Prawda i Konsekwencja

Tag Archive: III Rzesza

  1. Trzy powody dla których wspieram Izrael

    Możliwość komentowania Trzy powody dla których wspieram Izrael została wyłączona

    W tym artykule postaram się wyjaśnić, dlaczego uważam powstanie Państwa Izrael za moralnie zasadne w przeszłości, jak i uznaję, iż w obecnym jego konflikcie z terrorystyczną organizacją Hamas to władze właśnie tego kraju prowadzą sprawiedliwą wojnę.

    1. Uważam, iż wszystkie tak chrześcijańskie, jak i niechrześcijańskie, ale monoteistyczne i respektujące podstawowe zasady naturalnej moralności narody mają prawo do wolności i bezpieczeństwa. Ta zasada tyczy się również Żydów, którzy na przełomie XIX i XX wieku dążyli do znalezienia dla siebie bezpiecznego schronienia.

    Co prawda, jestem dość daleki od twierdzenia, jakoby każdy naród miał jakieś absolutne i nieograniczone prawo do posiadania własnego państwa, jednak w sytuacji, gdy dana nacja jest poddawana systematycznemu niesprawiedliwemu traktowaniu, to ma ona naturalne prawo do szukania miejsca, w którym będzie wolna od takiej opresji. A tak się składa, iż emigracja Żydów do Palestyny w swych większych rozmiarach zaczęła się wówczas, gdy pod koniec XIX wieku członkowie tej społeczności zaczęli być poddawani masowym mordom w Rosji. Zaś i później, Żydzi mieli dobre powody, by szukać dla siebie jakiegoś spokojnego i bezpiecznego miejsca na schronienie – przypomnijmy wszak o najpierw drastycznej dyskryminacji, jakiej byli oni poddawani w nazistowskiej III Rzeszy, a następnie idącemu w miliony ludobójstwu dokonywanemu na nich przez władze tegoż państwa.

    Gwoli ścisłości uważam jednak, iż lepszym rozwiązaniem ze stricte teologicznego punktu widzenia byłoby, gdyby Żydzi założyli swe państwo w miejscu innym niż Palestyna – w ten sposób uniknięto by wrażenia, że ziemia ta należy im się ciągle na zasadzie ściśle Boskich obietnic, które zostały im objawione na kartach Starego Testamentu. Ci z Żydów, którzy nie uznają Pana Jezusa Chrystusa za Mesjasza i Zbawcę, nie mogą bowiem odwoływać się do owych obietnic, gdyż nie są oni częścią wybranego przez Boga narodu (w przeciwieństwie do ich starotestamentowych przodków). Skoro jednak historia potoczyła się w ten, a nie inny sposób, to „nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem”, ale próbować w rozsądny i mądry sposób uporządkować sytuację na owych terenach.

    Myślę, iż w tym miejscu należy rozróżnić pomiędzy ściśle Boskim prawem, które mogło być dane temu czy innemu narodowi, a naturalnym moralnym prawem do posiadania danej ziemi i państwa. Przykładowo, my Polacy nie mamy żadnego ściśle Bożego prawa do posiadania ziem ciągnących się pomiędzy Bugiem a Odrą (choćby dlatego, że nie zostało nam to obiecane w Piśmie świętym), ale to nie znaczy, iż nie mamy prawa do posiadania tego terytorium na podstawie naturalnej moralności. Poza tym, nawet gdyby można dyskutować nad tym, czy aby na pewno każdy skrawek obecnego terytorium Państwa Polskiego został pozyskany w moralnie prawowity sposób, to i tak z rozmaitych powodów nie miałoby sensu kwestionowanie na tym podobnych podstawach prawa naszego państwa do istnienia. Ot, choćby dlatego byłoby to bezsensowne, gdyż od być może kontrowersyjnych moralnie wydarzeń, wskutek których Polska uzyskałaby te czy inne fragmenty swego terytorium, minęły już całe pokolenia i próba cofnięcia takich zmian przyniosłaby więcej złego niż dobrego. Podobnie, nie ma większego sensu kwestionowanie moralnej legitymacji dla powstania Państwa Izrael, a to choćby dlatego, że część z ziem do niego aktualnie należących było kupowanych przez żydowskich osadników od Arabów. Jeśli by przyjąć założenie, iż owe transakcje kupna i sprzedaży były dokonywane w uczciwy sposób – czyli np. bez oszustwa oraz przymusu – to nie mielibyśmy wtedy żadnego moralnego prawa do kwestionowania godziwości posiadania przez Żydów w ten sposób nabytych ziem. Oczywiście, historia powstania i rozwoju Państwa Izrael jest nieco bardziej złożona i skomplikowana i zdaję sobie sprawę, że pewna część ziem do niego należących nie została przejęta w powyżej opisany, czyli pozbawiony etycznych kontrowersji sposób. Jednak pytanie, które należałoby sobie w tym miejscu postawić, sprowadza się do tego, czy natężenie bardziej wątpliwych moralnie sposobów przejmowania ziemi przez Izrael było aż tak silne, by w sposób absolutny zanegować prawo owego państwa do istnienia?

    Ponadto, choć można powiedzieć, iż wygnanie Żydów i ich rozproszenie, które nastąpiło po zburzeniu świątyni jerozolimskiej w 70 roku po Chrystusie, było czymś w rodzaju Bożej kary za odrzuceniu przez większość z nich wiary w Jezusa, to wcale jeszcze nie musi oznaczać, że chrześcijanie nie mają prawa popierać powstania i trwania państwa przeznaczonego dla Żydów. Pojęcie „Bożych kar” nie zawsze oznacza, iż kryje się za czymś takim pozytywna i bezpośrednia wola Boża, a więc coś, czemu nie należy się w żaden sposób sprzeciwiać. Przypomnijmy wszak, że tak choroby, jak i kataklizmy, a także niesprawiedliwe wojny mogą być słusznie nazywane Bożymi karami, ale to nie oznacza jeszcze, że w takim razie uczniowie Jezusa nie mają moralnego prawa stosować lekarstw (dążąc w ten sposób do zdławienia choroby), uciekać przed huraganami czy też zbrojnie walczyć w armii broniąc swego kraju przed niesprawiedliwym najeźdźcą. Podobnie, uznanie wygnania i rozproszenia Żydów po 70 roku naszej ery za wydarzenie będące w pewnym sensie Bożą karą nie oznacza, iż nie wolno chrześcijanom dążyć do ograniczenia/zniwelowania tego stanu rzeczy.

    2. Uważam za skrajnie nieuprawnione wszelkie porównania Państwa Izrael do nazistowskiej III Rzeszy.

    Nie twierdzę, że władze Izraela na pewno zawsze traktowały Palestyńczyków w moralny i sprawiedliwy sposób, jednak gdy wskazuje się możliwe zło tych czy innych działań państwa żydowskiego, trzeba zachować odpowiednie proporcje w stosowaniu historycznych analogii. A niestety radykalni antysemici lubują się w formułowaniu sugestii, a czasami nawet otwartych stwierdzeń, jakoby Państwo Izrael – wzorem nazistowskiej III Rzeszy – stosowało wobec Palestyńczyków politykę polegającą na ich ludobójstwie. Nazwać tego rodzaju porównania „przesadą”, to tak jakby nic nie powiedzieć. To nie przesada, ale skrajny wręcz absurd.

