Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: męczennicy

  1. Czy dokonanie apostazji w obawie przed śmiercią może skutkować zaciągnięciem winy grzechu śmiertelnego?

    Możliwość komentowania Czy dokonanie apostazji w obawie przed śmiercią może skutkować zaciągnięciem winy grzechu śmiertelnego? została wyłączona

    Spotkałem się ostatnio z poglądem sugerującym, iż należy z samej zasady założyć, że chrześcijanie, którzy z obawy przed śmiercią i/lub torturami dopuścili się apostazji oraz/lub bałwochwalstwa na pewno nie ściągnęli w ten sposób na swe sumienia winy grzechu śmiertelnego. Zwolennicy tej opinii próbują ją poprzeć wskazując na nauczanie katolickie, wedle którego do zaistnienia winy grzechu ciężkiego oprócz poważnej materii danego zachowania (a taką jest np. apostazja i bałwochwalstwo) potrzebna jest jeszcze pełna świadomość jego zła, a także – co najważniejsze w tym kontekście – jego całkowita dobrowolność. Chrześcijanie, których nakłaniano do popełnienia apostazji bądź bałwochwalstwa za pomocą tortur i gróźb śmierci, w przypadkach ulegania takiej presji, nie czynili tego zatem w dobrowolny lub przynajmniej w pełni dobrowolny sposób, a zatem z pewnością nie należy podejrzewać, iż którykolwiek z takowych chrześcijan zaciągnął na swe sumienie winę grzechu ciężkiego. Innymi słowy: to prawda, iż materia tych grzechów jest ciężka, a nawet, że są one zawsze niedozwolone; jednakże wspomniany wyżej rodzaj ekstremalnych okoliczności w niejako samoistny sposób sprawia, że do zaistnienia ciężkiej winy brakuje im pełnej dobrowolności.

    W niniejszym artykule zamierzam wykazać błędność powyżej nakreślonej opinii, jednocześnie wskazując, iż obawa przed śmiercią i/lub torturami może, lecz nie musi ograniczać dobrowolność podejmowanych przez nas decyzji. Innymi słowy, nie jest tak, że w każdym przypadku wymuszanej w powyższy sposób apostazji i/lub bałwochwalstwa należy w niejako automatyczny sposób zakładać, iż nie doszło wówczas do zaciągnięcia na swe sumienie winy grzechu ciężkiego. Jeśli już to, rozsądniej jest domniemywać, iż czasami rzeczywiście takowa wina zaistniała, a czasami nie zaistniała (w zależności od innych czynników).

    ***

    Zacznijmy od tego, iż sam nasz Pan i Zbawca Jezus Chrystus przynajmniej sugeruje, że mogą zachodzić sytuacje, w których zaparcie się – Go, nawet jeśli uczynione w ekstremalnych okolicznościach – może wiązać się z realną groźbą wiecznego potępienia (czyli innymi słowy: zaciągnięciem winy grzechu śmiertelnego). Pan Jezus mówił wszak następujące słowa:

    Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować.  Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić,  gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was.  Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego. Zaprawdę, powiadam wam: Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy.

    Uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego pana. Wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa jak pan jego. Jeśli pana domu przezwali Belzebubem, o ileż bardziej jego domowników tak nazwą. Więc się ich nie bójcie! Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć. Co mówię wam w ciemności, powtarzajcie na świetle, a co słyszycie na ucho, rozgłaszajcie na dachach! Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.  Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież żaden z nich bez woli Ojca waszego nie spadnie na ziemię.  U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli.
    Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie.  Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie.
    (Mateusz 10, 17-33).

