Możliwość komentowania Tak, Maryję można kochać zbyt mocno została wyłączona
W katolickim Internecie można od czasu do czasu spotkać się ze stwierdzeniami sugerującymi, jakoby wręcz niemożliwa była nadmierna miłość do Najświętszej Maryi Panny. Wszak – jak powtarzają sympatycy takiego podejścia – i tak nie będzie się kochać Maryi bardziej niż Jej własny rodzony Syn, czyli nasz Pan Jezus Chrystus. W niniejszym artykule pragnę pokazać, iż wbrew owym sugestiom istnieje (i istniało w przeszłości) zjawisko, które można by nazwać przesadną miłością do Maryi.
Przede wszystkim na samym początku zauważmy, iż sam Pan nasz i Zbawca Jezus Chrystus nie okazywał Maryi jakiejś bezgranicznej wręcz miłości. Oczywiście, jako Bóg kochał Ją, gdyż była Jego wybranym stworzeniem. Kochał Ją (i wciąż kocha) jako jej rodzony Syn. Pierwszą miłością i gorliwością Jezusa Chrystusa był Jego wiekuisty Ojciec oraz bezwzględne podporządkowanie się Jego najświętszej woli. Co do zaś Maryi to można wymienić przynajmniej jedną sytuację, w której Pan Jezus Chrystus nie spełnił woli swej Matki. Chodzi mi o okoliczność wspomnianą w 3 rozdziale Ewangelii św. Marka, gdzie najpierw czytamy, iż “bliscy” Pana Jezusa chcieli go “powstrzymać” albowiem mówiono o Nim “Odszedł od zmysłów” (tamże: 3, 21), a następnie dowiadujemy się, że owymi “bliskimi” byli “Jego Matka i bracia” (tamże: 3, 31). Gdy powiedziano Jezusowi, iż Jego “Matka oraz bracia” posłali po Niego, aby Go przywołać, nasz Pan nie powiedział czegoś w stylu: “Cóż, skoro moja Matka mnie woła, muszę was na pewien czas opuścić”, ale odrzekł:
«Któż jest moją matką i [którzy] są braćmi?» I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką». (Marek 3, 3-34).
Nie jest więc dziwnym, że starożytne “Konstytucje apostolskie” tak piszą o naszym Panu Jezusie Chrystusie:
“On wyrzekł się odpoczynku, wygód, chwały, bogactwa. zaszczytów, prawa do obrony, matki i braci, a nawet własnego życia dla pobożności wobec Ojca i miłości względem nas (…)” (Cytat za: „Synody i Kolekcje Praw, Tom II, Konstytucje Apostolskie oraz Kanony Pamfilosa z apostolskiego synodu w Antiochii; Prawo kanoniczne świętych Apostołów; Kary świętych Apostołów dla upadłych; Euchologion Serapiona”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007, s. 110).
***
Ponadto, w historii chrześcijaństwa wymienić można niejedno – mogące być określone jako “przesada w miłości do Maryi” – nadużycie. Ot, np. korylydianie pod koniec IV wieku składali w ofierze Matce Bożej placki. W czasach nam nowszych jako przykłady tym podobnych odchyleń można wskazać na mariawitów (twierdzących, iż Bóg Ojciec wcielił się w Maryję) czy palmarian utrzymujących, iż pod postaciami eucharystycznymi kryje się również Ciało i Krew Matki Bożej, a poza tym Maryja miała nie potrzebować odkupienia i zbawienia.
Na sam koniec tego tekstu dodam, iż problem “przesadnej miłości” do Maryi nie wydaje się być jakimś absolutnie marginalnym niebezpieczeństwem dla rzymskich katolików. Co prawda trudno jest tę mą opinię zweryfikować w bardziej konkretny sposób, gdyż nie ma wielu twardych danych socjologicznych na ten temat, ale do myślenia mogą dać wyniki sondażu, jaki swego czasu (na przełomie lat 80 i 90 XX wieku) pośród studentów wydziału katolickiej teologii na Uniwersytecie Puerto Rico przeprowadziły władze takowego. Otóż, jak pisze o tym współtwórca jednej z opcji zadanych w tym sondażu – chodzi o konwertytę z anglikanizmu, ks. Briana W. Harrisona (który jest też cenionym konserwatywnym teologiem katolickim) – studentom dano do oceny pogląd następującej treści: “Dziewica Maryja jest równa Bogu i dlatego zasługuje na taki sam rodzaj honoru i kultu jak On“. Jak się okazało, aż prawie 25 procent ankietowanych studentów napisało “Prawda” pod tą skrajnie heretycką i bałwochwalczą opinią. Co więcej, nie było pod tym kątem znaczącej różnicy pomiędzy studentami regularnie uczęszczającymi na Mszę a tymi, którzy tego nie czynili (Patrz: Fr. Brian W. Harrison, Our Silent Heresy, Catholic Answers).
Możliwość komentowania Co należy sądzić o hazardzie? została wyłączona
Gry hazardowe można zdefiniować jako „zakłady pieniężne robione w celu pomnożenia pieniędzy w sposób wysoce ryzykowny”. Opublikowany w 1992 roku za pontyfikatu Jana Pawła II Katechizm Kościoła Katolickiego odnośnie hazardu stwierdza rzecz następującą:
Gry hazardowe (karty itd.) bądź zakłady nie są same w sobie sprzeczne ze sprawiedliwością. Stają się moralnie nie do przyjęcia, gdy pozbawiają osobę tego, czego jej koniecznie trzeba dla zaspokojenia swoich potrzeb i potrzeb innych osób. Namiętność do gry może stać się poważnym zniewoleniem. Nieuczciwe zakłady bądź oszukiwanie w grach stanowi materię poważną, chyba że wyrządzana szkoda jest tak mała, że ten, kto ją ponosi, nie mógłby w sposób uzasadniony uznać jej za znaczącą. (Tamże: n. 2413).
W poniższym artykule poddam refleksji to, czy, a jeśli tak, to w jakim stopniu to nauczanie Jana Pawła II jest zgodne z tradycyjnie katolicką refleksją na temat gier hazardowych. Postaram się również odpowiedzieć w nim na pytanie, jakie mogą być minusy owej rozrywki.
***
Samo Pismo święte w bezpośredni i wyraźny sposób nie wspomina o hazardzie. Ten fakt nie jest jednak wystarczającą przesłanką, by katolicy nie patrzyli nań w sposób krytyczny, tak jak nieobecność na kartach Biblii wyraźnych potępień antykoncepcji, masturbacji czy pojedynków, nie stała na przeszkodzie temu, by tak starożytni chrześcijanie (w odniesieniu do pierwszych dwóch rzeczy), jak i Magisterium Kościoła doszli do wyraźnego potępiania tych wszystkich zachowań. Ponadto, choć Pismo św. milczy o hazardzie, jako takim, to podaje ono zasady, których konsekwentne zastosowanie raczej nie nastawia pozytywnie wobec omawianej rozrywki. I tak np. Biblia ostrzega przed chciwością, dążeniem do bogactwa oraz miłością do pieniędzy:
„O bogactwo się nie ubiegaj i odstąp od swojej rozwagi (…)” (Przyp 23, 4)
„Ten, kto złoto miłuje, nie ustrzeże się winy, a ten, kto goni za zyskami, przez nie zostanie oszukany.” (Syr 31, 5)
Bardzo wielu zgrzeszyło dla zysku, a ten, kto stara się wzbogacić, odwraca oko” (Syr 27, 1)
„ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tym 6, 9 –10)
„Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wnijść do Królestwa niebieskiego” (Mt 19, 24)
Pismo mówi nam też, byśmy zadowalali się skromnym życiem oraz możliwością zaspokajania z umiarem swych podstawowych potrzeb życiowych:
„nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym” (Przyp 30, 8)
„Postępowanie wasze niech będzie wolne od zachłanności na pieniądze: zadowalajcie się tym, co macie.„(Hbr 13, 5)
„Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni!” (1 Tym 6, 8 – 10)
Ponadto, Biblia ostrzega nas także przed głupotą (por. Mk 7, 22; Przyp 19, 3) oraz chwali pracowitość między innymi jako sposób na uczciwe zarabianie pieniędzy (por. 2 Tes 3,12-15; Przyp 18, 9).
Można by zatem zapytać, czy – przynajmniej w praktyce – hazard jest bardzo często sprzeczny z powyższymi biblijnymi zasadami? Czyż wszak osoby oddające się tej rozrywce nie chcą się zwykle w ten sposób szybko wzbogacić będąc niezadowolonymi ze skromnego i umiarkowanego trybu życia? Czy nie jest także jakąś formą głupoty liczenie na zdobycie fortuny w efekcie gier hazardowych w sytuacji, gdy np. szansa na wygranie przysłowiowej “szóstki” w Lotto jest niemal 20 razy mniejsza niż na bycie zabitym przez meteoryt iwynosi 1 do 13 983 816?