    Działania Izraela wobec Palestyńczyków w diametralny sposób różnią się od tego, jak III Rzesza traktowała Żydów, tak celowością, jak i natężeniem liczby ofiar.

    Tak więc polityką niemieckich nazistów – przynajmniej w l. 1941 – 1945 – było masowe, bezpośrednie oraz zamierzone mordowanie członków społeczności żydowskich (którzy dodajmy w swej ogromnej części byli niewalczącymi cywilami). Czyniono to wpierw podczas masowych rozstrzeliwań Żydów, by następnie przejść do eksterminowania ich w komorach gazowych. W ten sposób w ciągu niespełna 4 lat Niemcy i ich europejscy sojusznicy zgładzili od 5 000 000 do 6 000 000 żydowskich mężczyzn, kobiet, starców i dzieci. Gdy podzielimy tę liczbę przez dni trwania owego ludobójstwa, to daje nam ok. 3 500 osób mordowanych każdego dnia. Podkreślmy, iż większość z tych ofiar zostało zabitych w całkowicie bezpośredni i zamierzony sposób, nie zaś jako „efekt uboczny” zbrojnych walk armii niemieckiej (i formacji sojuszniczych) z wrogimi im żołnierzami czy partyzantami. Innymi słowy, żydowscy niewalczący cywile najczęściej ginęli nie od zabłąkanej niemieckiej kuli czy bomby, ale byli oni mordowani w całkowicie rozmyślny sposób.

    Powyższego nie da się w żaden sposób przyrównać do postępowania władz Izraela wobec Palestyńczyków. W ciągu 75 lat (mam tu myśli lata 1948- listopad 2023) owych napiętych relacji łącznie nie zginęło nawet 50 000 palestyńskich cywilów – jak więc można to porównywać z 5 000 000 do 6 000 000 Żydów wymordowanych w ciągu 4 lat? Poza tym, o ile żydowscy cywile byli z zasady zabijani przez III Rzeszę w sposób bezpośredni i zamierzony, o tyle nie da się tego powiedzieć o działaniach armii Izraela (IDF) wobec palestyńskiej ludności cywilnej – a przynajmniej nie da się powiedzieć, że jest to jej w wykonaniu regułą. Przypomnijmy wszak, że IDF ma za swego przeciwnika bardzo podstępnego, barbarzyńskiego i perfidnego wroga: aktualnie jest to organizacja Hamas, która słynie ze stosowania taktyki polegającej na czynieniu sobie z cywilów czegoś, co popularnie zwie się „żywymi tarczami”. Barbarzyńcy z Hamasu ukrywają wszak swych bojowników, składy śmiercionośnej broni i centra dowodzenia w takich obiektach cywilnych jak bloki mieszkalne, szkoły, a nawet szpitale. Chcąc zatem czy nie chcąc, IDF dążąc do likwidacji bądź ograniczenia terrorystycznej działalności Hamasu – w pośredni i niezamierzony sposób – będzie też uśmiercać niewalczących palestyńskich cywili. Można to porównać do akcji wymierzonej w 20 terrorystów, którzy wzięli by za zakładników 200 cywili. Póki bezpośrednim celem akcji antyterrorystycznej byłoby zabicie owych 20 terrorystów, to akcja taka byłaby moralnie dozwolona, nawet jeśli jej „efektem ubocznym” byłaby śmierć od „zbłąkanych kul” dajmy na to 40 przetrzymywanych przez nich zakładników. O ile bowiem bezpośrednie i zamierzone zabijanie niewinnych cywili jest aktem wewnętrznie złym, a przez to zawsze niedozwolonym, o tyle tradycyjnie katolicka teologia moralna uważa za moralnie dopuszczalne – dla odpowiednio ważnych przyczyn – pośrednie doprowadzenie do śmierci osób niewinnych. Oczywiście, można spierać się o to, czy akcje IDF, których praktycznym skutkiem jest to, że w ich wyniku ginie więcej cywilów niż terrorystów z Hamasu spełniają warunek proporcjonalności. Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale bardzo łatwa, zwłaszcza gdy zważymy na to, iż nawet jeśli wskutek bombardowania danego obiektu zginie 1 terrorysta i 10 cywili, to jeżeli ten 1 terrorysta planował zamordować w przyszłości następnych 200 osób, nie byłbym pewien, że w takim działaniu zaburzona zostałaby zasada proporcjonalności.

    Ponadto, warto również przypomnieć, iż IDF stara się na różne sposoby ograniczać owe „uboczne” straty pośród ludności cywilnej, np. wzywając takową za pośrednictwem SMS-ów wysyłanych w języku arabskim do ewakuowania się z niebezpiecznego terenu.

    Polityki Państwa Izrael wobec Palestyńczyków nie da się też postawić na równi z tym jak III Rzesza traktowała Żydów jeszcze przed ich eksterminacją. I tak na przykład w l. 1933 – 1938 Żydom zabraniano wchodzić w związki małżeńskie z ludnością aryjskiego pochodzenia (pod karą zesłania do obozu koncentracyjnego), zwalniano ich z urzędów publicznych, a także wywierano presję, by odsprzedawali swą prywatną własność po najniższych cenach. Z kolei, w latach 1939 – 1941 władze III Rzeszy wprowadziły wobec ludności żydowskiej takiej restrykcje i ograniczenia jak: zakaz korzystania z budek telefonicznych i wychodzenia z domu po ósmej wieczorem, odebranie im wszelkich zasiłków socjalnych, pozbawienie pracowników żydowskiego pochodzenia płatnych urlopów oraz odzieży ochronnej (w tym okularów i rękawic dla spawaczy). Niech mi któryś „antysyjonista” pokaże, czy choćby jedno z wymienionych wyżej rozwiązań prawnych ma swe odzwierciedlenie w prawodawstwie Izraela wobec Palestyńczyków?

    3. Nie wszystkie prawa Izraela muszą mi się podobać, bym w jego konflikcie z Hamasem stawał po stronie tego pierwszego.

    Nie podoba mi się prawodawstwo Izraela w odniesieniu do kwestii LGBT oraz aborcji i choćby w tych dwóch sprawach jestem bliższy Hamasowi. Ale to nie oznacza, że w takim razie z aprobatą albo choćby lekkim pobłażaniem będę patrzył na to jak Hamas w całkowicie umyślny, bezpośredni oraz zamierzony sposób zabija niewalczących żydowskich cywili. Choćby i prawodawstwo Izraela było jeszcze bardziej zepsute i niemoralne w wymienionych wyżej sprawach niż ma to miejsce obecnie, to wciąż nie odbiera to temu państwu moralnego prawa do bronienia swych obywateli przed działaniami mającymi na celu ich mordowanie.

