Prawda i Konsekwencja

Czy chrześcijaństwo popierało niewolnictwo?

Częstym zarzutem, jaki jest stawiany Pismu świętemu i historycznemu chrześcijaństwu, jest tolerowanie czy wręcz nawet popieranie instytucji niewolnictwa. W tym kontekście przywołuje się niektóre z fragmentów Biblii, które nie dość, że nie potępiały niewolnictwa, to jeszcze je w pewien sposób sankcjonowały (np. ustanawiając przepisy tyczące obchodzenia się z niewolnikami), a nawet wzywały niewolników do posłuszeństwa swym panom. Takie spojrzenie na historię chrześcijaństwa ma dowodzić prawdziwości owego zarzutu, gdyż przez wieki różne wyznania chrześcijańskie nie dość, że nie negowały godziwości tej instytucji, to czasem nawet wydawały się aktywnie bronić jej moralnej prawowitości. Czy te zarzuty są uzasadnione?

Czym jest niewolnictwo?

Częstym źródłem nieporozumień i sporów jest używanie przez strony danego konfliktu tego samego słowa, przy jednoczesnym różnym i odmiennym jego rozumieniu. Jednym z tego przykładów może być choćby osławione i odmieniane dziś na wiele przypadków słowo „tolerancja”. Współcześnie jest ono utożsamiane z szacunkiem, a nawet wręcz poparciem, jakie należy okazywać danemu zachowaniu, podczas gdy w tradycyjnie chrześcijańskim znaczeniu oznaczało ono jedynie „cierpliwe znoszenie” czegoś co uważa się za złe, obrzydliwe i występne. Innym przykładem takiego odmiennego pojmowania tych samych wyrażeń może być powiedzenie: „Złem i bezprawiem jest to, co szkodzi innym”. Pod owym zdaniem mogą podpisać się zarówno liberałowie, jak i konserwatywni chrześcijanie, jednak jego rozumienie będzie – w dużym zakresie – odmienne. Otóż, podczas gdy liberałowie będą utożsamiać pojęcie „szkodzenia komuś” tylko z naruszaniem jego wolności i własności, chrześcijanie ów termin potraktują szerzej, wierząc w to, że każdy grzech tak naprawdę szkodzi innym (bezpośrednio albo pośrednio), a więc sam fakt nie naruszania przy jego popełnianiu czyjejś wolności, nie oznacza jeszcze, że ów tym samym nie szkodzi innym.

Wydaje się, że tego rodzaju pomieszanie znaczenia pojęć stoi częściowo u źródła oskarżeń wysuwanych pod adresem Biblii i tradycyjnego chrześcijaństwa w sprawie niewolnictwa. Instytucja niewolnictwa może być bowiem definiowana na różne sposoby. Faktem jest, że przez wiele wieków niewolnictwo było rozumiane jako niemal absolutna władza jednego człowieka nad drugim człowiekiem i było to godne zdecydowanego potępienia. I tak przez wielką część istnienia starożytnego imperium rzymskiego niewolnicy w świetle obowiązującego prawa byli rzeczami należącymi do swych właścicieli. Ich los zależał w całości od woli ich panów. Mogli być oni bezkarnie i legalnie przez swych właścicieli poddani torturom, okrutnie zabici, molestowani seksualnie, zgwałceni, sprzedani do domu publicznego (najczęściej dotyczyło to kobiet), wykorzystywani do krwawych, morderczych walk, jako gladiatorzy (w przypadku mężczyzn), rozdzieleni z własną rodziną, by na starość (gdy nie nadawali się już do pracy) być wyrzuconymi z domu na ulicę. Dopiero na przełomie II i III wieku po Chrystusie rzymskie prawodawstwo zakazało stosowania względem niewolników niektórych z tych okrutnych praktyk. Niewiele lepiej prawny status niewolników wyglądał w czasach nowożytnych. Na południu Stanów Zjednoczonych jeszcze w XIX wieku pan mógł zgodnie z prawem zrobić ze swym niewolnikiem prawie wszystko, oprócz samowolnego zabicia go i ciężkiego okaleczenia w rodzaju odcięcia ręki czy wyłupienia oka. Nie trzeba długich wywodów, by wiedzieć, iż roszczenie sobie tego rodzaju władzy nad drugim człowiekiem jest zawsze moralnym bezprawiem i że władze cywilne powinny czegoś takiego zakazywać.