    Nasz Pan i Zbawca Jezus Chrystus mówił więc wyraźnie w kontekście zapowiadanych przez Siebie krwawych prześladowań wymierzonych w Jego uczniów i naśladowców, iż „ten kto wytrwa do końca będzie zbawiony” (Mt 10: 21 – 22); i że nie należy bać się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą, ale należy bać się Tego, który ciało i duszę może wtrącić do piekła (Mt 10: 28), a także że tego, kto wyprze się przed ludźmi Jego imienia, tego On wyprze się przed Ojcem w dniu Sądu (Mateusz 10: 32 -33). A zatem z tych słów wynika, iż możemy być wieczni potępieni, nawet jeśli wyrzekniemy się wiary w Jezusa w wyniku krwawych prześladowań. Gdyby więc w sposób automatyczny obawa ciężkich cierpień miała zwalniać od winy grzechu śmiertelnego, powyższe nauczanie Chrystusa nie miałoby żadnego sensu.

    Także w opisach śmierci męczenników nie jest zbyt trudno odnaleźć wiarę w to, iż dopuszczenie się pod wpływem groźby tortur i/lub śmierci apostazji oraz/lub czczenia bożków mogłoby skutkować wiecznym potępieniem (czyli winą grzechu ciężkiego). W żywocie św. Juliana i jego towarzyszy czytamy wszak, iż tenże chrześcijański męczennik skłaniany groźbami śmierci do bałwochwalstwa odrzekł:

    My raczej jesteśmy gotowi przyjąć śmierć doczesną, abyśmy żyli na wieki, niż żyć w tym świecie, aby być oddanymi na wieczne męki. (Cytat za: “Zawsze Wierni. Prawdzie Katolickiej – Prawdzie jedynej”, nr 35/2000, “Skarbiec Pisma świętego: Piekło”).

    Również stałe nauczanie Kościoła nie wydaje się potwierdzać tezy o automatycznym zwalnianiu chrześcijan dopuszczających się wymienianych wyżej nieprawości z winy grzechu ciężkiego, jeśli tylko takowych dopuszczali się oni w ekstremalnych okolicznościach.

    Przykładowo, św. Tomasz z Akwinu pisze:

    Jeśli ktoś przez bojaźń, unikając niebezpieczeństwa śmierci lub jakiegobądź innego doczesnego zła, tak usposobiony jest, że dopuści się czegoś zakazanego lub zaniedba czegoś co prawem Boskim nakazane, taka bojaźń jest grzechem śmiertelnym” (patrz: Suma part. 2.2, quest 125 art.).

    Papież Pius XII w swym przemówieniu z dnia 18 kwietnia 1952 roku poświęconym błędom etyki sytuacyjnej mówił zaś:

    Fundamentalne obowiązki prawa moralnego opierają się na istocie i naturze człowieka, na jego podstawowych relacjach I dlatego obowiązują w przypadku każdego człowieka. Fundamentalne obowiązki prawa chrześcijańskiego w stopniu, w którym są one nadrzędne wobec prawa naturalnego, opierają się na istocie nadprzyrodzonego porządku ustanowionego przez Boskiego Zbawiciela. Z zasadniczych relacji między człowiekiem a Bogiem, człowiekiem a człowiekiem, mężem a żoną, rodzicami a dziećmi z zasadniczej wspólnoty relacji typowych dla rodziny, w Kościele i w Państwie wynika między innymi, że nienawiść do Boga, bluźnierstwo, bałwochwalstwo, porzucanie prawdziwej wiary, wyparcie się wiary, krzywoprzysięstwo, morderstwo, dawanie fałszywego świadectwa, oszczerstwo, cudzołóstwo i nierząd, przemoc małżeńska, samogwałt, kradzież i rabunek, odbieranie rzeczy niezbędnych do przeżycia, pozbawianie pracowników ich sprawiedliwej zapłaty (Jk 5,4), monopolizacja podstawowego pożywienia, niesprawiedliwe podwyżki cen, nieuczciwe bankructwo, niesprawiedliwe manewry spekulacyjne – wszystko to jest surowo zabronione przez Boskiego Prawodawcę. Nie są tu konieczne żadne badania. Niezależnie od sytuacji danej osoby, nie ma ona żadnego innego wyboru, jak tylko zachować posłuszeństwo (…) Chrześcijanin nie może być nieświadomy faktu, że musi poświęcić wszystko, nawet własne życie, aby ocalić swoją duszę. Przypominają nam o tym wszyscy męczennicy. Męczenników jest bardzo wielu, również w naszych czasach. Matki Machabeuszy wraz ze swoimi synami święte Perpetua i Felicyta, wraz z ich nowo narodzonymi dziećmi; Maria Goretti i tysiące innych mężczyzn i kobiet, których czci Kościół – czy w obliczu sytuacji, w której się znaleźli, bezsensownie lub wręcz błędnie zaryzykowali krwawą śmierć? Nie, z pewnością nie, a w swojej krwi są oni najbardziej ewidentnymi świadkami prawdy przeciwko nowej moralności”.