    Mirosław Salwowski

    Przeczytaj też:
    IDF ma pełne moralne prawo do zniszczenia Hamasu

    O różnicy pomiędzy bezpośrednim a pośrednim zabiciem niewinnego

    Na czym polega reguła “podwójnego skutku”?

    Ps. Grafika dołączona została do powyższego artykułu za następującym linkiem internetowym:

    https://edition.cnn.com/travel/state-department-travel-warning-israel/index.html

  2. Bł. Franz Jägerstätter – patron katolickiego nonkonformizmu

    Leave a Comment

    Pod adresem mej działalności i publicystyki od czasu do czasu jest wysuwana obiekcja, którą można streścić w następujących słowach:

    Twierdzisz, że przypominasz różne aspekty nauczania katolickiego, a przecież jesteś zupełnie osamotniony w głoszonych przez siebie przekonaniach. Niezmiernie trudno byłoby znaleźć księży czy jakieś środowiska katolickie, które mówiłoby w pewnych określonych kwestiach (chodzi tu głównie o sprawę tańców damsko-męskich, prawnej karalności cudzołóstwa oraz niektórych bardziej szczegółowych implikacji wynikających z zasady skromności strojów) to samo co Ty. Czy więc można uważać za wiarygodne Twe roszczenia co do prezentowania katolickiej doktryny? Przecież nawet nie jesteś z wykształcenia teologiem“.

    Co zatem odpowiem na ów zarzut? Cóż, paradoksalnie mogę się w dużej części zgodzić z założeniami tkwiącymi u jego podstaw. Prawdą jest bowiem, że jestem prawie zupełnie osamotniony w prowadzonym przez siebie dziele przypominania niektórych przemilczanych prawd nauczania katolickiego. Owszem, istnieją księża oraz osoby świeckie, które podzielają te moje przekonania, ale jest ich tak mało, iż poparcie to nie wydaje się wpływać w żaden wymierny sposób na oblicze współczesnego katolicyzmu. Przyznaję się też, że choć co prawda od przeszło 25 lat moją życiową pasją jest poznawanie i zgłębianie katolickiej doktryny oraz teologii, to tak się moje życie potoczyło, iż nie zdobyłem formalnego wykształcenia teologicznego.

    Czy w związku z powyższym można uznać prowadzoną przeze mnie działalność za poważną? Myślę, że tak i mam na to przynajmniej jeden mocny dowód w postaci przykładu życia, jaki dał nam pewien wywodzący się z Austrii katolik. Chodzi o osobę wyniesionego przez Kościół do chwały ołtarzy bł. Franza Jägerstättera. Ten uczeń Pana Jezusa też bowiem w swym czasie, mimo że nie był z wykształcenia teologiem, powoływał się na swą znajomość nauczania katolickiego, a wnioski jakie stąd wyciągał, wydawały się powszechnie niepodzielane tak przez księży, jak i innych świeckich katolików. Łatwo było więc i wobec błogosławionego Franza wyciągnąć wniosek, iż w takim razie źle on rozumie doktrynę katolicką, oraz że jego postawa wynika z jakiejś zarozumiałości, która nakazuje mu być kimś, kogo potocznie zwykło się określać mianem osoby “bardziej papieskiej od papieża“. Co nie bez znaczenia, pozwolę sobie dodać, iż wszystko to działo się na jeszcze około 20 lat przed Soborem Watykańskim II, a więc w czasie, gdy jednak księża, a co za tym idzie także przynajmniej część świeckich wiernych, mieli, ogólnie rzecz biorąc, bardziej “surową” formację odnośnie co do różnych kwestii moralnych niż ma to miejsce obecnie. A jednak po przeszło 60 latach od męczeńskiej śmierci bł. Franza Jägerstättera Kościół uznał słuszność jego postawy, ogłaszając go błogosławionym.

    Pozwolę sobie poniżej pokrótce przypomnieć w czym rzecz, jeśli chodzi o postawę bł. Franza Jägerstättera. Otóż był on żyjącym w czasach rządów Hitlera i II wojny światowej austriackim rolnikiem, który w pewnym okresie swego życia zaczął czytać Pismo święte oraz zdobywać wiedzę na temat doktryny katolickiej, a także życia poszczególnych Świętych Pańskich. Mimo to nie zdobył on nigdy formalnego wykształcenia teologicznego. Osobista bogobojność i prawość tego człowieka połączone z wiedzą teologiczną, którą zdobywał, doprowadziły go w burzliwym czasie II wojny światowej do wniosku, iż nie jest moralnie dozwolone brać aktywny udział jako żołnierz w wojnie po stronie Hitlera oraz składać przysięgę ślubowania bezwzględnej wierności wobec wodza III Rzeszy. Nieugięte trzymanie się tej postawy doprowadziły w końcu Franza do męczeńskiej śmierci, która miała miejsce w 1943 roku.

    Dziś, gdy potępianie Hitlera i wywołanej przez niego niesprawiedliwej wojny nie wiąże się z żadnym ryzykiem dla katolików, postawa bł. Franza Jägerstättera budzi oczywiście bardzo często podziw, jednak w czasie gdy żył ów uczeń Jezusa sytuacja wyglądała zgoła odmiennie. Po pierwsze bowiem: żaden z księży i biskupów, którym znana była sprawa bł. Franza, nie udzielił mu poparcia w jego dzielnych postanowieniach. Przeciwnie, próbowali oni raczej zniechęcić tego błogosławionego. Po drugie: bł. Franz Jägerstätter był osamotniony w swej postawie pośród innych świeckich katolików. Na kilka milionów zdolnych do służby wojskowej niemieckich i austriackich katolików, Franz był jednym z dosłownie sześciu, którzy odmówili składania przysięgi bezwzględnej wierności Adolfowi Hitlerowi. Co więcej, wielu świeckich katolików wydawało się mieć za złe Jägerstätterowi jego postawę, o czym może świadczyć, iż władze jego rodzinnej miejscowości Sankt Radegund początkowo odmówiły umieszczenia jego nazwiska na miejscowym pomniku wojennym.

    Czy więc pojedynczy, niemający formalnego wykształcenia teologicznego katolik, może mieć rację wbrew milionom innych katolikom, a nawet pomimo stanowiska różnych księży i biskupów? Przykład wyniesionego na ołtarze błogosławionego Franza Jägerstättera daje twierdzącą odpowiedź na to pytanie.

    Mirosław Salwowski

  3. Czy większość Niemców popierała Holocaust?

    Leave a Comment

    Nie tak dawno jeden ze znanych katolickich publicystów napisał, iż większość Niemców popierała “ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” (a więc w domyśle ludobójstwo popełnione na Żydach w czasie II wojny światowej). Wydaje się, iż zarzut ten jest dość popularny w naszym kraju – czy jest on jednak sprawiedliwy? Zastanówmy się nad tym poniżej.