Do tych wszystkich – pośrednio wynikających z Pisma świętego- zastrzeżeń wobec hazardu można by dodać te bardziej zdroworozsądkowe i oparte na naszym codziennym doświadczeniu. I tak np. nie jest żadną tajemnicą, że gry hazardowe są jedną z ulubionych form inwestowania pieniędzy przez świat przestępczy. W dzielnicach, w których skoncentrowane są lokale hazardowe, odnotowuje się także więcej przestępczości niż w miejscach, w których nie ma takiej koncentracji. Przemysł hazardowy ma również w nierzadki sposób powiązania ze światem prostytucji oraz pornografii. Hazard wydaje się też żerować na biedniejszych ludziach, gdyż takowi wydają nań proporcjonalnie więcej pieniędzy niż osoby zamożniejsze. Nieraz się także słyszy o tym, że nawet wielkie wygrane w hazardzie nie są “szczęśliwymi pieniędzmi” i duża część spośród nielicznych, którzy tego dostąpili, w końcu je roztrwaniała i/albo popadała przez nie w jakieś większe kłopoty. Nie od rzeczy będzie tu przypomnieć o jednym z tradycyjnych powiedzeń “Łatwo przyszło. Łatwo poszło!“. Tak to już bowiem jest, iż często nie ceni się pieniędzy zbyt łatwo i szybko uzyskanych, wskutek czego wydaje się je znacznie szybciej, beztrosko i w mniej odpowiedzialny sposób. Ta zaś świadomość, że za konkretną sumą pieniężną stał nasz mierzony w czasie wysiłek (praca), skłania nas do bardziej odpowiedzialnego i przemyślanego pożytkowania uzyskanych w ten sposób finansów.
Można wreszcie zapytać, czy jeśli lichwa była niegdyś potępiana na zasadzie, iż “Pieniądz sam w sobie nie ma wartości i jego posiadanie nie powinno być źródłem zysku” to, czy tym bardziej owego zastrzeżenia nie należałoby odnieść do hazardu? Źródłem zysku w grach hazardowych są bowiem dwie rzeczy: pieniądze, które ktoś zainwestował w tę rozrywkę oraz tzw. ślepy traf.
***
Przypatrzmy się teraz temu, jak do gier hazardowych podchodzili starożytni chrześcijanie, święci, ojcowie i doktorzy Kościoła oraz papieże.
Żyjący w latach 295-373 św. Atanazy Aleksandryjski (zwany też “Wielkim”) w swych kanonach uczył:
“Nie może bowiem człowiek nieczysty zbliżać się do ołtarza, ni dopuszczający się zdrady, ni pijany, ni nienawidzący bliźniego, ni oddający się hazardowi, ni przeklinający innych” (Patrz: Synody i kolekcje praw tom 3 Kanony Ojców Greckich. Kraków 2009, s. 135).
Odbywający się ok. 306 roku Synod w Elwirze w kanonie 79 stwierdzał:
“Jeśli ktoś z wiernych gra w kości o pieniądze winien być wyłączony. Gdy poprawi się i zaprzestanie tego, po roku może być dopuszczony do komunii“.
Pochodzące najprawdopodobniej z IV wieku, a będące de facto zapisem wiary i praktyki starożytnych chrześcijan “Konstytucje Apostolskie” stanowiły w odniesieniu do hazardu między innymi:
“Subdiakon, lektor albo kantor uprawiający podobny proceder niechaj go zaniecha albo niech będzie wyłączony ze wspólnoty. To samo dotyczy również chrześcijan świeckich” (Patrz: „Synody i Kolekcje Praw, Tom II, Konstytucje Apostolskie oraz Kanony Pamfilosa z apostolskiego synodu w Antiochii; Prawo kanoniczne świętych Apostołów; Kary świętych Apostołów dla upadłych; Euchologion Serapiona”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007, s.282).
“Nie jest to dozwolone chrześcijanom nie tylko w okresie Wielkiego Postu, ale także w jakimkolwiek innym czasie.” (…) [Rozdział 47].
W żywocie króla Francji, św. Ludwika IX czytamy, iż zakazał on w rządzonym przez siebie kraju produkcji kości do gry:
“Chcemy i rozporządzamy aby wszyscy nasi prewoci i bajlifowie powstrzymywali się od wymawiania słów, które odnoszą z lekceważeniem do Boga, Najświętszej Maryi Panny i wszystkich świętych, aby wystrzegali się gry w kości oraz tawern. Chcemy aby produkcja kości została zabroniona w całym naszym królestwie (…) [Patrz: Jean de Joinville, „Czyny Ludwika Świętego króla Francji”, Warszawa 2002, s. 200].
W innym miejscu biografii tego świętego króla możemy odnaleźć to, iż w liście do swego syna zachęcał, go by jako jeden z grzechów, do zgniecenia których powinien on użyć swej królewskiej władzy potraktował również gry hazardowe (Patrz: Jean de Joinville, jw., s. 212-213].
Z kolei założyciel Towarzystwa Jezusowego, św. Ignacy Loyola w liście pisanym do mieszkańców Azpeitii chwalił jako “święte i chwalebne zarządzenie” ustanawiające zakaz gry w karty oraz handlowania takowymi (Patrz: Św. Ignacy Loyola, “Listy Wybrane”, Kraków 2017, s. 48).
Inny z czołowych przedstawicieli katolickiej kontrreformacji, doktor Kościoła św. Franciszek Salezy w swej słynnej “Filotei” pisał:
“Gry w kości, w karty i tym podobne, w których wygrana zależy od losu, są nie tylko niebezpiecznymi rozrywkami – jak tańce – ale są po prostu z natury złe i naganne, dlatego są zakazane tak przez prawo cywilne jak i kościelne. Lecz cóż w tych grach jest tak bardzo złego – zapytasz mnie. Nie decydują w nich słuszne racje o wygranej, lecz przypadek. Ten zaś bardzo sprzyja temu, który nie zasłużył na to ani zręcznością, ani przemyślnością, a to sprzeciwia się zdrowemu rozumowi. Powiesz mi: myśmy się tak tak umówili! Z tego wynika tylko tyle, że ten kto wygrywa, nie wyrządza krzywdy drugim, jednak to nie świadczy jeszcze, żeby ta umowa, jak i sama gra, były rozsądne, bowiem wygrana, która winna być nagrodą za zręczność, jest zdana jedynie na los szczęścia, który nie zasługuje na żadną nagrodę, bo bynajmniej od nas nie zależy.” (Patrz: Św. Franciszek Salezy, “Filotea. Wprowadzenie do życia pobożnego”, Kraków 2000, s. 197).
W żywocie św. Ludwika Marii Grignion de Monfort czytamy zaś, że w spisanym przez niego “Przymierzu z Bogiem” jako jedną z praktyk, którą mieli czynić chrześcijanie odnawiający swe chrzcielne przyrzeczenia było następujące postanowienie:
“Będę unikać tańca, komedii i innych przedstawień, gier hazardowych, zbytków, próżności, złych książek i piosenek” (Patrz: “Ludwik Maria Grignion de Monfort. Boży szaleniec, który uczy nas, jak zawierzać się Maryi”, Kraków 2017, s. 194).
Święty ten pewnego razu zniszczył też cenny stolik do gier hazardowych, a na wyrzuty jakie z tego tytułu mu czyniono odpowiedział:
“Powiedziałem, iż z całą ochotą i z serca całego dałbym pięćdziesiąt milionów liwrów w złocie, li tylko bym je miał, a z nimi całą krew z moich żył, aby spalić wszystkie do gier hazardowych stoły, podobne temu, którym rozbił” (Patrz: “Ludwik Maria Grignion de Monfort. Boży szaleniec, który uczy nas, jak zawierzać się Maryi”, Kraków 2017, s. 80).
***
Wszystkie powyższe wypowiedzi wybitnych chrześcijańskich autorytetów na temat gier hazardowych należą do tych bardziej rygorystycznie i kategorycznie oceniających ową rozrywkę. Przejdę teraz do tych katolickich teologów, którzy mieli w tej kwestii łagodniejsze, acz ciągle jeszcze mocno krytyczne zdanie.