    Zauważmy, że Pius XII nie stwierdza powyżej tylko, iż pewne zachowania są zawsze niedozwolone. Papież ten uczy też w kontekście postawy męczenników, że powinniśmy być świadomi, iż musimy “poświęcić wszystko, nawet własne życie, aby ocalić swoją duszę”. A zatem sugeruje, iż groźba wiecznego potępienia jest, albo przynajmniej może być realna nawet w sytuacji, gdy jakiegoś zakazanego przez Boga czynu dopuścimy się z obawy przed śmiercią.

    Z kolei papież Jan Paweł II w encyklice “Veritatis splendor” nauczał:


    Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych (…), którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć, niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy , to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia (…). W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Godności tej nie wolno nigdy zbrukać ani działać wbrew niej, nawet w dobrej intencji i niezależnie od trudności. (…) Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie ludzkie tłumaczenia, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w wyjątkowych okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty” („Veritatis splendor”, n. 91).

    I tym razem warto zauważyć, że Jan Paweł II nauczał o świętych męczennikach, iż “woleli umrzeć niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny”. Gdyby rację mieli ci, którzy zakładają w ekstremalnych okolicznościach automatyczne zwolnienie z winy grzechu ciężkiego, to papież ten powinien napisać raczej, że męczennicy “woleli umrzeć niż popełnić choćby jeden grzech powszedni”.

    ***
    Wszystko powyższe nie musi jednak oznaczać tego, iż chrześcijanie, którzy w ekstremalnych okolicznościach wyrzekali się wiary w Jezusa i/lub czcili bożki, zawsze ściągali na swe sumienie winę grzechu ciężkiego. Strach przed wielkim cierpieniem może bowiem, ale nie musi obniżać stopień dobrowolności naszych czynów. Błąd omawianej przeze mnie opinii polega jednak nie na twierdzeniu, że taki strach może łagodzić winę sprawcy – z czymś się całkowicie zgadzam. Ten błąd zasadza się na twierdzeniu, a przynajmniej sugestii, iż ów strach zawsze i niejako z samej zasady taką winę łagodzi. Zwolennicy takiego poglądu nie mogą się w tej kwestii powoływać na punkt 1754 Katechizmu Jana Pawła II, gdyż w tym ustępie naucza się, że takie okoliczności jak działanie ze strachu przed śmierci “mogą” zmniejszyć odpowiedzialność sprawcy. Mogą więc, co nie znaczy, że muszą. I to jest kwestia bardziej indywidualna. U jednego człowieka ciężki strach rzeczywiście może ograniczać dobrowolność jego działań, a u innego nie musi. Czym innym wszak jest np. strach przed wielkim cierpieniem u 12-letniej dziewczynki wychowanej w patologicznym domu i środowisku, a jeszcze coś innego stanowi obawa przed śmiercią i torturami występująca u 80-letniego starca, który w swym życiu wiele razy w sposób namacalny doświadczył Bożego działania i opieki, a być może nawet widział na własne oczy rzeczy, które można by nazwać cudami.