     

    Jest historycznym faktem, iż znaczna część Niemców oddała swój głos na partię nazistowską (NSDAP) doprowadzając w ten sposób do objęcia władzy przez Hitlera i jego partyjnych towarzyszy. W 1932 roku na NSDAP padło 37 procent głosów, zaś w 1933 roku partia ta zdobyła 44 procent wyborczego poparcia. Czy to jednak świadczy o tym, że większość Niemców popierała Holocaust? Oczywiście, że nie. Pomijając już bowiem to, iż NSDAP nie uzyskała w wyborach bezwględnej większości głosów, to przecież partia ta nie szła do wyborów pod hasłem wymordowania Żydów. Owszem, program NSDAP sugerował wysiedlenie z Niemiec ogółu mieszkańców żydowskiego pochodzenia, ale coś takiego różni się jeszcze poważnie od postulatu ich mordowania. W 1932 i 1933 roku głosujący na nazistów Niemcy mieli więc pełne prawo nie wiedzieć, ani nawet wyraźnie nie przeczuwać, jak okrutny los zostanie zgotowany za kilka lat Żydom.

    Czy jednak dalszy przebieg wydarzeń nie uprawdopodabnia tezy o tym, że większość Niemców popierała “ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”? Jest mocno prawdopobnym założeniem, iż mimo tego, że NSDAP nie uzyskała większości głosów wyborczych, z biegiem czasu rządy Hitlera cieszyły się poparciem zdecydowanej większości Niemców. Prawdopodobnie też  akceptacją większości mieszkańców III Rzeszy cieszyły się wymierzone w Żydów prześladowania, a także wszczęcie przez Hitlera wojny. Ale nawet te rzeczy nie są dowodem na rzecz twierdzenia o treści: “Większość Niemców popierała Holocaust“. Prześladowania Żydów, które miały charakter jawny, były bowiem ciężkie, ale mimo wszystko mniej więcej do 1941 roku nie polegały na ich masowym zabijaniu. Tak więc, nawet jeśli większość Niemców aprobowała nazistowskie prześladowania wymierzone w Żydów nie oznaczało to jeszcze, że popierała ich mordowanie. Tak jak jest różnica pomiędzy pobiciem a zabiciem kogoś, tak była jeszcze bowiem poważna różnica pomiędzy antyżydowskimi poczynaniami nazistów przed 1941 rokiem, a tym co wyczyniali oni z Żydami po 1941 roku.

     

    Nawet poparcie Niemców dla wszczynanych przez Hitlera wojen nie musiało świadczyć o aprobowaniu przez nich Holocaustu. Wódz III Rzeszy nie zapowiadał bowiem (przynajmniej w sposób jawny i jednoznaczny), iż jednym z celów jego wojny będzie fizyczna eksterminacja żydowskiej nacji. Samo zaś przeprowadzanie Holocaustu nie było ogłaszane do wiadomości publicznej, a w sprawie jego słuszności bądź niesłuszności naziści nie rozpisywali ogólnonarodowego referendum. Czy jednak większość Niemców wiedziała o Holocauście? Są ku temu wątpliwości (o których za chwilę). Jednak, załóżmy na moment, iż przeważająca część Niemców wiedziała o tym ludobójstwie. Czy wiedzieć o jakimś fakcie oznacza od razu popierać jego istnienie? Oczywiście, że nie można stawiać pomiędzy oboma stanami znaku równości. Ja np. wiem o tym, iż w mym mieście są gabinety wróżbiarskie, ale czy to oznacza, że popieram ich funkcjonowanie? Ba, nawet, gdybym nie wypowiedział ani jednego słowa krytyki czy przygany pod ich adresem nie byłoby to równoznaczne z ich popieraniem czy usprawiedliwianiem z mej strony. Być może moje milczenie w tej sprawie byłoby jakaś moralną winą, ale nie można by go jeszcze nazwać mianem “popierania” czy “usprawiedliwiania” istnienia takich miejsc. Tymczasem, nie jest wcale nawet pewne, iż większość Niemców wiedziała o Holocauście. Wedle przeprowadzanych przez historyków Erica Johnsona i Karla Heinz Reuband wywiadów z 3000 Niemców żyjących w czasach II wojny światowej  około 27-29% Niemców miało informacje o Holokauście w pewnym momencie przed końcem wojny, a kolejne 10-13% podejrzewało, że coś strasznego dzieje się przez ten cały czas. Johnson sugeruje (nie zgadzając się ze swoim współautorem), że jest bardziej prawdopodobne, że około 50% ludności niemieckiej było świadome okrucieństw popełnionych wobec narodu żydowskiego.

     

    Oczywiście, naród niemiecki był odpowiedzialny za rządy nazistów. Niestety też, prawdopodobnie większość Niemców popierała prowadzone przez Hitlera wojny. Nie ma co w tych aspektach wybielać Niemców. Należy jednak powstrzymać się od pochopnych, lekkomyślnych i zbyt daleko idących sądów oraz ocen postępowania tak jednostek, jak i całych narodów. Oskarżenie zaś ogółu narodu, iż ten wspierał w swej większości dokonywanie Holocaustu jest bardzo poważnym zarzutem na poparcie którego wypadałoby mieć mocne dowody. Takich dowodów jest jednak brak. Pan nasz Jezus Chrystus ostrzega zaś: “Nie sądźcie z zewnętrznych pozorów, lecz wydajcie wyrok sprawiedliwy” (J 7, 24). Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie numer 2478 stwierdza m.in:

    W celu uniknięcia wydawania pochopnego sądu każdy powinien zatroszczyć się, by – w takiej mierze, w jakiej to możliwe – interpretować w pozytywnym sensie myśli, słowa i czyny swego bliźniego.

    Wydaje się więc, iż zarzucanie większości Niemców żyjących w czasie II wojny światowej, iż popierali oni dokonywane przez władze ich kraju ludobójstwo wobec Żydów jest właśnie takim pochopnym osądem. Niemcy jako naród mieli wówczas wiele win i grzechów, ale nie ma dostatecznych dowodów na to, iż większa część z nich aprobowała masowe mordowanie Żydów.

     

  4. Czy Polska powinna wziąć udział w II wojnie światowej po stronie Niemiec?

    Leave a Comment

    Zapewne wielu z Czytelników tej strony słyszało o poglądach znanego historyka Piotra Zychowicza, wedle którego Polska w czasie II wojny światowej powinna przyłączyć się do hitlerowskich Niemiec w ich planowanej inwazji na Związek Sowiecki, by następnie zadać Hitlerowi cios w plecy, przyłączając się do Aliantów. Nie jest większą tajemnicą, iż podobne opinie na temat polskiego zaangażowania w owym okresie historii są mocno zbliżone do wspomnianego wyżej poglądu Piotra Zychowicza. Osobiście poddaję w wątpliwość słuszność tych wywodów z kilka względów:

    1. Zwolennicy akcesu Polski do prowadzonej przez Hitlera wojny skupiają się na politycznym realizmie i kalkulacji zysków oraz strat, które nasz kraj miałby ponieść w wyniku podjęcia takiej decyzji, ale wydają się nie dostrzegać faktu, iż od tych rzeczy ważniejszą wartością jest zachowanie tych zasad moralnych, które mają absolutny charakter. Oczywiście polityczny realizm oraz ważenie zysków i strat nie mogą być lekceważone, ale nie są to wartości absolutne. Pismo święte przestrzega przed absolutyzowaniem takich rzeczy:

    Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku,
    myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna (Prz 3, 5-6).