I tak w XIX-wiecznej “Teologii moralnej dla plebanów i spowiedników” czytamy następującą opinię jej autora, kardynała Thomasa M. Gousseta:
“Gra nie jest zła z natury swojej, lecz bardzo łatwo jest nadużyć jej. Należy więc urządzić ją wedle mądrości chrześcijańskiej, z zachowaniem względu na osoby, czas, miejsce i okoliczności jej towarzyszące (…)
Gry hazardowe w ogóle zakazane są prawami kościelnymi, lecz surowość dawnych ustaw znacznie złagodził zwyczaj, przynajmniej co się tyczy osób świeckich” (Patrz: Kardynał Gousset, „Teologia moralna dla użytku plebanów i spowiedników”, Warszawa 1858, s. 169).
W wydanych na początku XX wieku “Naukach katechizmowych zebranych na podstawie różnych autorów” ks. Wojciecha Andersza o grach hazardowych czytamy zaś:
“Grzeszą gracze, co grają w karty, lub w co innego nie dla zabawy lecz jedynie z chęci łatwego zysku; powiększa się zaś ich grzech, jeśli przytem pragną oszukiwać nawet albo wyzyskać nieumiejętność lub młodość współgraczy” (Patrz: Ks. Wojciech Andersz, “Nauki katechizmoweułożone na podstawie różnych autorów”, Tom IV, Poznań 1910, s. 275-276).
Z kolei w wydanej w 1957 roku Teologii moralnej autorstwa Dominika M. Prummera można przeczytać, iż gry hazardowe są moralnie dozwolone między innymi pod warunkiem, iż zysk nie powinien być w nich głównym motywem gry, ani też być zbyt gorliwie poszukiwany. Ponadto teolog ten stwierdzał:
„Ponieważ gry o stawki są najbardziej niebezpieczne z powodu poważnych zaburzeń, które często następują, spowiednik powinien je roztropnie cenzurować” (Cytat za: Blog “Introibo Ad Altare Dei. The World as Seen from a Traditionalist Catholic Perspective”, Don’t Bet On It ).
***
Jak więc widać, w tradycyjnie katolickiej refleksji nad hazardem jeszcze do nie tak dawnych czasów dominowało mniej lub bardziej krytyczne doń podejście. Z tym że ta bardziej rygorystyczna ocena owej rozrywki była historycznie rzecz biorąc zdecydowanie większościowa, by nie powiedzieć, że na przestrzeni kilkunastu wieków katolickiego nauczania niemalże jednolita i powszechna. Opublikowany w 1992 roku Katechizm Jana Pawła II w swym nauczaniu na temat hazardu poszedł jednak za zdecydowanie mniejszościową tradycją katolickiej moralistyki (reprezentowaną w tym artykule przez kard. Gousseta i Dominika M. Prummera) wskazując, iż owa rozrywka nie jest sama w sobie zła, jednak wspominając o pewnych niebezpieczeństwach z niej wynikających. Czy Katechizm więc w tej kwestii myli się, skoro ignoruje wręcz powszechne i jednolite nauczanie katolickie na temat hazardu? Cóż, nie znam w 100 procentach odpowiedzi na to pytanie – jednak, nawet gdyby ów dokument się tu nie mylił (w bardziej ścisłym tego słowa znaczeniu), to i tak można wskazać na pewne jego braki w sposobie, w którym wypowiada się on na temat omawianej rozrywki. Nawet, gdyby bowiem przyjąć, że niemal powszechne nauczanie starożytnych chrześcijan, soborów lokalnych, papieży i świętych na ten temat nie było nieomylne i popadało w pewną przesadę to i tak owa przesada ciągle mogłaby nam wskazywać zasadniczo słuszny kierunek patrzenia na hazard. A mianowicie, nawet jeśli nie byłby on wewnętrznie zły, to ciągle stanowiłby on duży problem moralny, który nie wynikałby tylko z jakichś marginalnych, acz krzykliwych nadużyć z nim związanych, ale tyczyłby się bardzo częstych niebezpieczeństw z niego wynikających. Trudno wszak uprawiać gry hazardowe nie popadając w niebezpieczeństwo chciwości, pragnienia łatwego wzbogacenia się, wzbudzania głupich i bezsensownych nadziei, a także wzgardzenia prostym, skromnym oraz umiarkowanym stylem życia. Ponadto, hazard jest – jak już o tym powyżej wspomniałem – bardzo często powiązany ze światem przestępczym, prostytucją oraz pornografią. Czyż nie byłoby więc ze strony autorów “posoborowego” Katechizmu rzeczą bardziej roztropną mocniejsze zaakcentowanie wskazanych wyżej częstych zagrożeń dla moralności, jakie niesie hazard – nawet przy jednoczesnej odmowie nazywania go wewnętrznie złym? Czy nie powinno się też w tymże Katechizmie dodać zastrzeżeń w rodzaju, iż gry hazardowe nie są złe pod warunkiem, że ich głównym motywem nie jest zysk oraz nie gra się w nich o duże stawki pieniężne? Do takiej oceny gier hazardowych osobiście bym się przychylał – choć gwoli ścisłości i tak, jak to zostało powyżej wykazane, taka ocena jest łagodna w porównaniu z historycznie większościowym katolickim nauczaniem. Miejmy zatem nadzieję, że w przyszłości “posoborowy” Katechizm pójdzie w stronę silniejszego niż obecnie akcentowania niebezpieczeństw hazardu oraz podkreślania, iż zysk nie powinien być jego głównym motywem. Ostatecznie jednak biorąc, warto zauważyć, że takie krytyczne podejście do gier hazardowych nie jest negowane przez aktualne nauczanie Kościoła, choć z drugiej strony nie jest ono też przezeń specjalnie promowane.
Możliwość komentowania W jaki sposób Chrystus wypełnił Prawo, co z niego unieważnił, zmienił lub poprawił została wyłączona
Nie zniósł prawa naturalnego, ale je umocnił. Ten, który powiedział w Prawie: “Pan Bóg twój jest jedynym Panem” (Pwt 6, 4), w Ewangelii mówi: “Aby poznali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga” (J 17, 3). Ten, który powiedział: “Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego” (Kpł 19, 18; Mt 19, 19; 22, 39, Mk 12, 31; Rz 13, 9; Gal 5, 14; Jk 2, 8), w Ewangelii tworzy nowe przykazanie: “Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali” (J 13, 34). Niegdyś zakazał zabijać, teraz zabrania lekkomyślnego gniewu; dawniej zakazał cudzołóstwa, teraz zabrania nieprawej pożądliwości, wówczas zakazał kradzieży, teraz błogosławionym nazywa tego, kto owocami własnej pracy wspiera potrzebujących; niegdyś zakazał nienawiści, teraz zaleca miłość nieprzyjaciół; niegdyś zakazał zemsty, teraz zaleca wyrozumiałość – nie dlatego, że zemsta jest sprzeczna z prawem, ale dlatego, że wyrozumiałość jest czymś lepszym; z Prawa nie nakazał usunąć naturalnych uczuć, lecz brak umiaru.
Ten, który nakazał czcić rodziców, sam był im poddany; Ten, który niegdyś polecił świętować szabat przez odpoczynek i rozmyślanie nad Prawem, teraz każe nam codziennie rozmyślać nad stworzeniem i opatrznością i dziękować Bogu. Zniósł obrzezanie, chociaż sam mu się poddał; w Nim bowiem złożone zostało oczekiwanie narodów. Ten, który w Prawie nakazał uczciwie przysięgać i zakazał składania przysiąg, teraz zabronił przysięgać w ogóle. Zmienił chrzest, ofiarę, kapłaństwo, kult związany z określonym miejscem. Zamiast codziennych obmyć ustanowił jeden chrzest zanurzający w Jego śmierć; w miejsce jednego pokolenia nakazał wybierać do stanu kapłańskiego najlepszych przedstawicieli z każdego narodu i nie sprawdzać, czy kandydat na kapłana jest zdrowy na ciele, lecz badać jego pobożność i sposób życia. Zamiast ofiary krwawej ustanowił bezkrwawą ofiarę duchową i mistyczną dokonywaną w śmierci Pana, dzięki znakom Jego ciała i krwi. Zamiast kultu związanego z określonym miejscem nakazał i ustanowił, aby od wschodu do zachodu słońca na każdym miejscu wielbiono Jego władzę.