    ***

    Zamiast więc mówić, że wszyscy ludzie dokonujący takich grzechów z pewnością nie zaciągają na swe sumienia ciężką winę, rozsądniej jest twierdzić, iż to zależy od indywidualnych uwarunkowań danego człowieka, a zatem, praktycznie rzecz biorąc, prawdopodobnie część grzeszących w ten sposób osób popełniła grzech ciężki w pełnym tego słowa znaczeniu, a jeszcze inni, choć dopuścili się czynu będącego w swej materii ciężką nieprawością, na swe sumienia ściągnęli jedynie lekką winę. My ludzie nie mamy jednak doskonałego wglądu w sumienia innych osób, by móc w bezbłędny sposób ocenić, czy i w jakim stopniu poziom świadomości oraz dobrowolności danego człowieka był na tyle ograniczony, aby powiedzieć, czy w danym przypadku zaistniała wina grzechu ciężkiego czy powszedniego. Możemy owszem, pewne rzeczy tu podejrzewać i uważać za mniej lub bardziej prawdopodobne, a nawet dla dobra ogółu na płaszczyźnie zewnętrznej przyjmować domniemanie zaistnienia u kogoś ciężkiej winy (stąd np. zakaz dopuszczania do Komunii świętej pewnych kategorii osób), ale absolutnej pewności jako ludzie w tej sprawie nie możemy mieć.

    Nasza ludzka niemożność wydawania absolutnych sądów co do zaistnienia w przypadku danego człowieka winy grzechu ciężkiego bądź powszedniego nie powinna jednak nas skłaniać do pozytywnego nauczania czy też ogólnego domniemania, iż z pewnością albo przynajmniej dużym prawdopodobieństwem popełnianie ze strachu przed śmiercią lub innym wielkim cierpieniem tych czy innych obiektywnie ciężkich nieprawości będzie skutkowało tylko lekką winą. Tak jak już bowiem to zostało wyżej nadmienione, ta rzeczywistość jest przed nami zakryta i trudno jest tu wyrokować w jedną czy drugą stronę. Może tak być, że np. 99 procent z ludzi dopuszczających się takich czynów w ekstremalnych okolicznościach nie zaciągało przed Bogiem ciężkiej winy z ich powodu, ale wszak może być też zupełnie inaczej, a więc, że dajmy na to, 50 procent z nich takową ciężką winę na swe sumienie z ich powodu brało. My, jako ludzie nie mamy odpowiednich zdolności by to ocenić, a więc powinniśmy bardziej skupiać się na obiektywnej stronie tego problemu, czyli, iż pewne zachowania są zawsze niedozwolone, nigdy nie podobają się one Bogu i że wiąże się z nimi ryzyko wiecznego potępienia. Warto zresztą dodać, iż, praktycznie rzecz biorąc, pozytywne nauczanie bądź zakładanie ogólnego domniemania o braku ciężkiej winy we wspomnianych wyżej okolicznościach może w łatwy sposób zniechęcać chrześcijan do naśladowania przykładu świętych męczenników, a tym na pewno nie powinno nam zależeć.

    ***

    Podsumowując główne punkty problematyki ujętej w tym artykule:

    1. Apostazja i/lub bałwochwalstwo – również ta pod przymusem – są wewnętrznie złe.
    2. W związku z tym, że są one wewnętrznie złe, są też zawsze zakazane.
    3. Materia apostazji i/lub bałwochwalstwa jest ciężka i poważna.
    4. Dokonanie apostazji i/lub bałwochwalstwa pod przymusem stwarza obiektywnie rzecz biorąc ryzyko wiecznego potępienia, ale, jako że my ludzie nie mamy doskonałego wglądu w takie rzeczy jak poziom świadomości czy wewnętrznej swobody danego człowieka, to nie możemy z większą dozą pewności stwierdzić, iż dany człowiek, który umarł bez żadnych zewnętrznych oznak skruchy za popełnienie takowych nieprawości, umarł tym samym w stanie zaciągniętego na swe sumienie grzechu ciężkiego.
    5. Niepewność wynikająca z punktu nr 4 nie powinna nikogo skłaniać do nauczania, iż apostazja i/lub bałwochwalstwo są w pewnych okolicznościach dozwolone, albo też że z samej zasady można domniemywać, iż ogół osób je dokonując nie zaciąga na swe sumienie grzechu ciężkiego.