    Nie uratuje króla liczne wojsko ani wojownika nie ocali wielka siła.  W koniu zwodniczy ratunek i mimo wielkiej swej siły nie umknie. Oto oczy Pana nad tymi, którzy się Go boją, nad tymi, co ufają Jego łasce,  aby ocalił ich życie od śmierci i żywił ich w czasie głodu.  Dusza nasza wyczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą. W Nim przeto raduje się nasze serce, ufamy Jego świętemu imieniu” (Ps 33: 16 – 17).

    Z powyższych Bożych pouczeń widzimy więc, że nie we wszystkich sytuacjach powinniśmy polegać na własnej racjonalnej, politycznej bądź militarnej kalkulacji. Ponad tym wszystkim winna być ufność do Boga wyrażająca się m.in. w przestrzeganiu Jego przykazań. Nauka katolicka uczy zaś, że niektóre z Bożych przykazań są na tyle doniosłe i ważne, iż nie wolno ich łamać w jakichkolwiek okolicznościach, choćby chodziło nawet o osiągnięcie znacznie większego dobra bądź uniknięcie większego zła:

    W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś większego zła lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot pozytywnego aktu woli tego co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin lub społeczeństw.” (Paweł VI, “Humanae vitae”,  n. 14).

    Kościół zawsze nauczał, że nie należy nigdy popełniać czynów zabronionych przez przykazania moralne, ujęte w formie negatywnej w Starym i Nowym Testamencie (…). Dzięki świadectwu rozumu wiemy (…), że istnieją przedmioty ludzkich aktów, których nie można przyporządkować Bogu, ponieważ są one radykalnie sprzeczne z dobrem osoby stworzonej na jego obraz. Tradycyjna nauka moralna Kościoła mówi o czynach, które są “wewnętrznie złe”: są złe zawsze i same w sobie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności. Dlatego nie umniejszając w niczym wpływu okoliczności, a zwłaszcza intencji na moralną jakość czynu, Kościół naucza, że << istnieją akty, które jako takie, same w sobie niezależnie od okoliczności, są zawsze wielką niegodziwością ze względu na przedmiot>> (…) Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lub szczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, ale nie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalnie złe, same z siebie i same w sobie niezdatne do tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby (…). Tak więc okoliczności lub intencje nie zdołają nigdy przekształcić czynu ze swej istoty niegodziwego ze względu na przedmiot w czyn <<subiektywnie>> godziwy lub taki którego wybór można usprawiedliwić (Jan Paweł II, “Veritatis splendor”).

    2. Aby brać udział w wojnie po stronie III Rzeszy przeciw Związkowi Sowieckiemu należałoby uznać, iż wojna taka będzie wojną sprawiedliwą. A żeby była on sprawiedliwą, trzeba by udowodnić, iż to w rzeczywistości III Rzesza broniła się przed Związkiem Sowieckim albo wskazać, że Niemcy niosły narodom Związku Sowieckiego coś wyraźnie lepszego, niż miały one do tej pory pod panowaniem bolszewików.

    Czy jednak rzeczywiście III Rzesza broniła się przed Związkiem Sowieckim? Owszem, mniejszość historyków wysuwa taką tezę, ale jest to teza bardzo dyskusyjna.  Wątpliwe jest też twierdzenie, jakoby Niemcy niosły narodom Związku Sowieckiego coś wyraźnie lepszego. Jak bowiem pokazała historia naziści wytworzyli system, którego zbrodniczość, niemoralność i bezbożnictwo były porównywalne z poziomem zła reprezentowanym przez sowiecką wersję komunizmu (a może nawet było od niego większe – uwzględniając proporcje czasu, w którym nazizm działał). Katolicki męczennik II wojny światowej, bł. Franciszek Jagerstatter tak komentował twierdzenia o rzekomo sprawiedliwym charakterze niemieckiej wojny z Sowietami:

    To smutne, że chrześcijanie co i rusz twierdzą, jakoby wojna prowadzona przez Niemcy nie była aż tak dalece niesprawiedliwa, ponieważ ma na celu wytępienie bolszewizmu. Tak, to prawda, że większość naszych żołnierzy przebywa obecnie w najgorszym bolszewickim kraju, chcąc unieszkodliwić i rozbroić wszystkich stawiających opór. Mam jednak pytanie. Kogo tam zwalczają? Bolszewizm czy naród rosyjski? (…) Nawet pobieżna analiza historii nasuwa konstatację: jeśli władca napada zbrojnie na inny kraj, to zazwyczaj nie po to, aby zmieniać ten kraj na lepsze, lub coś mu ofiarować. Zazwyczaj najeźdźca pragnie czegoś dla siebie i bierze to. Pojawia się więc pytanie, przeciw komu prowadzona jest ta walka? Jeśli przeciw bolszewizmowi, wówczas dziwić  musi fakt, dlaczego tak dużo mówi się o innych sprawach, jak złoża rud, ropy naftowej czy urodzajnej ziemi? 

    (Cytat za: Erna Putz, “Boży dezerter. Franz Jagerstatter 1907 – 1943”, Warszawa 2008, s 226, 227).

    3. Zwolennicy polsko-niemieckiego sojuszu sugerują, iż mimo zaistnienia takowego byłoby bardzo prawdopodobne, iż Polakom udałoby się uniknąć współpracy z Hitlerem w zakresie mordowania Żydów. Powołują się oni w tym względzie na przykład Bułgarii, Danii i Finlandii, które mimo bycia sojusznikami III Rzeszy odmówiły wydawania swych własnych żydowskich obywateli i Hitler nie podjął przeciw nim kroków odwetowych za ów akt “niesubordynacji”. Cóż, te kalkulacje nie uwzględniają jednak dwóch czynników. Po pierwsze: w większości krajów sprzymierzonych z III Rzeszą jednak do ścisłej współpracy miejscowych władz w eksterminacji Żydów doszło. Działo się tak we Francji, Rumunii, Słowacji, Chorwacji, a także – po zainstalowaniu przez Niemcy bardziej uległych namiestników – na Węgrzech i we Włoszech. Po drugie: Polska w Europie miała największą społeczność żydowską, więc wątpliwe jest, by Niemcy przymykali oko na jej istnienie, choćby i w celach taktyczno-militarnych. Co innego jest tolerowanie oporu przed współpracą w eksterminacji Żydów w krajach, gdzie takowych nie było zbyt wielu, a co innego, przymykanie oczu na spokojne funkcjonowanie największej diaspory żydowskiej w Europie. Za bardzo prawdopodobną należy więc uznać tezę, iż w razie polsko-niemieckiego sojuszu wojennego III Rzesza wywierałaby ogromną presję na władze naszego kraju, by pomagały one w eksterminacji Żydów. Niewykluczone też, że w razie oporu polskich władz Niemcy siłowo usunęliby nieposłuszny im rząd zastępując go ludźmi bardziej uległymi wobec Hitlera.