Nie uwolnił nas od Prawa, ale od jego więzów. O Prawie powiedział Mojżesz: “Nad przykazaniem, które ja ci daję, będziesz rozmyślał siedząc w domu i wstając, i będąc w podróży” (Pwt 6, 7; Joz 1, 8). Również Dawid mówi: “W Prawie Pana Jego upodobanie, nad Jego Prawem będziesz rozmyślał dniem i nocą” (Ps 1, 2). Chce więc, abyśmy zawsze byli poddani Prawu i nigdy nie byli wolni od Prawa. “Szczęśliwi – powiada – nieskalani w drodze, którzy postępują wedle Prawa Pana. Szczęśliwi, którzy badają Jego świadectwa, a całym sercem Go szukają” (Ps 119 [118], 1-2). I dalej: “Szczęśliwi jesteśmy, Izraelu, że wiemy, co się Bogu podoba” (Bar 4, 4). A Pan mówi: “Wiedząc to, będziecie błogosławieni, jeśli według tego będziecie postępować” (J 13, 17).
Konstytucje Apostolskie VI, 23
(Cytat za: “Synody i Kolekcje Praw, Tom II, Konstytucje Apostolskie oraz Kanony Pamfilosa z apostolskiego synodu w Antiochii; Prawo kanoniczne świętych Apostołów; Kary świętych Apostołów dla upadłych; Euchologion Serapiona”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007, s. 162 – 164).
Możliwość komentowania Czy papież Franciszek uczynił dobrze pomagając transseksualnym prostytutkom? została wyłączona
Kilka dni temu w mass mediach pojawiła się wiadomość, iż papież Franciszek wspomógł materialnie transseksualne prostytutki, które ze względu na bardzo trudną sytuację, w jakiej znalazły się one/oni z powodu epidemii koronawirusa, zwróciły się do niego o pomoc. Pełniący funkcję papieskiego jałmużnika kardynał Krajewski miał wspomóc te osoby paczkami żywnościowymi. Można zadać pytanie, czy całe to wydarzenie należy ocenić pozytywnie, czy negatywnie?
***
Ogólnie rzecz biorąc, należy dawać jałmużnę w miarę możności tym wszystkim, którzy znajdują się w rzeczywiście trudnej sytuacji materialnej, niezależnie od tego, czy zwracające się do nas osoby są dobrymi, czy złymi ludźmi. Co więcej, naszą powinnością jest pomaganie materialne nawet tym ludziom, którzy są do nas nastawieni w nieprzychylny lub wręcz wrogi sposób. O tej prawdzie i zasadzie uczył choćby sam nasz Pan Jezus Chrystus oraz św. Paweł Apostoł:
„Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” – Mt 5. 44 – 45.
“(…) Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go! Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę.” – Rz 12, 19-20.
Tak więc ogólną i podstawową zasadą jest w tej kwestii udzielanie jałmużny również tym ludziom, którzy są bardzo grzeszni i/lub źle do nas nastawieni. Czy to jednak oznacza, iż materialne pomaganie złoczyńcom jest zasadą absolutną i nieznającą żadnych wyjątków, albo czy też należy to czynić przynajmniej zawsze wtedy, gdy ma się ku temu “fizyczną” okazję lub możliwość? Oczywiście, że nie. Inne fragmenty Pisma świętego nauczają nas wszak o pewnych sytuacjach, w których nie powinno się pomagać materialnie złoczyńcom. I tak na przykład Mądrość Syracha uczy:
” Jeśli chcesz dobrze czynić, zważ, komu masz czynić, a będą ci wdzięczni za twe dobrodziejstwa. Czyń dobrze bogobojnemu, a otrzymasz nagrodę, jeśli nie od niego, to na pewno od Najwyższego. Dobroczynność nie jest dla tego, kto trwa w złu, ani kto nie udziela jałmużny. Dawaj bogobojnemu, a nie wspomagaj grzesznika. Dobrze czyń biednemu, a nie dawaj bezbożnemu, odmów mu chleba swego i nie użyczaj mu, aby przypadkiem nie wziął góry nad tobą. Znajdziesz w dwójnasób zło za wszystko dobro, które byś mu wyświadczył. Gdyż i u Najwyższego budzą odrazę grzesznicy, wymierzy On też karę bezbożnym. Dawaj dobremu, a nie pomagaj grzesznikowi.“ Syr 12, 1-7.
Z kolei św. Paweł Apostoł w jednym ze swych listów pisał w następujący sposób:
“Albowiem gdy byliśmy u was, nakazywaliśmy wam tak: Kto nie chce pracować, niech też nie je! Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi. Tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli.” – 2 Tes 3, 10 – 12.
Widzimy więc, iż zgodnie z natchnionym przez Ducha Świętego nauczaniem św. Pawła Apostoła nie powinno się materialnie pomagać tym, którzy w uporczywy sposób uchylają się od podjęcia uczciwej oraz dostosowanej do ich sił pracy. Z kolei słowa z Mądrości Syracha 12, 1-7 wydają się wskazywać na to, by nie pomagać złoczyńcom w sytuacji, gdy takowa pomoc miałaby obrócić się przeciwko nam (“aby przypadkiem nie wziął góry nad tobą“). Można więc chyba z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, iż duch nauczania tak św. Pawła Apostoła, jak i księgi Mądrości Syracha wskazuje nam, że należy unikać pomagania uporczywym grzesznikom wówczas, gdy taka pomoc pomaga im tylko trwać w praktykowanych przez nich występkach.
Warto zresztą zauważyć, iż również wypowiedzi zawarte w rozmaitych pomnikach starożytnej chrześcijańskiej Tradycji pouczają o pewnych ograniczeniach w obowiązku dawania jałmużny potrzebującym:
“Pracujcie bez wytchnienia; kto zubożał przez występki, ten nie zasługuje na wsparcie” – Konstytucje apostolskie [1].
“Niechaj nie żyje z wami chrześcijanin próżniak! Kto nie chce pracować, ten Chrystusem kupczy. Takich się strzeżcie! (…) Niech potnieje twoja jałmużna w rękach twoich, jeśli nie poznasz komu masz dać! (…) Jeśli przychodzący nie posiada rzemiosła, wedle rozpoznania waszego obmyślcie, żeby niepracujący pomiędzy wami nie żył! Jeśli zaś nie chce pracować, ten Chrystusem kupczy. Strzeżcie się takich ludzi! ” – Didache, czyli nauka dwunastu apostołów [2].
“Bezwstydnym żebrakom nie należy dawać, bo to należy tylko prawdziwemu ubóstwu” – św. Ambroży [3].
***
Pozostaje więc próbować odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wspomniana na początku tego artykułu pomoc dla transseksualnych prostytutek mogła naruszać nauczane przez Pismo święte i chrześcijańską Tradycję ograniczenia tyczące się dawania jałmużny złoczyńcom?
Otóż w sensie bardziej bezpośrednim z pewnością danie paczek żywnościowych cierpiącym poważne niedostatki prostytutkom nie utwierdzało ani nie zachęcało ich w czynionym przez siebie złu. Była to bowiem zwykła, doraźna pomoc mająca zaradzić najbardziej podstawowym ludzkim potrzebom. Gdyby np. tym ludziom zaoferowano pieniądze na pokrycie wydatków bezpośrednio związanych z kontynuowaniem takiej nikczemnej pracy to byłaby inna sytuacja. Jednakże w omawianym wypadku nie mieliśmy z niczym takim do czynienia.
Można by jednak zapytać, czy taka pomoc nie była sprzeczna z duchem nauczania św. Pawła Apostoła zakazującym dawania jałmużny osobom uporczywie uchylającym się od uczciwej pracy? Cóż, trudno powiedzieć, czy owe transseksualne prostytutki, które wspomógł Franciszek uchylają się od uczciwej pracy w uporczywy sposób. Najpierw trzeba by wszak dokładniej zbadać ich życiową sytuację. Trzeba by się ich zapytać, czy miały propozycje innej pracy? Czy jeśli tak to takowe propozycje odrzuciły? Czy są gotowe pracować inaczej, jeśli będzie im dana taka możliwość, itp.?
Nie wydaje się więc, by pomoc Franciszka dla transseksualnych prostytutek wywoływała jakieś poważniejsze wątpliwości natury etycznej. Jeśli już to, jako na najmocniejszą z takowych wątpliwości można by wskazać nagłośnienie całego tego wydarzenia. Biorąc wszak pod uwagę pewne inne mniej lub bardziej dwuznaczne gesty oraz wypowiedzi aktualnego papieża względem dewiantów, ktoś mógłby próbować je interpretować w kluczu wsparcia dla owych prostytutek właśnie specjalnie z powodu ich specyficznych skłonności. Jeśli zaś Pan Jezus doradzał, by raczej ukrywać swe miłosierne uczynki, aniżeli je eksponować (patrz: Mt 6, 1-4 ) to tym bardziej wydaje się, że w tej nietypowej sytuacji dyskrecja byłaby tym bardziej roztropna i wskazana. Jednakże i w tym wypadku, nie wiemy czy inicjatywa publicznego nagłośnienia całego tego wydarzenia wyszła ze strony transseksualnych prostytutek czy też samego papieża Franciszka i/lub jego otoczenia.
