziął ludzi za instrumenty do pisania, nie można wszakże przypuścić, że jakiś błąd mogli popełnić nie tyle pierwszorzędny Autor, ile raczej natchnieni autorzy. Albowiem On sam tak ich Swą nadprzyrodzoną mocą pobudził i poruszył do pisania, tak piszącym towarzyszył, że to wszystko i to tylko, co w ten sposób polecił, i dobrze rozumem pojęli i wiernie napisać chcieli, i właściwie z nieomylną prawdą wyrazili; w przeciwnym razie sam Bóg nie byłby Autorem całego Pisma św.

    126. Takie było nauczanie Ojców, które zawsze uważali za rzecz pewną. „Ponieważ, mówi św. Augustyn, oni (tj. święci pisarze) pisali to, co im On sam (tj. Bóg ) pokazał i powiedział, nie można powiedzieć, że On sam nie pisał; gdyż członki pisały to, co poznały od dyktującej głowy”(Św. August, De cons. Evang. I, 35 [54]). A święty Grzegorz Wielki oświadcza: „Jest rzeczą niepotrzebną badać, kto te rzeczy napisał, skoro wierzy, się mocno, że Autorem Księgi jest Duch Święty. Ten bowiem to napisał, kto dyktował rzeczy mające być napisane; ten napisał, kto był inspiratorem całego dzieła” (Św. Grzeg. W, Moral. in 1. lob praef. 1, 2.). Wynika z tego, że ci, co sądzą, iż w ustępach autentycznych Ksiąg świętych może znajdować się jakiś błąd, ci z pewnością albo zniekształcają katolickie pojęcie Bożego natchnienia, albo samego Boga czynią sprawcą błędu.

    127. Wszyscy Ojcowie i Doktorowie byli jak najmocniej przekonani, że Księgi Boże w tej formie, w jakiej wyszły spod pióra świętych pisarzy, są w zupełności wolne od wszelkiego błędu; i dlatego owe nieliczne ustępy, które zdawały się zawierać pewną sprzeczność lub różnicę (a są to prawie te same, które podnosi się dzisiaj w imię nowej nauki), starali się z nie mniejszą bystrością, jak i religijnym szacunkiem zestawić ze sobą i pogodzić. Wszyscy wyznawali jednomyślnie, że Księgi te, tak w całości jak i w swych częściach, są jednako dziełem natchnienia Bożego, i że sam Bóg, mówiąc przez świętych autorów, nie mógł bezwzględnie powiedzieć niczego, co by odbiegało od prawdy. Powszechne znaczenie ma to, co Augustyn pisał do Hieronima: „Wyznaję Twojej Miłości, że spośród wszystkich pism tylko tym księgom, które się nazywają kanonicznymi, nauczyłem się oddawać taką cześć i szacunek, iż wierzę najmocniej, że żaden z ich autorów w niczym nie pobłądził. A jeślibym w tych pismach spotkał coś, co wydawałoby się być przeciwne prawdzie, nie wątpiłbym, że albo tekst jest skażony, albo tłumacz nie uchwycił sensu, albo ja go nie zrozumiałem” (Św. August, Epist. 82, 1 i często na innych miejscach.)

    Leon XIII, Encyklika “Providentissimus Deus” (O studiach Pisma świętego).

    ***
    Obejrzyj (bądź wysłuchaj) też ów film:
    https://www.youtube.com/watch?v=uFIRhTsDIU0&t=642s