    Ktoś może jednak powie, iż nawet, gdyby Polacy zgodzili się na współpracę z Niemcami w eksterminacji Żydów, to i tak paradoksalnie uratowaliby ich większą ilość przed śmiercią, gdyż w krajach współpracujących z III Rzeszą wojnę przetrwało proporcjonalnie rzecz biorąc więcej Żydów niż w krajach przez Niemcy okupowanych. Ten argument odwołuje się jednak do błędnego etycznie założenia, iż wolno czynić pewne ze swej natury złe rzeczy po to, by oddalić większe zło. Podajmy przykład takiego myślenia. Sytuacja z przysłowiowego “Dzikiego Zachodu”. Rodzina osadników jest ścigana przez chcących ją wymordować Indian. Nagle, w kryjówce owej rodziny zaczyna płakać niemowlę, co może zasygnalizować będącym w pobliżu Indianom ich obecność. Co powinien w takiej sytuacji zrobić ojciec ściganej przez Indian rodziny? Wziąć nóż i podciąć gardło swemu małemu dziecku, by swym płaczem nie ściągnęło na całą rodzinę groźby bycia wymordowanymi przez Indian? Otóż, wedle moralności katolickiej nawet w takiej sytuacji ojciec nie powinien tego czynić, nawet jeżeli miałoby się to skończyć jeszcze większym złem w postaci śmierci z rąk Indian wszystkich członków jego rodziny. Racjonalna kalkulacja typu: śmierć jednego człowieka albo śmierć kilkunastu osób nie powinna tu być stosowana. Nawet jeśli, w wyniku odmowy zabicia przez ojca swego niewinnego dziecka z rąk Indian zginie znacznie więcej ludzi, ten ojciec postąpiłby słusznie i sprawiedliwie.

    4. Najbardziej kontrowersyjnym moralnie aspektem twierdzeń zwolenników udziału Polski w II wojnie światowej po stronie Niemiec jest jednak opinia, jakoby nasz kraj w pewnym momencie miał zdradzić III Rzeszę i przystąpić do Aliantów. Takie działanie, o ile byłoby z góry zaplanowane bądź przewidywane, stanowiłoby wszak formę kłamstwa, gdyż niedotrzymywanie obietnic i umów przez siebie podjętych właśnie w taki sposób należy kwalifikować. Jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego:

    Obietnice powinny być dotrzymywane i umowy ściśle przestrzegane, o ile zaciągnięte zobowiązanie jest moralnie słuszne (tamże n. 2410).

    Owszem są sytuacje, gdy nie należy dotrzymywać danego przez siebie słowa. Jeśli np. już po złożeniu danej obietnicy orientujemy się, iż jej realizacja wiązałaby się z pogwałceniem zasad wiary i moralności, to oczywiście nie należy takiej obietnicy spełniać. Czym innym jest jednak z góry zamierzone i zaplanowane łamanie bądź lekceważenie danego przez siebie słowa. Nie można mówić komuś np. “Dam Ci 1000 złotych“, a w sercu sobie myśleć: “Nie dam Ci 1000 złotych” albo “Może dam Ci te 1000 złotych, a może nie dam tego 1000 złotych – to będzie zależne od mego humoru“. Jeśli zaś przed złożeniem jakiejś obietnicy już przewidujemy, że wiązałaby się ona z czynieniem czegoś etycznie złego, to po prostu nie należy jej składać. To wynika z cnoty prawdomówności i odnosi się też do relacji międzynarodowych, a nie tylko prywatnych.

  5. Czy Polska powinna domagać reparacji wojennych się od współczesnych Niemiec?

    Leave a Comment

    W naszym kraju wrócił ostatnio temat domagania się reparacji wojennych od państwa niemieckiego. Czy jest jednak słusznym postulatem wymaganie od dzisiejszych Niemców płacenia za coś, co nie jest już ich winą? Wszak, minęły 72 lata od zakończenia II wojny światowej. W tym czasie ogromna większość tych z Niemców, którzy brali aktywny udział lub też w moralny sposób popierali podbijanie przez III Rzeszę innych krajów już nie żyje na tym świecie. Obecni zaś mieszkańcy Niemiec to w swej przytłaczającej masie dzieci, wnuki, prawnuki i pra-prawnuki tych, którzy mieli coś wspólnego z napaścią zbrojną na Polskę i inne kraje Europy.  W Niemczech żyje już tylko garstka ludzi, którzy służyli w Wehrmachcie czy SS, głosowali na NSDAP albo wznosili okrzyk “Heil Hitler” na nazistowskich wiecach w III Rzeszy. Co więcej, we współczesnych Niemczech nie ma liczącej się siły politycznej, która w pozytywny sposób odwoływałaby się do dziedzictwa rządów Hitlera, chwaliłaby wywoływane przez niego wojny, itp. Można co prawda przynajmniej po części coś takiego powiedzieć o działającej w tym kraju NPD, ale partia ta nigdy nie uzyskała nawet 5 procent poparcia w wyborach i w związku z tym nie weszła do Bundestagu (czyli ogólnokrajowego parlamentu). W ostatnich zaś wyborach parlamentarnych w Niemczech, które odbyły się w 2013 roku NPD uzyskała ledwie 1, 3 procent głosów.

    Pomysł domagania się reparacji wojennych wydawałby się bardziej słuszny i sprawiedliwy, gdyby w Niemczech żyło jeszcze wielu ludzi biorących bezpośredni udział w II wojnie światowej, bądź moralnie ją popierających. Miałoby to też jakiś większy sens, gdyby partia w rodzaju NPD albo jacyś inni zwolennicy lub sympatycy nazizmu cieszyli się wśród Niemców dużym poparciem, uczestniczyliby w koalicji rządowej, etc. Żadnej z tych rzeczy nie można jednak powiedzieć o dzisiejszych Niemcach – czy jest więc sprawiedliwe domaganie się od nich odszkodowań za coś, w czym nie brali udziału i czego sami nie pochwalają ani nie usprawiedliwiają?

    Co więcej, nie wydaje się, by domaganie się reparacji wojennych od współczesnych Niemców było zgodne z logiką sprawiedliwości oraz miłosierdzia, jaką w Swym Słowie objawił nam Bóg. W Piśmie św. czytamy wszak co następuje:

    Wy zaś mówicie: “Dlaczego syn nie odpowiada za winy swego ojca?” Ależ syn postępował według prawa i sprawiedliwości, zachowywał wszystkie moje ustawy i postępował według nich, a więc powinien żyć. Umrze tylko ta osoba, która grzeszy. Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec – za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie (Ez 18, 19 – 20).