Mirosław Salwowski
Przypisy:
[1] Cytat za: Ks. Wojciech Andersz, „Nauki katechizmowe ułożone na podstawie różnych autorów”, Tom III, Poznań 1909, s. 155.
Powszechnie i potocznie rzecz biorąc mianem “Żydów” określa się tych z ludzi, którzy: 1. Mają żydowskie pochodzenie w sensie etnicznym (to znaczy ich bliscy przodkowie byli Żydami); 2. Wyznają i praktykują współczesną religię judaizmu. Czy jednak takie rozumienie owego terminu jest aby na pewno w pełni uzasadnione? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak, gdyż jeśli spojrzeć na historyczne, czyli starotestamentowe rozumienie narodu żydowskiego to można powiedzieć, iż mniej więcej odpowiada ono powyżej zarysowanym dwóm cechom żydowskości. W Starym Testamencie jako Żydów określało się wszak potomków Abrahama, którzy wierzyli w obietnicę przyjścia Mesjasza oraz praktykowali prawa i przykazania objawione przez Boga Mojżeszowi. Jeden z najbardziej charakterystycznych obrzędów Prawa Mojżeszowego, przez które dany człowiek utożsamiał się z byciem Żydem stanowiło obrzezanie, czyli w przypadku mężczyzn usunięcie za pomocą ostrego narzędzia części napletka. W czasach Starego Zakonu Żydem można było zostać nie tylko przez fakt urodzenia się w rodzinie żydowskiej, ale także poprzez dobrowolną deklarację, iż wierzy się w obietnice, jakie Bóg dał starotestamentowym prorokom oraz pragnie się w swym życiu stosować przepisy i przykazania Prawa Mojżeszowego. W czym więc problem? Otóż, gdyby Chrystus jeszcze nie przyszedł na tę ziemię, to można by współczesnych wyznawców judaizmu spokojnie nazywać “Żydami”. Jednak wraz z wcieleniem Pana Jezusa, Jego męką, śmiercią i zmartwychwstaniem nastąpiło pewnego rodzaju pogłębienie rozumienia żydowskości. Od dokonania się tych tajemnic i prawd Nowego Testamentu prawdziwymi Żydami nie są już ci, którzy oczekują na przyjście Mesjasza, ale są nimi ci, którzy zgodnie z zapowiedziami dawnych proroków uznali, że Mesjasz już w osobie Pana Jezusa przyszedł. Od tego też czasu Żydami nie są ci, którzy zostali obrzezani w sposób cielesny, ale są nimi ci, którzy dali się obrzezać na sposób duchowy, a więc uwierzyli w Chrystusa i przyjęli chrzest. Mówiąc zaś w skrócie prawdziwymi Żydami są chrześcijanie, nowym Izraelem jest Kościół, a wyznawcy współczesnego judaizmu są tymi, których niesłusznie nazywa się “Żydami”.
Wszystko powyższe nie jest jakimiś moim wymysłem czy daleko posuniętą osobistą koncepcją teologiczną. Mówi o tym jasno tak Pismo święte, jak i nauczanie Kościoła.
I tak np. w Apokalipsie św. Jana Apostoła jest mowa o prześladowaniu lokalnych kościołów przez tych “którzy zwą się Żydami, lecz nimi nie są”:
Znam twój ucisk i ubóstwo – ale ty jesteś bogaty – i [znam] obelgę wyrządzoną przez tych, co samych siebie zowią Żydami, a nie są nimi, lecz synagogą szatana – Ap 2, 9.
Oto Ja ci daję [ludzi] z synagogi szatana, spośród tych, którzy mówią o sobie, że są Żydami – a nie są nimi, lecz kłamią. Oto sprawię, iż przyjdą i padną na twarz przed twymi stopami, a poznają, że Ja cię umiłowałem – Ap 3, 9.
To, że w powyższych słowach chodziło o tych Żydów, którzy nie przyjęli wiary w Pana Jezusa jest jasne z następujących powodów: 1. W czasach, kiedy pisana była Apokalipsa wyznawcy judaizmu prześladowali chrześcijan i sami siebie zwali “Żydami”; 2. Co prawda w czasach spisywania Apokalipsy św. Jana Kościół był też nękany przez władze Imperium Rzymskiego, ale Rzymianie nie rościli sobie pretensji do nazywania siebie “Żydami” (przeciwnie odnosili się oni do Żydów dość niechętnie, a czasami nawet pogardliwie i wrogo); 3. Istnieje tylko jedna religia, której wyznawcy określają swe obiekty sakralne mianem synagog, a jest nią właśnie judaizm.
Taka też była interpretacja starożytnych chrześcijan. W jednym z wczesnych chrześcijańskich dokumentów czytamy:
Tak samo ci, którzy fałszywie nazywają siebie Żydami, po sześciu dniach przerywają pracę i siódmego dnia zbierają się w swych synagogach, a nigdy nie opuszczają ani nawet nie lekceważą swego odpoczynku i zgromadzenia; z powodu braku wiary pozbawieni zostali jednak mocy Słowa oraz imienia Judy, którym się sami określają. Juda znaczy “wyznanie”, oni zaś nie są wyznawcami Boga, skoro bezprawnie umęczyli Chrystusa, choć uznając to mogliby zostać zbawieni – Konstytucje Apostolskie II, 60: 3.
O tym zaś, że chrześcijanie są prawdziwymi Żydami i nowym Izraelem Pismo święte wspomina w kilku miejscach. Tak więc np. św. Piotr Apostoł pisze do wyznawców Jezusa następujące słowa:
Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła, 10 wy, którzyście byli nie-ludem, teraz zaś jesteście ludem Bożym, którzyście nie dostąpili miłosierdzia, teraz zaś jako ci, którzy miłosierdzia doznali – 1 P 2, 9-10.
Św Paweł Apostoł zaś w swych listach pisał o tych, którzy uwierzyli w Chrystusa, iż to właśnie ci są ludem prawdziwie obrzezanym i autentycznym potomstwem Abrahama:
Strzeżcie się psów, strzeżcie się złych pracowników, strzeżcie się okaleczeńców! 3 My bowiem jesteśmy prawdziwie ludem obrzezanym– my, którzy sprawujemy kult w Duchu Bożym i chlubimy się w Chrystusie Jezusie, a nie pokładamy ufności w ciele – Flp 3, 2-3.
Zrozumiejcie zatem, że ci, którzy polegają na wierze, ci są synami Abrahama. I stąd Pismo widząc, że w przyszłości Bóg na podstawie wiary będzie dawał poganom usprawiedliwienie, już Abrahamowi oznajmiło tę radosną nowinę: W tobie będą błogosławione wszystkie narody. I dlatego tylko ci, którzy polegają na wierze, mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem, który dał posłuch wierze – Ga 3:7-9.
Nie ma już żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie. Jeżeli zaś należycie do Chrystusa, to jesteście też potomstwem Abrahama i zgodnie z obietnicą – dziedzicami – Ga 3:28 – 29.
Co ciekawe, wiarę w to, iż to Kościół jest nowym Izraelem i nowym Ludem Bożym podziela też nauczanie Soboru Watykańskiego II, którego wszak Ojców trudno byłoby podejrzewać o antysemityzm albo też zbytni antyjudaizm. Nawet w deklaracji “Nostra Aetate”, której istotna część poświęcona jest odparciu pewnych przesadnych i niesprawiedliwych zarzutów, jakie w ciągu wieków narosły wśród chrześcijan względem wyznawców judaizmu, czytamy:
Chociaż Kościół jest nowym Ludem Bożym, nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga, rzekomo na podstawie Pisma świętego (tamże, n. 4).