Oprócz tak daleko posuniętej władzy jednego człowieka nad drugim może istnieć wiele prawowitych zależności, w których jedna strona będzie sprawować nad drugą dość daleko posuniętą (choć nie bezgraniczną i absolutną) kontrolę. Przykładem takiej dobrej zależności może być władza rodziców nad swymi dziećmi. Dzieci z racji swej niedojrzałości nie mają prawa swobodnie dysponować swym majątkiem (jeśli takowy posiadają); nie mogą brać udziału w wyborach (czy to aktywnie czy biernie); za wykonywanie różnych prac domowych rodzice nie są zobowiązani im płacić; ich wolność może być w przeróżny sposób ograniczana (np. rodzice mają prawo zakazać im korzystania z komputera, telewizji, wychodzenia z pokoju, wyjazdu na kolonie), a w razie popełniania przez nich ciężkich wykroczeń mogą być one nawet poddane umiarkowanym karom cielesnym (przynajmniej w bardziej normalnych czasach tak było). Innym z przykładów moralnie prawowitej zależności może być prawny statut osób, które ze względu na popełnione przez siebie przestępstwa trafiły do więzień. Niektóre z takich osób nie dość, że już nigdy nie odzyskają wolności, to jeszcze za wykonywaną przez siebie pracę nie będą otrzymywać żadnych pieniędzy, a tylko przysłowiowy „wikt i opierunek” w celi więziennej. W dawniejszych czasach, prawnie sankcjonowaną formą zależności była też instytucja małżeństwa. Mąż, który zdradzał żonę mógł być wszak prawnie ukarany (i vice versa, choć trzeba uczciwie przyznać, że praktycznie zdecydowanie częściej karano cudzołóstwo żon niż mężów), małżonkowie nie mogli się ze sobą rozwieść, by w świetle prawa zawrzeć nowy związek z kimś innym, zaś żona nieraz nie mogła podejmować różnych działań bez zgody swego męża (akurat ostatni z owych aspektów małżeńskiej zależności szedł często zbyt daleko). Jak widać, do dziś przetrwały pewnego rodzaju zależności (chodzi o sytuację prawną dzieci i więźniów), które są aprobowane tak w sensie prawnym i moralnym, mimo że ich istota polega na daleko posuniętym ograniczaniu wolności pewnych osób. Część radykalnych lewicowców i liberałów nazwałaby pewno owe podległości „ukrytymi formami niewolnictwa”, stąd też pojawiały się już rozmaite postulaty mające na celu „wyzwolenie dzieci spod opresywnej władzy rodziców”, a część z nich, o zgrozo, jest nawet praktycznie wcielana w życie (np. poprzez wprowadzanie prawnego zakazu tzw. klapsów czy też absurdalne przepisy mówiące, iż rodzice nie mają prawa „ingerencji w swobody religijne i światopoglądowe dziecka”).

Problem polega na tym, iż wysuwający zarzut o „popieraniu przez Biblię niewolnictwa” nie uwzględniają faktu, że aprobowane przez Pismo święte niewolnictwo nie miało zarysowanego wyżej charakteru absolutnej władzy jednego człowieka nad drugim, ale było znacznie ograniczane przez różne nakazy i zakazy mające na celu temperowanie samowoli panów nad niewolnikami. I tak np. pan winny zabicia niewolnika miał być surowo ukarany (Wj 21, 20). Jeśli niewolnik w wyniku pobicia stracił choćby ząb miał być obdarzony wolnością (Wj 21, 26). Niewolnicy nie mogli pracować w szabasy i lata jubileuszowe (Wj 21, 10). Hebrajscy niewolnicy mieli być uwalniani z mocy prawa raz na siedem lat, przy czym aktowi owego uwolnienia miało towarzyszyć darowanie przez pana dotychczasowemu niewolnikowi jakiejś części swego majątku (Wj 21, 2; Powt. Prawa 15, 12 – 15). W wypadku, gdy u Izraelity ukrył się jakiś uciekający przed swym panem niewolnik, istniał zakaz wydawania go jego dotychczasowemu właścicielowi, a ów uciekinier mógł sobie wybrać miejsce, gdzie zechce żyć i „gdzie będzie czuł się dobrze”. Owe prawo zostało zakończone słowami: „Nie będziesz go dręczył” (Powt. Prawa 23, 16 – 17). Generalnie zaś biorąc, Pan Bóg nakazał w Piśmie świętym traktować niewolników w sposób dobry, sprawiedliwy i łagodny (Ef 6, 9; Kol 4, 1). Nie ma też w Biblii żadnych sugestii, jakoby pewne moralne (a często zarazem prawne) zakazy i nakazy nie odnosiły się do niewolników. Nie istnieją tam wszak zapisy typu: „Nie będziesz gwałcił niewiasty, ale swoją niewolnicę możesz zgwałcić”; „Nie będziesz sprzedawał swej córki za prostytutkę, ale z niewolnicy możesz uczynić płatną nierządnicę”, etc. Gdy zaś spojrzymy na Pismo święte w szerszym kontekście, to widać tam wielką Bożą troskę, by traktowano wszystkich w sposób równie sprawiedliwy, nie faworyzując nikogo ze względu na jego bogactwo czy biedę, bycie rodowitym Żydem czy też obcym przybyszem (Wj 22, 20; Wj 23, 6, 9; Kapł 19, 15, 33 – 34; Powt. Prawa 24, 17 – 18; 27, 19).

Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, iż w czasach, gdy spisywane było Pismo święte niewolnikiem nie zostawało się z powodu należenia do danej rasy (jak to działo się pomiędzy XV a XIX wiekiem). Wówczas, niewolnikami stawali się np. dłużnicy, którzy z racji niemożności spłacenia swych finansowych zobowiązań sami decydowali się na służbę u swego wierzyciela; jeńcy wojenni; oraz osoby porywane przez handlarzy niewolników. Jeśli ktoś był potomkiem człowieka, który w ten sposób stał się niewolnikiem, automatycznie też dołączał do tego stanu. Pomijając okoliczność, iż rzymska, grecka i egipska odmiana niewolnictwa była niemoralna, gdyż legalizowała czynienie różnych nieprawości względem niewolników, pierwsze dwa z przytoczonych wyżej powodów uzyskania owego statusu społecznego można uznać za uzasadnione moralnie. Nie ma wszak zła w tym, iż ktoś nie mogąc zapłacić swych długów, sam decyduje się na taką formę odpracowania swych należności. Niewolnictwo zaś z racji bycia wcześniej jeńcem wojennym może być uznane za sprawiedliwą karę ponoszoną za udział w niesprawiedliwej wojnie (np. w wypadku, gdy brało się udział w napaści na dany kraj, dokonywało się masakr na ludności cywilnej, etc). Gdyby więc niewolnictwo dla takich ludzi nie oznaczało prawnej lub moralnej zgody na ich okrutne traktowanie, a jedynie byłoby równoznaczne, iż muszą oni świadczyć pracę na rzecz swych przełożonych (a więc nie mogą z własnej woli zmienić owej pracy na inną) oraz być im posłuszni w części innych sytuacji życiowych, w taki jednak sposób, który nie gwałciłby ich uległości względem Pana Boga (a więc nie nakazywano by im czynienia grzechu) albo ich podstawowych naturalnych praw (a więc np. prawa do założenia rodziny, opiekowania się własną rodziną, posiadania czegoś na własność), to taka sytuacja mogłaby być raczej moralnie do zaaprobowania.

Dlaczego Biblia nie potępia niewolnictwa?

W czasach, gdy słowo „wolność” jest odmieniane przez wszystkie przypadki, jakiekolwiek formy podległości jednych ludzi względem drugich budzą mniejszy bądź większy opór. Nic dziwnego zatem, iż współczesną liberalną mentalność może oburzać fakt niepotępiania przez Pismo święte niewolnictwa jako takiego. Zrozumiałym są zatem teologiczne próby „tłumaczenia” Biblii z owego faktu. Najczęstszym argumentem wysuwanym tu „w obronie Pisma świętego” jest twierdzenie, jakoby nakreślona tam postawa względem niewolnictwa nie była jego moralną aprobatą, ale jedynie tolerancją pewnego złego zwyczaju, udzielonym „ze względu na zatwardziałość serc” podobnie, jak to było uczynione przez Boga w stosunku do rozwodów i poligamii (na które starotestamentowe prawodawstwo przyzwalało).

Niestety jednak powyższy sposób rozumowania ma swoje poważne braki, przez co jest mało przekonywający. Po pierwsze bowiem, Stary Testament tylko w negatywny sposób przyzwala na rozwody i wielożeństwo, nie nakazując ich przy tym, nie polecając, ani nie chwaląc. Przeciwnie, już w Starym Testamencie jest napisane, że „Bóg nienawidzi rozwodów” (Mal 3, 16). W Nowym Testamencie zaś rozwody zostały wyraźnie napiętnowane i moralnie zakazane. Czy się to jednak komuś podoba czy nie, czegoś takiego nie można powiedzieć o stosunku Pisma świętego do niewolnictwa. Nie ma tam stwierdzeń w rodzaju: „Bóg nienawidzi niewolnictwa”; „Obrzydliwością dla Boga jest posiadanie niewolników”; „Nie będziesz posiadał niewolników”. Podobnie w pismach Ojców Kościoła trudno jest znaleźć podobne potępienia niewolnictwa, jako takiego.