    Owszem w Biblii pisze też, iż: “Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą” (Wj 20, 5), jednak np. Katechizm św. Piusa V wykłada to w ten sposób, iż ta zasada tyczy się tych potomków danego złoczyńcy, którzy naśladują złe czyny swych przodków. W owym Katechizmie czytamy na ten temat:

    “syn, który Ojca złego nieprawości naśladuje, ten też ojcowskiej złości winnym zostaje. Bo syn wiedząc, że Pan Bóg grzechami ojcowskimi się obraża, śmiał jednak bez bojaźni bożej, swoje też grzechy przyłączyć do ojcowskich, dlatego nie tylko za swoje, ale za ojcowskie grzechy winien być karanym. Lecz, który syn nie naśladował złości ojcowskiej, ten też nie winien żadnego karania za ojca swojego cierpieć”.

    Nie sposób zaś powiedzieć, by dzisiejsi Niemcy w swej większości naśladowali grzechy swych popierających Hitlera i jego wojny przodków, dlaczego więc mieliby być oni karani za zło, które owi czynili?

    Ponadto, w Starym Testamencie Bóg ustanowił rok jubileuszowy, który miał odbywać się co 50 lat i w którym to czasie miały być anulowane wszelkie długi. Tymczasem od zakończenia II wojny światowej minęło już 72 lata, a więc więcej niż 50 lat.

     

    Wszystko powyższe skłania mnie do konkluzji, iż postulat domagania się od dzisiejszego państwa niemieckiego reparacji wojennych na rzecz Polski jest pomysłem moralnie wątpliwym i dwuznacznym.

     

  6. Kto był “Katechonem” w czasie II wojny światowej?

    Leave a Comment

    Niedawno minęła kolejna, bo już 71 rocznica zwycięstwa tzw. Aliantów nad III Rzeszą. Jak co roku też, przy tej okazji, w szeroko pojętych środowiskach konserwatywnych pojawiły się głosy wyrażające wątpliwość odnośnie tego, czy aby na pewno dobrze się stało, iż armia Hitlera została pokonana przez siły USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR (oraz inne pomniejsze państwa koalicji alianckiej). Argumentacja jaka pojawia się na rzecz tejże wątpliwości jest mniej więcej taka: Hitler, naziści oraz ich europejscy sprzymierzeńcy oczywiście mieli wiele poważnych wad i zbrodni, jednak w porównaniu z nimi Alianci byli jeszcze gorsi, gdyż reprezentowali połączenie polityczno-społecznego liberalizmu z komunizmem, które to ustroje zostały w efekcie porażki III Rzeszy narzucone Europie oraz dużej części świata pozaeuropejskiego. Zwolennicy takiej wizji historii podkreślają jeszcze przy tym, iż nawet jeśli sam Hitler był niechętny chrześcijaństwu, to jednak de facto wspierał w Europie siły konserwatywno-chrześcijańskie poprzez tworzenie zależnych od siebie państw rządzonych przez zwolenników takich opcji (Francja Vichy, Niezależne Państwa Chorwackie, Słowacja pod rządami x. Tiso, Węgry za Horthy’ego). Summa summarum, można by więc powiedzieć, iż w II wojnie światowej elementy konserwatywne i chrześcijańskie były silniej reprezentowane przez koalicję wytworzoną przez III Rzeszę aniżeli przez “masońsko-liberalnych” oraz komunistycznych Aliantów. Używając więc pewnego biblijnego sformułowania, w l. 1939 – 1945 swego rodzaju “Katechonem” powstrzymującym marsz “Antychrysta” był Hitler razem z jego sojusznikami, a nie niosący światu liberalizm, demokrację i komunizm Alianci.

    Choć na pierwszy rzut oka tego rodzaju spojrzenie może wydawać się nawet dość przekonywujące, to spokojniejsza jego analiza pozwala dostrzec jak poważne ono ma luki i wady.  Przyjrzyjmy się tym lukom i wadom poniżej.

    Czy można wszak np. twierdzić, iż polityka, ideologiczne założenia, praktyczne działania III Rzeszy i jej sojuszników ogólnie rzecz biorąc charakteryzowały się mniejszą ilością etycznego zła i doktrynalnych wypaczeń niż analogiczne rzeczy po stronie ich wojennych przeciwników, czyli Wielkiej Brytanii, USA i ZSRR? Choć odpowiedź na to pytanie nie wydaje się być bardzo prostą, gdyż w jej udzieleniu trzeba by uwzględnić wiele różnych aspektów oraz płaszczyzn, jak choćby różną sytuację poszczególnych krajów należących do obu stron konfliktu wojennego, to można z dużą dozą pewności powiedzieć, iż owszem więcej dobra i mniej zła było tu po stronie Aliantów, a nie III Rzeszy i jej sprzymierzeńców. Ot, choćby jeśli przyjrzymy się skalom zbrodni wojennych (tzn. mordy popełniane na spokojnie zachowujących się cywilach, seksualne gwałty, niehumanitarne traktowanie jeńców) popełnionych przez Niemcy, Japonię i inne państwa osi, to bez trudu dostrzeżemy, że takowych było co najmniej kilkukrotnie więcej niż tych czynionych przez Aliantów. Owszem i Aliantom zdarzały się czyny całkowicie niegodne i ohydne w rodzaju gwałcenia niemieckich kobiet, zabijania rozbrojonych i wziętych do niewoli niemieckich żołnierzy, czy też dywanowych nalotów na zamieszkane głównie przez cywilów niemieckie i japońskie miasta, jednak, choć wszystkie te czyny godne były surowej nagany, w swych rozmiarach w żaden sposób nie dorównywały podobnym działaniom ze strony Niemców, Japończyków czy Chorwatów. Przykładowo, najbardziej krwawe naloty Aliantów na Drezno, Tokio,  Hiroszimę i Nagasaki pochłonęły łącznie ok. 310 tysięcy ofiar cywilnych. To o 310 tysięcy osób za dużo, jednak ofiar samego zgotowanego Żydom przez Niemcy holocaustu było jakieś 5 do 6 milionów, a dodać by to tego trzeba jeszcze kilka milionów często  nieagresywnie zachowujących się osób cywilnych wymordowanych przez oddziały SS oraz Wehrmachtu w różnorodnych masakrach, rzeziach, zbiorowych egzekucjach, pacyfikacjach wsi, etc. Innym przykładem wyraźnej dysproporcji pomiędzy skalą zbrodni Aliantów z jednej strony i państwami Osi z drugiej jest choćby to, ilu jeńców niemieckich ocalało z sowieckiej niewoli, a ilu żołnierzy sowieckich wyszło żywych z hitlerowskich obozów. Choć, Sowieci mówiąc kolokwialnie “nie cackali się” z niemieckimi żołnierzami wziętymi do niewoli, to i tak ok. 2/3 z nich przeżyło tę niedolę. Jednak już tylko 1/3 sowieckich jeńców wojennych opuściła żywa niemieckie obozy do których byli wysyłani.