Z kolei konstytucja dogmatyczna “Lumen Gentium” tegoż soboru uczy:
W każdym wprawdzie czasie i w każdym narodzie miły jest Bogu, ktokolwiek się Go lęka i postępuje sprawiedliwie (por. Dz 10,35), podobało się jednak Bogu uświęcić i zbawiać ludzi nie pojedynczo, z wykluczeniem wszelkiej wzajemnej między nimi więzi, lecz uczynić z nich lud, który by Go poznawał w prawdzie i zbożnie Mu służył. Przeto wybrał sobie Bóg na lud naród izraelski, z którym zawarł przymierze i który stopniowo pouczał, siebie i zamiary woli swojej objawiając w jego dziejach i uświęcając go dla siebie. Wszystko to jednak wydarzyło się jako przygotowanie i jako typ owego przymierza nowego i doskonałego, które miało być zawarte w Chrystusie, oraz pełniejszego objawienia, jakie dać miało samo Boże Słowo, stawszy się ciałem. “Oto dni nadchodzą, mówi Pan, i zawrę z domem izraelskim przymierze nowe… Położę zakon mój we wnętrznościach ich i na sercu ich napiszę go, i będę im Bogiem, a oni będą mi ludem… Bo wszyscy poznają mnie, od najmniejszego do największego, mówi Pan” (Jr 31,31-34). Chrystus ustanowił to nowe przymierze, a mianowicie nowy testament we krwi swojej (por. 1 Kor 11,25), powołując spośród Żydów i pogan lud, który nie wedle ciała, lecz dzięki Duchowi zróść się miał w jedno i być nowym Ludem Bożym. Albowiem wierzący w Chrystusa, odrodzeni nie z nasienia skazitelnego, lecz z nieskazitelnego przez słowo Boga żywego (por. 1 P 1,23), nie z ciała, lecz z wody i Ducha Świętego (por. J 3,5-6), ustanawiani są w końcu “rodzajem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym…, co niegdyś nie był ludem, teraz zaś jest ludem Bożym” (1 P 2,9-10). (…)
A jak Izrael wedle ciała, wędrujący przez pustynię nazwany już jest Kościołem Bożym (2 Ezd 13,1, por. Lb 20,4, Pwt 23,1 nn), tak nowy Izrael, który żyjąc w doczesności szuka przyszłego i trwałego miasta (por. Hbr 13,14), również nazywa się Kościołem Chrystusowym (por. Mt 16,18), jako że Chrystus nabył go za cenę krwi swojej (por. Dz 20,28), Duchem swoim go napełnił i w stosowne środki widzialnego i społecznego zjednoczenia wyposażył. Bóg powołał zgromadzenie tych, co z wiarą spoglądają na Jezusa, sprawcę zbawienia i źródło pokoju oraz jedności, i ustanowił Kościołem, aby ten Kościół był dla wszystkich razem i dla każdego z osobna widzialnym sakramentem owej zbawczej jedności. Mając rozprzestrzenić się na wszystkie kraje, Kościół wchodzi w dzieje ludzkie, wkraczając równocześnie poza czasy i granice ludów. Idąc zaś naprzód poprzez doświadczenia i uciski krzepi się Kościół mocą obiecanej mu przez Pana łaski Bożej, aby w słabości cielesnej nie odstąpił od doskonałej wierności, lecz pozostał godną oblubienicą swego Pana i pod działaniem Ducha Świętego nieustannie odnawiał samego siebie, póki przez krzyż nie dotrze do światłości, która nie zna zmierzchu (tamże: n. 9).
A zatem podsumowując:
1. Ci, których powszechnie nazywa się Żydami, tak naprawdę nie są autentycznymi Żydami.
2. Prawdziwymi Żydami i nowym Izraelem są chrześcijanie.
3. Ktoś kiedyś pogardliwie powiedział o protestantach, iż są “Żydami jedzącymi wieprzowinę”. To powiedzenie należy jednak w sposób aprobatywny odwrócić i powiedzieć: “Chrześcijanie są Żydami, którzy jedzą wieprzowinę, nie obrzezują się w sposób cielesny i święcą niedzielę zamiast soboty”, gdyż jak to słusznie stwierdził papież Pius XI: “chrześcijanie są duchowymi semitami”.
Pismo święte w jednoznacznych słowach wypowiada się przeciwko praktyce nauczania przez niewiasty na zgromadzeniach kościelnych:
Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości. Albowiem Adam został pierwszy ukształtowany, potem – Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo (1 Tm 2, 12 – 14).
kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć; nie dozwala się im bowiem mówić, lecz mają być poddane, jak to Prawo nakazuje. A jeśli pragną się czego nauczyć, niech zapytają w domu swoich mężów! Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu (1 Kor 14, 34 – 35).
Podobnie, jasna jest na ten temat Tradycja Kościoła:
Kobietom nie pozwalamy nauczać w Kościele, lecz jedynie modlić się i słuchać nauczycieli. Wszak nasz Nauczyciel i Pan Jezus Chrystus, który wysłał nas, dwunastu, abyśmy głosili naukę ludowi i poganom, nigdy nie posłał kobiet z misją nauczania, chociaż ich nie brakowało. Była przecież z nami Matka Pana, i Jego siostry, a nadto Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba, Marta i Maria, siostry Łazarza, Salome i jeszcze inne. Gdyby było konieczne, aby kobiety nauczały, On pierwszy by im kazał katechizować lud wraz z nami. Skoro jednak głową kobiety jest mężczyzna, to nie jest słuszne, by reszta ciała rządziła głową (Konstytucje Apostolskie III, 6: 1).
Gdy zaś popatrzymy na historię Chrześcijaństwa dostrzeżemy, że aż do 20 wieku niewiele było wyłomów od tejże reguły – w pierwszych wiekach po Chrystusie nauczające niewiasty zdarzały się w niewielkich heretyckich sektach typu montaniści, zaś pomiędzy XVII a XIX stuleciem coś takiego było praktykowane we wspólnotach kwakierskich i metodystycznych. Dopiero wiek XX wraz ze wzrastającymi wpływami myśli feministycznej rozpowszechnił tę praktykę na inne nurty chrześcijaństwa, zaś jasne nauczanie Biblii i Tradycji Kościoła sprowadził do historycznych oraz kulturowych uwarunkowań, które nie powinny mieć zastosowania do dzisiejszych czasów. Przypatrzmy się zatem nieco bliżej argumentacji tych, którzy nie mają nic przeciwko nauczaniu kobiet na zgromadzeniach kościelnych. Z drugiej zaś strony popatrzmy na to, jak zakaz owej praktyki swego czasu uzasadniał największy z katolickich teologów, św. Tomasz z Akwinu (Suma teologiczna, Tom 23 “O charyzmatach”, Zagadnienie 177, Artykuł 2).
Tak więc, jednym z podstawowych argumentów zwolenników nauczania kobiet jest twierdzenie, iż apostolski zakaz tej praktyki wynikał z tego, iż w czasach Apostołów niewiasty nie miały zbytniego dostępu do wykształcenia oraz nauki. Dziś jednak, ów problem nie istnieje, za to mamy wiele wykształconych i mądrych kobiet, a co za tym idzie nauczanie św. Pawła Apostoła nie ma już obowiązywać. Pozornie rzecz biorąc, wskazane wyżej uzasadnienie relatywizacji zakazu nauczania kobiet w kościołach może się wydawać słuszne, gdyż i św. Tomasz z Akwinu, jako jeden z powodów owej normy podawał: kobiety przeważnie nie odznaczają się mądrością na tyle, żeby im bez obawy można było powierzyć publiczne nauczanie. Jednak, czy aby na pewno w zakazie nauczania kobiet chodziło o to, że w dawniejszych czasach nie były one zbyt dobrze wykształcone? Można w to wątpić, choćby z tego względu, że przecież na swych Apostołów Pan Jezus powołał też w ogromnej większości słabo wykształconych mężczyzn często wykonujących proste prace fizyczne. Może więc jednak decydującym czynnikiem nie jest tu kwestia poziom naukowego wykształcenia, ale naturalnych różnic pomiędzy męską a żeńską umysłowością? Jest wszak wiadomym, iż niewiasta w swym myśleniu kieruje się w większym stopniu niż mężczyzna emocjami. Z kolei, w umysłowości męskiej większą niż w przypadku kobiet rolę odgrywa logika, trzeźwość ocen, rozsądek. Oczywiście to nie znaczy, iż kobiece myślenie w ogóle nie jest logiczne, rozsądne i trzeźwe, ale że w ogólnym rozrachunku większe tendencje do kierowania się tymi cechami ma umysł mężczyzny. W związku z tym to mężczyźni bardziej niż niewiasty są predysponowani do nauczania zasad wiary i moralności w kościołach, gdyż tak sama specyfika tego zajęcia, jak i sposób jego realizacji (publiczne przemowy) domagają się wykazywania się takimi cechami jak logika, rozsądek, trzeźwość ocen. Poza tym, o ile można by znaleźć niewiasty, które łączą pełnioną przez siebie posługę publicznego nauczania w kościołach z szacunkiem dla prawowierności i ortodoksji, to historyczne doświadczenie wydaje się pokazywać, iż na dłuższą metę wspólnoty, w których akceptowano tę praktykę z biegiem czasu stawały się coraz bardziej liberalne w swej doktrynie. Dobrym tego przykładem są choćby metodyści, kwakrzy, luteranie i anglikanie – te wspólnoty można uznać za pionierów omawianej praktyki i to właśnie one dziś przodują w procesie oswajania chrześcijaństwa z liberalnym i modernistycznym podejściem do prawd wiary oraz moralności.