    Mirosław Salwowski

  2. Męczennicy z Ugandy wołają o pomstę nad “gejami”

    Leave a Comment

    Co pewien czas mass media informują opinię publiczną o nasilających się w Ugandzie represjach wobec osób praktykujących (bądź promujących) homoseksualizm. Głośno jest zwłaszcza o ciągle rozpatrywanym w tym kraju projekcie nowej ustawy zwanej “Anti-Homosexuality Bill”, która w swej pierwotnej wersji przewidywała jedne z najsurowszych na świecie sankcji za praktykowanie tej dewiacji, a mianowicie dożywotnie więzienie za “przestępstwo homoseksualizmu” oraz karę śmierci za “kwalifikowany homoseksualizm” (wówczas, gdy sprawcą takiego czynu jest osoba zarażona HIV, pełniąca funkcje publiczne, rodzic lub też występek taki został popełniony wobec osoby nieletniej bądź niepełnosprawnej). Ustawa ta przewidywała też karę grzywny bądź więzienia do trzech lat dla tych wszystkich, którzy wiedząc o czynach homoseksualnych nie powiadomiliby o tym stosownych władz. Jednak od 2009 roku, kiedy to po raz pierwszy zaczęto procedować nad “”Anti-Homosexuality Bill” jej przepisy uległy złagodzeniu (usunięto z niej zapis o karze śmierci), a to najpewniej z powodu powszechnego oburzenia, jakie względem nich wyrazili przywódcy i autorytety świata zachodniego. Przykładowo, prezydent Obama nazwał projektowane prawo “odrażającym”, a parlament UE zagroził obcięciem finansowej pomocy dla Ugandy w razie przyjęcia takich przepisów.

                                     Ciężki los LGBT

    Tak czy inaczej, sytuacja praktykujących homoseksualistów i “pro-gejowskich” działaczy w tej części Afryki jest diametralnie odmienna od tej, z którą mamy do czynienia w Europie, obu Amerykach czy też Australii (a więc krajach, gdzie przynajmniej wedle oficjalnych deklaracji większość mieszkańców to chrześcijanie). Homoseksualne czyny są na chwilę obecną zagrożone karą do 14 lat pozbawienia wolności, zakaz “homo-małżeństw” został otwarcie wpisany do konstytucji, zaś społeczni działacze występujący “w obronie praw gejów i lesbijek” (używając politycznie poprawnego języka) są poddawani represjom ze strony władz. “Amnesty International” od co najmniej kilkunastu już lat z oburzeniem donosi o różnych przypadkach takich prześladowań. I tak np. 20 lipca 2005 roku, policja przeszukała dom Victorii Juliet Mukasy, przewodniczącej organizacji “Mniejszości Seksualnych Ugandy” (SMUG), zaś inna z działaczek tego ugrupowania została wówczas zatrzymana i przewieziona na policyjny posterunek. Wcześniej zaś, bo w lutym 2005 r., Rada Mediów w Ugandzie zakazała emisji sztuki „Monologi waginy” amerykańskiej dramaturg, Eve Ensler, uznając owe widowisko za „w pierwszej kolejności promujące i chwalące nienaturalny seks… lub homoseksualność.” Z kolei, w czerwcu 2012 roku, oddziały policji otoczyły hotel w Kampali (stolicy Ugandy) w czasie, gdy tam odbywały się warsztaty pro-homoseksualnych aktywistów z różnych krajów Afryki, po czym ludzie ci zostali wyłapani i odprowadzeni do policyjnych radiowozów. 14 lutego tego samego roku, na czele podobnego nalotu na działaczy LGBT stał sam Minister ds. Etyki i i uczciwości Ugandy, p. Simon Lokodo. Ta postawa władz Ugandy wyśmienicie zresztą współgra z nastawieniem ogromnej większości mieszkańców tego kraju, którzy uważają homoseksualizm za obrzydliwość i nienaturalne zboczenie.