    Odrębną kwestią jest sprawa gwałtów popełnianych na kobietach przez żołnierzy walczących państw i w tym konkretnym punkcie rzeczywiście można mówić, iż prawdopodobnie “summa summarum” liczba nadużyć popełnionych przez Aliantów (wliczając w to również żołnierzy ZSRR) była znacznie wyższa niż ta czyniona przez Niemców (łącznie prawie 3 miliony zgwałconych niewiast). To jednak i tak jest to kilka razy mniej ofiar niż suma zbrodni czynionych przez państwa Osi. Ogólnie rzecz biorąc bilans zbrodni i nadużyć, od której strony by nie spojrzeć, ciągle jest o wiele wyższy po stronie Niemców, Japończyków i ich sojuszników aniżeli po stronie Aliantów.

     

    A co z ideologią i praktyką hitlerowskich Niemiec, Japonii i ich satelickich państw? Czy rzeczywiście można powiedzieć, iż zawierały one więcej pozytywnych elementów niż państwowość USA, Wielkiej Brytanii, czy choćby nawet Związku Sowieckiego? Ktoś po stronie plusów np. III Rzeszy może podawać  obowiązujący tam zakaz aborcji, homoseksualizmu, pornografii czy prostytucji. Tyle tylko, że po pierwsze, takie rzeczy były w tamtych czasach nielegalne też w “liberalno-masońskich” USA i Wielkiej Brytanii, a także ZSRR. Po drugie zaś, zakaz owych nieprawości w nazistowskich Niemczech miał więcej wyjątków i wyłomów aniżeli w wymienionych wyżej krajach. Przykładowo, zabijanie dzieci poczętych owszem było tam zabronione, jednak nie wówczas, gdy owe dziecko pochodziło z rodziców dziedzicznie obciążonych, albo jedno z jego rodziców było żydowskiego pochodzenia. Z kolei, pornografia i prostytucja, choć były nielegalne, to z drugiej strony władze III Rzeszy w czasie wojny zaczęły popierać wydawanie prasy erotycznej, tworzenie domów publicznych dla niemieckich żołnierzy, a jeszcze przed wojną wspierały (w celu większej prokreacji) seks przedmałżeński, a także zliberalizowały wcześniejsze prawo rozwodowe (np. mąż mógł się swobodnie rozwieść nawet z nienagannie prowadzącą się żoną, o ile opuścił ją dla innej kobiety i poprzedzone to zostało trwającą trzy lata separacją). Domniemany więc konserwatyzm obyczajowy III Rzeszy przy bliższym przyjrzeniu się  okazuje się więc mocno selektywny, ułomny oraz czyniący w wielu swych aspektach większe ustępstwa na rzecz libertynizmu niż wiele innych współczesnych mu, a dziś przez niektórych nazywanych “liberalno-masońskimi” państw.

    Również jeśli chodzi o stosunek III Rzeszy do religii chrześcijańskiej to ów z pewnością nie był lepszy niż w USA czy Wielkiej Brytanii. To bowiem, w nazistowskich Niemczech, a nie Wielkiej Brytanii, zamykano do więzień i obozów setki księży i pastorów, stopniowo wyrzucano krzyże ze szkół i urzędów, ingerowano w nauczanie religii próbując zeń usuwać niezgadzające się z państwową ideologią elementy (np. wzmianki o Abrahamie, Izaaku, Jakubie – powód, zbyt mocno kojarzyli się z żydowskością), masowo indoktrynowano młodzież w jawnie antychrześcijańskim duchu. Ktoś powie na to, że przecież w ZSRR prześladowania chrześcijaństwa były ostrzejsze niż w Niemczech – to prawda, jednak, paradoksalnie rzecz biorąc, było tak do pewnego czasu i kiedy antychrześcijańskie represje wzmagały się w III Rzeszy, w państwie sowieckim zaczęły one tracić na swej sile (to za Stalina w czasie II wojny światowej otworzono część zamkniętych cerkwi , a nawet przywrócono kapelanów w armii). A co powiedzieć o Japonii, gdzie obywatelom narzucano czczenie cesarza jako boga?

    I w  tym więc aspekcie, uwzględniając sytuację poszczególnych krajów będących członkami skonfliktowanych ze sobą obozów wojennych, bardzo wątpliwe okazuje się założenie, jakoby państwa Osi charakteryzowały się jakąś wyższością w stosunku do państw alianckich.

    A co z państwami satelickimi III Rzeszy, które rzeczywiście nieraz miały charakter konserwatywno-chrześcijański (Vichy, Słowacja, Chorwacja, Węgry, Rumunia)? Czy nie przeważają one szali negatywów i pozytywów na korzyść Osi? Cóż, w kontekście tamtych czasów ów konserwatyzm tyczył się w bardziej silny sposób odrzucenia przez rządy tych państw demokracji, parlamentaryzmu i idei równości wobec prawa, co samo w sobie nie jest jakimś wielkim plusem, który wyróżniałby owe na tle USA czy Wielkiej Brytanii (np. ustrój demokratyczny nie jest zły sam w sobie, więc jego odrzucenie nie stanowi czegoś, za co należałoby dany rząd wielce pochwalać). Jeśli zaś chodzi o obyczajowy konserwatyzm owych rządów, to nawet, jeśli w pewnych swych aspektach był on mocniejszy i konsekwentniejszy niż takowy w wykonaniu III Rzeszy, to i tak w ówczesnych czasach nie był on jakimś ewenementem (konserwatywne pod tym względem, jak już wspomniałem powyżej były też Wielka Brytania, USA, a nawet w pewnym sensie Związek Sowiecki). Poza tym, czy np. fakt, iż za rządów chorwackich ustaszy bardziej gorliwie represjonowano aborcję i homoseksualizm sprawia, iż przysłowiowym “pikusiem”, nie wartym większego roztrząsania jest to, iż ci sami ustasze często w niezwykle okrutny i bestialski sposób zamordowali ok. 700 tysięcy prawosławnych, Żydów i Cyganów?

     

    Czy zatem, aby na pewno, zwycięstwo Aliantów popchnęło świat w gorszym kierunku niż miałoby to miejsce w przypadku wygrania II wojny światowej przez Niemcy, Japonię i ich sojuszników? Czy demokracja, parlamentarne formy rządów, a nawet socjalizm, jaki wszedł w wyniku tego zwycięstwa do krajów Europy Środkowo-Wschodniej, były bardziej zbrodnicze, niemoralne i błędne ideologiczne od tego co niósł Hitler i naziści?  Obawiam się, że summa summarum odpowiedź na to pytanie jest korzystna dla państw alianckich. To one w II wojnie światowej spełniały rolę biblijnego “Katechona”, a więc kogoś kto powstrzymuje i ogranicza rozrost zła. Świat z nazistowskim i germańskim Imperium prawdopodobnie byłby światem znacznie gorszym, zdeprawowanym i zbrodniczym niż świat, w którym zwyciężyły zachodnie demokracje nawet wraz ze Związkiem Sowieckim.