O ile zaś, można dyskutować nad znaczeniem argumentu św. Tomasza z Akwinu o tym, iż “kobiety zwykle nie odznaczają się mądrością na tyle, by można było im powierzyć nauczanie”, o tyle trudniej już jest przeskoczyć jego następne uzasadnienie omawianego zakazu. Mianowicie ów Doktor Kościoła pisze, iż “pierwszym i głównym powodem” dla którego kobieta nie powinna przemawiać na kościelnym zgromadzaniu jest:
jej przynależności do rodzaju niewieściego, a według Pisma św. ma on podlegać mężczyźnie. Nauczanie zaś i przekonywanie publiczne w kościele nie należy do podwładnych, ale do przełożonych. Na zlecenie mężczyźni podwładni mogą spełniać to zadanie, bo ich podleganie nie wypływa, jak u kobiet, z naturalnej przynależności do rodzaju, ale z ubocznych względów.
Tak więc istota tego apostolskiego zakazu nie tkwi w zmieniających się okolicznościach kulturowych i historycznych, ale opiera się na naturalnym porządku rzeczy w ramach którego kobieta podlega mężczyźnie. Publiczne zaś nauczanie jest pewną pochodną funkcji sprawowania władzy, dlatego też należy ono raczej do mężczyzn, aniżeli niewiast.
Następnym powodem podawanym przez św. Tomasza z Akwinu na rzecz słuszności zakazu nauczania kobiet jest to, żeby nie wzbudzały u mężczyzn pożądliwości. Doktor Kościoła powołuje się przy tym na następujące rady biblijnej księgi “Mądrość Syracha”:
Nie przyglądaj się obcej piękności; przez piękność kobiety wielu zeszło na złe drogi; przez nią bowiem miłość namiętna rozpala się jak ogień (Syr 9, 8).
Przyznam, iż ta argumentacja św. Tomasza z Akwinu i mi wydaje się nieco dziwna. Czy bowiem można mówić o większym niebezpieczeństwie wywoływania pożądliwości w sytuacji, gdy wiele z nauczających na zgromadzeniach kościelnych niewiast raczej nie ubiera się w specjalnie nieprzyzwoity i nieskromny sposób? Z drugiej jednak strony, tak w czasach Apostołów, jak i za ziemskiego życia Tomasza z Akwinu niewiasty odziewały się o wiele skromniej niż współcześnie, a mimo to ów Doktor Kościoła wskazywał na ryzyko polegające na możliwości prowokowania pożądliwości przez nauczające kobiety u patrzących na nie mężczyzn. Cóż, chyba jest to najsłabszy element argumentacji św. Tomasza z Akwinu w tej kwestii, jednak i tu nie pozbawiony jest on wszelkich ziaren prawdy oraz słuszności. Nawet jeśli przesadził on w tym aspekcie, to pozostaje jeszcze problem możliwych rozproszeń, które mogą być w sytuacji nauczania kobiet większe niż ma to miejsce w wypadku sprawowania tej funkcji przez mężczyzn. Chodzi mianowicie o to, iż niewiasty z natury rzeczy bardziej dbają o swój zewnętrzny wygląd niż mężczyźni. Wówczas zaś, gdy kobieta wie o tym, iż ma się pokazać publicznie, tym bardziej będzie koncentrować się na różnych elementach swego wyglądu, a więc np. czy ma dobrze ułożone włosy, czy biżuteria została przez nią dobrze dobrana, czy makijaż wygląda właściwie, czy ta bluzka pasuje do spódnicy, itd. To zaś ze strony słuchających, ale przecież również patrzących na przemawiającą kobietę ludzi może dość łatwo wzbudzać różne może drobne, ale niepotrzebne rozproszenia tyczące się wspomnianych wyżej kwestii kobiecego wyglądu.
Co zaś z innymi argumentami obrońców nauczania kobiet w kościołach? Jak np. wyjaśnić fakt, iż w Piśmie św. czytamy o prorokiniach Deborze (Sdz 4, 4) albo Pryscylli, która wraz ze swym mężem nauczała Żyda Apollosa Ewangelii (Dz 18,24-26)? Przede wszystkim nie ma dowodów na to, iż te niewiasty nauczały ludzi w sposób publiczny. Co do Pryscylli zaś czytamy wyraźnie, iż nauczała konkretnie jednego Żyda, a nie np. tłum Żydów. Jeśli zaś chodzi o Deborę to, co prawda sprawowała ona również funkcję sędzi, ale mimo wszystko nie polegało to na publicznym nauczaniu innych ludzi. Ktoś może jednak zapyta, czy ma znaczenie to, czy naucza się ludzi w sposób prywatny czy publiczny? Otóż, jest różnica pomiędzy prywatnym a publicznym nauczaniem. Publiczna forma głoszenia wymaga bowiem większej zdolności do powściągania emocji, trzymania nerw na wodzy, etc. Komu przyszło przemawiać publicznie zapewne rozumie, o co mi chodzi. Jest duża różnica pomiędzy prywatną rozmową z kimś, a wzięciem mikrofonu i przemawianiem do tłumu ludzi.
Jeszcze słabszym argumentem jest powoływanie się przez niektórych na funkcję żeńskich diakonis, która to istniała w pierwszych wiekach rozwoju Kościoła. Diakonisy bowiem pełniły wówczas role porządkowe oraz pomocnicze przy sprawowaniu niektórych sakramentów (np. ze względu na przyzwoitość namaszczały olejem kobiety przy ich chrzcie). One jednak nie nauczały ludzi na zgromadzeniach kościelnych.
Nie jest przekonywującym i mocnym argumentem za omawianą praktyką powoływanie się na przykład niektórych ze świętych niewiast – jak np. św. Brygida Szwedzka czy św. Katarzyna ze Sieny, które za pośrednictwem pisanych przez siebie listów miały napominać i pouczać nawet samych papieży. Ta forma pouczeń miało bowiem charakter prywatny, a nie publiczny – one nie wygłaszały kazań w kościołach czy też na placach ulic. Mimo wszystko trudno też bronić nauczania kobiet na zgromadzeniach kościelnych przywołując przykład tego, iż w żeńskich zgromadzeniach zakonnych zakonnice były nauczane przez swe przełożone. Czym innym jest sytuacja, w której niewiasta naucza same niewiasty, a czym innym, gdy publicznie naucza też mężczyzn. Zresztą, nauczanie zakonnic w obrębie murów klasztornych nie jest sytuacją publiczną, gdyż mamy wtedy do czynienia z zamkniętym i ściśle określonym gronem osób tej samej płci zresztą.
Podsumowując, nie ma przekonywujących dowodów na rzecz tezy, iż apostolski zakaz nauczania kobiet w kościołach miał charakter tymczasowy, bo uwarunkowany konkretnymi okolicznościami kulturowymi. Jest rzeczą bardzo wątpliwą, by Duch Święty zainspirował zmianę podejścia w wielu wspólnotach chrześcijańskich do tego zagadnienia. To raczej duch buntującego przeciw Bożemu i naturalnemu porządkowi feminizmu jest za to odpowiedzialny. Nic zatem dziwnego, iż rozszerzanie się zakazanej przez św. Pawła Apostoła praktyki pokrywa się z postępami, jakie w wielu częściach świata odnosi ruch feministyczny.
Choć dziś broda u mężczyzn jest kojarzona zwykle z radykalnymi muzułmanami albo ewentualnie tzw. hipsterami, w dawniejszych czasach ów naturalny atrybut męskiego wyglądu był dość popularny również w naszym, czyli chrześcijańskim i europejskim kręgu kulturowym. Można tak przynajmniej wnioskować po zachowanych portretach i wizerunkach czynionych w poprzednich stuleciach, a pokazujących mężczyzn różnych stanów i warstw społecznych (królów, książąt, rycerzy, żołnierzy, księży, zakonników, etc.). Na większości takich starszych obrazów mężczyźni noszą widoczny zarost, a tylko w niektórych okresach sprzed XX stulecia, męska broda wydaje się być w zaniku i głównie dotyczy to tych czasów, które charakteryzowały się większym rozluźnieniem obyczajów (jak np. renesans) lub też tendencją do zniewieściałości również w wyglądzie osób płci męskiej (jak to miało miejsce w XVIII wieku, gdzie brak zarostu u mężczyzn towarzyszył też temu, iż nosili oni peruki, a nawet pudrowali i malowali swe twarze).