Najbardziej więc chyba przekonywującym wyjaśnieniem braku potępienia przez Pana Boga niewolnictwa jest stwierdzenie, iż nie wszystkie jego formy są ze swej natury złe, niemoralne i niesprawiedliwe. Ze ścisłym uwzględnieniem wszystkich nakreślonych wyżej rozróżnień piętnujących zdegenerowane formy tej instytucji (które w historii niestety przeważały) można chyba uznać niewolnictwo za jedną z prawowitych form uległości i posłuszeństwa, którą jedni ludzie – w pewnych okolicznościach i ze względu na pewne racje – powinni okazywać względem innych ludzi ( tak jak dzieci względem rodziców, żony wobec mężów, a więźniowie wobec państwa).

Warto jednak zaznaczyć, iż Pismo święte zakazuje i potępia porywanie ludzi w celu ich sprzedania, raz to nakazując karać śmiercią tak czyniących, innym razem zaliczając „handlarzy niewolników” do „postępujących bezprawnie”, „sprzecznie ze zdrową nauką” (1 Tym 1, 10). Innymi słowy, jedne z głównych historycznych podstaw niewolnictwa (choć nie samo niewolnictwo, jako takie), jakim było porywanie i handel niewolnikami zostały przez Pana Boga w Jego spisanym Słowie otwarcie napiętnowane jako „bezprawne” i zasługujące na śmierć.

Chrześcijanie a niewolnictwo

Można powiedzieć, iż zamieszanie pojęć odnośnie niewolnictwa wpłynęło też na historię stosunku chrześcijan do tejże instytucji w dziejach. Prawdą jest bowiem, iż ów stosunek nieraz odznaczał się pewną ambiwalencją. W Kościele katolickim bowiem z jednej strony kilku papieży nakładało ekskomuniki na handlarzy niewolników (jak np. św. Pius V) albo też potępiało samo niewolnictwo (jak Leon XIII). Z drugiej zaś strony nie brakowało biskupów, którzy pisali listy w obronie tej instytucji, a nawet św. Oficjum w swej deklaracji z 1866 roku stwierdziło, iż niewolnictwo jako takie „nie jest sprzeczne z prawem naturalnym”, o ile rozumiane jest tylko jako prawo dysponowania pracą danej osoby (co jest tak naprawdę właściwym postawieniem sprawy). Podobne rozterki przeżywały w swym czasie wyznania protestanckie, gdzie jedni ich reprezentanci potępiali niewolnictwo, a inni bronili go i uzasadniali, jako „zgodnego z Biblią”. Źródła tej historycznej ambiwalencji można dopatrywać m.in. właśnie w utożsamianiu biblijnego pojęcia niewolnictwa z np. nowożytnym niewolnictwem. Część chrześcijan mówiła: „Pismo święte nie potępia niewolnictwa, więc i my nie może tego czynić dzisiaj” , nie dostrzegając jednak faktu, iż im współczesna odmiana tej instytucji legalizowała i czyniła bezkarnym rozmaite nieprawości dokonywane względem niewolników – na co już Biblia nie przyzwala i co jest ze swej istoty wielką niesprawiedliwością i obrzydliwością. Innymi słowy: z faktu, iż z pewnych powodów wolność niektórych ludzi może być słusznie ograniczana przez innych ludzi, błędnie przechodzono do usprawiedliwiania stanu, w którym państwo zezwala na okrucieństwo, gwałcenie, molestowanie seksualne, rozdzielanie rodzin jednych ludzi przez drugich – co było normą w zdecydowanej większości historycznych odmian niewolnictwa. Oczywiście, faktycznie chrześcijanie broniąc owych niesprawiedliwych form niewolnictwa nie tylko kierowali się brakiem zrozumienia tej sytuacji, ale też zwykłym konformizmem, wygodnictwem i tchórzostwem, które paraliżowały ich do otwartego piętnowania zła.

Z tego co zostało tu wyżej napisane nie należy wyciągać wniosku, że należy przywrócić instytucję niewolnictwa. Choć rozumiana i definiowane ono w odpowiedni sposób nie jest samo w sobie złe, to jednak historyczne doświadczenie pokazuje, iż zbyt często instytucja ta przeradzała się w legitymizację obrzydliwości popełnianych przez panów względem niewolników. To co, legalnie i bezkarnie czyniono względem niewolników w ciągu wieków, w imperium Rzymu, Grecji, Egipcie, południu USA, Brazylii i krajach arabskich, wołało o pomstę do Nieba i nie można było tego usprawiedliwiać faktem, iż istniała niegdyś biblijnie zaaprobowana forma niewolnictwa. Dlatego też dobrze stało się, iż z biegiem czasu niewolnictwo zostało prawnie zlikwidowane.