                                      Chrześcijańskie odrodzenie

    Ciężki los praktykujących homoseksualistów w Ugandzie jest jednak elementem szerszego zjawiska, które dotknęło ów kraj. Otóż państwo to od przeszło 20 lat przeżywa prawdziwe odrodzenie moralne i religijne. Na początku lat 90-tych XX wieku Uganda przedstawiała obraz przysłowiowej “nędzy i rozpaczy”. W pamięci mieszkańców tego kraju wciąż żywe były wspomnienia krwawej dyktatury szalonego Amina Dady (w trakcie której wymordowano 300 tyś. osób) oraz wojny domowej, która nastąpiła po upadku jego rządów. Uganda była wtedy wyniszczona ekonomicznie (inflacja osiągała rozmiary ok. 250 procent), moralnie (czego przejawem była m.in. powszechna korupcja), a wiele wskazywało na to, iż w niezbyt długim czasie może nawet ona stanąć na progu fizycznego wyludnienia (liczba ludności zarażone wirusem HIV sięgała wówczas 15 procent, a wedle przewidywać WHO do 1997 roku odsetek ten miał sięgnąć 60 procent). I w tej właśnie tragicznej sytuacji, ugandyjscy chrześcijanie rozpoczęli wielką akcję wstawienniczej modlitwy za swój naród. Miliony Ugandyjczyków zaczęło dzień w dzień wołać do Boga o ratunek, miłosierdzie i litość dla swego kraju. Modlić  zaczęły się całe rodziny, wioski oraz ludzie wszystkich warstw społecznych, od najprostszych chłopów zaczynając, na politykach i ministrach kończąc. No i oblicze owej ziemi zaczęło się wyraźnie zmieniać.  Liczba osób zarażonych HIV zmalała z 15 proc na początku 1990 r. do 5 procent w 2001 roku. Stało się tak w dużej mierze dzięki rządowemu programowi “ABC” kładącemu nacisk na abstynencję seksualną przed ślubem i zachowanie wierności małżeńskiej, jako główne metody w profilaktyce AIDS. Program “ABC” wpłynął też na wyraźne zmniejszenie popularności wśród mieszkańców Ugandy dość tradycyjnych dla Afryki obrzydliwości takich jak przypadkowy seks czy poligamia. W kraju tym wydatnie zmalał też poziom praktykowania okultyzmu i różnych magicznych obrzędów (z czego też znana jest Afryka). Doszło do tego, że szamani opuszczają niektóre wioski, gdyż nikt tam nie chce już korzystać z ich usług. Kraj podnosi się także ekonomicznie i gospodarczo; choć w tym zakresie ciągle trapią go niemałe problemy (np. powszechna korupcja), to nie ma już tam plag głodu, odradza się rolnictwo, handel, prywatne inicjatywy gospodarcze. Inflacja spadła tam z poziomu 240 procent w 1987 r. co 7, 3 procent w 2003 roku. Z kolei inwestycje wzrosły z niespełna 14 procent w 1999 roku do prawie 21 proc. w 2003 r.

    W ogóle chrześcijaństwo wydaje się przenikać całe życie Ugandy. Prezydent, ministrowie i parlamentarzyści tego kraju mówią otwarcie o swej wierze w Pana Jezusa, modlitwie, itp. Jadąc zaś autobusem często można słuchać puszczanej w tle chrześcijańskiej muzyki, a sklepy nieraz noszą biblijne nazwy.