Dziś, niewielu ludzi wydaje się widzieć w noszeniu bądź nienoszeniu brody wyraz czegoś głębszego, traktując ów zwyczaj bądź jego brak zdecydowanie bardziej w kategoriach estetyki i wygody aniżeli wiary czy moralności. Dobrze jest więc, przyjrzeć się tej kwestii właśnie od bardziej religijnej i etycznej strony. Czy Bóg jest zainteresowany tym aspektem męskiego wyglądu, czy może jednak jest to kwestia całkowicie obojętna i wolna od jakichkolwiek choćby i wyraźniejszych sugestii?
Już samo spojrzenie na Pismo święte, pozwala nam stwierdzić, iż podejrzanym jest wskazane wyżej współczesne bardzo fakultatywne podejście do noszenia brody przez mężczyzn. Jedną wszak z zasad postępowania, które Bóg objawił w Starym Przymierzu była następująca, a skierowana do mężczyzn norma:
“Nie będziesz golił włosów po bokach brody” (Kapłańska 19: 27).
Nie przypadkowo też chyba, brak zarostu u mężczyzn i ogolona twarz jest kojarzona w Piśmie świętym ze wstydem, smutkiem, hańbą i karą. Na przykład, w księdze Izajasza zostało zapisane co następuje: “Córa Dibonu wstąpiła na wyżyny, by płakać; nad Nebo i nad Medebą Moab lamentuje. Ostrzyżona każda jego głowa, każda broda zgolona” (tamże: 15: 2, podkreślenie moje MS). Podobnego rodzaju aluzje i odniesienia znajdujemy też w takich miejscach Biblii jak np.: Izajasz 7: 20; II Samuel 10: 4 – 5.
Nie jest też żadną tajemnicą, iż nasz Pan Jezus Chrystus nosił brodę, gdyż w jednej z proroczych zapowiedzi tyczących się Jego osoby i życia jest napisane:
“Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym Mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem” (Izajasz 50: 6, podkreślenie moje MS).
Jeśli zaś przyjrzymy się nauczaniu Ojców Kościoła i wczesnych kościelnych dokumentów widzimy, iż przytoczone wyżej wskazówki Pisma świętego na ów temat interpretowali oni bardzo kategorycznie, jednoznacznie i surowo. Pozwolę sobie przytoczyć zaledwie kilka takich wypowiedzi:
“Oto wynalazek mężczyzn zniewieściałych, zakradających się do kobiecych komnat, obojnaków i rozpustnych bestii, a polega on na podstępnej i bezbożnej zasadzce. Bóg chce, by kobieta była gładka, pyszniąca się jedynie włosami niczym konie grzywą, mężczyznę zaś upiększa zarostem niczym lwa. Wszak i broniące ptactwa koguty są przystrojone w grzebień. Bóg przywiązuje wielką wagę do owłosienia i nakazuje mu się pojawiać u mężczyzn na kosmatych piersiach wraz z używaniem rozumu, a podziwiając męską powagę uczcił ją bielejącą brodą (…) Broda jest więc cechą mężczyzny. Ona świadczy o jego męstwie i że będąc starszy od Ewy, uosabia silniejszą naturę. (…) Jest więc świętokradztwem występowanie przeciwko owłosieniu będącemu naturalną cechą mężczyzny. Upiększanie się przez depilację, rumienię się przy tych słowach, jest w przypadku mężczyzn przejawem zniewieściałości, u kobiet zaś rozpusty. Jedno i drugie należy usunąć bezwzględnie z naszego społeczeństwa. (…) W żaden sposób nie należy poddawać się depilacji, gdyż to jest wbrew woli Bożej, która policzyła każdy włos zarostu (…) Nie należy wyskubywać włosy, ale żądze” – Klemens Aleksandryjski, “Wychowawca” , Księga III, 18 – 20.
“W ich zwyczajach nie było dyscypliny. U mężczyzn ich brody były zniszczone (…) Broda nie może być oskubana” – św. Cyprian z Kartaginy.
“Nie wolno ci też golić zarostu na brodzie oraz wbrew naturze zmieniać wyglądu ludzkiej twarzy; powiada bowiem Prawo: “Nie będziecie golić waszej brody” (Lev. 19: 27). Twarz bez zarostu Bóg Stwórca przeznaczył dla kobiet, a uznał ją za niestosowną dla mężczyzn. Jeśli golisz się po to, aby zyskać na urodzie, sprzeciwiasz się Prawu i będziesz wstrętny przed Bogiem, który cię stworzył na swój obraz. Jeśli więc chcesz podobać się Bogu, unikaj wszystkiego, czym On się brzydzi, i nie czyń niczego, co Mu się nie podoba” – Konstytucje Apostolskie, I: 3, 11 – 12.
Widać więc, iż nauczanie Pisma świętego i Ojców Kościoła co najmniej uznaje za stosowne, by mężczyźni zapuszczali brody oraz odradza im ich zgalanie. Jakie jest jednak bardziej racjonalne i zdroworozsądkowe wytłumaczenie takiej postawy? Cóż, w części wypowiedzi zostało już ono dość mocno wyeksponowane. Otóż, jest częścią, stworzonej przez Boga natury mężczyzny, iż wraz z jego dojrzewaniem do pełnienia właściwych mu funkcji, na jego twarzy pojawia się też zarost. Jest to więc jeden z zewnętrznych i naturalnych atrybutów jego męskości, który odróżnia go od niewiast. Powstaje więc pytanie, czy aby na pewno za rzecz stosowną należy uznać te z pielęgnacyjnych zabiegów, które w dość wyraźny sposób upodabniają mężczyzn do niewiast? Czy do podejrzanych form poprawiania stworzonej przez Boga natury nie należy pozbywanie się przez mężczyzn ich naturalnego atrybutu jakim jest zarost na twarzy? Czyż prorok Dawid, będąc natchnionym przez Ducha Świętego, nie mówił: “Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła” (Psalm 139: 13 – 14, podkreślenie moje – MS)? Można by więc zapytać, czy zarost na męskiej twarzy nie jest elementem tegoż cudownego i godnego podziwu Bożego planu stworzenia? A jeśli jednak takowym jest, to czy czymś stosownym jest ów usuwać?
Niektórzy jednak, wysuwają następujący argument i pytanie: “Jeśli zapuszczanie przez mężczyzn brody jest dobre i wskazane, to dlaczego diecezjalne duchowieństwo Kościoła łacińskiego zarostu na ogół nie nosi i co więcej jest to mu odradzane na podstawie jednego z przepisów Prawa Kanonicznego z 1917 roku?”.
Cóż, można na to odpowiedzieć stwierdzeniem historycznego faktu, iż zwyczaj golenia przez nie-zakonnych księży rytu łacińskiego zarostu na twarzy zaczął się upowszechniać w późniejszym okresie, prawdopodobnie po to, by takowi duchowni różnili się w swym wyglądzie od prawosławnych księży oraz mężczyzn innych warstw społecznych, gdzie zapuszczanie brody było popularne. Jednak przez kilkanaście wieków, również księża łacińscy często nosili brody i co więcej wynikało to z wczesnej tradycji kościelnych wyrażonej choćby w kanonie 25 Synodu w Galii (odbywającym się w l. 475 – 485), gdzie czytamy: “Duchowny niech nie robi fryzury, ani nie goli brody“. Poza tym, owa późniejsza zasada golenia przez duchownych zarostu na twarzy nie była prawem powszechnym Kościoła – które wedle tradycyjnej teologii cieszy się przywilejem nieomylności – ale tyczyła się tylko jego części, gdyż pośród duchowieństwa zakonnego jeszcze do czasów Soboru Watykańskiego II normą było zapuszczanie bród. Ostatecznie więc rzecz biorąc, nie jest wykluczone, iż wspomniana reguła golenia przez diecezjalnych duchownych bród była zasadą skażoną ludzką omylnością i niedoskonałością.
Kończąc, chciałbym jednak stwierdzić, iż powyższe wywody nie oznaczają z mej strony sugestii, jakoby mężczyźni z ogolonymi twarzami grzeszyli czy popełniali coś z natury swej złego. Nie wszystkie bowiem rzeczy, które warto propagować i doradzać muszą być nakazane pod sankcją grzechu. W przypadku brody sądzę zaś, iż jej zapuszczanie należy traktować bardziej w kategoriach czegoś “zdecydowanie doradzanego” aniżeli “nakazanego Prawem Bożym”. Uważam więc, iż mężczyzna, który goli swą twarz nie grzeszy i nie czyni czegoś samego w sobie wstrętnego, ale w pewien sposób oddala się od Bożego ideału i wzoru męskiego wyglądu. Dobrze jest więc mężczyznom nosić brody i zachęcać do tego innych.