                                Krew męczenników woła do Nieba

    Nie ma się zatem co dziwić, iż w miarę rosnących wpływów żywego i konsekwentnie pojmowanego chrześcijaństwa sytuacja tych, którzy chcą praktykować i/lub promować homoseksualizm staje się coraz bardziej trudna i niekomfortowa. Znajomość pewnych wydarzeń w historii tego kraju pozwala jednak wysnuć jeszcze dalej idący wniosek. Pod koniec XIX wieku, na terenie dzisiejszej Ugandy sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Wtedy bowiem władzę tam nie sprawowali chrześcijańscy “homofobi”, a ofiarą prześladowań nie padali praktykujący sodomici. Wówczas mieliśmy tam do czynienia z sytuacją wręcz odwrotną. Królestwem Bugandy (teren dzisiejszej Ugandy) rządził prześladujący chrześcijan król Mwanga II Mukasa, który dodatkowo zmuszał swych paziów do odbywania z nim homoseksualnych stosunków. Jednak w latach 1885 – 1886 zboczone pragnienia tego człowieka natrafiły na opór ze strony kilkudziesięciu chrześcijan (katolików i protestantów), którzy woleli umrzeć niż spełniać jego ohydne zachcianki uzasadniając to swą wiernością Chrystusowi. Mwanga II był wściekły na chrześcijan i polecił zamordować tych, którzy nie chcieli uczestniczyć w jego erotycznych ekscesach. Szacuje się, iż w ten sposób zostało zabitych co najmniej 45 chrześcijan – część z nich została spalona żywcem, zakuta dzidami lub rozsiekana na kawałki pod drodze.

    Jaki wniosek można wyciągnąć z powyższej historii w kontekście dzisiejszej sytuacji Ugandy, a zwłaszcza klimatu, jaki panuje w tym kraju wobec czynnych homoseksualistów i aktywistów LGBT? Otóż na tym przykładzie widzimy praktyczną realizację dwóch prawd chrześcijańskich. Pierwszą z tych prawd jest wyrażona przez Tertuliana sentencja: “Krew męczenników jest nasieniem chrześcijan“. Nie bez znaczenia jest zaś fakt, że męczeństwo ugandyjskich chrześcijan było jednym z pierwszych i najkrwawszych tego typu aktów w bardziej nowożytnej historii Afryki. W tym też należy upatrywać jednej z przyczyn faktu, iż Uganda stała się dziś najbardziej chrześcijańskim krajem i państwem Afryki, którego oddanie Chrystusowi i Bożym przykazaniom znajduje swój wyraz także w jego polityce i porządku prawnym. Drugą prawdą, której realizację widzimy dziś w Ugandzie jest to, iż m.in. morderstwo niewinnych oraz seksualne obcowanie przeciwne naturze (czyli m.in. homoseksualizm) stanowią “grzechy wołające o pomstę do Nieba“. Jak naucza Katechizm św. Piusa X: “O grzechach tych mówi się, że wołają o pomstę do nieba, ponieważ tak uczy Duch Święty i ponieważ ich niegodziwość jest tak wielka i tak oczywista, że skłaniają Boga, by wymierzał za nie najsurowsze kary”. Trafność tego nauczania widzimy na przykładzie różnych biblijnych fragmentów, gdzie czytamy, iż np. krew niewinne zabitego Abla wołała do niebios (Rodz. 4, 10); a skarga na mieszkańców Sodomy i Gomory rozległa się głośno i doszła do samego Pana Boga (Rodz. 18, 20). Szczególnego wydźwięku w kontekście omawianego w tym tekście problemu nabiera też scena z Apokalipsy św. Jana, gdzie widzimy “dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, jakie mieli” wołających do Boga o karę za ich niewinnie przelaną krew:Jak długo jeszcze Władco święty i prawdziwy nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, co mieszkają na ziemi?(tamże: 6, 10).

    Trudno nie powiązać zatem męczeństwa ugandyjskich chrześcijan zabitych przecież właśnie za to, że nie chcieli ulegać homoseksualnym pragnieniom swego zboczonego króla z dzisiejszą szczególną surowością, z jaką traktowani są czynni homoseksualiści i aktywiści “gejowscy” w Ugandzie. Wszak ich niewinnie przelana w imię wierności Panu Jezusowi i obrzydzenia dla sodomii krew woła do Boga o to, by okazał swą pomstę, gniew i sprawiedliwość. I tak się jakoś składa, że to właśnie homoseksualiści i ich poplecznicy mają ciężkie życie w Ugandzie. Ale nie ma się co dziwić, wszak “Pan Bóg jest nierychliwy, ale sprawiedliwy“.